Niemcy XXI wieku - Jacques-Pierre Gougeon - ebook

Niemcy XXI wieku ebook

Jacques-Pierre Gougeon

4,0

Opis

Ponad 60 lat po klęsce Trzeciej Rzeszy i ponad 20 lat po upadku muru berlińskiego Niemcy odbudowują własną tożsamość i wracają do wartości, na których opierała się ich siła. Przestają patrzeć na siebie wyłącznie przez pryzmat przeszłości, uważają wręcz, że są jedną z jej ofiar. Odzyskują poczucie dumy narodowej, a na arenie międzynarodowej potwierdzają swoją pozycję, również w dziedzinie politycznej i militarnej (np. uczestnictwo w NATO-wskiej operacji wojskowej w krajach byłej Jugosławii). Nie brak jednak poważnych wyzwań. Czy wobec  światowego  kryzysu ekonomicznego Niemcy zdołają zachować swój system gospodarczy i społeczny? Czy przezwyciężą pojawiającą się na wschodzie kraju "ostalgię"? Czy uda im się w gwałtownie zmieniającym się świecie zająć miejsce odpowiadające ich ambicjom?

Jacques-Pierre Gougeon, profesor uniwersytecki, ekspert Zgromadzenia Narodowego, były radca ds. kulturalnych w ambasadzie Francji w Berlinie, uznany specjalista w dziedzinie współczesnych Niemiec oraz stosunków francusko-niemieckich i autor licznych publikacji na ten temat, badacz Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Strategicznych (IRIS).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 242

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Tytuł oryginału: L’Allemagne du XXIe siècle, une nouvelle nation?

Redakcja: Grażyna Majcher, Władysław Żakowski

Projekt okładki: Wiktor Dyndo

Skład i łamanie:

Copyright © ARMAND COLIN, 2009

Copyright © for the Polish translation and edition by Wydawnictwo Akademickie DIALOG, 2011

Ouvrage publié avec le concours du Ministère français chargé de la culture · Centre national du livre.

Książka wydana przy wsparciu francuskiego Ministerstwa Kultury · Narodowego Centrum Książki.

Cet ouvrage a bénéficié du soutien des Programmes d’aide · à la publication de Culturesfrance/ministère français des Affaires étrangères et européennes.

Książka ta wydana jest w ramach Programu Wsparcia Wydawniczego Culturesfrance/francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Europejskich

ISBN ePub 978-83-8002-213-3

ISBN mobi 978-83-8002-217-1

Wydanie elektroniczne, Warszawa 2015

Wydawnictwo Akademickie DIALOG

00–112 Warszawa, ul. Bagno 3/218

tel./faks: 22 620 87 03

e-mail: [email protected]

http://www.wydawnictwodialog.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Dla Burkhardta i Sonji

„My zaś jesteśmy jak owoce. Wisimy wysoko pośród dziwnie poplątanych gałęzi i doświadczamy wielu wiatrów. Chlubimy się naszą doskonałością, słodyczą i pięknem”.

Rainer Maria Rilke Notatki o melodii rzeczy, 1898 [w] Druga strona natury. Eseje, listy i pisma o sztuce(przekł. Tomasz Ososiński), Wydawnictwo Sic!,

