Ogrodnik szoguna - Thomas Petersin - ebook + książka

Ogrodnik szoguna ebook

Thomas Petersin

3,8

Opis

Erotyczne więzy, bicze, ostry seks... Dominujący mężczyzna, kreator kobiet, i one trzy – pozornie uległe. Borykają się z losem, pracują, odnoszą sukcesy i porażki, kochają, marzą. Dojrzewają. Szukają szczęścia. Czy je odnajdą? Jaką postać ono przybierze?

 

– Obroża! – zakomenderował.

Pochyliła głowę. Odebrał obrożę z jej rąk i założył jej na szyję. Był to najbardziej intymny przedmiot, symbol spajającej ich, niezrozumiałej dla większości postronnych ludzi, więzi. Gdy jako żona Geoffreya, po porannym myciu wkładała obrączkę, nie czuła nic. Teraz, gdy Pan zapinał jej obrożę, odczuwała przypływ czułości i oddania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 824

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (43 oceny)
15
9
16
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Thomas Petersin

Ogrodnik szoguna

Strona redakcyjna

REDAKCJA: Zuzanna Gościcka-Miotk

KOREKTA: Monika Pruska

OKŁADKA: Artur Kowalski

SKŁAD: Monika Burakiewicz

© Thomas Petersin i Novae Res s.c. 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-7722-847-0

NOVAE RES – WYDAWNICTWO INNOWACYJNE

al. Zwycięstwa 96/98, 81-451 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Wydawnictwo Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.

Konwersja do formatu EPUB:

Legimi Sp. z o.o. | Legimi.com

Lista ważniejszych postaci (wg imion)

Agniessa magazynier placu w SowLesChozie

Aleksandr Iwanowicz Bolkow gubernatorEAO

Aleksandr Zwieriew porywacz, podporucznik

Andrew Bunkroft kierownik działu w Keyaki Wangaratta

Andriej Kozurin były dyrektor Oksany

Andriusza, Grisza, Kola koledzy Oksany ze studiów

Anton, Lew ochroniarze

Arrow wałach Bunkrofta

Borys, Natalia Czyrba małżeństwo krawców

Daria, Olga koleżanki Oksany ze studiów

Galina Timurowna Nowikowa kierowniczka administracji w SowLesChozie

Grigorij Szlinow ojciec Oksany

Ilia Dobyczin historyczny właściciel tartaku

Irina Michaiłowna Ibragimowa gospodyni Oksany

Isano Hisamatsu asystent dyrektora Takuyi

Julia Witaliewna Korolewa ekonomistka na zwolnieniu

Kaylinn australijska kobieta Petera

Kirył Konstantynowicz Sipowskij główny księgowy tartaku

Leonid Nikonowicz Karepow plutonowy milicji

Łarisa Awrosimowa Krapp sprzątaczka

Oksana Grigoriewna Szlinowa rosyjska kobieta Petera

Oleg Josipowicz Moskowicz kierownik tartaku

Paweł Iwanowicz Permen ochroniarz Oksany

Peter Abelgłówny bohater

Satoko Asuhara pełnomocnik właściciela Keyaki

Schinichi Takuya dyrektor Keyaki Kugła

Soseki Mazawa ochroniarz Satoko

Swietłana Aleksiejewna Bronina inżynier nadzoru budowy

Takako Hirai dyrektor wykonawczy Keyaki

Tamara Szlinowa macocha Oksany

Toichi Anzai radca handlowy konsulatu Japonii

Winged klacz Bunkrofta

Władymir Jegorowicz Grubin mierniczy w leśnictwie

Yachiro Igarashi starszy projektant Mutsu Co.

Zinaida Władymirowna Anfiejewa sekretarka Petera

Asuhara właściciel Keyaki

Kuskow śledczyFSB

Połtawskij radca prawny Keyaki Kugła

Sieryj funkcjonariuszFSB

Sołogina nauczycielka Oksany

Rozdział 1

Panna Asuhara w barwnej, przypominającej kimono sukni stała przed jego furtką. Zbliżył się do niej, a wtedy, gnąc się w ukłonie, spytała, czy może wejść. Gdy bez słowa usunął się na bok, drobnymi kroczkami przeszła ścieżką i potem po dwóch schodkach do holu będącego jednocześnie salonem. Nie wiedząc, co myśleć, poszedł za nią. Poczekała, aż wejdzie, i znów kłaniając się, z przepraszającym uśmiechem zamknęła drzwi. Pomieszczenie było ruiną. Fotel, na którym siadała Daisy, był obalony i rozpruty. Donica z bonsai rozbita, biblioteczka wybebeszona, żyrandol zerwany. Wokół walały się skorupy wazonu i porozrzucana zawartość szaf.

Japonka z fałd swojego stroju wyjęła pejcz i wręczyła mu.

– Jestem kobietą – powiedziała. – Jak Daisy. Wiesz, co chcesz zrobić. Zrób to.

Odwróciła się do niego plecami i jednym ruchem spowodowała, że suknia spłynęła na podłogę, odsłaniając jej nagie ciało. Zgiąwszy się wpół, chwyciła się leżącego, rozprutego fotela i przywarła piersiami do jego poziomego teraz boku. Dłonie zacisnęła na poręczy i tak zastygła, wystawiona na jego niszczycielską furię.

***

Wszystko się zawaliło, gdy z kliniki otrzymał ostateczne wyniki badań. Następnego popołudnia, kiedy wróciwszy z pracy, zastał na stole kartkę od Daisy podpisaną żegnaj, odczuł całą głębię swej życiowej porażki. Do nocy bezskutecznie wyładowywał frustrację na wszystkim, co go otaczało. Pierwsze ucierpiały te nieliczne przedmioty, które po niej pozostały. Kolejna była biblioteczka z książkami, które razem czytali. Dalej porąbał i wystawił na zewnątrz wyposażenie ich sypialni. Na tylnym podwórku znalazły się resztki łóżka, świadka ich – jak mu się zdawało – miłości. Obok wylądowały pościel i materac – uczestnicy ich zbliżeń. Potem się upił i przetrwał do rana gdzieś na fotelu w salonie. Tego dnia jedyny raz w życiu poszedł do pracy nieumyty, nieogolony, zionąc alkoholem. Po powrocie kontynuował wyrzucanie z domu – bo z pamięcią nie było już tak łatwo – resztek wspomnień po Daisy. Zdarł z okna zasłonki, które wybrała do sypialni – ich sypialni – i zerwał widoczek ośnieżonego Mount McKinley, na który patrzył, budząc się obok niej co rano. Wyrzucił połowę wyposażenia kuchni – wszystko, co mu ją przypominało. Gdy wyszedł ponownie z tłumokiem ręczników i zerwanymi właśnie firankami, zobaczył przed furtką pannę Satoko Asuhara. Wiedział, że przyjechała z Japonii jako przedstawiciel pełnomocny właściciela Keyaki. Od dwóch tygodni widywał ją na odprawach u dyrektora technicznego, którym się przysłuchiwała. Podobno z wydajnością zakładu było coś nie tak, jak centrala na Honsiu to sobie wyobrażała, i za jej plecami żartowano z pogłoski, że ona przyjechała to naprawić.

***

Teraz stał nad nią z pejczem w ręku. Miał w sobie tyle skumulowanej agresji, że było mu obojętne, którą przedstawicielkę zdradliwego żeńskiego rodzaju ukarze zamiast Daisy. Uniósł wręczony batog i wymierzył cios w wyeksponowane, odsłonięte ciało. Usłyszał plaśnięcie i zobaczył, jak na jej skórze koloru kości słoniowej jasny ślad powoli zmienia kolor na czerwony. Dalsze razy wymierzał już mechanicznie i bez opamiętania. Poczuł, jak uraza i gniew, dotąd tkwiące gdzieś głęboko w nim, wydostają się na wierzch z każdym chlaśnięciem bata. Pręga za pręgą znaczyły powierzchnię jej pośladków, pleców, ud. Coraz mocniej raz po razie uderzał w kobietę – przyczynę swojej frustracji. Karał ją za łajdactwo natury, za podłość płci. Chłostał Daisy, tę oszustkę, wszystkie zdradliwe istoty z rodu Ewy, które mówią piękne, kłamliwe słowa, pieszczą ciało, a potem niszczą duszę. On postępował łagodniej – kaleczył tylko ciało. Cóż jest warte ciało w porównaniu z duszą? Bił energicznie; przelewał w ciosy całą swoją złość, całe rozczarowanie. Wbijał swój gniew w delikatną sylwetkę jęczącą pod jego biczem. Satoko drżała, a potem łkała przy każdym świście bata, wiła się na oparciu, ale nie zmieniła pozycji przewieszonego przez fotel ciała, nie powstała ani nie odturlała się na bok, nie dała żadnego znaku, żeby przestał. Nie wypowiedziała ani jednego artykułowanego słowa – tylko krzyczała, zaciskając kurczowo ręce na poręczy fotela. Abel męczył się, ale nie ustawał. Czuł, że przywraca równowagę w swoim świecie. Penis mu urósł w szortach, a że zabrakło w nich miejsca, by mógł się należycie wyprężyć, więc rozpiął je i zrzucił razem ze slipami, uwalniając go. Wystawiona na jego widok naga, spostponowana przezeń kobiecość z wypiętą brzoskwinią sromu spowodowała, że zapragnął inaczej kontynuować swój odwet. Odrzucił pejcz i gwałtownie wszedł w nią. Nie odsunęła się i nie zaprotestowała, jęknęła tylko, gdy nadział ją na swój nabrzmiały złością na rodzaj kobiecy i wypełniony ogniem zemsty i pożądania rożen. Zdziwił się, jak jej ciało jest gorące; niemal sparzyło jego uda. Zaatakował jej śliską, ociekającą sokami pochwę dogłębnymi suwami prącia. Wkładał je dziko i wyjmował dla nabrania większego rozpędu, obcesowo dewastując samo jądro jej kobiecości. Chciał, żeby bolało. Satoko jęczała i zawodziła przy jego uderzeniach, ale nie uchylała się przed tym nowym rodzajem ciosów – tak jak przedtem nie uchylała się przed razami bata. Wyprężyła nogi, aby wystawić się całym wnętrzem na ofensywę jego męskości, i rozchyliła wargi sromowe. Bijące od niej gorąco zwiększyło jego chuć tak bardzo, że już po chwili rozpoczął się orgazm – równie dziki i gwałtowny jak cały akt. Nigdy z Daisy uczucie spełnienia nie ogarnęło, tak jak teraz, całego jego ciała i nie było tak dogłębne. Skurcze następowały jedne po drugich, a Peter, strzykając swym bezpłodnym ejakulatem, zawarł w tej erupcji cały swój gniew. A że gniewu miał olbrzymie zasoby, więc i rozkosz była obezwładniająca. Jego sperma biła w dno pochwy Japonki, w ujście macicy. Satoko, coraz głośniej krzycząc, poruszała się w rytm jego wytrysków. Czuł ściskające członek pulsowanie jej mięśni, gwałtowne i mocne jak jego skurcze.

