Nieznośna sąsiadka - Maureen Child - ebook

Nieznośna sąsiadka ebook

Maureen Child

4,1

Opis

Zamożny i wpływowy właściciel firmy komputerowej, Tanner King, kupuje posiadłość w miasteczku Cabot Valley. Szuka tam odosobnienia i spokoju do pracy. Za oknami jego domu rozciąga się plantacja choinek, na której Boże Narodzenie trwa przez cały rok – przy dźwięku kolęd organizowane są festyny. Sąsiedztwo, które miało mu zagwarantować ciszę, okazuje się największą zmorą. Na domiar złego Tanner odkrywa, że jego atrakcyjna gospodyni jest właścicielką tej plantacji i postanowiła go usidlić…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 160

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (96 ocen)
44
27
18
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Dzidudzidu

Dobrze spędzony czas

Typowy "harlekin", do przeczytania i zapomnienia.
00

Popularność




Maureen Child

Nieznośna sąsiadka

Tłumaczenie: Katarzyna

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Dzień dobry, jestem pana nową gospodynią.

Tanner King zlustrował kobietę wzrokiem, zauważając jej krągłości, twarz w kształcie serca i pełne wargi. Jego zdaniem zbliżała się do trzydziestki. Miała długie jasne włosy, żółty T-shirt i wyblakłe obcisłe dżinsy. Jasnoniebieskie oczy kobiety błyszczały, a kiedy się uśmiechnęła, w lewym policzku pokazał się dołeczek.

Pokręcił głową, zaskoczony reakcją swojego ciała.

– To niemożliwe.

– Co? – Zaśmiała się, a jemu zrobiło się gorąco. Stanowczo za długo unikał kobiet.

– Pani nie jest gospodynią.

– A skąd pan... – Kobieta uniosła brwi.

– Jest pani za młoda.

– Cóż – odparła. – To miłe, a jednak zapewniam, że mam wystarczająco wiele lat, żeby umieć posprzątać dom. Kogo pan się spodziewał? Pani Doubtfire?

Przypomniał sobie tę starą komedię, gdzie bohater płci męskiej w damskim przebraniu udawał kobietę.

– Tak.

– Przykro mi, że pana rozczarowałam. – Uśmiechnęła się i znów zobaczył ten dołeczek.

Och nie, nie rozczarowała go. W tym właśnie problem. Ta kobieta nie miała w sobie nic rozczarowującego, więc zatrudnienie jej absolutnie nie wchodziło w grę. Nie życzył sobie, by rozpraszała jego uwagę.

– Zacznijmy jeszcze raz. – Wyciągnęła rękę. – Nazywam się Ivy Holloway, a pan to Tanner King.

Trwało sekundę, może dwie, nim uścisnął jej dłoń, za to szybko ją puścił. W chwili, gdy jej dotknął, poczuł coś w rodzaju niepokoju. Tak, zatrudnienie jej to byłby fatalny pomysł. Odkąd dwa miesiące temu wprowadził się do tego na pozór idealnego domu, nic mu się nie układało. Sam nie wiedział, dlaczego zdziwiła go ta nieproszona wizyta.

Nad doliną rozlewało się zachodzące słońce, zmierzch z wolna przeradzał się w noc. Miękkie włosy kobiety unosił wiatr od gór. Patrzyła na niego, jakby przyleciał z Marsa. Pewnie nie powinien mieć jej tego za złe.

Przeniósł się do małego miasteczka, gdzie wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Nie wątpił, że mieszkańcy Cabot Valley byli go ciekawi. On zaś nie spieszył się, by tę ciekawość zaspokoić. Przybył tu z nadzieją, że znajdzie spokojne miejsce, gdzie będzie mógł pracować i cieszyć się samotnością.

Spojrzał na granice swojej posiadłości, za którymi jak okiem sięgnąć ciągnęły się hektary drzew iglastych. Obraz samej łagodności i ciszy. A jednak w rzeczywistości było inaczej. Poczuł rosnącą irytację, więc szybko zdusił ją w zarodku.

