Ofiara - Karin Slaughter - ebook + książka

Ofiara ebook

Karin Slaughter

4,4

Opis

Wystarczyło kilka minut na miejscu zbrodni, by agent Will Trent zrozumiał, że poprowadzi jedną z najtrudniejszych spraw w swojej karierze. Nie będzie łatwo ustalić, kto zabił Dale’a Hardinga. Harding, były policjant, hazardzista i agresywny pijak, miał tylu wrogów, że lista podejrzanych jest wyjątkowo długa. Ciało Hardinga znaleziono w pustym budynku należącym do Marcusa Rippy’ego. Ten bogaty i popularny koszykarz został niedawno oskarżony o brutalny gwałt. Jednak prowadzone przez Willa śledztwo zakończyło się fiaskiem. Kilka łapówek wystarczyło, by Marcusa oczyszczono z zarzutów, a Will zyskał wpływowego wroga. Dochodzenie ujawnia gęstą sieć powiązań miejscowej elity ze światem przestępczym. Śledczy mozolnie odnajdują kolejne fragmenty kryminalnej układanki, ale nie zawsze udaje im się dopasować je do całości. W dodatku wiele tropów prowadzi do mrocznej przeszłości Willa, której nigdy nie zamierzał ujawniać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 661

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (178 ocen)
97
63
18
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mgoga
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka to kolejna część cyklu, ale przeczytałam ją jako pierwszą i nie przeszkadzało mi to. Dobrze się czyta, akcja wciąga.
00
annakostro

Nie oderwiesz się od lektury

chwilami przegadana, ale trzyma w napięciu
00

Popularność




Karin Slaughter

Ofiara

Tłumaczenie:

Dla moich czytelników

PROLOG

Pierwszy raz w życiu tuliła córkę w ramionach.

Przed laty pielęgniarka w szpitalu zapytała ją, czy chce potrzymać dziecko, ale odmówiła. Odmówiła też nadania mu imienia, a także podpisania dokumentów przed wyjściem. Asekurowała się, zresztą jak zwykle. Do dziś pamiętała problem, jaki powstał przy wkładaniu dżinsów. Były jeszcze mokre od wód płodowych. Nagle stały się za luźne w pasie i musiała przytrzymać w garści nadmiar materiału, żeby nie spadły z niej, kiedy schodziła tylnymi schodami i wybiegła na zewnątrz, gdzie w aucie za rogiem czekał na nią chłopak.

Zawsze czekał na nią jakiś chłopak, czegoś od niej chciał, usychał z tęsknoty albo nienawidził. Tak było, odkąd pamiętała. Ma dziesięć lat. Alfons jej matki koniecznie chce się z nią bawić. Ma piętnaście lat. Ojciec w rodzinie zastępczej lubi zadawać jej ból. Ma dwadzieścia trzy lata. Pewien żołnierz traktuje jej ciało jak terytorium wroga. Ma trzydzieści cztery lata. Gliniarz usiłuje ją przekonać, że to wcale nie był gwałt. Ma trzydzieści siedem lat. Inny gliniarz obiecuje, że zawsze będzie ją kochał.

„Zawsze” nigdy nie trwa tak długo, jak sądzimy.

Dotknęła twarzy córki. Tym razem delikatnie, nie jak poprzednio.

Była piękna.

Miała gładką skórę. Pod przymkniętymi powiekami ledwie dostrzegalnie poruszały się gałki oczne. Oddech był świszczący.

Ostrożnie odgarnęła jej włosy z twarzy i założyła za ucho. Mogła to zrobić wiele lat temu w szpitalu. Wygładzić zmarszczone czółko, ucałować każdy z dziesięciu maleńkich paluszków u rąk, pogłaskać każdy z dziesięciu paluszków u stóp.

Teraz jej córka miała staranny manikiur, zgrabne palce u stóp zniszczone latami lekcji baletu, wieczornych tańców i wszystkich wydarzeń, które wypełniły jej intensywne, pozbawione matki życie.

Dotknęła palcami warg córki. Były zimne. Dziewczyna się wykrwawiała. Rękojeść ostrza wystającego z klatki piersiowej pulsowała w rytm bicia serca, chwilami jak metronom, chwilami jak zepsuty opadający sekundnik.

Tyle straconych lat.

W szpitalu powinna była wziąć córkę na ręce, zrobić to choćby raz. Wdrukować jej w mózg wspomnienie matczynego dotyku, by teraz córka nie odsuwała się od niej i nie wzdrygała jak pod dotknięciem kogoś obcego.

A przecież były dla siebie obce.

Potrząsnęła głową. Nie mogła w takiej chwili pogrążyć się w rozważaniach o doznanych stratach i roztrząsać ich powodów. Musiała kurczowo trzymać się myśli, że jest silna i przetrwa. Zawsze balansowała na krawędzi. Uciekała od tego, za czym ludzie zwykle gonią: od dziecka, od męża, od domu, od życia.

Szczęścia. Zadowolenia. Miłości.

Uświadomiła sobie, że wszystkie ucieczki zaprowadziły ją do tego ciemnego pomieszczenia, uwięziły w ponurych czterech ścianach, w których pierwszy i ostatni raz trzymała w ramionach wykrwawiającą się na śmierć córkę.

Zza drzwi dobiegł odgłos szurania nogami. Przez szparę pod drzwiami zobaczyła cień stóp przesuwających się po ziemi.

Czyżby przyszły zabójca jej córki?

I jej samej?

Drzwi zastukały w metalowej futrynie. Odrobina światła pozwalała zorientować się, gdzie jest gałka.

Pomyślała o broni. Szpilki zrzuciła na ulicy, żeby szybciej biec. Do dyspozycji miała tylko nóż wystający z piersi córki.

Dziewczyna jeszcze oddychała. Ostrze tkwiło w jakimś ważnym organie wewnętrznym, hamując krwotok i spowalniając umieranie.

Dotknęła noża i zaraz cofnęła rękę.

Drzwi zastukały ponownie. Rozległo się skrobanie metalu o metal. Kwadracik światła zmalał, potem zniknął, gdy w otworze znalazł się śrubokręt.

Klik, klik, klik. Te dźwięki przypominały szczęk nienaładowanej broni.

Łagodnie ułożyła głowę córki na ziemi. Oparła się na kolanach i zagryzła wargi, czując szarpiący ból w żebrach. Rana na boku się otworzyła, krew spłynęła po nogach, poczuła skurcz mięśni.

Przeczołgała się przez pomieszczenie, ignorując trociny i metalowe wiórki wrzynające się w kolana, kłujący ból pod żebrami, krwawe ślady, jakie zostawiała za sobą. Namacała śrubki i gwoździe, potem trafiła na coś zimnego, okrągłego i metalowego. Wzięła to do ręki. W ciemności palce rozpoznały kształt. To była gałka drzwiowa. Solidna i ciężka. Niczym szpikulec do lodu, wystawał z niej dziesięciocentymetrowy trzpień.

Usłyszała ostatnie kliknięcie zasuwy, śrubokręt upadł na betonową posadzkę, drzwi uchyliły się lekko.

Zmrużyła oczy, by nie oślepiło jej światło. Przypomniała sobie, na ile różnych sposobów raniła mężczyzn. Raz bronią. Raz drutem. Nieskończenie wiele razy pięściami. Ustami. Zębami. Sercem.

Drzwi uchyliły się na kilka kolejnych centymetrów i wysunął się zza nich czubek lufy.

Chwyciła gałkę w taki sposób, by trzpień wystawał spomiędzy palców, i czekała, aż mężczyzna wejdzie do środka.

PONIEDZIAŁEK

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Will Trent martwił się o psa. Betty była na zabiegu czyszczenia zębów, co wydawało się wyrzucaniem pieniędzy w błoto, ale kiedy weterynarz roztoczył wizję szkód, jakie może wyrządzić zwierzęciu brak odpowiedniej higieny uzębienia, Will był gotów sprzedać dom, byle tylko przedłużyć Betty życie o kilka bezcennych lat.

Najwyraźniej nie był jedynym idiotą w Atlancie, który zapewniał swojemu psu opiekę medyczną, o jakiej wielu Amerykanów mogło tylko pomarzyć. Spojrzał na ludzi stojących w kolejce pod drzwiami do Dutch Valley Animal Clinic. Krnąbrny dog niemiecki blokował wejście, podczas gdy właściciele kotów wymieniali porozumiewawcze spojrzenia. Will wyszedł na ulicę i otarł mokry kark. Nie wiedział, czy poci się z powodu sierpniowego upału, czy niepewności co do podjętej decyzji. Nigdy przedtem nie miał psa, nie odpowiadał za zdrowie i życie żadnego zwierzęcia. Przycisnął dłoń do klatki piersiowej. Ciągle czuł łomotanie serca Betty, gdy oddawał ją w ręce weterynarza.

Może powinien wrócić do środka i wyrwać ją z rąk oprawcy?

Z zamyślenia wyrwał go ostry dźwięk klaksonu. Przed oczyma śmignął mu czerwony mini cooper. Za kierownicą siedziała Faith Mitchell. Zawróciła i zatrzymała się tuż przy nim. Kiedy wyciągnął rękę w stronę klamki, przechyliła się i otworzyła mu drzwi.

– Szybko – rzuciła podniesionym głosem, by przekrzyczeć szum pracującej na pełnych obrotach klimatyzacji. – Amanda przysłała już dwa esemesy z pytaniem, gdzie się podziewamy.

Zawahał się na moment przed wejściem do małego autka. Służbowy samochód Faith, chevrolet suburban, był w warsztacie. Na tylnym siedzeniu mini coopera tkwił dziecięcy fotelik, pozostawiający Willowi zaledwie osiemdziesiąt centymetrów przestrzeni, w której musiał upchnąć swoje sto dziewięćdziesiąt centymetrów.

Telefon Faith rozbrzmiał sygnałem oznajmiającym nadejście kolejnego esemesa.

– Amanda – oznajmiła.

To imię zabrzmiało w jej ustach jak przekleństwo, zresztą tak brzmiało w ustach większości ludzi. Zastępczyni dyrektora Amanda Wagner była ich bezpośrednią przełożoną w Georgia Bureau of Investigation, w skrócie GBI, czyli w Biurze Śledczym Stanu Georgia, i słynęła z impulsywności.

Will rzucił marynarkę na tylne siedzenie, po czym złożył się jak scyzoryk, żeby wsiąść. Przechylił głowę, wykorzystując dodatkową przestrzeń powstałą dzięki szyberdachowi. Schowek wpijał mu się w piszczele. Kolana niemal dotykały twarzy. Gdyby mieli wypadek, koroner musiałby wyciągać mu nos z czaszki.

– Morderstwo – rzuciła Faith, nie czekając, aż Will zamknie drzwi. – Mężczyzna, pięćdziesiąt osiem lat.

– Super – odparł, ciesząc się ze śmierci bliźniego na tyle, na ile może się z niej cieszyć funkcjonariusz organu ochrony porządku publicznego. Usprawiedliwiało go to, że przez siedem ostatnich miesięcy byli zajęci z Faith syzyfową pracą. Ona została oddelegowana do specjalnego zespołu prowadzącego dochodzenie w sprawie oszustw egzaminacyjnych w szkołach publicznych w Atlancie, on tkwił po uszy w głośnej sprawie o gwałt.

– Oficer dyżurny odebrał zgłoszenie około piątej rano. Niezidentyfikowany mężczyzna poinformował o ciele leżącym w pobliżu opuszczonych magazynów w Chattahoochee. Mnóstwo krwi. Brak broni – Faith wyrzucała z siebie kolejne informacje. Stanęła na czerwonym świetle. – Nie podali przyczyny śmierci. Musi być paskudnie.

