Ocalenie Callie i Kaydena - Jessica Sorensen - ebook + książka

Ocalenie Callie i Kaydena ebook

Jessica Sorensen

4,6

Opis

Wzruszająca historia dwóch przepełnionych smutkiem dusz, które łączy uczucie bezbrzeżnej miłości.

Mroczny sekret, od lat skrywany przez Kaydena w końcu wyszedł na jaw. Co gorsza, chłopak stoi w obliczu groźby oskarżenia przed sądem o pobicie. Jedynym sposobem, by mógł oczyścić swoje imię jest zdradzenie przez Callie jej tajemnicy. Ale Kayden nigdy jej o to nie poprosi. Zamiast tego zrobi wszystko, co w jego mocy, by ją chronić. Nawet jeśli oznacza to opuszczenie przez niego jedynej dziewczyny, którą kiedykolwiek pokochał.

Callie wie, że Kayden pogrąża się w ciemności i rozpaczliwie pragnie go ocalić. Lecz uda jej się to jedynie wtedy, gdy stawi czoła swojemu największemu lękowi i wyzna wszystkim własne bolesne tajemnice. Pomysł przerwania milczenia wzbudza u niej trwogę, ale nie tak wielką, jak myśl o utracie Kaydena.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 384

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (197 ocen)
133
44
17
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozenka2022

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dobra książka warto przeczytać.Bozenka 2022.
00
mater0pocztaonetpl

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia 💙💙💙
00
LadyPok

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Jagoda180

Nie oderwiesz się od lektury

cudowne zakończenie historii tych dwojga
00
Julitals

Nie oderwiesz się od lektury

Tak samo genialna jak pierwsza część. Poważnie traktuje problemy głównych bohaterów, które są bardzo ciężkie i traumatyczne. Z minusów momentami było za dużo scen erotycznych, ale nie odebrało mi to chęci do dalszego poznawania losów bohaterów. Polecam.
00

Popularność




Jessica Sorensen Ocalenie Callie i Kaydena ISBN: 978-83-7785-809-7 TYTUŁ ORYGINAŁU: The Redemption of Callie and Kayden PRZEKŁAD: Ewa Helińska Copyright © 2013 by Jessica Sorensen All rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S­-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2015 ILUSTRACJA NA OKŁADCE Regina Wamba REDAKCJA: Magdalena WójcikZysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67, faks 61 852 63 26 Dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.

Prolog

Callie

Chcę oddychać.

Chcę znów czuć, że żyję.

Niech zniknie już ten ból.

Niechaj wszystko do mnie wróci. Chociaż szczęście wymknęło mi się z rąk. Rejestruję każdy dźwięk, każdy śmiech i każdy płacz. Wokoło ludzie biegają jak opętani, ale nie mogę oderwać wzroku od szklanych drzwi przesuwnych. Na zewnątrz szaleje burza. Deszcz bębni o beton, piach i zeschłe liście. W oczy rażą światła karetki, która podjeżdża pod bramę. Czerwony blask odbija się w zlanej deszczem ziemi. To kolor krwi. Takiej jak Kaydena. Krwi rozsmarowanej na całej podłodze. Tyle krwi…

Czuję duszność w piersi. Głowa mnie boli. Nie jestem w stanie wykonać żadnego ruchu.

— Callie — mówi Seth. — Callie, spójrz na mnie.

Odwracam wzrok od drzwi i patrzę w przepełnione troską brązowe oczy.

— Tak?

Seth ujmuje moją rękę. Uspokaja mnie ciepło jego skóry.

— Wszystko będzie dobrze.

Wpatruję się w niego, powstrzymując łzy. Muszę być silna.

— Racja.

Wzdycha i poklepuje mnie po dłoni.

— Wiesz co? Pójdę sprawdzić, czy już wpuszczają odwiedzających. Minął prawie cały cholerny tydzień. Powinni pozwolić już na wizyty. — Wstaje z krzesła i przemierza zatłoczoną poczekalnię, idąc w kierunku recepcji.

Wszystko będzie dobrze.Musi przetrwać. Ale w głębi serca czuję, że wcale nie skończy się to dla niego dobrze. Oczywiście, rany i połamane kości w końcu się wygoją. Jednak więcej czasu zajmie leczenie duszy. Zastanawiam się, jak zachowa się Kayden, gdy go znów zobaczę. Kim będzie?

Seth rozpoczyna rozmowę z recepcjonistką. Kobieta ledwo poświęca mu uwagę, odbierając telefony i jednocześnie obsługując komputer. Ale to nie ma znaczenia. Wiem, jaka będzie jej odpowiedź — taka sama jak wcześniej. Nie pozwalają na odwiedziny, chyba że to rodzina. Jego rodzina, czyli ludzie, który go zranili. A on nie potrzebuje takiej rodziny.

— Callie. — Głos Maci Owens wyrywa mnie z odrętwienia. Mrugam, podnosząc wzrok na matkę Kaydena. Marszczę brwi. Kobieta ma na sobie ołówkową spódnicę w wąskie prążki. Patrzę na zadbane paznokcie i wielki kok na czubku głowy. — Po co tu przyszłaś?

Z trudem opanowuję się, żeby nie zadać jej tego samego pytania.

— Przyszłam, żeby zobaczyć Kaydena. — Wciąż siedząc, prostuję plecy.

— Słoneczko. — Mówi do mnie, jakbym była dziewczynką. Marszczy czoło, patrząc na mnie z góry. — Kayden nie może przyjmować gości. Mówiłam ci to już parę dni temu.

— Ale ja muszę niebawem wracać na studia. — Ściskam mocno oparcie krzesła. — Muszę go zobaczyć przed wyjazdem.

Kręci głową i siada obok mnie, zakładając nogę na nogę.

— To niemożliwe.

— Dlaczego? — Wypowiadam słowa szorstkim głosem. Nigdy jeszcze tak nie mówiłam.

Rozgląda się wokoło ukradkiem, zmartwiona, że zrobię scenę.

— Skarbie, możesz mówić ciszej?

— Proszę mi wybaczyć, ale muszę wiedzieć, czy nic mu nie jest. — Kipi we mnie gniew. Nie pamiętam, żebym była kiedykolwiek tak wściekła. Wcale mi się to nie podoba. — I chcę wiedzieć, co się zdarzyło.

— Kayden jest chory. Tak mają się sprawy — odpowiada spokojnie i zaczyna wstawać z krzesła.

— Proszę zaczekać. — Podnoszę się razem z nią. — Jak to: jest chory?

Przechyla głowę na bok. Na jej twarzy pojawia się wyraz najgłębszego smutku, ale ja myślę tylko o tym, że to jest kobieta, która pozwoliła, by przez wiele lat jej mąż bił syna.

— Kochanie, nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale Kayden sam zrobił sobie krzywdę.

Potrząsam głową i cofam się, by nie mieć z nią żadnej styczności.

— O, nie.

Na jej twarzy maluje się jeszcze głębszy smutek. Przypomina teraz plastikową lalkę ze szklistymi oczami i namalowanym sztucznym uśmiechem.

— Słoneczko, Kayden od dawna miał problem z cięciem się, a teraz… cóż, sądziliśmy, że jest coraz lepiej, ale najwidoczniej się myliliśmy.

— Nie, nie jest chory! — krzyczę. Naprawdę wrzeszczę. Sama jestem w szoku. Matka Kaydena jest wstrząśnięta. Wszyscy w poczekalni patrzą na mnie ze wzburzeniem. — A ja mam na imię Callie, nie „słoneczko”.

Seth podbiega do mnie i wpatruje się zatroskanymi, szeroko rozwartymi oczami.

— Callie, co ci jest?

Zerkam na niego, a potem rozglądam się wokół. Ludzie umilkli i gapią się na mnie.

— Ja… nie wiem, co się ze mną dzieje. — Okręcam się na pięcie i wypadam przez rozsuwane szklane drzwi. Obijam sobie łokieć o framugę, bo nie otwierają się dostatecznie szybko. Biegnę przed siebie, aż trafiam na kępę krzewów za szpitalem. Tam padam na kolana i wymiotuję na piasek. Ramiona mi się trzęsą. Czuję ucisk w brzuchu. Oczy mnie pieką od łez. Kiedy już mam pusty żołądek, siadam na piętach opartych o mokry piach.

Nie ma mowy, żeby Kayden sam sobie to zrobił. Ale w głębi serca cały czas rozmyślam o bliznach na jego ciele i nie mogę pozbyć się wątpliwości: a jeśli jednak tak właśnie było?

