Oliwer Twist - Karol Dickens - ebook

Oliwer Twist ebook

Karol Dickens

5,0

Opis

"Oliwer Twist" to powieść Karola Dickensa opisująca losy tytułowego bohatera, który jako sierota trafia do sierocińca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 869

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




TOM I.

ROZDZIAŁ I. - O miejscu urodzenia Oliwera Twista i okolicznościach towarzyszących jego przyjściu na świat.

ROZDZIAŁ II. - O młodości i wychowaniu Oliwera.

ROZDZIAŁ III. - Oliwer Twist posady omal nie otrzymał, króréjby nikt z pewnością sinekurą nie nazwał.

ROZDZIAŁ IV. - Oliwer dostaje inne miejsce, i poraz piérwszy w świat wstępuje.

ROZDZIAŁ V. - Oliwer nową znajomość zawiera, a towarzysząc swemu panu po raz pierwszy na pogrzeb, złego wyobrażenia o zatrudnieniu swego pana nabiera.

ROZDZIAŁ VI. - Oliwer rozdrażniony zelżywemi mowy Noy-Claypole wpada w zapał i w zadziwienie go wprawia.

ROZDZIAŁ VII. - Oliwer w swej krnąbrności nieprzestaje.

ROZDZIAŁ VIII. - Oliwer idzie do Londynu i nadybuje na drodze dziwnego młodziana.

ROZDZIAŁ IX. - Zawiera dalsze wiadomości szczegółowe o żartobliwym staruszku, i jego wielkie nadzieje rokujących wychowankach.

ROZDZIAŁ X. - Oliwer wkrótce lepszego wyobrażenia o przymiotach swych towarzyszów nabiera, lubo to doświadczenie drogo okupić musi. — Rozdział krótki lecz bardzo ważny.

ROZDZIAŁ XI. - O panu Fang, urzędniku policyjnym, o jego sprawowaniu urzędu i wymierzaniu sprawiedliwości.

ROZDZIAŁ XII. - Oliwer daleko większéj troskliwości i pieczołowitości doznaje, niż kiedykolwiek w życiu swojém, i staje się bohaterem szczególnego wypadku z obrazem.

ROZDZIAŁ XIII. - O żartobliwym staruszku i jego młodych wychowankach i przyjacielach. Pomiędzy tymi występuje w tym rozdziele przed oczy czytelnika dotąd nieznajoma mu osoba, z którą się wiele rzeczy zabawnych, z tą powieścią związek mających, łączy.

ROZDZIAŁ XIV. - Wiadomości o dalszém położeniu Oliwera u pana Brownlow, i o szczególnéj przepowiedni, którą niejaki pan Grimwig na niego wydał, gdy go z pewném poleceniem do miasta wysłano.

ROZDZIAŁ XV. - Jak miłym był Oliwer Twist znanemu nam Żydowi żartobliwemu i pannie Nancy.

ROZDZIAŁ XVI. - O dalszych przygodach Oliwera Twista po przyznaniu się panny Nancy do niego.

ROZDZIAŁ XVII. - Dola Oliwera w niczém pomyślniejszą się nie staje, a jego zła gwiazda sprowadza do Londynu wielkiego człowieka, który jego sławie szkodliwy cios zadaje.

ROZDZIAŁ XVIII. - Jak Oliwer czas swój w towarzystwie swych zacnych i sławnych przyjaciół przepędzał.

ROZDZIAŁ XIX. - Zamiar szczególny zostaje ułożony i wykonanie jego śpieszne postanowione.

ROZDZIAŁ XX. - Oliwer Billowi Sikes wydanym zostaje.

ROZDZIAŁ XXI. - Wyprawa.

ROZDZIAŁ XXII. - Rabunek.

ROZDZIAŁ XXIII. - Zawiera zabawną rozmowę pomiędzy panem Bumble i pewną niewiastą, i dowodzi, że nawet i Woźny w pewnym względzie czułym być może.

ROZDZIAŁ XXIV. - Krótki, lecz bardzo ważny na przyszłość.

ROZDZIAŁ XXV. - Powieść powraca do Fagina i jego towarzyszy.

ROZDZIAŁ XXVI. - Osoba nieznajoma, tajemnicza występuje, i wiele rzeczy, z tą powieścią ścisły związek mających, się dzieje.

ROZDZIAŁ XXVII. - Naprawia błąd, który w jednym z poprzedzających rozdziałów popełniono, porzucając tak niegrzecznie kobietę i Woźnego.

TOM II

ROZDZIAŁ I. - O dalszych przygodach Oliwera.

ROZDZIAŁ II. - Kreśli najprzód obraz mieszkańców tego domu, w którym się Oliwer teraz znajdował, i donosi co oni o nim myśleli.

ROZDZIAŁ III. - Zawiera położenie niebezpieczne.

ROZDZIAŁ IV. - O tém szczęśliwém życiu, jakie Oliwer pośród swych przyjaciół pędził.

ROZDZIAŁ V. - Szczęście Oliwera i jego przyjaciół cios niespodziewany zakłóca.

ROZDZIAŁ VI. - Pewne szczegóły o pewnym młodzieńcu, który się teraz po raz pierwszy na widowni pojawia, i o pewnym wypadku, który się Oliwerowi wydarzył.

ROZDZIAŁ VII. - Zawiera niezadawalniający wypadek Oliwera przygody i rozmowę wielkiéj wagi między Henrykiem Maylie i Rózią.

ROZDZIAŁ VIII. - Bardzo krótki, i może się nawet wielkiéj wagi w tém miejscu być nie zdaje, wypada go jednak przeczytać, gdyż jest wynikłością z przeszłego, i kluczem do innego, który nastąpi, gdy czas na niego przyjdzie.

ROZDZIAŁ IX. - W którym czytelnik, jeżeli sobie ostatni rozdział pierwszego tomu przypomnieć zechce, wielką zmianę, nie bardzo niezwyczajną w małżeństwie, spostrzeże.

ROZDZIAŁ X. - Zawiera wiadomość o tém, co podczas nocnéj rozmowy między panem Bumble, jego żoną i panem Monks zaszło.

ROZDZIAŁ XI. - Wprowadza starą znajomość na widownię, i pokazuje, w jakiéj ścisłéj przyjaźni Żyd i Monks razem żyli.

ROZDZIAŁ XII. - Szczególne odwiedziny, wynikłością przeszłego rozdziału będące.

ROZDZIAŁ XIII. - Zawiera nowe odkrycia, i pokazuje że tak szczęscie jak i nieszczęście nie po ziemi, ale po ludziach chodzi.

ROZDZIAŁ XIV. - Stara znajomość Oliwera objawia ślady stanowcze jenijalności i staje się osobą znaczącą w stolicy.

ROZDZIAŁ XV. - Sprawozdanie, jak się Smyk przebiegły w przykrém położeniu zachowywał.

ROZDZIAŁ XVI. - Czas nadchodzi, w którym Nancy słowo swoje Rózi dane dotrzymać miała, lecz nie mogła. Fagin używa Noego Claypole do tajemnego posłannictwa.

ROZDZIAŁ XVII. - Dopełnienie przyrzeczenia.

ROZDZIAŁ XVIII. - Skutki zgubne.

ROZDZIAŁ XIX. - Ucieczka Billa Sikes.

ROZDZIAŁ XX. - Monks i Brownlow schodzą się nakoniec. Ich rozmowa, którą wiadomość ciekawa przerywa.

ROZDZIAŁ XXI. - Pogoń i ucieczka.

ROZDZIAŁ XXII. - Wykrycie nie jednéj tajemnicy.

ROZDZIAŁ XXIII. - Ostatnia noc życia Żyda.

ROZDZIAŁ XXIV. - Zakończenie.

Karol Dickens

OLIWER TWIST

Tłumaczenie: Anonim

Projekt okładki: Avia Artis

W projekcie okładki wykorzystano portret Karola Dickensa.

Autor: Jeremiah Gurney

Wydawnictwo Avia Artis

2017

ISBN 978-83-65810-72-4

TOM I.

ROZDZIAŁ I. - O miejscu urodzenia Oliwera Twista i okolicznościach towarzyszących jego przyjściu na świat.

 Pomiędzy wielu innymi zakładami publicznymi, powszechnymi po wszystkich prawie, czy to mniejszych, czy większych miastach Anglii, znajdują się także i domy robocze. Posiadaniem podobnego domu roboczego szczyciło się także i pewne miasteczko, którego nazwiska z wielu i bardzo ważnych przyczyn wymienić nie mogę, a nieprawdziwego mu nadać nie chcę. W tym tedy pomniku nędzy urodził się na tym padole płaczu i przypadkowości ów śmiertelnik, którego imie na czele tego rozdziału stoi. Kiedy to nastąpiło, nadmieniać nie myślę; nie sądzę bowiem, aby ta wiadomość wielką wagę dla czytelnika mieć mogła.

 Gdy ta dziecina przez lekarza gminy w ten świat cierpień i boleści wprowadzoną została, długo wielka wątpliwość zachodziła, czyli tak długo przynajmniéj pożyje, iżby mu jakie imie nadawać potrzeba. W przeciwnym bowiem razie jak największe podobieństwo było, iżbyśmy żadnych pamiętników o nim nie byli mieli; a gdyby kiedykolwiek jakie były wyszły, w kilku wierszach zawarte, byłyby przynajmniéj tę zasługę nieoszacowaną miały, iżby za wzór zwięzłości i prawdziwości w pisaniu życiorysów dla pismiennictwa wszystkich wieków i narodów uchodzić mogły.

 Lubo twierdzić wcale nie myślę, że to jest wypadkiem najszczęśliwszym i najpomyślniejszym dla istoty ludzkiéj, jeżeli się w domu roboczym urodzi, to jednak powiedzieć mogę, że w obecnym szczególnym przypadku, było to najszczęśliwszém wydarzeniem, jakie tylko Oliwera Twista spotkać mogło. Niezmierna bowiem trudność zachodziła, zniewolić go do tego, aby sam na siebie przejął urząd oddychania, — czynność bardzo niemiła, do któréj nas jednak przyroda zmusza, chcąc, abyśmy samodzielnie i swobodnie istnieć mogli; — leżał przytém stękając na kawałku lichego materaca, a los jego tak się między tym i tamtym światem ważył, iż się na chwilę zdawało, że się najpodobniéj na korzyść ostatniego stanowczo przechyli. Gdyby Oliwer był pod ów czas był otoczony troskliwemi babkami i trwożliwemi ciotkami, zręcznemi akuszerkami i głęboko uczonymi a biegłymi lekarzami, byłby się niezawodnie i niezaprzecznie do wieczności przeniósł. Ale że nikogo przy nim nie było, prócz biednéj staréj kobieciny, nieco podchmielonéj niezwykłą ilością piwa, i lekarza obowiązkowego, przez gminę utrzymywanego, Oliwer się bez wszelkiéj przeszkody z przyrodą mógł rozprawić, a ta w końcu upór jego pokonała.

 Wypadkiem téj walki było, iż Oliwer po wielu wysileniach kichnął i mieszkańcom roboczego domu nowy ciężar, na gminę nałożony, takim wrzaskiem donośnym ogłaszać począł, jakiego się tylko po chłopcu, tego prawdziwie korzystnego narzędzia, głosu, nie dłużéj jak trzy minut blizko dopiero posiadającego, rozumnie spodziewać można.