W aucie rozległ się brzęczyk. Will po omacku sięgnął po pas bezpieczeństwa.

– Dlaczego my mamy się tym zająć? – Jako pracownicy GBI nie mogli tak po prostu wkroczyć do akcji. Musieli mieć polecenie gubernatora albo zrobić to na prośbę miejscowych policjantów. Wydział policji w Atlancie co tydzień miał do czynienia z jakimś morderstwem i zazwyczaj nie prosił o pomoc, a już zwłaszcza policji stanowej.

– Ofiarą jest policjant. – Faith złapała pas bezpieczeństwa Willa i zapięła mu go jak dziecku. – Detektyw pierwszego stopnia Dale Harding. Słyszałeś o nim?

– Nie. A ty?

– Moja mama go znała, ale nigdy z nim nie pracowała. Zajmował się przestępstwami urzędniczymi. Odszedł ze służby z powodów zdrowotnych, potem zajął się ochroną osobistą. Głównie wykręcaniem rąk i łamaniem nóg. – Zanim Faith została partnerką Willa, przez piętnaście lat pracowała w policji w Atlancie. Jej matka przeszła na emeryturę w randze kapitana. Obie znały niemal wszystkich. – Mama uważa, że facet o takiej reputacji jak Harding wkurzył jakiegoś alfonsa albo nie spłacił na czas długu u bukmachera i dostał w łeb.

Samochód szarpnął, gdy Faith ruszyła po zmianie świateł. Will poczuł, jak rękojeść glocka dźga go w żebra. Starał się zmienić pozycję. Mimo działającej na pełnych obrotach klimatyzacji pot spływał mu po plecach i sprawił, że koszulka przykleiła się do oparcia, a skóra odchodziła płatami. Zegar na desce rozdzielczej wskazywał siódmą trzydzieści osiem. Will nawet nie chciał myśleć, jaki żar będzie w południe.

Telefon Faith rozbrzmiał sygnałem informującym o nowym esemesie. Potem drugi raz. I trzeci.

– Amanda – jęknęła Faith. – Dlaczego rozdziela zdania? Każde przysyła osobno. Wszystko wielkimi literami. To nie fair. – Trzymała kierownicę jedną ręką, drugą zaczęła odpisywać, co było niebezpieczne i sprzeczne z prawem, ale Faith zauważała łamanie prawa tylko u innych. – Jeszcze pięć minut, prawda?

– Raczej dziesięć przy takim natężeniu ruchu – odparł Will i chwycił kierownicę, żeby zapobiec wjechaniu na chodnik. – Gdzie dokładnie jest ten magazyn?

Faith przejrzała wcześniejsze wiadomości, po czym powiedziała:

– To teren budowy przy magazynach. Beacon trzysta osiemdziesiąt.

Will poczuł bolesny ucisk w szczęce. Ból rozlał się na szyję i kark.

– To nocny klub Marcusa Rippy’ego.

– Żartujesz sobie? – rzuciła zaskoczona Faith.

Will pokręcił głową. Kiedy chodziło o Marcusa Rippy’ego, nie miał ochoty na żarty. Facet był zawodowym koszykarzem oskarżonym o odurzenie i zgwałcenie studentki. Siedem minionych miesięcy Will poświęcił na zgromadzenie niepodważalnych dowodów przeciwko temu kłamliwemu draniowi, ale Rippy z setkami milionów dolarów na koncie mógł sobie pozwolić na opłacenie adwokatów, ekspertów, biegłych i dziennikarzy, którzy dopilnowali, by sprawa nigdy nie trafiła na wokandę.

– Co robi martwy ekspolicjant w klubie Marcusa Rippy’ego niecałe dwa tygodnie po uniknięciu sprawy o gwałt?

– Adwokaci Rippy’ego na pewno będą mieli dla nas wiarygodne wyjaśnienie.

– Jezu. – Faith odłożyła telefon do uchwytu na kubek i złapała kierownicę obiema rękami. Przez chwilę milczała, prawdopodobnie rozważając wszystkie możliwe scenariusze. Dale Harding był wprawdzie policjantem, ale złym. Gorzka prawda o morderstwach w wielkim mieście jest taka, że ofiary rzadko kiedy okazują się wzorowymi i prawomyślnymi obywatelami. Nie chodzi o ich obwinianie, ale miały skłonność do wkurzania alfonsów czy unikania spłaty długów, nic więc dziwnego, że w końcu padły ofiarą morderstwa.

To, że istniał jakiś związek między zabójstwem Dale’a Hardinga a Marcusem Rippym, zmieniało wszystko.

Faith zwolniła, ponieważ poranny ruch uliczny gęstniał z każdą chwilą.

– Wiem, że nie chciałeś rozmawiać o niepowodzeniu swojej sprawy, ale teraz musisz zdradzić coś więcej.

Will nadal nie chciał o tym rozmawiać. Przez ponad pięć godzin Rippy znęcał się nad ofiarą, bił ją i dusił. Stojąc przy jej szpitalnym łóżku trzy dni później, Will widział na jej szyi ciemne ślady po palcach Rippy’ego, które odpowiadały układowi jego dłoni na piłce. Dokumentacja medyczna mówiła też o sińcach w innych miejscach, ranach ciętych, ranach szarpanych, pęknięciu krocza, krwotoku, urazie zadanym tępym narzędziem. Kobieta mogła tylko szeptać, ale opowiedziała swoją historię i opowiadała ją każdemu, kto chciał jej słuchać, póki adwokaci Rippy’ego nie zamknęli jej ust.

– Will? – ponagliła go Faith.

– Zgwałcił kobietę. Zapłacił, żeby się z tego wywinąć. Zrobi to znowu. Pewnie robił to już wcześniej. I to się nie liczy, bo facet umie grać w kosza.

– Bardzo jesteś rozmowny. Dzięki.

Will poczuł intensywniejszy ból w szczęce.

– Nowy Rok. Dziesiąta rano. Nieprzytomną ofiarę znalazła w domu Marcusa Rippy’ego pomoc domowa. Kobieta wezwała szefa ochrony Rippy’ego, który zadzwonił do agenta Rippy’ego. Agent zadzwonił do prawników Rippy’ego, którzy w końcu wezwali prywatną karetkę, która zawiozła ją do szpitala Piedmont. Około ósmej rano, dwie godziny przed znalezieniem ofiary, prywatny odrzutowiec Rippy’ego wyleciał do Miami z nim i całą jego rodziną na pokładzie. Rippy twierdzi, że ten wyjazd był zaplanowany już dawno, ale plan lotu został wpisany zaledwie pół godziny przed startem. Rippy idzie w zaparte. Nie miał pojęcia, że ofiara jest w domu. Nigdy jej nie widział. Nigdy z nią nie rozmawiał. Nie znał jej imienia. Dzień wcześniej odbyło się u niego wielkie przyjęcie noworoczne. W rezydencji i na zewnątrz bawiło się dwieście osób.

– Na Facebooku był wpis…

– Na Instagramie – sprostował Will, który długie godziny spędził na przeglądaniu filmików nakręconych przez uczestników przyjęcia telefonami komórkowymi. – Jeden z gości wrzucił tam film, na którym ofiara mamrocze coś pod nosem, a potem wymiotuje do kubełka z lodem. Ludzie Rippy’ego zlecili badanie toksykologiczne. Wykazało obecność trawki, amfetaminy i alkoholu we krwi.

– Mówiłeś, że przywieźli ją do szpitala nieprzytomną. Wyraziła zgodę na udostępnienie wyników badania ludziom Rippy’ego?

Will potrząsnął głową. To i tak nie miało znaczenia. Ekipa Rippy’ego opłaciła kogoś ze szpitalnego laboratorium i wyniki badania krwi wyciekły do prasy.

– Musisz przyznać, że facet ma nazwisko świetnie pasujące do tej sprawy. – Faith wykrzywiła usta. – Dom jest pewnie wielki, co?

– Prawie tysiąc pięćset metrów kwadratowych. – Po wielu godzinach przesiadywania nad planami rezydencji Will znał topografię na pamięć. – Ma kształt końskiej podkowy. Pośrodku jest basen. Rodzina mieszka w głównej części, w zagięciu podkowy. W obu skrzydłach mieszczą się apartamenty dla gości, salon do manikiuru, sala do koszykówki, pokój do masażu, siłownia, sala kinowa, pokój zabaw dla dwójki dzieci. Wszystko, o czym zamarzysz.

– Logicznie rzecz biorąc, jeśli coś złego stałoby się w jednej części domu, w drugiej nikt by się nawet nie zorientował.

– Dwieście osób się nie zorientowało? Do tego dochodzą jeszcze pokojówki i lokaje, kamerdynerzy, kelnerzy, kucharze, barmani, asystenci i kogo tam jeszcze licho nadało. – Will odbył dwugodzinną wędrówkę po posiadłości Rippy’ego w towarzystwie szefa ochrony. Na zewnątrz liczne kamery rozmieszczono tak, by nigdzie nie było martwych punktów. Czujniki ruchu wykrywały wszystko, co było cięższe od liścia spadającego na ziemię w ogrodzie. Nikt nie mógł niepostrzeżenie wejść na teren rezydencji ani jej opuścić.

Z wyjątkiem tamtej nocy. Właśnie wtedy rozpętała się burza i światło gasło raz po raz. Rezydencja dysponowała najnowocześniejszymi generatorami, ale z jakiegoś powodu zewnętrzny rejestrator DVR, który nagrywał obraz z kamer monitoringu, nie był podłączony do sieci zasilania awaryjnego.

– Oglądałam wiadomości. Ludzie Rippy’ego twierdzili, że to stuknięta naciągaczka.

– Zaproponowali jej pieniądze, ale odmówiła.

– Może chciała podbić stawkę. – Faith zabębniła palcami w kierownicę. – Czy to możliwe, żeby sama sobie zadała te rany?

Taką wersję przedstawiali adwokaci Rippy’ego. Znaleźli nawet eksperta gotowego zeznać w sądzie, że ogromne ślady palców na szyi, plecach i udach powstały na skutek jej rozmyślnego działania.

– Miała sińca między łopatkami. Wyraźny odcisk pięści. Wielkiej pięści. Widać było ślady palców. Takie same jak na szyi. Ciężkie stłuczenie w okolicy wątroby. Lekarze kazali jej leżeć przez dwa tygodnie.

– Znaleziono prezerwatywę z nasieniem Rippy’ego…

– W łazience w holu. Żona twierdzi, że tego wieczoru uprawiali seks.

– I zostawił zużytą gumkę w łazience dla gości, nie w swojej? – Faith zmarszczyła czoło. – Czy na prezerwatywie znaleźliście DNA żony?

– Prezerwatywa leżała na wyłożonej płytkami podłodze, która została umyta płynem z dodatkiem wybielacza. Niczego już byśmy nie znaleźli.

– Jakieś ślady DNA na ciele ofiary?

– Niezidentyfikowane żeńskie DNA, prawdopodobnie przyniesione z akademika, w którym mieszka.

– Powiedziała, kto ją zaprosił na imprezę?

– Przyszła z koleżankami z college’u. Żadna nie pamięta, kto dostał zaproszenie. Żadna nie znała Rippy’ego osobiście, a przynajmniej żadna się do tego nie przyznała. I wszystkie cztery natychmiast odcięły się od ofiary, kiedy zapukałem do ich drzwi.

– Czy ofiara zidentyfikowała Rippy’ego?