Warszawa 2010

Wprowadzenie

Nieprzypadkowo nowy prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama, jeszcze jako kandydat w wyborach prezydenckich, jedyne w Europie przemówienie wygłosił w Berlinie, proponując „nowe globalne partnerstwo”1 Stanów Zjednoczonych z Europą, zresztą ku rozczarowaniu dyplomacji francuskiej, która pragnęła, by ta „premiera” miała miejsce w Paryżu. Wydarzenie to nie jest jedynym znakiem świadczącym o tym, że Niemcy początku trzeciego tysiąclecia postrzegane są jako środkowoeuropejskie mocarstwo, które staje się łącznikiem nie tylko między wschodnią a zachodnią Europą, ale również między Europą a innymi wielkimi mocarstwami naszej planety. O ile ta „centralność” nie jest niczym nowym, o tyle współczesne zjednoczone Niemcy stanowią byt wyjątkowy z punktu widzenia własnej historii i geografii: nie są to ani Niemcy 1871 roku, przyjmujące formę nowoutworzonego imperium, ani Niemcy w granicach z 1937 roku, szybko sprowadzone na manowce własnymi ekspansjonistycznymi dążeniami, ani tym bardziej Niemcy pokoju westfalskiego z 1648 czy też traktatu wiedeńskiego z 1815 roku, uosabiające w epoce państw narodowych rozbicie i w pewien sposób także słabość i zapóźnienie germańskiej przestrzeni narodowej, co dostrzegał młody Bismarck, który w dziele Gedanken und Erinnerungen (Idee i wspomnienia) opowiada, jak brał udział w spotkaniach studentów nacjonalistów i rewolucjonistów, gdzie dominowało przekonanie, że „w nieodległej przyszłości zajdą zmiany, które doprowadzą do niemieckiej jedności”2, a proces ten przeobrazi kształt Europy. Dzisiejsza jedność Niemiec, po raz pierwszy w zawężonych granicach, jest kluczowym elementem tak dla samych Niemiec, jak i dla Europy, zaś państwo niemieckie musi ustalić swoje nowe miejsce i swoją nową rolę w tej zmienionej rzeczywistości. Równolegle z zaakceptowaniem samych siebie w roli mocarstwa, Niemcy poszukują nowej tożsamości. Oscylują między celebrowaniem politycznych i społecznych zdobyczy od momentu, gdy oficjalnie proklamowano powstanie Republiki Federalnej Niemiec 23 maja 1949 roku, a poszukiwaniem ram odniesienia, które zakorzeniłyby, zarówno na zachodzie, jak i na wschodzie kraju, nową polityczną i geostrategiczną tożsamość zrodzoną po zjednoczeniu w 1990 roku. Historyk Herfried Münkler w swojej pracy Die Deutschen und ihre Mythen (Niemcy i ich mity) określił Niemcy jako „strefę pozbawioną mitu” w znaczeniu politycznego mitu założycielskiego potrzebnego, by zapewnić „stabilność państw i ich narodów poprzez nadanie im wiary we własne siły i pewności siebie”3. Daty, które brano pod uwagę, ustalając moment powstania nowych Niemiec – na przykład 9 listopada 1989 roku, dzień obalenia muru berlińskiego, czy 3 października 1990, moment wejścia w życie traktatu zjednoczeniowego – szybko trzeba było odrzucić. Pierwsza zbyt silnie przywodziła na myśl niesławny 9 listopada 1938 roku (noc kryształowa) albo 9 listopada 1923 roku (pucz Hitlera), druga, choć wiążąca się z traktatem zjednoczeniowym z 31 sierpnia i zarazem z dniem święta narodowego, mogłaby sugerować przewagę jednej części Niemiec – zachodniej, nad drugą – wschodnią, nadal przez niektórych postrzeganą jako wchłoniętą przez Niemcy zachodnie z pominięciem pewnej jej specyfiki, zwłaszcza społecznej, która mogłaby wzbogacić nowe Niemcy.

Nowy status Niemiec jako mocarstwa, który zarysował się niedługo po zjednoczeniu i potwierdzał się w pierwszych latach XXI wieku, zwłaszcza po tym, gdy Niemcy w 2003 roku odmówiły Stanom Zjednoczonym udziału w wojnie w Iraku, został zauważony i zanalizowany przez historyków, m.in. Gregora Schöllgena, który w książce Der Auftritt. Deutschlands Rückkehrauf die Weltbühne (Wejście na scenę. Powrót Niemiec na scenę międzynarodową) stwierdza „odrodzenie niemieckiego państwa narodowego i powrót do roli europejskiego mocarstwa zdolnego wywierać wpływ na rozwój wydarzeń na świecie”4. Ustalaniu nowej roli towarzyszy dokonywana przez Niemców introspekcja, zwłaszcza poprzez nowe spojrzenie na własną historię, oraz budowanie większej samoświadomości (Selbstbewusstsein). Jak wskazują wyniki z badania opublikowane w kwietniu 2009 roku przez fundację Identity, 59,3 proc. Niemców jest dumne z własnej narodowości, a „identyfikowanie się z narodem nie jest dla większości Niemców kategorią przestarzałą, wręcz przeciwnie, aktualną bardziej niż kiedykolwiek wcześniej”, zaś 72,9 proc. chciałoby „pełniejszego potwierdzenia własnej tożsamości w oparciu o tożsamość narodową i kulturową”5. Tę nową samoświadomość wykazuje pokolenie polityków urodzonych w latach powojennych, jak choćby Angela Merkel (urodzona w 1954 roku), która 9 lutego 2009 roku stwierdziła przed korpusem dyplomatycznym: „Sześćdziesiąt lat Republiki Federalnej było dla Niemiec dobrym okresem. Od utworzenia Republiki Federalnej 23 maja 1949 roku posiadamy demokratyczną konstytucję, będącą podstawowym prawem. Zniszczone po drugiej wojnie światowej Niemcy zostały odbudowane. To, co nazywamy dziś „cudem gospodarczym”, dokonało się dzięki wprowadzeniu systemu socjalnej gospodarki rynkowej. Wcieliliśmy w życie jedność w wolności. Obecne Niemcy, mocno zintegrowane ze społecznością międzynarodową, są wiarygodnym partnerem, który gości na swoim terytorium wiele organizacji międzynarodowych”6.

