Niewyobrażalne. Potęga i paradoksy naszych umysłów - Witold Bońkowski - ebook

Niewyobrażalne. Potęga i paradoksy naszych umysłów ebook

Witold Bońkowski

5,0

Opis

Niewyobrażalne. Potęga i paradoksy naszych umysłów traktuje o niezwykłej mocy umysłu. Wiara w potęgę i możliwości ludzkiego umysłu w pokonywaniu chorób, stresów i zmartwień jest motywem przewodnim tej pracy. Przygotowując książkę, Witold Bońkowski przestudiował wiele dostępnych materiałów z zakresu psychologii, psychoterapii i medycyny – także tej niekonwencjonalnej, oraz zapisów zawartych w Biblii.

z recenzji
dra n. med. Zdzisława Kapelskiego b. Ordynatora Oddziału Psychiatrii Służby Zdrowia Szpitala MSW, konsultanta w dziedzinie psychiatrii  Służby Zdrowia MSW, Wiceprezesa Stowarzyszenia Pomocy Mieszkaniowej dla Sierot

 

 

 

Główne przesłanie, które chce nam przekazać autor, odczytuję także z Jego życiorysu. Witold Bońkowski znany jest nie tylko w środowisku poznańskim, ale również w całej Polsce jako założyciel Stowarzyszenia Pomocy Mieszkaniowej dla Sierot. Ta bezinteresowna pomoc tym, którzy tego najbardziej potrzebują, przemawia do nas mocniej i głębiej niż nawet najpiękniejsze i najmądrzejsze słowa.

z recenzji
Ks. dra  Edwarda Janikowskiego TChr b. Rektora Wyższego Seminarium Duchownego Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej, Członka Honorowego Stowarzyszenia Pomocy Mieszkaniowej dla Sierot

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 438

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




WI­TOLD BOŃ­KOW­SKI

NIE­WY­OBRA­ŻAL­NE

PO­TĘ­GAI PA­RA­DOK­SYNA­SZYCHUMY­SŁÓW

© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Po­li­graf, 2013

© Co­py­ri­ght byWi­told Boń­kow­ski

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Ża­den frag­ment nie może być pu­bli­ko­wa­ny ani re­pro­du­ko­wa­ny bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy.

Pro­jekt okład­ki oraz skład: Ce­za­ry Gwóźdź

Re­dak­cja i ko­rek­ta: dr Jo­an­na Bed­na­rek, dr Jo­an­na Li­sek, dr Klau­dia Dróżdż

ISBN: 978-83-63506-21-6

Wy­daw­nic­two Po­li­graf

ul. Młyń­ska 38

55-093 Brze­zia Łąka

tel./fax (71) 344-56-35

www.Wy­daw­nic­two­Po­li­graf.pl

Książ­ka wy­da­na w Sys­te­mie Wy­daw­ni­czym For­tu­net™

www.for­tu­net.eu

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Za­strze­że­nie

Treść książ­ki opie­ra się na wie­dzy ogól­no­do­stęp­nej, czer­pa­nej za­rów­no z oso­bi­stych do­świad­czeń au­to­ra, jak i z przy­to­czo­nych przez nie­go pu­bli­ka­cji. Nie na­le­ży jej trak­to­wać jak dia­gno­zy me­dycz­nej ani jak po­ra­dy le­kar­skiej.

Książ­ka zo­sta­ła wy­da­na wy­łącz­nie w ce­lach edu­ka­cyj­nych; ma na celu po­pu­la­ry­za­cję wie­dzy o wpły­wie ludz­kie­go umy­słu na or­ga­nizm czło­wie­ka, nie sta­no­wi więc al­ter­na­ty­wy dla pro­fe­sjo­nal­ne­go le­cze­nia me­dycz­ne­go. Za­mia­rem au­to­ra jest je­dy­nie zwró­ce­nie uwa­gi na po­tę­gę umy­słu i jego wpływ na or­ga­nizm czło­wie­ka oraz uświa­do­mie­nie ol­brzy­mie­go po­ten­cja­łu drze­mią­ce­go w każ­dym z nas.

Au­tor nie po­no­si od­po­wie­dzial­no­ści za za­cho­wa­nie czy­tel­ni­ka sprzecz­ne z ni­niej­szym ostrze­że­niem.

Pa­mię­ci Re­gi­ny i Wa­cła­wa, mo­ich naj­uko­chań­szych Ro­dzi­ców

PRZEDMOWY

PRZEDMOWA ZDZISŁAWA KAPELSKIEGO

Wa­run­ki ludz­kiej eg­zy­sten­cji ule­ga­ją co­raz szyb­szym zmia­nom w związ­ku z sza­lo­nym tem­pem roz­wo­ju na­uki i tech­no­lo­gii. Prze­mia­ny te zmu­sza­ją czło­wie­ka, a przede wszyst­kim jego mózg, do wy­ko­rzy­sta­nia me­cha­ni­zmów ad­ap­ta­cyj­nych w celu za­cho­wa­nia ho­me­osta­zy ży­cia. Na szczę­ście ludz­ki umysł po­sia­da ogrom­ny – do­tych­czas nie­zmie­rzo­ny i jesz­cze mało po­zna­ny – po­ten­cjał moż­li­wo­ści przy­sto­so­waw­czych oraz kre­atyw­no­ści.

Nie­wy­obra­żal­ne. Po­tę­ga i pa­ra­dok­sy na­szych umy­słów trak­tu­je wła­śnie o tej nie­zwy­kłej mocy umy­słu. Wia­ra w po­tę­gę i moż­li­wo­ści ludz­kie­go umy­słu w po­ko­ny­wa­niu cho­rób, stre­sów i zmar­twień jest mo­ty­wem prze­wod­nim tej pra­cy. Przy­go­to­wu­jąc książ­kę, Wi­told Boń­kow­ski prze­stu­dio­wał wie­le do­stęp­nych ma­te­ria­łów z za­kre­su psy­cho­lo­gii, psy­cho­te­ra­pii i me­dy­cy­ny – tak­że tej nie­kon­wen­cjo­nal­nej, oraz za­pi­sów za­war­tych w Bi­blii.

Au­tor sta­ra się skie­ro­wać uwa­gę czy­tel­ni­ka na do­stęp­ne moż­li­wo­ści ra­dze­nia so­bie ze stre­sem, zmar­twie­nia­mi oraz za­gro­że­nia­mi zdro­wia. W tej istot­nej kwe­stii Wi­told Boń­kow­ski na­wią­zu­je do ist­nie­ją­cych już w hi­sto­rii me­dy­cy­ny róż­nych me­tod te­ra­peu­tycz­nych; przede wszyst­kim jed­nak kła­dzie na­cisk na po­dej­ście ak­cen­tu­ją­ce psy­cho­so­ma­tycz­ne uwa­run­ko­wa­nia cho­rób naj­czę­ściej wy­stę­pu­ją­cych w na­szych cza­sach. Sta­ra się nas prze­ko­nać, że to na­sza wła­sna ak­tyw­ność wy­ni­ka­ją­ca ze świa­do­mo­ści ota­cza­ją­cych za­gro­żeń może nas uchro­nić przed cho­ro­bą i przed­wcze­sną śmier­cią: Two­je ży­cie, a przede wszyst­kim zdro­wie, za­le­ży tyl­ko od Cie­bie.

Au­tor przed­sta­wia więc rady do­ty­czą­ce tego, jak uwol­nić się od nie­po­trzeb­ne­go cier­pie­nia i prze­stać się za­mar­twiać; oma­wia też pro­ste i prak­tycz­ne spo­so­by na za­cho­wa­nie spo­ko­ju du­cha, kształ­to­wa­nie po­zy­tyw­ne­go my­śle­nia i bu­dze­nie w so­bie ra­do­ści ży­cia. Ofe­ru­je rów­nież kon­kret­ne wska­zów­ki po­zwa­la­ją­ce na wy­ko­ny­wa­nie pro­stych ćwi­czeń wspo­ma­ga­ją­cych zdro­wie (mię­dzy in­ny­mi ćwi­czeń po­pra­wia­ją­cych wzrok i re­gu­lu­ją­cych od­dy­cha­nie) i wy­ja­śnia zwią­zek spo­ży­wa­nych po­kar­mów ze sta­nem or­ga­ni­zmu.

Re­la­cje z in­ny­mi ludź­mi są rów­nie waż­nym czyn­ni­kiem wpły­wa­ją­cym na na­sze zdro­wie. Dla­te­go w roz­dzia­le Bli­scy czy obcy Au­tor w skła­nia­ją­cy do głęb­sze­go prze­my­śle­nia, a cza­sa­mi wręcz kon­tro­wer­syj­ny spo­sób oma­wia pro­ble­my sa­mot­no­ści, go­to­wo­ści na spo­tka­nie dru­gie­go czło­wie­ka, ży­cia we wspól­no­cie i in­te­gra­cji ze spo­łe­czeń­stwem. Zwra­ca też uwa­gę na to, że aspekt okru­cień­stwa jest trwa­łym ele­men­tem na­tu­ry czło­wie­ka, za­bu­rza­ją­cym jego za­cho­wa­nie. Szko­dli­wość okru­cień­stwa i agre­sji jest oczy­wi­sta; wy­ma­ga­ją one więc ćwi­cze­nia kon­tro­li emo­cjo­nal­nej.

Po­czu­cie pa­no­wa­nia nad swo­ją eg­zy­sten­cją jest istot­nym wa­run­kiem zdro­wia. Do­wia­du­je­my się za­tem, jak zjed­nać so­bie lu­dzi, jak po­pra­wić efek­tyw­ność swo­je­go dzia­ła­nia, jak uni­kać kon­flik­tów oraz jak zy­skać kon­tro­lę nad wła­snym ży­ciem.

Na­sze re­la­cje z in­ny­mi obej­mu­ją jed­nak nie tyl­ko dzia­ła­nia in­stru­men­tal­ne, na­sta­wio­ne na na­szą ko­rzyść, ale i bez­in­te­re­sow­ną po­moc. Jest ona rów­nie waż­na, je­śli nie waż­niej­sza. Au­tor w wie­lu frag­men­tach swej książ­ki pod­kre­śla, że kie­dy zwra­ca­my się z wy­cią­gnię­tą ręką do dru­gie­go czło­wie­ka, kie­dy da­je­my coś od sie­bie in­nym, uświa­da­mia­my so­bie, że moż­na le­piej ko­rzy­stać z ży­cia. Tak­że wia­ra w Boga i mo­dli­twa są po­trzeb­ne, by cie­szyć się ży­ciem, i po­moc­ne w ra­dze­niu so­bie z jego cięż­szy­mi chwi­la­mi. Re­li­gia chrze­ści­jań­ska nie tyl­ko in­spi­ru­je, ale i po­ma­ga osią­gnąć har­mo­nię we­wnętrz­ną, któ­ra jest fun­da­men­tem zdro­wia. Oj­ciec współ­cze­snej psy­cho­lo­gii Wi­liam Ja­mes w li­ście do przy­ja­cie­la wy­znał: co­raz mniej i mniej mogę so­bie ra­dzić bez Boga.

Za­cho­dzą­ce w szyb­kim tem­pie zmia­ny w co­dzien­nym ży­ciu sta­wia­ją nas przed trud­ny­mi de­cy­zja­mi w kon­fron­ta­cji ze stre­sem we wła­snym domu, w szko­le, w pra­cy, a na­wet w cza­sie urlo­po­wych wy­jaz­dów „na wy­po­czy­nek”. Jest to zwią­za­ne z co­raz częst­szy­mi ak­ta­mi ma­ni­pu­la­cji, prze­mo­cy, „mob­bin­gu”, oszu­stwa, wan­da­li­zmu, agre­sji, a tak­że ter­ro­ry­zmu. Fru­stra­cja, groź­ba utra­ty pra­cy, za­gro­że­nie ma­te­rial­nych pod­staw eg­zy­sten­cji czę­sto spra­wia­ją, że ludz­kie za­cho­wa­nie przyj­mu­je for­my an­ty­spo­łecz­ne, an­ty­ludz­kie czy wręcz kry­mi­nal­ne.