– Stała w kolejce do łazienki. To było po tym, jak zwymiotowała do wiaderka z lodem. Twierdzi, że wypiła tylko jednego drinka, po którym zrobiło jej się niedobrze. Miała wrażenie, że coś jest nie tak. Rippy podszedł do niej. Od razu go poznała. Był miły, powiedział, że w skrzydle dla gości jest druga łazienka. Poszła za nim. Szli długo. Kręciło jej się w głowie. On ją objął i pomagał zachować równowagę. Zaprowadził ją do apartamentu dla gości na samym końcu korytarza. Poszła do toalety. Kiedy z niej wyszła, siedział nagi na łóżku.

– A potem?

– Następnego dnia ocknęła się w szpitalu. Miała poważne wstrząśnienie mózgu od ciosu albo uderzenia w głowę. Była wielokrotnie podduszana, kilka razy straciła przytomność. Lekarze sądzą, że może nigdy nie przypomnieć sobie szczegółów tamtej nocy.

– Hm.

Will poczuł ładunek sceptycyzmu zawarty w tym mruknięciu.

– Gdzie jest łazienka, w której znaleziono prezerwatywę?

– Dzieli ją sześcioro drzwi od apartamentu dla gości. Mijali ją w drodze tam, a Rippy mijał ją, wracając na przyjęcie – wyjaśnił Will. – Na nagraniach zrobionych telefonami widać, jak raz po raz przyłącza się do zabawy. Podchodził do różnych ludzi, żeby zapewnić sobie alibi. Poza tym połowa jego drużyny stanęła za nim murem. Jameel Gordon, Andre Dupree, Reuben Figaroa. Dzień po napaści zjawili się na komisariacie w towarzystwie adwokatów i zgodnie powtórzyli tę samą historyjkę. Kiedy sprawę przejęło GBI, żaden z nich nie wyraził zgody na ponowne przesłuchanie.

– Typowe – skwitowała Faith. – A Rippy pewnie utrzymuje, że to się wcale nie zdarzyło, a on sam nie widział ofiary na przyjęciu?

– Bingo.

– Żona go broni?

– Wręcz wrzeszczy. – LaDonna Rippy chodziła po stacjach telewizyjnych i gardłowała w obronie męża w każdym talk-show i programie informacyjnym, którego gospodarz zechciał ją zaprosić. – Potwierdziła wszystko, co mówił jej mąż, łącznie z tym, że nie widziała ofiary na przyjęciu.

– Hm. – To chrząknięcie Faith wyrażało jeszcze większy sceptycyzm.

– Wszyscy, którzy widzieli tej nocy ofiarę, zeznali, że była pijana i kleiła się do każdego napotkanego koszykarza. Co ma sens, jeśli zestawić filmik, na którym rzyga do kubełka, z wynikami badań toksykologicznych. A potem czytasz raport, wiesz, że ofiara została brutalnie zgwałcona i pamięta, jak Rippy siedział goły na łóżku, kiedy ona wyszła z łazienki.

– Adwokat diabła?- Will skinął głową, wiedząc, co nastąpi, a ona mówiła dalej: – Rozumiem, czemu nie stanął przed sądem. Jego słowo przeciwko jej słowu. Rippy korzysta z wątpliwości działających na jego korzyść. Tak działa konstytucja. Niewinny póki… i tak dalej, i tak dalej. Nie zapominaj, że gość jest obrzydliwie bogaty. Gdyby mieszkał w przyczepie kempingowej, adwokat z urzędu załatwiłby mu fikcyjny wyrok pięciu lat więzienia, byle tylko nie znalazł się w rejestrze przestępców seksualnych. Taka jest prawda.

Will milczał, nie mając nic do dodania.

Faith zacisnęła dłonie na kierownicy.

– Nienawidzę spraw o gwałt. W procesie o morderstwo przysięgli nie pytają, czy ofiara naprawdę została zamordowana, czy może kłamie, żeby zwrócić na siebie uwagę. Poza tym co robiła w tej części miasta? Dlaczego piła? A co z pozostałymi mordercami, z którymi się spotykała?

– Ona nie budziła sympatii. – Will nie potrafił pogodzić się z tym, że to w ogóle miało jakiekolwiek znaczenie. – Jej rodzina jest w rozsypce. Samotna matka narkomanka, ojciec nieznany. W szkole średniej samookaleczała się, miała kłopoty z narkotykami. Dostała warunkową zgodę na pozostanie w college’u. Randkowała na potęgę, spędzała mnóstwo czasu na Tinderze i OkCupid jak wszyscy jej rówieśnicy. Ludzie Rippy’ego dotarli do informacji, że parę lat temu miała aborcję. W gruncie rzeczy sama podała im na tacy taktykę obrony.

– Granica oddzielająca dobrą dziewczynę od złej jest bardzo cienka, a kiedy ją przekroczysz… – Faith uniosła głowę i prychnęła. – Nawet sobie nie wyobrażasz, co ludzie wygadywali na mój temat, kiedy zaszłam w ciążę z Jeremym. Jednego dnia byłam wzorową uczennicą szkoły średniej i miałam przed sobą całe życie, a następnego stałam się nastoletnią Matą Hari.

– Rozstrzelali cię za szpiegostwo?

– Wiesz, o co mi chodzi. Byłam pariasem. Ojciec Jeremy’ego został wysłany do rodziny na północ. Mój brat do dzisiaj mi nie wybaczył. Tata został zmuszony do odejścia z firmy, stracił mnóstwo klientów. Przyjaciele nie chcieli ze mną rozmawiać. Musiałam rzucić szkołę.

– Przynajmniej było inaczej, kiedy urodziłaś Emmę.

– Tak. Samotna trzydziestopięciolatka z dwudziestoletnim synem i roczną córką słyszy same pochwały na temat świetnych życiowych wyborów – skwitowała Faith i zmieniła temat. – Ofiara miała chłopaka?

– Zerwał z nią tydzień przed napaścią.

– O rany. – Faith prowadziła wystarczająco wiele śledztw w sprawach o gwałt, by wiedzieć, że marzeniem obrońcy gwałciciela jest oskarżająca, która najpewniej chce wzbudzić zazdrość w byłym chłopaku.

– Pojawił się po napaści – powiedział Will, chociaż nie zapałał sympatią do byłego chłopaka ofiary. – Był przy niej. Dał jej poczucie bezpieczeństwa. A przynajmniej się starał.

– Czy w śledztwie pojawiło się nazwisko Dale’a Hardinga?

Will przecząco kiwnął głową.

Minął ich wóz transmisyjny, ujechał jakieś dwadzieścia metrów, po czym wykonał niezgodny z przepisami skręt.

– Południowe wiadomości mają temat dnia – rzuciła Faith.

– Oni nie szukają informacji. Oni chcą plotek.

Jeszcze przed oddaleniem sprawy Rippy’ego Will nie mógł spokojnie opuścić siedziby GBI. Codziennie czekał na niego jakiś reporter z nieskazitelną fryzurą, próbujący wymusić na nim wypowiedź, która stałaby się końcem jego kariery. Zważywszy na to, że fani Rippy’ego grozili ofierze śmiercią i nękali ją w Internecie, sam starał się trzymać w cieniu.

– Martwy Harding w klubie Rippy’ego to może być zbieg okoliczności.

Will spojrzał na nią krzywo. Policjanci nie wierzyli w zbiegi okoliczności, nie mogła w nie wierzyć zwłaszcza taka policjantka jak Faith.

– Dobra, dobra – rzuciła ugodowo, powtarzając nieprzepisowy manewr wozu transmisyjnego. – Teraz przynajmniej wiadomo, czemu Amanda przysłała cztery esemesy. – Jej komórka zadźwięczała. – Pięć – sprostowała i złapała za telefon. Kciukiem przejechała po ekranie, wykonując przy tym ostry zakręt. – Jeremy w końcu wrzucił nowy wpis na Facebooka.

Will przytrzymał kierownicę, gdy Faith pisała wiadomość do syna, który letnie wakacje spędzał w towarzystwie trzech przyjaciół, podróżując po kraju chyba tylko po to, by przysparzać matce zmartwień.

Faith mruczała pod nosem, zżymając się na głupotę młodych ludzi, a zwłaszcza swojego syna.

– Czy ta dziewczyna wygląda według ciebie na osiemnaście lat?

Will zerknął na zdjęcie Jeremy’ego przytulonego do skąpo odzianej blondynki. Serce się krajało na widok błogiego i pełnego nadziei uśmiechu na jego twarzy. Jeremy, chudy frajerowaty chłopak studiujący fizykę w Georgia Tech, nie miał u niej żadnych szans.

– Bardziej bym się martwił tą fajeczką do trawki na podłodze.

– Ożeż kurwa! – Faith miała taką minę, jakby chciała wyrzucić telefon przez okno. – Lepiej, żeby babcia tego nie zobaczyła.

Will patrzył, jak Faith wysyła zdjęcie swojej matce, by jej to na pewno nie umknęło.

– To Chattahoochee – wskazał następne skrzyżowanie.

Faith skręciła, nie przestając pomstować.

– Jako matka syna patrzę na to zdjęcie i myślę: uważaj, żeby nie zaszła w ciążę. A potem patrzę na nie z punktu widzenia matki córki i myślę: nie nawal się z nowo poznanym chłopakiem, bo jego kumple mogą cię zgwałcić i zostawią martwą w hotelowym kiblu.

Will potrząsnął głową z dezaprobatą. Jeremy był porządnym chłopcem z porządnymi przyjaciółmi.

– Ma dwadzieścia lat. W końcu musisz zacząć mu ufać.

– Nie ufam. – Faith wrzuciła telefon do uchwytu na kubki. – I nie zaufam, póki ciągle będzie chciał jedzenia, ciuchów, dachu nad głową, ubezpieczenia zdrowotnego, iPhone’a, gier wideo, kieszonkowego, forsy na paliwo…

Will wyłączył się, nie chcąc słuchać, jakie to jeszcze rzeczy Faith zamierza odebrać swojemu biednemu synowi. Powędrował myślami ku Marcusowi Rippy’emu. Ku jego zadowolonej twarzy, kiedy milcząco siedział rozparty na krześle z założonymi rękami. Ku nienawistnym spojrzeniom żony Rippy’ego, jakie mu rzucała przy każdym pytaniu. Ku przemądrzałemu menedżerowi i wygadanym adwokatom podobnym do złoczyńców z Bonda.

Keisha Miscavage, oskarżycielka Marcusa Rippy’ego.

Była twardą kobietą, bezczelną i arogancką nawet w szpitalnym łóżku. Chrypliwy szept okraszała soczystymi przekleństwami i nie przestawała spoglądać na Willa spod przymrużonych powiek, jakby to ona go przesłuchiwała, a nie odwrotnie.

– Nie użalaj się nade mną, kurwa, tylko rób swoje – stwierdziła butnie.

Will miał głęboko skrywaną słabość do wojowniczych kobiet. Gryzło go, że tak sromotnie zawiódł Keishę. Nie był już w stanie oglądać meczów koszykówki, nawet nie wspominając o grze. Kiedy tylko dotykał piłki, miał ochotę wepchnąć ją do gardła Marcusowi Rippy’emu.

– Jasna cholera. – Faith zatrzymała się kilka metrów za wozem transmisyjnym. – Połowa policji tu jest.