– Proszę posłuchać. – Oparł dłoń o framugę, by zablokować jej wejście. – Przykro mi, że pani się fatygowała, ale nie jest pani osobą, jakiej szukam. Chętnie zapłacę pani za fatygę.

Jak wynikało z doświadczenia Tannera, ludzi – a zwłaszcza kobiety – najłatwiej spławić pieniędzmi. Jego byłe przyjaciółki otrzymywały brylantowe bransoletki, a gosposie, które się nie sprawdziły, czeki.

– Dlaczego miałby mi pan płacić, skoro nic nie zrobiłam?

– Bo pani nie zatrudnię.

– Nie potrzebuje pan gosposi? – Skrzyżowała ramiona pod swymi pełnymi piersiami.

– Ależ potrzebuję.

– No więc pański prawnik przyjął mnie do tej pracy. W czym problem?

Problem w tym, że kiedy jego adwokat i przyjaciel Mitchell Tyler zaproponował, że poszuka mu gosposi, Tanner nie sprecyzował swych wymagań. To jego wina, że nie powiedział Mitchellowi, by zatrudnił kobietę w starszym wieku, która już nie pobudzi jego zmysłów.

Z rozmaitych powodów i tak miał zaległości w pracy. Nie życzył sobie mieć pod nosem osoby, która wprowadzałaby w jego życiu dodatkowy zamęt. Ivy Holloway gwarantowała mu ten zamęt.

Był tak zatopiony w myślach, że kobieta pochyliła się i przeszła pod jego ramieniem, nim ją powstrzymał. Teraz, by pozbyć się jej z domu, musiałby ją wynieść. Co nie byłoby trudne. Była drobna, mógłby ją zarzucić na ramię i przenieść przez próg na ganek, a potem znieść na trawnik. Tymczasem ona, jakby domyślała się jego niecnych planów, weszła do głównego pokoju.

– Bardzo tu ładnie – szepnęła, a on powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem.

Ciemne drewno i szkło stanowiły podstawowe materiały, z których powstał ten dom. Z okien roztaczał się widok na plantację choinek, jego największą zmorę. W pokoju duże kanapy i fotele ustawiono w grupach, jakby dla zbierających się w podgrupy gości, których nigdy nie przyjmował. Kominek z kamienia rzecznego był co najmniej wysokości Tannera. Wzdłuż ścian ciągnęły się półki na książki, opasując pokój. Lśniące stoły stały na dębowej podłodze w kolorze miodu. Tak właśnie chciał urządzić ten dom. I byłoby tu idealnie, gdyby nie...

– Ludzie umierają z ciekawości, jak tu wygląda – zauważyła. – Od czasu, gdy kupił pan ten dom i zaczął remont.

– Na pewno, ale...

– To zrozumiałe. W końcu dom przez lata stał pusty i w niczym nie przypominał tego, co pan z nim zrobił.

Miał tę świadomość. Czy nie zapłacił fortuny robotnikom, którzy przez dziesięć miesięcy zrobili to, co normalnie trwa dwa lata? Dokładnie wiedział, czego chciał, a jeden z jego kuzynów, architekt, przygotował plany. Ten dom miał być jego azylem. Jego miejscem na Ziemi. Bezpiecznym i nietykalnym. Prychnął drwiąco na myśl, jak szybko jego plany obróciły się wniwecz.

– Gdzie jest kuchnia? – zapytała kobieta.

– Tam, ale...

Za późno, jej obcasy już stukały radośnie na drewnianej podłodze. Tanner poszedł jej śladem, siłą woli odrywając wzrok od jej zgrabnych pośladków.

– O mój Boże! – westchnęła, jakby weszła do katedry.