Niemcy zaangażowali się w proces autoafirmacji, równocześnie jednak nurtują ich wątpliwości co do słabości ich systemu gospodarczego i społecznego ujawnionych przez kryzys finansowy lat 2008-2009, który przyniósł najgłębszą w historii Republiki Federalnej Niemiec recesję. Kryzys poważnie dotknął niemieckie banki, w tym słynne banki landowe (Landesbanken), ze względu na ich powiązania z rynkami zagranicznymi. Instytucje bankowe, których powstanie nierzadko było inspirowane przez władze publiczne jeszcze pod koniec XIX wieku (jak choćby Deutsche Bank czy Commerzbank w 1870 roku), kontrolują poważną część kapitału niemieckich przedsiębiorstw, a mianowicie 10 proc. (4 proc. we Francji i 1 proc. w Stanach Zjednoczonych). Jednak nawet jeśli państwo, albo raczej władze publiczne, było (zwłaszcza za pośrednictwem landów) partnerem i uczestnikiem życia gospodarczego, to idee nacjonalizacji czy też interwencjonizmu państwowego były od lat pięćdziesiątych odrzucane tak przez prawicę, jak i lewicę. Częściowa i tymczasowa nacjonalizacja Commerzbanku w styczniu 2009 roku przełamała to tabu. Kilka miesięcy później, gdy w ramach akcji ratowania Opla władze publiczne wystawiły firmie gwarancje i udzieliły kredytów, państwo – bardziej niż kiedykolwiek wcześniej – znalazło się w centrum rozgrywek ekonomicznych. Tym samym podważyło – jak uznaje wielu polityków, zwłaszcza w partii pani kanclerz, Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej – jeden z fundamentów systemu społecznej gospodarki rynkowej, a mianowicie delikatną równowagę między ustaleniem ram dla rozwoju działalności gospodarczej a praktyką gospodarki rynkowej. Aby uzasadnić swoją decyzję, Angela Merkel przypominała 30 maja 2009 roku „wyjątkowy charakter światowego kryzysu” oraz rolę „gwaranta porządku ekonomicznego i społecznego”7, od początku przewidzianą dla państwa przez jego budowniczych i twórców systemu społecznej gospodarki rynkowej, m.in. ministra gospodarki w rządzie Konrada Adenauera, a później drugiego kanclerza Republiki Federalnej Niemiec, Ludwiga Erharda, którego dziedzictwo stanowi ważny punkt odniesienia nie tylko dla chrześcijańskiej demokracji, lecz również znacznej części socjaldemokratów. To właśnie te Niemcy – złożone i różnorodne, oscylujące między samoafirmacją a wątpliwościami – będą przedmiotem naszej analizy.

1 Tekst przemówienia wygłoszonego przez Baracka Obamę 24 lipca 2008 r. w Berlinie dostępny jest na stronie http://www.politique-digitale.fr, s. 4.

2 Otto von Bismarck, Gedanken und Erinnerungen, Herbig, München 1982, s. 18.

3 Herfried Münkler, Die Deutschen und ihre Mythen, Rowohlt, Berlin 2009, s. 9 i 483.

4 Gregor Schöllgen, Der Auftritt. Deutschlands Rückkehr auf die Weltbühne, Ullstein/Propyläen, Berlin/München 2003, s. 25.

5 Deutsch-Sein. Ein neuer Stolz auf die Nation im Einklang mit dem Herzen. Die Identität der Deutschen, badanie przeprowadzone przez fundację Identity, t. 10, Düsseldorf, kwiecień 2009, s. 14 i 21.

6 Przemówienie kanclerz Angeli Merkel wygłoszone podczas spotkania z korpusem dyplomatycznym 9 lutego 2009, s. 1, http://bundeskanzlerin.de/aktuelles/reden2009.

7 „Der Spiegel”, 30 maja 2009.

Rozdział pierwszyNiemcy mocarstwem XXI stulecia?

