Pensjonarki - Waleria Marrené-Morzkowska - ebook

Pensjonarki ebook

Waleria Marrené-Morzkowska

0,0

Opis

Trzy opowiadania z życia pensjonarek: „Z pamiętników Pensjonarki”, „Pieszczocha” i „Wypracowanie”. Autorka przenosi nas w czasy młodości i mimo, iż opowiada o innej epoce, podobieństwa do współczesności, do tego co sami przeżywaliśmy będąc uczniami, są ogromne. Czyta się te książeczkę z nostalgią, a może niejednemu z czytelników trakcie lektury łezka się w oku zakręci? Zbiorek naprawdę godny polecenia. Każdy go przeczyta z prawdziwą przyjemnością wspominając własne szkolne przygody i perypetie. Polecamy!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 79

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Waleria Marrené-Morzkowska

Pensjonarki

____

Armoryka

Sandomierz

Projekt okładki: Juliusz Susak 

Na okładce: Emily Shanks (1857-1936), New-comer at Gymnasium (1892),

(licencjapublic domain), źródło: http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Emily_Shanks_Newcomer_at_School.jpg 

Copyright © 2013 by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKA

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

tel +48 15 833 21 41

e-mail:[email protected]

Z pamiętników pensjonarki

Mama wstała wzruszona, uściskała mnie serdecznie i wyszła prędko z pokoju, zamykając drzwi za sobą, zanim ja opatrzyłam się, że to chce uczynić, bo miałam głowę spuszczoną i łzy zasłaniały mi oczy. 

Ale usłyszawszy zamknięcie drzwi, zrozumiałam, że mama mnie odeszła, a skoro znalazłam się sama w salonie na pensji pani X. zrobiło mi się tak smutno, tak straszno, że ja także rzuciłam się do drzwi. Chciałam mamę koniecznie choć raz jeszcze zobaczyć i pocałować; pobiegłam do drzwi, chwyciłam za klamkę, ale w tej chwili drzwi się otworzyły i ujrzałam w nich siostrę pani X. pannę Bronisławę, która była nauczycielką na pensji. Nie zważałam na to, serce biło mi gwałtownie, wszystkie pulsy drgały, zdawało mi się, że umrę, jeżeli mamy nie zobaczę więcej. Tymczasem panna Bronisława stała we drzwiach, i nie myślała wcale ustąpić mi miejsca, przeciwnie, patrzała na mnie spokojnie i poważnie, chociaż łagodnie. 

- Ja chcę mamy, zawołałam, usiłując przecisnąć się koło niej - proszę, puść mnie pani. 

Pożegnanie z mamą trwało już bardzo długo, parę razy mama wychodziła, a ja zawsze swoim płaczem, zmusiłam ją do powrotu. 

Mama twoja musi odjechać, Ksawerko, odparła panna Bronisława, wiesz przecie, że kolej nie czeka. 

W tej chwili bardzo mało obchodziła mnie kolej; przeciwnie, przyszło mi na myśl, że jeśli mama na ten pociąg się spóźni, to zabawi parę godzin, a może i cały dzień dłużej, więc zamiast się uspokoić, wołałam głośniej, z całą rozpaczą, jaką czułam w tej chwili. 

- Ja chcę mamy, ja chcę mamy! 

I zgorączkowana, z całych sił odpychałam pannę Bronisławę, żeby się raz z tego pokoju wydostać, bo za nim był przedpokój, a mama mogła tymczasem wyjść na schody, może na ulicę i już nie mogłabym jej zatrzymać. 

Panna Bronisława wzięła mnie za rękę. 

- Ksawerko, jesteś już duża dziewczyna, masz osiem lat, powinnaś być rozsądną. 

Słowa te wydały mi się bardzo dziwne, w domu przecież wszyscy uważali mnie za dziecko i mówili, żem bardzo maleńka. Chciałam to powiedzieć pannie Bronisławie, ale przyszło mi na myśl, że mama tymczasem odejść gotowa, więc nie tracąc czasu na próżno, wołałam znowu. 

- Ja chcę mamy! ja muszę mamę zobaczyć. 

I mówiąc to płakałam, ale moje łzy nie robiły wielkiego wrażenia na nauczycielce, nie puszczała mojej ręki, podniosła mi głowę do góry, i zmusiła prawie, bym na nią patrzała. 

- Ksawerko! wyrzekła, sądziłam, że jesteś rozsądną i dobrą dziewczynką, że kochasz twoją mamę, widzę jednak, żem się omyliła. 

Jak to! ja nie kochałam swojej mamy, ja, co właśnie krzyczałam z całych sił, żeby ją jeszcze zobaczyć. Te słowa doprowadziły mnie do ostateczności i jakkolwiek panna Bronisława, wzbudzała we mnie pewną bojaźń pomimo swojej zwykłej słodyczy, szarpnęłam ręką, którą ona trzymała i rzuciłam jej wyzywające spojrzenie. 

- Mamy! ja chcę do mamy, wołałam, tym głośniej, że widziałam, jaka mi się dzieje niesprawiedliwość. 

Ale ręka panny Bronisławy była daleko silniejsza od mojej. 

- Ty, widzę, mówiła, nie wiesz, co to znaczy kochać. 

- Niech pani mnie puści, wołałam, bo tymczasem mama odejdzie. 

- Ja właśnie dla tego cię trzymam, żebyś swoją rozpaczą mamy próżno nie martwiła, bo pomimo twojej rozpaczy mama cię tutaj zostawić musi, wiesz o tym dobrze, wiesz także, że śpieszyć się musi, bo ojca chorego zostawiła w domu. 