Will omiótł wzrokiem parking. Faith niewiele się pomyliła. Wokół roiło się od ludzi i wozów. Półciężarówka z zapalonymi światłami. Bus techników kryminalistyki miejscowej policji. Mobilne laboratorium medycyny sądowej należące do GBI. Radiowozy i nieoznakowane wozy policyjne rozrzucone dookoła niczym bierki. Żółta taśma okalała tlący się jeszcze wrak spalonego samochodu. Woda użyta do gaszenia zamieniła się w parę w kontakcie z rozgrzanym asfaltem i tworzyła wokół wraku mglistą zasłonę. Technicy krzątali się po terenie, znacząc żółtym numerem każdy przedmiot mogący być dowodem w sprawie.

– Założę się, że wiem, kto znalazł ciało – powiedziała Faith.

– Ćpun. Balangowicz. Uciekinier – podsunął Will swoje typy. Spojrzał na łukowaty budynek. Przyszły klub nocny Marcusa Rippy’ego. Budowa stanęła pół roku temu, kiedy wydawało się, że oskarżenie o gwałt zaprowadzi właściciela przed oblicze sądu. Surowe betonowe ściany zdążyły zniszczeć pod wpływem warunków atmosferycznych, reszty dopełnili grafficiarze. Fundamenty porastało zielsko. Na przeciwległych końcach ściany od strony ulicy widniały dwa gigantyczne okna. Szyby stały się niemal całkiem czarne.

Will nie zazdrościł pracy technikom, którzy musieli sporządzić wykaz każdej znalezionej w tym miejscu prezerwatywy, igły i rurki do kokainy. Nie mówiąc o zdjęciu odcisków palców i butów ze środka, gdzie pozostawione ślady świadczyły, że użytkownicy czynili z tej przestrzeni dobry użytek.

– Jaka jest historia tego klubu? – zapytała Faith.

– Inwestorzy wstrzymali budowę w oczekiwaniu na koniec kłopotów Rippy’ego.

– Wiesz, czy wrócili?

Will przeklął pod nosem. Nie z powodu pytania Faith, ale na widok szefowej, która stała przed budynkiem z rękami na biodrach. Amanda wymownie spojrzała na zegarek, potem na nich i znowu na zegarek.

Faith zaklęła, gdy wysiadali z samochodu. Will po omacku sięgnął do okrągłej klamki wielkości M&M’sa. Drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wdarło się rozgrzane powietrze. W Atlancie dobiegało końca najgorętsze i najwilgotniejsze lato w historii pomiarów temperatury. Wyjście na zewnątrz oznaczało znalezienie się w pysku ziewającego psa.

Will wygramolił się z auta, starając się ignorować licznie zgromadzonych policjantów. Udawali obojętność, ale Will był pewien, że zakładali się, ilu jeszcze pajaców wysiądzie z tego maleństwa.

Na szczęście uwagę Amandy odwrócił jeden z techników kryminalistyki. Charlie Reed miał charakterystyczne podkręcone wąsy i imponującą muskulaturę. Will rozejrzał się w poszukiwaniu innych znajomych twarzy.

– Mitchell, tak?

Will okręcił się na pięcie i stanął twarzą w twarz z niezwykle przystojnym mężczyzną. Gość miał ciemne falujące włosy i dołek w podbródku. Patrzył na Faith wzrokiem przywódcy studenckiego bractwa.

– Cześć. – Głos Faith zabrzmiał nienaturalnie wysoko. – Czy my się znamy?

– Nie miałem przyjemności cię poznać. – Mężczyzna przeczesał palcami niesforne włosy. – Wyglądasz zupełnie jak twoja mama. Pracowałem z nią, kiedy chodziłem w mundurze. Jestem Collier, a to mój partner Ngô.

Ngô nieznacznie skinął głową, zachowując niewzruszony wyraz twarzy. Miał krótką wojskową fryzurę i ciemne okulary przeciwsłoneczne z boczną ochroną. Podobnie jak Collier, miał na sobie dżinsy i czarny T-shirt z napisem APD POLICE, w przeciwieństwie do Willa, który wyglądał jak kierownik sali w starej włoskiej restauracji.

– Trent. – Will przedstawił się i wyprostował, by wykorzystać przewagę wzrostu. – Co mamy?

– Rzeźnię. – Ngô spojrzał na budynek, zamiast podnieść wzrok na Willa. – Ponoć Rippy siedzi już w samolocie do Miami.

– Byłeś w środku? – zapytała Faith.

– Nie na górze.

Faith czekała na więcej informacji, wreszcie spróbowała ponownie:

– Możemy pogadać z mundurowymi, którzy znaleźli ciało?

Ngô udał, że wysila pamięć, wreszcie zwrócił się do partnera:

– Pamiętasz ich nazwiska, brachu?

– Zabij, ale nie. – Collier potrząsnął głową.

Czar prysł. Faith straciła cierpliwość.

– Ej, 21 Jump Street, mamy was zostawić, żebyście skończyli robić sobie dobrze?

Ngô zaśmiał się, ale nie podał więcej szczegółów.

– Na litość boską, Collier, znasz moją mamę. Nasza szefowa była jej partnerką. Jak myślisz, co powie, kiedy poprosimy ją o te informacje?

Collier westchnął ciężko. Spojrzał w kierunku Amandy i potarł dłonią kark. Promienie słońca uwydatniły srebrne nitki we włosach. W kącikach oczu miał głębokie zmarszczki. Musiał być dobrze po czterdziestce, był zatem parę lat starszy od Willa, któremu ten fakt poprawił nastrój.

– No dobrze. – Collier w końcu dał za wygraną, ale nie omieszkał znowu przesunąć palcami po włosach. – Na numer alarmowy ktoś zgłosił znalezienie trupa. Właśnie tutaj. Po dwudziestu minutach zjawia się dwuosobowy patrol i przeszukuje budynek. Znajdują ciało mężczyzny na górze, w jednym z pomieszczeń, z raną szyi. Prawdziwa rzeźnia. Jeden z nich zna Hardinga z prób chóru. To pijak, hazardzista, kobieciarz, typowy gliniarz starej daty. Twoja mama na pewno zna o nim niejedną historyjkę.

– Byliśmy na interwencji domowej, kiedy dostaliśmy zgłoszenie – dopowiedział Ngô. – Przemoc domowa. Kobiecina długo poleży w szpitalu. W czasie pełni ludziom odbija.

Faith zignorowała tę część opowiastki i wróciła do konkretów:

– Jak Harding czy ktokolwiek inny mógł dostać się do środka?

– Wygląda na przecinak do metalu – odparł Collier. – Kłódka została przecięta równo, co wymagało siły, więc musiał to zrobić mężczyzna.

– Znaleźliście ten przecinak?

– Nie.

– Co się stało z samochodem?

– Kiedy przyjechaliśmy, płonął jak Czarnobyl. Wezwaliśmy straż. Według nich użyto substancji przyśpieszającej. Eksplodował bak.

– Nikt nie zgłosił pożaru auta?

– Nie, i to jest dziwne – wtrącił Ngô. – Kto by pomyślał, że ćpuny i dziwki koczujące w tych magazynach padną ofiarą syndromu Kitty Genovese. – Kitty Genovese została zamordowana pod swoim domem przy całkowitym braku reakcji około czterdziestu świadków. To socjologiczne zjawisko określano również jako „efekt widza” lub „dyfuzja odpowiedzialności”.

– Patrzcie, ktoś tu zna legendy miejskie – rzuciła kąśliwie Faith.

Will przyjrzał się dwóm opuszczonym magazynom, między którymi stał klub Rippy’ego. Spłowiały baner reklamowy przedstawiał wizję kompleksu mieszkalnego, w który miały zostać zamienione magazyny. Stan baneru odpowiadał stanowi budynków. Każdy z nich liczył cztery piętra i ciągnął się do następnej przecznicy. Były to budynki z czerwonej cegły wzniesione na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Gotyckie łuki ziały otworami po dawno wybitych oknach witrażowych.

Will odwrócił się. Po drugiej stronie ulicy stał biurowiec w podobnym stylu. Miał dziesięć pięter, może więcej, jeśli skrywał jakieś podziemne kondygnacje. Żółte znaki na drzwiach zamkniętych na łańcuch wskazywały, że budynek jest przeznaczony do rozbiórki. Te trzy budowle były widomym świadectwem przemysłowej historii Atlanty. Jeśli inwestorzy Rippy’ego weszli w to po ukręceniu łba sprawie o gwałt, projekt mógł przynieść im miliony, może nawet miliardy dolarów czystego zysku.

– Dało się odczytać numer identyfikacyjny wozu? – zapytała Faith.

– Biały, 2016 Kia Sorrento, zarejestrowana na Dale’a Hardinga z Vernon. Według strażaków wóz płonął co najmniej cztery godziny – odparł Collier.

– Więc ktoś zabił Hardinga i podpalił jego auto, kto inny, a może ten sam facet, zadzwonił pod dziewięćset jedenaście cztery godziny później.

– Dlaczego tutaj? – zapytał Will, wpatrzony w klub nocny.

– Dlaczego my? – sprostowała Faith, potrząsając głową.

Ngô nie zrozumiał, że to pytanie retoryczne. Energicznym gestem wskazał budynek.

– To miał być nocny klub. Na dole parkiet do tańca, na górze pokoje dla VIP-ów dookoła parkietu. Coś jak atrium w centrum handlowym. Przyszło mi do głowy, że może być w to uwikłany jakiś gang, który chce rozprowadzać tu dragi, więc zadzwoniłem do swojej dziewczyny, a ona pogrzebała trochę w papierach, no i przy tej okazji wypłynęło nazwisko Rippy’ego. Pomyślałem: o cholera. Przekazałem tę informację szefowi, który złożył waszej megierze wizytę kurtuazyjną, a ona zjawiła się tutaj dziesięć minut później i zaczęła się szarogęsić.

Wszyscy przenieśli wzrok na Amandę. Charlie Reed zniknął z pola widzenia, jego miejsce zajęła wysoka i smukła rudowłosa kobieta. Rozmawiała z Amandą, upinając włosy.

Ngô wydał z siebie przeciągły gwizd.

– A niech mnie. Patrz, jaka skautka. Ciekawe, czy na dole też jest taka ruda.

– Powiem ci rano. – Collier wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Faith rzuciła okiem na zaciśnięte pięści Willa.

– Dosyć, panowie.

Collier nie przestawał szczerzyć zębów.

– Żartujemy sobie, pani detektyw. – Puścił do niej oczko. – Musisz wiedzieć, że wyrzucili mnie z drużyny za zjedzenie paru czekoladowych ciasteczek.

Ngô zarechotał, a Faith przewróciła oczami i odeszła.

– Ruda – Will zwrócił się do detektywów. – Nazywają ją Ruda. Jest technikiem kryminalistyki, ale lubi wchodzić w paradę, więc miejcie ją na oku.

– Ma kogoś? – zapytał Collier.

– To ważne? – Will wzruszył ramionami.

– Ani trochę. – Collier powiedział to z nadzwyczajną pewnością mężczyzny, któremu żadna kobieta nigdy nie odmówiła. Z chojracką miną zasalutował Willowi. – Dzięki za informacje, brachu.

Will siłą woli rozprostował pięści i ruszył w stronę Amandy. Faith zmierzała do budynku. Pewnie chciała ukryć się przed słońcem. Rudowłosa kobieta meldowała się przy frontowej bramie, a na widok Willa posłała mu uśmiech. Odpowiedział jej tym samym. Nie nosiła ksywki Ruda. Nazywała się Sara Linton. Nie była technikiem kryminalistyki, lecz lekarzem sądowym. I nie Colliera ani Ngô sprawa, co miała na dole, ponieważ jeszcze trzy godziny temu leżała pod Willem i szeptała mu do ucha tyle sprośności, że na samo wspomnienie zaschło mu w gardle.