Kayden

Otwieram oczy. Pierwsze, co widzę, to wwiercający się w źrenice blask. Dezorientuje mnie to. Nie wiem, gdzie jestem. Co się stało? Wtedy dobiegają mnie głuche odgłosy i jakiś brzęk. Wokół mnie panuje chaos. Słyszę pisk niezidentyfikowanej maszyny. Zdaje się, że ten dźwięk synchronizuje się z bijącym w mojej piersi sercem, ale rytm jest powolny i nierówny. Czuję ziąb — w ciele i w duszy.

— Kayden, słyszysz mnie? — To głos mamy, ale oślepiające światło przeszkadza mi ją zobaczyć. — Kaydenie Owensie, otwórz oczy — powtarza, aż jej głos zamienia się w mojej głowie w nieznośne bzyczenie.

Raz po raz uchylam i zamykam powieki. W końcu przewracam oczami, kierując źrenice w tył głowy. Mrugam. Ostatecznie z blasku wyłaniają się ciemniejsze plamy, stopniowo zamieniając się w twarze nieznanych mi ludzi. Wszyscy patrzą na mnie ze strachem. Szukam wśród nich wzrokiem tej jednej osoby, ale nigdzie jej nie ma.

Rozchylam usta i zmuszam wargi, by uformowały słowo.

— Callie.

Nade mną pojawia się mama. Patrzy na mnie zimniejszym wzrokiem, niż mógłbym się spodziewać. Wydyma wargi.

— Czy ty sobie wyobrażasz, na co naraziłeś naszą rodzinę? Co się z tobą dzieje? Nie cenisz swojego życia?

Zerkam na lekarzy i pielęgniarki zgromadzonych wokół mojego łóżka. Uświadamiam sobie, że na ich twarzach maluje się nie strach, ale irytacja i rozdrażnienie.

— Co… — Gardło mam suche jak piasek pustyni. Zmuszam mięśnie szyi, by poruszyły się, próbuję parę razy przełknąć ślinę. — Co się stało? — Zaczynam sobie wszystko przypominać: krew, przemoc, ból… I pragnienie, by wszystko się wreszcie skończyło.

Mama kładzie dłonie na mojej głowie i pochyla się nade mną.

— Sądziłam, że już sobie poradziliśmy z tym problemem. Myślałam, że już z tym skończyłeś.

Przechylam głowę na bok i kieruję spojrzenie na przedramię. Nadgarstek okrywają bandaże, a spod bladej skóry prześwitują błękitne żyły. Rękę opasuje bransoletka identyfikacyjna, a do palca przyczepiono klips. Już sobie wszystko przypomniałem. Patrzę w jej oczy.

— Gdzie jest tata?

Mruży oczy, aż zamieniają się w szparki. Ścisza głos, pochylając się jeszcze bliżej do mnie.

— Wyjechał służbowo.

Wpatruję się w nią wzrokiem bez wyrazu. Gdy dorastałem, nigdy nie reagowała na przemoc w naszym domu. Chyba jednak żywiłem nadzieję, że ten raz zmusi ją do przerwania milczenia i ciągłego stawania w obronie czynów mojego ojca.

— Podróż służbowa? — cedzę słowa.

Mężczyzna w białym fartuchu z długopisem w kieszeni, okularach na nosie i włosach przyprószonych siwizną mówi coś do mojej mamy, a potem wychodzi z pokoju, dzierżąc w ręku podkładkę z kartkami. Pielęgniarka podchodzi do piszczącej maszyny obok mojego łóżka i zaczyna zapisywać coś na mojej karcie.

Matka pochyla się jeszcze bliżej. Jej cień pada na mnie. Szepcze ściszonym, ostrzegawczym tonem:

— Nie powiążesz ojca z tym wszystkim. Lekarze wiedzą, że podciąłeś sobie żyły, a całe miasto mówi, że skatowałeś Caleba. To nie jest korzystna dla ciebie sytuacja, a może się jeszcze pogorszyć, jeśli spróbujesz wciągnąć w to ojca. — Opiera się na krześle. Po raz pierwszy zdaję sobie sprawę, jak wielkie są jej rozszerzone źrenice. Ledwo widać wokół nich rąbek tęczówki. Wygląda, jakby coś ją opętało. Może zawładnął nią diabeł albo mój ojciec — ale chyba to jedno i to samo. — Nic ci nie będzie. Rany nie sięgnęły ważnych organów. Straciłeś wiele krwi, ale zrobili ci transfuzję.

Opieram dłonie o łóżko i próbuję siąść, ale nie pozwala na to ciężar mojego ciała i osłabienie.

— Ile czasu byłem nieprzytomny?

— Przez kilka dni odzyskiwałeś przytomność i z powrotem zapadałeś w sen. Ale lekarze twierdzą, że to normalne. — Zaczyna poprawiać brzegi kołdry wokół mnie, jakbym znów był jej dzieckiem. — Bardziej martwią się tym, dlaczego się ciąłeś.

Mógłbym wykrzyczeć jej to w twarz. Mógłbym obwieścić całemu światu, że to nie tylko moja wina. Razem z tatą dokonaliśmy krzywd na mnie. Ale gdy rozglądam się wokół, zdaję sobie sprawę, że nikogo to nie obchodzi. Zostałem sam. To prawda, ciąłem się. I przez chwilę przemknęła mi przez myśl nadzieja, że nadejdzie mój koniec. Cały ból, nienawiść i poczucie, że nie jestem nic wart, znikną po tych dziewiętnastu latach ostatecznie.

Mama poklepuje mnie po nodze.

— Dobrze już, wrócę jutro.

Nie odpowiadam. Przewracam się na bok i zaciskam usta. Pozwalam sobie zapaść w kojący mrok, z którego się wybudziłem. Teraz to ciemność jest dla mnie wybawieniem, a nie promienie słońca.

Rozdział pierwszy

62. Nie daj się złamać.

Callie

Poświęcam wiele czasu na pisanie w dzienniku. To dla mnie prawie jak terapia. Jest już późna noc, a ja nie mogę zasnąć. Boję się jutrzejszego porannego powrotu do kampusu i pozostawienia Kaydena. Jak mogłabym znieść porzucenie go, wymazanie jego osoby ze swojego życia? Jak dalej żyć, jakby nic się nie stało? Wszyscy mi powtarzają, że powinnam tak postąpić. Podobno to takie proste jak zakup nowego ciucha. Ale mnie nigdy nie przychodziło łatwo dobieranie nowej garderoby.

Siedzę w pokoju nad garażem. Sama ze swoją samotnością. Moi wyłączni towarzysze to dziennik i długopis. Wzdycham, patrząc na księżyc, a potem pozwalam, by dłoń ślizgała się po papierze, jakby bez mojego udziału.

Nie mogę wymazać z pamięci tego widoku, niezależnie od tego, jak bardzo bym się starała. Gdy zamykam oczy, widzę leżącego na podłodze Kaydena. Jego ciało skąpane jest we krwi. Podłoga, fugi między kaflami i rozsypane wokół niego noże toną w czerwieni. Krwawi, zniszczony nie tylko na zewnątrz. Pewnie ludzie mogliby uznać, że nic z niego już nie będzie. Ale ja tak nie uważam.

Też kiedyś rozpadłam się na milion kawałków. Zniszczyła mnie obca dłoń. Teraz jednak poczułam, że zaczynam na nowo stanowić jedną całość. A przynajmniej tak mi się wydawało. Tylko że gdy znalazłam Kaydena leżącego na podłodze, znów dopadło mnie wrażenie, jakby część mnie rozprysła się w drobny mak. Kiedy jego matka powiedziała, że sam sobie to zrobił, poczułam się jeszcze bardziej niekompletna. Ciął się i najprawdopodobniej robił to od lat.

Nie wierzę.

Nie mogę w to uwierzyć. Nie teraz, kiedy dowiedziałam się tego wszystkiego o jego ojcu.

Nie potrafię.

Ręka przerywa pisanie. Czekam, aż znów napłyną słowa, ale zdaje się, że tylko tyle musiałam napisać. Padam na łóżko i wpatruję się w księżyc. Zastanawiam się, jak mam dalej żyć, skoro wszystko, co dla mnie ważne, zastygło w bezruchu.