Książ­ka ta może po­móc nam w za­cho­wa­niu siły w ob­li­czu wszyst­kich tych prze­ciw­no­ści ży­cio­wych. Jest god­na po­le­ce­nia jako źró­dło ogól­nej wie­dzy na te­mat pro­mo­cji zdro­wia i moż­li­wo­ści po­lep­sze­nia kom­for­tu ży­cia. Sta­no­wi przy­stęp­nie na­pi­sa­ny „ele­men­tarz” uczą­cy spo­so­bu ży­cia, wła­ści­we­go od­ży­wia­nia, re­ali­zo­wa­nia ka­rie­ry za­wo­do­wej, szczę­ścia w ro­dzi­nie, w mał­żeń­stwie, umie­jęt­no­ści ko­mu­ni­ko­wa­nia się z oto­cze­niem, ra­dze­nia so­bie ze stre­sem, a przede wszyst­kim – ra­dze­nia so­bie z sa­mym sobą, aby cie­szyć się swo­im ży­ciem. Pro­sta, bez­po­śred­nia for­ma prze­ka­zu in­spi­ru­je do oso­bi­stych re­flek­sji. Czy­tel­nik z pew­no­ścią znaj­dzie tu wie­le in­for­ma­cji, któ­re będą dla nie­go istot­ne i mogą mu po­móc w roz­wią­zy­wa­niu co­dzien­nych pro­ble­mów.

dr n. med. Zdzi­sław Ka­pel­ski

b. Or­dy­na­tor Od­dzia­łu Psy­chia­trii Służ­by Zdro­wia Szpi­ta­la MSW, kon­sul­tant w dzie­dzi­nie psy­chia­trii Służ­by Zdro­wia MSW; Wi­ce­pre­zes Sto­wa­rzy­sze­nia Po­mo­cy Miesz­ka­nio­wej dla Sie­rot

WYCIĄG Z LISTU DRA STANISŁAWA STEFANKA, TCHR, BISKUPA ŁOMŻYŃSKIEGO SENIORA:

Pan Wi­told Boń­kow­ski, praw­nik, przed­się­bior­ca.

Owo­ce nie­zwy­kle ofiar­ne­go za­an­ga­żo­wa­nia za­wo­do­we­go in­we­stu­je w roz­wi­ja­ją­cą się fir­mę i dzie­li się nimi z naj­bar­dziej po­trze­bu­ją­cy­mi. To mło­dzież z do­mów dziec­ka, któ­ra w wie­ku usa­mo­dziel­nie­nia praw­ne­go nie ma czę­sto ele­men­tar­nych wa­run­ków do usa­mo­dziel­nie­nia ży­cio­we­go (miesz­ka­nie, pra­ca za­wo­do­wa).

Stwo­rze­nie śro­do­wi­ska lu­dzi do­brej woli to o wie­le wię­cej ani­że­li wi­docz­ne ramy Sto­wa­rzy­sze­nia, któ­re­mu z ta­kim po­wo­dze­niem prze­wo­dził Pre­zes Wi­told Boń­kow­ski.

To wła­śnie oso­bi­sty kon­takt z bar­dzo wie­lu spe­cja­li­sta­mi świa­ta na­uki i ży­cia pu­blicz­ne­go, lata stu­diów i pra­cy za­wo­do­wej zro­dzi­ły bo­ga­te prze­my­śle­nia, któ­re Au­tor za­warł w pu­bli­ko­wa­nym stu­dium.

Jest to in­ter­dy­scy­pli­nar­ne spoj­rze­nie na co­dzien­ne na­sze ży­cie. Zin­te­gro­wa­na wi­zja czło­wie­ka sta­ła się klu­czem do od­po­wie­dzi na sze­ro­ko wi­dzia­ne pro­ble­my współ­cze­snej cy­wi­li­za­cji. Har­mo­nij­ne wy­ko­rzy­sta­nie tra­dy­cyj­nej, spraw­dzo­nej przez wie­ki an­tro­po­lo­gii w oce­nie wni­kli­wie ob­ser­wo­wa­nych współ­cze­snych zmian oby­cza­jo­wych sta­no­wi bar­dzo cen­ne wspar­cie czy­tel­ni­ka w jego po­szu­ki­wa­niach sen­su ży­cia i spo­łecz­ne­go za­an­ga­żo­wa­nia. Żywa nar­ra­cja i kon­kret­ny ję­zyk sta­no­wią do­dat­ko­we wa­lo­ry god­ne pro­mo­cji i spra­wia­ją, że książ­ka jest bar­dzo in­te­re­su­ją­cą lek­tu­rą.

Łom­ża, dnia 1 maja 2013 r.

PRZEDMOWA EDWARDA JANIKOWSKIEGO

Nie trze­ba szu­kać po­cie­sze­nia, trze­ba szu­kać Boga – On daje po­cie­sze­nie. Wię­cej: nie trze­ba na­wet szu­kać Boga. On sam do nas przy­cho­dzi. Trze­ba tyl­ko otwo­rzyć się na przy­ję­cie Go.

Taka re­flek­sja na­su­wa się po prze­czy­ta­niu książ­ki Nie­wy­obra­żal­ne. Po­tę­ga i pa­ra­dok­sy na­szych umy­słów. Głów­ne prze­sła­nie, któ­re chce nam prze­ka­zać Au­tor, od­czy­tu­ję tak­że z Jego ży­cio­ry­su. Wi­told Boń­kow­ski zna­ny jest nie tyl­ko w śro­do­wi­sku po­znań­skim, ale rów­nież w ca­łej Pol­sce jako za­ło­ży­ciel Sto­wa­rzy­sze­nia Po­mo­cy Miesz­ka­nio­wej dla Sie­rot. Sto­wa­rzy­sze­nie od po­nad trzy­dzie­stu lat zaj­mu­je się po­mo­cą w spra­wach miesz­ka­nio­wych dzie­ciom osie­ro­co­nym i oso­bom nie­peł­no­spraw­nym oraz wy­po­sa­ża­niem osób nie­peł­no­spraw­nych w nie­zbęd­ny sprzęt re­ha­bi­li­ta­cyj­ny, uła­twia­ją­cy ży­cie, na­ukę i start za­wo­do­wy. Ta bez­in­te­re­sow­na po­moc tym, któ­rzy tego naj­bar­dziej po­trze­bu­ją, prze­ma­wia do nas moc­niej i głę­biej niż na­wet naj­pięk­niej­sze i naj­mą­drzej­sze sło­wa.

Książ­ka skła­nia nas tak­że do za­uwa­że­nia, że na­ukę Chry­stu­sa przyj­mu­je­my w ca­ło­ści albo w ogó­le nie przyj­mu­je­my. Je­że­li wie­rzy­my w Chry­stu­sa, nie trze­ba nam żad­nych uza­sad­nień poza Nim sa­mym. Jest tak, po­nie­waż wszyst­ko, co po­ży­tecz­ne i do­bre – w tym na­uka – ma swój po­czą­tek w Chry­stu­sie. Praw­dą jest jed­nak rów­nież to, że nie moż­na opie­rać się wy­łącz­nie na osią­gnię­ciach ludz­kie­go ro­zu­mu (na­uki); na­le­ży z nich ko­rzy­stać tyl­ko dla osią­gnię­cia do­brych ce­lów: Aby­ście za­lud­ni­li zie­mię i uczy­ni­li ją so­bie pod­da­ną1.

Idąc tym tro­pem, je­ste­śmy w sta­nie do­strzec, jak wie­le wspa­nia­łych pro­po­zy­cji znaj­du­je­my w tej książ­ce. Do­ty­czy to wie­lu roz­dzia­łów książ­ki Nie­wy­obra­żal­ne, w któ­rej za­ak­cen­to­wa­na jest rów­nież war­tość mo­dli­twy. Dzię­ki mo­dli­twie uczy­my się prze­cież pa­trzeć na całą rze­czy­wi­stość po bo­że­mu. Au­tor po­ru­sza bar­dzo wie­le za­gad­nień po­cho­dzą­cych z roz­ma­itych dzie­dzin, dla­te­go trud­no jest mi usto­sun­ko­wać się do ca­łej książ­ki w spo­sób me­ry­to­rycz­ny. Mu­szę jed­nak po­wie­dzieć, że czy­ta­jąc książ­kę jako laik, oso­bi­ście bar­dzo wie­le sko­rzy­sta­łem na jej lek­tu­rze – ma ona dużo do za­ofe­ro­wa­nia, je­śli cho­dzi o wzbo­ga­ce­nie ro­zu­mie­nia ota­cza­ją­cej nas rze­czy­wi­sto­ści. Na szcze­gól­ną uwa­gę za­słu­gu­ją moim zda­niem ta­kie pod­roz­dzia­ły, jak: Mi­łość klu­czem do zdro­wia, Nie­na­wiść – blo­ka­da two­je­go szczę­ścia, albo Co po­wi­nie­neś wie­dzieć o zmar­twie­niu?

Au­tor na­ma­wia, by­śmy na­uczy­li się do­ce­niać te­raź­niej­szość i cie­szy­li się chwi­lą obec­ną. Czer­pie przy tym bez­po­śred­nio z Ewan­ge­lii: „Chle­ba na­sze­go po­wsze­dnie­go daj nam dzi­siaj”. Dzi­siaj – bo to aku­rat jest naj­waż­niej­sze. Jest to wy­raź­na kon­ty­nu­acja nauk Chry­stu­sa, któ­ry wprost za­le­cał: „Nie troszcz­cie się więc zbyt­nio o ju­tro”2.

W książ­ce znaj­du­je­my rów­nież wie­le cen­nych su­ge­stii do­ty­czą­cych na­sze­go zdro­wia: po­ru­szo­na zo­sta­je mię­dzy in­ny­mi kwe­stia pra­wi­dło­we­go od­dy­cha­nia, po­pra­wy na­sze­go wzro­ku, a tak­że za­sad zdro­we­go od­ży­wia­nia.

Pod­su­mo­wa­niem i wnio­skiem koń­co­wym może być su­ge­stia: do­ko­naj zmia­ny na­sta­wie­nia z ne­ga­tyw­ne­go na po­zy­tyw­ne3.

Au­tor koń­czy książ­kę bar­dzo traf­nym spo­strze­że­niem: Ży­je­my w świe­cie peł­nym fał­szu i nie­praw­do­po­dob­ne­go za­kła­ma­nia. Wie­lu pod­łość, hi­po­kry­zję i oszu­stwo uzna­ło za do­bro, jed­no­cze­śnie wy­śmie­wa­jąc uczci­wość, przy­zwo­itość i uf­ność… Ludz­kość za rzad­ko roz­my­śla nad sło­wa­mi Je­zu­sa: „Za­praw­dę po­wia­dam wam: Kto nie przyj­mie kró­le­stwa Bo­że­go jak dziec­ko, ten nie wej­dzie do nie­go”4.

