Pani Nela z Saskiej Kępy - Małgorzata Mossakowska-Górnikowska - ebook + książka

Pani Nela z Saskiej Kępy ebook

Małgorzata Mossakowska-Górnikowska

4,1

Opis

Pani Nela z Saskiej Kępy to poruszająca, fabularyzowana opowieść, która pozwoli nam poznać Anielę Bińkowską, która w roku 1928 przyjechała z Łodzi do Warszawy, by rozpocząć nowe życie. Historia opisana w książce oparta została na prawdziwym życiorysie, dlatego przejdzie nam poznać skrawki z dawnego życia w większości autentycznych bohaterów.


Aniela Bińkowska przyjeżdża do Warszawy w wieku 17 lat, by spróbować rozpocząć nowe, lepsze od poprzedniego życie, choć oczywiście nie jest w stanie przewidzieć co ją czeka. Za sprawą Flory – pisarki i poetki, przyszłej żony Władysława, brata Neli, który był znanym socjalistą, działaczem politycznym i pełniącym funkcję ministra oświaty w rządzie Gomułki, bohaterka otrze się o świat przedwojennych, warszawskich literatów. Poeta Lucjan Szenwald będzie zabiegać o jej rękę, choć Nela ostatecznie ofiaruje swe serce warszawskiemu inżynierowi Stanisławowi. Małżeństwo oraz zamieszkanie na Saskiej Kępie mogłoby stać się spełnieniem marzeń, niestety Stanisław okaże się lekkoduchem, kobieciarzem i hazardzistą. „Pani Nela z Saskiej Kępy” pozwoli nam bardzo szybko zaprzyjaźnić się z tytułową bohaterką i przeżyć z nią wiele niezwykłych chwil. W tle opowieści zarysowuje się dawna Warszawa: od czasów przedwojennych, poprzez okres okupacji i lata powojenne ze szczególnym uwzględnieniem jej peryferyjnej wówczas dzielnicy - Saskiej Kępy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 257

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (10 ocen)
5
2
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agnieszka3201

Dobrze spędzony czas

Książka przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Przeczytałam te książkę, a w zasadzie "wchłonęłam ją" Życie tytułowej Neli było wyjątkowe pod każdym względem i myślę, że te kobietę każdy powinien poznać. Trudna sytuacja rodzinna, ucieczka po lepsze życie do Warszawy, i związek, który okazał się totalną porażką to jeszcze nic, bo przecież w tle trudy okres wojny i czasu powstawania po niej. Można powiedzieć siła złego na jednego, a w zasadzie na jedną mała, drobną kobietę, która dumnie dźwignęła swój los. Naprawdę wartościowa, fabularyzowana, oparta na prawdziwym życiorysie historia!
10

Popularność




Małgorzata Mossakowska-Górnikowska
Pani 
Nela z Saskiej Kępy
Wydawnictwo Psychoskok

Małgorzata Mossakowska-Górnikowska „Pani Nela z Saskiej Kępy”

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2016 Copyright © by Małgorzata Mossakowska-Górnikowska, 2016

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Jacek Antoniewski

Projekt okładki: Małgorzata Mossakowska-Górnikowska

Korekta: Janusz Sigismund

ISBN: 978‒83‒7900‒583‒3

Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o.

ul. Spółdzielców 3, pok. 325, 62-510 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

wydawnictwo.psychoskok.pl e-mail:[email protected]

Czerwiec 1928, Łódź

Nela stała oparta plecami o ścianę. Miała przymknięte oczy i z trudem próbowała wyrównać oddech. – Nienawidzę tego miejsca… nienawidzę – powtarzała w myślach. Od dwóch miesięcy pracowała w małym sklepiku z firanami, guzikami, rajstopami i drobną pasmanterią. Sklep był duszny, ciemny i mały. Wchodziło się do niego przez ponure podwórze, zacienioną klatkę i jeszcze cztery schodki w dół poniżej parteru. W centrum Łodzi było mnóstwo takich sklepików, a tu – kierując się bezpośrednio od ul. Wschodniej, można było trafić do wielu takich miejsc. Marynarki, spodnie, odzież, futra, skóry, fartuchy. Zakłady krawieckie i szewskie. Wszystkie małe, ciasne i ciemne. Czasem tak małe, że oprócz towaru ledwo mieściło się lustro do oglądania przymierzanych strojów.

Ale teraz Nela nie myślała o sprzedawaniu. Czuła wokół siebie smród przetrawionej wódki, taniego tytoniu wymieszanego z potem. Miała na sobie jeszcze spocone ręce przewoźnika, który przycisnął ją swym ciężarem do sterty materiałów ułożonych równo blisko wejścia. Nela była drobna i szczupła. Często czuła się głodna, bo przez cały dzień, gdy była w sklepie, nic nie jadła. Dopiero po powrocie do domu – jeśli coś dla niej zostało. Nie miała więc siły odeprzeć dużego, otyłego mężczyzny, który brutalnie chciał wziąć sobie coś z jej kobiecości.

Na szczęście do sklepu wszedł sąsiad – stary Żyd, Schmechel. Obrzydliwy typ musiał zrezygnować ze swych zamiarów i udał, że niechcący zatoczył się na ścianę, przy której stała Nela. W tym momencie udało jej się wybiec na podwórze, gdzie poczuła się bezpieczniej.

Wcześniej pracowała przy ul. Północnej, w sklepie z rybami, ale ich zapach był tak intensywny – szczególnie w cieplejsze dni, że powodował u niej mdłości i wymioty. Musiała odejść i poszukać innego zajęcia. O chodzeniu do szkoły nie było mowy. Skończyła obowiązkowe 7 oddziałów i ojciec uznał, że nie musi uczyć się dalej. Ma zarabiać na chleb.