* * *

— Panienko, zetrzyj z twarzy ten smutny grymas. — Seth trzyma mnie za rękę, prowadząc przez dziedziniec kampusu. Przeszywa mnie ziąb. Z ciężkich chmur siąpi deszcz. Chodniki upstrzone są mętnymi kałużami. Z gzymsów historycznych budynków otaczających kampus leją się strugi wody. Pod moimi tenisówkami mlaszcze błoto. Paskudna pogoda pasuje do mojego nastroju. Wokoło ludzie biegną, by zdążyć na zajęcia, albo z nich wracają, a ja mam ochotę wrzasnąć: „Wolniej, niech was dogoni rzeczywistość!”.

— Staram się — odpowiadam Sethowi, ale nie udaje mi się rozpogodzić. Wciąż marszczę brwi, odkąd parę tygodni temu znalazłam leżącego na podłodze Kaydena. Wspomnienia ranią mnie, zostawiając w sercu ostre okruchy. Wiem, że po części też jestem temu winna. To ja opowiedziałam Kaydenowi o Calebie. Nawet nie zadałam sobie trudu, by zaprzeczyć, kiedy mnie o niego zapytał. Coś we mnie chciało, by się dowiedział, i ucieszyłam się nawet, gdy Luke powiedział mi, że Kayden pobił Caleba.

Seth szturcha mnie łokciem i wzmacnia uścisk, widząc, że się potykam i zataczam.

— Callie, musisz przestać nieustannie się zamartwiać. — Pomaga mi odzyskać równowagę. — Wiem, że ci ciężko, ale smucenie się w niczym nie pomoże. Nie chcę, byś z powrotem stała się tą ponurą dziewczyną, którą kiedyś poznałem.

Zatrzymuję się w pół kroku, wdeptując w kałużę. Zimna woda wlewa się do butów i przemacza skarpetki.

— Seth, nie chcę znów do tego wracać. — Wysuwam dłoń z jego ręki i otulam się szczelnie kurtką. — Tylko nie potrafię przestać o nim myśleć… O tym, jak wyglądał. Ten widok utkwił mi w pamięci. — Na zawsze wrył się w umysł. Nie chciałam wyjeżdżać z Afton, ale mama zagroziła mi, że jeśli stracę semestr, nie pozwoli mi zostać w domu podczas bożonarodzeniowych ferii. Nie miałabym wtedy dokąd pójść. — Zwyczajnie, tęsknię za nim i czuję się podle, że zostawiłam go samego z jego rodziną.

— Nic to by nie pomogło, gdybyś została na miejscu. I tak nie wolno by ci było go zobaczyć. — Seth odgarnia złote włosy znad brązowych oczu i patrzy na mnie ze współczuciem. Krople deszczu spływają mu po twarzy. — Callie, wiem, jak ci ciężko, zwłaszcza po tym, że powiedzieli… że sam to sobie zrobił. Ale nie możesz się załamać.

— Nie załamuję się. — Mżawka znienacka przekształca się w ulewę. Biegniemy, szukając schronienia pod koronami drzew, osłaniając ramionami głowy. Odgarniam pasma mokrych brązowych włosów z twarzy, zakładając je za uszy. — Tylko nie mogę przestać o nim myśleć. — Wzdycham, ścierając z policzków krople deszczu. — Poza tym, nie wierzę, że sam sobie to zrobił.

Seth garbi się, obciągając rękawy zapinanej czarnej bluzy.

— Callie, przykro mi mówić, ale… jeśli rzeczywiście to zrobił? Wiem, że to mógł być jego tata, ale jeśli nie? Co, gdyby lekarze mieli rację? Wiesz, wysłali go do tego zakładu psychiatrycznego z jakiegoś powodu.

Krople deszczu biją nas w twarz. Mrużę oczy, by osłonić je rzęsami przed wodą.

— Niech będzie, zrobił to. Ale to nie ma żadnego znaczenia. — Wszyscy mają sekrety, tak jak ja. Byłabym hipokrytką, gdybym potępiała Kaydena za samookaleczenia. — Nieważne, przecież nie wysłała go tam rodzina. Przeniósł go szpital, by obserwować postępy w leczeniu. I tyle. Nie musi tam przebywać.

Seth uśmiecha się do mnie współczująco, ale w jego oczach widzę żal. Pochyla się ku mnie i całuje przelotnie w policzek.

— Wiem o tym. Dlatego jesteś taka, jaka jesteś. — Odsuwa się ode mnie, obraca w bok i oferuje ramię, bym się na nim wsparła. — A teraz ruszamy, bo spóźnimy się na zajęcia.

Wzdycham i biorę go pod rękę. Razem wchodzimy w strugi deszczu. Mimo wszystko w drodze na wykłady cieszymy się wzajemną obecnością.

— Może się rozerwiemy? — proponuje Seth, otwierając drzwi głównego budynku kampusu. Wprowadza mnie do ciepłego korytarza. Za nami zamykają się drzwi. Puszcza moją rękę i strząsa krople deszczu z kurtki. — Moglibyśmy na przykład pójść na jakiś film. Nie mogłaś się doczekać, żeby obejrzeć… — Strzela kilka razy palcami. — Nie pamiętam tytułu, ale mówiłaś o nim, zanim wyjechałaś.

Wzruszam ramionami, poprawiając kucyk. Ściągam mocno włosy, aż woda ścieka z końcówek.

— Też sobie tego nie przypominam. I nie do końca mam ochotę na oglądanie filmu.

Seth marszczy czoło.

— Musisz przestać się burmuszyć.

— Wcale się nie burmuszę. — Rozmasowuję pierś w miejscu serca. — Tylko cały czas czuję tu ból.

Patrzę, jak jego ramiona unoszą się i opadają w rytm westchnienia.

— Callie, ja…

Podnoszę rękę i potrząsam przecząco głową.

— Seth, od zawsze wiedziałam, że chcesz mi pomóc. Za to cię kocham. Ale rany stanowią część naszego istnienia, zwłaszcza w przypadku kogoś, kogo ko… o kogo się martwię. To też rani.

Unosi brwi, zauważając moje przejęzyczenie.

— Dobrze, chodźmy na zajęcia.

Przytakuję i idę za nim korytarzem. Czuję deszcz przesiąkający przez ubranie. W butach chlupocze woda. Chociaż panuje chłód, a do ciała przywiera mokry materiał, w głowie mam wspomnienia przepięknych chwil, wypełnionych cudownymi pocałunkami. Nie chcę nigdy ich stracić.

Ponieważ teraz tylko tyle do mnie należy.

* * *

Czas strasznie się dłuży. Zajęcia na studiach kończą się, zmierzając do zimowych ferii. Gapię się na podręcznik angielskiego od tak długiego czasu, że niemalże czuję, jak oczy robią się czerwone, a słowa zamazują się i wyglądają identycznie. Przecieram powieki. Udaję, że nie czuję zapachu marihuany w pokoju, a moja współlokatorka, Violet, nie leży nieprzytomna w poprzek łóżka naprzeciwko. Trwa to od ponad dziesięciu godzin. Martwiłabym się, że umarła, ale cały czas mamrocze coś niezrozumiale przez sen.

Oprócz nauki przed egzaminem z angielskiego powinnam napisać wypracowanie. Na początku roku dołączyłam do klubu twórczego pisania i przed końcem grudnia oczekują ode mnie dostarczenia trzech projektów: wiersza, noweli i eseju niezwiązanego z fikcją. Chociaż uwielbiam pisać, walczę z myślą o przelaniu prawdy na papier, by przeczytali o tym inni. Boję się, co może się zdarzyć, gdy naprawdę otworzę się przed ludźmi. A może tylko wydaje mi się, że głupio byłoby napisać, jak naprawdę wygląda sprawa Kaydena, skoro właśnie ją przeżywa. Na razie zapisałam tylko: „Tam, gdzie ulatują liście. Autorka: Callie Lawrence”. Nie jestem pewna, dokąd zmierzam.

Padający deszcz przeobraził się w pierzaste śnieżne płatki. Opadają z nieba, tworząc na dziedzińcu kampusu srebrzystą powłokę lodu. Postukuję palcami o okładkę książki. Myślę o domu. Pewnie już napadało z metr śniegu i samochód mamy utknął na podjeździe. Wyobrażam sobie pługi śnieżne, przemierzające ulice miasta. Tata zapewne przeprowadza rozgrzewki w sali gimnastycznej, bo na zewnątrz jest za zimno. A Kayden wciąż przebywa w szpitalu pod opieką lekarzy, ponieważ uznali, że próbował się zabić. Minęło parę tygodni od tamtego zdarzenia. Przez jakiś czas był nieprzytomny ze względu na transfuzję i rany na jego ciele. Potem wybudził się i nikt nie mógł go odwiedzać. Uznali, że „jest w grupie wysokiego ryzyka” i „należy go obserwować”. To słowa jego matki, nie moje.