Gdy skończył i opuścił jej wnętrze, nogi się pod nią ugięły i opadła bokiem na podłogę, ale zaraz z jękiem obróciła się na brzuch i tak zastygła z łokciem podłożonym pod głowę. Widział jej, mało teraz przypominające kość słoniową, poznaczone czerwono-fioletową siatką pręg i wybroczyn, skatowane ciało, rozrzucone czarne włosy, karmin paznokci rozczapierzonych na podłodze palców ręki – i miał w sobie pustkę. Już nie odczuwał gniewu, zawodu, rozpaczy. Zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, co zaszło; narastała w nim świadomość czynu, którego się dopuścił, i obawa o jego skutki. Czuł zmęczenie, ale zmęczone było jego ciało, a nie dusza. Ciało i dusza były gotowe do wypełnienia czymś nowym. Nową spermą. Nową mocą. Nowym celem.

Osunął się na podłogę i ujął pannę Asuhara za drobne ramiona. Nie wiedział, co powiedzieć, więc tylko trzymał swoje ręce na niej. Poruszyła się po dłuższej chwili i uniosła na kolana, by – ku zdziwieniu Petera – złożyć mu znów japoński, głęboki ukłon.

– Dziękuję Ci, Panie – powiedziała.

– Za co? – zapytał zdezorientowany. – To ja panią skrzywdziłem; nie wiem, jak mam przeprosić i nie wiem, co może zmazać mą winę.

– Nie trzeba przepraszać. Zrobiłeś, Panie, co chciałeś i do czego jako mężczyzna miałeś prawo, a Twoja niewolnica dziękuje Ci za to, że użyłeś jej niegodnego ciała do kuracji swej duszy. Czy zechcesz teraz, Panie, zezwolić swej słudze na odejście?

To powiedziawszy, wstała niezgrabnie i zebrała suknię, po czym okryła się nią. Wsunęła stopy w obuwie i ukłoniwszy się na pożegnanie, odwróciła się. Po otwarciu drzwi potruchtała do furtki. Nim oszołomiony jej wizytą i takim jej zakończeniem Peter zdążył włożyć szorty i dobiec do ulicy, odjechała samochodem, który czekał na nią przed domem.

***

E-mail, który właśnie otworzył, był uzupełnieniem jego wczorajszej rozmowy telefonicznej z dyrektorem wykonawczym.

Takasaki, Japonia. Wrzesień 12, 2006

Szanowny Pan Peter Abel, Dyrektor Techniczny Keyaki Wangaratta Co., Wangaratta, Australia

Zgodnie z zaproszeniem dyrektora Hirai jest pan oczekiwany w centrali Keyaki w Takasaki 25 września. Zamówiłam dla pana bilet na przelot z Melbourne do Tokio. Wylot z Melbourne 24 września o 6:05 am lot 632. Przesiadka w Brisbane na lot 389 do Tokio o 8:50 am. Oba loty liniami Quantas. Przylot do Tokio 5:10 pm.

W Tokio na noc z 24 na 25 września ma pan zarezerwowany pokój w Palace Hotel. Stamtąd rano 25 września odbierze pana nasz kierowca.

Jest pan proszony, by uprzedzić zastępcę w Wangaratta, że wróci pan w połowie października.

Z wyrazami szacunku

Kamio Midori [1]

Po tak formalnym zaproszeniu do centrali, i to na pięć miesięcy przed upływem terminu kontraktu, Peter zorientował się, że firma rozpoczyna nową inwestycję, w której zamierza go zatrudnić.

„Bardzo dobrze” – pomyślał. „Oby tylko w jakimś mniej upalnym miejscu”.

Pierwsze pół życia spędził w Estońskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej, więc przywykł do klimatu nieco chłodniejszego niż umiarkowany. Na dodatek następne kilkanaście lat żył i pracował na północy Stanów i w Kanadzie. Zapewne dlatego upały, panujące w nawet tak łagodnie traktowanym przez słońce stanie Australii jak Wiktoria, męczyły go.

PS Panna Asuhara Satoko pozdrawia pana i cieszy się na myśl o pańskim przylocie do Japonii.

I właśnie postscriptum przywołało tamten obraz sprzed dwunastu lat; wspomnienie dnia, w którym Satoko go odwiedziła w ruinach jego życia. Usuwał wtedy resztkę pozostałych po nim śmieci, gdy zobaczył ją. Drobną i kruchą, w barwnej, wzorzystej sukni, stojącą w otwartej furtce i gnącą się w ukłonie.

Taką ją widzi, ilekroć o niej myśli. Wszechogarniająca szarość, otwarta furtka, i ona, kolorowa jak rajski ptak, zgięta jak znak zapytania. Jakby pytała:

– Czy zechcesz, Panie, by Twoja niewolnica ukazała Ci nowy świat?

Rozdział 2

Przeszedł przez otworzoną furtkę. Ze zwykłego inżyniera zmianowego w Pinewood Keyaki Co. wkrótce stał się cenionym fachowcem. Japońscy dyrektorzy firmy zawierali z nim kolejne kontrakty na pracę przy nowych inwestycjach, na coraz wyższych stanowiskach, we wciąż innych krajach na różnych kontynentach, a los, nie chcąc pozostać w tyle, podsuwał mu kolejne kobiety.

Aktualnie podsunął mu Kaylinn.

Kaylinn, gdy ją poznał, już od roku nie była etatowym reporterem „Wangaratta Times”. Utrzymywała się z dorywczych artykułów i zdjęć. Kiedyś wydała cztery poczytne powieści o miłości – „dla gospodyń domowych”, jak wyraziła się autoironicznie – ale ich nakład już nie był wznawiany, a nową książkę pisała od trzech lat. Zaliczkę dawno przepiła, zaś wielokrotnie zaczynane dzieło nadal nie istniało, nawet w zarysie. Staczała się w alkoholizm i wszyscy barmani w Wangaratta i okolicach byli tego świadkami kilka razy w tygodniu.

Zmiana, która nastąpiła, była wynikiem Układu. Najpierw oduczał ją picia. Zastąpił alkohol światem bdsm [2].

Wzmocnienie i inne ukierunkowanie tkwiącej w niej energii spowodowało, że Kaylinn zaczęła odbudowę swojej pozycji zawodowej. Wprawdzie nadal była wolnym strzelcem, ale jej reportaże i wywiady często drukowano w „Wangaratta Times”, a czasem nawet kupowały je media centralne.

Teraz uczył ją panowania nad własną psychiką.

Jesienią poinformowała go z dumą, że jej nowa powieść została przyjęta przez wydawcę i wkrótce ukaże się w nakładzie dziesięciu tysięcy egzemplarzy. Wiedział, że jest z tego dumna i że docenia jego rolę w swojej metamorfozie, w powrocie z dna. Widział kiełkującą nadzieję, widział jej wzrastającą siłę psychiczną, widział wzbierającą w niej życiową energię i cieszył się wraz z nią.

Przypomniał sobie o swoim obowiązku, więc zażądał od swojej suni wykonania testu alkoholowego. Taki mieli układ. On jako Pan i Władca, a ona jako jego poddana, niewolnica seksualna, suka – oczywiście tylko w czasie wspólnych sesji raz lub dwa razy w tygodniu, chyba że test wypadł niepomyślnie. Kaylinn poddawała się rytuałowi testu na każde jego życzenie, a on dbał, by dyktować jego wykonanie kilka razy w ciągu doby w niespodziewanych porach; bywało, że i w nocy. Gdy zawarli Układ, wyposażył ją w wideotelefon komórkowy i alkoholomierz. Wiedziała, że po telefonie lub czasem SMS-ie od niego musi najdalej w ciągu pięciu minut połączyć się z nim wizyjnie i dmuchnąć w ustnik przed kamerą, a następnie pokazać wynik. Opóźnienie wykonania testu, matactwa z udawaniem dmuchania lub – co gorsza – zlekceważenie polecenia skutkowały równie drastycznymi karami, jak złe wskazania testera. Kary te działały dyscyplinująco, a nie miała możliwości ich przewidzieć ani się do nich przyzwyczaić, bo Peter wymyślał wciąż nowe, wykazując dużą inwencję w poszukiwaniu coraz to bardziej przykrych i bolesnych, choć ekscytujących zarazem. Dbał o to, by tortury te nie były zagrożeniem dla zdrowia i nie skutkowały trwałymi urazami fizycznymi, ale starał się też, by ich egzekwowanie i obserwowanie cierpiącej, uległej kobiety sprawiało mu możliwie dużą przyjemność. Ostatecznie Kaylinn w każdej chwili mogła Układ zawiesić. Dwa razy to robiła, ale po kilku dniach wracała skruszona do niego i do ich Układu, a on dawał się przebłagać. Już po roku pożytek z takiej terapii był wyraźnie widoczny. Ćwiczenia w posłuszeństwie i znoszeniu bólu pomagały w hartowaniu osobowości i były podstawą siły w opieraniu się nałogowi, a to sprawiało, że upadki zdarzały się coraz rzadziej.

Po długim okresie treningu totalnej abstynencji, po wielu przypadkach załamań skojarzonych z godzinami kaźni fizycznej i psychicznej, gdy samokontrola Kaylinn osiągnęła wyższy poziom, Peter zastosował nowy scenariusz. Pół roku temu kazał jej kupić i postawić w szafce butelkę jacka daniel’sa. Gdy wytrzymała tę bliską obecność alkoholu w domu przez kilka tygodni bez przypomnienia sobie jego smaku, przeszedł do następnego etapu.