Kuchnia była ogromna, jasna, z kremowymi ścianami i szafkami ze złocistego dębu. Szafki dolne przykrywał granitowy blat w kolorze miodu, a okno nad zlewem wychodziło na podwórze. Mimo zmierzchu podwórze robiło wrażenie – były na nim przycięte drzewa i krzewy oraz kwiaty późnego lata, stanowiące barwny akcent.

– Gotowanie w tej kuchni to taka przyjemność jak wakacje – powiedziała, posyłając mu uśmiech. – Powinien pan zobaczyć moją kuchnię. Zagracony blat i lodówka starsza ode mnie.

Podeszła do lodówki firmy Sub-Zero, otworzyła ją i znów westchnęła, widząc przestronne wnętrze. Potem zmarszczyła czoło i spojrzała na Tannera.

– Piwo i salami? To wszystko, co pan tu ma?

– Jest też trochę szynki – bronił się. – I jajka.

– Dwa.

– Zamrażarka jest pełna – zauważył. Nie miał pojęcia, dlaczego się przed nią tłumaczy.

Objęła go spojrzeniem zarezerwowanym zazwyczaj dla szczególnie nierozumnych dzieci.

– Ma pan taką fantastyczną kuchnię, a używa pan tylko mikrofalówki do rozmrażania gotowych dań?

Tanner się skrzywił. Był zapracowany. Poza tym zamierzał wziąć się za gotowanie albo zatrudnić kogoś, kto się tym zajmie.

– Nieważne. – Kręcąc głową, zamknęła lodówkę. – Pomyślę, co trzeba kupić.

– Potrafię zrobić zakupy.

– Och, będzie pan je robił. Ja tylko zdecyduję, co kupić, bo pan stracił do tego talent.

– Pani Holloway – powiedział głosem cierpiącego.

Machnęła ręką.

– Proszę do mnie mówić Ivy.

– Pani Holloway – powtórzył stanowczo, a ona uniosła brwi. – Już powiedziałem, że pani tu nie zostanie.

– Skąd pan wie? – zapytała, pieszczotliwie głaszcząc miodowy granit. – Może się sprawdzę. Może okażę się najlepszą gosposią na świecie. Mógłby mnie pan przynajmniej przetestować, zanim podejmie pan decyzję.

Tak, chętnie by ją przetestował. Ale nie w taki sposób, o jakim myślała. Ponad kuchenną wyspą przypłynął do niego jej zapach. Pachniała cytrusami, a on przyłapał się na tym, że chciałby wciągnąć ten zapach głęboko w płuca.

Gdyby stał przed nim Mitchell, jego dawny współlokator z college'u, Tanner chyba powiedziałby mu parę cierpkich słów. Od lat Mitchell i jego żona Karen próbowali wyswatać Tannera z jakąś „miłą” kobietą. Urządzali kolacje, na które zapraszali Tannera i gościa niespodziankę. Organizowali przyjęcia, podczas których prezentowali mu całe rzesze kobiet. Wszystko po to, by wyszedł ze swej skorupy.

Problem w tym, że Tanner nie uważał, by żył w zamknięciu. Przez lata starannie budował wokół siebie mur i nie był wcale zainteresowany tym, by kogoś za ten mur wpuścić. Miał przyjaciół. Miał kuzynów i przyrodnich braci. Nikogo więcej nie potrzebował. Spróbuj jednak, człowieku, wytłumaczyć to żonatym przyjaciołom. Mężczyzna, który właśnie się ożenił, chce, by wszyscy jego kumple jechali na tym samym wózku. Jeżeli chodzi o Tannera, Mitchell był skazany na rozczarowanie. Mimo to nie ustawał w wysiłkach.

Ivy Holloway niezbicie tego dowodziła. Mitchell pewnie tylko na nią spojrzał i uznał, że miejscowa piękność wciągnie Tannera w małomiasteczkowe życie.