Położyłam telefon na łóżku obok stosu kartek i zestawu flamastrów do podkreślania. Chwytam go w dłoń i wybieram numer Kaydena, czekając na pocztę głosową.

— Hej, tu Kayden. Jestem zajęty i nie mogę teraz odebrać twojego telefonu, więc zostaw wiadomość. Może będziesz mieć tyle szczęścia, że oddzwonię. — W jego głosie słychać sarkazm, jakby myślał, że to, co mówi, jest zabawne. Uśmiecham się. Tak bardzo za nim tęsknię, że czuję ukłucie w sercu.

Wciąż przysłuchuję się jego słowom, aż nagle zauważam podszywający je ból. To pod nim skrywają się jego sekrety. W końcu rozłączam się i padam plecami na łóżko. Żałuję, że nie mogę cofnąć czasu, wtedy nie pozwoliłabym, by Kayden poznał prawdę o Calebie i gwałcie na mnie.

— Boże, która godzina? — Violet podrywa się na łóżku i mruga przekrwionymi oczami. Patrzy na zegarek na nadgarstku. Macha głową i odgarnia z twarzy czarne, przetykane czerwonymi pasmami włosy. Wygląda przez okno, zauważając padający śnieg. — Ile byłam nieprzytomna?

Wzruszam ramionami i wpatruję się w sufit.

— Chyba jakieś dziesięć godzin.

Zrzuca z siebie kołdrę i gramoli się z łóżka.

— Kurde, opuściłam zajęcia z chemii.

— Uczysz się chemii? — Nie chciałam być nieuprzejma. Niestety, w moim głosie słychać zdumienie, że uczęszcza na takie zajęcia. Dzielę pokój z Violet już od trzech miesięcy i wiem tyle, że lubi imprezy i chłopców.

Patrzy na mnie spode łba, wsuwając dłoń w rękaw skórzanej kurtki.

— Niby że co? Wątpisz, że mogę się bawić i na dodatek być inteligentna?

Potrząsam przecząco głową.

— Nie to miałam na myśli. Ja tylko…

— Wiem, co o mnie sądzisz. Wiem, jaką wszyscy mają opinię na mój temat. — Zgarnia torbę z biurka, wącha koszulkę pod pachą i wzrusza ramionami. — Ale dam ci pewną radę. Może nie powinnaś oceniać kogoś na podstawie jego wyglądu.

— Wcale nie oceniam. — Czuję się podle. — Wybacz, jeśli takie sprawiam wrażenie.

Bierze telefon z biurka i wrzuca go do torby. Potem kieruje się ku drzwiom.

— Słuchaj, jeśli ktoś o imieniu Jesse zajrzy tutaj, możesz udać, że przez cały dzień mnie nie widziałaś?

— Czemu? — pytam, podnosząc się.

— Bo nie chcę, żeby wiedział o tym, że tu byłam. — Otwiera drzwi i zerka na mnie przez ramię. — Mój Boże, ależ ostatnio jesteś cięta. Kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy, myślałam, że się świetnie dogadamy. Ale od jakiegoś czasu jesteś strasznie nieznośna.

— Wiem — odpowiadam cicho, opuściwszy głowę. — Przepraszam cię za to. Ostatnie tygodnie nie były dla mnie łaskawe.

Zatrzymuje się w drzwiach i mierzy mnie wzrokiem.

— Czy… — Zbiera się w sobie i widzę zmieszanie na jej twarzy. Cokolwiek próbuje powiedzieć, orientuję się, że sprawia jej to trudność. — Nic ci nie dolega?

Kręcę głową. Przez jej twarz przebiega grymas. Może to ból. Przez sekundę zastanawiam się, czy Violet nie cierpi przez coś. Ale po chwili wzrusza ramionami i wychodzi, trzasnąwszy drzwiami. Głośno wypuszczam powietrze i ponownie kładę się na łóżku. Ogarnia mnie pragnienie, by znów włożyć palec w gardło i wyrzucić z brzucha ciężkie, nieczyste uczucia. A niech to. Potrzebuję terapii. Nie wstając, sięgam po telefon i dzwonię do swojego terapeuty, zwanego również Sethem. Do mojego najlepszego przyjaciela na świecie.

— Callie, kocham cię z całego serca — mówi Seth po trzech dzwonkach. — Ale zdaje się, że za chwilę uda mi się kogoś zaciągnąć do łóżka, więc niech to będzie coś ważnego.

Krzywię się, czując, jak rumieniec wypełza mi na policzki.

— To nic takiego… Chciałam tylko pogadać. Ale jeśli jesteś zajęty, zdzwonimy się później.

Wzdycha.

— Wybacz, to zabrzmiało bardziej nieuprzejmie, niż miałem na myśli. Jeśli rzeczywiście mnie potrzebujesz, daj tylko znać. Wiesz, że jesteś dla mnie priorytetem.

— Jesteś z Greysonem?

— Oczywiście. — W jego głosie pobrzmiewa śmiech. — Nie jestem jakąś męską dziwką.

Z moich ust wymyka się chichot. Sama się dziwię, że wystarczy chwila rozmowy z nim, bym poczuła się lepiej.

— Uwierz, nic mi nie jest. Zwyczajnie, nudziłam się i szukałam pretekstu, by oderwać się od podręcznika angielskiego. — Zrzucam książkę z łóżka na podłogę i przewracam się na brzuch, opierając na łokciach. — Już kończę z tobą rozmowę.

— Ale jesteś tego tak naprawdę, naprawdę pewna?

— Na sto procent. Baw się dobrze.

— Och, wierz mi, taki mam zamiar.

Śmieję się z jego słów, ale gdzieś w brzuchu czuję ból. Już mam się rozłączyć, gdy Seth dodaje:

— Callie, jeśli potrzebujesz czyjejś obecności, możesz zadzwonić do Luke’a. Obydwoje przechodzicie przez to samo. Brakuje wam Kaydena i nie do końca rozumiecie, co się stało.

Obgryzam paznokcie. Spędziłam nieco czasu w towarzystwie Luke’a, ale wciąż nie czuję się komfortowo, gdy obok są mężczyźni, wyłączywszy Setha. Poza tym między mną a Lukiem wisi jakaś chmura, ponieważ nie porozmawialiśmy otwarcie o tym, co się przytrafiło Kaydenowi. W tej szafie kryją się trupy. Przytłaczają, przygnębiają i łamią serce.

— Pomyślę o tym.

— To dobrze. I jeśli się odezwiesz do niego, nie omieszkaj zapytać go o wczorajsze zajęcia z profesorem McGellonem.

— Dlaczego? Co się stało?

Chichocze złośliwie.

— Po prostu zapytaj.

— Jasne. — Ale wcale nie jestem pewna, czy tego chcę. Jeśli Seth uważa, że stało się coś zabawnego, to może mnie to wprawić w zakłopotanie. — Baw się dobrze z Greysonem.

— Tobie też życzę miłego wieczoru, kotku. — Seth się rozłącza.

Dotykam przycisku zakończenia rozmowy i przeglądam listę kontaktów, dopóki nie docieram do numeru telefonu Luke’a. Zawieszam palec nad symbolem połączenia. Trwa to w nieskończoność, aż w końcu tchórzę i rzucam aparat na łóżko. Wstaję i wsuwam stopy w conversy — te poplamione zieloną farbą. Przypominają mi o szczęśliwych chwilach. Zasuwam zamek błyskawiczny kurtki, wrzucam telefon do kieszeni i przed wyjściem zgarniam kartę identyfikacyjną do pokoju i dziennik.

Na zewnątrz jest mroźniej niż w zamrażarce, ale i tak idę bez celu przez opuszczony kampus, by w końcu usiąść na jednej z oszronionych ławek. Śnieży, lecz gałęzie drzew tworzą baldachim nad moją głową. Otwieram dziennik, naciągam kaptur na głowę i przelewam myśli na papier. Wkładam w to całe serce, bo to leczy moje rany.