 Skoro tylko Oliwer dał ten pierwszy znak swobodnego i samodzielnego użycia płuc swoich, kołdra, z różnobarwnych płatków zeszyta, i na żelazném łóżku niedbale porzucona, nagle się ruszyła, a głowa i twarz blada młodéj kobiety zwolna z poduszki się podniosła i głosem słabym dość niezrozumiale te słowa wymówiła:

 — Pozwólcie, niech dziecię zobaczę, a potém umrę!

 Lekarz siedział obrócony twarzą do ognia na kominku, grzejąc sobie przy nim ręce po kolei, a potém je zacierając; lecz gdy głos młodéj kobiety usłyszał, wstał, zbliżył się do łóżka i rzekł z daleko większą dobrodusznością i uprzejmością, niżby się tego po nim spodziewać można było:

 — Nie powinnaś jeszcze myśleć o śmierci, moja kochana!

 — Niechże Bóg uchowa, moja lubko! — zawołała dozorczyni, kryjąc śpiesznie do kieszeni wielką flaszkę zieloną, z któréj właśnie w kąciku kilka łyków namiętnie pociągnęła, — niech Bóg uchowa, moja lubko! Jak pożyjesz tak długo, jak ja, Sir, i będziesz miała trzynaścioro dzieci, jak ja, Sir, z których wszystkie pomarły prócz dwojga, będących tutaj przy mnie w domu roboczym, to inaczéj mówić będziesz, moja lubko; niech cię Bóg uchowa! Pomyśl tylko, co to znaczy być matką! Oto jest to jagnie kochane.

 To wskazanie obowiązków macierzyństwa nie musiało widocznie zrobić na choréj wielkiego i pożądanego wrażenia, kiedy na to głową tylko wzruszyła i ręce po dziecię wyciągnęła.

 Lekarz jej podał syneczka, a ona swoje blade i zimne usta namiętnie do jego czoło przytuliła, potém ręką po czole i oczach przesunęła, wzrokiem osłupiałym po izbie potoczyła, zadrżała, upadła i — skonała. Wszelkich sposobów użyto, aby ją do siebie przywrócić; nacierano jej ręce, nogi, piersi, skronie; lecz krew w jéj żyłach na wieki zastygła. Mówiono jej o nadziei i pocieszeniu, ....lecz nadziei i pociechy od dawna już dla niéj nie było.

 — Już się z nią skończyło, pani Niedopytalska, — ozwał się lekarz nareszcie.

 — Biedna kobiecina! to prawda, już skończyła, — odpowiedziała dozorczyni, podnosząc z kołdry korek od butelki zielonéj, któren jej wypadł przy schylaniu się po dziecko, gdy je z rąk trupa odbierała. — Biedna kobiecina!

 — Niekoniecznie po mnie posełać, gdyby dziecko w nocy bardzo krzyczało, moja pani Niedopytalska, — rzekł lekarz wdziewając rękawiczki z wielkim namysłem. — Będzie ono zapewne bardzo niespokojne. Dajcie mu trochę papki.

 Poczém zasadził kapelusz na głowę, a wychodząc jeszcze raz przy łóżku się zatrzymał i dodał:

 — Nie brzydka wcale była z niéj kobieta!..... Czy nie wiesz z kąd przybyła?

 — Przywieziono ją tutaj przeszłéj nocy na rozkaz Wójta Gminy, — odpowiedziała staruszka. — Znaleziono ją leżącą na ulicy.... Musiała ona nie małą odbyć podróż, bo trzewiki miała podarte. Lecz z kąd przyszła j dokąd szła, o tém nikt nie wie.

 Lekarz nachylił się do nieboszczki i podniósł lewą jéj rękę.

 — Stare dzieje! — rzekł potrząsając głową, — nie ma obrączki ślubnéj. Dobra noc!

 Szanowny lekarz poszedł sobie na objad, a dozorczyni, posiliwszy się jeszcze trochę z butelki, usiadła przy ogniu na małym stołeczku, i zaczęła dziecię powijać i ubierać.

 Jakże pięknym przykładem potęgi ubioru był ten młodziutki Oliwer Twist!.... Zawinięty w prześcieradło, stanowiące dotąd jedyne jego pokrycie, mógł tak dobrze uchodzić za dziecko wielkiego pana, jak i żebraka;...... a najdumniejszy nawet cudzoziemiec nie byłby w stanie rozpoznać i oznaczyć tego stopnia w układzie społeczeńskim, do którego on należał. Lecz gdy obwinięty został w starą, bawełnianą sukienkę, któréj barwa wypłowiała od długiego używania, czyniąc już mało sto razy tę samą usługę, został natychmiast naznaczony piętnem pewnego stanu, i spadł bardzo nisko, — bo aż na stopień wychowanka gminy, — sieroty z domu roboczego, — téj nędznéj, na pół z głodu umierającéj istoty, która w nędzy życie swoje wlokąc, od wszystkich pogardzana i potrącana, od nikogo litości nie doznaje.

 Oliwer krzyczał żwawo. Lecz gdyby mógł był wtedy już o tém wiedzieć, że był sierotą, zostającą na łasce Starszyzny Gminy i dozorców domu roboczego, byłby może jeszcze bardziéj krzyczał.

ROZDZIAŁ II.- O młodości i wychowaniu Oliwera.

 Przez następne ośm do dziewięciu miesięcy, Oliwer Twist był ofiarą systematycznéj zdrady i oszukaństwa; — gdyż go bez piersi karmiono. Władze domu roboczego doniosły w swojém urzędowém sprawozdaniu o wygłodniałym i zatrważającym stanie téj nędznéj sieroty; a zwierzchność Gminy z wszelką powagą i godnością u władz domu roboczego wywiedzieć się kazała, czyli przypadkiem niema takiéj kobiety w ich zakładzie, któraby Oliwerowi Twistowi tego pokarmu i pocieszenia dostarczyć zdołała, jakie mu koniecznie potrzebne było. Na co, po urzędowéj zwłoce, pokornie odpowiedziano, iż podobnéj kobiety w domu roboczym nie było.

 W skutek tego zwierzchność Gminy wspaniałomyślnie i miłościwie postanowić raczyła, aby Oliwera wydzierzawiono; czyli innemi słowy, aby oddany został do drugiego zakładu podrzędnego, o trzy mile prawie odległego, w którym już dwudziestu do trzydziestu podobnych jemu zbrodniarzy przeciwko ustawom dla ubogich po podłodze pełzało, nie obciążonych nigdy ani zbyteczném jadłem, ani téż zbytecznym ubiorem. Ci mali złoczyńcy zostawali tam pod opieką macierzyńską pewnéj staruszki, która ich za opłatę tygodniową siedmiu pensów od głowy niezmiernie czule do siebie przyjmowała i ciągle tak troskliwie opatrywała, iż żadne na przeładowanie żołądka nigdy nie zachorowało. Bo téż to i siedm pensów (groszy polskich) tygodniowéj zapłaty od głowy, zwłaszcza przy drożyznie angielskiej, ładna i okrągła sumka! — Za siedm pensów wiele dostać można, — za siedm pensów można nawet czasem i żołądek przeładować, i to niebezpiecznie.

 Owa staruszka była to kobieta niepospolitego doświadczenia i rozumu; znała się ona dobrze na tém, co pożyteczném było dla dzieci, lecz téż i o tém jeszcze lepiéj wiedziała, co, kiedy i pod jakiemi warunkami dla niéj saméj najkorzystniejsze być mogło. Ztąd téż, idąc za roztropnością i przebiegłością swoją, większą część owéj tygodniowéj zapłaty jako rządna gospodyni dla siebie oszczędzała, a wzrastające pokolenie Gminy na mniejsze jeszcze porcyje wskazała, jak mu pierwotnie przeznaczone były; przez co, znalazłszy w tak wielkiéj głębi, jeszcze większą głębię, jasno dowiodła, iż niepospolitą gospodynią i filozofką była.

 Komuż by nie była znajoma powieść o pewnym wielkim badaczu i praktycznym filozofie, który przez głębokie dociekanie do utworzenia téj bardzo przemyślnéj i pożytecznéj teoryi doszedł, że koń bez jadła żyć może. A ponieważ wszyscy filozofowie praktyczni wszystko zawsze na własną korzyść obrócić umieją i do osobistego zysku przedewszystkiem stosują, dla tego téż i ów filozof swojéj teoryi na własną korzyść poprzód chciał doświadczyć, nimby sposób wyszukał spieniężenia swojego wynalazku, lub przynajmniéj ciągnienia z niego dochodu preez długie lata, uzyskawszy od rządu na to przywilej. Jakoż udało mu się było przyprowadzić swego konia już do tego, że się jedném źdźbłem słomy na dzień mógł obejść. I niezawodnie byłby się z niego tak dziarskiego i ognistego rumaka doczekał, jakiego nikt jeszcze dotąd nie miał, gdyby śmierć jego nie była nastąpiła właśnie na dwadzieścia cztéry godzin przed tém, nim czysto-filozoficzną strawę z powietrza po raz pierwszy miał dostać.

 Nieszczęściem dla naszéj praktycznéj filozofki, któréj opiece i staraniom mały Oliwer Twist był poruczony, tenże sam skutek wieńczył ten system jéj rządności i oszczędności; zwykle bowiem się wydarzało, iż téjże tak miłéj dla staruszki chwili, kiedy dziecko sposób wynalazło żyć ile możności jak najmniejszą ilością ile możności jak najlichszéj strawy, z dziesięciu pewnie ośm do dziewięciu jakby na złość umierało, i to albo z zimna lub głodu, albo téż wpadłszy w ogień przez niedbałość, albo téż udusiwszy się jakimkolwiek bądź przypadkiem. Zawsze jednak ta biedna, nędzna istota na tamten świat się przeniosła i do ojców swoich dostała, którzy jej tutaj na tym nie byli wcale znani.

 Jeżeli zaś przypadkiem śledztwo ściślejsze jak zazwyczaj nastąpiło z przyczyny niezwykłéj śmiertelności sierót Gminy, które albo przy składaniu łóżek niespostrzeżono, albo téż przez nieostrożność przy praniu bielizny gorącą wodą oparzono, — co się jednak bardzo rzadko wydarzyło, gdyż rządna staruszka jak najusilniéj wszystkiego, co najmniejsze podobieństwo do prania bielizny miało, unikać umiała, — a Sądy przysięgłych sobie coś w głowie ubrdały, i żądały, aby im na ich nudne pytania odpowiadano; albo téż jeżeli lud Gminy w nie swoje rzeczy wtrącać się zaczął, i zaskarżenie swoje z licznemi podpisami do władz wyższych podać zamyślał, wtedy zwykle podobnem nieprzyzwoitościom zaświadczeniem lekarza, lub téż złożeniem przysięgi Woźnego Gminy natychmiast zaradzić umiano; pierwszy bowiem zawsze ciało trupa otwierał i nigdy w niém nic nie znalazł, — co było rzeczywiście jak największą prawdą; — drugi zaś bez pytania wszystko przysięgą swoją stwierdzał, co tylko powagę urzędników zakładu utrzymać mogło, a to nie małém poświęceniem z jego strony było. Prócz tego zbór zwierzchników Gminy czasami także pielgrzymki do owego zakładu odprawiał; zawsze jednak dniem poprzód Woźnego z tém uwiadomieniem wysłał, że przybędzie. Gdy tedy przybyli, zastali wszystko w porządku, dzieci umyte i czysto ubrane, a czegóż więcéj naród od nich mógł żądać?..