Ks. dr Edward Ja­ni­kow­ski TChr

b. Rek­tor Wyż­sze­go Se­mi­na­rium Du­chow­ne­go To­wa­rzy­stwa Chry­stu­so­we­go dla Po­lo­nii Za­gra­nicz­nej; Czło­nek Ho­no­ro­wy Sto­wa­rzy­sze­nia Po­mo­cy Miesz­ka­nio­wej dla Sie­rot

1 Rdz 1,28.

2 Zob. ni­żej, s. 100–101.

3 Zob. ni­żej, s. 63.

4 Zob. ni­żej, s. 307.

WSTĘP

Nie moż­na dwa razy wejść do tej sa­mej rze­ki,za każ­dym ra­zem bo­wieminna woda w niej pły­nie.

He­ra­klit z Efe­zu

Cho­ro­by są wy­ni­kiemnie­wła­ści­we­go spo­so­bu ży­cia.

Hi­po­kra­tes

Nie war­to pi­sać tego, co na wstę­pienie wy­da­wa­ło­by się czy­tel­ni­ko­wi fał­szy­we.

Ni­co­làs Gó­mez Dàvi­la

De­ner­wo­wać się, zna­czy mścić sięna wła­snym zdro­wiu za głu­po­tę in­nych

Er­nest He­min­gway

Ży­je­my w świe­cie re­guł opar­tych na war­to­ściach wpo­jo­nych nam przez ro­dzi­ców pod­czas pro­ce­su wy­cho­wa­nia oraz za­sad, któ­re po­zwa­la­ją nam ist­nieć w kon­kret­nej spo­łecz­no­ści: lo­kal­nej, pań­stwo­wej, ogól­no­ludz­kiej. Do­pie­ro ze­tknię­cie z sy­tu­acją bu­dzą­cą w nas sil­ne emo­cje po­zwa­la nam na do­strze­że­nie wła­sne­go ja, na kon­fron­ta­cję z prze­ciw­no­ścia­mi losu, na zde­fi­nio­wa­nie swo­ich po­trzeb i zro­zu­mie­nie wła­sne­go or­ga­ni­zmu, cia­ła i umy­słu.

Mnie zmo­bi­li­zo­wa­ły do dzia­ła­nia trzy przy­po­wie­ści au­tor­stwa Mir­sa­ka­ri­ma Nor­be­ko­va, dok­to­ra psy­cho­lo­gii, pe­da­go­gi­ki i fi­lo­zo­fii me­dy­cy­ny. W ten spo­sób na­ro­dził się po­mysł na książ­kę. Prze­czy­taj­cie te hi­sto­rie, a po­tem zde­cy­duj­cie, czy ze­chce­cie po­dą­żać za mną i ze mną ścież­ką, któ­rą tu­taj na­zwa­łem klu­czem. Klu­czem do ra­do­sne­go ży­cia. Do uwol­nie­nia się od cier­pie­nia, któ­re sami pro­du­ku­je­my. Do nie­za­mar­twia­nia się.

IMPERATOR ZACHOROWAŁ

Pe­wien wład­ca ab­so­lut­ny, twór­ca im­pe­rium, czło­wiek wa­lecz­ny, okrut­ny i bez­względ­ny na­gle za­cho­ro­wał. Cho­ro­ba przy­ku­ła go do łóż­ka. Ko­lej­ni wzy­wa­ni me­dy­cy nie ra­dzi­li so­bie z jego przy­pa­dło­ścią. Im­pe­ra­tor le­żał przez dłu­gie dni, mie­sią­ce, a po­tem lata przy­ku­ty do łóż­ka. Zło­ścił się na nie­udol­ność le­ka­rzy, w koń­cu w ata­ku fu­rii wy­dał roz­kaz po­zba­wie­nia ich ży­cia. Jego wście­kłość uci­chła, uspo­ko­iła się na chwi­lę, nie uwol­ni­ło go to jed­nak od cho­ro­by.

Ko­lej­ne dni bez­na­dziej­nie mi­ja­ły. Pew­ne­go dnia wład­ca za­we­zwał do sie­bie we­zy­ra. Pod­czas roz­mo­wy z nim oka­za­ło się, że w oko­li­cy żyje jesz­cze je­den me­dyk, jed­nak ze wzglę­du na jego brak ogła­dy, gru­biań­stwo, wręcz cham­skie za­cho­wa­nie nie zo­stał za­pro­szo­ny na dwór. Im­pe­ra­tor był zde­spe­ro­wa­ny. Szu­kał ra­tun­ku za wszel­ką cenę, więc roz­ka­zał spro­wa­dzić do sie­bie krnąbr­ne­go le­ka­rza.

Me­dyk oka­zał się pe­łen buty. Za­zna­czył, że sza­nu­je zdol­no­ści swe­go pa­cjen­ta do za­rzą­dza­nia pań­stwem, lecz w spra­wach me­dy­cy­ny uzna­je go za zu­peł­ne­go osła. Wład­cę za­mu­ro­wa­ło, a po­tem z wście­kło­ści za­ry­czał, wo­ła­jąc stra­że i obie­cu­jąc le­ka­rzo­wi okrut­ną śmierć. Ten jed­nak go wy­śmiał, twier­dząc, że jest ostat­nią na­dzie­ją im­pe­ra­to­ra na od­zy­ska­nie zdro­wia. Rze­czy­wi­ście, to wład­cę po­wstrzy­ma­ło. A le­karz za­czął wy­su­wać żą­da­nia. Po­sta­wił trzy wa­run­ki: żą­dał spro­wa­dze­nia przed wro­ta sie­dzi­by im­pe­ra­to­ra naj­szyb­sze­go wierz­chow­ca w pań­stwie, któ­ry bę­dzie miał w ju­kach zło­to, po­tem opusz­cze­nia pa­ła­cu przez całą służ­bę, a na­stęp­nie wy­da­nia roz­ka­zu, by przez go­dzi­nę po za­koń­cze­niu ku­ra­cji nikt nie zbli­żał się do wład­cy, choć­by ten krzy­czał wnie­bo­gło­sy. Były to dziw­ne po­stu­la­ty. Po­dejrz­li­wy król żą­dał uza­sad­nień i choć ar­gu­men­ty me­dy­ka nie­ko­niecz­nie do nie­go tra­fia­ły, staw­ką było wy­zdro­wie­nie tego sa­me­go dnia, co zresz­tą le­karz obie­cał.

Kie­dy im­pe­ra­tor wy­dał roz­ka­zy zgod­ne z za­le­ce­nia­mi me­dy­ka, po­pro­sił go o roz­po­czę­cie ku­ra­cji. Ten jed­nak rzekł do nie­go: Co mam za­czy­nać, sta­ry ośle? Kto ci po­wie­dział, że umiem le­czyć? Wpa­dłeś w moją pu­łap­kę. Mam te­raz go­dzi­nę cza­su. Od daw­na cze­ka­łem na od­po­wied­ni mo­ment, żeby cię udu­pić, par­szy­wy krwio­pij­co! Mam trzy daw­ne ma­rze­nia, trzy naj­głęb­sze pra­gnie­nia. Pierw­sze z nich, to plu­nąć w twój kró­lew­ski pysk!1. Oplu­ty im­pe­ra­tor wił się z wście­kło­ści. Nic jed­nak nie mógł uczy­nić. Krzy­ki były nie­sku­tecz­ne, bo służ­ba trzy­ma­ła się wy­raź­ne­go roz­ka­zu bez­względ­ne­go kró­la. Wład­ca zro­zu­miał, że jest cał­ko­wi­cie na ła­sce i nie­ła­sce le­ka­rza. Tym­cza­sem ten wy­ja­wił dru­gie ma­rze­nie, mó­wiąc, że od daw­na chciał wy­si­kać się na im­pe­ra­tor­ską gębę. Jak po­wie­dział, tak uczy­nił. Po­ni­żo­ny król trząsł się ze wzbu­rze­nia. A jego cie­mięż­ca po od­da­niu mo­czu na twarz swe­go pana do­dat­ko­wo za­czął ko­pać wład­cę po no­gach, wy­zy­wa­jąc go od pa­dli­ny, a po­tem uży­wa­jąc jesz­cze strasz­niej­szych obelg. Wresz­cie po­dzie­lił się swo­im trze­cim ma­rze­niem. Było ono tak bul­wer­su­ją­ce, że król za­ry­czał jak ran­ne zwie­rzę i nad­ludz­kim wy­sił­kiem przy­jął obron­ną po­sta­wę, pod­no­sząc się naj­pierw na ko­la­na, a po­tem pod­pie­ra­jąc się o ścia­nę; wresz­cie sta­nął na chwiej­nych no­gach. Me­dyk po­sta­no­wił uciec. Do­siadł naj­lep­sze­go w kró­le­stwie wierz­chow­ca ob­ju­czo­ne­go wor­kiem zło­ta i czmych­nął. Mimo że nogi kró­la były jak z waty, po­sta­no­wił nie pod­da­wać się i do­paść bez­czel­ne­go le­ka­rza, a po­tem sro­dze się ze­mścić. Wy­cią­gnął miecz, ostat­kiem woli do­tarł do staj­ni i do­siadł pierw­sze­go na­po­tka­ne­go ko­nia. Ru­szył w po­ścig. Z każ­dą chwi­lą pę­dził co­raz szyb­ciej, od­czu­wa­jąc przy­pływ sił wi­tal­nych. Wiatr we wło­sach przy­po­mniał ce­sa­rzo­wi o daw­nych wy­pra­wach, co do­da­ło mu sił. Wieść o wład­cy ja­dą­cym po raz pierw­szy od dwu­dzie­stu lat przez kró­le­stwo roz­nio­sła się lo­tem bły­ska­wi­cy. Stu wo­dzów po­dą­ży­ło jego śla­dem i uj­rzaw­szy kró­la, skwi­to­wa­li to okrzy­ka­mi peł­ny­mi za­chwy­tu.

Brak wia­ry w wy­zdro­wie­nie nie po­ko­na cho­ro­by;po­trze­bu­jesz wstrzą­su, by wzbu­dzić siłę woli2

Im­pe­ra­tor chło­nął po­dziw swych pod­da­nych, jed­no­cze­śnie za­czy­na­ła mu mi­jać wście­kłość na me­dy­ka. Wresz­cie, wraz ze świ­tą swo­ich wo­jow­ni­ków, do­padł le­ka­rza. Wo­jo­wie przy­pro­wa­dzi­li go przed ob­li­cze kró­la. Le­karz nie wy­da­wał się już taki har­dy. Wład­ca dłu­go na nie­go spo­glą­dał, po czym uznał, że za­słu­gu­je nie na je­den mar­ny wo­rek zło­ta, lecz na całą ka­ra­wa­nę cen­ne­go krusz­cu.

TAJEMNICE, KTÓRE UZDROWIŁY

Dzie­ci wy­ma­ga­ją cią­głej uwa­gi. Mają ogrom­ną po­trze­bę piesz­czot, uwa­gi oraz mi­ło­ści i nig­dy im nie dość. Skut­ku­je to zwy­kle tym, że mat­ka od­sy­ła dziec­ko do ojca, oj­ciec do bab­ci, bab­cia do dziad­ka, a dziec­ko wę­dru­je mię­dzy do­ro­sły­mi, nig­dzie nie znaj­du­jąc peł­nej sa­tys­fak­cji wy­ni­ka­ją­cej z na­tu­ral­nej po­trze­by by­cia ko­cha­nym. Aż w koń­cu zda­rzy się mal­co­wi za­cho­ro­wać. Raz, dru­gi, trze­ci. Do­strze­ga zmia­nę za­cho­wa­nia swo­ich bli­skich. Na­gle ro­dzi­ce za­czy­na­ją się w spo­sób wzmo­żo­ny in­te­re­so­wać dziec­kiem, czu­le gła­dzą po czo­le, brzusz­ku, speł­nia­ją za­chcian­ki, ku­pu­ją przy­sma­ki, czy­ta­ją baj­ki. Na­gle cho­ro­ba sta­je się na­rzę­dziem zwra­ca­nia na sie­bie uwa­gi.