– Nela jest ładna i nie musi się uczyć. Po co jej szkoła. Wyjdzie za mąż i już. A do tego czasu musi zarabiać – nieraz słyszała te zdania z ust ojca. Nie miała wyboru, musiała iść do pracy. Pracy nie było, więc nie mogła wybrzydzać, gdy brat ojca polecił ją w składzie rybnym. Potem stryj wyszukał to miejsce w zagłębiu krawieckim. Ale teraz obiecała sobie, że stąd wyjedzie. Nie może tu zostać. Nie może więcej przychodzić do tego okropnego miejsca. Postanowiła, że za wszelką cenę wyjedzie z Łodzi do Warszawy. Do swojego brata – Władka. Musi jej pomóc. Musi.

Nela była najmłodsza z dziewięciorga rodzeństwa. Gdy pojawiła się na świecie, rodzice byli już w dojrzałym wieku, jej najstarszy brat był już dorosły. Nie mieli siły i tak naprawdę ochoty długo się nią zajmować. Miała 17 lat i nadszedł najwyższy czas, żeby się usamodzielniła.

Urodziła się w maju 1911. Była zodiakalnym Bykiem, co tłumaczyło jej upór i siłę wewnętrzną. Miała w sobie niezwykłą pogodę ducha. Wbrew przeciwnościom i życiu pełnemu wyzwań.

Później, jeszcze przez wiele lat po wyjeździe ze swego rodzinnego miasta, z fabrycznej dzielnicy, mawiała: – Nie ma gorszej pracy jak w handlu!

Był sierpień 1928, kiedy z niedużą, tekturową walizką wyszła z domu. Do stacji Łódź Kaliska miała spory kawałek, ale bagaż nie był ciężki: trzy sukienki, kilka sztuk bielizny i parę drobiazgów. Na bilet tramwajowy szkoda jej było pieniędzy. Miała ich naprawdę niewiele. Tylko tyle, ile ojciec pozwolił jej zatrzymać z ostatniej zapłaty za pracę w sklepie. Wystarczyło na bilet na pociąg i skromny obiad. Ale to nie było ważne. Cała aż się wyrywała do nowego świata. Mogłaby biec, żeby tylko szybciej zacząć nowe życie.

Żadnych płaczliwych pożegnań nie było. Gdy wyszła z domu jeszcze obejrzała się za siebie raz czy dwa i tyle. Nikt nie machał.

Rodzice stali przed wejściem do budynku i patrzyli. I tak ich zapamiętała.

W mieście tego lata było tak gorąco, że codzienność stawała się nie do zniesienia. Mury były już mocno nagrzane, wejście do domu nie dawało wytchnienia. Wszędzie kłębiły się roje much, które oblepiały okna, stragany. Oprócz much panoszyło się wszelkie robactwo. Część padała od upału, więc wymiatano je szczotką na ulicę. Nad nimi zbierały się muchy, tworząc czarne bzyczące punkty na bruku. Panował smród. Nie taki, że powodował mdłości, ale śmierdziała ulica, śmierdzieli ludzie, śmierdziało w ich mieszkaniach i przy straganach, gdzie zalegała nadpsuta żywność. Chciało się stąd uciekać bardziej niż zwykle.

Gdy Nela zbliżała się do dworca, przyspieszyła. Chciała już siedzieć w pociągu, już jechać i już być na miejscu. Od zawsze wszystko chciała już, natychmiast. Niecierpliwiła się, bo chciała, żeby wszystko działo się błyskawicznie.

Podróż minęła jej nawet dość szybko. Patrzyła przez okno, na ludzi, i myślała. Była tak zmęczona od ciągłego napięcia na myśl o wyjeździe, że nie wiedziała, kiedy przysnęła. Obudził ją gwizd pociągu wjeżdżającego na stację Warszawa Główna. W jednej chwili poderwała się z miejsca, wzięła walizkę i ruszyła z nią do wyjścia.

Wysiadła, ale wśród ludzi na peronie nie mogła dojrzeć brata. Miał czekać. Miał odebrać ją z dworca i wziąć do siebie. Rozglądała się bezradnie, gdy tłum powoli malał. Podeszła do wyjścia i usiadła obok na walizce. Nie wiedziała, dokąd ma iść.

Nagle na stację wbiegła młoda kobieta. Na pierwszy rzut oka była trochę starsza od Neli. Ciemne, faliste, niezbyt długie włosy. Cera jasna, świetlista, cała jakby roześmiana. Ubrana w zieloną sukienkę, na nogach brązowe pantofle. Szybko odszukała Nelę wzrokiem i podbiegła w jej kierunku.

– Nela? – zapytała. – Jestem od Władka. Nie mógł przyjść. Jak zwykle. Nie martw się, zabieram cię stąd. Wszystko będzie dobrze – wyciągnęła dłoń na powitanie i mocno ją uścisnęła. – Mam na imię Flora. Jestem znajomą twojego brata, razem działamy w Kole Literackim na Uniwersytecie. Jedziemy teraz do mnie. Zamieszkasz ze mną w moim pokoju. Bardzo się cieszę, że wreszcie jesteś. Już nie mogłam się ciebie doczekać. Będziemy mieszkały razem jak siostry, wiesz? – słowa płynęły z niej strumieniem. Oszołomiona Nela nie miała szans, by cokolwiek odpowiedzieć. Wstała, wzięła walizkę i z niepewnym uśmiechem przytaknęła. Od razu poczuła sympatię do tej żywiołowej dziewczyny. Miała w sobie tyle radości, energii i entuzjazmu, że już w duchu cieszyła się na to, co je razem czeka.

Flora i pokój przy ul. Kamionkowskiej

Od chwili, gdy wyszły z budynku dworca, Nela nie przestawała rozglądać się wokół. Warszawa wydawała jej się taka… elegancka! To było miasto zupełnie inne niż Łódź. Patrzyła z zachwytem na ludzi, na budynki, nawet na przejeżdżające tramwaje. Wszyscy tak ładnie ubrani! Miasto tętniło życiem, było czysto na ulicach. Słoneczny dzień sprawiał, że Warszawa wydawała się radosna, świeża i taka przyjazna. Mijały grupki ludzi. Jak tu było gwarnie, tłoczno, ale chciało się tu być. Iść ulicą, patrzeć i chłonąć.