Kiedy podszedł do Amandy, nie podniosła głowy znad blackberry. Stał przed nią i czekał, ponieważ to zwykle na nim wymuszała. Znał na pamięć obraz czubka jej głowy, spiralną linię na ciemieniu, z której rozchodziły się przyprószone siwizną włosy tworzące hełm.

– Spóźniłeś się, agencie Trent – odezwała się w końcu.

– Przepraszam. To się już nie powtórzy.

Zmrużyła oczy, powątpiewając w szczerość tej deklaracji.

– Ten smród w powietrzu to zapach gówna, w którym tkwimy po uszy. Rozmawiałam z burmistrzem, gubernatorem i dwoma prokuratorami okręgowymi, którzy odmówili przyjazdu na miejsce, bo nie chcą, żeby kamery stacji telewizyjnych pokazały ich w kontekście nowej sprawy mogącej mieć jakikolwiek związek z Marcusem Rippym. – Po tych słowach znów spojrzała na telefon. Blackberry był jej mobilnym centrum dowodzenia, ułatwiającym bieżący kontakt z rozbudowaną siecią znajomych, spośród których tylko część należała do grupy oficjalnych kontaktów.

– W drodze są jeszcze trzy wozy transmisyjne, jeden należący do telewizji ogólnokrajowej. Dostałam ponad trzydzieści mejli od dziennikarzy domagających się oświadczenia. Adwokaci Rippy’ego już zapowiedzieli, że to oni będą odpowiadać na wszystkie pytania. Jeśli nabiorą choćby cienia podejrzeń, że chcemy wykorzystać tę sytuację do dorwania Rippy’ego, wytoczą nam proces o nękanie.

– Jak ostatnio – skwitował Will. Tylko raz dano mu sposobność porozmawiania z nim sam na sam, ale Rippy prawie cały czas milczał. Faith miała rację. Jedną z najbardziej irytujących cech u ludzi z wielką forsą był fakt, że doskonale znali swoje konstytucyjne prawa.

– Kto przejmuje śledztwo, my czy policja?

– A sterczałabym tutaj, gdybym nie kierowała tą sprawą?

Will zerknął na Colliera i Ngô, po czym spytał:

– Czy kapitan Dołek w Brodzie o tym wie?

– Uważasz, że jest przystojny?

– Nie powiedziałem, że…

Amanda nie czekała na odpowiedź. Ruszyła w stronę budynku. Will musiał potruchtać, by dotrzymać jej kroku. Miała szybki chód kuca szetlandzkiego.

Zameldowali się u umundurowanego policjanta nadzorującego dostęp do miejsca przestępstwa. Zamiast wejść do środka, Amanda zatrzymała Willa w pełnym słońcu, które paliło mu czaszkę.

– Poznałam ojca Hardinga, kiedy zaczynałam służbę. Harding senior był krawężnikiem. Wydawał forsę na dziwki i wyścigi psów. Zmarł na tętniaka w osiemdziesiątym piątym. Syn odziedziczył po nim skłonność do hazardu. Poszedł na urlop zdrowotny, który skończył się dwa lata temu. W tym roku przeszedł na emeryturę.

– Dlaczego wziął urlop zdrowotny?

– HIPAA – rzuciła Amanda krótko, powołując się na prawo, które między innymi zabraniało policjantom zmuszania lekarzy do ujawniania informacji o pacjentach. – Pracuję nad zdobyciem tej informacji nieoficjalnymi kanałami, ale to nie wygląda dobrze, Will. Harding był złym gliną, ale teraz jest martwym gliną. Jego ciało leży w budynku należącym do człowieka, którego nie możemy zamknąć za gwałt.

– Czy Harding miał jakieś powiązania z Rippym?

– Gdybym tylko miała detektywa, który umiałby to ustalić… – Amanda okręciła się na pięcie i weszła do budynku. Prądu nadal nie było. W środku czuło się wilgoć, a przyciemnione okna nadawały wnętrzu upiornego rysu. Amanda i Will włożyli ochraniacze na buty. Nagle generatory ożyły z rykiem. Rozbłysły ksenonowe lampy, oświetlając każdy skrawek budynku. Pod wpływem jaskrawego światła Will wzdrygnął się gwałtownie.

Rozległa się kakofonia kliknięć. Wszyscy jak na komendę wyłączyli latarki. Po pierwszym szoku oczy Willa przyzwyczaiły się do pełnego oświetlenia i zarejestrowały to, co spodziewał się zobaczyć: śmieci, zużyte igły i kondomy, pusty wózek sklepowy, krzesła ogrodowe, brudne materace – z jakiegoś powodu w takich miejscach zawsze leżały brudne materace – oraz niezliczone puszki po piwie i stłuczone butelki. Ściany były pokryte wielobarwnymi graffiti sięgającymi co najmniej na wysokość wyciągniętego ramienia z puszką farby. Will rozpoznał wśród nich symbole niektórych gangów – Suernos, Bloods, Crips – jednak większość miejsca zajmowały serca z imionami w środku, pacyfy oraz kilka hojnie wyposażonych przez naturę jednorożców z oczyma we wszystkich kolorach tęczy. Typowa sztuka balangowiczów. Wspaniałą cechą tabletki ecstasy jest to, że zanim wywoła zatrzymanie akcji serca, daje poczucie prawdziwego szczęścia.

Ngô trafnie opisał układ budynku. Na pierwszym piętrze znajdowało się atrium z widokiem na parter jak w centrum handlowym. Balkon opasywała tymczasowa drewniana balustrada. Gdzieniegdzie brakowało desek, co stwarzało zagrożenie dla nieostrożnych. Główna sala była ogromna. Jej otwarta część tworzyła parkiet do tańca. Reszta została podzielona betonowymi ściankami tworzącymi prywatne przestrzenie dla gości. Z tyłu wzdłuż ściany biegło coś, co w założeniu najpewniej miało być długim barem. Dwie okazałe kręte klatki schodowe prowadziły z dwóch stron na drugie piętro. Betonowe schody biegnące tuż przy ścianie przypominały zęby jadowe kobry gotowe zanurzyć się w parkiecie.

Do Amandy podeszła starsza kobieta w kasku na głowie. W ręku trzymała drugi kask, który podała Amandzie. Ta przekazała go Willowi, a on położył kask na ziemi.

Kobieta bez zbędnych ceregieli przeszła do konkretów.

– Znaleziona na parkingu przezroczysta plastikowa torba z papierową etykietką. Wynika z niej, że w torbie był jasnobrązowy brezent. Na razie brakujący. Marka Handy, wymiary metr dziesięć na metr siedemdziesiąt, do kupienia wszędzie. – Urwała na chwilę, by złapać oddech. – Prócz tego napoczęta czarna taśma izolacyjna. Plastikowego opakowania dotąd nie zlokalizowano. Prognoza pogody sprzed trzydziestu sześciu godzin zapowiadała w okolicy ulewę. Papierowa etykietka na torebce po brezencie i krawędzie taśmy nie wykazują śladów kontaktu z tym zjawiskiem atmosferycznym.

– Mamy chociaż ramy czasowe – stwierdziła Amanda. – To się musiało wydarzyć w weekend.

– Brezent – powtórzył Will. – Używają go grafficiarze.

– Zgadza się – potwierdziła kobieta. – Ani w budynku, ani na zewnątrz nie znaleziono żadnych farb czy narzędzi. Schody należą do miejsca zdarzenia i nadal pracują tam nasi ludzie. Dotąd zabezpieczyli przedmioty z damskiej torebki, coś, co wygląda jak tkanka. – Wskazała podnośnik nożycowy. – Tym wjedziecie na górę. Wezwaliśmy operatora. Będzie za dwadzieścia pięć minut.

– Jaja sobie robisz? – Collier podkradł się do nich od tyłu. – Nie możemy wejść po schodach? – zapytał, rzucając nieufne spojrzenie w stronę podnośnika, urządzenia hydraulicznego, które unosiło w powietrze niestabilną platformę odgradzającą człowieka od pewnej śmierci jedynie cienką linką.

– Wiesz, jak to obsłużyć? – Amanda zwróciła się do Willa.

– Spróbuję rozgryźć.

Podnośnik był już włączony. Will w skrzynce akumulatorowej znalazł klucz, którego czubkiem wcisnął maleńki przycisk ponownego uruchamiania. Podnośnik zadrżał i nieco się uniósł.

Will chwycił linkę bezpieczeństwa, pokonał dwa stopnie i znalazł się na platformie. Amanda bez słowa wyciągnęła do niego rękę. Jej ruchy wydawały się lekkie, ale to Will wziął na siebie dźwignięcie jej w górę. Na szczęście była drobna, ważyła mniej niż bokserski worek treningowy.

Odwrócili się, czekając na Colliera, który jeszcze raz popatrzył na schody przypominające zęby jadowe kobry.

Amanda stuknęła w cyferblat zegarka.

– Dwie sekundy, detektywie Collier.

Collier wciągnął głęboko powietrze. Podniósł kask z ziemi, nasadził go na głowę i wdrapał się na platformę jak przestraszone małpiątko.

Will przekręcił klucz i uruchomił silnik. Podczas studiów pracował na budowach i potrafił obsługiwać każdą maszynę budowlaną. Teraz jednak celowo zatrząsł trochę platformą. Widok Colliera kurczowo zaciskającego palce na lince bezpieczeństwa sprawił mu osobliwą przyjemność.

Motor zgrzytał, gdy sunęli w górę. Sara była na schodach, pomagając jednemu z techników w zbieraniu dowodów. Miała na sobie spodnie khaki i obcisłą granatową koszulkę z napisem GBI. Ten strój podkreślał atuty jej figury. Kilka niesfornych kosmyków opadało jej na twarz. Włożyła okulary. Willowi podobało się, jak w nich wygląda.

Spotykał się z Sarą Linton od półtora roku. Jego szczęście trwało niezmiennie od mniej więcej siedemnastu miesięcy i dwudziestu sześciu dni. Najdłużej w jego życiu. Praktycznie zamieszkał u niej. Ich psy się polubiły, a on polubił jej siostrę. Dogadywał się też z jej matką, natomiast ojca się bał. Oficjalnie Sara dołączyła do GBI dwa tygodnie temu. To była pierwsza sprawa, nad którą mieli razem pracować.

Will zawstydził się swoją ekscytacją jej widokiem, dlatego odwrócił wzrok. Fantazjowanie o swojej dziewczynie na miejscu makabrycznej zbrodni zapewne było tym, od czego zaczynali seryjni mordercy.

A może to Collier obudził w nim instynkt mordercy, ponieważ próbując zapomnieć o zawrotach głowy, wlepił wzrok w tyłek Sary pochylonej nad technikiem.

Will przestąpił z nogi na nogę. Platforma znowu się zachybotała, a Collier wydał z siebie przytłumiony jęk.

Amanda posłała Willowi jeden ze swoich rzadkich uśmiechów.

– Mój pierwszy trup to był facet, który spadł z rusztowania. Wtedy jeszcze nie obowiązywały te wszystkie głupie przepisy bezpieczeństwa. Koroner nie miał tam nic do roboty. Mózg rozbryznął się na chodniku.

Collier pochylił się, by ramieniem otrzeć pot z twarzy, a jednocześnie nie puścić linki.

Platforma zatrzęsła się sama z siebie, gdy Will zatrzymał podnośnik nieco poniżej betonowego balkonu. Usunęli fragment drewnianej balustrady i zeszli z platformy. Na otwartej przestrzeni leżały pleśniejące płyty gipsowo-kartonowe poukładane na stertach sięgających piersi. Gruba warstwa kurzu na wiadrach z masą szpachlową wskazywała, że stoją tu od chwili wstrzymania budowy. Graffiti pokrywały wszystko – podłogę, ściany, zgromadzone materiały budowlane. Na pierwszy plan wybijały się dwa jednorożce o tęczowych oczach, strzegące szczytu obu schodów.