Na­tu­ral­ne po­trze­by dziec­ka: • cią­gła uwa­ga • per­ma­nent­ne piesz­czo­ty • nie­ustan­na mi­łość3

W pew­nym przy­sa­na­to­ryj­nym szpi­ta­lu był od­dział dzie­cię­cy, gdzie le­że­li mali pa­cjen­ci cho­rzy na cu­krzy­cę. Wśród nich były też sie­ro­ty z po­bli­skie­go domu dziec­ka. Czę­sto za­da­wa­ły one pie­lę­gniar­kom py­ta­nie, dla­cze­go aku­rat ich nie od­wie­dza­ją ro­dzi­ce. Opie­kun­ki nie chcia­ły ich uświa­da­miać, wy­ja­wia­jąc okrut­ną praw­dę. Wo­la­ły za­pew­niać dzie­ci, że ro­dzi­ce za­bio­rą je ze szpi­ta­la wraz z mo­men­tem wy­zdro­wie­nia. Dwu- i trzy­lat­ki za­czę­ły więc bar­dzo in­te­re­so­wać się swo­ją cho­ro­bą. Jed­na z dziew­czy­nek stwier­dzi­ła: we mnie, w środ­ku, jest bar­dzo dużo krysz­tał­ków cu­kru, któ­re cho­dzą je­den za dru­gim. To dla­te­go moi ro­dzi­ce nie przy­jeż­dża­ją po mnie 4. Oka­za­ło się, że szyb­ko zna­la­zła spo­sób na za­spo­ko­je­nie swo­jej tę­sk­no­ty za ro­dzi­ca­mi, wy­zdro­wie­nie i tym sa­mym ich spro­wa­dze­nie. Na we­wnętrz­nym dzie­dziń­cu szpi­ta­la sta­ło po­nad 70 pla­sti­ko­wych wa­nie­nek. Każ­de­go ran­ka pra­cow­nik ośrod­ka na­peł­niał je mor­ską wodą. W cią­gu dnia woda na­grze­wa­ła się pod wpły­wem pro­mie­ni sło­necz­nych, a dzie­ci plu­ska­ły się w nich. Co cie­ka­we, oka­za­ło się, że każ­dy z ma­łych pa­cjen­tów cho­dził tyl­ko raz w cią­gu dnia do swo­jej wan­ny. Dzie­ci wpa­dły bo­wiem na po­mysł, że cu­kier roz­pusz­cza się w wo­dzie. Ich wróg, czy­li cho­ro­ba, tam się roz­pusz­cza­ła, a one zdro­wia­ły. Wy­star­czy­ło tyl­ko po­pu­ścić im wo­dze fan­ta­zji.

Na tym od­dzia­le 100% cho­rych na cu­krzy­cę dzie­ci wy­zdro­wia­ło.

Dzie­ci trak­tu­ją za­sły­sza­ne ko­mu­ni­ka­ty do­słow­nie. Nie po­tra­fią sku­piać uwa­gi przez dłu­gi czas, są skon­cen­tro­wa­ne mak­sy­mal­nie do 10 mi­nut. Wie­dząc o tym, moż­na prze­ka­zać im in­for­ma­cję, któ­ra uru­cho­mi nie­praw­do­po­dob­ne pro­ce­sy.

Pew­ne­go razu dok­tor na spo­tka­niu z ma­ły­mi pa­cjen­ta­mi zwró­cił się do nich w na­stę­pu­ją­cy spo­sób:

– Wie­cie, dzie­ci, moi do­ro­śli słu­cha­cze – wa­sze ma­mu­sie, ta­tu­sio­wie, dziad­ko­wie i bab­cie, usu­wa­ją swo­je bli­zny, na­to­miast wy nad bli­zna­mi bę­dzie­cie jesz­cze pra­co­wać, wy­ko­nu­jąc spe­cjal­ne ćwi­cze­nie.

Na­stęp­ne­go dnia przy­cho­dzi do mnie szkrab i mówi:

– A u mnie szra­ma znik­nę­ła!

Tyl­ko je­den raz im wspo­mnia­łem, że do­ro­śli sami usu­wa­ją bli­zny i to wszyst­ko. To oka­za­ło się wy­star­cza­ją­ce. Nie wy­ko­na­li żad­ne­go ćwi­cze­nia, lecz bli­zna zni­kła...5.

By­łem scep­tycz­ny wo­bec tych hi­sto­rii, ale bar­dzo mi się spodo­ba­ły. Chcia­łem spraw­dzić, czy kry­je się za nimi coś wię­cej.

PRAWDA ODNALEZIONA W GÓRACH6

To była do­brze płat­na pra­ca. Ośro­dek le­kar­ski od­wie­dza­li eme­ry­to­wa­ni urzęd­ni­cy pań­stwo­wi wy­so­kie­go szcze­bla. Pra­cu­ją­cy tam le­karz prze­waż­nie dia­gno­zo­wał cho­ro­by z za­kre­su ge­ria­trii. Pew­ne­go razu ko­le­ga, też le­karz, okre­ślił stan jed­ne­go z jego pa­cjen­tów, by­łe­go mi­ni­stra, jako za­dzi­wia­ją­co do­bry, stwier­dza­jąc, że jest to czło­wiek wy­le­czo­ny i zdro­wy. Le­karz zba­dał go i ku swe­mu zdu­mie­niu stwier­dził, że u pa­cjen­ta zni­kły obec­ne wcze­śniej symp­to­my cho­ro­by Par­kin­so­na. Zdzi­wi­ło go to nie­po­mier­nie, więc wy­py­tał by­łe­go mi­ni­stra, gdzie i jak się le­czył. Ten opo­wie­dział mu o świą­ty­ni, gdzie przez ja­kiś czas prze­by­wał. Le­karz przy­jął to do wia­do­mo­ści, wpi­sał in­for­ma­cję w kar­to­te­kę pa­cjen­ta i w na­wa­le pra­cy szyb­ko za­po­mniał o tym przy­pad­ku.

Przy­po­mniał so­bie o tym pa­cjen­cie w na­stęp­nym roku. Otóż były mi­ni­ster na­mó­wił czte­rech swo­ich ko­le­gów do wi­zy­ty w świą­ty­ni, a oni wró­ci­li zu­peł­nie zdro­wi, po­dob­nie jak ów eme­ry­to­wa­ny urzęd­nik, któ­ry po­le­cił im ta­jem­ni­czą świą­ty­nię. Le­karz prze­pro­wa­dził ze star­szy­mi pa­na­mi szcze­gó­ło­wy wy­wiad. Do­wie­dział się od nich, że wy­so­ko w gó­rach po­ło­żo­na jest Świą­ty­nia Czci­cie­li Ognia. Mni­si, któ­rzy tam żyli, przyj­mo­wa­li raz do roku na 40 dni gru­pę lu­dzi, któ­rzy chcie­li się wy­le­czyć – czę­sto z bar­dzo po­waż­nych cho­rób. Le­karz był tak moc­no za­fra­po­wa­ny hi­sto­rią nie­spo­dzie­wa­nych uzdro­wień swo­ich pa­cjen­tów, że po­sta­no­wił na­stęp­ne­go lata sam wy­brać się do świą­ty­ni, by zba­dać nie­zro­zu­mia­ły dla nie­go fe­no­men znik­nię­cia wszyst­kich cho­ro­bo­wych symp­to­mów u lu­dzi, któ­rych le­czył od lat.

Le­karz za­brał ze sobą dwóch przy­ja­ciół: je­den był re­ży­se­rem, dru­gi ope­ra­to­rem te­le­wi­zyj­nym. Obaj pra­gnę­li uwiecz­nić na ta­śmie fil­mo­wej re­por­taż z ich wy­ciecz­ki i wy­emi­to­wać go w te­le­wi­zji, dla któ­rej pra­co­wa­li.

Męż­czyź­ni z opóź­nie­niem do­tar­li do punk­tu zbiór­ki. Wszy­scy, chcą­cy udać się na le­cze­nie do po­ło­żo­ne­go w gó­rach klasz­to­ru, zdą­ży­li wcze­śniej wy­ru­szyć do od­da­lo­nej o 26 ki­lo­me­trów świą­ty­ni. Mni­si zo­sta­wi­li dla nich je­dy­nie osły. Le­karz na­ma­wiał znie­chę­co­nych kom­pa­nów do nie­re­zy­gno­wa­nia z eska­pa­dy, cze­mu szcze­gól­nie był prze­ciw­ny ope­ra­tor wa­żą­cy 130 ki­lo­gra­mów. Po go­rą­cej dys­ku­sji ob­ju­czy­li swo­imi ba­ga­ża­mi osły i wy­ru­szy­li w dłu­gą pie­szą wę­drów­kę. Pierw­szy kry­zys przy­szedł już po 10 km: le­karz szyb­ko znisz­czył obu­wie, któ­re­go uży­wał w mie­ście, sa­pią­cy ope­ra­tor od­mó­wił ja­kie­go­kol­wiek kro­ku da­lej, a re­ży­se­ro­wi smęt­nie zwi­sa­ła gło­wa. Prze­mo­gli się jed­nak. Byli w po­ło­wie dro­gi – w ta­kiej sy­tu­acji le­piej iść na­przód niż za­wra­cać.

Na miej­sce do­tar­li po ciem­ku. Był nie­mal śro­dek nocy. Mni­si udo­stęp­ni­li im po­kój, a oni wy­cień­cze­ni pa­dli na po­sła­nia. Na­stęp­ne­go dnia wszyst­kich przy­by­łych „ku­ra­cju­szy” po­uczo­no, że miej­sce, w któ­rym się znaj­du­ją, jest świę­te, i by w nim nie grze­szy­li. Karą za każ­dy wy­stę­pek mia­ła być po­moc w go­spo­dar­stwie, a szcze­gól­nie przy­no­sze­nie wody z od­le­głe­go o 4 km źró­dła.

Oka­za­ło się, że jed­nym z grze­chów jest po­chmur­ny na­strój i brak uśmie­chu na twa­rzy. Przy­by­łych do świą­ty­ni go­ści roz­ba­wi­ło to i po­mo­gło roz­ja­śnić twa­rze, ale już po chwi­li ich lica przy­bra­ły kwa­śny wy­raz, do­kład­nie taki, jaki mie­li na co dzień, ży­jąc w mie­ście po­śród po­dob­nych im lu­dzi.

Kara była do­tkli­wa. Każ­dy po­sęp­ny przy­bysz do­stał wa­żą­cy 5 kg dzban z na­ka­zem przy­nie­sie­nia 16 li­trów wody ze źró­dła. Po­nad­to na py­ta­nie o ter­min przyj­mo­wa­nia cho­rych i sta­wia­nia im dia­gno­zy mni­si od­po­wie­dzie­li, że oni tu ni­ko­go nie przyj­mu­ją i nie le­czą. Roz­cza­ro­wa­nie go­ści było ogrom­ne. Każ­dy z nich, rad nie­rad, wziął w dło­nie cięż­ki dzban i wy­ru­szył w 8-ki­lo­me­tro­wą dro­gę. Le­karz ma­sze­ro­wał jako pierw­szy, scho­dząc krę­tą gór­ską ścież­ką. Wró­cił z 21-ki­lo­gra­mo­wym dzba­nem wy­peł­nio­nym wodą do­pie­ro póź­nym po­po­łu­dniem. Na twa­rzy miał prze­zor­nie uśmiech. Nic z tego. Oka­za­ło się, że był ob­ser­wo­wa­ny przez jed­ne­go z mni­chów, któ­ry śle­dził wszyst­kich „ku­ra­cju­szy” z lor­net­ką przy­tknię­tą do oczu. Wi­dział, kie­dy pie­chu­rzy się nie uśmie­cha­li. Le­karz mu­siał pójść jesz­cze raz po wodę, czu­jąc, że ktoś pa­stwi się nad nim. Ma­sze­ro­wał głod­ny, zmę­czo­ny i obo­la­ły.