Dworzec Główny znajdował się przy Alejach Jerozolimskich. Do stancji, gdzie Flora podnajmowała pokój, musiały dojechać. Wsiadły do tramwaju nr 24, który przejechał Aleje Jerozolimskie, most i aleja Poniatowskiego, skręcił w Zieleniecką, później w Grochowską. Dojechały na Kamionek. Nela trzymała w zaciśniętej dłoni bilet. Niby nic niezwykłego, czasem jeździła po Łodzi tramwajem, ale to był bilet z jej pierwszej podróży po Warszawie!

– Chodź, Nelu, głowa do góry – powiedziała Flora, gdy szły już w kierunku ich budynku. – Musisz rozpakować swoje rzeczy i pójdziemy coś zjeść. W domu dla nauczycieli, niedaleko stąd, dostaniemy dobry obiad. Wyglądasz, jakbyś potrzebowała nie jednego a dwóch obiadów na początek! – roześmiała się. Tak było w rzeczywistości. Nela była słaba. Nie wiedziała, czy bardziej z emocji, czy z głodu. Do ciągłego ssania w żołądku była przyzwyczajona, do podekscytowania, ale i obawy przed nieznanym musiała dopiero przywyknąć. Wchodząc na górę po schodach, powoli zaczynało do niej docierać, że to teraz tutaj będzie jej dom. Do miejsca, z którego wyjechała dziś rano, już nie wróci.

Pokój był dość duży i jasny. Stało w nim tylko kilka mebli: stolik, trzy krzesła, szafa i łóżko. Ściany były pokryte materiałem w kolorowe, bladoróżowe kwiaty. Na jednej z nich, niedaleko okna, wisiało podłużne lustro w cienkiej, drewnianej ramie. Nela pomyślała, że to najpiękniejszy pokój, w jakim była. – Będziemy spały razem – powiedziała Flora. – Jest tylko jedno łóżko, ale się pomieścimy. W szafie masz wolną półkę na ubrania. Rozgość się.

Kiedy Nela nieśmiało usiadła na jednym z krzeseł, Flora otworzyła jej walizkę i zaczęła mówić o Władku. – Wiesz, tak naprawdę to nie znamy się z Koła Literackiego, jak ci powiedziałam na dworcu, tylko z organizacji młodzieżowej. Nazywa się „Życie”. Władek wolał, żebyś na początek wiedziała tylko tyle, ile potrzeba, ale przecież jesteś jego najbliższą rodziną, więc co tu ukrywać? Poznaliśmy się na Uniwersytecie. Mam tam wielu przyjaciół. Wiem, że ty też chciałabyś studiować. Tylko do tego musisz mieć maturę. Zadbamy o to, wszystko po kolei. No, a teraz chodźmy już na obiad! Pewnie umierasz z głodu!

Szły ulicą, a Flora nadal mówiła. Gestykulowała przy tym, nie przejmując się wcale, że może aż taka żywiołowość nie spotka się z aprobatą przechodniów. – Tak naprawdę nazywam się Florentyna, ale co to za pomysł, żeby mówić tak do mnie w co drugim zdaniu. Nazywali mnie tak wyłącznie rodzice, gdy mieszkałam jeszcze z nimi w Mogielnicy. Teraz dla wszystkich jestem Flora. Wolę ten skrót. Kojarzy mi się z gimnazjum, do którego chodziłam. To było Gimnazjum im. Królowej Jadwigi. Wyobrażałam sobie, że mogłaby się tak nazywać zaufana dama dworu dziedziczki Polski… – roześmiała się na to wspomnienie i równocześnie chwyciła brzegi swojej sukienki i dygnęła w miejscu jak Flora z krakowskiego zamku. – A ciebie, Nelu, jak nazywano w domu? Bo Władek mówił o tobie wyłącznie: „Nela to”, „Nela tamto”, a najczęściej, że „Nela nic nie chciała jeść, tylko kiełbasę”. A kiełbasy wasza mama przeważnie nie miała, tylko kaszę albo ziemniaki… Oj, Nelu, pewnie dziś masz ochotę na coś zupełnie innego. O, właśnie dotarłyśmy na miejsce – Flora zatrzymała się przed wejściem do okazałego budynku.

Był to Dom dla nauczycieli szkół powszechnych przy ul. Otwockiej. Na dole znajdowała się jadłodajnia dla pracowników.

Jak się okazało, Flora pracowała jako nauczycielka literatury w miejskiej szkole powszechnej i mogła się tu stołować. Nela spojrzała na nią z podziwem. Wyglądała na niewiele starszą od niej, a ukończyła już szkołę wyższą i pracowała jako nauczycielka. Poczuła, że też tak chce: chce się uczyć, a później uczyć innych. W Łodzi nie mogła nawet o tym pomarzyć. A tutaj, już pierwszego dnia pomyślała, że może robić coś więcej, niż pracować jak dotychczas w dusznym sklepie. Poczuła, że jest głodna nie tylko fizycznie, ale głodna nowych doświadczeń i nowego życia, które właśnie się rozpoczyna.

Luty 1929

Nela powoli otworzyła oczy. Przez okno zaglądały słabe promienie zimowego słońca. Delikatną smugą rozświetlały białe ściany sali, na której leżała. Było dość chłodno, więc naciągnęła kołdrę aż pod samą brodę. Słyszała z korytarza odgłos hałaśliwego wózka, na którym przywożono każdego ranka poranną porcję lekarstw. Stukot i brzdęk był coraz bliższy, aż wreszcie drzwi sali otworzyły się z impetem i wózek pchany przez siostrę zakonną wjechał do środka.

– Dzień dobry, mamy piękny słoneczny poranek – powiedziała przyjaźnie. W szpitalu, oprócz pielęgniarek było kilka sióstr, które mieszkały w budynku mieszczącym kaplicę. – Mam nadzieję, że wszyscy czują się dziś lepiej i za chwilę wspólnie zmówimy modlitwę – dodała.