Pamiętam dzień szesnastych urodzin. Tak samo jak pamiętam dodawanie. Na zawsze utkwił w moim umyśle, bym mogła przypomnieć go sobie w razie potrzeby, choć nieczęsto się to zdarza. Wtedy nauczyłam się prowadzić samochód. Mama zawsze histeryzowała, gdy tylko znajdowaliśmy się z bratem w pobliżu pojazdu przed osiągnięciem wieku, w którym mogliśmy prowadzić. Mawiała, że dzięki temu chronimy siebie i innych kierowców. Pamiętam, jak się dziwiłam, że tak bardzo dbała o nas, skoro zaistniało tyle rzeczy — poważnych, zmieniających nasze życie — przed którymi nas nie ustrzegła. Na przykład brat palił marihuanę od czternastego roku życia. Albo to, że Caleb zgwałcił mnie w moim własnym pokoju, gdy miałam dwanaście lat. W głębi duszy wiedziałam, że to nie jej wina, ale od zawsze myślałam: dlaczego mnie nie obroniła?

Zatem po szesnastych urodzinach w końcu po raz pierwszy siadłam na fotelu kierowcy. Byłam przerażona. Ręce miałam tak spocone, że ledwo udało mi się je utrzymać na kierownicy. Tata jeździł samochodem z podwyższonym zawieszeniem i ledwo co widziałam ponad deską rozdzielczą.

— Proszę, czy nie możemy jechać autem mamy? — zapytałam, przekręcając kluczyk w stacyjce.

Tata zapiął pas i potrząsnął głową.

— Lepiej jest najpierw nauczyć się jeździć na ciężkiej kobyle. Później jazda zwykłym samochodem będzie łatwizną.

Zapięłam swój pas i wytarłam spocone dłonie o dżinsy.

— Może i tak, ale ledwo co widzę ponad kierownicą.

Uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu.

— Callie, wiem, że prowadzenie pojazdu może przerażać. Ale ty całkowicie dasz sobie z tym radę. Inaczej nie pozwoliłbym ci siąść za kółkiem.

Wtedy niemal złamałam się i już miałam mu powiedzieć, co mi się przydarzyło w dniu dwunastych urodzin. Niemalże przyznałam się, że nie jestem w stanie poradzić sobie ani z tym, ani z niczym innym. Ale strach panował nade mną, więc nacisnęłam pedał gazu i zaczęłam prowadzić auto.

Skończyło się to rozjechaniem skrzynki pocztowej sąsiada. Udowodniłam, że tata się mylił. Przez parę następnych miesięcy nie pozwalano mi prowadzić i cieszyłam się z tego. Jazda samochodem oznaczała, że dorosłam, a ja wcale za tym nie tęskniłam. Chciałam być dzieckiem. Pragnęłam mieć dwanaście lat i wciąż cieszyć się życiem, czekającymi mnie związkami z chłopcami i miłostkami.

— Rany boskie, jak tu zimno.

Podrywam głowę, słysząc głos Luke’a. Szybko zamykam dziennik. Luke stoi parę metrów ode mnie. Trzyma dłonie w kieszeniach dżinsów. Naciągnął na czoło kaptur ciemnoniebieskiej bluzy.

— Co tu robisz? — pytam, wsuwając długopis w spiralny grzbiet notatnika.

Unosi ramiona, wzruszając nimi, i siada obok mnie. Wyciąga przed siebie nogi, krzyżując je w kostkach.

— Znienacka zadzwonił do mnie Seth, mówiąc, że powinienem wpaść i sprawdzić, co u ciebie. Może potrzebujesz rozweselenia.

Omiatam spojrzeniem dziedziniec kampusu.

— Czasem zastanawiam się, czy nie ma tu wszędzie zamontowanych kamer szpiegowskich. Jakby o wszystkim wiedział.

Luke kiwa głową, przytakując mi.

— Na to wygląda.

Odwzajemniam potaknięcie. Zapada milczenie. Płatki śniegu spadają wokół nas, a przed twarzami unosi się para z naszych ust. Zastanawiam się, dlaczego naprawdę się tu znalazł. Czy Seth powiedział mu, że należy się o mnie zatroszczyć?

— Może chcesz gdzieś pójść? — Luke rozkrzyżowuje nogi i siada prosto. — Nie wiem, co ty o tym sądzisz, ale mnie przyda się odskocznia od tego miejsca.

— O tak. — Jestem w szoku, że nie zawahałam się ani chwili. Czy to oznacza, że przełamuję swoje opory przed obdarzeniem kogoś zaufaniem?

Uśmiecha się szczerze, ale wpatruje się we mnie intensywnie. Kiedyś czułam się przez to zagrożona, ale teraz już wiem, że to jego sposób bycia. Poza tym uważam, że coś się za tym kryje — może strach, samotność albo coś związanego z jego życiem.

Wkładam notatnik pod ramię. Wstajemy jednocześnie. Przechodzimy przez dziedziniec kampusu, zmierzając w nieznanym kierunku. Na razie mi to odpowiada. Dowiem się, kiedy już tam się znajdziemy.

Rozdział drugi

22. Podejmij przerażającą cię decyzję.

Kayden

Gdy tylko zamykam oczy, widzę przed sobą Callie. Callie. Callie. Callie. Prawie czuję pod palcami jej miękkie włosy i delikatną skórę. W ustach mam jej smak, a nozdrza wypełnia zapach jej szamponu. Tak cholernie mi jej brakuje, że czasem nie mogę oddychać. Gdybym mógł spać przez wieki, zrobiłbym to, żeby trzymać się jedynej myśli, która mnie cieszy. Ale w końcu muszę otworzyć oczy i stawić czoła rzeczywistości, będącej wynikiem moich działań.

Muszę stawić czoła cierpieniu.

Zwyrodnieniu.

Temu, co zostało z mojego życia.

Pewnie nie zasługuję na to, by o niej myśleć, zwłaszcza po tym, co zrobiłem, skoro znalazła mnie… w takim stanie. Teraz już poznała mój sekret, moją najciemniejszą stronę, którą ukrywałem od dzieciństwa. To ona tworzy największą część mnie. Najgorsze, że nie usłyszała o tym ode mnie. Moja matka powiedziała jej o wszystkim.

Ale mimo wszystko chyba tak jest najlepiej. Callie może dalej prowadzić swoje życie i cieszyć się szczęściem, nie martwiąc się o mnie. Zostanę tutaj. Zamknę oczy i jak najdłużej będę przywoływać wspomnienia o niej, bo tylko dla nich wciąż oddycham.

* * *

Nigdy nie bałem się śmierci. Tata spuszczał mi manto, odkąd pamiętam, i wczesna śmierć zawsze wydawała mi się nieunikniona. Aż nagle w moim życiu pojawiła się Callie. Przestałem wówczas akceptować myśl, że niebawem umrę. Teraz boję się tego. Uświadomiłem sobie ten lęk zaraz po tym, jak podciąłem nadgarstki. Pamiętam, jak wpatrywałem się w krew, kapiącą na podłogę, a potem w zakrwawiony nóż w ręku. Przeniknęła mnie fala zwątpienia i strachu. Zacząłem żałować swojego czynu. Ale co się stało, to się nie odstanie. Leżąc na podłodze, myślałem tylko o smutnej twarzy Callie, gdy dowie się o mojej śmierci. Gdybym odszedł, nikt by jej nie chronił przed światem. A ona potrzebuje ochrony — i zasługuje na nią bardziej niż ktokolwiek inny. Ja zaś spieprzyłem koncertowo wszystko i nie mogłem nawet tego jej zapewnić.

Po około dwóch tygodniach od wypadku przeniesiono mnie do zakładu psychiatrycznego Brayman’s Facility, który wcale nie jest lepszy od szpitala. Znajduje się na skraju miasta, przy wysypisku śmieci i dawnym parkingu przyczep mieszkalnych. Mój pokój jest pusty. Otaczają mnie nagie białe ściany, bez żadnych ozdób. Podłogę pokrywa poplamione linoleum. W powietrzu nie unosi się tak intensywny zapach środków do sterylizacji jak w szpitalu, ale odór z wysypiska czasem do mnie dociera. Ludzie nie myślą zbyt wiele o umieraniu, ale każdy lubi rozmawiać o śmierci. Przebywam tu zaledwie od paru dni i nie wiem, kiedy będę gotów, by opuścić to miejsce. Nie wiem jeszcze wielu innych rzeczy.

Leżę w łóżku, jak to ostatnio często robię. Gapię się przez okno, rozmyślając, co teraz robi Callie. Mam nadzieję, że to coś wesołego, dzięki czemu czuje szczęście, a na jej twarzy gości uśmiech.