– Chodzi o to – zaczął, nim jego ciało wygrało walkę z rozumem – że nocami pracuję w domu. Śpię w dzień, a przynajmniej próbuję spać – mruknął. Hałas wokół jego sielankowego azylu często nie pozwalał mu zmrużyć oka. – Nie może pani stukać garnkami, kiedy ja pracuję...

– Czym pan się zajmuje?

– Co?

– Powiedział pan, że pracuje pan w domu. – Oparła się łokciami o blat, wsparła brodę na rękach. – Co pan robi?

– Wymyślam gry komputerowe.

– Poważnie? Ciekawe, czy znam którąś z nich?

– Wątpię – odparł, wiedząc, że gry firmy King Games są przeznaczone dla młodych mężczyzn. – To nie są gry dotyczące mody czy fitnesu.

– No, no. To była protekcjonalna uwaga.

Miała rację. Nie spodziewał się, że tak zareaguje.

– No dobrze – odparł wyzywająco. – Moja ostatnia gra to Mroczni Druidzi.

– Naprawdę? – Oczy jej się zaświeciły. – Uwielbiam ją. Musi pan wiedzieć, że zdobyłam już dziewiąty poziom doświadczenia – oznajmiła, dumnie unosząc głowę.

Zaintrygowany mimo woli Tanner spojrzał na nią bacznie. Druidzi to trudna gra, a osiągnięcie dziewiątego poziomu to prawdziwy sukces.

– Ciekawe. Dużo czasu to pani zajęło?

Wzruszyła ramionami.

– Pół roku, ale na swoją obronę powiem, że grałam tylko wieczorami. Nad czym pan teraz pracuje? Jeśli to nie tajemnica?

Pół roku? Zaszła tak wysoko w sześć miesięcy? Otrzymywał mejle od graczy, którzy skarżyli się, że wymyślił zbyt trudną grę, bo w ciągu ponad roku prób osiągnęli tylko trzeci poziom. Już prawie zapomniał, że miał się jej pozbyć. Ona jest nie tylko piękna, jest też inteligentna. Śmiertelnie groźne połączenie.

Nie wolno mu z nią dyskutować o jego nowej grze ani przeszkodzie, na którą trafił ostatniej nocy. Chociaż jeżeli jest tak dobra, może spytałby ją o zdanie? Szybko odsunął tę myśl. Nie szukał współpracownika. Ta kobieta zabiera mu czas. Stoi tu i rozmawia z nią, podczas gdy powinien siedzieć na górze, zatopiony w kwestiach średniowiecznej magii.

– Domyślam się, że to tajemnica – powiedziała, trafnie odczytując jego minę. – Okej, nieważne. Niech pan wraca do pracy, a ja zajmę się czym trzeba.

– Nie sądzę...

– Potrzebuje pan gosposi – oznajmiła. – Bóg jeden wie, że rozpaczliwie potrzebuje pan kogoś, kto by dla pana gotował. A ja potrzebuję pieniędzy. Będę cicho jak myszka. Obiecuję. Da mi pan szansę?

Najwyraźniej ona nie zamierza wyjść z własnej woli, a on nie miał teraz czasu na spory.

– Będę w gabinecie na górze. Trzecie drzwi na lewo.

– Dobrej zabawy! – Odwróciła się i zaczęła otwierać szafki, mrucząc coś pod nosem.

Tanner postanowił rozmówić się z Mitchellem. Każe mu spławić tę babę. Już zaczęła robić notatki na tablecie, który znalazła w szufladzie. I nuci jakąś melodyjkę.

Szybko ruszył przed siebie. Dzisiaj jej nie wyrzuci, ale więcej tu nie wpuści.

Gdy Ivy została sama, oparła się o kuchenny blat.

– Udało się – westchnęła.

Chociaż, prawdę mówiąc, gdyby nie wykazała się refleksem, mogłaby w ogóle nie wejść do tego domu.

Musi dostać tę pracę. Przydadzą jej się dodatkowe pieniądze, choć to nie był prawdziwy powód, dla którego się tu znalazła. Na terytorium wroga. Brzmiało to dziwnie. Nigdy przedtem nie miała wrogów. Teraz to się zmieniło. Ma bardzo bogatego i wpływowego wroga.