Od prawie dwóch tygodni Nela leżała w Szpitalu Zakaźnym św. Stanisława przy ul. Wolskiej. Miała szkarlatynę. Zaczęło się od nudności i bólów brzucha, a skończyło wysoką temperaturą i wysypką. W wyniku powikłań na jej szyi pojawiły się bolące ropnie. Musiała trafić do szpitala. Na szczęście, dwa dni temu, gdy lekarz stwierdził, że jej stan się poprawia, została przeniesiona do jednego z pawilonów na parterze. Przebywali tu pacjenci, którzy mogli już samodzielnie poruszać się po sali i szpitalnym korytarzu. Nie było mowy o żadnych odwiedzinach, ale na tej sali nie obowiązywała już bezwzględna izolacja. No i nareszcie poluzowano ścisłą dietę. Na kleik i podobne do niego zawiesiny na talerzach Nela nie mogła już patrzeć. Marzyła o kromce świeżego chleba, najlepiej z masłem. Uwielbiała masło. To był prawdziwy rarytas. Ścierała je z kromki palcem i zjadała jak krem z ciastka.

Wyczekiwała śniadania i patrzyła spod półprzymkniętych powiek na łóżko po drugiej stronie. Naprzeciw niej leżała dziewczynka.

Miała może 12–13 lat. Była bardzo drobna, jej kościste rączki leżały na kołdrze ułożone równo wzdłuż ciała. Wczoraj miała ochotę coś do niej powiedzieć, ale dziewczynka unikała kontaktu wzrokowego. Cały dzień patrzyła w okno. Nela słyszała, jak w nocy cicho popłakiwała. Pewnie tęskniła za rodzicami. Do szpitala trafiła z zapaleniem płuc po przebytej odrze. Na salę ogólną trafiła w tym samym dniu, co Nela. Jeszcze spróbuje z nią porozmawiać.

Na korytarzu zadźwięczał wózek z talerzami i kubkami. Nareszcie! Nela uniosła się wyżej na łokciach i oparła o łóżko. Poczuła zapach siennika, na którym leżała. Wszyscy pacjenci w szpitalu takie mieli. Napełniano je słomą, świeżą dla każdego pacjenta. Pomimo zimy przez ułamek sekundy miała wrażenie, że poczuła lato. Lato na łóżku szpitalnym. Dostała kubek gorącego mleka, łyżkę twarogu, odrobinę konfitur z nieokreślonych bliżej owoców i dwie duże kromki chleba. Zjadła wszystko i od razu poczuła się zdrowsza. Tak bardzo chciała już wrócić do pokoju, który od kilku miesięcy był jej nowym domem. Tęskniła za Florą i Władkiem. Kochała swojego brata, ale tak naprawdę poznawała go dopiero tutaj, w Warszawie. Choć słowo poznawała też było trochę na wyrost. Władek pojawiał się na jej horyzoncie dosłownie na chwilę i znów biegł, i znów miał jakieś ważne sprawy. Angażował się w działalność Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej „Życie”. Pisał, organizował i stale się z kimś spotykał. Miał w sobie tyle pasji. Flora patrzyła na niego z uwielbieniem.

Dopiero jakiś czas po przyjeździe do Warszawy Nela odkryła, że Flora jest we Władku szaleńczo zakochana! Każdego dnia opowiadała o tym, co Władek powiedział, co napisał, jak mądrze coś skomentował. Oczy jej wówczas błyszczały, cała była rozpromieniona. A Nela, słuchając tego, była po prostu zdziwiona. Władek był brzydki. Chudy i taki jakiś kościsty. Mówił dość wolno, z namysłem. Dla Neli za wolno, jej myśli biegły szybciej niż jego słowa. Flora miała temperament podobny do Neli. Była żywiołowa i energiczna. Co mogło jej się tak spodobać w nieco flegmatycznym Władku? Owszem, był mądry, ciągle coś czytał, czegoś się uczył, do znudzenia powtarzał słówka po rosyjsku i francusku, ale zakochać się w nim? To było dla Neli niezrozumiałe.

Ale to właśnie Władek załatwił ten pobyt w szpitalu. Dostać się tu wcale nie było łatwo. Jak się okazało, Władek znał syna naczelnego lekarza szpitala i to właśnie dzięki koleżeńskiej przysłudze, Nela trafiła szybko na oddział. Naprawdę potrzebowała specjalistycznej opieki. Ropnie na szyi pęczniały i zaczynały boleć. Jeszcze dzień, dwa i zaczęłyby pękać, a wtedy zaraziłaby wszystkich wokół. Pojawiło się też niebezpieczeństwo zakażenia całego organizmu.

Teraz dochodziła już do siebie, po ropniach zostały jedynie przysychające ślady, a ona czuła się już o wiele lepiej. Przez ostatnie dwa miesiące uczyła się na kursie zawodowym przygotowującym ją do seminarium nauczycielskiego. Niestety, miała zamkniętą drogę do gimnazjum i nie mogła zdawać egzaminu dopuszczającego jej do tzw. małej matury. Miała ukończone 7 klas szkoły powszechnej, która nie uprawniała do podjęcia nauki w gimnazjum.

Flora obiecała, że jak tylko Nela ukończy kurs i zarobi trochę na siebie, pomoże jej iść dalej do szkoły. Na szczęście seminarium nauczycielskie było bezpłatne, przyjmowano do niego dziewczęta i chłopców, którzy nie ukończyli 20 lat. Był to rodzaj szkoły zawodowej. Nela musiała mieć zawód, ale chciała się uczyć. Taka szkoła dawała szansę na jedno i drugie.