Po po­wro­cie le­ka­rza do­padł atak hi­ste­rii. Spo­strzegł swo­je od­bi­cie w lu­strze, do­strzegł mi­zer­ną po­stać i nie­po­ha­mo­wa­nie za­czął ner­wo­wo się śmiać. Przy­bie­gli jego przy­ja­cie­le, re­ży­ser i ope­ra­tor, i ich też ogar­nął dzi­ki śmiech.

Od na­stęp­ne­go dnia co­raz mniej lu­dzi wy­sy­ła­no po wodę do źró­dła. Po ty­go­dniu już nikt tam nie cho­dził – nie było po­wo­du. Wszy­scy się uśmie­cha­li. Po­ja­wił się na­wyk, pew­ne­go ro­dza­ju au­to­ma­tyzm, któ­ry spra­wiał, że uśmiech za­czął go­ścić na ich twa­rzach zu­peł­nie na­tu­ral­nie. Wte­dy mni­si za­pro­si­li ich do ka­mien­ne­go dom­ku na ubo­czu, gdzie znaj­do­wa­ło się uję­cie wody. Przy­by­sze zro­zu­mie­li, że wy­sy­ła­nie ich po wodę było lek­cją, ma­ją­cą na­uczyć ich po­zby­wa­nia się wła­snej py­chy, zgu­bie­nia po­czu­cia wia­ry w ugrun­to­wa­ne prze­ko­na­nia i skło­nić do po­strze­ga­nia ota­cza­ją­ce­go ich świa­ta w spo­sób zna­ny im z dzie­ciń­stwa: cie­sze­nia się ota­cza­ją­cą na­tu­rą, czer­pa­nia przy­jem­no­ści z ob­ser­wa­cji żu­ków, mró­wek czy chmur na nie­bie. Go­ście klasz­to­ru po­czu­li się na tyle nie­win­ni i mło­dzi, że umi­la­li so­bie czas, ba­wiąc się w dzie­cię­ce gry. Jed­no­cze­śnie cie­szy­li się do­brym sa­mo­po­czu­ciem, po­wo­li prze­sta­jąc się skar­żyć na cho­ro­by, któ­re do­ku­cza­ły im przed przy­by­ciem do świą­ty­ni. Le­karz sta­rał się ana­li­zo­wać ten stan. Stwier­dził, że prze­mia­na, w ogó­le cała ta­jem­ni­ca po­by­tu w gór­skiej przy­sta­ni, po­le­ga­ła na mi­mi­ce zwią­za­nej z uśmie­chem oraz na wy­pro­sto­wa­nej po­sta­wie.

Po­czą­tek „sztucz­nie wy­wo­ła­nej”oso­bo­wo­ścio­wej prze­mia­ny: mi­mi­ka, czy­li UŚMIECH I WY­PRO­STO­WA­NA PO­STA­WA wg dra Nor­be­ko­va na oso­bo­wo­ścio­wą prze­mia­nępo­trze­bu­je­my je­dy­nie 40 dni!7

Ostat­nie­go dnia po­by­tu le­karz udał się do prze­ora, pro­sząc go o moż­li­wość po­zo­sta­nia w tym miej­scu. Ten od­mó­wił. Stwier­dził, że wszy­scy przy­by­sze są ludź­mi moc­ny­mi i na tyle od­por­ny­mi, by zo­stać czy­sty­mi po­śród bru­du. Ich za­da­niem jest te­raz dzie­le­nie się świa­tłem, któ­re za­czę­ło roz­ja­śniać ich od środ­ka.

Po po­wro­cie do mia­sta le­karz uj­rzał na uli­cach tłu­my lu­dzi obo­jęt­nych, za­go­nio­nych, go­nią­cych za czymś, cze­go sami nie po­tra­fi­li­by na­zwać, lu­dzi bez­dusz­nych, o pu­stych twa­rzach i nik­czem­nych od­ru­chach.

Le­karz był ra­cjo­na­li­stą, więc po po­wro­cie do pra­cy za­pra­gnął spraw­dzić, czy uśmiech i po­sta­wa mają dzia­ła­nie te­ra­peu­tycz­ne. Zor­ga­ni­zo­wał sal­kę, ze­brał pa­cjen­tów i roz­po­czął z nimi tre­nin­gi. Krót­kie, trwa­ją­ce może go­dzi­nę dzien­nie. Efek­ty były za­sta­na­wia­ją­ce. Je­den z ćwi­czą­cych zgu­bił oku­la­ry – prze­stał ich po­trze­bo­wać. Ko­lej­ne­mu za­czę­ło pra­co­wać je­li­to. Inny za­czął od­zy­ski­wać słuch. U wszyst­kich na­stą­pi­ła po­pra­wa zdro­wia, choć­by tyl­ko nie­znacz­na.

Ko­niec tej hi­sto­rii jest po­krze­pia­ją­cy. Ope­ra­tor schudł do po­zio­mu 85 kg i cały czas utrzy­mu­je tę wagę, na­to­miast re­ży­ser, ma­ją­cy wcze­śniej pro­ble­my z nad­uży­wa­niem al­ko­ho­lu, co było po­wo­dem roz­wo­du, po­rzu­cił pi­cie i zo­stał po­now­nie przy­ję­ty przez żonę. Do dziś sta­no­wią zgod­ne mał­żeń­stwo.

KLUCZ

W tym wstę­pie mu­szę Cię, Czy­tel­ni­ku, ostrzec: cy­to­wa­ny prze­ze mnie dr Nor­be­kov po­trak­tu­je Cię tak, jak me­dyk swo­je­go im­pe­ra­to­ra. W jego imie­niu opo­wiem kil­ka hi­sto­rii, któ­re mo­żesz uznać za nie­przy­jem­ne. Wstrząs, któ­ry Cię spo­tka, ma po­ru­szyć i skło­nić do za­sta­no­wie­nia nad sobą i dal­szą ścież­ką ży­cio­wą.

Po­tem, w ślad za świa­to­wy­mi au­to­ry­te­ta­mi, na któ­rych ba­da­niach i wska­zów­kach wspie­ram swo­ją książ­kę, po­dam dłoń, a na niej bę­dzie na­dzie­ja: na wy­zdro­wie­nie, po­go­dze­nie się ze sobą, na uwol­nie­nie od cier­pie­nia i lę­ków, któ­re ogra­ni­cza­ją. Na koń­cu, opie­ra­jąc się na prze­my­śle­niach mę­dr­ców z czte­rech stron świa­ta, re­pre­zen­tu­ją­cych roz­ma­ite dzie­dzi­ny – od re­li­gii i du­cho­wo­ści po me­dy­cy­nę – prze­ka­żę Ci wska­za­ne przez nich spo­so­by na zdo­by­cie mi­ło­ści i czer­pa­nie ra­do­ści z drob­no­stek. Wska­żę też z ich prze­wod­nic­twem spraw­dzo­ne me­to­dy na po­zby­cie się cho­rób, stre­su i nie­po­ko­jów. Każ­da z tych rad ma opar­cie w fa­cho­wej li­te­ra­tu­rze.

Chodź­cie ze mną i z NIMI.Zmia­na na lep­sze wca­le nie jest taka trud­na.

1 Mir­sa­ka­rim Nor­be­kov, Osioł w oku­la­rach, czy­li jak przej­rzeć na oczy, przeł. S. Ka­li­szuk, Bia­ły­stok 2012, s. 19.

2 Tam­że, s. 22.

3 Tam­że, s. 171.

4 Tam­że, s. 176.

5 Tam­że, s. 176.

6 Tam­że, s. 103–112.

7 Tam­że, s. 122.

POTĘGA UMYSŁU

NIEMATERIALNA NATURA „MATERIALNEGO” ŚWIATA

Uru­cho­mie­nie w 2008 roku naj­więk­sze­go na świe­cie przy­spie­sza­cza ha­dro­nów w ośrod­ku CERN pod Ge­ne­wą zwró­ci­ło uwa­gę opi­nii świa­to­wej na to, czym współ­cze­śnie zaj­mu­ją się fi­zy­cy. Naj­now­sze osią­gnię­cia tej dzie­dzi­ny na­uki do­ty­czą dwóch aspek­tów:

for­mu­ło­wa­nia re­wo­lu­cyj­nych kon­cep­cji,

po­ja­wie­nia się moż­li­wo­ści prze­pro­wa­dza­nia eks­pe­ry­men­tów, któ­re umoż­li­wia­ją we­ry­fi­ka­cję tych kon­cep­cji.

Uko­ro­no­wa­niem ba­dań dwu­dzie­sto­wiecz­nej fi­zy­ki jest kwan­to­wa teo­ria bu­do­wy Wszech­świa­ta. W kon­cep­cji tej atom nie jest już twar­dą kul­ką ma­te­rii, ale skła­da się z jesz­cze drob­niej­szych niż skład­ni­ki ją­dra – pro­ton czy neu­tron – czą­stek ele­men­tar­nych (do któ­rych na­le­żą elek­tro­ny, bo­zo­ny, kwar­ki czy inne opi­sy­wa­ne przez fi­zy­ków cząst­ki), upo­rząd­ko­wa­nych w prze­strzen­ny, hie­rar­chicz­nie upo­rząd­ko­wa­ny układ sta­nów ener­ge­tycz­no-in­for­ma­cyj­nych usy­tu­owa­nych w nie­zmier­nie ma­łych prze­strze­niach o cha­rak­te­rze próż­ni. Cząst­ki ele­men­tar­ne nie są jed­nak „ma­te­rial­ne” w żad­nym kla­sycz­nym ro­zu­mie­niu tego sło­wa – w swo­jej na­tu­rze sta­no­wią im­pul­sy ener­gii i in­for­ma­cji, są więc struk­tu­ra­mi ener­ge­tycz­no-in­for­ma­cyj­ny­mi. Ato­my róż­nych pier­wiast­ków za­wie­ra­ją ta­kie same cząst­ki ele­men­tar­ne, a ich wła­ści­wo­ści za­le­żą tyl­ko od ukła­du i licz­by tych im­pul­sów.

Zda­rze­nia kwan­to­we są więc je­dy­nie fluk­tu­acja­mi ener­gii i in­for­ma­cji. Z nich zbu­do­wa­ne jest wszyst­ko, co nas ota­cza, a co okre­śla­my mia­nem ma­te­rii.