Szkoda tylko, że wcześniej nie wiedziała, że jej wróg to także przystojny facet. Ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, atletyczna sylwetka i długie nogi – było na czym oko zawiesić. Kiedy otworzył jej drzwi, ugięły się pod nią kolana.

Jego gęste czarne włosy, lekko zmierzwione, opadały na kołnierzyk koszuli. Oczy miał ciemnoniebieskie. Na taki widok każda kobieta poczułaby charakterystyczny niepokój. Tego Ivy nie brała pod uwagę. Jak zdoła subtelnie go pokonać, jeśli będzie się znajdowała w stanie ciągłego podniecenia?

– Może dziadek ma rację – mruknęła.

Jej dziadek próbował wybić jej to z głowy. Teraz było już za późno, pomyślała, sztywnym krokiem idąc w stronę drzwi w odległym końcu kuchni. Tak jak przypuszczała, znajdowała się za nimi spiżarnia, ale półki świeciły pustkami. Tanner King miał szczęście, że w ciągu dwóch miesięcy, kiedy tutaj mieszkał, nie umarł z głodu.

Wydawało się, że jedyne jego zajęcia to wymyślanie gier komputerowych i wydzwanianie do szeryfa.

Ze skargami na Ivy. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech, a potem wypuściła powietrze z płuc. Właśnie dlatego się tu znalazła. Z powodu kolejnej wizyty szeryfa Coopera, który oświadczył jej, że nie wie, jak długo jeszcze zdoła łagodzić złość Tannera Kinga.

Zamknąwszy drzwi spiżarni, oparła się o nie i patrzyła na przestronną kuchnię. Piękną i pustą. Co to za człowiek, który buduje wspaniały dom i pozostawia go pustym?

– Cóż, właśnie tego mam się dowiedzieć – powiedziała pod nosem.

Chciała go zrozumieć, ale pragnęła także, by on zrozumiał ją i to miejsce, w którym zamieszkał. Zanim wszystko zniszczy. Nie było to łatwe zadanie, ale Ivy pochodziła z rodziny, której nie brakowało wytrwałości. Jak już coś postanowiła, mawiał dziadek, tylko siła wyższa mogłaby to zmienić. Znalazła się w tym domu i nie zamierzała go opuścić, dopóki nie pomoże Tannerowi przejrzeć na oczy.

Zdawała sobie sprawę, że trudno będzie jej udawać gosposię. Nie potrafiła kłamać. Nie musi jednak kłamać wprost. Chodziło raczej o to, by omijać prawdę, a to nie jest znów takie złe. Zwłaszcza gdy cel jest szczytny.

Ciekawe, ilu ludzi pocieszało się tą myślą? Westchnęła z lekkim żalem. Ale żal niczego nie zmieni. Poza tym stało się, zrobiła pierwszy krok, więc musi brnąć w to dalej. W ten czy inny sposób Tanner King dowie się, że spotkał godnego siebie przeciwnika.

ROZDZIAŁ DRUGI

– Mówię tylko – rzekł Tanner do słuchawki ponurym głosem – że w połowie sierpnia nie powinno się człowiekowi zawracać głowy Bożym Narodzeniem.

– Uhm. – Głos po drugiej stronie wydawał się rozbawiony. – Mówisz jak ci idioci, którzy kupują dom obok lotniska, a potem skarżą się na hałas.

Tanner skrzywił się, patrząc na plantację choinek. Wieczorem wydawała się oazą spokoju, zapach sosen płynął z lekkim wiatrem przez uchylone okno. Nikt by nie odgadł, jak głośno jest tam w ciągu dnia.

– Co chcesz powiedzieć?

– Chcę powiedzieć – odparł jego kuzyn ze śmiechem – że kupując ten dom, wiedziałeś, że w sąsiedztwie znajduje się plantacja choinek. Nie ma co teraz jęczeć.