Po pięciu miesiącach w Warszawie Nela była już w nieco lepszej kondycji niż wtedy kiedy do niej przyjechała. Wówczas miała silną anemię i wszy. Do tej pory nie znała kanalizacji i łazienki w budynku. To znaczy w Łodzi mieli coś na jej podobieństwo: mały kąt za zasłoną, z miską i wiadrem do noszenia wody. Nie można tego było jednak porównywać z luksusem, jaki zobaczyła po przyjeździe. Ponadto Flora – jako nauczycielka miała dużą wprawę w rozpoznawaniu nieproszonych insektów we włosach swoich uczniów. Wiedziała też, jak się ich pozbyć. Zawalczyć z anemią było trochę trudniej, ale każdego tygodnia Nela nabierała sił. I kiedy wydawało się, że jest mocniejsza niż kiedykolwiek, zachorowała na szkarlatynę.

Przyjaźń na całe życie

Banalne stwierdzenie, ale wszystko w życiu dzieje się po coś. Może Nela zachorowała i znalazła się w szpitalu właśnie po to, żeby poznać Zochnę? Kto wie. Po ropniach szybko nie było śladu, zaś przyjaźń, jaka się między nimi zaczęła, trwała do końca życia.

Zochna to ta dziewczyna, która leżała po drugiej stronie sali. Zaczęły rozmawiać, gdy na obiad wjechała na wózkach kalafiorowa i rozsiała zapach po szpitalu na wiele godzin. Jak się okazało, obie go nie znosiły.

Nela nie miała w sobie instynktu opiekuńczego, to ona zawsze była najmłodsza, a i z tego faktu wynikało niewiele profitów. Dopiero w Warszawie czuła, że ktoś się o nią troszczy i opiekuje. Ale w tym przypadku było inaczej. Dziewczynka, którą spotkała, była taka delikatna, taka smutna, że chciało się ją pogłaskać po głowie albo czymś rozśmieszyć. Już po pierwszych zdaniach Nela wiedziała, że Zochna to panienka z dobrego domu. Była powściągliwa, ładnie budowała zdania i z dużą dbałością je wypowiadała. A miała dopiero 13 lat! Tęskniła za domem, za swoimi zajęciami, za grą na fortepianie. Uczyła się w Konserwatorium. – Wiesz, Nelu, jak tylko stąd wyjdziemy, przyjdziesz do mnie, to ci zagram moje ulubione koncerty. Uwielbiam grać! Czy ty lubisz grę na fortepianie? – pytała, zaglądając w oczy.

Czy Nela lubiła grę na fortepianie? Czy lubiła muzykę? Jeszcze chyba tego nie wiedziała. To wszystko było dopiero przed nią.

Spotkały się, choć nie tak szybko, jak im się w czasie szpitalnych rozmów wydawało, że to nastąpi. Zochna wyjechała z matką na leczenie klimatyczne do Krynicy. Jej rodzina miała pieniądze. Ojciec handlował papierem i materiałami piśmienniczymi. Dostarczał je między innymi do Domu Towarowego Braci Jabłkowskich przy ul. Brackiej. Zochna mogła więc do woli korzystać z nowych łazienek mineralnych w uzdrowisku czy mieszkać na krynickiej Janówce w Hydropatrii. Dla niej samej miało to prestiżowo pewnie niewielkie znaczenie. Bardziej odczuwała wyjazd jako przykrą konieczność, a nie atrakcję. Znów była daleko od szkoły, znajomych twarzy i od nowej przyjaciółki – Neli.

Zochna nie była smutnym dzieckiem. Była dzieckiem nad wyraz poważnym. Dopóki się jej nie poznało, sprawiała wrażenie istoty potrzebującej pomocy. Ale wcale tak nie było. Śmiała się i podskakiwała na szpitalnym korytarzu, udając grę w klasy. Nie miała siostry i może dlatego tak dużą sympatią zapałała do trochę starszej od siebie Neli. Matka przez wiele lat grała na fortepianie, jednak od dawna nie była już w stanie uderzać w klawisze. Postępujący reumatyzm boleśnie zdeformował jej palce. Gra dłuższa niż przez minutę sprawiała ból. Skoncentrowała się więc na pilnowaniu lekcji córki. Zochna na szczęście uwielbiała muzykę, lubiła ćwiczyć i uczyć się nowych rzeczy, a szczególną radość odczuwała wtedy, gdy matka z zadowoleniem słuchała jej gry.

Jesienią Nela po raz pierwszy dostała zaproszenie na domowy koncert do Zochny, która grała w towarzystwie koleżanki z Konserwatorium. Fortepian i skrzypce, utwory Beethovena. Nela była zachwycona! Jeszcze nigdy nie słyszała takiej muzyki! Dziewczynki grały pięknie, z pasją, bezbłędnie. Później jeszcze wiele razy przychodziła do domu Zochny na sobotnie lub niedzielne popołudnia. Słuchały razem muzyki z gramofonu albo Nela siadała i czytała, a Zochna grała. Nela powoli odkrywała nieznany sobie świat muzyki. Nigdy wcześniej nie miała takiej możliwości. Pierwszy i jedyny gramofon pojawił się w jej domu dopiero po wyjściu za mąż. Zaraz po ślubie, gdy jej mąż Stanisław zapytał: – Nelu, o czym marzysz? Co byś chciała ode mnie dostać w prezencie? – bez wahania odpowiedziała, że gramofon. Jednak miała niewiele płyt. Uczucie męża słabło niemalże z dnia na dzień, a wraz z nim ilość pieniędzy przeznaczanych na wspólne życie. Kupowanie czarnych krążków byłoby skrajną ekstrawagancją.

Gdy na świecie pojawiły się dzieci, żeby opłacić bieżące potrzeby, musiała sprzedać również gramofon.

Ale gdy siadały w pokoju u Zochny, żadna jeszcze nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo życie doświadczy je obie. Spędzały ten wspólny czas spokojnie i beztrosko.