 Niepodobna się spodziewać, aby takowy sposób wydzierzawienia dzieci miał korzyści nadzwyczajne przynosić. To było téż powodem, że ósma rocznica urodzin Oliwera Twista zastała go chłopcem bladym, chudym, znędzniałym i bardzo szczuplutkim. Lecz przyroda, czyli téż prawa dziedziczność pierś jego za to niepospolicie silnemi płucami uposażyła, które z powodu szczupłéj strawy zakładu wiele miały miejsca do rozszerzenia się i rozrastania. A może téż i tej okoliczności przypisać potrzeba, że Oliwer ósmych urodzin swoich dożył.

 Cokolwiek bądź, to jednak pewna, że to była właśnie ósma rocznica jego urodzin, a on ją obchodził w piwnicy na węgle, w dobraném towarzystwie dwóch innych rówienników swoich, którzy się z nim najprzód dla zdrowia pobili, późniéj zaś do piwnicy za tę wielką zbrodnię zamknięci zostali, iż się głodnymi być poważyli, kiedy pani Mann, owa poczciwa gospodyni domu, niespodziewanym widokiem pana Bumble, Woźnego Gminy, przestraszoną została, który się do drzwiczek od bramy ogrodowéj dobijał i je odemknąć usiłował.

 — O dla Boga najwyższego! Czy to wy, panie Bumble? — zawołała pani Mann, wychylając głowę przez okienko z przedziwnie udaném uniesieniem radości. — Zosiu, wyprowadź natychmiast Oliwera i jego dwóch towarzyszów z piwnicy i umyj ich spiesznie.... O dalibóg, panie Bumble! jakże się cieszę, że was oglądam, Sir.

 Lecz pan Bumble był to mężczyzna otyły i do tego bardzo popędliwy. Zamiast tedy mile i przyjaźnie odpowiedzieć na to przychylne i serdeczne powitanie, wstrząsnął gniewliwie małemi drzwiczkami i uderzył nakoniec nogą w nie z taką siłą, na jaką się tylko noga Woźnego Gminy kiedykolwiek zdobyć mogła.

 — O na miłość Boga! — zawołała pani Mann, wypadając ze swojego mieszkania,.... będąc teraz pewną, iż owych trzech chłopców pod ten czas z piwnicy wyprowadzono, ubrano i umyto; — o na miłość Boga! a ja zapomniałam całkiem, że drzwiczki z wewnątrz zamknięte, aby ta kochana dziatwa na ulicę nie wybiegła.... proszę wejść Sir, proszę wejść, proszę....

 A każdemu słowu tych zaprosin taki dyg wdzięczny i powabny towarzyszył, żeby nawet serce samego Wójta Gminy był zmiękczył, lecz serca pana Bumble zmiękczyć nie potrafił.

 — Czy sądzisz, moja mości pani Mann, — łajał w gniewie pan Bumble, chwyciwszy mocniéj za laskę, — że to jest przyzwoicie i zgodne z winném uszanowaniem dać tak długo czekać za bramą od ogrodu urzędnikowi Gminy, przybywającemu do ciebie w sprawie Gminy, dotyczącéj się sierót Gminy, ha, co? Czyś może o tém zapomniała, moja mości pani Mann, że i ty jesteś w usługach Gminy i płatną od Gminy?

 — Wiem o tém, wiem, panie Bumble! Ja poszłam tylko te lube dzieci, które was tak bardzo kochają, o waszém przybyciu, Sir, uwiadomić, — odpowiedziała pani Mann z nadzwyczajną pokorą i uległością.

 Pan Bumble nie małe miał rozumienie o potędze swéj wymowności i godności. Pierwszą okazał, a drugą sobie wywalczył. Spuścił tedy trochę z tonu.

 — Dobrze już dobrze, moja pani Mann, — odpowiedział Bumble cokolwiek spokojniéj; — być może iż się rzecz tak ma jak mówisz, być może. Proszę iść naprzód, moja pani Mann. Ja tu przychodzę z urzędu i mam pewne polecenie dopełnić.

 Pani Mann zaprowadziła Woźnego do małéj izdebki z posadzką cegłą wykładaną, podała mu krzesło i położyła własnoręcznie z uprzejmością nadzwyczajną jego kapelusz trójgraniasty i laskę urzędową przed nim na stoliku. Pan Bumble otarł pot z czoła, którym przechadzka ono pokryła, spojrzał z upodobaniem na swój kapelusz trójgraniasty i uśmiechnął się. Tak jest, on się uśmiechnął. Wszak Woźnemi są tylko ludzie; dla tego się téż i pan Bumble uśmiechnął.

 — Gdybyście mi tego za złe nie wzięli, panie Bumble, co wam powiem.... — ozwała się pani Mann z ujmującém przymileniem; — droga trochę daleka, Sir,.... wy o tém sami wiecie, inaczéj bym się wspomnieć nie poważyła;.... możebyście się kapkę czego dla posilenia napili, panie Bumble?

 — Ani kapki,.... ani kapki!.... — odpowiedział pan Bumble, posunąwszy prawą ręką poziomo w powietrzu z pewną spokojnością i godnością.

 — Ale przecie, — nalegała pani Mann, umiejąc dobrze ocenić i dźwięk głosu, z jakim to odmówienie wyrzeczono, i ruch ręki, który mu towarzyszył. — Tylko małą kapeczkę Sir, wraz z kropelką zimnéj wody i odrobinką cukru.

 Pan Bumble krząknął.

 — Tylko kapeczkę, — nalegała pani Mann uporczywie.

 — Cóż tam masz takiego? — zapytał nareszcie Woźny.

 — Coś, co zawsze pod ręką mieć muszę dla dzieci na przypadek, gdyby które z nich zachorowało. Kontuszuwkę, jeżeli przyjąć zechcecie, panie Bumble, — odpowiedziała pani Mann idąc do szafki w kącie stojącéj, z któréj butelkę i flaszkę wyjęła. — Czyściutką kontuszuwkę!

 — I ty, moja droga pani Mann, dzieciom wódkę dajesz? — zawołał Bumble z zadziwieniem, śledząc chciwie oczyma nader zajmujące widowisko żarcia się wódki z wodą.

 — Bóg widzi, że to czynię, chociaż w tych czasach bardzo droga, — odpowiedziała ta poczciwa gospodyni; — wszak wiecie sami Sir, żebym tego na sercu nie zniosła, gdyby które z tych biedaków cierpieć miało.

 — To prawda, to prawda, — potwierdził Bumble; — wiem ja o tém dobrze, iż jesteś kobietą litościwą; prawdziwą matką dla nich, moja pani Mann.

 Tutaj pani Mann szklankę przed nim postawiła.

 — Przy najbliższéj sposobności zrobię o tém wzmiankę przełożonym Gminy, droga pani Mann.

 Tutaj szklankę przysunął do siebie.

 — Raz jeszcze powtarzam, żeby nawet rodzona matka tkliwszą dla nich być nie mogła.

 Teraz wodę z cukrem i wódką zamieszał.

 — Piję,.. piję za zdrowie twoje moja pani Mann!

 I za jednym łykiem szklankę odrazu do połowy wychylił.

 — A teraz pomówmy o naszych sprawach urzędowych, — ozwał się w końcu Woźny Gminy, dobywając z kieszeni bocznéj skórzanego pularesu. — Znajduje się tutaj chłopiec, któremu na chrzcie imie Oliwer,.. Oliwer Twist dano. Temu się dzisiaj właśnie ośm lat skończyło.

 — Niech go Bóg od złego uchowa! — rzekła pani Mann, końcem fartuszka oczy sobie zaogniając.

 — Jednak, pomimo wypisaną nagrodę dziesięciu funtów, którą późniéj na dwadzieścia podwyższono,.... pomimo to nadzwyczajne, i śmiało powiedzieć mogę, niesłychane, niepojęte wysilenie Zwierzchności Gminy i Władz domu roboczego, — rzekł Bumble w uniesieniu, — niepodobna było dotąd jeszcze wykryć, kto był jego ojcem, ani téż imienia, godności, i rodu jego matki.

 Pani Mann załamała ręce z zadziwienia; po chwili namysłu jednak rzekła:

 — Jakimże więc sposobem on jednak ma imie i nazwisko?

 Woźny wyprostował się na to pytanie z dumą na krześle i odpowiedział:

 — Ja mu to jedno i drugie nadałem!....

 — Kto,.. wy panie Bumble?

 — Tak jest, ja, pani Mann. Nadajemy naszem sierotom nazwiska w porządku abecadłowym. Na ostatniego przed nim padło z kolei S., nazwałem go tedy Swubble. Ten przypadł na T., Twist się przeto nazywa. Następujący po nim zowie się Unwin, a ostatni Vilkins. Mam ja nazwiska wypisane na wszystkie głoski abecadła od początku aż do końca; a gdy do Z dojdę, to znowu od A zaczynam.

 — Jak widzę, to z was prawdziwy uczony, Sir, — rzekła pani Mann.

 — Być to może, — odpowiedział Woźny, któremu ta uwaga widocznie mocno pochlebiała, — być może,.. moja pani Mann.

 Skończywszy potém wódkę z wodą, dodał:

 — Oliwer już jest za stary, aby tutaj mógł dłużéj pozostać; zwierzchność Gminy przeto postanowiła odebrać go napowrót do domu roboczego, a ja tu sam osobiście przyszedłem, aby go wziąść ze sobą;.... bądźże więc tak dobra, moja pani Mann, i każ mi go natychmiast przywołać.

 — Ja sama pójdę zaraz po niego, — odpowiedziała pani Mann i w tym celu z izby wyszła.

 Pan Bumble nie długo czekać musiał. Albowiem dobrotliwa opiekunka Oliwera, którego pod ten czas o tyle przynajmniéj z grubéj skorupy brudu, twarz i ręce jego pokrywającéj, oczyszczono, o ile to się przez jednokrotne obmycie uczynić dało, niebawem go do izby wprowadziła.

 — Ukłoń-że się temu panu, Oliwerze! — rzekła pani Mann do niego.

 Oliwer się nizko skłonił; lecz wątpliwość pozostała, czyli Woźnemu na krześle, lub téż jego kapeluszowi trójgraniastemu na stole.

 — Czy pójdziesz chętnie ze mną, Oliwerze? — zapytał pan Bamble uroczyście.

 Oliwer chciał właśnie odpowiedzieć, żeby z największą ochotą z kimkolwiek bądź poszedł, byle tylko z tego zakładu raz został uwolnionym, gdy podniósłszy oczy w górę, z wejrzeniem pani Mann, stojącéj za krzesłem Woźnego, się spotkał, która, przenikając jego myśli, pięścią z wściekłością mu pogroziła. Zrozumiał on natychmiast to skinienie, gdyż ta pięść za nadto często po sobie wrażenia na jego ciele zostawiała, aby i w jego pamięci niemiłego wrażenia zostawić nie była miała.

 — Czypani także pójdzie ze mną? — zapytał biedny Oliwer.

 — Nie, — odparł Woźny; — ale ona cię może czasami odwiedzić, jeźli zechce.

 Nie byłać to wprawdzie wielka pociecha dla biednego chłopczyny; lecz jakkolwiek jeszcze młody, tyle jednak rozsądku już posiadał, że natychmiast poznał, iż mu wielki żal udawać wypadało. Jeżeli zaś o to chodziło, aby się rzewnemi zalać łzami, trudność w tém wielka dla nieszczęśliwego chłopczyny nie była, albowiem głód i świeżo odebrane chłosty, silnie mu do tego pomagały. Oliwer tedy jak najszczérzéj się rozpłakał.