Zbliża się godzina kontroli, więc siadam powoli na łóżku, kładąc dłoń na boku, w który wbił się nóż. Ostrze cudem ominęło organy wewnętrzne. Okazało się, że to najmniej poważna rana ze wszystkich. Miałem fart. Tak mi wszyscy powtarzali. Miałem też szczęście, że nie przeciąłem żadnych ważnych naczyń w nadgarstkach. Taki ze mnie szczęściarz. Szczęściarz. Szczęściarz. To słowo krąży wokół, jakby każdemu zależało na udowodnieniu mi, jak wartościowe jest moje życie. Ale ja nie wierzę w szczęście i nawet nie jestem pewien, że przetrwanie czyni mnie szczęściarzem.

Będąc w szpitalu, parę razy rozważałem, by powiedzieć komuś o tym, co się naprawdę zdarzyło, ale środki przeciwbólowe odurzyły mnie do tego stopnia, że nie mogłem jasno myśleć i zaplanować, jak to zrobić. Gdy w końcu mgła znikła z mojej głowy, dostrzegłem, jak przedstawia się sytuacja. Skopałem tyłek Calebowi. Uznano, że jestem niezrównoważony, a blizny na ciele wzbudziły zatroskanie moimi samookaleczeniami. Jeśli zacząłbym walczyć z ojcem, przegrałbym, tak jak zawsze. Nie było sensu, bym komukolwiek zdradził, co rzeczywiście się stało. Ludzie widzą tylko to, co chcą.

Do pokoju wchodzi pielęgniarka z moją kartą i radosnym uśmiechem na twarzy. To starsza kobieta z blond włosami i ciemnymi odrostami, która zawsze ma na zębach ślady czerwonej szminki.

— Jak się dziś czujesz, kotku? — pyta wysokim głosem, jakbym był dzieckiem. Tego samego tonu używają w stosunku do mnie lekarze, ponieważ jestem dzieciakiem, który próbował podciąć sobie żyły, a potem dźgnął się w bok kuchennym nożem.

— Dobrze. — Biorę od niej małe białe pigułki. Nie wiem, po co są, ale chyba to jakiś środek uspokajający. Za każdym razem, gdy je zażywam, na przemian tracę i odzyskuję świadomość. To świetnie. Tłumią ból, a ja zawsze tylko tego chciałem.

Po dziesięciu minutach od przełknięcia tabletek ogarnia mnie odurzenie. Kładę się na łóżku. Już mam zasnąć, gdy nozdrza pali znajomy zapach drogich perfum. Nie otwieram oczu. Nie chcę z nią rozmawiać i udawać, że nic się nie stało, a ojciec nie dźgnął mnie nożem. Nienawidzę pozorowania, że ona nic nie wie i ponoć martwi się o mnie.

— Kayden, śpisz? — W jej głosie słychać, że znajduje się pod wpływem środków uspokajających. Dźga mnie palcem w ramię. Robi to szorstko, aż drapie mnie w skórę. Zaciskam powieki i zakładam ramię na ramię. Chciałbym, żeby drapała mocniej, aż do krwi i wymazała wszystko, co czuję.

— Kaydenie Owens. — Głos brzmi jak skrzypienie paznokci na tablicy szkolnej. — Słuchaj, wiem, że nie chcesz, bym to mówiła, ale czas się pozbierać. Wstań, zacznij lepiej jeść i udowodnij lekarzom, że wydobrzałeś na tyle, by wrócić do domu.

Nic nie odpowiadam i nie otwieram oczu. Słucham bicia mojego serca. Dum, dum. Dum, dum.

Słyszę przyspieszony oddech.

— Kaydenie Owens. Nie pozwolę, byś zrujnował reputację tej rodziny. Posprzątaj ten bałagan, i to już. — Łapie za kołdrę i zdziera ją ze mnie. — Wstawaj, idź na terapię i udowodnij, że nie stanowisz dla siebie zagrożenia.

Powoli otwieram oczy. Spoglądam na nią.

— A co z tatą? On już nie stanowi dla mnie zagrożenia?

Wygląda fatalnie. Pod oczami widać worki, które starała się zakryć tonami makijażu. Mimo wszystko zadaje szyku, ubrana w elegancką czerwoną sukienkę, obwieszona biżuterią. Na ramionach ma futrzany płaszcz. Kosztowna fasada, mająca ukryć brzydotę jej życia.

— Twój ojciec nie zrobił nic złego. Przygnębiło go to, co zrobiłeś.

— Masz na myśli to, że sprałem Caleba? — uściślam, kładąc dłonie na łóżku. Podpieram się i odpycham od posłania, by podnieść się i oprzeć o wezgłowie.

W jej oczach pojawia się chłód.

— To właśnie miałam na myśli. Wdawanie się w bójki jest nie do przyjęcia. Masz szczęście, że Calebowi nic się nie stało. Chociaż wciąż rozważa pozwanie nas o odszkodowanie. Twój tata pracuje nad tym, by zawrzeć z nim ugodę.

— Co takiego? — Mam wrażenie, że w moją skórę wbiło się tysiąc ostrych igieł. — Czemu?

— Bo nie zamierzamy pozwolić, byś swoim żałosnym życiem zaszkodził reputacji tej rodziny. Wyciszymy tę sprawę, na ile się da.

— Czyli przekupujecie go pieniędzmi — cedzę przez zaciśnięte zęby. Niech to szlag. Mam ochotę walnąć w coś twardego, wbić pięść w metalową ścianę, rozpłatać palce i patrzeć, jak płynie z nich krew. Nie chcę, by mój ojciec zajmował się tą sprawą. Nie chcę nic mu zawdzięczać. Wypominałby mi to przez resztę życia. Do diabła z tym. Wszystko tak się skomplikowało.

— Tak, pieniędzmi — warczy mama i wyjmuje z torebki puder. — Ciężko zarobionymi przez twojego ojca, a ty powinieneś być mu za to bardzo wdzięczny.

— Niech Caleb wnosi oskarżenie. — Doprawdy, wszystko mi jedno. Chyba nie pozostało we mnie wiele życia, a to, co ocalało, już tylko czeka na kolejny cios. — Nic mnie to nie obchodzi. Tak będzie lepiej, niż gdyby tata go spłacił.

Sprawdza swoje odbicie w lusterku i wydyma wargi. Z kliknięciem zamyka pudełko.

— Jesteś takim niewdzięcznikiem. — Rusza szybkim krokiem w kierunku drzwi. Wysokie obcasy stukają w poplamione linoleum. — Byłeś najbardziej irytującym dzieckiem na świecie. Twoi bracia nigdy nie sprawiali mi takich problemów.

Tylko dlatego, że uciekli, gdy szalała burza, a kiedy przyszło tornado, już ich nie było.

— Nie jestem dzieckiem. — Przewracam się na bok i zamykam powieki. — Nigdy tak naprawdę nie byłem dzieckiem.

Stukot obcasów zamiera. Czeka, jakby spodziewała się, że coś powiem, albo sama chciała przemówić, ale po chwili słyszę znów jej kroki. Wkrótce wychodzi na korytarz. Pozwalam, by zobojętnienie, uzyskane dzięki tabletce, opanowało moje ciało i wciągnęło mnie w ciemność. Ostatnie, co widzę przed zapadnięciem w nieświadomość, to najpiękniejsza błękitnooka dziewczyna z brązowymi włosami, jaką kiedykolwiek poznałem. Tylko ona zawładnęła moim sercem. Przywieram myślami do tego obrazu z całych, teraz niewielkich sił. Inaczej pewnie straciłbym chęć, by oddychać.

Callie

— Mam jedno pytanie — odzywam się do Luke’a. Stoimy przed wejściem na niewielkie lodowisko, przygotowując się do jazdy na łyżwach. Obydwoje jeszcze nigdy tego nie robiliśmy (do czego przyznaliśmy się podczas drogi na miejsce). Na tafli nie ma tłumu, ale widzimy kilka par, trzymających się za ręce. Jakaś dziewczyna pobiera lekcje pośrodku lodowiska. — Co się stało podczas zajęć z profesorem McGellonem?

Luke potrząsa głową i przeciąga dłonią po krótko przyciętych brązowych włosach.

— Czy to Seth powiedział ci o tym?

Schylam się, by zawiązać sznurówkę łyżwy.

— Wspomniał przez telefon, że powinnam cię o to spytać.

Przewraca oczami, gdy się podnoszę.

— Naprawdę chcesz wiedzieć?

Waham się, słysząc ostrzegawczy ton głosu, ale postanawiam okazać śmiałość i potakuję głową.