Warszawa, lata trzydzieste…

Zamieszkanie z Florą było dla Neli początkiem jej prawdziwej edukacji. Poznawała literaturę, poezję. Od najmłodszych lat ciągnęło ją do książek. Niedługo po 9. urodzinach, z wypiekami na twarzy czytała „Dzieje grzechu” Żeromskiego. Połowy nie rozumiała, na pewno nie była to literatura odpowiednia do jej wieku, ale oczarował ją i pochłaniał ten świat zapisany na papierze. Powieść znalazła w piwnicy wśród wielu innych książek powiązanych sznurkiem i ustawionych w rzędy pod ścianą. Nie wiadomo, kto je tam zostawił i kto był ich właścicielem, ale co i rusz schodziła po kolejną i rozpoczynała lekturę. U niej w domu książek nie było. Ojciec czytał z trudem, nigdy się dobrze nie nauczył, zaś matka umiała czytać i pisać, ale Nela nie widziała u niej nigdy książki w ręku. Rodzice pracowali od rana do nocy, nikomu nie przyszło do głowy, żeby w wolnym czasie czytać. Z kolei w Warszawie był to stały element każdego dnia. O książkach dyskutowano. Nela chciała wiedzieć, o czym mówią, chciała mieć swój pogląd, więc też czytała.

Flora studiowała na wydziale humanistycznym Wolnej Wszechnicy Polskiej. Była to prywatna, wyższa szkoła w Warszawie. Władek studiował filozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Oboje przez krótki czas udzielali się w Kole Literatów, ale Władka szybko pochłonęła działalność ideologiczna. Początkowo była to organizacja młodzieży socjalistycznej „Życie”, a od 1930 r. Komunistyczny Związek Młodzieży Polskiej. Flora pozostała przy literaturze, jednak to zainteresowanie również nie było zupełnie bezideowe. Spotykając się z dawnymi kolegami, stworzyli towarzyski krąg literacki Kwadryga. Ich grupa wydawała pismo o tej samej nazwie, organizowała nawet spotkania z publicznością. Bardzo aktywnie udzielał się w tym gronie poeta Lucjan Szenwald, który swój pierwszy wiersz opublikował bardzo wcześnie, bo w wieku 16 lat. Na jednym z takich spotkań Kwadrygi znalazła się Nela. Flora od początku szczerze ją namawiała, żeby chodziła na te spotkania, kiedy tylko będzie mogła. Nie chodziło o to, żeby poszła tam coś wygłaszać czy dyskutować na jakikolwiek temat. Miała znaleźć się w gronie prawdziwych intelektualistów. Trochę się przy nich ogrzać i po prostu posłuchać. Ale choć starała się być niewidoczna, co i rusz przyciągała spojrzenia Lucka. Przy pierwszej nadarzającej się okazji podszedł do niej i powiedział:

– Jestem Lucjan Szenwald. Nie napisałem jeszcze nigdy wiersza o miłości, ale zdaje mi się, że niedługo to się zmieni – oświadczył. – Czy mogę wiedzieć, kto będzie moją siłą sprawczą? – spojrzał pytająco na Nelę. Nela spojrzała na niego z zakłopotaniem, ale i ciekawością. Przed chwilą z zaangażowaniem mówił coś o sprawiedliwości społecznej, o pochodzeniu i o godności pracy, a teraz stał przed nią sugerując, że się zakochał. I to w kim? W niej się zakochał! W jednej chwili Nelcia zmieniła się w pannę Anielę, która z wdziękiem wyciągnęła do niego dłoń.

Lucjan był Nelą oczarowany. Chciał się z nią widzieć niemalże każdego dnia. Proponował spacery, specjalnie dla niej – stojąc na ławce w parku – recytował największych poetów, chciał, żeby przychodziła na spotkania literackie, przynosił książki, „które koniecznie powinna przeczytać”. Choć Lucek nie podobał się Neli ani trochę, lubiła to adorowanie. Zdarzyło jej się to po raz pierwszy! Przyzwalała, by mówił do niej: – Nela, Neluś, Aniele, bądź przy mnie! Będę przy tobie pisał i dla ciebie tworzył!

Flora szczerze kibicowała tym spotkaniom. Miała nadzieję, że pomiędzy tą dwójką zrodzi się prawdziwe uczucie. Tak się jednak nie stało. Pomimo starań Lucka, Nela trzymała go na dystans. Mówiła do Flory, że zupełnie jej się nie podobał. Był niski, jakiś niepozorny i za dużo mówił. Sprawiał wrażenie nieustannie w coś zaangażowanego. Coraz bardziej pochłaniała go działalność polityczna, fascynował się ideologią komunistyczną. Liczba spotkań z tygodnia na tydzień malała, bo Nela nie dawała mu żadnych sygnałów, że jest szansa na odwzajemnienie uczuć. Powiedziała mu któregoś razu bez ogródek, że go nie kocha i żeby nie robił sobie nadziei na wspólną przyszłość. To jednoznacznie zakończyło ich bliższą znajomość. Lucjan przestał zabiegać o spotkania z Nelą, zostawił również grupę literacką. W 1930 r. wstąpił do Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Stało się to niemalże w tym samym czasie, gdy w KZMP rozpoczął działalność Władek. Dzięki temu Nela wiedziała od brata, co robi Lucjan i jak mu się żyje. Nie umiała się w nim zakochać, ale chciała wiedzieć, jak się miewa. Na kilka lat zupełnie stracili kontakt aż do momentu, gdy pojawił się u Władka w mieszkaniu. Wtedy dowiedziała się o jego pierwszym aresztowaniu. Był świeżo po zwolnieniu, jednak znajdował się pod stałym nadzorem władz ze względu na swoją działalność antypaństwową. Ideologia komunistyczna pochłaniała go to tego stopnia, że nie zrażały go kolejne aresztowania. Wyjechał do Lwowa, udzielał się tam w lokalnym radiokomitecie, tłumaczył wiersze poetów sowieckich. W czasie wojny wstąpił do Armii Czerwonej. Był kronikarzem Dywizji im. Tadeusza Kościuszki i równocześnie łącznikiem sztabowym. Zginął w 1944 r. Istnieją dwie wersje wydarzeń, jak do tego doszło. Pierwsza mówi, że była to śmierć przypadkowa, gdy jako żołnierz pojechał na inspekcję. Siedział na błotniku samochodu, który nagle zahamował. Lucek spadł przed koła, a z auta, które jechało przed nimi, stoczyły się na niego nieodpowiednio zabezpieczone ciężkie beczki. Został przygnieciony. Druga wersja mówi, że został zastrzelony w okolicach Majdanka, gdy na żądanie żołnierzy sowieckich, nie wysiadł z samochodu.