Zrobił to w pewne sobotnie południe. Kaylinn spędzała dzień w domu. Peter nakazał wykonanie standardowego testu. Po sprawdzeniu wyniku, który wykazał trzeźwość kobiety, polecił, by jego sunia, nie przerywając połączenia wizyjnego, wypiła dwie uncje whisky. Tylko dwie uncje. Zauważył jej strach przed nowym wyzwaniem. Gdy upewnił się, że wykonała polecenie i odstawiła napoczętą butelkę daniel’sa na miejsce w szafce, przypomniał jej srogość i nieuchronność kary, która jej dosięgnie, gdyby wypiła więcej i – aby wzmocnić determinację – zapowiedział swój przyjazd najdalej za godzinę. Gdy dotarł do jej domu w Killawarra, zastał ją w dresie, spłakaną, drżącą i skuloną w kłębek, przykutą do kranu w łazience kajdankami, których używał do seansów seksualnych. Klucz od kajdanek pozostał w szufladzie sypialni.

Wytrzymała.

Peter starał się nie dać po sobie poznać, jak bardzo go wzruszyła swą walką. Zajął się nią najlepiej jak umiał i pod wieczór przypominała już jego sukę. Nagrodził ją za wielki hart i determinację. Nagradzał całą noc.

A rano ukarał za odstępstwo od uzgodnionego sposobu, w jaki powinna przygotować się na wizytę Pana. Bo kara jest nieuchronna, ale może poczekać na właściwy czas. Choćby do rana.

Potem jeszcze kilka razy ponawiał takie ćwiczenie. Raz zakończyło się upadkiem woli Kaylinn i wtedy znów miał okazję popisać się swoją pomysłowością w wymyślaniu karnej tortury. Gdy w którejś kolejnej, zwycięskiej dla niej próbie nie poddała się głodowi alkoholowemu, nabrał nadziei, że jej mechanizmy kontrolne są gotowe, by panować nad nałogiem.

Okazje do stosowania drastycznych sankcji były coraz rzadsze, tym niemniej trenowanie wytrzymałości i hartu ciała i ducha, połączone z rytuałem tortur fizycznych i psychicznych, dających jednak obojgu satysfakcję seksualną, cementowało ich więź i kształtowało charakter Kaylinn.

Miał w zanadrzu kilka nowych wariantów kar, ale w równym stopniu cieszył się z tego, że Kaylinn nie zasłużyła ostatnio na żadną z nich, jak i żałował, że nie jest ich egzekutorem i nie dostępuje przyjemności wynikających z ich wymierzania. A na co dzień miał w zanadrzu kilkanaście pomysłów na lekkie BDSM ze swoją sunią, które planował realizować ku obopólnej satysfakcji.

Test wykazał trzeźwość. „Oby tak dalej” – pomyślał.

Zapowiedział się na sobotę na dziewiątą wieczór.

***

Sobotnie popołudnie musiał spędzić przy nowo uruchomionej linii. Po skończonej pracy umył się, zjadł lekką przekąskę w barze zajazdu Pelicans, gdzie mieszkał, sprawdził i przepakował zawartość nesesera z czerwonym paskiem, po czym wyruszył do Killawarra.

Rozdział 3

Kaylinn podkręciła regulator grzania na wyższy poziom; przy normalnym ustawieniu byłoby jej zimno bez odzieży. Zamknęła okna i zasunęła żaluzje i story; nie była ekshibicjonistką, poza tym taki był nakaz Pana.

Od południa nic nie jadła, by uniknąć ociężałości, która Go drażniła. Umyła i wysuszyła włosy, wyczyściła zęby, umyła dokładnie całe ciało – wszystko bezwonnymi kosmetykami, bowiem Pan nie znosił u niej obcych zapachów.

„Zapach kobiety jest najpiękniejszy – po co go psuć?” – mawiał.

Prawie nie stosowała makijażu – jedyne, co jej Pan tolerował, to lekkie poczernienie rzęs henną lub trwałym tuszem. Zrobiła sobie lewatywę i nasmarowała się tam specjalnym kremem, na wypadek gdyby jej Pan zapragnął skorzystać z tego otworu do zrobienia sobie przyjemności.

Nałożyła czarny, wykończony koronką, prześwitujący gorset, unoszący jej niemłode już piersi i odsłaniający sutki. Gorset praktycznie nie miał pleców – jedynie sznury ściskające ją w talii – i oczywiście kończył się na linii bioder, tak że jej pupa i starannie wydepilowane łono pozostawały nagie. Właściwe zawiązanie tego elementu stroju wymagało niemałej gibkości i zręczności, do której jeszcze dwa lata temu nie byłaby zdolna. Stopy włożyła w buty będące prezentem od Pana. Niezwykłe – czarne, na ekstremalnie wysokim obcasie, za to zupełnie bez części przedniej. Śródstopie z piętą było wsparte na sztywnej półpodeszwie, do której mocno przylegało dzięki wierzchniej części, wyglądającej jak opaska kajdan – miękko wyściełane, z charakterystycznym okuciem po zewnętrznej stronie. Palce – całkowicie, ze wszystkimi swymi trzema stawami – wystawały poza konstrukcję buta, zarówno z góry, od strony paznokci, jak i z dołu, po stronie opuszków. Pod nimi nie było podeszwy, stąd wrażenie nagości stopy było nie tylko wizualne, ale i sensoryczne; większa część nacisku przy chodzeniu spoczywała na obnażonych palcach, które całą spodnią powierzchnią utrzymywały kontakt ze strukturą podłoża. Wiedziała, że podoba się w nich Panu, bo jednocześnie wyglądała jak wyzywająco obuta, i jak bosonoga, a i ona je lubiła – oczywiście nie jako obuwie użytkowe, ale jako element ekscytującego, erotycznego i zarazem wizytowego stroju. Przypuszczała, że w nich budziłaby pożądanie we wszystkich mężczyznach i – innego rodzaju – w kobietach, bo żadna podobnych butów nie widziała. Pan zamówił je w Utrechcie, zrobiwszy przedtem odlew jej stóp. Wbrew pierwszemu wrażeniu były bardzo wygodne, a dzięki nim i dzięki zachęcie Pana nauczyła się w nich chodzić z gracją, która ją samą – gdy Pan pokazał jej nakręcony samodzielnie filmik – wprawiła w pełne zachwytu samouwielbienie. A że jak każda kobieta lubiła być powszechnie podziwiana, prosiła Pana, by pozwolił jej włożyć je na jakąś publiczną okazję. Niestety – nie zgodził się. „Na razie” – dodał, pozostawiając nadzieję na zmianę swej decyzji. Tym niemniej z tego prezentu i odbytego treningu chodzenia skutek był taki, że i w zwykłych szpilkach chodziła jak modelka, co oceniła sama na nakręconym samodzielnie, już bez Pana, filmiku. Nie przyznała się do tego, ale co w tym filmiku złego? Przecież Pan cieszy się z jej sukcesów.

Ani chwili zastanowienia nie poświęciła postawie, jaką przywita Pana – była w końcu dobrze wytresowaną suką. Wzięła z szafki bicz i obrożę, którą otrzymała od Niego na swoje pierwsze wspólnie obchodzone urodziny; trzymając je, spojrzała na zegar. Było parę minut przed dziewiątą. Przez te kilka minut, które pozostało do przyjścia Pana, rozglądała się po holu i salonie, czy wszystko jest czyste i na swoim miejscu. Gdy inspekcja wypadła pomyślnie, nie licząc kilku poprawek, które w ostatniej chwili wprowadziła do stanu mieszkania, usłyszała podjeżdżający pod front domku samochód. Pan był jak zwykle punktualny. Uklękła zatem w pewnym oddaleniu od drzwi, trzymając w wyciąg-niętych lekko ku górze rękach te dwa przedmioty – jeden na znak jej przynależności do Pana, a drugi na znak posiadania przezeń władzy nad jej ciałem i prawa do jego karania. Plecy i kark wyprostowane, wzrok spuszczony – tak jak ją nauczył.

Gdy wszedł, powitała go słowami wypowiedzianymi wytrenowanym, pokornym i ciepłym tembrem głosu. „Wypowiedź ma pięć poziomów” – uczył Pan. „Treść, słowa, melodia, tempo i barwa głosu”.

– Witaj, Panie. Twoja suka chce Ci służyć.

Podszedł do niej, kładąc po drodze neseser na blacie garderoby.

– Witaj, suczko.

Zdjął kurtkę i powiesił na wieszaku. Zmierzwił jej włosy i połaskotał za uchem – jak sukę.

– Obroża! – zakomenderował.

Pochyliła głowę. Odebrał obrożę z jej rąk i założył jej na szyję. Był to najbardziej intymny przedmiot, symbol spajającej ich, niezrozumiałej dla większości postronnych ludzi, więzi. Gdy jako żona Geoffreya po porannym myciu wkładała obrączkę, nie czuła nic. Teraz, gdy Pan zapinał jej obrożę, odczuwała przypływ czułości i oddania.

Potem przejął z jej rąk bicz i odłożył obok swego nesesera. Stanął na środku holu i rzekł:

– A teraz, suczko, rozbierz swego Pana.

Podniosła pytający wzrok do góry – po raz pierwszy tego dnia – ale nie znalazła wskazówki w wyrazie twarzy Pana. Jednak gdy niezdecydowanie wysunęła ręce przed siebie, powiedział:

– No suniu, bądź grzeczna. Przecież wiesz, że suczki nie mają rąk.

– Tak, Panie, wybacz.

Zawstydziła się popełnionym uchybieniem i zastanawiała się przez chwilę nad sposobem poradzenia sobie ze zdjęciem z niego spodni i koszuli. Bez powstania z klęczek wydawało się to niewykonalne, ale wiedziała, że Pan nie dałby jej takiego zadania. Zaczęła więc od tego, co było w zasięgu jej możliwości – butów zapinanych na rzepy. Nachyliła się i po paru próbach ułożenia odpowiednio głowy udało jej się złapać zębami za paski lewego, a później i prawego buta – i oderwać je od cholewki. Co teraz? Zauważyła, że Pan uniósł stopę, więc pozostał do rozwiązania dylemat – znów użyć zębów czy pozwolić sobie na posiłkowanie się przednią łapą – suka nie ma rąk, ale ma łapy. Wtedy przyszedł jej do głowy pomysł, który mógł spodobać się Panu. Wciąż klęcząc, przesunęła się w bok i palcami nogi – a właściwie tylnej łapy, bo była suką – zaczepiła o zapiętek buta, zsuwając go ze stopy Pana. Widziała, że pomysł zaakceptował, bo chętnie podał jej drugi but do zdjęcia. Oba po krótkiej chwili udało jej się uchwycić zębami i – wciąż na czworakach – przeniosła je pod garderobę. Z niemałym trudem otworzyła zębami drzwi szafki i wstawiła buty do wewnątrz. Wiedziała, że Pan lubi porządek.