— Chyba tak.

— Przyłapano mnie, jak… coś robiłem na zajęciach. — Kieruje się ku torowi łyżwiarskiemu i uderza czubkiem płozy w lód. — Z dziewczyną.

Cały Seth, który próbuje wyciągnąć mnie z mojej strefy bezpieczeństwa. Czerwienię się, ale zachowuję się tak, jakby był to rumieniec wywołany przenikliwym zimnem. Dla uwiarygodnienia tego dygoczę.

— Przyłapany przez profesora?

Luke rusza przed siebie. Kolana mu drżą, gdy przesuwa się powoli na środek lodowiska w kierunku dziewczyny, obracającej się wkoło z rękami uniesionymi nad głową.

— Nie, przez Setha.

Łapię się bandy i powoli wyjeżdżam na lód. Stwierdzam, że to chyba najlepszy sposób na zmianę tematu, zanim zapłoną mi policzki.

— Na tym więc polega zabawa? — Wyciągam ręce na boki, rozpościerając poziomo dłonie, gdy staram się zachować równowagę podczas ślizgu po tafli.

Luke także rozpościera ręce na boki. Ugina kolana, jadąc zygzakiem.

— Takie słyszałem pogłoski. — Potyka się i łapie za bandę.

— Od kogo? — Sama chwytam za ściankę, gdy uginają się pode mną kolana. Zostaję przez chwilę na miejscu, żeby przepuścić tych biednych ludzi, którzy jadą za mną.

Uśmiecha się szeroko, zakreślając kółka łyżwami na lodzie.

— Od tej gorącej laski, którą przeleciałem pewnej nocy. Nalegała, że musimy iść na łyżwy.

Zaczerpuję głęboko tchu i zwalczam kolejny rumieniec, który wypełza mi na policzki.

— Czemu więc jej tu nie przyprowadziłeś?

Parska śmiechem.

— Jaka byłaby z tego uciecha? Callie, lubię z tobą spędzać czas. To mnie odpręża. — Przesuwa stopy po lodzie i próbuje jazdy tyłem, ale potyka się o własne nogi i uderza w bandę. Szybkim ruchem łapie krawędź plastikowej ściany.

— Nic ci nie jest? — Tłumię chichot na widok jego rozszerzonych oczu.

— Myślisz, że to zabawne? — Podciąga nogi pod siebie i prawie nie koordynując ruchów, jedzie ku mnie. Jego kolana uderzają o siebie. Macha rękami na boki.

Staram się nie roześmiać. Cofam się, przesuwając stopy na boki, gdy próbuję mu uciec.

— Sądziłam, że futboliści muszą mieć skoordynowane ruchy.

Luke wygina usta w szerokim uśmiechu i mruga do mnie.

— Na boisku, Callie. Futboliści nie spędzają wiele czasu na lodzie.

— A może by tak lekcje baletu? — drażnię się z nim. — Słyszałam, że wy, chłopcy, czasem lubicie wykonywać obroty i obciągać paluszki — w tym momencie robię gest stawiania cudzysłowu w powietrzu — dla celów artystycznych.

Kręci głową i mieli językiem w ustach, powstrzymując śmiech.

— Wiesz, Kayden ma rację co do ciebie. Bywasz zadziorna, jeśli zechcesz.

Czuję ciężar na sercu. Luke, widząc to, przestaje się uśmiechać. Stoimy tam obydwoje w bezruchu. Myślami wracam do Kaydena.

Ruszam niezdarnie do bramki, by usiąść na ławce.

— Chyba potrzebuję przerwy. Nie za dobrze sobie radzę. — Zmieniam temat.

— Ja też. — Luke jedzie ku wyjściu. Łyżwa przywiera do gumowego progu, gdy idzie za mną. Siada obok mnie na ławce i wyciąga przed siebie nogi.

Przez chwilę obserwujemy innych łyżwiarzy. Patrzymy, jak śmieją się, upadają i cieszą zabawą. Wygląda na to, że świetnie spędzają czas. Zazdroszczę im tego. Sama też bym tak chciała, ale z Kaydenem. Chciałabym, żeby tu ze mną był.

— Jakieś wieści od niego? — Luke pyta niezobowiązująco, gapiąc się na tor łyżwiarski.

Patrzę na niego i marszczę czoło.

— Od kogo? Kaydena?

Potakuje głową, nie nawiązując kontaktu wzrokowego.

— Tak.

Wypuszczam powietrze, które zamienia się przed twarzą w szarawą chmurę. Nawet jeśli lodowisko znajduje się pod dachem, w środku wciąż panuje taki chłód jak na zewnątrz. Mam na sobie kurtkę i rękawiczki. Naciągnęłam na głowę kaptur, a i tak przemarzłam do kości. A może też mróz sprawia, że rozmowa zmierza w takim kierunku.

— Nie — bąkam pod nosem, wlepiając wzrok w parę młodych ludzi, którzy ślizgają się, łapiąc za ręce. Wyglądają na szczęśliwych. Wpatruję się w nich tak długo, aż w miejscu ich twarzy widzę siebie i Kaydena. — Nic nie słyszałam oprócz najświeższej plotki przekazanej mi przez mamę.

Luke pochyla się i sięga do sznurówek swoich łyżew.

— I jak ona brzmi?

Przełykam ogromną gulę, która pojawiła się w moim gardle.

— Kayden został umieszczony pod nadzorem w zakładzie psychiatrycznym.

Przechyla głowę na bok i unosi ku mnie wzrok.

— Bo myślą, że sam sobie to zrobił? — W jego głosie pojawia się nuta zarzutu. On wie to, co ja: ojciec Kaydena to niegodziwy potwór, który byłby zdolny do dźgnięcia nożem swojego syna.

Próbowałam porozmawiać o tym z moją mamą, ale odparła, że to nie nasz interes. Złości się na Owensów, bo Kayden pobił Caleba. Powinnam powiedzieć jej, czemu tak się stało… Chciałam, ale czasem same chęci to za mało.

W końcu zebrałam się na odwagę, by pójść i jej wszystko wytłumaczyć. To był wieczór tuż po tym, jak mama Kaydena ogłosiła, że jej syn sam się pociął. Moja matka siedziała w kuchni i czytając gazetę, jadła owsiankę.

— Mamo, muszę ci o czymś powiedzieć. — Cała się trzęsłam. Właśnie weszłam do domu z zewnątrz, więc udawałam, że to z powodu zimna, ale tak naprawdę byłam zdenerwowana.

Podniosła wzrok znad owsianki, wciąż nurzając w niej łyżkę.

— Jeśli to ma coś wspólnego z Kaydenem, to już wiem o wszystkim.

Siadłam przy stole naprzeciwko niej.

— Wiem, co pewnie już usłyszałaś, ale nie sądzę, że sam to sobie zrobił.

Zamieszała łyżką w owsiance. Wokół jej oczu zarysowały się zmarszczki.

— Callie, o czym ty mówisz?

— Mówię o… o tym, co się przytrafiło Kaydenowi. — Krzyżuję ręce na stole i zaciskam dłonie w pięści. — I dlaczego znalazł się w szpitalu.

Marszczy brwi, co powoduje, że wygładzają się linie wokół jej oczu.

— Och, to nie ma znaczenia. Mam na myśli to, co się przydarzyło Calebowi.

Poczułam skurcz w sercu na dźwięk imienia Caleba. Mam ochotę wrzeszczeć na nią za to, co powiedziała.

— Kayden nie był temu winien.

Potrząsnęła głową. Wstała, zabierając miskę.

— Słuchaj, Callie, wiem, że martwisz się o niego, ale on ewidentnie ma problemy z tłumieniem agresji. — Podeszła do zlewu i włożyła tam miskę. — Musisz trzymać się od niego z daleka.

Odepchnęłam się od stołu. Kolana zadrżały pode mną.

— Nie.

Obróciła się do mnie i chłód w jej oczach przypomniał mi, czemu nie mogłam jej o niczym powiedzieć. Zawsze patrzyła na każdą sprawę tylko ze swojego punktu widzenia.

— Callie Lawrence, nie będziesz zwracać się do mnie w taki sposób.

Potrząsnęłam głową i wycofałam się w kierunku drzwi.

— Będę tak mówić, gdy wiem, że nie masz racji.

Wstrząśnięta, otworzyła szeroko oczy. Jeszcze nigdy się tak do niej nie odezwałam.

— Co się z tobą dzieje? Czy to dlatego, że zadajesz się z Kaydenem? Mogę się założyć, że tak właśnie jest.