Rząd ciężkich drewnianych drzwi krył, jak przypuszczał Will, pokoje dla VIP-ów. Rzeźbiony mahoń miał fabryczną barwę mocnego espresso, ale grafficiarzom udało się skutecznie go zamazać. Żółte tabliczki z numerami używane do oznaczania miejsc znalezienia dowodów tworzyły między schodami skomplikowany labirynt. Technicy w kombinezonach ochronnych robili zdjęcia i kompletowali dowody. Pokoje dla VIP-ów spryskali luminolem, substancją chemiczną, pod wpływem której wydzieliny i krew świecą w ciemności upiornym niebieskim światłem.

Will wolał nie myśleć o wydzielinach, jakie tam znajdą.

Faith stała na drugim końcu balkonu. Odchyliwszy głowę, łapczywie piła wodę z butelki. Miała na sobie kombinezon ochronny, ale nie zapięła zamka, a rękawy przewiązała w talii. Najwyraźniej podała się za technika kryminalistyki, dzięki czemu mogła wejść na miejsce przestępstwa bez czekania na podnośnik. Przed nią leżały zamknięte torebki z zebranymi dowodami, obok nich starannie ułożone pudełeczka z rękawiczkami i torebkami na dowody oraz odzież ochronna. Tuż obok znajdował się pokój, w którym znaleziono Hardinga. W środku raz po raz rozbłyskiwało silne światło. To policyjny fotograf dokumentował stan i pozycję ciała. Póki pracował, nikt nie mógł tam wejść.

Kierując się w stronę pokoju, Amanda wyjęła telefon i przeczytała nowe wiadomości.

– Jest tu CNN. Muszę przekazać gubernatorowi i burmistrzowi najnowsze informacje. Will, przejmiesz stery na ten czas. Collier, ty dowiesz się, czy Harding miał rodzinę. Jeśli dobrze pamiętam, to była jakaś ciotka ze strony ojca.

– Tak jest – odparł zza jej pleców Collier, ocierając się ramieniem o ścianę.

– I zdejmij kask. Wyglądasz jak ten gostek z Village People. – Amanda znów spojrzała na wyświetlacz telefonu. Dostała nową wiadomość. – Harding miał cztery żony. Dwie nadal pracują w policji, są w rejestrze. Namierz je i sprawdź, czy nie powtarza się tam nazwisko jakiegoś bukmachera albo alfonsa.

Collier położył kask na ziemi i potknął się, usiłując dotrzymać kroku Amandzie.

– Myśli pani, że jego byłe nadal z nim rozmawiały?

– Przesłyszałam się czy naprawdę o to pytałeś?

Jej słowa trafiły w sedno, ponieważ Collier skwapliwie skinął głową. Amanda wsunęła telefon do kieszeni.

– Faith, mów, co ustaliłaś.

– Gałka wbita w szyję. – Faith wskazała palcem miejsce na swojej szyi. – Pasuje do innych gałek u drzwi. Możemy założyć, że zabójca nie przyniósł jej tutaj specjalnie. Technicy znaleźli przy samochodzie G43. Mechanizm jest zablokowany, ale wystrzelono z niego przynajmniej jeden nabój. Charlie lokalizuje w systemie numer seryjny.

– To nowy glock – stwierdził Collier. – Jak wygląda?

– Lekki, zgrabny. Uchwyt niezbyt wygodny, ale broń dobrze się nadaje do noszenia w ukryciu.

Collier zadał jeszcze jedno pytanie dotyczące pistoletu wyprodukowanego specjalnie dla funkcjonariuszy, ale Will je zignorował. Pistolet nie był kluczem do rozwiązania tej sprawy.

Obszedł oznakowane tabliczkami krwawe ślady butów i pochylił się, żeby z bliska obejrzeć zamknięcie w drzwiach. Żeliwna tarcza drzwiowa, pokryta warstwą błyszczącego mosiądzu, miała wymiary siedem na piętnaście centymetrów i była przykręcona do drzwi śrubami. Pośrodku widniała misternie wykonana kursywą wypukła litera R, czyli logo Rippy’ego. Will widział je na każdym kroku w jego rezydencji. Przyjrzał się zapadce zamka, długiemu metalowemu cylindrowi, który blokował drzwi w jednej pozycji, a przekręcony pozwalał je otworzyć. Dostrzegł zadrapania wokół kwadratowego otworu, gdzie powinien wejść trzpień gałki. Wtedy spojrzał na podłogę i zobaczył długi śrubokręt, a przy nim jeden z żółtych znaczników.

Ktoś siedział zamknięty w pokoju, a kto inny użył śrubokrętu, by tam wejść.

Will wstał i przyjrzał się miejscu zabójstwa. Fotograf ostrożnie przestąpił ciało, starając się nie poślizgnąć na krwi.

A krwi było mnóstwo.

Na suficie, na ścianach, na konkurujących ze sobą graffiti. Podłoga w niej tonęła. Zupełnie jakby ktoś wyciągnął szpunt z tętnicy szyjnej Hardinga i zostawił ją do całkowitego opróżnienia. Na kałużach ciemnego krzepnącego płynu tańczyły świetlne refleksy. Will czuł w ustach metaliczny posmak. To żelazo zawarte we krwi wchodziło w reakcję z tlenem. Po chwili wyczuł coś jeszcze. Zapach moczu, który z jakiegoś powodu wzbudził w nim większe współczucie dla martwego faceta niż gałka wystająca z tłustej szyi i upodabniająca go do Frankensteina.

W śmierci, z którą stykał się w pracy policyjnej, rzadko kiedy była godność.

Ciało Dale’a Hardinga znajdowało się na środku kwadratowego pokoju ze sklepionym sufitem. Leżał na plecach. Potężny łysy facet w tanim wyświeconym garniturze niedopinającym się na wydatnym brzuchu. Przypominał gliniarza z pokolenia swojego ojca. Z jednej strony koszula wychodziła mu ze spodni. Dwa końce krawata w czerwono-niebieskie paski były rozłożone jak nogi płotkarza w szpagacie nad płotkiem. Pasek spodni był wywinięty. Stalowa bransoleta szwajcarskiego zegarka marki Tag Heuer na nadgarstku zamieniła się w opaskę uciskową, ponieważ ciało pęczniało od gromadzących się płynów ustrojowych, efektów postępującego rozkładu. Złoty sygnet z diamentem wrzynał się w mały palec u ręki. Czarne skarpetki opinały woskowo-żółtawe kostki. Denat miał otwarte usta i zamknięte oczy. Cierpiał na egzemę. Sucha skóra wokół ust i nosa wyglądała jak obsypana cukrem.

Dziwne, że na ciele widać było tylko jeden krwawy ślad. Zupełnie jakby malarz strząsnął nad nim czerwoną farbę z pędzla. Na twarzy zaschło tylko kilka kropli krwi i nic więcej, zwłaszcza tam, gdzie można się było spodziewać jej najwięcej, czyli wokół ciasnego kołnierzyka koszuli.

– To znaleźli na schodach.

Will odwrócił się do Faith.

Trzymała w ręku torebkę na dowody i obracała nią, żeby odczytać etykietki.

– Bare Minerals. Mac. Cienie do powiek w odcieniach jasnych brązów. Ciemnobrązowy tusz do rzęs. Czekoladowa kredka do oczu. Podkład i puder w odcieniu średnim jasnym.

– Prawdopodobnie biała kobieta – skonstatowała Amanda.

– Jest jeszcze balsam do ust. La Mer.

– Bogata biała kobieta – poprawiła się Amanda. Will znał tę markę tylko dlatego, że Sara jej używała. Przypadkowo zobaczył paragon i omal nie dostał zawału serca. Trzydzieści gramów balsamu kosztowało więcej niż kostka heroiny.

– Możemy przyjąć, że kobieta była tu z Hardingiem – powiedziała Amanda.

– A teraz jej tu nie ma – dodała Faith. – Cios gałką drzwiową w szyję pasuje do kobiety.

– Gdzie torebka? – zapytała Amanda.

– W pokoju. Jest porwana, jakby o coś zahaczyła.

– I wypadły z niej tylko kosmetyki do makijażu?

Faith sięgnęła po drugą torebkę z dowodami i zaczęła wyliczać jej zawartość:

– Kluczyki do chevroleta, model nieznany, bez breloczka. Szczotka do włosów, na niej długie brązowe włosy. Zaraz biorą je do laboratorium. Pudełko pastylek miętowych. Monety o różnych nominałach. Paczka chusteczek do twarzy. Plastikowe pudełeczko ze szkłami kontaktowymi. Tubka balsamu do ust marki ChapStick, taniego odpowiednika La Mer.

– Żadnego portfela?

– Nie. – Faith pokręciła głową. – Fotograf mówi, że w torebce też go nie widział. Kiedy skończy, sami do niej zajrzymy.

– Mamy więc martwego gliniarza i zaginioną kobietę – stwierdziła Amanda, a na widok miny Willa dodała: – Ona nie wychodziła z domu. Rozmawiałam z nią godzinę temu. Zastępca szeryfa, który parkował przed jej domem, potwierdza tę informację.

Keisha Miscavage, kobieta oskarżająca Marcusa Rippy’ego. Jej nazwiska nie ujawniono prasie, ale w internecie nikt nie jest anonimowy. Od trzech miesięcy Keisha żyła w ukryciu i miała zapewnioną całodobową policyjną ochronę, ponieważ kilkunastu zagorzałych fanów Rippy’ego groziło jej śmiercią.

– A symbole gangów? – zapytał Collier. – Dwa są na górze, na dole widziałem co najmniej cztery. Powinniśmy wezwać jednostkę specjalną i zgarnąć paru drani.

– Jednorożce też? – rzuciła kąśliwie Faith.

– Nie rozpraszajmy się. Chodzi nam o tę kobietę. Załóżmy, że była w tym pokoju. Załóżmy, że ma coś wspólnego ze stanem ofiary, o ile Hardinga możemy nazwać ofiarą. – Amanda przyjrzała się przedmiotom z torebki. – Biała i nieźle sytuowana kobieta spotyka się w środku nocy w złej dzielnicy z nieuczciwym gliniarzem. Po co? Co tu robiła?

– Łatwiej za to płacić niż się żenić – powiedział Collier. – Może była panią do towarzystwa, on nie chciał albo nie mógł zapłacić, więc wpadła w szał?

– Dziwne miejsce na robienie laski – zaoponowała Faith.

– To nieduży brezent – powiedział Will, ponieważ Amanda nie spędzała weekendów na przechadzkach wzdłuż półek z tego typu towarem w marketach budowlanych. – Standardowe mają wymiary półtora metra na dwa dziesięć i metr sześćdziesiąt na trzy sześćdziesiąt, ale opakowanie, które tu zostało znalezione, jest po brezencie o wymiarach metr dziesięć na metr siedemdziesiąt. Harding ma w pasie co najmniej sto centymetrów i około stu osiemdziesięciu centymetrów wzrostu.

Amanda zmierzyła go groźnym wzrokiem i nakazała:

– Mów po ludzku.

– Jeśli zabójca przyniósł tu brezent z zamiarem pozbycia się ciała, to kupił go z przeznaczeniem dla znacznie drobniejszej osoby.

– Brezent rozmiarów kobiety. Świetnie – rzuciła Faith.