 Pani Mann, widząc ten dowód dobrego serca chłopczyny, mało sto razy go uściskała, i przyniosła mu kromkę chleba z masłem, z czego Oliwer daleko bardziéj rad był, a drugą dała mu na drogę, ażeby nie wyglądał bardzo wygłodniały, gdy do domu roboczego przybędzie.

 Z kromką tedy chleba z masłem w jednéj ręce i małą szarą czapeczką na głowie, tém piętnem każdéj sieroty Gminy, Oliwer w towarzystwie pana Bumble to smutne mieszkanie opuścił, w którém najmniejsze słówko przyjaźne, lub spojrzenie przychylne, pierwszych lat jego dziecieństwa nie rozweseliło. A jednak smutek i boleść serce jego dziecięce opanowała, gdy brama ogrodowa za nim się zamknęła. Jakkolwiek owi towarzysze wspólnéj nędzy, których tutaj zostawiał, byli biedni i mali, byli oni jednak jedynemi przyjaciołami, których dotąd zaznał, a gorzkie uczucie zupełnego opuszczenia i usamotnienia na tym niezmiernym świata obszarze, zajęło po raz pierwszy serce tego chłopczyny.

 Pan Bumble szerokim krokiem pośpieszał, a mały Oliwer, uczepiwszy się poły jego złotemi galonami obszytéj sukni, biegł obok niego, zapytując się za każdym ćwierć-milowym słupkiem, czy jeszcze daleko mają? na co pan Bumble zawsze krótko i gniewliwie odpowiadał; gdyż ta czułość chwilowa, którą wódka z wodą w sercu niektórych ludzi wznieca, dotąd już zupełnie wywietrzała, a pan Bumble, uczuciem swéj godności na wskróś przejęty, napowrót się stał Woźnym całą gębą.

 Oliwer nawet ćwierć godziny spełna pomiędzy murami domu roboczego jeszcze niezabawił, zostając pod opieką staruszki, której go Woźny powierzył, i drugą kromkę chleba z masłem zaledwie pokonał, kiedy pan Bumble już powrócił i oświadczył mu, że to jest godzina zboru Władz domu roboczego, Wójta i ławników, a posiedzenie ich natychmiast nastąpi.

 Oliwer, nie mając jasnego i dokładnego pojęcia, co to jest zbór i ławnicy, przeląkł się na tę wiadomość, zdziwił, i nie wiedział, czy się ma śmiać lub płakać. Nie miał jednak na tyle czasu, by się dobrze nad tém zastanowić, gdyż pan Bumble raz laską w głowę go uderzył, aby go z tego rozmyślania obudzić, a drugi raz w plecy, aby mu pośpiech zalecić. Rozkazawszy mu potém iść za sobą, zaprowadził go do obszernéj, wybielonéj izby, w której ośmiu do dziesięciu Jegomości przy okrągłym stole siedziało, a na czele ich, w krześle poręczowem, nieco nad inne wywyższoném, Jegomość nadzwyczaj otyły z obliczem pełném i rumianém.

 — Ukłońże się panom zboru i ławnikom, — napomniał go Woźny.

 Oliwer otarł kilka łez, które mu się z ócz potoczyły, i ukłonił się szczęśliwie stołowi.

 — Jak się nazywasz chłopcze? — zapytał go nareszcie ów rumiany Jegomość z wysokiego krzesła.

 Oliwer tak się przeląkł na widok tylu panów, że na całém ciele drżeć zaczął, a Woźny przytém tak silnie kułakiem nieznacznie z tyłu go uderzył, że się biednemu chłopczynie aż na płacz zebrało; te dwie przyczyny były zaś powodem, że zborowi głosem drżącym i niewyraźnym odpowiedział, z czego wynikło, iż jeden z przytomnych Jegomości, w białej kamizelce, głupim chłopcem go nazwał, co było oczywiście bardzo skutecznym środkiem do uspokojenia Oliwera, oddalenia od niego trwogi i wzniecenia w nim śmiałości i odwagi.

 — Chłopcze, — ozwał się powtórnie ów Jegomość z wysokiego krzesła; — posłuchaj mnie! Sądzę, że wiesz, iż jesteś sierotą?

 — Cóż to znaczy, Sir? — zapytał biedny Oliwer.

 — Ton chłopiec rzeczywiście głupi,.... wiedziałem o tém, — wtrącił Jegomość w białej kamizelce stanowczo.

 Jeżeli to prawda, że bywają stworzenia, obdarzone władzą poczucia istót, do tegoż samego rzędu, co i one należących, więc i nasz Jegomość w białej kamizelce był niezaprzecznie uzdolniony do wydania owego sądu i wyroku stanowczego.

 — Pst! — napominał Jegomość z wysokiego krzesła. — Spodziewam się przecież, iż o tém wiesz przynajmniéj, że nie masz ani ojca, ani matki, i że cię Gmina na swoje koszta utrzymuje, nieprawdaż?

 — Wiem panie! wyjąkał Oliwer, płacząc rzewnie.

 — Czego ty płaczesz? — zapytał Jegomość w białej kamizelce. A musiało to być coś bardzo nadzwyczajnego. — Czego on tylko płakać może.

 — Spodziewam się, że mówisz przecież pacierz co rano i wieczór, — ozwał się znów inny Jegomość grubym głosem, — i modlisz się za tych, którzy cię żywią, odziewają i pielęgnują, jak na prawego Chrześcijanina przystoi?

 — Tak jest, — odpowiedział chłopczyna.

 Ten ostatni Jegomość mimowolnie wielką prawdę wyrzekł. Trzeba było na to być Oliwerowi rzeczywiście prawym Chrześcijaninem, i to nadzwyczajnie gorliwym i cnotliwym Chrześcijaninem, aby się za tych modlić, którzy go żywili, pielęgnowali, i staranie o nim mieli. Lecz on tego nie czynił, gdyż go nikt modlić się nie nauczył.

 — Kazaliśmy cię tutaj przyprowadzić, aby ci dać wychowanie i rzemiosła pożytecznego cię nauczyć, — rzekł rumiany Jegomość z wysokiego krzesła.

 — Zaczniesz przeto od jutra szóstéj godziny z rana kłaki skubać, — dodał Jegomość w białej kamizelce.

 Za to połączenie owych dwóch dobrodziejstw w jednej tak prostej czynności skubania kłaków, Oliwer nizkim ukłonem podziękował na skinienie bardzo dobitne Woźnego, który go potém do obszernéj izby zaprowadził, gdzie się ten biedny chłopczyna na łóżku twardém ułożyć musiał, i płaczem w sen ukołysał.

 Jaki piękny obraz praw litościwych naszego kraju błogiego!.... Wszak pozwalają zasnąć człowiekowi biednemu,.... jeżeli może!

 Biedny Oliwer!.... Kiedy snem błogim ujęty spoczywał, w zupełnej niewiadomości wszystkiego, co się w koło niego działo, ani mu się śniło, że zbór tego jeszcze wieczora postanowienie uchwalił, które wpływ największy na całą jego przyszłość wywrzeć miało. A jednak to w istocie się stało, rzecz zaś cała następnie się miała:

 Członkowie tego zboru byli to wszystko ludzie mądrzy, rozważni, głęboko rzeczy biorący. Kiedy więc całą swoją uwagę na dom roboczy zwrócili, na pierwszy rzut oka do razu to dostrzegli, czego by ludzie zwyczajni nigdy nie byli dociekli, to jest: że się tutaj ludziom biednym bardzo podobało! Wszakże ten dom roboczy był miejscem zwyczajném zabawy dla biedaków;... gospodą, w której przez cały rok śniadanie, — objad, — herbatę i wieczerzę mieli,... a nic za to wszystko płacić nie potrzebowali,... niejako rajem ziemskim, gdzie tylko sama zabawa, a żadnej pracy nie było.

 — Hola! — zawołał wtedy zbór, potrząsając głową z wielką mądrością, — my właśnie jesteśmy ludzie do tego najstósowniejsi, aby te nadużycia znieść i wszystkie zboczenia na drogę porządku sprowadzić; my temu wszystkiemu złemu w krótce tamę położymy.

 W skutek tego zbór w swej mądrości postanowił, ażeby każdemu biedakowi, w tym domu roboczym pomocy szukającemu, do wolnego wyboru zostawiono, — gdyż oni przemocą nikogo do tego zmuszać nie chcieli, broń Boże! — czyli chce powoli umrzeć z głodu w domu roboczym, lub też szybko bez tego domu. W tym celu zawarli ugode z przedsiębiorcą, dostarczającym wodę do tego zakładu, o dostarczanie codziennie niezmierzonéj ilości wody, a drugą z kupcem zboża i mąki o dostarczanie czasami szczupłéj ilości owsianéj mąki, i wyznaczyli dla ubogich w tym zakładzie zostających trzy razy na dzień cienkiéj polewki owsianéj, dwa razy na tydzień po główce cebuli i co Niedziela po półbułeczki na jednego.

 Prócz tego wiele jeszcze nie mniéj mądrych i ludzkich rozporządzeń uchwalono, dotyczących się po większéj części kobiet, które jednak pominąć wolemy. Przez nadzwyczajną dobroć serca, mając wzgląd na koszta znaczne rozwodów sądowych, postanowili także sami o rozwód dla zaślubionych się postarać, i zamiast do tego zniewalać, aby mąż rodzinę swoję utrzymywał,... czego się dotąd sumiennie trzymali, teraz przeciwnie, rodzinę mu odbierali, i człowieka bezżennego na powrót z niego robili.

 Czyliby się wielu z różnych stanów społeczeństwa było znalazło, którzyby z tego dobrodziejstwa byli korzystać chcieli, gdyby ono z domem roboczym nie było koniecznie połączone, to się na teraz z wszelką dokładnością powiedzieć nie da. Lecz Władze domu roboczego byli to ludzie przezorni, doświadczeni; wcześnie zatém tej niedogodności zapobiedz i trudności zaradzić umieli. Owe dobrodziejstwo było bowiem z domem roboczym i owsianką niezbędnie połączone, a to ludzi odstręczało.

 Przez pierwsze sześć miesięcy po przybyciu Oliwera do domu roboczego trzymano się jak najściśléj i najsurowiéj owego rozporządzenia. Z początku to wznowienie wielkie wydatki za sobą pociągnęło, a to z przyczyny coraz bardziéj wzrastającego rachunku Przedsiębiorcy pogrzebów, i potrzeby koniecznéj ścieśnienia odzieży wszystkich biedaków, na których ta odzież, po kilkutygodniowém użyciu owsianki, bardzo przestrona się stała, i na nich jak wory wisiała; lecz za to ilość mieszkańców domu roboczego znacznie się przerzedziła, a zbór się rozpływał w uniesieniu radości.

 Izba, w któréj sierotom jadło rozdawano, była obszerna, murowana; na jednym końcu wisiał kocioł, a przy nim stał kucharz, swoim fartuchem kucharskim opasany i rozdawał dzieciom owsiankę wielką warzechą, przy pomocy dwóch kobiet, umyślnie w tym celu mu przydanych. Każdy chłopiec dostał jednę taką warzechę téj strawy, ale też i nic więcéj,... wyjąwszy jednak wszystkie święta, Niedziele i dnie uroczyste; wtedy bowiem dodawano im jeszcze do téj owsianki cztéry łuty i ćwierć chleba.