W świe­tle współ­cze­snej wie­dzy świat ma­te­rial­ny jest za­tem, pa­ra­dok­sal­nie, zbu­do­wa­ny z nie-ma­te­rii, a więc z ilu­zji fi­zycz­no­ści. Ta nie-ma­te­ria two­rzą­ca świat ma te same wła­ści­wo­ści, co myśl na eta­pie przed­wer­bal­nym, za­nim zo­sta­nie wy­ra­żo­na; po­dob­nie jak ona, jest im­pul­sem ener­ge­tycz­no-in­for­ma­cyj­nym. In­for­ma­cja – w tym ludz­ka myśl – jest ener­gią i ma moc zmniej­sza­nia en­tro­pii (czy­li wpro­wa­dza­nia po­rząd­ku do rze­czy­wi­sto­ści)1. Czło­wiek, dzię­ki temu, że ge­ne­ru­je im­pul­sy ener­ge­tycz­no-in­for­ma­cyj­ne w po­sta­ci my­śli, jest ele­men­tem tego Wszech­świa­ta – ale ele­men­tem świa­do­mym. Na­sze do­świad­cze­nia, złe i do­bre, nie są tyl­ko wy­ni­kiem przy­pad­ko­wych prze­kształ­ceń ukła­dów czą­stek ele­men­tar­nych. To my je two­rzy­my. Od­bi­ciem tego sta­nu są na­sze po­sta­wy ży­cio­we. Na tę cią­głość ener­ge­tycz­no–in­for­ma­cyj­ną struk­tur świa­ta, a więc i struk­tur bu­du­ją­cych cia­ło czło­wie­ka, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem im­pul­sów wy­wo­ły­wa­nych funk­cjo­no­wa­niem umy­słu zwra­ca uwa­gę w swo­ich pu­bli­ka­cjach De­epak Cho­pra2. Tak więc kwan­to­wa kon­cep­cja bu­do­wy i funk­cjo­no­wa­nia Wszech­świa­ta rzu­ca tak­że świa­tło na rolę na­sze­go umy­słu, na­szej świa­do­mo­ści, nas sa­mych. Fi­zy­ka kwan­to­wa moc­no pod­bu­do­wu­je nie­ma­te­rial­ne ro­zu­mie­nie rze­czy­wi­sto­ści i po­zwa­la za­kwe­stio­no­wać ma­te­ria­li­stycz­ne poj­mo­wa­nie świa­ta i czło­wie­ka.

Nie wierz do koń­ca swo­im zmy­słom

Zmy­sły pod­po­wia­da­ją nam, że ludz­kie cia­ło sta­no­wi jed­no­rod­ną, nie­zmien­ną i trwa­łą masę. Moż­na je tak­że opi­sać za po­mo­cą róż­nych fi­zycz­nych ka­te­go­rii. Mo­że­my okre­ślić czas, w któ­rym cia­ło ist­nie­je, jego pa­ra­me­try, od ki­lo­gra­mów przez wła­ści­wo­ści po­wierzch­ni skó­ry po tem­pe­ra­tu­rę i wie­le, wie­le in­nych. Ta­kie po­strze­ga­nie ludz­kie­go cia­ła jako two­ru sta­tycz­ne­go i jed­no­rod­ne­go jest po­kło­siem XIX- i XX-wiecz­nej fi­zy­ki, che­mii i bio­lo­gii. Jed­nak stan współ­cze­snej na­uki nie po­zwa­la na utrzy­my­wa­nie tej wi­zji świa­ta. Dziś na cia­ło i or­ga­nizm czło­wie­ka pa­trzy się przez pry­zmat ta­kich ka­te­go­rii, jak stru­mie­nie in­for­ma­cji, świa­do­mo­ści i ener­gii. He­ra­klit twier­dził, że nie moż­na wejść dwa razy do tej sa­mej rze­ki. Po­dob­nie Ty, wcho­dząc dwu­krot­nie – na­wet w krót­kim prze­dzia­le cza­so­wym – do tej sa­mej rze­ki, nie bę­dziesz tym sa­mym czło­wie­kiem.

Każ­dy haust po­wie­trza ozna­cza dla od­dy­cha­ją­ce­go czło­wie­ka wchło­nię­cie 1022 ato­mów Wszech­świa­ta3. W or­ga­ni­zmie na­stę­pu­je nie­ustan­na wy­mia­na ato­mów, a te, któ­re do­sta­ły się do na­sze­go cia­ła, za­mie­nia­ją się w skład­ni­ki krwi, ser­ca czy in­nych na­rzą­dów. Nie­za­leż­nie od tego, ja­kie bu­dzi w nas to uczu­cia, je­ste­śmy ma­lut­kim frag­men­tem Wszech­świa­ta, ucie­le­śnia­jąc i afir­mu­jąc jego do­bre i złe stro­ny.

W cią­gu trzech ty­go­dni przez nasz or­ga­nizm prze­pły­wa mi­liard ato­mów, któ­re mogą na­le­żeć do wszyst­kich ga­tun­ków istot ży­wych na Zie­mi. Przez nie­speł­na rok 98% ato­mów w na­szym cie­le zo­sta­nie za­stą­pio­nych przez nowe. Je­że­li uświa­do­mi­my so­bie ogrom zmian, któ­re nie­ustan­nie za­cho­dzą w na­szym cie­le, bę­dzie­my mu­sie­li uznać, że zmia­na to je­dy­ny trwa­ły aspekt na­sze­go ży­cia. Naj­cie­kaw­sze są jed­nak im­pli­ka­cje tego fak­tu.

W świe­tle współ­cze­snej na­uki atom skła­da się z czą­stek bę­dą­cych no­śni­kiem ener­gii i in­for­ma­cji. Cząst­ki te są nie­ma­te­rial­ne. Wnio­sek z ta­kie­go sta­nu rze­czy jest za­dzi­wia­ją­cy: mo­że­my uznać, że 99,99996% or­ga­ni­zmu skła­da się z czą­stek nie­ma­te­rial­nych. Cia­ło moż­na uznać za ogrom­ną próż­nię, gdzie rzad­ko moż­na na­tra­fić na ma­leń­ki ma­te­rial­ny punkt lub przy­pad­ko­we wy­ła­do­wa­nie elek­trycz­ne. Uświa­do­mie­nie so­bie, czym jest 0,000004% na­sze­go cia­ła i jak nie­wiel­ką jego część sta­no­wi, po­zwo­li nam na ak­cep­ta­cję i zro­zu­mie­nie po­zo­sta­łej pu­stej prze­strze­ni. Po­mo­że nam w tym in­te­li­gen­cja, któ­ra jest nie­ma­te­rial­nym (tak­że!) za­so­bem in­for­ma­cji, któ­ry pro­du­ku­je cia­ło, re­gu­lu­je je, pa­nu­je nad nim i sam nim się sta­je4.

Co za­tem tak na­praw­dę od­bie­ra­ją na­sze zmy­sły? Jak do­tknąć ener­gii, zo­ba­czyć lub wsłu­chać się w nią? Oczy­wi­ście py­ta­nia te na­le­ży czę­ścio­wo trak­to­wać jak fi­gu­ry re­to­rycz­ne, bo trud­no za­prze­czyć, że kie­ru­je­my się sma­kiem pod­czas pysz­nej ko­la­cji w wy­kwint­nej re­stau­ra­cji. Zmy­sły jed­nak do­star­cza­ją nam tyl­ko cząst­ki wie­dzy o świe­cie i o nas sa­mych. Moim ce­lem jest je­dy­nie to, by wy­rwać Cię z co­dzien­nej, ru­ty­no­wej per­spek­ty­wy i po­bu­dzić do przede­fi­nio­wa­nia pro­ble­mów, z ja­ki­mi sty­ka się Two­ja du­sza, cia­ło i umysł.

CZY KOSMOS NA NAS WPŁYWA?

Klu­czem do ra­do­sne­go ży­cia jest od­na­le­zie­nie sie­bie i za­ak­cep­to­wa­nie tego, jacy w isto­cie je­ste­śmy. Roz­wią­za­nie za­gad­ki szczę­śli­we­go ży­cia tkwi bo­wiem w na­szym wnę­trzu. Na czło­wie­ka, na jego je­ste­stwo, szczę­ście i zdro­wie na­le­ży jed­nak spoj­rzeć nie tyl­ko w ska­li in­dy­wi­du­al­ne­go or­ga­ni­zmu, ale i w ska­li znacz­nie więk­szej – w wy­mia­rze ko­smicz­nym.

Je­że­li fel­ga w kole sa­mo­cho­du ule­gnie uszko­dze­niu, to ucier­pi nie tyl­ko koło – cały sa­mo­chód bę­dzie na­ra­żo­ny na wy­pa­dek. To tyl­ko me­cha­ni­ka, ale ta sama re­gu­ła obo­wią­zu­je dla wszyst­kich zja­wisk, w tym dla ży­cia czło­wie­ka na Zie­mi. Wia­do­mo, że fazy Księ­ży­ca wpły­wa­ją na przy­pły­wy i od­pły­wy mo­rza, a pla­my na Słoń­cu i wia­try sło­necz­ne od­dzia­łu­ją na ziem­skie bu­rze ma­gne­tycz­ne. Nie sta­no­wią one za­gro­że­nia dla zdro­wia czło­wie­ka, ale na­ru­sza­ją na­sze in­dy­wi­du­al­ne pole ma­gne­tycz­ne, za­bu­rza­jąc prze­pły­wy ener­gii. Czy za­tem Ko­smos ma wpływ na ży­cie czło­wie­ka?

Pierw­si ba­da­nia nad kon­ste­la­cja­mi gwiezd­ny­mi pro­wa­dzi­li Su­me­ro­wie oko­ło 25 ty­się­cy lat przed na­szą erą. Od­na­le­zio­no po­cho­dzą­ce z tego okre­su ko­ści, na któ­rych za­zna­czo­no dro­gę Księ­ży­ca na nie­bie. Wie­dzę na te­mat Ko­smo­su czer­pa­li Su­me­ro­wie z jesz­cze star­szej wie­dzy po­cho­dzą­cej z In­dii; jed­no z za­cho­wa­nych świa­dectw opi­su­je kon­ste­la­cję, któ­ra mo­gła po­ja­wić się tyl­ko 95 ty­się­cy lat temu! Za­cho­wa­ły się też prze­ka­zy sprzed 6 ty­się­cy lat, mó­wią­ce, że Su­me­ro­wie zbu­do­wa­li wy­so­ką na 200 me­trów wie­żę, z któ­rej ka­pła­ni przez całą dobę ob­ser­wo­wa­li nie­bo. Szyb­ko spo­strze­gli, że zja­wi­ska wy­stę­pu­ją­ce w Ko­smo­sie mają wpływ na ludz­kie ży­cie. Za­uwa­ży­li mię­dzy in­ny­mi zwią­zek wy­stę­po­wa­nia cho­rób z ru­chem gwiazd. Świa­dec­twem roli, jaką od­gry­wał Ko­smos w ży­ciu sta­ro­żyt­nych Izra­eli­tów, jest Bi­blia5.

Do su­me­ryj­skich ba­dań wró­cił ra­dziec­ki uczo­ny Alek­san­der Czy­żew­ski6, któ­ry w 1920 roku od­krył, że co 11 lat na Słoń­cu wy­stę­pu­ją gi­gan­tycz­ne eks­plo­zje nu­kle­ar­ne. Po­wią­zał je na­stęp­nie ze zja­wi­ska­mi spo­łecz­ny­mi i ka­ta­kli­zma­mi na Zie­mi i osta­tecz­nie do­szedł do wnio­sku, że lu­dzie wy­wo­łu­ją wów­czas woj­ny i wznie­ca­ją re­wol­ty: jak ude­rza­ją­co ela­stycz­nie wy­da­rze­nia hi­sto­rycz­ne do­ko­ny­wa­ne przez masy na­stę­pu­ją za wład­czy­mi na­ka­za­mi na­sze­go cia­ła nie­bie­skie­go7. Ra­dziec­ki uczo­ny żył jed­nak w cza­sach sta­li­now­skich, kie­dy je­dy­nie obo­wią­zu­ją­cy­mi wy­ja­śnie­nia­mi dla ru­chów spo­łecz­nych były teo­rie mark­si­stow­skie opar­te na wal­ce kla­so­wej.