– Po pierwsze – odparł Tanner – nie jęczę. Po drugie, kto słyszał o tym, żeby plantacja choinek była otwarta przez cały okrągły rok? Nikt o tym nawet nie napomknął.

On też o to nie zapytał. Ale kto by pytał? Kiedy został właścicielem tego domu, niezbyt się zastanawiał, z kim będzie sąsiadował. Drzewa stanowiły ładny widok z okna. Plantacje choinek z definicji powinny sprzedawać choinki w okresie Bożego Narodzenia, prawda? Kręcąc głową, Tanner znów wyjrzał przez okno na sąsiednią parcelę.

Spodziewał się znaleźć tutaj spokój, tymczasem przez minione dwa miesiące obserwował niekończącą się procesję ludzi i samochodów. To nie same drzewa sprawiały mu taki kłopot, tylko duch przedsiębiorczości ich właścicieli. Najwyraźniej państwo Angel, właściciele plantacji, wpadli na pomysł, by rozszerzyć działalność z sezonowej na całoroczną.

Niemal każdego tygodnia organizowano tam wesela, pikniki, a nawet urodzinowe przyjęcia dla dzieci. Wąską drogą przed jego parcelą nieustannie krążyły samochody. Rodzina Angelów porządnie zaszła mu za skórę.

To jeszcze nie było najgorsze. Najgorsza była muzyka, na okrągło grzmiąca przez głośniki umieszczone na słupach telefonicznych. Świąteczne melodie. W sierpniu. Na dworze panowała spiekota, a Tanner był zmuszony dzień w dzień wysłuchiwać „Białego Bożego Narodzenia”. Wtedy, gdy próbował zasnąć.

– Powinieneś rozważyć, czy nie porzucić swojego wampirzego trybu życia i nie sypiać nocami jak większość ludzi – zasugerował kuzyn Nathan.

– Próbowałem, jak się tu wprowadziłem – burknął Tanner, przenosząc wzrok zza okna na ekran komputera na biurku. – Spróbuj popracować nad grą na temat średniowiecznych wojen, słuchając na okrągło Jingle Bells.

Praca w nocy była jedynym rozsądnym rozwiązaniem, pomyślał, przypominając sobie seksowną kobietę, która buszuje w jego domu. Jak ma się skupić, kiedy ona tutaj krąży?

– Okej, zapomnij, że to powiedziałem – rzekł Nathan. – Wolę już, żebyś zrzędził, ale skończył tę grę w terminie. A tak przy okazji, jak ci idzie?

Jego kuzyn dzwonił przede wszystkim z tym pytaniem. Firma Tannera, King Games, przystąpiła do spółki z firmą Nathana, King Computers. Nowa gra, nad którą pracował Tanner, miała zostać częścią oprogramowania nowych pecetów Kinga. O ile Tanner skończy pracę na czas.

Co, dzięki rodzinie Angelów – a teraz także Ivy Holloway – z każdą chwilą wyglądało mniej prawdopodobnie.

Oczywiście Tanner wykonał większość pracy wiele miesięcy temu, a programiści to zakodowali. Teraz dopracowywał szczegóły grafiki, i był spóźniony. Mógł zaangażować kogoś do pomocy, ale tę część pracy lubił najbardziej, a ta gra była dla niego zbyt ważna, by powierzać ją komuś innemu.

– Wczoraj w nocy utknąłem w martwym punkcie – przyznał Tanner, przecierając oczy.

– Produkcja powinna ruszyć za miesiąc.

– Dzięki, mam kalendarz.

– Mówię tylko, że jeśli chcemy, żeby pierwsza z tych gier była gotowa na Boże Narodzenie, to musisz ją oddać w terminie. – Nathan ciężko westchnął.