Panna Bronisława miała słuszność, wiedziałam, że mój tata był chory, i że doktorzy wysłali go w długą podróż do ciepłych krajów, i że dla tego właśnie mama odwiozła mnie na pensję, żebym w drodze nie traciła czasu, nie była dla rodziców kłopotem. Dotąd zajęta tylko swoim zmartwieniem, nie chciałam myśleć o tym wszystkim; teraz jednak, gdy usłyszałam rozumne słowa nauczycielki, zaczerwieniłam się i płakałam. Ale teraz płakałam cicho ze wstydu i żalu. I choć nie wołałam już jak małe dziecko: ja chcę mamy, - w sercu moim tkwiła głęboka, bardzo głęboka chęć ujrzenia jej jeszcze, choćby dla tego, by powiedzieć jej, że żałuję zmartwienia, jakie jej sprawiłam. 

Zapewne panna Bronisława wyczytała, co się we mnie działo, bo wyrzekła: 

- Gdybym wiedziała, że możesz być rozsądną, Ksawerko!... 

Patrzałam na nią w milczeniu, widać bardzo wymownymi oczami, bo mówiła dalej: 

- Gdybym mogła twemu słowu zawierzyć? 

Uczułam, że pod tym pytaniem, kryła się jakaś nadzieja dla mnie. 

- Och! zawołałam z zapałem, teraz sama czepiając się jej rąk, wierz mi pani, wierz. 

Panna Bronisława uśmiechnęła się, a mnie przyszło do głowy, że ona tylko tak mówiła, żeby mnie uspokoić; bo przecież mama przez ten cały czas musiała już zejść z pierwszego piętra i być na ulicy. Spojrzałam za nią z pod oka z niedowierzaniem, ale panna Bronisława miała taki wyraz twarzy, że trzeba jej było wierzyć koniecznie. 

Nie była ładną - przeciwnie, miała twarz ospowatą, nos duży, szerokie usta; ale na tych ustach był wyraz stanowczy i łagodny razem, a już siwe oczy to patrzały tak jakoś mądrze, jakby czytały w głębi myśli, i tak przyjaźnie, iż z pewnością jeśli tam nawet dostrzegła co złego, to zamiast się gniewać starała się nauczyć i oświecić. 

Później dopiero, poznałam lepiej pannę Bronisławę, przekonałam się, że tak było rzeczywiście; w owej chwili poczułam tylko do niej wielką ufność, a ona zaprowadziła mnie do kanapki, posadziła obok siebie i spytała. 

- A czy ty rozumiesz, Ksawerko, co to jest obietnica? 

Otworzyłam duże oczy, z nawet uczułam się trochę obrażoną, bo za kogóż to mnie miała panna Bronisława? czyż to ja byłam taka maleńka, czyż to począwszy od starej niani i panny służącej mamy, nie obiecywano mi różnych rzeczy? Przecież niania obiecywała mi zawsze dziada, który miał mnie zabrać, jak będę krzyczeć, i panna służąca znowu obiecywała, że powie mamie, jak byłam niegrzeczną, i stary furman, Jacek, że mnie przewiezie na koniu, gdy się tego napierałam, a moja bona, panna Żaneta, obiecywała mi także, że jak pojedzie do Paryża, to mi przyśle lalkę, ale nie taką lalkę, jaką to mają biedne tutejsze dzieci, tylko lalkę, co się zowie; lalkę z szykiem paryskim. Wprawdzie tych wszystkich obietnic nikt mi nie dotrzymał, bo ani dziad żaden nie wziął mnie do torby, chociaż zanosiłam się od krzyku, ani panna służąca nie poskarżyła się, chociaż jej nieraz co spsociłam, ani panna Żaneta nie przysłała żadnej lalki, a nawet Jacek miał tysiące przyczyn, żeby tę konną przejażdżkę na przyszłość odkładać; - zawsze ja wiedziałam, co to jest obietnica, to też na zapytanie uczynione mi odpowiedziałam. 

- O, rozumiem. 

Panna Bronisława jednak chciała się o tym przekonać, bo nie poprzestała wcale na tej odpowiedzi i pytała dalej. 

- Więc proszę cię, wytłumacz mi to, Ksawerko. 

- Obietnica, zawołałam, no obietnica... obietnica... to jest, to, co kto komu obiecuje. 

Zaczerwieniłam się, mówiąc te słowa, bo nie byłam znowu tak mała, żeby nie pojmować niedokładności tego orzeczenia; panna Bronisława też rozśmiała się i wyrzekła. 

- Ja się nie o to pytam, ja chciałabym wiedzieć, czy rozumiesz, że jak się uczyni obietnicę, koniecznie dotrzymać jej należy. 

- O! zawołałam, mnie nikt nie dotrzymał. 

Panna Bronisława zamyśliła się przez chwilę. 

- A czy ci to było miło, spytała wreszcie. 

- O bardzo niemiło. 

- Czy nie czułaś, że ci, co obiecywali, a nie dotrzymali, postąpili źle z tobą? 

- To prawda. 

- Widzisz więc, że obietnicy dotrzymywać należy, skoro niedotrzymywanie jej sprawiło ci przykrość i oburzenie. A ty, Ksawerko, czy z twojej strony czyniłaś jakie obietnice? Jestem pewna na przykład, że obiecałaś nieraz, iż będziesz grzeczna. 

- Prawda, odparłam, spuszczając oczy. 

- A czy dotrzymałaś? Jestem znowu pewna, że nie zawsze? 

Dziwna to rzecz, jak ta panna Bronisława czytała w mojej myśli. 

- Dotąd, Ksawerko, mówiła dalej, byłaś w