 Talerzy nigdy myć nie potrzebowano. Chłopcy je bowiem swojemi łyżkami tak długo skrobali, dopokąd nie były na powrót tak czyste i lśniące jak szkło,.... a kiedy już tę całą czynność ukończyli, — co bardzo długo nigdy nie trwało, talerze bowiem nie wiele były większe od łyżek, — biedne dzieci, rzucając takie wygłodniałe spojrzenia na kocioł i ognisko, jakby i te kamienie nawet, z których się składało, pożreć były chciały, oblizywały sobie palce starannie, aby najmniejszéj kropelki nawet na nich nie pozostawić, jeżeliby przypadkiem jaka na nie padła.

 Chłopcy zwykle apetyt niepospolity miewają.

 Oliwer Twist i jego towarzysze znosili cierpliwie te powolne męki konania z głodu przez całe trzy miesiące. Lecz w końcu tak im głód mocno dopiekać zaczął, że jeden z nich, nieco roślejszy, jakby na jego wiek wypadało, i do podobnego życia wcale nie przyzwyczajony, — gdyż jego ojciec małą garkuchnię utrzymywał, — nie mogąc dłużéj znieść tych cierpień, z tą groźbą przed swoimi towarzyszami się oświadczył, iż téj nocy jeszcze najbliższego swego sąsiada nadkąsi, — a był to właśnie chłopiec bardzo wątły i słabowity, — jeżeli jednego talerza owsianki przynajmniéj tego dnia więcéj nie dostanie. Oczy jego przytém takim ogniem dzikości i żarłoczności pałały, że mu wszyscy natychmiast na słowo uwierzyli.

 Złożono tedy radę ogólną i puszczono na losy, który z nich tego jeszcze wieczora po wieczerzy przed kucharza ma wystąpić i od niego więcéj zażądać. Los padł na Oliwera.

 Wieczór nadszedł; wszyscy chłopcy na swych miejscach zwyczajnych zasiedli; kucharz stał przy kotle w swym kucharskim ubiorze, a za nim obie pomocnice; rozdzielono owsiankę i zmówiono długi pacierz nad tém krótkiém jadłém. Owsianka znikła w oka mgnieniu, a chłopcy zaczęli szeptać pomiędzy sobą, na Oliwiera mrugać, najbliźsi zaś sąsiedzi łokciem go potrącać.

 Prawda że Oliwer był jeszcze wtenczas chłopcem małym, młodziutkim; lecz głód dopiekający przyprowadził go w końcu do rozpaczy i zupełnéj niedbałości o siebie. Wstał tedy od stołu, zbliżył się z talerzem i łyżką w ręku do kucharza, i rzekł sam swoją śmiałością zdziwiony:

 — Proszę o więcéj, panie!

 Kucharz był to człowiek otyły, krwisty, rumiany; na to żądanie Oliwera jednak zbladł jak chusta. Z przerażenia oparł się o kocioł, i spoglądał osłupiały przez kilka chwil na tego małego buntownika. Pomocnice stały jak wryte z zadziwienia, a resztę chłopców przestrach jakby poraził.

 — Co? — wybełkotał przecież nakoniec kucharz głosem słabym.

 — Proszę o więcéj, panie, — odpowiedział Oliwer.

 Teraz dopiero kucharz się opamiętał, warzechą Oliwera w głowę ugodził, za kołnierz go chwycił i głośno za Woźnym wołać zaczął.

 Zbór przełożonych Gminy i Władz domu roboczego zgromadził się właśnie na uroczyste posiedzenie, gdy Bumble w największém pomięszaniu wpadł do izby obradowéj, i zwróciwszy się do Jegomości na wysokiém krześle, odchodząc prawie od siebie, zawołał:

 — Panie Limbkins,.... proszę mi wybaczyć, Sir,.... Oliwer Twist żądał więcéj!  Wszyscy struchleli, a zgroza i przerażenie na ich obliczu się malowało. Po chwili jednak ogólne wzburzenie nastąpiło.

 — Więcéj!! — zawołał pan Limbkins. — Uspokój się trochę, panie Bumble, i opowiedz nam dokładnie: Czy to się ma znaczyć, że Oliwer żądał więcéj, kiedy już część swoję, z urzędu przeznaczoną, dostał i spożył?

 — Tak jest, Sir, — odpowiedział Bumble.

 — Ten chłopiec będzie wisiał, — rzekł na to znany nam Jegomość w białej kamizelce. — Ja jestem przekonany, że ten chłopiec będzie wisiał.

 Nikt się nie sprzeciwiał temu zdaniu proroczemu Jegomości w białej kamizelce. Nastąpiła żywa i burzliwa narada, po któréj Oliwera do więzienia domowego natychmiast zamknięto. Nazajutrz zaś przybito zewnątrz na bramie obwieszczenie, ofiarujące pięć funtów nagrody każdemu, ktoby chciał zakład od Oliwera uwolnić, biorąc go do siebie. Czyli raczéj, innemi słowy: pięć funtów i Oliwera Twista w dodatku ofiarowano każdemu, czy to mężczyznie czy kobiecie, który chłopca w naukę do jakiegokolwiek bądź zatrudnienia, zarobku lub rzemiosła potrzebował.

 Gdy Jegomość w białej kamizelce nazajutrz rano do bramy zapukał i powyższe obwieszczenie na niéj przybite przeczytał, rzekł do siebie z uśmiechem:

 — Jeszcze nigdy w mojém życiu o niczém tak mocno przekonany nie byłem, jak teraz o tém, że ten chłopiec będzie wisiał.

 Że zaś moim jest zamiarem w dalszym ciągu téj powieści wykazać, czyli ten Jegomość w białej kamizelce w swojém przeczuciu się nie zawiódł, zniszczyłbym więc zaraz z góry całą ciekawość, — jeżeli tylko prawda, że ta powieść jest ciekawa, — gdybym teraz już chciał powiedzieć, czyli pasmo życia Oliwera takim zamachem gwałtownym rzeczywiście przerwane zostało.

ROZDZIAŁ III. - Oliwer Twist posady omal nie otrzymał, króréjby nikt z pewnością sinekurą nie nazwał.

 Przez cały tydzień prawie po popełnieniu téj wielkiéj i ohydnéj zbrodni, iż głodem do rozpaczy przywiedziony, więcéj owsianki zażądał, Oliwer ciągle w téjże samej ciemnej i ciasnej komórce uwięziony zostawął, do której go zbór w swej mądrości i dobrotliwości ojcowskiej zamknąć kazał.

 Zdałoby się na pierwszy rzut oka, że to przypuszczenie rozsądkowi się wcale nie sprzeciwia, iżby Oliwer Twist sławę proroczą owego Jegomości w białéj kamizelce raz na zawsze był mógł ustalić, gdyby cokolwiek przynajmniéj czucia i uszanowania należytego dla jego ducha proroczego posiadając, jeden koniec chustki od nosa do mocnego haka w ścianie był przywiązał, a na drugim sam się powiesił; lecz wykonaniu tego zamiaru jedna okoliczność stała głównie na przeszkodzie, to jest: że zbór chustki od nosa jako rzecz niepotrzebną i zbytkową uznał, i wyraźném rozporządzieniem swojém na walném i uroczystém posiedzeniu należycie i wszechstronnie rozebraném, uchwaloném, podpisem własnoręczném i pieczęcią zatwierdzoném, na wszystkie czasy i pokolenia przyszłe od nosów biednych ludzi je oddalił..... Wyznać jednak potrzeba, iż daleko większą jeszcze przeszkodą była zbytnia młodość i dziecinność tego chłopczyny.

 Przez całe dnie łzy gorżkie jedynie wylewał, a gdy noc długa i okropna nadeszła, zakrywał sobie oczy swojemi małemi rączętami, aby ciemności nie widzieć, i do kącika przytulony, zasnąć się starał. Często jednak drżąc ze zgrozy na całém ciele, z przerażeniem ze snu się zrywał i do ściany coraz bardziéj tulił, jakby czuł, że i te ściany zimne, twarde, dla niego były pewną ochroną niejako w tej ciemności i samotności, zewsząd go otaczającej.

 Nieprzyjaciele tegosystemu niechaj jednak nie sądzą, że Oliwer przez ten cały czas swego samotnego uwięzienia wszelkich dobrodziejstw ruchu, przyjemności w towarzystwie, lub też wszelkich korzyści, z pocieszenia religijnego wynikających, zupełnie był pozbawionym. Co się bowiem ruchu dotycze, była to właśnie pora zimowa, a Oliwer wszelką wolność posiadał, codziennie rano myć się przy studni, na podwórzu zamkniętém, w przytomności pana Bumble, który troskliwy o zdrowie jego, zapobiegając temu, aby biedny chłopczyna bardzo nie zziąbł, częstém użyciem swéj laski urzędowéj zbawienne i wskróś przenikające wstrząśnienie w jego ciele sprawiał.

 Oliwerowi podobnież i na towarzystwie nie zbywało; .....co drugi dzień bowiem prowadzono go do jadalni zakładu, w której to swoję zbrodnię wielką popełnił, i chłostano go w oczach wszystkich dzieci dla powszechnego przykładu i przestrogi. Nie chcąc go zaś pozbawić wszelkiego dobrodziejstwa modlitwy i pocieszenia religijnego, wtrącano go codziennie rano do téjże saméj izby jadalnéj, podczas ogólnéj modlitwy porannéj sierót domu roboczego, i pozwolono mu się przysłuchiwać i czerpać pociechy i spokojności serca w modlitwie dzieci, zawierającéj w sobie prośbę osobną do Boga, przez Władzę zakładu umyślnie ułożoną i przydaną, aby je uczynił dobremi, cnotliwemi, posłusznemi i zachował je od grzechu i występku Oliwera Twista, którego w téj modlitwie jako utwór rąk samego szatana, jako chłopca wyłącznie pod opieką władz piekła zostającego, wyraźnie przedstawiono.

 Kiedy Oliwer w tak nader przyjemném i pomyślném położeniu zostawał, zdarzyło się pewnego poranku, że pan Gamfield, kominiarz, w smutnych myślach pogrążony, drogą koło domu roboczego wiodącą jechał, dręcząc sobie mózg nadaremnie nad wynalezieniem środków i sposobu zapłacenia czynszu za mieszkanie od dawna już zalegającego, a którego się gospodarz domu właśnie bardzo natarczywie upominał. Lubo pan Gamfield wszelkie źródła swego dochodu w myśli wyczerpał, niepodobna mu było żadną miarą więcéj nad pięć funtów zebrać na całą sumę, którą był winien; w téj tedy rospaczy arytmetycznéj niejako to siebie, to osła w głowę na przemian uderzał, i już wszelką nadzieję wydobycia się z tego położenia przykrego tracił, kiedy dom roboczy mijając, okiem na uwiadomienie, na bramie przybite, przez czysty przypadek rzucił.

 — Prrrrr!.... — zawołał Gamfield na osła.

 Osieł był właśnie w myślach głębokich pogrążony. Obliczał sobie z pewnością, ile téż głąbiów, czyli jeden lub dwa dostanie, gdy te dwa wory sadzy na miejscu przeznaczenia złoży, któremi jego wózek mały był obładowany. Nie zważał tedy wcale na rozkaz pana i biegł sobie szczęśliwie daléj.