Amanda zadumała się na moment, po czym stwierdziła:

– Harding spotkał się tu z kobietą, żeby ją zabić, ale to ona zdobyła przewagę.

– Jest ranna – wtrąciła Sara, która właśnie weszła po schodach. Okulary zaczepiła o zapięcie bluzki. Przedramieniem otarła pot z czoła. – Na schodach po lewej stronie są krwawe ślady bosych stóp, najprawdopodobniej kobiety, rozmiar trzydzieści siedem lub trzydzieści osiem. Mocno i wyraźnie odciśnięte, co znaczy, że biegła. – Skinęła głową w kierunku schodów. – Dwa stopnie niżej są ślady wskazujące na to, że upadła i uderzyła się w głowę, przypuszczalnie w ciemię. W plamie krwi znaleźliśmy długi brązowy włos, podobny do znalezionego na szczotce do włosów. – Skinęła na drugie schody. – Po prawej jest więcej śladów stóp, śladów krwi statycznych i dynamicznych. Ślady prowadzą do wyjścia awaryjnego. Tam znikają na metalowych schodach. Plamy pasywne wskazują na sączącą się ranę.

– Wbiegła na górę i zeszła? – podsunęła Amanda.

– Możliwe. – Sara wzruszyła ramionami. – Tutaj przychodziły setki ludzi. Ktoś mógł zostawić ślady stóp w zeszłym tygodniu, a kto inny zostawić krwawe ślady zeszłej nocy. Zanim przyporządkujemy ślady konkretnym osobom, musimy zbadać każdą próbkę i ustalić DNA.

Amanda rzuciła jej gniewne spojrzenie. Ustalanie DNA mogło zająć tygodnie, a jej zależało na natychmiastowych efektach.

– Skończyłem. – Fotograf zaczął zdejmować kombinezon. Ubranie miał mokre od potu, wilgotne włosy kleiły się do głowy. Zwrócił się do Amandy. – Pokój jest wasz. Zaraz po powrocie obrobię zdjęcia i prześlę.

– Dziękuję – powiedziała Amanda.

Sara wyjęła z tylnej kieszeni parę nowych rękawiczek.

– Te ślady butów… – wskazała podłogę, która wyglądała jak w studiu tańca Arthura Murraya – należą do dwóch pierwszych osób przybyłych na miejsce zdarzenia. Jedna weszła do środka, pewnie po to, żeby przyjrzeć się twarzy ofiary. Bieżnik obu par butów jest niemal identyczny. Haix Black Eagles. Policyjne.

– A twierdzili, że nie weszli do pokoju – obruszył się Collier.

– Możesz postawić ich do raportu. – Sara wsunęła na nogi nową parę ochraniaczy. – Wszędzie jest mnóstwo krwi. Przybyli rozpoznali ofiarę. Był ich kolegą. To dużo…

– Zaraz, zaraz, Ruda. – Collier uniósł dłoń niczym policjant kierujący ruchem. – Nie uważasz, że powinnaś zaczekać na lekarza sądowego przed wejściem tutaj?

Sara posłała mu spojrzenie zapowiadające dwie najgorsze godziny w życiu Willa.

– Ja jestem lekarzem sądowym i wolałabym, żebyś zwracał się do mnie per Sara albo doktor Linton.

Faith parsknęła śmiechem, który napełnił echem cały budynek.

Sara weszła do pokoju. Pod wpływem ruchu powietrza kałuża krwi zmarszczyła się lekko. Sara podniosła z ziemi leżącą w rogu torebkę. Pasek był urwany, z boku znajdowało się długie rozdarcie. Torebka była zrobiona z czarnej skóry o wyraźnej fakturze. Miała grube mosiężne suwaki, ciężkie klamry i kłódeczkę przy zapięciu. Była albo bardzo droga, albo bardzo tania.

– Nie widzę portfela. – Sara wzięła do ręki złotą szminkę. – Sisley, różowy kaszmir. Mam w domu taką samą. – Zmarszczyła brwi. – Z jednej strony złoto jest starte, zupełnie jak w mojej. Chyba jakaś skaza powstała na etapie produkcji. – Włożyła szminkę z powrotem do torebki i zważyła ją w dłoni. – Nie wygląda na Dolce & Gabbana – zauważyła.

– Nie. – Amanda zerknęła do środka. – To podróbka. Widzisz to szycie?

– Znak & ma złą czcionkę. – Faith rozłożyła na ziemi folię, żeby mogły bliżej przyjrzeć się torebce. – Po co kupować fałszywą D&G, skoro stać cię na Sisley i La Mer?

– Torebka za dwadzieścia pięć dolarów kontra szminka za pięćdziesiąt? – rzuciła Amanda.

– Szminkę można zwędzić, ale torebki już nie – stwierdziła Faith.

– Może to tester. Zadrapanie może być efektem usuwania etykietki.

Will próbował posłać Collierowi porozumiewawcze spojrzenie w stylu: „My, prawdziwi faceci, nie mamy pojęcia, o czym one mówią”, ale Collier wyprzedził go niemym komunikatem: „Mam ochotę strzelić cię w mordę”.

Sara wróciła do pokoju. Pierwszy raz miała sposobność dokładnego zbadania miejsca zabójstwa. Will widywał ją wcześniej przy takich okazjach, ale nigdy oficjalnie. Oględzin pokoju dokonywała nieśpiesznie i bardzo starannie. W milczeniu przyglądała się śladom krwi, rozpryskowi na suficie. Graffiti nie ułatwiały jej pracy. Gdzieniegdzie ściany były czarne od nachodzących na siebie wzorów i napisów. Sara podchodziła blisko. Wkładała okulary, by móc odróżnić farbę od krwi. Dwukrotnie obeszła pokój po obwodzie, zanim rozpoczęła oględziny ciała.

Nie mogła klęknąć we krwi, kucnęła więc przy obfitym brzuchu Hardinga. Przeszukała kieszenie jego spodni. Podała Faith roztopiony batonik czekoladowy, otwartą paczkę drażetek skittles, zwitek banknotów spięty zieloną gumką i trochę drobniaków luzem. Potem sprawdziła kieszenie marynarki. Z górnej kieszonki wyjęła złożoną kartkę papieru i rozprostowała ją.

– Kupon na wyścigi. Zakład zawarty w internecie.

– Psy? – zapytała Amanda.

– Konie. – Sara podała kupon Faith, która położyła go na folii obok innych przedmiotów.

– Nie ma komórek – stwierdziła Faith. – Przy Hardingu nie ma. W torebce też nie. Ani w budynku.

Sara obszukała ciało od góry do dołu, sprawdzając, czy nie przeoczyła czegoś w ubraniach Hardinga. Uniosła mu powieki, obiema rękami rozwarła szczęki, żeby zajrzeć do jamy ustnej. Rozpięła koszulę i spodnie, uważnie przyjrzała się każdemu centymetrowi ogromnego brzucha. Podwinęła rękawy koszuli i obejrzała przedramiona. Uniosła nogawki spodni i zsunęła skarpetki.

– Stężenie pośmiertne wskazuje – powiedziała w końcu – że ciało nie zostało przeniesione. Umarł tutaj, w tej pozycji, na plecach. Muszę znać temperaturę otoczenia i wątroby, ale stężenie jest całkowite, co oznacza, że śmierć nastąpiła od czterech do ośmiu godzin temu.

– Więc w rachubę wchodzi czas od niedzieli wieczór do poniedziałku rano – powiedziała Faith. – Straż pożarna ocenia, że auto zostało podpalone jakieś cztery, pięć godzin temu, czyli około trzeciej nad ranem. Zgłoszenie na dziewięćset jedenaście przyszło o piątej.

– Przepraszam, ale czy mogę o coś zapytać? – Collier nadal lizał rany urażonego ego, ale bardzo chciał udowodnić swoją przydatność. – Wokół ust i nosa Harding ma pleśń. Czy nie trzeba więcej niż pięć godzin, żeby się pojawiła?

– Tak, ale to nie jest pleśń – oznajmiła Sara. – Pomożesz mi odwrócić go na bok? Nie chcę, żeby się przewrócił na brzuch.

Collier wyjął z pudełka dwa ochraniacze na buty. Zakładając je na stare, które włożył przed wejściem do budynku, posłał Sarze krzywy uśmiech.

– Tak w ogóle to jestem Holden, jak w „Buszującym w zbożu”. Rodzice liczyli na wyobcowanego samotnika.

Sara skwitowała ten marny żart uśmiechem, a Will miał ochotę się zabić.

Collier wziął rękawiczki, które podała mu Sara, i nie przestając szczerzyć zębów, z teatralną emfazą wyprostował palce dziecięcej w rozmiarze dłoni.

– Jak chcesz to zrobić?

– Na trzy – powiedziała Sara i zaczęła liczyć.

Collier ujął Hardinga za ramiona i stęknął ciężko, próbując odwrócić go na bok. Ciało było sztywne i zgięło się jak scyzoryk. Żeby nie upadło twarzą w kałużę krwi, Collier musiał zaprzeć się łokciami o kolana i utrzymać je w pozycji siedzącej.

Sara podwinęła marynarkę i koszulę Hardinga, żeby obejrzeć plecy. Will przypuszczał, że szuka otwartych ran. Systematycznie naciskała skórę w wielu miejscach, ale nie znalazła niczego. Zakrzepła krew na ziemi sprawiła, że Harding wyglądał jak zanurzony w oleju silnikowym.

– Wytrzymasz jeszcze chwilę? – spytała go.

– Jasne – wydusił z trudem.

Will widział pulsujące żyły na jego szyi. Harding ważył co najmniej sto piętnaście kilo, może więcej, nic więc dziwnego, że ręce Colliera drżały z wysiłku.

Sara włożyła nowe rękawiczki, po czym wyjęła z tylnej kieszeni Hardinga gruby nylonowy portfel zamykany na rzep. Otworzyła go i zaczęła głośno wyliczać znaleziska.

– Odcinki biletów. Paragony z fast foodów, kupony zakładów, dwa różne zdjęcia nagiej blondynki z BackDoorMan.com. Różne wizytówki. – Zerknęła na Colliera. – Możesz go położyć, tylko ostrożnie.

Collier z ciężkim stęknięciem ułożył ciało na ziemi.

– To musicie zobaczyć. – Sara podała Faith jedną z wizytówek. Will rozpoznał barwne logo. Widział je wiele razy na dokumentach przekazywanych przez kierownictwo drużyny Marcusa Rippy’ego.

– O kurwa – Faith przeklęła pod nosem. – Kip Kilpatrick. Menedżer Rippy’ego, prawda? Widziałam go w telewizji.

Will spojrzał na Amandę. Miała zamknięte oczy, jakby chciała wymazać nazwisko tego człowieka z pamięci. Will czuł to samo. Kip Kilpatrick był menedżerem Marcusa Rippy’ego, głównym adwokatem, najlepszym przyjacielem i kombinatorem pierwszej klasy. Will nie miał na to dowodów, ale był pewien, że Kilpatrick wysłał swoich zbirów, by kupili milczenie dwóch świadków, uczestników noworocznego przyjęcia, i zastraszyli trzeciego.

– Nie chcę pogarszać sytuacji, ale szpikulec gałki ominął żyłę i arterię szyjną. I przełyk. I inne ważne organy. W ustach i nosie nie ma krwi. W miejscu, w które trafiła gałka, krwawienie było niewielkie. Tylko strużka, która zaschła na szyi. Brak innych widocznych obrażeń. Ta krew, a raczej ta ilość krwi, nie jest jego krwią.

– Co? – W tonie głosu Amandy było więcej irytacji niż zaskoczenia. – Jesteś pewna?