Gdy się odwróciła, Pan zmierzał już do salonu. Stanął obok fotela i czekał, jak poradzi sobie z resztą, a na jego twarzy zagościł cień rozbawienia, co dobrze wróżyło wieczorowi. Będzie musiała się tylko rzetelnie postarać, by sprostać nałożonym zadaniom.

Obecnie jedynym dostępnym elementem garderoby stojącego Pana jawiły się spodnie. Uklękła więc wprost przed nim i wyprostowawszy tułów oraz wyprężywszy kark, sięgnęła zębami do jego paska. Wyciągnięcie jego końca ze szlufek spodni było łatwe. „Teraz spinka” – pomyślała z obawą, czy jej zęby wytrzymają. Zagryzła mocno zębami trzonowymi i pociągnęła dynamicznie. Bez współdziałania Pana nie udałoby się, ale On był dziś dla niej łaskawy – lekko wciągnął brzuch i wykonał kontrobrót, więc pasek został rozpięty. Poczuła, że to zadanie zaczyna jej się podobać. Nie było łatwe, ale pierwszym trudnościom sprostała, co wzmogło jej pewność siebie. Było twórcze i ekscytujące, bo jak inaczej nazwać gwarantujące najściślejszą bliskość fizyczną obieranie zębami mężczyzny z garderoby? W tej pracy-grze trenowali współdziałanie – jak w klasycznym akcie seksualnym, gdzie ruch jednego z kochanków natrafia na kontrruch drugiego dla wzmocnienia efektu wzajemnego podniecenia.

Teraz górny guzik. Po sekundowym namyśle zmieniła jednak zdanie i postanowiła zacząć od zamka błyskawicznego rozporka. Oceniła, że łatwiej będzie ciągnąć za suwak zamka, gdy guzik spina spodnie. Zsuwając ekler, poczuła Jego zapach.

Górny guzik spodni przysporzył sporo trudności. Jego wysunięcie z dziurki wymagało przemyślanej, skoordynowanej operacji zębów i języka. Obśliniła całą okolicę zapięcia, ale nie sądziła, by Pan miał o to do niej pretensje – musiał się z tym liczyć. Za to gdy rozpięte spodnie opadły do pół łydki, odczuła radość i dumę. Kolejny sukces, a i Pan wyglądał z tymi spodniami trochę zabawnie.

Teraz znów zamiast szarpać zębami za nogawki, chciała posłużyć się – tak jak przy zdejmowaniu obuwia – nogą, ale w ostatniej chwili zreflektowała się, że to byłaby pomyłka. Suki nie mają chwytnych palców łap, a tkaninę musiałaby przecież chwycić między palce łapy – cóż z tego, że tylnej – aby ją zsunąć! Całe szczęście, że o tym pomyślała! Teraz jednak czekało ją szarpanie zębami. Myśląc o tym, co i jak robi, zobaczyła oczami wyobraźni, jak to musiało wyglądać z perspektywy Pana. Po prostu zabawnie! Skonstatowała samokrytycznie, że słusznie jej się to należy za cień myśli sprzed chwili, jaki to Pan jest zabawny ze spuszczonymi spodniami. Ma nauczkę – z Pana nie wolno naśmiewać się nawet w myślach!

Współdziałając z Panem, który znów pomógł, siadając w fotelu, zdjęła w końcu te spodnie i zaniosła je na krzesło. Trochę czasu i pomysłu wymagało ułożenie spodni Pana równo nogawkami i przewieszenie ich tak przez oparcie, ale poradziła sobie i z tym.

Skarpety poszły łatwiutko. Krawat też.

Teraz koszula. Och – ile guzików ma męska koszula! A każdy tkwi w takiej maleńkiej dziurce! W sposób podobny do zastosowanego przy spodniach rozpięła je w końcu wszystkie – wszystkie, poza tym przy kołnierzyku. Kołnierzyk znajdował się wysoko i był dość ciasny. Tu napotkała podpowiedź – Pan klepnął się zachęcająco w udo zachęcając ją, suczkę, by mu wskoczyła na kolana. Uczyniła to z radością. Rzadkie były chwile takiej poufałej bliskości z Panem; uwielbiała je.

To jednak nie całkiem rozwiązało problem. Cały front koszuli można było wyżymać z jej śliny, a guzik kołnierzyka pozostawał zapięty. W ostatecznej rozpaczy przypomniała sobie jajko Kolumba i odgryzła uparciucha. Nie wiedziała, czy spotka się to z aprobatą Pana, ale nie widziała innego wyjścia.

Wciąż siedząc mu na kolanach i mile masując się o jego uda, ocierając się o jego tors brodawkami piersi, pociągała zębami za kołnierzyk i potem za wszycia rękawów koszuli, aż zsunęła ją Panu z ramion. Następnie nachyliła się do jego nadgarstków i ciągnąc za mankiety – wciąż tylko zębami – zdjęła ją, najpierw z jednej strony, a później całą. Ze spodnią koszulką poszło tylko nieco łatwiej. Nie miała wprawdzie guzików, ale trzeba ją było ściągać przez głowę, co wymagało współpracy Pana. Na szczęście nie był dziś w przekornym nastroju i podniósł ręce.

Pozostały slipy. Zeskoczyła więc zgrabnie – efekt ćwiczeń gimnastycznych – z jego kolan i podczas odkładania koszuli na krzesło zastanawiała się, czy ma jakiś pomysł, jak zdjąć bez pomocy rąk slipy z siedzącego, ważącego sto siedemdziesiąt funtów mężczyzny. Gdy nic nie przyszło jej do głowy, spojrzała Panu w oczy – przepraszająco i prosząco zarazem.

Wstał. Teraz już nic łatwiejszego i zarazem nic przyjemniejszego. Delikatny zapach samczego aromatu jego genitaliów, tak podniecający, uderzył w jej suczo-kobiece nozdrza z mocą nieporównywalną do żadnych perfum i rozmarzył ją. Napawając się nim w myślach, odłożyła slipy na krzesło. Gdy się odwróciła, Pan klepnięciem się w udo zachęcił ją do podejścia „do nogi”. Był całkiem nagi, a jego przyrodzenie nieco uniesione.

Gdy podeszła, nachylił się i poklepał ją nagradzająco po pupie.

– Pięknie, suniu. Przespaceruj się teraz i zaprezentuj ładnie swemu Panu.

Wydanie takiego polecenia potwierdzało, że Pan jest w dobrym nastroju i że nie wie o żadnych większych jej przewinieniach – w takim przypadku nie pozwoliłby na ten popis, do którego przygotowywała się za każdym razem starannie i którego nie mogła się doczekać.

Wstała więc radośnie i krokiem modelki i dziwki zarazem, bo rozogniony oddaniem i pożądaniem wzrok miała utkwiony w twarzy Pana, przeszła te parę kroków na drugą stronę salonu. On przyglądał się jej z uśmiechem. Wykonała kilka semibaletowych pas, eksponując swoje sterczące cycki, cipkę i wydepilowane łono, co miało upewnić Go, że przestrzega zaleceń dotyczących wyglądu i codziennej gimnastyki oraz że dba o swoje ciało celem dostarczenia Panu wszelkich możliwych przyjemności wynikających z jego gibkości i wytrzymałości. Jej solowy balet cieszył Pana, który lubił go oglądać, chociaż sam nigdy nie tańczył. Figury tego popisu układała sama, długo obserwując i analizując w internecie i na filmach popisy tancerek erotycznych całego świata. Najwięcej inspiracji przynosiły obrazy z brazylijskich szkół samby, ale i tańce wschodnie oraz arabskie dostarczały tak wielu pomysłów, że ograniczał ją raczej czas niezbędny do przećwiczenia nowych elementów niż brak natchnień. Większość figur już nieraz prezentowała. Spośród nich wybierała te, które – jak zauważyła – wzbudzały podziw Pana i podniecały go swoim ogniem, wyuzdaniem lub tajemniczością. Czasem były wśród nich takie, do których potrzebowała jakiegoś rekwizytu, na przykład maseczki, chusty, dilda lub pejcza, wtedy sięgała po nie w odpowiednim momencie do miejsca, gdzie jako własny inspicjent położyła je przed pokazem. Były też figury nowe – wprowadzała do pokazu przemyślane zmiany, starając się stymulować wzajemne podniecenie i zgadywać nastrój swego widza. Zgadywanie to było łatwe – miała przecież przed oczami wiarygodny wskaźnik – Pana członek. Dziś wskaźnik pokazywał pełną akceptację.

Czasem Pan na zakończenie życzył sobie pełnego striptizu, ale nie dziś. To dobrze, bo po pierwsze – zdjęcie gorsetu w ramach figury baletowej było trudne i nie opanowała go do końca, a po drugie – wiedziała, że jej czterdziestoletnie, przez lata zaniedbywane ciało, wiele zyskuje przez gorset.

Po ostatnim pas, gdy przypadła mu zdyszana do nóg, całując stopy i szepcząc pokornie „dziękuję, Panie”, co oznaczało koniec pokazu – Pan uniósł jej głowę i pocałował ją gorąco w usta.

Nieustający, głęboki pocałunek... Pan – nie przerywając całowania – chwycił jej dłoń i zacisnął jej palce na swoim członku, dając do zrozumienia, co ma robić. Z powodu zawrotu głowy i braku tchu spowodowanych zarówno pocałunkiem, jak i męczącym pokazem miała problem z właściwym, powolnym rytmem stymulacji. W pewnym momencie złapał ją za nierówno szarpiącą go dłoń i skarcił mocnym uszczypnięciem w sutek, nie przerywając rozkosznego penetrowania wnętrza jej ust własnym językiem. Zreflektowała się, zwolniła. W umyśle wytworzyła obraz huśtającego się hamaka. Przybliża się i oddala... przybliża i oddala... Złapała właściwy rytm, ale natręctwo tej wizji w połączeniu z wciąż trwającym pocałunkiem, z niedomiarem powietrza, z własnym rosnącym pobudzeniem, powodowanym sytuacją i upajającą bliskością kochanka z nabrzmiewającym pod jej palcami członkiem, doprowadziła ją niemal do omdlenia. Instynktownie próbowała oderwać usta, by zaczerpnąć więcej powietrza, ale Pan mocno trzymał jej głowę. Miała w niej taki wir, że oburącz odepchnęła Pana.