– Będę gotowy. Tylko mi nie mów o Bożym Narodzeniu, dobrze? – Ani o pięknych inteligentnych blondynkach. Ani słowem nie wspomniał o Ivy. Nie chciał wysłuchiwać żartów kuzyna.

Nathan był legendarnym playboyem. Miał w życiu tyle kobiet, że nie potrafił ich zliczyć. Gdyby się dowiedział, w co Mitchell wpakował Tannera, nie dałby mu spokoju. Zresztą ona długo tu nie zostanie.

– Dobra. Słuchaj, za kwadrans mam spotkanie z dystrybutorami. Porozmawiam z nimi o tej grze i nowym pececie. Bądźmy w kontakcie, okej?

– Spoko, Nathan. Wiem, że to ważne. Dla nas obu.

Jego firma zajmująca się grami wideo i komputerowymi odniosła już większy sukces, niż kiedykolwiek marzył. Był to sukces na skalę światową, a partnerstwo z kuzynem miało jeszcze zwiększyć ich renomę.

Teraz musiał jedynie skupić się na pracy. I jakimś cudem nie myśleć o kobiecie, która krząta się na dole.

Dwie godziny później dostarczono z miasta zamówione zakupy, większość z nich Ivy poukładała już w licznych szafkach. Zakochała się w domu Tannera Kinga. Zwłaszcza w jego kuchni.

Oczywiście bardzo lubiła swój dom. Stary wiktoriański dom, gdzie dorastała, miał niepowtarzalny charakter. Każdy jego centymetr nosił ślady przeszłości. Ivy na nic by go nie zamieniła. Jeśli już, to co najwyżej na dom Tannera.

– Za tę kuchnię człowiek dałby się zabić, a on trzyma tu piwo i obwarzanki. Nic dziwnego, że potrzebuje pomocy – mówiła do siebie, bo w domu panowała dziwna cisza, przez co czuła się trochę nieswojo.

Nie rozumiała, jak można pracować w takiej atmosferze. Jak w samotności można wymyślać te skomplikowane, pełne magii gry.

Ivy uwielbiała przebywać wśród ludzi i czerpała z tego energię. Budziła się o świcie, a późnym wieczorem z niechęcią zamykała oczy. Tyle było do zrobienia. Tyle do zaplanowania. Tyle marzeń. Odnosiła wrażenie, że nigdy nie będzie miała na wszystko dosyć czasu.

Trudno jej było zrozumieć takiego człowieka jak Tanner, który odciął się od świata. Trudno jej było sobie wyobrazić, dlaczego ktoś wybiera takie życie.

Tanner King mieszkał w Cabot Valley od dwóch miesięcy, lecz dotąd mieszkańcy miasteczka go nie poznali. Nie udało się to nawet Merry Campbell, słynącej z tego, że podczas krótkiej rozmowy przy kawie potrafiła wyciągnąć z człowieka historię jego życia. Oczywiście Tanner musiałby wpaść do sklepu Merry, by dać jej na to szansę. On zaś nigdzie nie wychodził.

O ile Ivy się orientowała, od chwili zamieszkania w tym spektakularnym pałacu z drewna i szkła ani razu nie był w mieście. Zakupy dostarczano mu do domu, a innych kontaktów unikał. Cóż, jednak nie wszystkich. Sporo czasu poświęcał na rozmowy z szeryfem. W ciągu dwóch miesięcy złożył co najmniej tuzin skarg na plantację choinek. Na przewijające się tam tłumy, na hałas, na muzykę, na samochody.

A ma chyba lepsze rzeczy do roboty. On zaś, ledwie tu zamieszkał, natychmiast próbował zmienić wszystko. To mu się nie uda. Nie zamierzali się zmienić, by go zadowolić, a im szybciej Ivy go o tym przekona, tym lepiej dla nich wszystkich. Najpierw jednak musi zdobyć jego sympatię, przedstawić go znajomym, pokazać, że plantacja choinek jest ważna dla miejscowej społeczności.

Na dobry początek porządnie go nakarmi.