 Gamfield wyzionął okropne przekleństwo na wszystkich osłów w ogóle, a szczególnie na ich oczy, i biegnąc za nim, taki raz silny w łeb mu wymierzył, żeby od tego uderzenia czaszka była pęknąć musiała, gdyby to czaszka ośla nie była. Schwyciwszy potém za wodze, tak silnie niemi szarpnął, jakby szczękę chciał był urwać swemu osłowi, i dać mu przez to małe napomnienie, iż nie jest wcale panem swéj woli. Tym sposobem udało się mu go na miejscu wstrzymać. Dopiąwszy raz tego celu, pan Gamfield powtórnie osła w łeb uderzył; to uderzenie miało być tylko upomnieniem dla niego, aby tak długo stał na miejscu, dopókąd jego pan nie powróci. Poczém pan Gamfield śpiesznie do bramy pobiegł, aby obwieszczenie wzwyż wspomnione przeczytać.

 Znany nam dobrze Jegomość w białéj kamizelce stał sobie właśnie spokojnie w bramie, z założonemi w tył rękoma, spłodziwszy poprzód kilka głębokich myśli w izbie obradowéj. Będąc świadkiem owéj sprzeczki małéj pomiędzy panem Gamfield i jego osłem, uśmiechnął się radośnie, gdy spostrzegł, że ten obcy do bramy zmierza, aby uwiadomienie przeczytać. Natychmiast się bowiem domyślił, że pan Gamfield był właśnie takim panem, jakiego im dla Oliwera Twista potrzeba było.

 Pan Gamfield także się uśmiechnął, skoro uwiadomienie przeczytał; gdyż owe pięć funtów przyobiecane właśnie dla niego wystarczały i z wszelkiego kłopotu wybawić go mogły. Znając przytém dokładnie system żywienia dzieci w domu roboczym, natychmiast pojął, iż ten chłopczyna, którym owe pięć funtów obciążono, był właśnie takim małym i cienkim wisusem, jakiego mu do wycierania teraźniejszych kominów wązkich potrzeba było. Przegłoskował tedy jeszcze raz całe uwiadomienie od góry do dołu, od początku do końca, i zdjąwszy czapkę futrzaną z głowy na znak uszanowania, zagadnął Jegomości w białej kamizelce.

 — Czy to w tym zakładzie ten chłopiec się znajduje, którego przełożeni Gminy chcą dać do nauki? — zapytał pan Gamfield.

 — Tak jest, mój poczciwcze, — odpowiedział Jegomość w białej kamizelce z uśmiechem łaskawym; — cóż chcesz od niego?

 — Jeżeli przełożeni Gminy chcą go dać w naukę do rzemiosła lekkiego i przyjemnego, czém się kominiarstwo zacne poszczycić może, — rzekł Gamfield, — to ja właśnie chłopca do nauki potrzebuję, i gotów jestem wziąść go do siebie.

 — Proszę wejść! — rzekł na to Jegomość w białej kamizelce.

 Lecz pan Gamfield poprzód do osła swego powrócił, raz jeszcze w łeb go uderzył i za wodze szarpnął, co miało być dla osła napomnieniem, ażeby podczas niebytności swego pana stał spokojnie i z miejsca się nie ruszył;.... poczém dopiero za Jegomością w białej kamizelce do owéj izby się udał, w któréj go Oliwer po raz pierwszy zobaczył.

 — To bardzo brudne rzemiosło, — zarzucił pan Limbkins, gdy im Gamfield życzenie swoje przedłożył.

 — Zdarzyło się już nieraz, że się chłopcy w kominie podusili, — ozwał się inny.

 — To dla tego jedynie, że słomę pierwéj w wodzie zmaczano, nim ją w kominie zapalono, aby chłopców do zejścia na dół zmusić, — objaśnił ich Gamfield. — Słoma zwilżona nie daje wcale ognia, tylko dym wielki; a dymem samym niepodobna chłopców z komina wypędzić. Dym ich tylko usypia, a oni sobie téż tego najbardziéj życzą. Bo to trzeba panom wiedzieć, że niema istót krnąbrniejszych i leniwszych, jak te chłopcy, a niemaż sposobu lepszego i skuteczniejszego do wypędzenia ich z komina, jak rozpalenie dobrego ognia. Sama ludzkość nawet użycie tego środka nam nakazuje, gdyż jeźli który w kominie uwięźgnie, a ogień mu w nogi dopiecze, tak długo się rzuca i nogami wierzga, dopokąd się sam nie uwolni.

 To objaśnienie zdawało się wielką radość sprawiać owemu Jegomości w białej kamizelce; lecz wesołość jego wkrótce jedno wejrzenie pana Limbkins rozproszyło. Zbór przystąpił do wspólnéj narady, która przez pięć minut blisko trwała. Wszyscy jednak tak cicho pomiędzy sobą rozmawiali, że tylko te słowa: „oszczędzić wydatku,“.... obwieszczenie wytłoczone do wiadomości powszechnéj podane zostanie,“ nieco wyraźniéj słyszeć się dawały, i to dla tego jedynie, że je często z wielką uroczystością powtarzano.

 Nakoniec przecież szepty te ustały, a gdy członkowie zboru do swych krzeseł i swéj godności uroczystéj powrócili, pan Limbkins się ozwał:

 — Rozważyliśmy dokładnie waszą prośbę i na nią przystać nie możemy.

 — Żadną miarą, — potwierdził znany nam Jegomość w białej kamizelce.

 — Ani myśleć o tém, — dodali inni członkowie.

 Że zaś o panu Gamfield ta krzywdząca wieść chodziła, iż niedawno dwom czy trzem uczniom swoim głowy na śmierć porozbijał, zdawało się mu tedy, że sobie zbór w sposób niepojęty to wbił do głowy, a ta okoliczność niemiła wpływ niekorzystny na ich postanowienie wywarła. Prawda, że postanowienie podobne wbrew wszelkiemu ich zwyczajowi w ułatwieniu podobnych spraw było, lecz, że mu wiele na tém zależało, aby wieści owe na nowo nie odświeżyć, zaczął tedy kręcić czapką w rękach, i zwolna od stołu się oddalać.

 — A zatém mi panowie tego chłopca dać nie chcecie? — rzekł Gamfield, do drzwi się zbliżając.

 — Nie, — odpowiedział Limbkins; — chyba że przy tak niemiłém zatrudnieniu tyle nagrody żądać nie będziesz, ile obwieszczeniem zapowiedziano.

 Oblicze pana Gamfield napowrót się wypogodziło; zbliżył się tedy śpiesznie do stołu i rzekł:

 — Ileż więc chcecie dać, panowie? Nie bądźcie za nadto surowi z biednym człowiekiem! Ileż dacie panowie?

 — Mnie się zdaje, że trzy funty i dziesięć szylingów wystarczy? — rzekł Limbkins.

 — O dziesięć szylingów nawet za wiele; — zarzucił Jegomość w białej kamizelce.

 — Ej moi panowie! — błagał Gamfield, — dajcie cztéry funty spełna. Dajcie cztéry funty, a pozbędziecie się go na zawsze i tanio.... Cóż,.... czy zgoda?

 — Trzy funty dziesięć szylingów, — powtórzył Limbkins niezachwiany.

 — Nie o wiele się rozchodzi,.. ustąpmy z obu stron połowę, moi panowie, — nacierał Gamfield, — niech będzie trzy funty piętnaście szylingów.

 — Ani grosza więcéj nie damy, — było odpowiedzią stanowczą pana Limbkins.

 — Nie bądźcie tak twardego serca ze mną, moi panowie! — rzekł na to Gamfield wahając się i nie wiedząc co czynić.

 — Ba! brednie, mój poczciwcze! czyste brednie, — odparł Jegomość w białej kamizelce. — On i bez naszéj nagrody jest jeszcze tanim dla ciebie. Bierz go, bierz! i nienamyślaj się długo. Jest to chłopiec, jakby umyślnie dla ciebie stworzony. Trzeba, prawda, czasami kija na niego, ale ten mu nic nie szkodzi; jest nawet owszem rzeczą bardzo zbawienną dla niego. Żywność jego wiele cię kosztować nie będzie, gdyż on już od dzieciństwa do skromności w jedzeniu przyzwyczajony ...ha!..ha!..ha!...

 Gamfield najprzód okiem podejrzliwém po obliczu wszystkich osób obecnych potoczył; dopiero gdy uśmiech na ustach wszystkich spostrzegł, sam się powoli uśmiechnął.

 Nakoniec przecież ugoda pomiędzy nimi stanęła, a panu Bumble natychmiast nakazano, tego jeszcze dnia po południu Oliwera do urzędu miejskiego zaprowadzić i świadectwo, na mocy którego panu Gamfield do nauki miał być oddany, do podpisu i sądowego potwierdzenia przedstawić.

 W skutek tego postanowienia biednego Oliwera z więzienia wypuszczono, i kazano mu świeżą wdziąć koszulę, co go w niepospolite zadziwienie wprawiło. Zaledwie tego niepojętego i niesłychanego przeobrażenia na sobie dokończył, pan Bumble się zjawił, i własnoręcznie talerz owsianki mu przyniósł wraz niedzielnym dodatkiem chleba, cztery łóty i ćwierć wynoszącym. Oliwer, to widząc, rzewnie płakać zaczął, sądząc nie bez przyczyny, że zbór śmierć jego w jakimś celu szczególnym i niepojętym postanowić musiał, inaczéj by mu nigdy na myśl nie było przyszło, w ten sposób go tuczyć.

 — Nie płacz, nie, Oliwerze! ale jedz co ci dają, i bądź za to wdzięcznym, — pocieszał go Bumble z powagą uroczystą; — w krótce nasz zakład opuścisz, Oliwerze, i pójdziesz do nauki.

 — Do nauki, Sir? — zapytał chłopczyna, drżąc na całém ciele.

 — Tak jest, do nauki, Oliwerze, — potwierdził Bumble. — Nasi panowie litościwi i dobroczynni, którzy się z tobą jak z własnym dzieckiem obchodzą, dla tego że nie masz ni matki ni ojca, chcą cię teraz oddać do nauki;... wysłać cię w świat, abyś wyszedł na człowieka, chociaż to Gminę całe trzy funty i dziesięć szylingów kosztuje!.... trzy funty dziesięć szylingów! tylko pomnij, Oliwerze! siedmdziesiąt szylingów!... sto czterdzieści sixpensów!.... i to wszystko dla sieroty nieznośnéj, któréj nikt cierpieć nie może!

 Gdy Bumble przestał, aby po tej uroczystej przemowie na chwilkę odetchnąć, łzy się potoczyły z ócz biednego Oliwera, rzewnie i gorżko szlochającego.

 — No, no,.... nie płacz Oliwerze, nie płacz, — rzekł do niego Bumble nieco przyjaźniejszym głosem, biorąc to rozczulenie Oliwera z wielkiém upodobaniem swojém za dowód nieprzezwyciężonego wpływu swéj wymowy; — uspokój się, uspokój, i otrzyj sobie łzy rękawem od kurtki, ażeby ci do owsianki nie padały; to prawdziwie wielkie głupstwo.

 I słusznie mówił, gdyż i tak już wody aż za nadto w owsiance było.