Spró­buj­my roz­wi­nąć myśl Czy­żew­skie­go. Je­że­li praw­dą by­ło­by, że ru­chy pla­net i gwiazd wpły­wa­ją na za­cho­wa­nie ludz­kich mas, mu­szą one od­dzia­ły­wać tak­że na jed­nost­ki. Jed­ną z kon­se­kwen­cji gwał­tow­nych zja­wisk przy­rod­ni­czych spo­wo­do­wa­nych przez wpływ Ko­smo­su jest stres. W 1978 roku w Sa­lo­ni­kach na­stą­pi­ły po so­bie dwa trzę­sie­nia zie­mi. Służ­by me­dycz­ne od­no­to­wa­ły wte­dy dy­na­micz­ny wzrost zgo­nów z przy­czyn na­tu­ral­nych. Z po­wo­du cho­rób ser­ca umar­ło o 200% wię­cej osób niż zwy­kle. Po­dob­ną pra­wi­dło­wość spo­strze­gli na­ukow­cy z Au­stra­lii, gdy trzę­sie­nie zie­mi na­wie­dzi­ło w 1989 roku Nową Po­łu­dnio­wą Wa­lię: stwier­dzo­no o 70% wię­cej śmier­tel­nych za­wa­łów ser­ca.

Je­że­li uzna­my, że pra­przy­czy­ną trzę­sień zie­mi są zja­wi­ska w Ko­smo­sie, czy mo­że­my wów­czas uznać, że ist­nie­je zwią­zek przy­czy­no­wo-skut­ko­wy mię­dzy zja­wi­ska­mi we Wszech­świe­cie a na­szym ży­ciem, zdro­wiem i kon­dy­cją psy­cho­fi­zycz­ną8?

Ludz­kie zmy­sły nie są w sta­nie za­re­je­stro­wać bar­dzo sła­bych sy­gna­łów elek­tro­ma­gne­tycz­nych, ja­kie do­cie­ra­ją do nas z ko­smicz­nej prze­strze­ni. Jed­nak każ­dy dźwięk, świa­tło wi­dzial­ne i nie­wi­dzial­ne czy siły gra­wi­ta­cyj­ne i elek­trycz­ne od­bie­ra­my przez skó­rę. Zmie­nia się wte­dy na­sze bio­po­le, a ba­da­nia le­kar­skie od­no­to­wu­ją zmia­ny w na­szej fi­zjo­lo­gii. Ko­smicz­ne wpły­wy naj­le­piej prze­śle­dzić na przy­kła­dzie Słoń­ca i Księ­ży­ca9.

Księ­życ wy­wie­ra ogrom­ny wpływ na przy­ro­dę (w tym na nas): na oce­any i mo­rza, zwie­rzę­ta i lu­dzi, na plo­ny lub ka­ta­kli­zmy. Za­ska­ku­ją­ce jest to, że woda mor­ska po­sia­da po­dob­ne pro­por­cje wody i soli, co ta sta­no­wią­ca w 70% bu­du­lec ludz­kie­go cia­ła. Je­śli więc Księ­życ wpły­wa na przy­pły­wy i od­pły­wy, to dla­cze­go nie miał­by wpły­wać na wodę znaj­du­ją­cą się w na­szym cie­le?

Ludz­ki płód pły­wa w ło­nie mat­ki jak w oce­anie. Wody pło­do­we mają to samo za­so­le­nie, co wody oce­anicz­ne. Wszel­kie in­ge­ren­cje: ma­so­wa­nie brzu­cha mat­ki, mu­zy­ka i dźwię­ki, któ­re dziec­ko sły­szy do­cie­ra­ją do nie­go za po­śred­nic­twem wody. A sko­ro woda pod­le­ga tym sa­mym wpły­wom Księ­ży­ca, to chy­ba musi od­dzia­ły­wać też na dziec­ko?

W cza­sie peł­ni ro­dzi się o 20% wię­cej dzie­ci. Po­nad­to dwa razy wię­cej ko­biet za­czy­na w tym okre­sie mie­siącz­ko­wać. Wzma­ga się tak­że po­żą­da­nie sek­su­al­ne. Przy tym nie­któ­re ko­bie­ty by­wa­ją roz­draż­nio­ne i agre­syw­niej­sze. Mają wa­ha­nia na­stro­jów, czę­ściej skar­żą się na bóle gło­wy, ale też szu­ka­ją bli­sko­ści i czu­ło­ści.

Ko­bie­ca krew pod­czas mie­siącz­ki i w trak­cie cią­ży roz­rze­dza się. Jed­nak w trak­cie gi­gan­tycz­nych erup­cji na Słoń­cu zmniej­sza się krze­pli­wość krwi u wszyst­kich lu­dzi, nie­za­leż­nie od płci. Je­że­li wpływ zja­wisk ko­smicz­nych na ludz­ką krew jest po­twier­dzo­ny, obec­ny musi być tak­że wpływ na ci­śnie­nie, a w ślad za nim na ser­ce, umysł i całe cia­ło.

Księ­życ wy­wie­ra ogrom­ny wpływ na całą przy­ro­dę, w tym na na­sze ludz­kie or­ga­ni­zmy i ich fi­zjo­lo­gię, w spo­sób prze­kra­cza­ją­cy ab­so­lut­nie na­sze moż­li­wo­ści ro­zu­mie­nia10

Za­uwa­żo­no, że gdy przy­by­wa Księ­ży­ca, po­ja­wia się fala cho­rób psy­chicz­nych. W cza­sie peł­ni sta­ty­stycz­nie naj­wię­cej osób tra­fia do za­kła­dów dla psy­chicz­nie cho­rych. I na od­wrót: w no­wiu naj­wię­cej pa­cjen­tów opusz­cza te ośrod­ki.

Nie tyl­ko Księ­życ od­dzia­łu­je na czło­wie­ka. Wszy­scy wie­my, jak istot­ne dla na­sze­go or­ga­ni­zmu, psy­chi­ki i du­szy jest Słoń­ce. Jest ono utoż­sa­mia­ne z suk­ce­sem, po­wo­dze­niem, ra­do­ścią, cie­płem, wa­ka­cja­mi, od­prę­że­niem czy siłą. Mniej wię­cej co 11 lat na Słoń­cu na­stę­pu­je mak­si­mum ak­tyw­no­ści nu­kle­ar­nej. Au­to­ma­tycz­nie skut­ku­je to obro­ną drzew przed zwięk­szo­nym pro­mie­nio­wa­niem. W ta­kich la­tach drze­wa w każ­dym za­kąt­ku na Zie­mi two­rzą w od­ru­chu obron­nym szer­sze sło­je.

Lu­dzie rów­nież re­agu­ją na za­cho­dzą­ce na Słoń­cu pro­ce­sy. W cza­sie burz ma­gne­tycz­nych na Słoń­cu za­ob­ser­wo­wa­no wśród lu­dzi apa­tię, kło­po­ty z mo­to­ry­ką i pro­ble­my z szyb­ko­ścią my­śle­nia. Na­ukow­cy za­in­te­re­so­wa­li się tym związ­kiem przede wszyst­kim z uwa­gi na jego wpływ na pi­lo­tów sa­mo­lo­tów, a tym sa­mym na bez­pie­czeń­stwo pa­sa­że­rów. Me­dycz­ny pe­rio­dyk „Lan­cet” już w 1985 roku przed­sta­wił ar­ty­kuł, któ­re­go au­tor zwra­ca uwa­gę na wpływ szyb­ko­zmien­nych sło­necz­nych pól ma­gne­tycz­nych na ziem­skie or­ga­ni­zmy żywe, mimo 150 mi­lio­nów ki­lo­me­trów od­da­le­nia od gwiaz­dy! Z ko­lei pro­fe­sor Maki Ta­ha­ra z ja­poń­skie­go Toho Uni­ver­si­ty wy­ka­zał zwią­zek po­zio­mu al­bu­min w se­rum krwi z cy­klem sło­necz­nym. Po­ziom al­bu­min wpły­wa z ko­lei na po­ziom agre­sji oraz po­dat­ność na cho­ro­by, a na­wet na wzmo­żo­ne mi­gra­cje lud­no­ści.

Słoń­ce prze­cho­dzi rów­nież 90-let­nie cy­kle ak­tyw­no­ści (tak zwa­ne cy­kle Gle­iss­ber­ga). Pod­czas pierw­szych 45 lat znaj­du­je się w fa­zie ko­lej­nych na­ro­dzin, „wscho­dzi”, jest bar­dziej ak­tyw­ne, pod­czas ko­lej­nych 45-lat – „za­cho­dzi”. Po­dob­nie jak w Ko­smo­sie, w ży­ciu ludz­kim rów­nież na­stę­pu­ją na­ro­dzi­ny, po nich do­ra­sta­nie, doj­rza­łość, sta­rze­nie się i śmierć. Zro­zu­mie­nie tej pro­stej i ba­nal­nej praw­dy może dać nam po­czu­cie in­te­gral­ne­go związ­ku z Wszech­świa­tem.

Księ­życ i Słoń­ce na nas wpły­wa­ją. Nie je­ste­śmy świa­do­mi tego wpły­wu, co naj­wy­żej do­my­śla­my się, że nasz na­strój, wi­tal­ność, na­wet do­bór sek­su­al­nych part­ne­rów mogą być efek­tem sy­gna­łów, ja­kie do­cie­ra­ją do nas z prze­strze­ni ko­smicz­nej. Pro­fe­sor W. Se­dlak stwier­dził: Je­ste­śmy jed­nym wiel­kim, nie­zwy­kle sub­tel­nym re­cep­to­rem zmy­sło­wym dla od­bio­ru wszel­kiej in­for­ma­cji – przede wszyst­kim jed­nak elek­tro­ma­gne­tycz­nej11.

Pi­ta­go­rej­czy­cy (VI w. p.n.e) jako pierw­si po­sta­wi­li hi­po­te­zę, że Zie­mia nie jest pła­ska, lecz ma kształt wklę­sły. Po­tem stwier­dzi­li, że ma ona kształt wy­pu­kły. Krok po kro­ku zbli­ża­li się do teo­rii ku­li­sto­ści na­szej pla­ne­ty. Za­in­te­re­so­wa­nia astro­no­micz­ne pi­ta­go­rej­czy­ków wy­cho­dzi­ły też poza za­gad­nie­nia zwią­za­ne z kształ­tem Zie­mi. Sta­ra­li się po­strze­gać świat kom­ple­men­tar­nie. Ruch pla­net był dla nich re­gu­lar­ny i wy­ni­kał z ładu, któ­ry pa­nu­je w Ko­smo­sie – ładu po­dob­ne­go do ma­te­ma­tycz­ne­go po­rząd­ku obec­ne­go w mu­zy­ce i opi­sy­wa­ne­go jako ko­smicz­na har­mo­nia.

Wie­dza gło­szo­na przez Pi­ta­go­ra­sa i jego uczniów o wie­ki wy­prze­dza­ła osią­gnię­cia i wy­ni­ki ba­dań współ­cze­snych astro­no­mów – a trze­ba pa­mię­tać, że do­szli do niej bez no­wo­cze­snych przy­rzą­dów, bez wie­ków teo­re­tycz­ne­go wspar­cia i bez wiel­kie­go bu­dże­tu. Oka­zu­je się, że sta­ro­żyt­ni mę­dr­cy do­szli do wnio­sku, iż ludz­kość nie jest pęp­kiem świa­ta, lecz jego skrom­ną czę­ścią. Je­ste­śmy tyl­ko ma­łym frag­men­tem więk­szej mo­zai­ki i wszel­kie na­sze buń­czucz­ne prze­ko­na­nia o nas sa­mych nik­ną wo­bec ogro­mu Wszech­świa­ta.

Je­że­li przyj­mie­my ten po­gląd za pew­nik, jak so­bie z nim po­ra­dzić? Jak od­na­leźć sie­bie? Jak od­kryć swo­ją na­tu­rę? Jak przy­wró­cić zdro­wie, któ­re jest sta­nem na­tu­ral­nym ludz­kie­go or­ga­ni­zmu? Jak osią­gnąć szczę­ście z sa­me­go fak­tu by­cia czło­wie­kiem?