Musiał to nieprzyjemnie odczuć, bo chwycił jej głowę i potrząsnął nią. Wykorzystała przerwę na zaczerpnięcie ożywczego haustu powietrza. Przyszła nieco do siebie i dopiero wtedy pojęła swe nieposłuszeństwo. Zorientowała się, że właśnie zasłużyła na karę. Nie pierwszy raz, więc wiedziała, co robić – była dobrze ułożoną suką. Spuściła wzrok w dół i starając się o najpokorniejsze brzmienie głosu, powiedziała:

– Wybacz, Panie. Twoja suka nie opanowała jeszcze tej sztuki. Pokornie proszę, naucz mnie jej, bym następnym razem Cię nie zawiodła.

Nie podniosła wzroku, ale wyczuła, że Pan jest bardzo zniesmaczony jej nieumiejętnością sprostania tak prostemu zadaniu, jakim jest bycie całowanym przy jednoczesnym rytmicznym ruszaniu dłonią.

– No cóż, skoro prosisz, to będę cię tresować. Wskocz na stół i leż grzbietem do dołu.

Zrobiła, co polecił. Złapał jej ramiona i pociągnął tułów tak, że głowa wysunęła się poza krawędź. Przechylił ją w dół. Zbliżył członek do jej ust.

– Otwieraj. Zrób go wielkim.

To umiała. Pan wchodził i wychodził z niej rytmicznie, a ona lizała go, ssała i cmoktała jak wiele razy przedtem. Z takim samym skutkiem – w tym względzie jej Pan był przewidywalny; jego penis wyprężył się, nabrzmiał tak, że już prawie nie mieścił się w ustach.

– A teraz weź go całego, zupełnie całego, obejmij wargami, przełykaj rytmicznie i nie pozwól, by nawet częściowo ci się wysunął. Równocześnie pieść się ręką, aż dojdziesz. Koniec będzie wtedy, gdy powiem, ale nie wcześniej, niż będziesz miała orgazm.

Zadrżała. Wchłonięcie całej, nabrzmiałej męskości Pana powodowało, że jego żołądź wypełniała przełyk aż po migdałki, drażniąc je ryzykownie i grożąc zatkaniem tchawicy. Nacisk na tył języka powodował odruch wymiotny. Od dawna uczyła się go opanowywać – z różnym skutkiem. Teraz nie dość, że ta perspektywa groziła jej nie wiadomo jak długo, to jeszcze musiała wprawić się w stan takiego podniecenia, by dojść do finału. I dodatkowo miała pamiętać o sukcesywnym przełykaniu!

Poczuła, jak wypełnia ją całą, przepełnia, wbija się w jej gardło i przywołała wszystkie swe umiejętności, by opanować torsje. Ułożyła krtań, by pozostawić kanał dopływu powietrza do tchawicy – tego Pan już ją kiedyś nauczył – zamknęła wargi i spróbowała oddychać. Jakoś było. Przełknięcie. O dziwo, skutkiem przełknięcia poczuła ulgę w presji odruchu wymiotnego. „Może dam radę” – pomyślała z nadzieją. „Tylko jak w tych warunkach osiągnąć orgazm?”.

Powoli rytmizowała oddechy i przełknięcia, aż uzyskała stan kruchej, ale jednak równowagi, zapewniającej powietrze do przetrwania i takie ułożenie języka i wygięcia szyi, by zapobiec torsjom. Przeszła do następnego punktu zadania. Zaczęła od piersi. Lewą dłonią zaczęła je pocierać kolistymi ruchami. Raz po raz delikatnie ściskała palcami to jedną brodawkę, to drugą. Równocześnie palcami prawej ręki dotknęła łechtaczki i rozpoczęła jej delikatne, rytmiczne ugniatanie. Masować nie mogła, bo była tam na to zbyt sucha, a dostęp do śliny miała odcięty.

Wdech. Ucisk. Przełknięcie. Wydech. Ucisk. Przełknięcie. Wdech. Ucisk. Przełknięcie. Wydech...

Cztery palce przesunęła w dół, w kierunku wejścia do pochwy. Było lekko wilgotne. Wsadziła tam środkowy i serdeczny. Śluz spłynął w zwiększonej ilości, więc wyciągnąwszy palce z przedsionka kobiecości, ponownie położyła je na łechtaczce. Teraz już mogła się masować. Taka inwestycja jej soków wewnętrznych w zewnętrze dała efekt – po raz pierwszy od czasu przerwanego pocałunku poczuła powrót podniecenia. Na razie delikatny, ale wyraźny. Masując się kciukiem, użyła dwóch innych palców, by wsadzić je do pochwy. Żadnego punktu G w niej nie wyizolowała, ale jej ścianki były wrażliwe na pobudzenie i zwykle suwy penisa czy też jego imitacji doprowadzały ją do orgazmu. „Orgazm powstaje w umyśle” – przypomniała sobie nauki Pana. Poszukała w myślach ekscytujących skojarzeń, obrazów i... o mało się nie udławiła. Wybiła się z rytmu i nie mogąc wypluć męskiego knebla, z najwyższym wysiłkiem powstrzymała się przed zaciśnięciem na nim zębów. Tego Pan by jej nie wybaczył! Rozszerzyła szczęki, rozchyliła na moment wargi. Spocona ze strachu, z trudem przywróciła niepewną równowagę oddechu i przełykania. Piersi. Łechtaczka. Musiała zaczynać wszystko od nowa, bo przez ten kryzys i strach stała się sucha.

Wdech. Ucisk. Przełknięcie. Wydech. Ucisk. Przełknięcie. Wdech. Ucisk. Przełknięcie. Wydech...

Po paru minutach równoważenia status quo odważyła się ponownie sięgnąć do ujścia pochwy. Zaczęła masaż – na zewnątrz i wewnątrz. Teraz już nie popełniła błędu z szukaniem czegokolwiek we wspomnieniach.

Wyłączyła myśli i wsłuchała się w swój rytm. Jest tylko ona. Niematerialna, unosząca się w przestrzeni jaźń. Jaźń czująca. Czująca dotyk. Dotyk. Dootyyk... Ograniczała się do odbioru bodźców. Pochwa... chce wessać w siebie to, co pląsa u jej wejścia. Łechtaczka... nabrzmiewa, by poprzez większą i twardszą strukturę odbierać więcej pobudzenia. Sutki... Twarde brodawki na tańczących, sprężystych wierzchołkach. Ręce działają automatycznie, bezwiednie. Nie czuje ich. Nie wyczuwa plecami twardości stołu. Nie czuje nóg. Nie czuje ścierpnięcia karku. Tam nie ma komórek czuciowych – może miała, ale teraz nie ma, wyłączyły się. Nie przekazują bodźców do mózgu. Wargi... Czują tętniące gorąco czegoś, czego dotykają. Przełyk... Pulsuje ekscytująco w tym samym rytmie. Wchłania, wciąga. Zapach... Taki podniecający... Więcej, więcej... Więcej połknąć, więcej wessać, więcej ucisnąć, więcej wetchnąć. Więcej powietrza, więcej tej podniecającej woni! Jak nie można zwiększyć haustu, wzmocnić nacisku – to szybciej ponowić impuls... Szybciej oddychać. Szybciej wchłaniać. Szybciej przełykać.

Szybciej, więcej.

Szybciej, więcej.

Szybciej. Szybciej. Szybciej. Szyb...

Bodźce roz... lały się... po jej pod... brzuszu i... objęły w swe... władanie po... chwę, sut... ki i ca... łą ją... uugch... pulsuje... w całej... w piersiach... w brzuchu... w cipie... sutki... łono... odbyt... wszystko... cycki... pęcherz... przełyk... skurcz... zapach... gardło... wytrysk... skurcz... wytrysk... skurcz... woń... skurcz... pizda... skurcz... jej Pan... skurcz... zapach... skurcz... korzeń... skurcz... wytrysk... cipa... drżenie... skuurcz... speeermaa... sóóóól... korzeeenie... jej Paaaan... skuuuuurcz...

Ooooch...

Mmmm...

...

Co za zapach...

Była pozbawiona czucia. Nie czuła rąk, nóg i szyi. Nie czuła brzucha ani pleców. Nie czuła ścierpniętego karku. Nie czuła, jak sperma gardłem spływa powoli do jej żołądka. Nie czuła swej kobiecości ani ciała. Istniał tylko on. Tylko zapach. Zapach spełnienia. Zapach mężczyzny. Zapach Pana.

Milszy niż najdroższe perfumy. Zioła Prowansji. Balsamy Azji. Korzenie Orientu. Pachnidła Arabii. Wonności Wschodu. Kadzidła Indii.

Zapach seksu.

Napawała się nim. Syciła aromatem. Smakowała powonieniem. Delektowała węchem.

...

Pierwsze od długich minut czucie, na jakie zwróciła uwagę, pojawiło się w gardle i ustach. Wypełniający je dotąd szczelnie twardy, gorący, mięsisty knebel już nie rozpychał ich tak brutalnie. Żołądź wycofała się z przełyku, a i język już miał się gdzie pomieścić. Po chwili poczuła, że Pan chce ją opuścić, więc przestała obejmować go kurczowo wargami, jak to czyniła dotąd, pomna wyraźnej instrukcji. Pan poklepał ją po policzku.

– No, suko! Otwórz pyszczek. Koniec tresury. Widzisz teraz, że jak chcesz, umiesz to zrobić. Chcieć to móc – zakończył znaną sentencją.

Odszedł od niej na krok i zakomenderował:

– Zeskakuj ze stołu.

Chciała to zrobić. Naprawdę! Kazała mięśniom rąk i nóg naprężyć się, by obrócić się na bok, ale nic się nie stało. Dalej leżała bezwładnie na stole ze zwieszoną w dół głową. Ponowiła próbę w inny sposób, ale jedynie z takim skutkiem, że poczuła przeszywający ból ścierpniętej szyi. Wydała ni to jęk, ni krzyk.

Jednak jej Pan był uważnym i doświadczonym Panem. Podszedł i oparł jej głowę na swoim udzie. Podłożył ręce pod szyję i barki. Drobnymi, mocnymi uszczypnięciami, operując na całej linii kręgosłupa szyjnego aż do łopatek, masował zdrętwiałe miejsca. Gdy obieg krwi zaczął wracać, chciało jej się wyć z bólu, ale zakończyło się na paru głośnych jękach. Masaż pomagał i po dwóch, trzech minutach odczuła, że mięśnie już reagują. Nie pokazała nic po sobie, chcąc dłużej napawać się nadzwyczajną dobrocią Pana. Na niewiele to się zdało – Pan zauważył jej uśmieszek kota drapanego za uchem.