— Kilka tygodni temu byłaś taka szczęśliwa, że jesteśmy razem. — Chwyciłam za klamkę.

— Zanim dowiedziałam się, do czego jest zdolny. Nie chcę, byś przebywała w pobliżu niego. Poza tym powinnaś teraz stanąć po stronie Caleba. Od dłuższego czasu jest członkiem tej rodziny.

Od stóp do głów ogarnęła mnie fala zimnego, ale jednocześnie palącego gniewu.

— Nawet nie znasz całej historii! I nie obchodziło cię to na tyle, by zapytać! — Sama już nie wiedziałam, do czego nawiązuję, ale nie zdążyłam sobie wszystkiego poukładać. Gwałtownie szarpnęłam drzwi i wypadłam na zewnątrz, w śnieg.

Nie poszła za mną. Wcale mnie to nie zdziwiło. I tak nie spodziewałam się niczego więcej z jej strony.

— Ziemia do Callie. — Luke macha dłonią przed moją twarzą. Wzdrygam się. — Słyszałaś moje pytanie o Kaydena?

— Tak. — Zaciskam usta i wsuwam palec pod supły sznurówek, by je rozwiązać. — To opowiadają wszyscy: że się pociął.

Luke chwyta łyżwę między płozą a butem i zdejmuje ją z nogi, a potem rzuca na bok. Rozprostowuje palce stóp.

— Nie wierzysz w to, prawda?

Jakaś część mnie jednak w to wierzy, kiedy tylko wspominam tę noc, gdy się kochaliśmy i zobaczyłam te wszystkie świeże rany na jego ramionach. Wtedy o tym nie myślałam, ale to mogły być ślady po samookaleczeniach. Ale nie wierzę w to, że sam siebie dźgnął nożem.

— Uważam, że to mógł być jego tata. — Wypowiedzenie na głos tych słów zmienia wszystko. Jakby teraz stało się to rzeczywiste i prawdziwe. Zaparło mi dech w piersi, nie tylko dlatego, że wyobraziłam sobie, jak ojciec Kaydena go atakuje, ale ponieważ Kayden nic na ten temat nie powiedział. Aż ciarki mnie przechodzą na myśl, co może oznaczać ta cisza. Zbyt dobrze poznałam ból, którego efektem jest takie milczenie.

Luke strząsa drugą łyżwę kopniakiem, a następnie rozpiera się na ławce, krzyżując ramiona.

— Wiesz, przypominam sobie nasze dzieciństwo. Kayden nieustannie zostawał u mnie na noc. Zawsze uważałem, że to dziwne, bo chciał spać w moim domu, a nie u siebie. Mój dom to wstrętne miejsce, a mojej matce kompletnie odbiło. Nie rozumiałem tego aż do pierwszego razu, gdy to ja zostałem u niego na noc.

Chciałabym dowiedzieć się, dlaczego uważa swoją matkę za szaloną, ale sposób, w jaki zaciska szczęki, wskazuje, że lepiej nie pytać.

— Co się wtedy stało?

Ściąga rękawiczki i zwija je w kulę, wciskając w kieszeń kurtki. Intensywne spojrzenie brązowych oczu daje mi do zrozumienia, jak poważne będzie jego wyznanie.

— Rozbiłem kubek. Nieumyślnie, ale stało się: ten pieprzony kubek się roztrzaskał. Tylko to się liczyło. Pamiętam, że chwilę po tym Kayden wpadł w szał. Mieliśmy obydwaj jakieś dziesięć lat. Nie rozumiałem jego zachowania. To był tylko kubek, prawda? — Wypuszcza ze świstem powietrze. Zauważam, że drżą mu lekko ręce. — Tak czy owak, Kayden zaczął panikować i wrzeszczeć na mnie, bym wyjął szczotkę ze schowka. Idę więc, żeby ją przynieść, ale tam jej nie ma. Zaczynam wtedy rozglądać się i w końcu znajduję ją w szafie w korytarzu. Wtedy dobiega mnie krzyk z kuchni. — Luke przerywa. Widzę, jak pracują mięśnie szyi, gdy z trudem przełyka ślinę.

Uświadamiam sobie, że mi także drżą mięśnie, a serce wali głośno.

— Co się zdarzyło? Co zobaczyłeś po powrocie do kuchni?

Gapi się w odległy kąt lodowiska.

— Kayden leżał na podłodze. Ojciec stał nad nim, ugiąwszy nogę w kolanie, jakby zaraz miał go kopnąć. Mój przyjaciel miał krew na rękach, bo pełzał po podłodze, próbując pozbierać wszystkie odłamki. Zobaczyłem szeroką ranę na jego twarzy. Ojciec trzymał kawałek kubka w rękach. — Luke milczy przez chwilę. — Kayden zaprzeczył, że ojciec mu cokolwiek zrobił, ale ja umiem dodać dwa do dwóch.

Oddycham przez nos, zwalczając łzy.

— Czy kiedykolwiek powiedział ci prawdę?

— O tamtym dniu? — Kręci przecząco głową. — Ale pewnego razu byłem w ich domu. Kayden wdał się w zajadłą kłótnię z ojcem, który uderzył go w twarz przy mnie, więc po tym tak jakby mleko się wylało.

Wyciągam stopę z łyżwy. Zamykam oczy i pozwalam, by płuca zaczerpnęły zimnego powietrza.

— Czy czasem nie masz poczucia winy, bo nikomu nic nie powiedziałeś?

Luke milczy przez dłuższy czas. Kiedy rozchylam powieki, widzę, że mnie obserwuje.

— Cały ten cholerny czas. — W jego oczach dostrzegam płomień.

To chwila, w której łączy nas nić porozumienia. To wątła i potargana struna. Nagle urywa się. Luke wstaje, podnosi za sznurówki łyżwy i kieruje się do szafki, w której zostawiliśmy buty. Idę za nim, chwytając łyżwy. Okrążam ławkę. Luke wkłada buty i idzie do swojej terenówki. Nic nie mówi. Nasze wyziębione chłodnym powietrzem ciała mrozi poczucie winy. Uruchamia silnik starego, poobijanego samochodu, ale zatrzymuje się w pół gestu, gdy ma wrzucić bieg.

— Może powinniśmy pojechać i zobaczyć się z nim. — Przesuwa dźwignię w przód i samochód rusza. Kręci kierownicą w prawo. Zwiększa ogrzewanie i dociska pedał gazu. Opuszczamy parking. — Przed feriami świątecznymi mam tylko jedne zajęcia, ale mogę je opuścić. Już przystąpiłem do egzaminu.

— Ale oni nie pozwalają na odwiedziny nikomu prócz rodziny — przypominam mu. Sięgam w tył po pas bezpieczeństwa. — Przynajmniej tyle powiedziała mi wczoraj mama, gdy do niej zadzwoniłam. Maci stwierdziła, że nikt nie może do niego przychodzić prócz niej. Nie wolno mu nawet rozmawiać przez telefon.

Przeszywa mnie wzrokiem, zatrzymując samochód przed wyjazdem. Rozgląda się w prawo i lewo po pustej ulicy.

— Wierzysz jej?

Ściągam pas w dół i zapinam. Opuszczam ramiona.

— Sama nie wiem. Jeśli chodzi o Maci Owens, to jej zachowanie pozostawia wiele do życzenia, ale czemu miałaby kłamać na ten temat?

— By ukrywać to, co się naprawdę zdarzyło. — Tył samochodu zarzuca, kiedy wyjeżdża na śliską, pokrytą śniegiem drogę. Jest już późno i niebo szarzeje. Lampy po obu stronach drogi podświetlają spadające z nieba płatki śniegu.

Już mam mu powiedzieć: skierujmy się na autostradę i pomknijmy do Afton. Tak czy owak, planowałam wrócić tam w ciągu paru dni. Jednak nagle telefon zaczyna rozbrzmiewać piosenką Hate Me śpiewaną przez Blue October.

Marszczę brwi.

— To moja mama. — Wyciągam telefon z kieszeni i gapię się na rozjarzony wyświetlacz. Przez chwilę rozmyślam o tym, by włączyć pocztę głosową, by tam mogła biadolić, jak jej zdaniem straszne jest to, że Kayden pobił Caleba. Ale zostawienie jej możliwości prowadzenia monologu to jak prezent bożonarodzeniowy. Nie chcę słuchać, jak wciąż papla w nadziei, że usłyszy coś ważnego.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki