Odrodzenie Ziemi - Orson Scott Card - ebook + książka

Odrodzenie Ziemi ebook

Orson Scott Card

4,2

Opis

Po raz pierwszy w Polsce czwarta  część sagi „Powrót do domu”. 

Wybrańcy Nadduszy kończą przygotowania do lotu w gwiazdy. Jednak w tle wciąż wrze spór o przywództwo, który przeniesie się na pokład statku Basilika, nazwanego tak na cześć ich utraconego miasta. Obie strony konfliktu w tajemnicy planują obudzić się ze snu w trakcie długich lat podróży. A dzieci, chcąc nie chcąc, staną się pionkami w rozgrywce dorosłych, pragnących przeciągnąć je na swoją stronę w wyścigu o panowanie nad odzyskaną kolebką. Jednak to Naddusza, skopiowana w pełni do komputerów statku, ma prawdziwą władzę nad tą podróżą. I tylko Nafai, który ma powłokę gwiezdnego sternika, naprawdę rozumie, co to oznacza dla ich planów. 

Orson Scott Card (ur. 1951) – jeden z najbardziej popularnych autorów science fiction. „Odrodzenie Ziemi” to czwarta część znanego cyklu autora, sagi „Powrót do domu”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 465

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (32 oceny)
14
12
5
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału

EARTHFALL

Copyright © 1995 by Orson Scott Card

All rights reserved

Projekt okładki

Dariusz Kocurek

Redatkor prowadzący

Katarzyna Rudzka

Redakcja

Agnieszka Rosłan

Korekta

Jolanta Kucharska

ISBN 978-83-7961-525-4

Warszawa 2012

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Shane’owi Bellowi,

dobremu przyjacielowi,

dobremu pisarzowi,

dobremu człowiekowi

RELACJE RODZINNE

Dzieci urodzone w Basilice

Dzieci urodzone w trakcie wyprawy

(dzieci płci żeńskiej wyróżnione kursywą)

PROLOG

Główny komputer planety Harmonia nie był już do końca sobą; a raczej, jeśli spojrzeć na to inaczej, był sobą po dwakroć. Więcej niż sobą, skopiował bowiem swój główny program oraz całą osobistą pamięć i załadował je do zespołu komputerów na pokładzie gwiazdolotu „Basilika”. Gdyby choć trochę obchodziła go własna tożsamość, miałby nie lada dylemat w kwestii tego, która wersja programu jest nim. Jednak nie miał ego i dlatego po prostu uznał, że program na pokładzie „Basiliki” zaistniał pierwotnie jako dokładna kopia tego, który przez czterdzieści milionów lat nadzorował ludzkie życie na planecie Harmonia.

Od tej chwili dwie kopie działały odrębnie od siebie, zaczęły się różnicować. Miały teraz inne cele. Główny komputer gwiazdolotu „Basilika” miał dbać o system podtrzymywania życia i cały statek do czasu dotarcia do planety Ziemia. Potem miał w miarę możliwości nawiązać kontakt z Opiekunem Ziemi, uzyskać nowe wytyczne i wszelką pomoc, jaką Ziemia mogła zaoferować, i powrócić, by zasilić i ożywić główny komputer Harmonii. A w tym czasie miał zachować ludzką załogę przy życiu i, o ile to możliwe, ponownie osiedlić ludzką populację na Ziemi.

Główny komputer planety Harmonia miał o wiele prostsze zadanie, a jednak trudniejsze. Łatwiejsze, bo była to jedynie kontynuacja tego, co robił przez czterdzieści milionów lat – monitorowania ludzi na Harmonii i niedopuszczenia do tego, żeby pozabijali siebie nawzajem. Trudniejsze, bo jego wyposażenie, którego i tak używał oszczędnie, żeby służyło o wiele dłużej niż planowanych dziesięć milionów lat, ciągle się psuło, coraz częściej i częściej, a ludzie byli coraz mniej podatni na moce, którymi go obdarzono.

Podróż potrwa niemal sto lat w każdą stronę. Na skutek efektów relatywistycznych niektórym ludziom na pokładzie będzie się wydawać, że minie raptem około dziesięciu lat do chwili przybycia na Ziemię. Większość z nich będzie jednak utrzymywana w stanie hibernacji i podróż zda im się niezwykle spokojnym, bezsennym snem, podczas którego nawet się nie postarzeją.

Główny komputer planety Harmonia nie będzie się niecierpliwił. Nie będzie odliczał dni. Nastawi alarm, by powiadomić siebie, kiedy będzie można ustalić najbliższy możliwy termin powrotu „Basiliki”. Gdy tylko gwiazdolot wystartuje, aż do czasu uruchomienia się alarmu główny komputer planety Harmonia w ogóle nie będzie o nim myślał.

Ale główny komputer statku będzie myślał o komputerze Harmonii. I już w tej chwili układał plany, aby osiągnąć wszystkie swoje cele.

CZĘŚĆ I

Jeśli obudzę się, zanim umrę

Kłótnie z Bogiem

Vusadka – miejsce, gdzie ludzie postawili pierwszy krok, gdy gwiazdoloty przywiozły ich na planetę, którą nazwali Harmonią. Ich statki opadły na powierzchnię; pierwsi koloniści wysiedli i obsiali ziemię w żyznej krainie na południe od lądowiska. W końcu wszyscy koloniści opuścili gwiazdoloty, przenieśli się dalej.

Pozostawione statki wcześniej czy później uległyby utlenieniu, korozji, degeneracji. Jednak pionierzy myśleli o przyszłości. Pewnego dnia mogą się przydać naszym potomkom, mówili. Otoczyli więc lądowisko polem stazy. Żaden kurz niesiony z wiatrem, żaden deszcz ani mgła, żadne bezpośrednie promienie słoneczne czy promieniowanie ultrafioletowe nie miało szans dosięgnąć statków. Tlen, najbardziej korozyjna z trucizn, wytłoczono z atmosfery wewnątrz kopuły. Główny komputer planety Harmonia – zwany Nadduszą przez potomków tych pierwszych kolonistów – nie pozwalał ludziom zbliżyć się do tej wielkiej wyspy, na której ukryto statki. Czekały w ochronnej bańce przez czterdzieści milionów lat.

Jednak teraz kopuły już nie było. Tutejszym powietrzem można było oddychać. Lądowisko znów rozbrzmiewało głosami ludzi. I nie tylko dorosłych – między statkami i budynkami krzątało się też wiele dzieci. Wszyscy mieli pełne ręce roboty, wymontowywali sprawne części z innych gwiazdolotów, by przywrócić jeden do stanu używalności. A gdy statek, który ochrzcili „Basilika”, będzie gotowy, sprawny pod każdym względem, w pełni załadowany i zaopatrzony, wejdą na pokład po raz ostatni i opuszczą ten świat – dom dla przeszło miliona pokoleń ich przodków – by powrócić na Ziemię, planetę, na której powstała pierwsza ludzka cywilizacja, lecz przetrwała mniej niż dziesięć tysięcy lat.

Czym jest dla nas ta Ziemia? – zastanawiała się Hushidh, obserwując dzieci i dorosłych przy pracy. Czemu zadajemy sobie tyle trudu, by tam powrócić? Przecież Harmonia jest naszym domem. Wszelkie więzi, jakie łączyły nas z tamtą planetą, przez te wszystkie lata z pewnością już się zerwały.

A jednak udadzą się tam, bo Naddusza wybrała ich do tego celu. Sterowała i manipulowała życiem ich wszystkich, by przywieść ich w to miejsce akurat w tym czasie. Hushidh często cieszyła się z uwagi, jaką Naddusza im okazuje. Niekiedy jednak ubolewała nad tym, że nie dano im szansy, by sami postarali się pokierować własnym życiem.

Nie mamy więzi z Ziemią, ale niewiele więcej łączy nas z Harmonią, pomyślała. I jako jedyna spośród tu obecnych rozumiała, że ta konstatacja była dosłownie, a nie tylko metaforycznie prawdziwa. Wszystkich tutaj wybrano dlatego, że mieli szczególną wrażliwość na mentalne przekazy Nadduszy; Hushidh, na przykład, patrząc na człowieka, od razu wyczuwała siłę relacji łączących go ze wszystkimi ludźmi. Doświadczała tego w postaci wizji na jawie – widziała relacje jako węzły światła zespalające konkretną osobę z otoczeniem.

Gdy odpoczywała w cieniu, nadeszła jej młodsza siostra Luet z córką Chveyą przy boku, niosąc drugie śniadanie dla pracujących przy komputerach. Przez całe życie Hushidh widziała własną więź z Lutyą jako jeden wielki pewnik. Dorastały, nie znając swoich rodziców, przygarnęła je Rasa, uczyły się w jej szkole. Wszystkie obawy, wszystkie docinki, wszystkie rozterki Hushidh mogła znieść, bo była tam Lutya, złączona z nią silnymi więzami, których nie dostrzegał nikt.

Były też inne więzy, rzecz jasna. Hushidh dobrze pamiętała, jak trudno było patrzeć na rodzącą się więź między Luet a jej mężem, Nafaiem, krnąbrnym chłopakiem, który czasem miał więcej entuzjazmu niż rozumu. Lecz ku jej zaskoczeniu nowa więź Lutyi z mężem nie osłabiła jej więzi z siostrą; a gdy Hushidh wyszła za rodzonego brata Nafaia, Issiba, więź między nią a Luet stała się jeszcze mocniejsza niż w dzieciństwie, choć wydawało się to niemożliwe.

Teraz więc, patrząc na Luet i Chveyę, Hushidh widziała je nie jako matkę i córkę, a jako dwie istoty ze światła, połączone z sobą grubym i połyskliwym węzłem. Nie było mocniejszej więzi niż ta. Chveya kochała też ojca, Nafaia – ale więzi między dziećmi a ojcami zawsze są bardziej kruche. Taka już jest natura ludzkich rodzin; dzieci od matek oczekują opieki, pociechy i stabilnego fundamentu życia. A od ojców – osądu, licząc na aprobatę, bojąc się potępienia. To oznacza, że ojcowie są równie ważni w życiu dzieci, ale nawet jeśli są kochający i opiekuńczy, w tej relacji niemal zawsze występuje element grozy, gdyż w osobie ojca ogniskują się wszystkie dziecięce obawy przed niepowodzeniem. Owszem, wyjątki czasem się zdarzały. Lecz doświadczenie mówiło Hushidh, by spodziewać się, że więź z matką okaże się silniejsza i jaśniejsza.

Rozmyślając o relacjach matka–córka, Hushidh niemal przegapiła najważniejsze. Dopiero kiedy Luet i Chveya zniknęły jej z oczu wewnątrz statku, uświadomiła sobie, czego tu prawie brakowało – związku Lutyi z nią.

Ale to niemożliwe. Po tylu latach? I czemu ta więź miałaby być teraz słabsza? Nie kłóciły się przecież. Były sobie tak bliskie, jak zawsze. Czyż nie stały po tej samej stronie podczas długich walk między mężem Luet a jego nikczemnymi starszymi braćmi? Co mogło się zmienić?

Hushidh poszła do statku. Zastała siostrę w sterowni, gdzie Issib dyskutował z Nafaiem o systemie podtrzymywania życia. Komputery nigdy jej nie interesowały – wolała ludzi z krwi i kości, a nie sztuczne konstrukcje z zer i jedynek. Czasem sądziła, że mężczyźni zachwycają się komputerami właśnie z powodu ich nierzeczywistości. W odróżnieniu od kobiet i dzieci nad komputerami można było w pełni zapanować. Nawet cieszyła się w duchu, ilekroć widziała Issyę lub Nyefa załamujących ręce nad uparcie nieposłusznym programem, póki w końcu nie znaleźli błędu w kodzie. Podejrzewała też, że zawsze gdy jedno z ich dzieci było uparcie nieposłuszne, Issya szczerze wierzył, że problem sprowadza się jedynie do znalezienia błędu w programie dziecka. Hushidh wiedziała, że tu nie chodziło o błąd, tylko o kształtującą się osobowość. Gdy jednak próbowała wyjaśnić to Issyi, jej mąż szybko się nudził i uciekał z powrotem do komputerów.

Dziś jednak wszystko działało sprawnie. Luet i Chveya wyłożyły popołudniowy posiłek dla mężczyzn. Hushidh, nie mając konkretnego zajęcia, pomogła im – potem jednak, gdy Luet zaczęła mówić, że trzeba zwołać resztę pracujących w statku na posiłek, zignorowała aluzję, zmuszając siostrę, żeby sama się tym zajęła.

Issib był mężczyzną i lepiej rozumiał komputery niż ludzi, ale nie można mu było odmówić spostrzegawczości. Jak tylko Luet i Chveya zniknęły, zapytał:

– Chciałaś ze mną rozmawiać, Shuya, czy z Nyefem?

Pocałowała męża w policzek.

– Z Nyefem, oczywiście. Ja i tak znam wszystkie twoje myśli.

– Zanim ja sam je poznam – odparł z udawaną irytacją. – Cóż, jeśli chcesz pogadać na osobności, to sama musisz stąd wyjść. Jestem zajęty i pod żadnym pozorem nie opuszczę pomieszczenia z jedzeniem.

Nie wspomniał, że jemu o wiele trudniej było wstać i wyjść. Choć jego lewitery działały wewnątrz statków, dzięki czemu nie był przykuty do swojego krzesła, i tak musiał się nielicho natrudzić, by wykonać jakiś większy ruch.

Nyef skończył wprowadzać jakąś komendę, a potem podniósł się z fotela i poprowadził Hushidh na korytarz.

– O co chodzi?

Od razu przeszła do rzeczy.

– Wiesz, że widzę związki między ludźmi.

– Tak, wiem.

– Dziś zobaczyłam coś niepokojącego.

Czekał, aż dopowie.

– Luet jest… no, odcięta. Nie od ciebie. Nie od Chveyi. Ale od całej reszty.

– I co to oznacza?

– Nie wiem – przyznała. – Nie umiem czytać w myślach. Ale to mnie martwi. Ty nie jesteś odcięty. Nadal, nie wiedzieć czemu, jesteś złączony więzami miłości i lojalności z twoimi odrażającymi starszymi braćmi, z twoimi siostrami i ich żałosnymi mężusiami…

– Widzę, że sama żywisz do nich wyłącznie szacunek – drwiąco zauważył Nyef.

– Mówię tylko, że Luet miała kiedyś podobne poczucie obowiązku wobec całej grupy. Kiedyś była połączona ze wszystkimi. Nie tak jak ty, ale z kobietami może nawet silniej. Na pewno silniej. Była opiekunką kobiet. Odkąd tylko tam, w Basilice, odkryto, że jest wodną wieszczką, zawsze to miała. A teraz to zniknęło.

– Znowu jest w ciąży? Żadna kobieta nie powinna być w ciąży, gdy wystartujemy.

– To nie tak, to nie zamknięcie się w sobie, jak u kobiet przy nadziei. – Hushidh była zaskoczona, że Nafai o tym pamiętał. Sama wspomniała o tym tylko raz, lata temu, że więzi ciężarnych z innymi osobami z otoczenia słabną, bo kobieta przenosi swoją uwagę do wewnątrz, na dziecko. Jakie to typowe dla Nafaia – całe dni, tygodnie, miesiące wydaje się dużym dzieckiem, nieporadnym, skorym mówić nie to, co trzeba, nie wtedy, kiedy trzeba, sprawiając wrażenie, jakby nigdy nie był świadomy uczuć innych ludzi. A potem nagle uświadamiasz sobie, że on cały czas to wie, że zauważa i zapamiętuje niemal wszystko. Ciekawe, czy wtedy, gdy jest nieuprzejmy, naprawdę chce taki być.

– Jeśli nie ciąża, to co?

– Sądziłam, że ty mi powiesz. Czy Luet mówiła coś, co nasunęło ci myśl, że odcina się od innych poza tobą i waszymi dziećmi?

Wzruszył ramionami.

– Może tak, a ja nie zauważyłem. Czasem coś mi umyka.

Już sam fakt, że tak powiedział, kazał jej wątpić. Nafai wie, tylko nie chce o tym z nią rozmawiać.

– Tak czy inaczej ty i Luet nie zgadzacie się z sobą – stwierdziła.

Spojrzał na nią wilkiem.

– Skoro nie chcesz uwierzyć w to, co mówię, to po co w ogóle mnie pytasz?

– Wciąż mam nadzieję, że pewnego dnia uznasz, że zasługuję na to, by dopuścić mnie do waszych prywatnych sekretów.

– Rany, ależ się dziś dąsamy.

Właśnie gdy Nafai zachowywał się jak młodszy brat, Hushidh najbardziej go nie znosiła.

– Muszę kiedyś wspomnieć Luet, że popełniła poważny błąd, kiedy powstrzymała kobiety przed zabiciem cię, gdy naruszyłeś świętość jeziora w Basilice.

– Jestem podobnego zdania – odparł. – To by mi oszczędziło bólu patrzenia, jak cierpisz katusze z powodu bycia moją szwagierką.

– Wolałabym już codziennie rodzić, tak mi z tym źle – odcięła się.

Uśmiechnął się do niej szeroko.

– Przyjrzę się temu – zapewnił. – Naprawdę nie wiem, czemu Luet miałaby się odcinać od reszty. Myślę, że to niebezpieczne, więc się temu przyjrzę.

A więc potraktował jej słowa z powagą. Cóż, na więcej raczej nie mogła liczyć. Może i Nafai był w tym momencie przywódcą tej społeczności, ale nie dlatego, że miał ku temu jakieś szczególne predyspozycje. Urodzonym przywódcą był jego starszy brat Elemak. A Nafai zyskał władzę tylko dlatego, że miał po swojej stronie Nadduszę – a raczej dlatego, że Naddusza miała jego po swojej stronie. Władza nie przychodziła mu z łatwością i nie zawsze wiedział, co ma z nią robić i czego nie robić. Popełniał błędy. Hushidh miała tylko nadzieję, że nie tym razem.

Na pewno Potya już jest głodny. Musiała wracać do domu. Ponieważ opiekowała się noworodkiem, oszczędzono jej większości obowiązków związanych z przygotowaniami do startu. Cały harmonogram odlotu dostosowano do jej odmiennego stanu. Ona i Rasa jako ostatnie zaszły w ciążę, zanim dowiedzieli się, że żadna kobieta nie może być brzemienna podczas podróży. Chemikalia i niska temperatura, które w trakcie lotu będą utrzymywać większość z nich w stanie zawieszenia czynności życiowych, mogły poważnie zaszkodzić płodom. Córeczka Rasy, której matka nadała nazbyt słodkie imię Tsennyi, oznaczające „cenna”, narodziła się miesiąc przed trzecim synem Hushidh i szóstym jej dzieckiem w ogóle. Dostał imię Shyopot, „szept”, zdrobniale i pieszczotliwie – Potya. Pojawił się w ostatniej chwili, niczym poszum słowa od Nadduszy. Ostatni poszept w sercu Hushidh, zanim na zawsze opuści ten świat. Issib sądził, że to dziwne imię, ale było lepsze niż „cenna”, które zdaniem obojga stanowiło dowód, że Rasa postradała resztki zdrowego rozsądku i poczucia proporcji.

Potya czeka, chce jeść, piersi Hushidh mówiły jej to z pewną dozą niecierpliwości.

Wychodząc ze statku, minęła Luet, która powitała ją radośnie, tak jak zawsze, tak kochająco i miło. Hushidh miała ochotę ją uderzyć. Nie kłam! Nie udawaj, bo wiem, że w głębi serca odcięłaś się ode mnie! Skoro potrafisz przybierać naszą czułą bliskość jak maskę, to już nigdy nie będę w stanie się nią cieszyć.

– Co się stało? – zapytała Luet.

– A co mogło się stać? – odparła Hushidh.

– Twarz odsłania twoje uczucia, przynajmniej przede mną. Gniewasz się na mnie, a ja nie wiem dlaczego.

– Nie mówmy o tym teraz.

– Kiedy więc? I co takiego zrobiłam?

– Właśnie to chciałabym wiedzieć. Co zrobiłaś? Albo co zamierzasz zrobić?

To było to. Lekkie drgnięcie powiek Luet, jej wahanie przed okazaniem reakcji, jakby się zastanawiała, jaką reakcję powinna okazać – Hushidh wiedziała, że chodzi o coś, co Luet zamierza zrobić. Coś knuje. I cokolwiek to jest, wymaga od niej emocjonalnego zdystansowania się od reszty grupy.

– Nic nie planuję – broniła się Luet. – Ostatnimi czasy nie różnię się od innych, Hushidh. Tak jak oni wychowuję dzieci i robię, co do mnie należy, by przygotować się do podróży.

– Cokolwiek knujesz, Lutya, nie rób tego. Nie warto.

– Nawet nie wiesz, o czym mówisz.

– Masz rację, ale ty to wiesz. I mówię ci: to nie jest warte odcinania się od nas wszystkich. Nie jest warte odcinania się ode mnie.

Luet wydawała się zgnębiona. Naprawdę. Chyba że zawsze udawała. Akurat w to Hushidh nie chciała wierzyć.

– Shuya, ujrzałaś to? – rzekła Luet – Czy to prawda? Nie wiedziałam, ale może to prawda, może już odcięłam się od… och, Shuya! – Chwyciła siostrę w objęcia.

Hushidh niechętnie (czemu niechętnie? – zastanawiała się) odwzajemniła uścisk.

– Nie chcę się od ciebie odizolować – szeptała Luet. – Nie mogę uwierzyć, że ja… czy możesz coś z tym zrobić?

– Zrobić? Ja? – zdziwiła się Hushidh.

– No wiesz, coś takiego, jak zrobiłaś z ludźmi Rashgallivaka, gdy stanął u progu domu cioci Rasy, chcąc uprowadzić jej córki. Wydarłaś mu lojalności tych ludzi i tak go pokonałaś. Nie pamiętasz?

Hushidh pamiętała, a jakże. Lecz to było łatwe, widziała bowiem, że więź Rasha z ludźmi była bardzo słaba, i wystarczyło kilka trafnych słów i nieco bezczelności, by wpoić im pogardę dla mocodawcy, sprawiając, że w mgnieniu oka go opuścili.

– To nie to samo. Nie mogę zmusić ludzi, żeby coś zrobili. Udało mi się pozbawić Rasha lojalności jego ludzi dlatego, że i tak nie chcieli go słuchać. Nie mogę odbudować twoich więzów z nami. Sama musisz to zrobić.

– Ale ja chcę.

– Co się dzieje? Wyjaśnij mi.

– Nie mogę.

– Czemu?

– Bo nic się nie dzieje.

– Ale coś będzie się działo, tak?

– Nie! – wykrzyknęła Luet gniewnie, z uporem. – To się nie stanie. I dlatego nie ma o czym mówić. – Pomknęła po drabinie w górę, do serca statku, tam gdzie czekał posiłek i zbierała się reszta.

To Naddusza, zrozumiała Hushidh. Naddusza kazała Luet zrobić coś, czego ona zrobić nie chce. A jeśli to zrobi, odetnie się od nas. Od wszystkich prócz męża i swoich dzieci. O co chodzi? Co Naddusza knuje?

I czemu nie wtajemniczyła w to mnie?

Po raz pierwszy Hushidh zaczęła myśleć o Nadduszy w kategorii wroga. Po raz pierwszy odkryła, że jej nie łączą silne więzy lojalności z Nadduszą. Zerwało je samo podejrzenie. Co robisz ze mną i z moją siostrą, o Święta? Cokolwiek to jest, przestań!

Nie doszła do niej jednak żadna odpowiedź. Jedynie cisza.

Naddusza wybrała Luet, by coś zrobiła, i nie wybrała mnie. Coś… czyli co? Muszę się dowiedzieć. Bo jeśli to coś okropnego, ja się przeciwstawię.

Luet nie podobał się budynek, w którym ostatnio przyszło im mieszkać. Wszędzie twarde powierzchnie, gładkie i bez życia. Tęskniła za drewnianym domkiem, w którym żyli przez osiem lat w malutkiej wiosce Dostatok, zanim jej mąż znalazł i otworzył pradawny kosmodrom Vusadka. A wszystkie wcześniejsze jej wspomnienia krążyły wokół domostwa Rasy w Basilice. Mieście kobiet, mieście piękna; czasem z rozrzewnieniem tęskniła za tumanami mgły nad ukrytym świętym jeziorem, gwarem tłumnych rynków, nieskończonymi rzędami budynków rozpychających się przy ulicach. Ale to miejsce – czy jego budowniczowie w ogóle zwracali uwagę na piękno? Czy podobało im się mieszkanie w takiej martwocie?

Mimo wszystko to był dom, bo tutaj jej dzieci przybiegały, by spać, by jeść; tutaj Nafai wracał późno w nocy, by zwinąć się w kłębek u jej boku w ich łóżku. A gdy nadejdzie chwila wejścia do statku, który nazwali „Basilika”, z pewnością i za tym domem zatęskni, za wspomnieniami żmudnej pracy, podekscytowanych dzieci i bezpodstawnych obaw. O ile okażą się bezpodstawne.

Powrót na Ziemię – co to znaczyło, skoro żaden człowiek nie był tam od milionów lat? I te sny, które wciąż ich nawiedzały, sny o wielkich szczurach obdarzonych złośliwą inteligencją, sny o stworzeniach jak nietoperze, które zdają się sprzymierzeńcami, choć są niewiarygodnie brzydkie. Nawet Naddusza nie wiedziała, co te sny oznaczają ani dlaczego Opiekunka Ziemi miałaby je wysyłać. Tak czy owak ogólne wrażenie, jakie odnosiła ze snów o Ziemi, było takie, że to nie jest raj.

Jednak przerażała ją – i, jak podejrzewała, przerażała wszystkich innych – sama podróż. Sto lat we śnie? I podobno obudzą się, nie postarzywszy się nawet o dzień? To było coś rodem z legend, jak ta dziewczynka, która zraniła palec o ząb myszy i zapadła w sen, a po obudzeniu odkryła, że wszystkie bogate i piękne dziewczęta stały się grubymi staruchami, a ona jest teraz najmłodsza i najładniejsza z nich. Wciąż jednak biedna. Luet zawsze dziwiło zakończenie tej historii – że ta dziewczynka wciąż była biedna. Powinna przecież istnieć wersja, w której król ją wybrał z powodu jej urody, zamiast żenić się z najbogatszą kobietą, by położyć ręce na jej majątku. Zresztą ta bajka nie miała nic do tego, co gryzło Luet w tej chwili. Czemu jej umysł zbłądził tak daleko od sedna? Ach, no tak. Bo myślała o podróży. O położeniu się w statku i pozwoleniu, by system podtrzymywania życia wkłuł w nią igły i zamroził na czas lotu. A skąd pewność, że po prostu nie umrą?

Cóż, mogli umrzeć już z tysiąc razy, odkąd tylko sprawy w Basilice zaczęło się źle dziać. A jednak dożyli do teraz, Naddusza przywiodła ich do tego miejsca i do tej pory wszystko szło pomyślnie. Dorobili się dzieci. Dobrze im się wiodło. Nikt nie umarł i nie został poważnie ranny. Odkąd Nafai otrzymał od Nadduszy powłokę gwiezdnego sternika, nawet Elemak i Mebbekew, jego nienawistni starsi bracia, zachowywali się stosunkowo poprawnie – a powszechnie było wiadomo, że nienawidzą idei powrotu na Ziemię.

Czemu więc Naddusza jest tak stanowczo zdecydowana wszystko zepsuć?

Jestem stanowczo zdecydowana ocalić wasze życie, twoje i twojego męża.

Tu, w tym miejscu, gdzie Naddusza faktycznie żyła, Luet słyszała jej głos o wiele wyraźniej niż kiedyś, jeszcze w Basilice.

– Powłoka gwiezdnego sternika obroni Nafaia – wyszeptała Luet. – A on obroni nas.

A gdy się zestarzeje? Gdy Elemak nauczy swych synów nienawidzić jego i wasze dzieci? To prosta matematyka, Luet. Gdy dojdzie do rozłamu w waszej grupie – a dojdzie – po jednej stronie będzie Elemak i jego czterech synów, Mebbekew i jego syn, Obring i jego dwóch synów, Vas i jego syn. Czterech silnych, dorosłych mężczyzn i ośmiu chłopców. A po waszej stronie kto? Twój mąż, to jasne. Ale jakich ma sprzymierzeńców? Swojego ojca, Volemaka?

– Starego Volemaka – dopowiedziała Luet półgębkiem.

Tak, zbyt starego. A Issib od urodzenia jest wątłym kaleką. Z mężczyzn zostaje tylko Zdorab, a kto wie, za kim on się opowie?

– Nawet jeśli za Nafaiem, nie robi to większej różnicy.

Rozumiesz więc, nawet z twoimi czterema synami, trzema Issiba i dwoma Volemaka nie będzie to wielka armia. Zresztą Elemak zaatakuje niebawem, zanim któreś z dzieci będzie na tyle dorosłe, żeby się liczyć. Mamy więc czterech silnych i brutalnych mężczyzn przeciw jednemu, który nie jest ani silny, ani brutalny.

– Tylko jeśli Nafai nie zdoła zintegrować grupy.

Elemak czeka na właściwy moment. Wiem to. I dlatego przekonasz Nafaia, żeby zrobił tak, jak ci pokazałam…

– Sama go przekonaj.

On nie chce mnie słuchać.

– Bo wie, że twój plan skończy się katastrofą. Doprowadzi właśnie do tego, czemu, jak twierdzisz, próbujesz zapobiec.

Pewnie, pojawią się pretensje…

– Pretensje? Och, tylko troszkę. Dotrzemy na Ziemię i wszyscy dorośli wybudzą się z letargu tylko po to, by odkryć, że – ups! – Nafai i Luet jakoś tak sami nie poszli spać, i że – znowu ups! – jakoś tak w ogóle nie położyli do komór kilkunastu starszych dzieci na dziesięć lat podróży! Widzisz, Shuya, moja droga siostrzyczko, gdy zasypiałaś, twoja córka Dza miała ledwie osiem lat, ale teraz ma osiemnaście i jest żoną Padaroka, który, tak przy okazji, ma teraz siedemnaście… wybaczcie nam, Shedemei i Zdorabie, wiedzieliśmy, że nie będziecie mieli nam za złe, jeśli wychowamy waszego jedynego syna za was. A gdy mieliśmy te dzieci pod swoją opieką, jakoś tak wyszło, że poświęciliśmy cały ten czas na uczenie ich, są więc teraz ekspertami we wszystkim, co muszą wiedzieć, by zbudować naszą kolonię. Są też dość duzi i silni, by wykonywać pracę dorosłych. Ale – znów ups! – żadne z waszych dzieci, Eiadh, Kokor, Sevet i Lal, żadne z waszych nie odebrało takiego szkolenia! Wasze są wciąż małymi dziećmi, które niewiele mogą pomóc.

Widzę, że przemyślałaś każdy aspekt tego planu. Czemu więc nie rozumiesz, że jest on niezbędny i bezbłędny?

– Będą wściekli. Wszyscy nas znienawidzą – Volemak i Rasa, Issib i Shuya, Shedemei i Zdorab – bo odebraliśmy im ich najstarsze dzieci, i cała reszta też, bo nie daliśmy takiej samej przewagi ich dzieciom.

Będą się gniewać, lecz ci, którzy są moimi zaufanymi przyjaciółmi, szybko pojmą, że to było niezbędne, by ich dzieci podrosły i stały się silniejsze. To zmieni bilans sił w grupie. To uratuje życie wam wszystkim.

– I już zawsze będą święcie przekonani, że grupa rozpadła się tylko dlatego, że ja z Nafaiem postąpiliśmy podle. Będą nas nienawidzić, winić, a już na pewno nigdy więcej nam nie zaufają.

Powiem im, że to był mój pomysł.

– A oni powiedzą, że jesteś tylko komputerem i oczywiście nie rozumiałaś, jak ludzie się poczują, ale my rozumieliśmy i dlatego powinniśmy odmówić.

Może powinniście. Ale nie odmówicie.

– Ja już odmówiłam. I teraz też odmawiam.

Odmawiasz ustami i głową, ale Hushidh widziała, że w głębi serca już jesteś gotowa mnie posłuchać.

– Nie! – krzyknęła Luet.

– Mamo! – zawołała Chveya zza drzwi.

– Co się stało, Veya?

– Z kim rozmawiasz?

– Z sobą, we śnie. Jakieś głupoty. Wracaj do łóżka.

– Czy ojciec już wrócił?

– Nadal siedzi w statku z Issibem.

– Mamo?

– Wracaj do łóżka, Chveya. Mówię poważnie.

Za drzwiami zaszurały sandały o podłogę. Ile córka usłyszała?

Słyszała wszystko.

– Czemu mnie nie ostrzegłaś?

Czemu mówisz na głos? Przecież słyszę twoje myśli.

– Gdy mówię na głos, moje myśli są wyraźniejsze. Jaki masz plan? Posłużyć się Chveyą, żeby doprowadziła twoją intrygę do końca?

Ponieważ nie chcesz omówić tego z Nafaiem, obudziłam Chveyę, by usłyszała, co mówiłaś. Ona mu o tym wspomni.

– A nie mogłaś sama z nim o tym pomówić?

On nie chce mnie słuchać.

– Jest bardzo mądrym człowiekiem. I za to go kocham.

Potrzebne mu świeże spojrzenie. Twoje byłoby najlepsze. Ale Chveya się nada.

– Zostaw moje dzieci w spokoju!

Twoje dzieci są takimi samymi ludźmi jak ty. Gdy byłaś w wieku Chveyi, znano cię już jako wodną wieszczkę Basiliki. Nie przypominam sobie, byś wtedy narzekała, że mam z tobą taką relację. A gdy Chveya zaczęła otrzymywać sny od Opiekunki Ziemi, pamiętam, że się cieszyłaś.

– Kiedyś myślałam, że jesteś… że jesteś boginią.

A teraz co o mnie myślisz?

– Gdybym nie wiedziała, że jesteś programem komputerowym, powiedziałabym, że jesteś wścibską, wstrętną, starą jędzą.

Możesz się na mnie gniewać, jeśli chcesz. To nie rani moich uczuć. Rozumiem cię nawet. Ale musisz spojrzeć na to szerzej, Luet. Tak jak ja.

– O tak, twoje spojrzenie jest bardzo szerokie i nie zauważasz, że niszczysz życie malutkich muszek takich jak my.

A czy twoje życie było dotąd złe?

– Powiem tak: nie potoczyło się zgodnie z oczekiwaniami.

Ale czy było złe?

– Zamknij się i zostaw mnie samą.

Luet rzuciła się na łóżko i próbowała zasnąć.

Lecz wciąż biła się z myślami. Hushidh zauważyła, że nie jestem już związana z innymi ludźmi w naszej społeczności. A to oznacza, że gdzieś w głębi serca noszę już podświadomy zamiar zrobienia tego, co zaplanowała Naddusza. Równie dobrze mogę więc się poddać i zrobić to świadomie.

Zrobić to i do śmierci żyć ze świadomością, że moja siostra i ciocia Rasa, i kochana Shedemei mnie nienawidzą i że ja w pełni, całkowicie zasługuję na ich nienawiść.

Oblicze Pradawnego

Dostępne w pełnej wersji

Sekrety

Dostępne w pełnej wersji

Perswazja

Dostępne w pełnej wersji

Podsłuchiwacz

Dostępne w pełnej wersji

Brzydki bóg

Dostępne w pełnej wersji

Sztorm na morzu

Dostępne w pełnej wersji

Rozwiązanie

Dostępne w pełnej wersji

CZĘŚĆ II

Przyziemienie

Obserwatorzy

Dostępne w pełnej wersji

Poszukiwacze

Dostępne w pełnej wersji

Nory

Dostępne w pełnej wersji

Przyjaciele

Dostępne w pełnej wersji

Zabijanie

Dostępne w pełnej wersji

Słowa

Dostępne w pełnej wersji

Podziały

Dostępne w pełnej wersji

Gwiezdna sterniczka

Dostępne w pełnej wersji

PODZIĘKOWANIA

Dostępne w pełnej wersji