Nela wspominała go często, jednak bardziej od smutku dominował w tych opowieściach pragmatyzm, że dobrze się stało, że ich drogi się rozeszły, bo gdyby jednak byli razem, wzięli ślub i mieli dzieci, ona szybko zostałaby wdową.

Pozostał w niej jednak sentyment do młodego, zaangażowanego poety, bo gdy postawiono mu pomnik na warszawskich Powązkach, jeździła zapalić lampkę za spokój jego duszy.

Znajomość z Lucjanem, choć pozostała w pamięci Neli na całe życie, to jednak nie nadwyrężyła jej uczuć. Prawdziwa miłość była wciąż przed nią.

Stanisława poznała wiosną 1931 r. na przedstawieniu w teatrze Qui Pro Quo, do którego Nela wybrała się w towarzystwie Flory i jej przyjaciół. Głośno było wówczas w Warszawie o doskonałych skeczach granych przez Adolfa Dymszę, do których teksty pisał Julian Tuwim. Stworzył w nich postać groteskowego Teofila Winegreta z czarną brodą i krzaczastymi brwiami wygłaszającego kwestie z kategorii purnonsensu. Nela uwielbiała teatr, przede wszystkim ten rewiowy, kabaretowy ze skeczami, przebojowymi piosenkami oraz występami tanecznymi. To tam po raz pierwszy zobaczyła sławną Ordonkę, czyli Hankę Ordonównę. To na niej przez kilka lat wzorowała się, układając lekko falistą fryzurę i to ona była dla Neli inspiracją w zakładzie fotograficznym przy Puławskiej 35, gdy robiła zdjęcia stylizujące ją na znaną piosenkarkę.

Wracając jednak do Stanisława… O, on to potrafił uwodzić. Gdyby tylko istniała taka kategoryzacja, mógłby nosić przydomek czarodzieja i bałamutnika II RP, choć zapewne było wielu

– równie skutecznych w sztuce uwodzenia – jak on. Nieszczęście Neli – oceniając z perspektywy ich późniejszego, wspólnego życia – polegało na tym, że w ogóle stanęli na swojej drodze…

Nie miał urody amanta, był średniego wzrostu. Szyku i kilku dodatkowych centymetrów dodawał mu elegancki kapelusz, bez którego nie miał zwyczaju wychodzić z domu. Szczupły, dobrze ubrany, szarmancki. Miał przy tym w sobie to coś, co przyciągało kobiety. Lubił je uwodzić, zabawiać, flirtować. Klimat rewii i kabaretu doskonale wpasowywał się w jego temperament. Do życia podchodził dość lekko, nie myślał o poważnych sprawach. Nie zajmowała go polityka, do pracy podchodził z dużą niechęcią, wygłaszając opinię, że jest nużąca i przeszkadza w prawdziwym życiu.

Nie do końca było wiadomo, skąd miał pieniądze. Początek wygodom w Warszawie na pewno dali rodzice, ale wraz z ukończeniem przez niego 25. roku życia cudowny strumień finansowy powoli wysychał. Z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że spore sumy wygrywał w karty, czasem w ruletkę. Grywał też w bilard.

Był mistrzem pierwszego wrażenia, więc oczarował zarówno Nelę, jak i Florę. Po przedstawieniu wraz ze swoim przyjacielem, Jeremim podeszli do towarzystwa, w którego gronie rozmawiała Nela. Zagadnął o jeden ze skeczy, zgrabnie zanucił muzyczny temat przewodni rewii i od słowa do słowa zaprosił Nelę wraz z Florą na najbliższą niedzielę na kort tenisowy do parku Skaryszewskiego. Planowano rozegrać tam ostatnie mecze warszawskiego sezonu amatorskiego. Stanisław nie grał, ale potrafił wcielić się w rolę komentatora. Był dowcipny i czarujący. Choć ani Nela, ani Flora nie miały pojęcia o tenisie, miło spędziły czas, obserwując grę na korcie.

Po zakończonych meczach zaprosił obie panie do cukierni mieszczącej się na rogu ulic Marszałkowskiej i Pięknej na znane w całej Warszawie babeczki śmietankowe. Cukiernia należała do Kazimierza Ostrowskiego. To on jako pierwszy wpadł na pomysł takiego zaaranżowania przestrzeni, że klienci, siedząc przy stolikach, mogli obserwować cały proces produkcji i wypieku ciastek. Sklep oddzielała od pracowni szklana ściana. Pomieszczenia wyłożone były białą glazurą, dzięki czemu zarówno sklep, jak i pracownia wypieku robiły wrażenie sterylnych. Wyposażenie również było białe: meble, stoliki, lady. Ekspedientki w białych fartuchach, zaś za szybą pracownicy w białych kitlach na oczach klientów cały dzień wałkowali kruche ciasto, przygotowywali nadzienie, układali ciastka na blachach i wsuwali je do pieca. Świeże i gorące babeczki trafiały za szybę prosto do cukierni.

To musiało zrobić na Neli wrażenie. I zrobiło… Od tego czasu spotykała się ze Stanisławem regularnie. Mieli zwyczaj chodzić po ulicach Warszawy, spacerowali po parku Skaryszewskim, który od tego czasu nazywali nie inaczej jak ich parkiem, wstępowali do napotkanych po drodze cukierni na gorącą czekoladę i ciastko. Nela uwielbiała słodycze. Nie dość, że zjadała ciastko albo dwa, popijając słodką czekoladą, to jeszcze prosiła o kolejne na wynos.