Po­dob­no każ­dy żywy or­ga­nizm po­sia­da in­tu­icję, we­wnętrz­ny zmysł, któ­ry wy­czu­wa ko­smicz­ne od­dzia­ły­wa­nia. Praw­do­po­dob­nie ma go też czło­wiek, ale przez wie­ki ewo­lu­cji zdo­łał go za po­mo­cą in­te­lek­tu sku­tecz­nie uci­szyć. Tak czy in­a­czej każ­dy żywy or­ga­nizm jest za­rów­no na­daj­ni­kiem, jak i od­bior­ni­kiem ko­smicz­nej ener­gii. Zwie­rzę­ta po­tra­fią od­czy­ty­wać pły­ną­ce z Ko­smo­su sy­gna­ły – czło­wiek na­to­miast się tego od­uczył.

O po­sia­da­nej przez zwie­rzę­ta wraż­li­wo­ści na ko­smicz­ne ryt­my oraz umie­jęt­no­ści wy­czu­wa­nia na­tu­ral­nych ka­ta­strof świad­czy wie­le po­twier­dzo­nych na­uko­wo przy­kła­dów. Nie­któ­re ryby skła­da­ją ikrę tyl­ko pod­czas od­pły­wu. Wy­do­sta­ją się one na brzeg w chwi­li co­fa­nia się fali, po czym po­zo­sta­ją na brze­gu aż do cza­su przy­pły­wu. Na­ukow­cy do­ko­na­li wie­lu eks­pe­ry­men­tów na tych ry­bach. Od­izo­lo­wa­no je, prze­trzy­my­wa­no w wa­run­kach la­bo­ra­to­ryj­nych, po­zba­wio­no świa­tła za­rów­no na­tu­ral­ne­go, jak i sztucz­ne­go, wła­ści­wie po­zba­wio­no wsze­la­kich bodź­ców. Po­tem skon­stru­owa­no dla nich sztucz­ny Księ­życ, zmie­nia­jąc na­tę­że­nie świa­tła – ale ryb nie uda­ło się zmy­lić. Skła­da­ły ikrę za­wsze w okre­ślo­nym mo­men­cie po­ło­że­nia Księ­ży­ca w sto­sun­ku do Zie­mi. Jak to wy­ja­śnić? Skąd ryby po­sia­da­ją in­tu­icję, któ­ra po­zwa­la im na wy­ko­rzy­sta­nie krót­kiej chwi­li, gdy woda nie bę­dzie zmy­wa­ła z brze­gu zło­żo­nej ikry?

Wszy­scy ob­ser­wu­je­my mi­gra­cje pta­ków zwią­za­ne ze zmia­na­mi pór roku. Or­ni­to­lo­dzy za­uwa­ży­li, że pta­ki wy­ru­sza­ją do od­le­głych o ty­sią­ce ki­lo­me­trów miejsc do­kład­nie na mie­siąc przed pierw­szym opa­dem śnie­gu! Dzień od­lo­tu pta­ków jest róż­ny u róż­nych ga­tun­ków, co roku ta data jest inna, ale za­wsze ma on miej­sce do­kład­nie na mie­siąc przed pierw­szym śnie­giem. Czyż­by me­te­oro­lo­dzy byli w kwe­stii prze­wi­dy­wa­nia zja­wisk po­go­do­wych słab­si od pta­ków?

W Ja­po­nii żyją pta­ki, któ­re od­la­tu­ją z mia­sta na dzień przed trzę­sie­niem zie­mi. Są do­kład­niej­sze od sej­smo­lo­gów. Co im pod­po­wia­da, że na­stą­pi ka­ta­stro­fa?

26 grud­nia 2004 roku po­tęż­ne trzę­sie­nie zie­mi na Oce­anie In­dyj­skim wy­wo­ła­ło ol­brzy­mią falę tsu­na­mi. Ka­ta­klizm był tak wiel­ki, że ży­cie stra­ci­ło ok. 200 tys. lu­dzi. Dziw­ny był fakt, że przy tak du­żej licz­bie ofiar ludz­kich zgi­nę­ło nie­wie­le dzi­kich zwie­rząt. Re­la­cje na­ocz­nych świad­ków po­twier­dza­ją nie­ty­po­we za­cho­wa­nie zwie­rząt przed na­dej­ściem tsu­na­mi. Wszyst­kie ga­tun­ki, któ­re wy­czu­ły nie­bez­pie­czeń­stwo chcia­ły ucie­kać znad po­zio­mu mo­rza na wy­żej po­ło­żo­ne te­re­ny. Sło­nie gło­śno trą­bi­ły i prze­miesz­cza­ły się w głąb lądu. Te, któ­re miesz­ka­ły w Par­ku Na­ro­do­wym Yale na Sri Lan­ce jesz­cze na go­dzi­nę przed przy­by­ciem fali ucie­ka­ły z pla­ży Pa­ta­nan­ga­la. Fla­min­gi w In­diach opusz­cza­ły ni­sko po­ło­żo­ne sie­dli­ska. Nie­to­pe­rze od­la­ty­wa­ły. Zwie­rzę­ta w ZOO cho­wa­ły się w swych ochron­nych bud­kach, a psy w dniu tra­ge­dii nie chcia­ły wy­cho­dzić z do­mów na spa­ce­ry12.

Jak to wy­tłu­ma­czyć?

Do­cie­ra do nas świa­tło gwiaz­dy, któ­re wła­śnie po­dzi­wia­my na nie­bo­skło­nie. Tym­cza­sem może ona już nie ist­nieć, czy­li jest prze­szło­ścią. Tak samo do­cie­ra­ją do nas sy­gna­ły np. o trzę­sie­niu zie­mi, któ­re na­stą­pi ju­tro. To ko­mu­ni­kat, któ­ry nad­szedł z przy­szło­ści. W jed­nym, te­raź­niej­szym mo­men­cie mo­że­my od­czuć, że je­ste­śmy czę­ścią ko­smicz­ne­go pro­ce­su, któ­ry nie­ustan­nie trwa.

Czło­wiek to isto­ta za­du­fa­na i czę­sto za­po­mi­na, że jest czę­ścią jed­ne­go wiel­kie­go pro­ce­su, że sta­no­wi kro­plę w wiel­kiej fali na gi­gan­tycz­nej ta­fli wody. Sta­no­wi­my drob­ną i nie­zau­wa­żal­ną cząst­kę jed­nej, spój­nej i ko­smicz­nej eg­zy­sten­cji. Więk­szo­ści sił wy­stę­pu­ją­cych w Ko­smo­sie, a na­wet tu na Zie­mi, nie do koń­ca poj­mu­je­my. Mi­chel Gau­qu­elin, fran­cu­ski psy­cho­log i sta­ty­styk stwier­dził wręcz, że nie je­ste­śmy w sta­nie po­jąć na­wet pro­cen­ta ob­ser­wo­wa­nych przez nas sił. Do­cie­ra­ją do nas ty­sią­ce in­for­ma­cji, któ­rych do­star­cza­ją nam son­dy ko­smicz­ne, sa­te­li­ty, wy­pra­wy w Ko­smos, jed­nak cały czas mamy ogrom­ne trud­no­ści z in­ter­pre­ta­cją od­bie­ra­nych przez nas da­nych.

Czy za­tem, gdy­by czło­wiek był w sta­nie w peł­ni do­świad­czyć wszyst­kich sił, ener­gii i nie­wia­do­mych dziś mocy, był­by w sta­nie je prze­tra­wić? Żyć z nimi? Okieł­znać je?

GDZIE LUDZIE SZUKAJĄ SZCZĘŚCIA?

Dale Car­ne­gie opi­su­je, jak po­szu­ku­jąc pod­ręcz­ni­ka uczą­ce­go wal­czyć z za­mar­twia­niem się tra­fił do bi­blio­te­ki pu­blicz­nej. Ku swe­mu za­sko­cze­niu od­krył, że moż­na tam zna­leźć tyl­ko 22 pra­ce po­świę­co­ne zmar­twie­niu – i aż 89 prac o dżdżow­ni­cach13! Ten wy­da­wa­ło­by się pod­sta­wo­wy i do­ty­czą­cy nie­mal wszyst­kich lu­dzi pro­blem jest więc bar­dzo za­nie­dba­ny. Wie­lu z nas nie wie, jak ra­dzić so­bie ze zmar­twie­nia­mi, któ­re od­da­la­ją nas od uczu­cia szczę­ścia. Na­le­ży za­tem zgłę­bić ten pro­blem i zna­leźć na nie­go sku­tecz­ne an­ti­do­tum. Aby tego do­ko­nać, mu­si­my przede wszyst­kim za­sta­no­wić się, czym wła­ści­wie jest szczę­ście?

Lu­dzie zwy­kle ro­zu­mie­ją szczę­ście jako wy­jąt­ko­wy stan świa­do­mo­ści, róż­nią­cy się (w spo­sób po­zy­tyw­ny) od na­szych co­dzien­nych do­świad­czeń. Szczę­ście daje nam za­tem do­stęp do ma­gicz­ne­go wy­mia­ru, w któ­rym za­wie­szo­ne zo­sta­ją obo­wią­zu­ją­ce na co dzień, ogra­ni­cza­ją­ce nas pra­wa i re­gu­ły. We wszyst­kich zna­nych nam kul­tu­rach taką wy­jąt­ko­wą cza­so­prze­strzeń ofe­ru­ją lu­dziom gra i ry­tu­ał. W wie­lu z nich po­goń za do­świad­cze­niem szczę­ścia pły­ną­ce­go z udzia­łu w za­ba­wach i grach (czę­sto ma­ją­cych dużo wspól­ne­go z ob­rzę­da­mi re­li­gij­ny­mi, jak w przy­pad­ku gry w pił­kę wśród Ma­jów) zaj­mo­wa­ła wię­cej cza­su niż pra­ca. Moż­na śmia­ło stwier­dzić, że ob­rzę­dy re­li­gij­ne rów­nież nio­są ze sobą za­do­wo­le­nie i sa­tys­fak­cję, nie­za­leż­nie od kul­tu­ry, któ­rą roz­pa­tru­je­my. Dla wie­lu osób głę­bo­ko prze­ży­wa­ją­cych re­li­gij­ne mi­ste­ria piel­grzym­ki, pro­ce­sje i inne ob­rzę­dy będą źró­dłem do­świad­cze­nia szczę­ścia.

Ro­ger Ca­il­lo­is, fran­cu­ski an­tro­po­log kul­tu­ry, wy­szcze­gól­nił czte­ry gru­py gier, uza­leż­nia­jąc po­dział od ro­dza­ju do­świad­cze­nia, ja­kich do­świad­cza­ją gra­cze14.

Agon

– gry po­le­ga­ją­ce na współ­za­wod­nic­twie.Sło­wo „kon­ku­ro­wać” po­cho­dzi od ła­ciń­skie­go

con pe­ti­re

i ozna­cza wspól­ne dą­że­nie. Zdro­wa kon­ku­ren­cja nie po­le­ga za­tem na po­ko­na­niu prze­ciw­ni­ka, ale na kon­cen­tra­cji na grze i stop­nio­wym osią­ga­niu w niej do­sko­na­ło­ści, a tym sa­mym zwięk­sze­niu sa­tys­fak­cji czer­pa­nej z gry. Przy tak ro­zu­mia­nym współ­za­wod­nic­twie osią­ga­my szczę­ście, dą­żąc do mi­strzo­stwa.

Alea

– lo­te­rie, od Bin­go do Lot­to.