– Dość tego dobrego. Hyc do pozycji!

Łatwo powiedzieć! Zamiast „hyc” udało jej się obrócić na stole i powoli, jak paralityk, zejść na podłogę. „Pozycja” oznaczała stanięcie na czworakach frontem do Pana, z wypiętą, uniesioną pupą (czyli zadem) i podniesioną głową. Gdy udało jej się ją przybrać i podniósłszy głowę na wciąż obolałej szyi, popatrzyła Panu w oczy, zorientowała się, że na coś czeka. Przypomniała sobie, na co.

– Twoja suka dziękuje Ci, Panie, za lekcję. Nauczyłeś mnie, jak pokonać kolejny strach i przeskoczyć kolejną barierę. Ponownie pokazałeś, Panie, że wszystko, co nakażesz, jest wykonalne. I dziękuję Ci, Panie, że skorzystałeś ze mnie, by osiągnąć przyjemność.

– No widzisz, nie można było tak od razu? Tyle co do tresury, ale twa krnąbrność nie została jeszcze ukarana. Jednak przez wzgląd na wykazane podczas ćwiczeń poświęcenie kara będzie łagodna. Wstań i przynieś hayanawa.

Poszła do holu i otworzywszy neseser z czerwonym paskiem, wśród różnych znanych i nieznanych, budzących dreszcz ekscytacji i zupełnie obojętnych przedmiotów znalazła piętnastostopowy, gruby na niemal pół palca konopny sznur, którego zażądał Pan. Gdy go podała, kazał jej zdjąć gorset. Przewlókł złożoną na pół linkę przez przednie kółko obroży i wyrównał końce. Następnie czyniąc szereg supłów, które wypadały w różnych miejscach sznura, ze szczególnym uwzględnieniem warg sromowych i odbytu, przeciąg-nął go po obu stronach łechtaczki i zakończył na tylnym kółku obroży. Około czterostopowa reszta powroza zwisała teraz luźno za karkiem. Pan złapał za ten koniec i powiódł ją do łazienki.

– No, suniu. Przez najbliższe godziny to sakuranbo będzie przypominać ci twoje nieposłuszeństwo.

Wiedziała, że wiele, wiele razy sobie o nim przypomni; znała sakuranbo. Nawet takie jak to – najprostsze z możliwych – było efektem kunsztu japońskich mistrzów. Niepozorna linka, niemal nienaprężona, powodowała ucisk i obcieranie bardzo wrażliwych miejsc. Za pierwszym razem Pan uświadomił ją, że węzły drażnią pewne sploty nerwowe, wywołując skutki i odczucia niewspółmierne do oczekiwań profanów. Rzeczywiście, wrażenia można przyrównać do działań nieumiejętnego kochanka: drażniące na granicy bólu, ekscytujące na granicy orgazmu, denerwujące aż do uspokojenia. Wtedy nie uwierzyła – taki zwykły sznurek! Dziś już nie lekceważy tego „sznurka”.

– Umyj swego Pana. Ładnie, rączkami.

Weszli pod prysznic. Wyregulowała temperaturę i strumień, zanim skierowała strugi wody na Pana. Namydlonymi dłońmi z przyjemnością gładziła go po każdym kawałku skóry, po każdym zakamarku. Wyczuwała mięśnie, masowała je; wyczuwała ściółkę tłuszczową i cieszyła się, że on też ją ma, gładziła jego twarz, obejmowała namydloną dłonią jego palce, jego męskość, mosznę. Wkładała dłoń między jego pośladki, nachyliła się, by umyć jego nogi i stopy. Na zakończenie spłukała go ze wszystkich stron. Zamknęła kurki. Otworzyła kabinę i sięgnęła po ręcznik. Po kolei wycierała każdą jego część ciała, masując i rozgrzewając. Przy okazji sama się wysuszyła. Mokre sakuranbo drażniło bardziej, przy każdym ruchu bolesną rozkoszą przypominając jej krnąbrność.

– A teraz załóż z powrotem to, co zdjęłaś i chodźmy do kuchni.

Gdy wiązała gorset, co wymagało wielu wygięć ciała, jej łechtaczka sterczała jak przed orgazmem, a ciarki przemieszczały się od pępka po łopatki.

Po dotarciu do kuchni zobaczyła, że Pan znalazł przygotowany z myślą o nim stek ze strusia i już smażył go na patelni. Zdecydował się też na groszek z puszki. Widząc, że przyszła, odszukał jej suczą miskę, nalał do niej wody i postawił przy drzwiach.

– Masz, napij się. Woda na pewno dobrze ci zrobi.

Rzeczywiście, miał rację – była bardzo spragniona. Wychłeptała całą, Pan musiał nawet dolać. Potem zaniósł tacę ze swoją kolacją do salonu, usiadł przy stole i wskazał na podłogę obok siebie.

– Siad! – zarządził.

Przysiadła na piętach, a właściwie – co było znacznie mniej wygodne – na sterczących w górę obcasach swoich szykownych butów. Pan raz po raz podawał jej do buzi kawałek mięsa lub kilka ziaren groszku. Atmosfera zrobiła się sielska.

Po jedzeniu Pan odniósł tacę i odwiedził łazienkę – jej nie wydał żadnych poleceń, więc czekała w przysiadzie. Wróciwszy, powiedział:

– Już po północy. Idziemy spać.

I chwyciwszy koniec linki, zwisający jej z obroży, poszedł do sypialni, która była zwykle jej sypialnią, ale nie dziś. Ułożył się na dziś nie jej łóżku i przykrył dziś nie jej kołdrą. Ona zaś, jako dobrze ułożona suczka, zwinęła się w kłębek na dywaniku obok. A raczej zwinęłaby się w kłębek, gdyby nie linka. Ta bowiem, przyciskana przez gorset, całkiem uniemożliwiła inną pozycję tułowia niż wyprostowana. Tak więc położyła się na boku, zgięła nogi i podłożyła sobie rękę pod głowę. Dopiero teraz poczuła, jak jest zmęczona. Zmęczona i szczęśliwa.

Minął kolejny wieczór, spędzony nie – jak jeszcze niedawno – na truciu się alkoholem, rozpamiętywaniu przeszłych i przyszłych niepowodzeń, topieniu w szklance nieśmiertelnych strachów i rodzeniu nowych, lecz na byciu z mężczyzną, któremu na niej zależało. Mężczyzną, któremu zawdzięcza przemianę w prawdziwą kobietę; przemianę, którą potwierdzały spojrzenia mijanych ludzi. Już od roku, a wyraźniej od lata, obserwowała, że ci, którzy jeszcze niedawno patrzyli na nią z litością lub odwracali wzrok z niechęcią, teraz odnoszą się do niej z aprobatą lub – kobiety – z zazdrością i niedowierzaniem. A i nigdy, ani z byłym mężem, ani sama, nie miała takich urozmaiconych i silnych orgazmów. I wciąż były głębsze i dłuższe. Do czego to dojdzie... Szkoda tylko, że to nie miłość; ta wielka, wytęskniona miłość, na którą wciąż, od zawsze, a szczególnie od pierwszej zdrady Geoffreya, czeka...

I marząc o niej, zasnęła.

O świcie, lekko zziębnięta, obudziła się z silnym parciem na pęcherz. Przez chwilę usiłowała doczekać, aż Pan się obudzi, ale miska wypitej przed snem wody nie pozwoliła lekceważyć problemu. Zdecydowała się obudzić Pana. „W końcu to jego obowiązek wyprowadzać sukę na spacer” – pomyślała. „A może i przyjemność?”.

Na jej piski i trącanie Pan obudził się, sprawdził godzinę i widząc, że pokazuje nosem na drzwi, zaśmiał się domyślnie.

– Ooo! Na spacerek by się chciało?

Wygramolił się z nie jej teraz łóżka i złapawszy za linkę, powiódł ją do łazienki. Tam najpierw sam oddał mocz, a potem uwolnił ją od sakuranbo.

– No, suniu, pokaż, że nie wywlokłaś Pana z łóżka na darmo!

Wiedziała, o co chodzi, bo była dobrze ułożoną suką. Stanęła okrakiem nad muszlą klozetową, wygięła się odpowiednio i poluźniła zwieracz. Struga żółtawej cieczy popłynęła z impetem, co Pan obserwował z zainteresowaniem. Nieodmiennie dziwiło ją, że go to podnieca, ale cóż – tolerowała tę jego cechę, podobnie jak wiele innych.

Pamiętała pierwszy raz – wtedy to była kara. Zmuszona do sikania na stojąco, obryzgała pół łazienki i nalała sobie do butów. Pan zwijał się w spazmach szyderczego śmiechu, a ona poprzysięgła sobie wtedy, że więcej do tego nie dopuści. Cały tydzień, początkowo w kabinie prysznicowej, później nad ubikacją, ale nadal nago, trenowała po to, by już nigdy z niej nie szydził.

Strząsnęła ostatnią kroplę – podcieranie się w obecności Pana było zabronione – i stanęła prosto, gotowa wracać ze „spaceru”.

W sypialni już zaczęła układać się na swoim dywaniku, gdy Pan powiedział:

– Skoro jesteś tak grzeczną sunią, to wskakuj do łóżka Pana i pokaż, czy jeszcze pamiętasz, jak to jest być kobietą.

Zastygła w zdumieniu. Przecież według zasad, które Pan wprowadził, suka nie ma prawa przebywać w łóżku!? Świat się wali! Spojrzała, czy nie szykuje się jakiś podstęp, ale Pan wydał jasne polecenie – ma być kobietą. Zdjęła więc buty i niepewnie wsunęła się pod kołdrę, do Pana.

A Pan odpiął jej obrożę.

Rozdział 4

Taka wolta była efektem przemyśleń, które Peter poczynił w ostatnich dniach. Skoro przeniosą go w inne miejsce świata – a tak przypuszczał – to skończy się jego związek z Kaylinn. Wprawdzie nie mógł jej zabronić podążenia gdzieś za nim, ale natura ich więzi była taka, że nie wierzył, by się na to zdecydowała. Teraz – po dwóch latach Układu – Kaylinn niewiele przypominała siebie z czasu, kiedy ją poznał. Wyprowadził ją z uzależnienia od alkoholu – a przynajmniej taką miał nadzieję – ale czy nie uzależnił od siebie? Co się stanie z jej psychiką, nawykłą do stałej, intensywnej, zewnętrznej kontroli zachowań i do specyficznego rytuału spotkań? Jak zareaguje na przełomową zmianę, jaką będzie rozstanie? Czy zniknięcie bliskiego punktu odniesienia – zarówno emocjonalnego jak i fizycznego – jakim bez wątpienia stał się dla niej, nie spowoduje regresu? Co zajmie jego miejsce w jej myślach i emocjach, w planie tygodnia?