 Gdy się do urzędu królewskiego udali, pan Bumble zaczął Oliwera po drodze nauczać, że nic innego tam czynić nie potrzebuje, tylko wesoło wyglądać, a gdyby się go panowie urzędnicy pytali, czyli ma ochotę do rzemiosła, śmiało im odpowiedzieć, iż to jest jedyném jego życzeniem. Oliwer przyrzekł, iż wiernie to polecenie wykona, zwłaszcza, gdy pan Bumble mu z daleka dał do zrozumienia, iż ani wyobrażenia o tém nie ma, coby się z nim działo, gdyby przeciwko jednemu lub drugiemu poleceniu wykroczył.

 Gdy do urzędu przybyli, zaprowadzono ich do małej izdebki, w której pan Bumble Oliwera samego zostawił, napomniawszy go poprzód, aby siedział spokojnie, dopokąd po niego nie powróci i z sobą go nie weźmie.

 Tak więc ten biedny chłopczyna przez pół godziny blizko sam jeden w tym pokoiku zostawał, aż nakoniec pan Bumble drzwi nieco uchylił, głowę swoję, lecz ozdoby trójgraniastego kapelusza pozbawioną, przez nie do izdebki wsunął, i głośno na Oliwera zawołał:

 — Chodźże.... chodź, mój drogi Oliwerze! chodź do tych zacnych i godnych panów!

 Lecz przytém spojrzenie groźne i przeraźliwe na biednego chłopca rzucił, dodając po cichutku:

 — Pamiętaj na to, com ci mówił, ty mały łotrze!

 Oliwer, słysząc te dwie, tak sobie wprost przeciwne przemowy pana Bumble, z nie małém zadziwieniem w swej prostocie serca w oczy mu spojrzał. Ale pan Woźny tyle czasu mu nie dozwolił, aby w tej mierze jakie uwagi mógł uczynić, i wprowadził go natychmiast do przyległéj izby radniéj, do której drzwi stały otworem.

 Była to izba obszerna o jednym wielkim oknie, w której za biórkiem dwóch panów w podeszłym już wieku, mających głowy upudrowane, na krzesłach wysokich siedziało. Jeden z nich czytał gazetę, a drugi przebiegał za pomocą okularów, w żółwią skorupę oprawnych, kartę pergaminową przed nim leżącą.

 Pan Limbkins stał z jednéj strony biórka, a pan Gamfield z twarzą starannie umytą z drugiéj. Kilku napuszonych panów, w wielkich, palonych butach, przechadzało się po izbie i rozmawiało między sobą.

 Zdawało się, że ów stary Jegomość w okularach z żółwiej skorupy, znużony zapewnie zbytnią pracą przy czytaniu tego małego zwitku pergaminowego, szczęśliwie i błogo sobie zadrżemał, a chwila milczenia nastąpiła po przybyciu Oliwera do izby, któremu pan Bumble wprost naprzeciw biórka stanąć kazał.

 — Oto jest ta sierota, Wasza Godności! — ozwał się Bumble.

 Staruszek, czytający gazetę, podniósł oczy, i zwrócił je na Oliwera, któremu się przez chwilę przypatrywał; poczém towarzysza swego za rękaw szarpnął, przez co się tenże obudził.

 — A! czy to jest ten chłopiec? — zapytał ocknąwszy się staruszek.

 — Tak jest, Wasza Godności, to on! — odpowiedział Bumble. — Ukłońże się temu łaskawemu Jegomości, mój kochany Oliwerze.

 Oliwer zebrał wszystkie swoje siły, i jak mógł najlepiéj, tak się ukłonił. Z wielkiém jednak zadziwieniem oczy swoje w mączkę na głowie urzędnika wlepił, zastanawiając się nad tém głęboko, czyli to wszyscy urzędnicy z tą mączką białą na głowie się rodzą i dla tego jedynie są urzędnikami, że tę mączkę na niéj mąją?

 — Dobrze, dobrze, — odrzekł staruszek; — spodziewam się przecież, że mu się kominiarstwo podoba?

 — Przepada za niém, Wasza Godności! — odpowiedział Bumble, uderzywszy przytém nieznacznie Oliwera kułakiem w plecy, niby dla napomnienia, że się czegoś lepszego jeszcze ma spodziewać, gdyby mu przypadkiem na myśl wpadło powiedzieć, iż kominiarstwo zacne nie odpowiada wcale jego życzeniom.

 — No i cóż, czy chcesz zostać kominiarzem, mój malcze? — zapytał staruszek Oliwera.

 — Gdyby go do jakiego innego rzemiosła oddano, Wasza Godności, toby jeszcze tego samego dnia od swego majstra uciekł, — odpowiedział Bumble z pośpiechem, uprzedzając Oliwera.

 — A ten człowiek oto, chce być jego majstrem?...... Jakże, mój panie?... czy będziesz się z nim dobrze obchodził,.... będziesz go żywił przyzwoicie,.... i we wszystkiém ojcowskie o nim miał staranie?..

 — Jeżeli powiadam że chcę,.... to i uczynić to myślę, — odpowiedział Gamfield zniecierpliwiony opryskliwie.

 — Twój język trochę za nadto uszczypliwy, mój przyjacielu!.... zdajesz się jednak człowiekiem być uczciwym i otwartego serca.

 Odparł staruszek urzędnik, zwracając swe okulary na ubiegającego się o nagrodę, na głowę Oliwera nałożoną, w którego twarzy ohydnéj wyraz okrócieństwa wyraźnie był wybity. Lecz urzędnik staruszek był już na pół ciemnym, na pół zdziecinniałym, a tak ani podobna mu było tego dostrzedz i poznać, co światu całemu było jasne i widoczne.

 — Mam nadzieję, że nim jestem, Sir, — odrzekł pan Gamfield, spójrzawszy zyzem.

 — Nie wątpię o tém wcale, że nim jesteś, mój przyjacielu, — odparł staruszek, utwierdziwszy okulary mocniéj na nosie i szukając oczyma kałamarza.

 Była to chwila stanowcza dla losu Oliwera.

 Gdyby się kałamarz był na tém miejscu znajdował, na którém według myśli staruszka znajdować się był powinien, byłby natychmiast pióro w nim zamaczał i świadectwo podpisał, a Oliwer byłby bez ratunku wpadł w ręce pana Gamfield. Ale że ten godny urzędnik miał go tuż pod nosem, musiał zatém pierwéj po całém biórku oczyma za nim zbiegać, nim go nareszcie odkrył.

 Podczas tego śledztwa spojrzenie jego padło także przypadkiem i po za biórko, i nadybało twarz wylęknioną i zgrozą przejętą Oliwera Twista, który, pomimo wszelkie napominające spojrzenia i potajemne kułakiem uderzenia pana Bumble, na oblicze odrażające swego przyszłego majstra z takim wyrazem widocznym przestrachu i przerażenia spoglądał, że nawet ten urzędnik stary, na pół już ciemny, na pół zdziecinniały, to spostrzedz i poznać musiał.

 Staruszek się przeto zatrzymał, pióro na bok odłożył, i przez kilka chwil to na Oliwera, to na pana Limbkins spoglądał, który wesołego i obojętnego udając, z krwią najzimniejszą tabakę sobie zażywał.

 — Mój synu, — ozwał się nareszcie staruszek do Oliwera, wychyliwszy się z po za swego biórka.

 Oliwer, usłyszawszy ten głos, wzdrygnął się cały... Trzeba mu to jednak wybaczyć, gdyż głos ten był uprzejmy i dobrotliwy, a każdy głos niezwyczajny człowieka łatwo przestraszyć może. Biedny chłopczyna drżał na całém ciele i rzewnie się rozpłakał.

 — Mój synu, — powtórzył staruszek, — wyglądasz bardzo strwożony i wylękniony, cóż ci to takiego?

 — Odstąp od niego Woźny, i nie zasłaniaj go, — ozwał się drugi urzędnik, czytający gazetę, którą na bok odłożył, i z wyrazem wielkiéj przychylności z po za biórka ku Oliwerowi się nachylił. — Mówże mój synu, mów śmiało, co ci jest, i nie lękaj się niczego.

 Oliwer padł na kolana, wyciągnął ręce złożone, i zaczął błagać: iż woli raczéj, aby go do ciemnéj komórki napowrót zamknięto,.... aby go głodem morzono,.... karano,.... bito,.... a nawet i zabito,.... byle go tylko temu groźnemu człowiekowi nieoddawano.

 — Otóż mamy! — zawołał pan Bumble, wznosząc w górę swe ręce i oczy z niewypowiedzianą uroczystością. — Wiele już sierót złośliwych i kłamliwych w życiu mojém widziałem, ale tak złośliwéj i kłamliwéj jak Oliwer, jeszcze się mi nigdy widzieć nie zdarzyło.

 — Lepiéj milcz! — zgromił Woźnego urzędnik, do którego się Bumble z tą swoją świątobliwą i budującą przemową był zwrócił.

 — Za pozwoleniem Waszéj Godności, — rzekł Woźny, niechcąc dać temu wiary, że dobrze słyszał, — czy Wasza Godność do mnie co mówiła?

 — Tak jest;.... mówiłem ci, abyś milczał!

 Pan Bumble stanął jak wryty z zadziwienia. Rozkazać Woźnemu, aby milczał! wszak to istny bunt moralny!

 Staruszek w okularach z żółwiéj skorupy spojrzał na swego towarzysza, a ten ze znaczeniem głową kiwnął. —

 — My nie możemy téj ugody podpisać, — rzekł tedy urzędnik i odsunął na bok ów zwitek pergaminowy, który do podpisu mu był przedłożony.

 — Spodziewam się przecież, — rzekł pan Limbkins zmięszany, — spodziewam się, że przewielebny Urząd nie zechce na proste, niczém nie poparte oskarżenie prawdziwego dziecka, złego wyobrażenia powziąść o przyzwoitości Zwierżchników Gminy w obchodzeniu się z sierotami domu roboczego!

 — Urząd nie jest obowiązany wyjawiać i dawać swego zdania w téj mierze, — odparł drugi Urzędnik cierpko. — Weźcie tego chłopca napowrót do domu roboczego, i obchódźcie się z nim łagodnie, z większą ludzkością. Jak się zdaje, to mu na tém bardzo zbywa.

 Tego jeszcze wieczora znany nam Jegomość w białej kamizelce z największą pewnością twierdził, że Oliwera nietylko szubienica czeka, ale że i na miejsce stracenia powleczonym, i tam rozćwiertowanym zostanie.

 Woźny zaś głową ciągle tajemniczo potrząsał, i mówił, iż mu życzy, aby się mu dobrze powodziło; na co pan Gamfield zwykle dodawał, iż mu życzy, aby się do niego dostał. To życzenie było jednak wprost życzeniu pana Bumble przeciwne, lubo się zresztą obaj we wszystkiém prawie jak najlepiéj zgadzali.

 Nazajutrz rano publiczność napowrót uwiadomiono, że Oliwer Twist jest na wydaniu, a ten, co go do siebie wziąść zechce, pięć funtów nagrody dostanie.

ROZDZIAŁ IV. - Oliwer dostaje inne miejsce, i poraz piérwszy w świat wstępuje.

 U rodzin znacznych i znakomitych jest to powszechnie przyjętym zwyczajem, że się syna młodszego na morze jako kadeta okrętowego wyseła, jeżeli się dla niego czy to przez zakupienie, czy też przez następstwo, puściznę, lub przydłuższe czekanie, miejsca korzystnego otrzymać nie może.