Nie minął miesiąc, a była już zakochana po uszy. Czekała na każde kolejne spotkanie z biciem serca. Stanisław był wobec niej taki szarmancki, taki opiekuńczy. Traktował ją jak prawdziwą damę. Czuła się przy nim radośnie i kobieco zarazem. Równo dwa miesiące od poznania, aby uczcić to zdarzenie, dostała od niego w prezencie jedwabny szal. Wiedziała już wtedy, że ta znajomość będzie miała dalszy ciąg. Lato i jesień minęła im na patrzeniu sobie w oczy, czułych gestach i słowach szeptanych w parkach i przy kawiarnianych stolikach. Którejś niedzieli Stanisław oznajmił, ze musi wyjechać w interesach.

Trudno w to uwierzyć, ale Nela nadal miała niewielkie wyobrażenie o jego codziennych zajęciach. Wreszcie miała okazję dowiedzieć się trochę więcej. Jechał do Milanówka, żeby wspólnie z przyjacielem Jeremim nadzorować przebudowę domu letniskowego należącego do jego ojca. Sezon już się skończył, więc można było rozpocząć konieczne przeróbki. Ojciec Jeremiego należał do bogacącej się w szybkim tempie klasy średniej, która zaczęła uciekać z zanieczyszczonej i zatłoczonej Warszawy do modnych letnisk wyrastających na jej obrzeżach. Stanowiły one alternatywę dla obleganych przez całe lato kawiarni czy restauracji na powietrzu. Wille letniskowe stawały się miejscem odpoczynku i spotkań towarzyskich bogatszej części miasta.

Stanisław tłumaczył, że – w przeciwieństwie do swojego przyjaciela – ma za sobą udział w przebudowie kilku rezydencji wiejskich, więc jego obecność na miejscu była niezbędna. Prace wiązały się z koniecznością zamieszkania w Milanówku. Musieli więc rozstać się na najbliższe miesiące. Stanisław wrócił do Warszawy dopiero na początku kwietnia. Przez ten czas prawie nie mieli ze sobą kontaktu. Nela każdego dnia tęsknie patrzyła na barwny szal i wspominała wspólne chwile.

Miało to jednak swoje dobre strony, gdyż Nela mogła skupić się na nauce. Flora pomogła jej w dostaniu się do Jednorocznej Koedukacyjnej Szkoły Bibliotekarskiej przy Bibliotece Publicznej m. st. Warszawy. Zajęcia odbywały się przez cały tydzień. Musiała uczyć się zupełnie nowych dla niej zagadnień. Uczęszczała na zajęcia z bibliografii, na lekcje nauki o książce, czytelnictwie.

Uczyła się organizacji pracy w bibliotece. Musiała dużo czytać, żeby powoli systematyzować swoją niewielką jeszcze wiedzę o literaturze. Nauka w szkole kończyła się egzaminem. Termin wyznaczono na koniec czerwca, więc nawet po przyjeździe Stanisława do Warszawy, Nela, do czasu napisania egzaminu, spotykała się z nim sporadycznie. Egzamin złożyła w terminie, zdając go z notą klasyfikującą do otrzymania świadectwa I stopnia do wykonywania zawodu bibliotekarza. Była taka szczęśliwa! Dopiero wtedy poczuła się naprawdę dorosła!

Warszawa, 1938 r.

Było piękne czerwcowe popołudnie. Delikatne słońce wyglądało zza niewielkich, białych chmur, które co jakiś czas pojawiały się na niebie. W powietrzu czuć było nadchodzący początek wakacji: trochę parno, trochę leniwie, ale jeszcze przy tym świeżo i energetycznie. Zapach spalin samochodów mieszał się gdzieniegdzie z silnym aromatem truskawek sprzedawanych na ulicy. Nela przeczuwała, że dzisiaj wydarzy się coś wyjątkowego… Stasiek zaprosił ją do jednej z najlepszych kawiarni na Nowym Świecie. Pod Picadorem od chwili otwarcia w 1918 r. nosiła miano miejsca niezwykłego, klimatycznego i szczególnego. Jej pomysłodawcą był poeta Tadeusz Raabe, więc i goście nie byli w niej zupełnie zwyczajni. Po niedługim czasie od otwarcia została przeniesiona do piwnicy Hotelu Europejskiego. Bywał w niej Julian Tuwim. W czasie któregoś długiego wieczoru spisał – z bywającymi tam artystami – cennik usług kawiarnianych. W karcie znalazły się między innymi:

Zwyczajna rozmowa (3–5 minut), z prawem podania ręki – 50 marek.

Ofiarowanie przeczytanego utworu – 75 marek.

Propozycje matrymonialne – tylko w czwartki.

Uwaga 1. Poeta Tuwim podobnych zgłoszeń nie przyjmuje. Uwaga 2. Do pozostałych poetów mogą się zgłaszać tylko interesantki posiadające przeszło 75000 marek posagu (bez różnicy płci, narodowości i wyznania)[1].

I to właśnie tam Stanisław zaprosił Nelę na popołudniową kawę. Nela wyglądała w tym dniu bardzo elegancko. Miała na sobie blezerowy, wiśniowy żakiecik i wąską spódnicę do połowy łydek. Na głowie prosty, skromnie przybrany tylko wąską wstążką i głęboko nasunięty na czoło kapelusik. Nie zapomniała o jedwabnym szalu, który dostała od Stasia. Przypięła do niego różę cedrową, gdyż sztuczne kwiaty były obowiązkowym elementem stroju już od kilku sezonów. Na dłoniach cieniutkie rękawiczki. Wyglądała modnie i stylowo. Mała torebka w dłoni i lekkie pantofle. Czuła się doskonale, idąc jedną z najmodniejszych ulic Warszawy.

Stanisław wyglądał równie szykownie ubrany w garnitur z lekkiej wełny, białą koszulę z krawatem, kamizelkę. Przez rękę miał przerzucony popielaty, gabardynowy płaszcz. Na nogach skórzane półbuty a na głowie filcowy kapelusz z wiśniowym wykończeniem, który pasował idealnie do stroju Neli.