Takie pytania nasuwały mu się już od jakiegoś czasu. Chociaż ich Układ wyraźnie stanowił, że każde z nich może odejść z jakiegokolwiek powodu lub bez powodu i drugiemu nic do tego, to słowa słowami, a kobietą rządzą uczucia. Kaylinn była słaba psychicznie. Wprawdzie przez te dwa lata robił wszystko, by jej psychikę wzmocnić i postęp był widoczny, ale czy to wystarczy?

Długo głowił się, co zrobić, by nie zostawiać jej w pustce emocjonalnej, zanim wyłonił się pewien pomysł. Zaczął go realizować w niedzielny ranek. Poprzez skłonienie jej do wejścia do łóżka z nim, tak normalnie, chciał przypomnieć, że i taka bliskość kobiety i mężczyzny jest dla niej. Miał nadzieję, że odczaruje w ten sposób jej nieudane współżycie z byłym mężem. Poza tym potrzebował trochę czasu na zwyczajną, partnerską rozmowę; czyli musiał na tę chwilę, w jak najbardziej naturalny sposób, zawiesić reżim dominator – poddana.

Gdy po kilku godzinach przytulania, głaskania i... spania, uzupełnionych, a jakże, kolejnym stosunkiem, zdecydowali się na opuszczenie łóżka, była jedenasta. W szlafrokach (!) zasiedli do śniadania w kuchni.

– Zostałem wezwany do centrali, do Japonii. Na trzy tygodnie. Lecę tam w przyszłą niedzielę – zagaił.

– Czy to znaczy, Pa... że cię przeniosą? – zapytała z drżeniem niepokoju.

– Jakieś zmiany pewnie zajdą, ale nie wiadomo, jakie i kiedy. Na razie mam kontrakt do końca stycznia. Myślę, że wzywają mnie, by zaproponować nowy.

– Gdzie?

– Będę wiedział za miesiąc.

Przetrawiała to przez chwilę.

– Zobaczymy się przed wyjazdem?

– Z pewnością, zadzwonię kiedy.

– A...

– Co: „a”?

– Nic...

Odwróciła markotnie głowę.

– Nie bój się – powiedział ciepło. – Chyba wiem, o co ci chodzi. W poniedziałek rano zgłosi się tu do ciebie ktoś z firmy komputerowej. Podłączy ci kamerkę do laptopa i założy specjalną stronę internetową. Będziesz mogła się na nią dostać z komputera i – podobno – ze swojego wideotelefonu. Jeżeli nawet wystąpi zanik łączności – telefoniczna pewnie będzie, ale co do wizyjnej, to nie wiem – to będziesz się ze mną porozumiewać tą drogą. Jeśli będę nieobecny w danym momencie przy komputerze, w każdej chwili będziesz mogła wgrać swój alkotest na tę stronę, a ja odczytam to potem, gdy będę mógł. To znaczy najdalej po kilku godzinach, bo dostęp do internetu muszę mieć; Keyaki bardzo dba o łączność. W ten sposób nie odczujesz, że jestem na drugiej półkuli.

Kaylinn dalej była sceptyczna.

– Wiesz, że to nie wszystko. Nieraz kilka godzin, noc, trwa długo. Bywa, że zbyt długo.

– Bądź dobrej myśli. Trzy tygodnie to nie wieczność. A nie będziesz przecież osamotniona. Dzięki internetowi będziemy w takim samym kontakcie jak przez telefon.

– I przez internet chcesz tresować swoją sukę? Przez internet będziemy się kochać?

– Czytałem o takich rozwiązaniach – uśmiechnął się. – Podobno w Japonii zakładają sobie podłączone do komputera cudeńka w różne miejsca ciała – a można w zasadzie we wszystkie. Wtedy partnerzy nie odczuwają oddalenia, choćby dzieliły ich tysiące kilometrów. Ale nie wiem, czy nawet Japończycy wymyślili sprzężenie komputera z biczem czy też sznurem. Tak więc te trzy tygodnie będą nowym ćwiczeniem. Jesteś w stanie mu sprostać. Postaraj się mnie nie zawieść.

– A jak zawiodę?

– Eee, skąd to zwątpienie? Gdybym ci nie zdjął obroży, to musiałbym cię za nie ukarać. Ale wiedz, że moje ramię jest długie! Jeśli poszkapisz i test wykaże, że nie wytrzymałaś, to i z drugiej półkuli cię dosięgnie – nic w tej kwestii się nie zmienia. Nie czuj się bezpańska.

Widząc powątpiewający grymas Kaylinn, dorzucił ostrzegawczo:

– Nie wierzysz? – nie chciej się przekonać, bo będzie to jak zawsze w takich przypadkach bardzo przykre. I zapewniam cię, a nigdy nie złamałem danego słowa, nieuchronne i szybsze, niż myślisz.

Zamilkli, kończąc śniadanie. Aby zmienić temat, zapytał:

– Ty, zdaje się, urodziłaś się na farmie? Umiesz jeździć konno? W Pelikans wynajmują osiodłane konie pod wierzch. Obok są tereny, na których w niedziele widywałem z angielska wyglądające damy i dżentelmenów cwałujących wśród krzaków. Co ty na to, byśmy wyczarowali jakieś odpowiednie stroje i wzięli dwie szkapy? Bo na ognistego rumaka nie starczy mi umiejętności. Dasz mi lekcję konnej jazdy? To będzie takie odwrócenie ról, dziś ty mnie...

Gdy jednak ujrzał na jej twarzy wykwitający szeroko uśmiech, szybko dorzucił, udając przestrach:

– Ale szpicrutą będziesz smagać konia, wyłącznie!

Wstali radośni, śmiejąc się do własnych myśli.

Rozdział 5

W niedzielę dwudziestego czwartego przed świtem kierowca z Keyaki Wangaratta Co. dowiózł dyrektora Abla na lotnisko w Melbourne. Podróż przebiegła zgodnie z harmonogramem i wieczorem Peter lądował na Haneda w Tokio. Po odebraniu bagaży wziął taksówkę i przed siódmą wieczorem zjawił się w recepcji konserwatywnego Palace Hotel.

– Konbanwa [3]. Nazywam się Peter Abel. Mam tu rezerwację.

Recepcjonista ukłonił się z uszanowaniem.

– Serdecznie witamy, panie Abel. Uniżenie proszę wpisać się w tym miejscu. Jest dla pana wiadomość – wręczył mu kopertę. – Boy zaprowadzi pana do apartamentu.

Niemal niewidocznym, wyćwiczonym ruchem podał klucz boyowi, który czekał z jego bagażem. Peter tymczasem czytał:

Drogi Peterze!

Witam w Tokio.

Dziś święto Shūbun no hi [4]. Z tej okazji przygotowałam niespodziankę. Bądź gotów do wyjścia parę minut po siódmej.

Sayōnara!

Twoja Satoko

Spojrzał na zegar – czasu było diablo mało. Popędził za boyem do windy.

Ledwie zdążył wziąć błyskawiczny prysznic i włożyć świeżą bieliznę, gdy zadzwonił telefon.

Odezwała się Satoko.

– Witaj, Peter. Jak podróż?

– Dziękuję, spokojnie. Niestety te parę kilometrów z lotniska do hotelu jedzie się dłużej, niż trwa lot nad całą Australią, więc wybacz, że będę gotów dopiero za pięć minut.

– OK. Czekam na dole.

Gdy zjechał windą do holu, zobaczył ją od razu. Strojem wyróżniała się z tłumu. Miała kimono hōmongi [5] i wyglądała w nim nadzwyczaj atrakcyjnie – po prostu umiała je nosić. Po powitaniu na sposób japoński – każde z nich uśmiechało się i kłaniało kilka razy – przeszli do jej samochodu stojącego u wejścia.

W czasie jazdy nie odzywali się do siebie. Peter położył rękę na wierzchu jej dłoni i ten niewiele znaczący dla innych kontakt był dla nich, znających swe ciała i myśli w sposób niedościgły dla większości kochanków w Europie tym, czym ognisty pocałunek Hiszpanów lub frywolna rozmowa paryskiej bohemy.

Ulice były mniej zatłoczone niż przed godziną, więc po dwudziestu minutach zajechali na miejsce. Samochód stanął wśród starych domów dzielnicy Shibuya-ku. Peter zastanawiał się, czy drewniane fasady budynków ocalały w pożarach wznieconych przez amerykańskie bombardowania, czy raczej zostały odtworzone. Wysiadając, rozglądał się intensywnie, gdyż nie widział wcześniej tego miejsca. Tokio znał słabo – bywał tu kilka razy, ale nigdy nie miał czasu na zwiedzanie. Milcząca, najwyraźniej przejęta Satoko prowadziła go wśród gęstego tłumu do wejścia. Pokazawszy bilety w pierwszej sali, Japonka powiodła go ku następnej. Dopiero wchodząc tam, Peter zorientował się, że są w tradycyjnym japońskim teatrze.

Idąc za swą przewodniczką, wybierającą najlepsze miejsce, rozglądał się z zaciekawieniem. Byli w dużej, drewnianej lub wyłożonej drewnem hali. Naprzeciw wejścia znajdowała się scena – podwyższenie z desek o wymiarach sześć na sześć jardów. Nad tą platformą wznosił się na czterech filarkach pagodowy daszek. Scena była z trzech stron otwarta na wypełnioną krzesłami salę główną. Z tyłu miała ściankę, oczywiście też drewnianą, z malowidłem przedstawiającym trójpienną sosnę. Ze sceny w kierunku publiczności wiodło szerokie, kilkuschodkowe zejście; natomiast z lewej, wzdłuż ściany hali, prowadził do niej długi, drewniany pomost, oddzielony od kulis kolorową kurtyną.