 Zbór tedy, naśladując przykład tak zbawienny, zaczął radzić nad uwolnieniem się od wszelkiego kłopotu wysłaniem Oliwera Twista na morze, na jakim małym, kupieckim okręcie, do byle jakiego portu bardzo niezdrowego, i jednogłośnie na to się zgodził, że miejsca lepszego dla tego chłopca znaleść nie można. Zrobili bowiem tę uwagę, że wielkie było podobieństwo, iż go kapitan okrętu, według swego zwyczaju, albo tak długo codziennie po objedzie chłostać każe, dopókąd go na śmierć nie zachłosta, albo téż drążkiem żelaznym głowę mu rozbije;.... a wszystkim jest wiadomo, że te dwie zabawy są zwykłą i najmilszą rozrywką tych panów.

 Czém więcéj tedy zbór nad tém rozmyślał, i ten wzgląd brał na uwagę, tém liczniejsze korzyści w tém postanowieniu upatrywał, tak dalece, iż w końcu do tego wniosku doszedł, że niezwłoczne wysłanie Oliwera na okręt, jedynym i najlepszym sposobem zapewnienia jego losu było.

 Wysłano tedy pana Bumble z poleceniem wywiedzenia się najprzód dobrze o wszystkiém, co z tym zamiarem pewną styczność miało, i wyszukania przytém jakiego kapitana okrętu, lub téż jakiéj inny osoby, któraby małego chłopca, sieroty bez rodziny i przyjaciół, do usług potrzebowała, i z sobą na okręt wziąść chciała.

 Bumble wracał właśnie z téj wyprawy do domu roboczego, aby zdać sprawę ze swego poselstwa, gdy się tuż pod bramą z panem Sowerberry, przedsiębiorcą pogrzebów tego miasteczka, spotkał.

 Pan Sowerberry był to wysoki, barczysty mężczyzna, w czarnym, wytartym surducie, łatanych pończochach bawełnianych téjże saméj barwy, i odpowiednich całemu ubiorowi trzewikach. Oblicze jego nie miało wcale wrodzonéj skłonności do uśmiechu, lubo powszechnie z tego był znany, że wesołość właściwą swego rzemiosła posiadał.

 Gdy się do pana Bumble zbliżał, chód jego był lekki, a oblicze wewnętrzną radością jaśniało. Powitawszy Woźnego, uściskał go serdecznie za rękę:

 — Wziąłem miarę tych dwóch kobiet, panie Bumble, które ostatniéj nocy umarły, — rzekł przedsiębiorca.

 — Jeszcze się majątku z nas dorobisz, panie Sowerbery, — odpowiedział na to Woźny i zatopił głęboko swe dwa palce w tabakierkę pana Sowerberry, bardzo ładny i przemyślny wzorek mały uprzywilejowanéj trumienki przedstawiającą, którą mu tenże uprzejmie podał.

 — Jestem przekonany o tém, że się jeszcze majątku dorobisz, panie Sowerberry, — powtórzył Bumble, poklepawszy go z lekka i po przyjacielsku laską swoją urzędową po ramieniu.

 — Czy tak myślisz? — odpowiedział na to Przedsiębiorca głosem na pół zaprzeczającym i na pół przypuszczającém prawdopodobieństwo tego wypadku. — Cena przez zbór naznaczona jest za nadto mała, mój p. Bumble.

 — Nie mniejsza od trumien, — odpowiedział Woźny, o tyle tylko usta do uśmiechu zmuszając, o ile na to powaga urzędowa zezwalała.

 Lecz pana Sowerberry ta uwaga bardziéj rozśmieszyła, jak mu to roztropność nakazywała. Śmiał się tedy długo bez przestanku.

 — Prawda,.... prawda,.... panie Bumble, — rzekł nakoniec, — nie można tego zaprzeczyć, że od czasu, jakeście wasz nowy system żywienia ubogich w tym domu roboczym zaprowadzili, trumny trochę węższe i płytsze wypadają, jak dotąd zwykle bywały. Lecz i my przecież jaki taki zysk mieć musimy, panie Bumble. Dobre suche drzewo w tych czasach bardzo rzadkie i drogie, a rączki żelazne wszystkie z Birmingham kanałem sprowadzać muszemy.

 — Słuszna prawda! — odpowiedział pan Bumble. — I kura grzebie, aby coś wygrzebała, a zysk uczciwy nikogo nie krzywdzi.

 — Rzecz pewna,... rzecz pewna,... — potwierdził Przedsiębiorca, — a ja nie mogę mego zysku ciągnąć z tego lub owego osobno, lecz go muszę z mego całego długiego towaru wydobyć, jak sami wiecie panie Bumble,.... ha! ha! ha!

 — Wielka prawda, — odpowiedział Bumble.

 — Lubo wyznać muszę szczerze, — prowadził daléj Przedsiębiorca ciąg swoich uwag, które mu Woźny przerwał; — lubo wyznać muszę szczerze, panie Bumble, że nieraz z wielkiemi przeciwnościami walczyć muszę, gdyż właśnie ludzie najsilniejsi i najroślejsi najprędzéj z tego świata schodzą;.... to jest, ja powiadam: że ludzie, którzy do lepszego życia przyzwyczajeni byli, i przez wiele lat podatki płacili, pierwsi umierają, jeżeli w tym domu przytułek znajdą. A proszę mi wierzyć, panie Bumble, że dwa lub trzy cale więcéj na trumnie nad przyjęte obliczenie, zaraz uszczérbek znaczny w zysku nam robi, zwłaszcza, jeżeli człowiek ma w domu żonę, dzieci i na tylnie kółka oglądać się musi.

 Sowerberry to wyrzekł ze zwykłém oburzeniem człowieka, który się oszukanym być mniema; a że pan Bumble czuł, iż ta cała sprawa przy bliższém zastanowieniu nie wielki zaszczyt przełożonym Gminy przynosiła, uznał przeto za rzecz najroztropniejszą zmienić przedmiot rozmowy. Mając zaś ciągle Oliwera na myśli i w sercu, przeto téż mowę zaraz na niego zwrócił.

 — Ale, ale,... — ozwał się pan Bumble: — Czy nie znasz panie Sowerberry przypadkiem kogo, coby chłopca do nauki lub usług potrzebował?.... co?.... chłopca z roboczego domu? który nam teraz jest ciężarem,.... kamieniem młyńskim u szyi Gminy, mówiąc po prostu. Nie zły to handelek panie Sowerberry,.... wierzajcie mi, że nie zły.

 Pan Bumble to mówiąc, wskazał przytém laską swoją urzędową na uwiadomienie na bramie przybite, i potrzykroć mocno nią uderzył w te słowa: pięć funtów, odbite pismem rzymskiém, olbrzymiego rozmiaru.

 — Dalibóg, — zawołał Przedsiębiorca, chwytając Woźnego za galonem złotym obszyte wyłogi jego urzędowéj sukni, — właśnie chciałem o tém z wami pomówić, panie Bumble.... Co ja widzę!.... jakie piękne guziki, panie Bumble; jeszczem ich nigdy u was nie widział.

 — Prawda, że są ładne nie lada, — odpowiedział Woźny, spoglądając z dumą na te wielkie, świecące guziki, którymi ubiór jego był przystrojony. — Godło na tych guzikach to samo, co i na pieczęci Gminy: miłosierny Samarytanin, pielęgnujący rannego i chorego człowieka. Zbór mi ten ubiór na nowy rok podarował. Jak sobie przypominam, tom go wdział na siebie po raz pierwszy owego dnia, kiedyśmy przytomni byli śledztwu względem owego kupca zubożałego, który pewnéj nocy tu pod bramą umarł.

 — Przypominam sobie bardzo dobrze to zdarzenie, — odpowiedział Przedsiębiorca. — Sądy przysięgłych wtedy wyrok wydały: Umarł z zimna i braku pierwszych potrzeb do życia!.... nieprawda?

 Pan Bumble kiwnął głową na znak potwierdzenia.

 — Jeźli się nie mylę, to nawet Sądy w wyroku swoim dodały, — mówił daléj Przedsiębiorca, — że, gdyby urzędnik dozorujący tego domu był....

 — Ot,.... lepiéj bądź cicho,.... i nie powtarzaj takich głupstw; — przerwał mu Woźny w złości. — Gdyby Zbór miał na wszystkie niedorzeczności zważać, które mu Sądy przysięgłych, składające się z ludzi, żadnego wyobrażenia o świecie nie mających, nagadają, toby miał bardzo wiele do czynienia.

 — To wielka prawda, — potwierdził Sowerberry z przekąsem, — wielka i święta prawda.

 — Przysięgli, — mówił daléj Bumble, chwytając mocniéj za laskę, jak to zwykle czynił, jeżeli w gniew wpadał; — przysięgli są to prostacy, bez wykształcenia, bez wiadomości, i tylko kłócić się lubią.

 — Nieinaczéj,.... nieinaczéj, — potwierdził Przedsiębiorca.

 — Oni tyle nawet filozofii i znajomości gospodarstwa społeczeńskiego nie posiadają, — zawołał w zapale pan Bumble i strzepnął z pogardą palcami.

 — Wielka prawda,.... wielka prawda! — potwierdził Sowerberry.

 — Ja nimi pogardzam, — zawołał Woźny, zapyrzony ze złości.

 — I ja to samo, — powtórzył Sowerberry.

 — Jabym sobie tylko życzył, abyśmy kilku tych zagorzałych przysięgłych na tydzień lub dwa przynajmniéj do naszego domu dostali, — rzekł Woźny, — a ręczę, żeby ustawy i rozporządzenia naszego Zboru wkrótce ich ducha upokorzyły.

 — O niezawodnie, — odpowiedział Przedsiębiorca, i uśmiechnął się zarazem, aby gniew kipiący oburzonego Woźnego Gminy uspokoić.

 Bumble zdjął z głowy swój kapelusz trójgraniasty, wyjął z niego chustkę od nosa, obtarł nią czoło z potu, obficie z gniewu po niém ciekącego, zasadził potém kapelusz napowrót na głowę, i zwróciwszy się do Przedsiębiorcy, rzekł do niego z większą nieco spokojnością:

 — No i cóż ?.... jakże będzie z chłopcem?

 — Jak?.. — odparł Przedsiębiorca, — wszak sami wiecie najlepiéj, panie Bumble, że nie mało podatku na ubogich płacić muszę!....

 — Czy tak?.... — mruknął pan Bumble, — nie mało?

 — Nieinaczéj, — odpowiedział Przedsiębiorca. — Sądzę przeto, że kiedy tyle na nich płacę, to i prawo mam, tyle na nich zyskać, ile tylko mogę,.... nieprawda panie Bumble?.... dla tego się mi zdaje,.... żebym sam tego chłopca mógł wziąść do siebie.

 Pan Bumble nic na to nie odpowiedział, lecz natychmiast pana Sowerberry za rękę chwycił, i z największym pośpiechem do izby radnéj go zaprowadził.

 Pan Sowerberry nie długo się ze Zborem umawiał. Ugoda wkrótce pomiędzy nimi stanęła, a w skutek téjże Oliwer tego wieczora jeszcze na próbę do niego miał być oddany;.... co ze względu na sierotę Gminy tyle ma znaczyć, że gdy się majster przekona, iż pracą z chłopca więcéj daleko zysku wydobyć może, jak żywnością w niego włożyć musi, wtedy go jako chłopca do nauki na tyle lat bierze, na ile mu się tylko podoba.

 Tego jeszcze