– Absolutnie tak. Ubranie na plecach nasiąkło krwią z podłogi. Krew na koszuli należy do kogoś innego. Główne tętnice są nietknięte. Brak wyraźnych obrażeń na głowie, tułowiu, ramionach, nogach. Ta krew, którą widzicie, nie należy do Dale’a Hardinga, to absolutnie pewne.

Will był zaskoczony. I natychmiast poczuł się głupio, że jest zaskoczony. Sara lepiej zinterpretowała miejsce zabójstwa niż on.

– Więc czyja to krew? Pani La Mer? – zapytała Faith.

– Możliwe. – Sara podniosła się powoli, żeby nie stracić równowagi.

Amanda usiłowała poskładać wszystkie informacje w logiczną całość.

– Nasza zaginiona kobieta uderzyła się w głowę na schodach, potem zostawiła krwawe odciski stóp na ziemi, kiedy biegła po balkonie, a potem co?

– W tym pokoju rozegrała się gwałtowna bójka między dwojgiem ludzi. Na suficie jest obfity rozprysk krwi, co wskazuje na ranę tętnicy. Jak powiedziałam, to nie jest krew Hardinga. – Sara poszła na koniec pokoju. – Potrzebujemy więcej źródeł światła. Graffiti jest bardzo ciemne, ale widzicie ten ślad na ścianie? To ślad dłoni. Dłoni pokrytej krwią. Kształt i rozstaw palców wskazują na dłoń kobiety.

Will dostrzegł wcześniej tę rozmazaną linię krwi, ale nie zauważył na jej końcu śladu palców. Przypominały mu sińce na szyi Keishy Miscavage.

– Nie ma niewyjaśnionych strzelanin z ostatniej nocy. O czym mówimy? O pchnięciu nożem?

– Może – odpowiedziała Sara.

– Może – powtórzyła z przekąsem Amanda. – Świetnie. Przekażę szpitalom informację, żeby personel MOŻE zwrócił uwagę na niewyjaśnione przypadki ran kłutych połączonych z poważnym urazem głowy.

– Ja się tym zajmę. – Collier zaczął przebierać palcami po wyświetlaczu telefonu. – Mam kumpla, który pracuje w komisariacie przy szpitalu Grady. Jak go poproszę, od razu to sprawdzi na oddziale ratunkowym.

– Trzeba popytać też w Atlanta Medical i Piedmont.

Collier pokiwał głową i zajął się pisaniem.

– Saro, wyjaśnij mi coś – powiedziała Faith. – To nie gałka zabiła Hardinga, ale facet nie żyje. Co się stało?

– Złe wybory. Był chorobliwie otyły, nieprawdopodobnie wzdęty. Jego oczy wskazują na rumień. Przypuszczam, że ma nadciśnienie i przerost serca. Na brzuchu i udach ma ślady po igle, co oznacza, że był insulinozależnym cukrzykiem. Żywił się fast foodami i drażetkami. Nie dbał o kondycję.

– Twierdzisz, że Harding zapadł w śpiączkę cukrzycową w trakcie walki na śmierć i życie? – z powątpiewaniem zapytał Collier.

– To sprawa bardziej skomplikowana. – Sara wskazała okolice ust. – Chodzi o twarz Hardinga. Wziąłeś to za pleśń, ale pleśń zwykle tworzy kolonie lub kępki. Przypomnij sobie, jak wygląda psujący się chleb. W pierwszej chwili pomyślałam o łojotokowym zapaleniu skóry, ale teraz jestem niemal pewna, że to mocznica.

– Miałem wrażenie, że czuję mocz – wtrącił Will.

– Dobry trop. – Sara wręczyła Collierowi torebkę na zużyte rękawiczki i ochraniacze na buty. – Mocznik jest jedną z toksycznych substancji filtrowanych przez nerki. Jeśli z jakiegoś powodu nerki nie pracują prawidłowo, a cukrzyca i nadciśnienie są dobrym powodem, wtedy ciało usiłuje wydalić mocznik w pocie. Pot paruje, mocznik ulega krystalizacji, co prowadzi do powstania takiego osadu.

Collier kiwał głową ze zrozumieniem, pytając przy tym:

– Ile czasu to zajmuje?

– Niewiele. Harding żył z chroniczną chorobą nerek w ostatnim stadium. Był leczony. Na ramieniu ma przetokę tętniczo-żylną, która ułatwia dializowanie. Krystalizacja mocznika jest bardzo rzadkim zjawiskiem. Z jakiegoś powodu Harding przerwał dializy jakiś tydzień, może dziesięć dni temu.

– Jezu – powiedziała Faith. – To w końcu jest zabójstwo czy nie?

– Wygląda na to, że usiłowali zabić się nawzajem i obojgu prawie się udało – zauważyła Amanda i zwróciła się do Sary: – Skupmy się na zaginionej kobiecie. Według pani doktor w pokoju doszło do zażartej walki, którą Harding przegrał, chociaż przed śmiercią zdążył poważnie zranić przeciwniczkę, na co wskazują ślady krwi. Wziąwszy pod uwagę jej rany, jak zdołała stąd wyjść i odjechać? Nie chcę żadnych „może” ani „przypuszczalnie”. Nie jest pani w sądzie, doktor Linton.

Mimo takiej zachęty Sara nadal odpowiadała wymijająco:

– Zacznijmy od śladów na schodach. Jeśli faktycznie pochodzą od zaginionej kobiety, to uderzenie musiało być potężne. Prawdopodobnie doznała pęknięcia czaszki, w najlepszym wypadku wstrząśnienia mózgu. – Sara obejrzała się i spojrzała na pokój. – Utrata takiej ilości krwi jest groźna dla życia. Oceniam ją na jakieś dwa litry, trzydzieści do trzydziestu pięciu procent utraty krwi. To graniczna wartość dla krwotoku trzeciego stopnia. Prócz zatamowania krwawienia potrzebowałaby podania innych płynów, być może również transfuzji.

– Mogła użyć brezentu – podsunął Will. – Technicy go nie znaleźli. A na parkingu leżała srebrna taśma izolacyjna.

– To możliwe – zgodziła się Sara. – Porozmawiajmy jednak o naturze tej rany. Jeśli krew leciała z klatki piersiowej lub szyi, kobieta już by nie żyła. Ta krew nie może pochodzić z jamy brzusznej, ponieważ nie wypłynęłaby z niej. To znaczy, że zostają kończyny. Rana cięta w pachwinie dałaby tyle krwi. Kobieta mogłaby chodzić, ale z trudem. To samo dotyczy kości przyśrodkowej kostki. Mogła wlec nogę za sobą albo się czołgać. Jest jeszcze taka ewentualność… – Wyciągnęła przed siebie ręce na wysokości twarzy. – Horyzontalna rana cięta tętnicy łokciowej albo promieniowej. Ramię odskakuje, a krew tryska dookoła jak woda z węża ogrodowego. Taka jest natura ran tętnic. – Jej spojrzenie powędrowało ku Hardingowi. – Gdyby tak było, miałby na sobie więcej krwi.

– Dziękuję, pani doktor, za tę litanię możliwości – powiedziała Amanda. – Ile mamy czasu na znalezienie tej kobiety?

Sara nie przejęła się tą uszczypliwością.

– Tego rodzaju rany wymagają specjalistycznego leczenia, nawet jeśli kobieta zdołała zatamować krwawienie. Biorąc pod uwagę, że czas zgonu Hardinga szacujemy na jakieś cztery, pięć godzin temu, i mając w pamięci ilość straconej krwi, kobieta ma dwie do trzech godzin, zanim jej organy wewnętrzne zaczną się wyłączać.

– Pani obejrzała zmarłego, my znajdziemy żyjącą. – Amanda zwróciła się do Willa i Faith. – Czas ucieka. Naszym nadrzędnym celem jest zlokalizowanie tej kobiety, zapewnienie jej pomocy medycznej, a potem ustalenie, co ona tu w ogóle robiła.

– A co z BackDoorMan.com? – spytała Faith. – Jakieś powiązania z Rippym?

– To ciągoty Hardinga – stwierdził Will. – Rippy ma swój typ.

– Ciemne włosy, cięty język, zabójcze ciało – dopowiedziała Faith.

– Jego żona jest blondynką – zauważył Collier.

Faith przewróciła oczami.

– Ja jestem blondynką. Ona jest farbowana.

– Podyskutujecie o kolorach włosów po odnalezieniu kobiety – przywołała ich do porządku Amanda, po czym zwróciła się do Colliera: – Niech twój partner sprawdzi zgłoszenia o zaginięciu z ostatnich czterdziestu ośmiu godzin. Kobiety, młode, w typie Rippy’ego. – Collier skinął głową, ale Amanda jeszcze nie skończyła. – Potrzebuję co najmniej dziesięciu mundurowych do przeszukania magazynów i biurowca. Skontaktuj się z inżynierem kierującym inwestycją. Budynek wygląda podejrzanie. Macie sprawdzić każde piętro, każdy zakamarek, każdą szczelinę, zajrzeć pod każdy kamień. Nasza zraniona przez ofiarę zabójczyni może krwawić i ukrywać się tuż obok. Chyba nie chcecie przeczytać o tym w jutrzejszej prasie.

Collier coś mruknął niewyraźnie, a Amanda zwróciła się do Faith:

– Jedź do mieszkania Hardinga. Zanim tam dotrzesz, będę miała nakaz przeszukania. Harding przedstawiał się jako prywatny detektyw, więc mógł rozpracowywać tę kobietę na zlecenie Rippy’ego. Albo była bezpośrednio związana z Hardingiem, byli w konflikcie, na przykład szantażowała go i chciała pieniędzy. A może jedno i drugie. Harding jako prywatny detektyw zapewne ma jej teczkę, zdjęcia, notatki, adres. – Spojrzała na Willa. – Jedź z nią. Wygląda na to, że Harding raczej mieszkał skromnie. W sąsiedztwie będą sklepy monopolowe, lombardy, kluby ze striptizem. Pewnie sprzedają tam telefony na kartę. Sprawdź bazę numerów identyfikacyjnych komórek i porównaj z monitoringiem, może uda się przyporządkować jakiś numer Hardingowi. Porównajcie to z telefonami powiązanymi z Kipem Kilpatrickiem i Marcusem Rippym.

Dokoła rozległo się zgodne „tak jest”.

Will usłyszał zgrzyt metalu skrobiącego o beton. Z platformy podnośnika zszedł Charlie Reed i zmierzał ku nim z ponurą miną.

– Mów, Charlie. Nie mamy czasu – ponagliła go Amanda.

– Dostałem informację o glocku 43 – odparł, nerwowo bawiąc się komórką.

– I?

Charlie nie spuszczał wzroku z Amandy i zaczął niepewnie:

– Może powinniśmy…

– Mów! – ponagliła go niecierpliwie.

– Broń jest zarejestrowana… – Charlie odetchnął głęboko – …na Angie Polaski.

Will poczuł nagłe ukłucie w sercu i metaliczny smak w ustach.

Ciemne włosy. Cięty język. Zabójcze ciało.

Policzki mu płonęły. Wszyscy zgromadzeni wbili w niego wzrok, czekając na jego reakcję. Kropla potu spłynęła mu z czoła do oka. Spojrzał w sufit, nie będąc w stanie patrzeć na nic innego.

Ciszę przerwał Collier.

– Coś przegapiłem? – Ponieważ pozostali milczeli, zapytał wprost: – Kim jest Angie Polaski?

Przed odpowiedzią na to pytanie Sara musiała odchrząknąć.

– To żona Willa.