Wiele miejsc było już zajętych i gdy wybierali swoje, Peter spostrzegł, że nie obowiązują żadne numery – widzowie siadali, jak chcieli. Publiczność stanowił wielobarwny tłum. Ludzie mieli nie tylko rozmaite, odświętne stroje, ale i różne kolory skóry. Uwagę przyciągała kilkuosobowa grupa Arabów w burnusach, którym towarzyszyły kobiety o zasłoniętych twarzach; dostrzegł też liczną ekipę podnieconych Afroamerykanek oraz kilku amerykańskich wojskowych. Ogólnie mężczyźni stanowili mniejszość, odniósł wrażenie, że najczęściej towarzyszyli kobietom. Ubiory były jak zwykle zróżnicowane, ale Japończycy byli bez wyjątku eleganccy; wielu przyszło w strojach tradycyjnych. Kimona u kobiet, zwłaszcza starszych, nie były rzadkością. Zdziwił się mnogości obcokrajowców – nie spodziewał się, że wśród zagranicznych turystów znaleźć można tylu amatorów hermetycznej japońskiej sztuki teatralnej.

Nachylił się ku Satoko, gdy ta dotknęła jego ręki.

– Niespodzianka jest innego rodzaju, niż teraz myślisz. Nie zaprosiłam cię tu dzisiaj na japoński dramat. Okazja jest wyjątkowa, gdyż nawashi Yakamura Haruki za chwilę da pokaz kinbaku. Lecz to nie koniec – każda lub niemal każda z przybyłych tu kobiet liczy na przeżycie wyjątkowe. Otóż normalnie w pokazie uczestniczą asystentki mistrza, ale podobno pod koniec seansu Pan Yakamura wybiera kobietę z sali, by na niej zademonstrować swą sztukę. Chyba każda marzy, aby to właśnie na nią padł wybór.

Peter poznał kinbaku – a właściwie shibari, japońską sztukę wiązania erotycznego – dzięki Satoko, ale później sam dokształcał się z filmów oraz nielicznych opisów i – rzecz niebagatelna – praktykował. Wiedział, że pokazy kinbaku są modne i dość powszechne, ale nie wiedział, że odbywają się w tak szacownych centrach sztuki, jak teatr Kanze. Ileż musiał kosztować bilet tu, skoro Japończycy słono płacili nawet za pokaz w podrzędnym klubie – zwłaszcza kobiety, gdy były jego biernymi uczestniczkami? Tym ciekawszego spektaklu należało się spodziewać teraz. Za atrakcję Peter uważał nie tyle biegłość nawashiego, ile całą otoczkę kulturową i atmosferę towarzyszącą pokazowi.

Sala szybko się zapełniła. Zza kurtyny wyszło dwóch mężczyzn. Jeden z nich był odziany w kimono – przepasany sukienną taśmą kaftan i spodnie – komplet podobny do noszonego przez judoków, tyle że grafitowy; drugi w czarny, europejski garnitur. Dopiero gdy weszli na scenę i ukłonili się publiczności, Peter ujrzał trzeciego, ubranego w zlewający się z tłem strój, siedzącego z piszczałką shakuhachi przy prawym filarze sceny.

„Judoka”, który musiał być nawashim, powiedział parę zdań po japońsku, co miejscowa publika skwitowała uśmiechami i pomrukiem komentarzy. Wtedy cofnął się o kilka kroków, a głos przejął jego towarzysz – ten mówił po angielsku z bostońskim akcentem. Powitał wszystkich turystów i w imieniu nawashiego – nawashi znaczy Pan liny – Yakamury Harukiego zaprosił na pokaz kinbaku. Po powitalnych oklaskach kontynuował:

– Ponieważ dzisiejszy pokaz ma charakter specjalny ze względu na przewagę gości spoza Japonii, więc pozwolę sobie tłumaczyć słowa mistrza na angielski. Przede wszystkim jednak będę cicerone dla tych z państwa, dla których świat kinbaku i shibari jest mało znany.

– Otóż kinbaku wywodzi się ze średniowiecznej hojojutsu – techniki stosowania liny do schwytania, utrzymania w ryzach i transportu więźniów. W tamtych czasach ludzie woleli śmierć od związania, które odczuwali jako wielką ujmę na honorze. Stąd przy wiązaniu przestrzegano swoistego kodeksu. Na przykład związanie liną bez węzłów uznawano za niepozbawiające honoru.

– W hojojutsu istniały cztery zasady:

nie pozwolić, by więzień się oswobodził;

nie spowodować u więźnia żadnych uszczerbków na zdrowiu;

nie zdradzić obcym stosowanych technik;

sprawić, by więzy były piękne.

– Lina to po japońsku „nawa”. Nawa była robiona, jak i dziś, z konopi; stosowano trzy jej typy. Każdy miał swoją nazwę:

hayanawa – o długości około 6 yardów; służyła do wstępnego unieruchomienia;

honnawa – lina główna o długości od 8 do 25 yardów; służyła do wiązania na czas transportu. Często miała na końcu pętlę lub metalowe kółko;

kaginawa – lina z hakiem – służyła do walki, chwytania przeciwnika lub zbiega, do wspinania się lub... zamknięcia drzwi.

Tu prelegent zrobił małą przerwę, spodziewając się wybuchu śmiechu, i nie zawiódł się. Po chwili wrócił do wykładu.

– W epoce Edo istniało około sto pięćdziesiąt szkół hojojutsu, czyli sposobów wiązania. Technik, wzorowanych na tych wypracowanych wtedy, uczy się do dziś. Stosuje je też japońska policja. Niektóre z nich nadal są tajne. Początkowo ideałem było związanie zatrzymanego w ciągu dziesięciu sekund, sprawnie i bezpiecznie, bez węzłów, bowiem przed osądzeniem nie należało odbierać mu czci. Później, za czasów szoguna Tokugawy Teyasu, związanie sznurami zaczęto stosować jako jedną z czterech kar, którym poddawano skazańców. Wiązano, aby unieruchomić, upokorzyć i torturować utrudnionym krążeniem krwi. Starano się tak wykonać więzy, by te podczas szarpania zaciskały się, zwiększając torturę. Stosowano różne kolory nawa. Najpierw w zależności od pory roku, później dla rozróżnienia typu przestępstwa lub klasy społecznej, do której należał skazaniec. I tak:

nawa biała – dla skazanych za lżejsze przestępstwa;

nawa niebieska – dla skazanych za ciężkie przestępstwa;

nawa fioletowa – dla skazańców z wyższej klasy społecznej;

nawa czarna – dla pospólstwa.

– Od razu jednak wyjaśnię, że kolory nawa, które państwo zobaczą w tym pokazie, będą miały znaczenie jedynie estetyczne.

Znowu odezwały się śmieszki, świadczące o tym, że przynajmniej część widowni jeszcze nie usnęła.

– Dzisiejsze, to, którego będą państwo świadkami, zastosowanie hojojutsu, znane pod nazwą kinbaku, opiera się na dziewiętnastowiecznej sztuce artystycznej hobaku-jutsu. Kinbaku stosowane do zabaw erotycznych nosi nazwę shibari. Shibari dotyczy wyłącznie obrei, kobiet-niewolnic krępowanych przez mężczyznę – ich Pana – i dostarcza przyjemności obojgu. Mam nadzieję, że dziś będzie źródłem przyjemności nie tylko dla nawashiego i jego uroczych asystentek, ale i dla państwa. Przed państwem nawashi Yakamura Haruki!

Skończył, czym zasłużył sobie na enigmatyczne oklaski tych, co wytrwali w skupieniu do końca.

Nawashi Yakamura zrobił krok do przodu i w jego rękach ukazał się zwój liny. Zza kurtyny wyszła bezszelestnie kobieta w przewiązanej jasną szarfą purpurowej sukni i wolno zbliżała się do sceny.

Cicerone ukłonił się i zapowiedział jeszcze:

– Najpierw nawashi zademonstruje podstawowe więzy shibari – pierwszym będzie shinju, czyli po angielsku „perły”. Nawa obciska piersi, które przez to stają się bardziej czułe na dotyk. Lina pełni też funkcję stanika, zaburza poczucie bezpieczeństwa, powoduje uległość, masuje sfery erogenne, odstresowuje, ale i podnieca.

Po tych słowach zszedł z podwyższenia i usiadł na wolnym krześle w pierwszym rzędzie wśród widzów.

Kobieta podeszła do środka sceny i stanęła tyłem do widowni, a frontem do mistrza. Pochyliła głowę. Odezwał się ospały, zawodzący dźwięk fujarki shakuhachi. Nawashi obszedł asystentkę powoli i stojąc za nią, złożył jej ręce za plecami, tak że przedramiona były poziomo, po czym zaczął ich owijanie za pomocą nawa. Gdy skrępował je kilkoma niekrzyżującymi się okrążeniami, zdecydowanym ruchem przełożył linę dookoła tułowia pod biustem kobiety i owijał ją wokół. Również i te okrążenia nie krzyżowały się. Końcówkę zawiązał na środku pleców.

Lekko szarpnął asystentkę za ramiona tak, że obróciła się i stanęła przodem do sali. Sam nachylił się i z podłogi podniósł następny zwój liny. Tak jak poprzednia, także i ta była czarna. Teraz nawashi owijał korpus nad piersiami. Znowu żaden zwój nie zachodził na poprzedni.

Odurzające zawodzenie shakuhachi trwało nieprzerwanie. Asystentka stała z pochyloną głową. Sala była tak cicha, że słychać było kroki bosych stóp Yakamury, który nachylił się po trzecią nawa. Nim złożył ją na pół, złapał brutalnie za krawędzie purpurowej sukni i rozwarł ją na piersiach, pokonując docisk więzów i odsłaniając biust. Kobieta drgnęła, przygryzając niezauważenie wargi. Teraz nawashi złożenie liny przewlókł pod dolnym obwojem, przeplótł wokół górnego, ściągnął zdecydowanie, przeplótł przez dolny i trzykroć ponowił te czynności, kończąc na dole, po czym zasupłał ją dwa cale powyżej i oba końce – już rozdzielone na kształt litery V – przeciągnął po dwóch stronach szyi, przechodząc równocześnie za asystentkę. Stojąc z tyłu, pociągnął nawa, powodując podniesienie piersi. Gdy mistrz wiązał za plecami końce trzeciej liny do pierwszej, sutki były ciemne i nabrzmiałe. Rozwarte dłonie przesunął powolnym, wystudiowanym ruchem po piersiach kobiety, wywołując jej – i nie tylko jej, bo i na sali ktoś zawtórował – cichy jęk, a potem przesuwał je aż do dołu po brzuchu, biodrach i udach. Stanąwszy z boku, obrócił prężącą biust partnerkę w swoją stronę i ująwszy za podbródek, uniósł jej głowę. Przycisnął ją do siebie, zmysłowo całując w usta. Fujarka lekko przyśpieszyła i fraza uległa skróceniu.