Trzeba przyznać, że Niemcy mają niezaprzeczalne atrybuty mocarstwa: są trzecią największą w skali świata potęgą gospodarczą (doganianą obecnie przez Chiny), której PKB jest o 35 proc. wyższy niż francuski i stanowi 6 proc. PKB świata; największą na świecie potęgą handlową, której eksport stanowi 9,2 proc. światowego eksportu towarów i usług (a jego udział w niemieckim PKB wynosi 45 proc.); największą potęgą ekonomiczną Unii Europejskiej z udziałem w majątku strefy euro kształtującym się na poziomie 27 proc.; największym płatnikiem składek do budżetu europejskiego (wkład Niemiec sięga 20 proc. budżetu UE); drugim największym płatnikiem składek do budżetu NATO i trzecim – ONZ. Oprócz tego Niemcy są drugim (po Stanach Zjednoczonych) największym donatorem pomocy rozwojowej. Do wyników ekonomicznych dodać możemy obecnie dokonania militarne, jako że siły niemieckie w liczbie 7200 żołnierzy są trzecim największym w skali świata kontyngentem obecnym poza własnym terytorium państwowym. Kraj zajmuje czwartą pozycję na świecie pod względem eksportu broni. Nawet jeśli kryterium demograficzne jako takie nie stanowi w przypadku Niemiec argumentu przemawiającego za uznaniem ich za mocarstwo (a nawet może być czynnikiem osłabiającym kraj), to Niemcy, z 82,1 mln mieszkańców, stanowią nadal najludniejsze spośród państw Unii Europejskiej. Ze względu na to, że posiadają wiele atrybutów mocarstwa, jak choćby silną gospodarkę (choć z kolei innych, na przykład wpływów kulturowych, im brakuje) oraz że ich oddziaływanie wykracza poza ścisłe ramy regionalne (wpływy na skalę lokalną są charakterystyczne dla mocarstwa średniej wielkości), można – zgodnie z określeniem byłego ministra spraw zagranicznych Huberta Védrine’a – zakwalifikować Niemcy jako „mocarstwo o światowych wpływach”1, w odróżnieniu od hipermocarstwa, którym są Stany Zjednoczone (podobną klasyfikację wprowadził doradca do spraw bezpieczeństwa prezydenta Cartera, Zbigniew Brzeziński2). O ile status mocarstwa definiuje się w pierwszej kolejności przez kryteria, które przytoczyliśmy powyżej, o tyle coraz bardziej potwierdza się on również poprzez umiejętność stawienia czoła nowym wyzwaniom XXI wieku, takim jak problemy ekologiczne, terroryzm, rozpowszechnienie broni atomowej, przestępczość zorganizowana, klęski humanitarne, która – w zglobalizowanym świecie – oznacza zdolność jednoczenia innych wokół ważkich kwestii oraz wpływania na działania podejmowane przez organizacje międzynarodowe. W książce Die Suche nach Sicherheit. Eine Geschichte der Bundesrepublik Deutschland von 1949 in die Gegenwart (Poszukiwanie bezpieczeństwa. Historia Republiki Federalnej Niemiec od 1949 roku po czasy współczesne) historyk Eckart Conze ocenia nawet, że zjednoczone Niemcy z racji „długiego, kilkudziesięcioletniego doświadczenia multilateralizmu” przed zjednoczeniem oraz dzięki świadomości „rosnącej współzależności między dyplomacją a światową gospodarką” są szczególnie dobrze przygotowane do pełnienia roli „europejskiego mocarstwa o światowych wpływach”3. Nie chodzi tu jedynie o zwykłą klasyfikację, lecz także o to, by uświadomić sobie przemiany, jakie zaszły i nadal zachodzą w stosunku Niemiec do (wielko)mocarstwowego statusu, obciążonego w przypadku tego kraju historyczna przeszłością. Analizując te przemiany, zauważymy postawę odrzucenia status quo, wpisującą się w dynamikę zdobywania nowych atrybutów mocarstwa, za które – w swej nowej sytuacji – uznają się Niemcy.

Refleksje wokół pojęcia mocarstwa

Zmiana rozumienia pojęcia potęgi ma zarówno polityczny, jak i kulturowy charakter i sprzyjało jej pojawienie się nowej generacji przywódców politycznych urodzonych pod koniec drugiej wojny światowej, jak prezydent Horst Köhler (ur. 1943) czy były kanclerz Gerhard Schröder (ur. 1944), lub też w latach powojennych, jak urodzona w roku 1954 Angela Merkel. Wraz z nimi pojawiło się nowe podejście do przeszłości opierające się na dwojakim dążeniu: z jednej strony – do wypełnienia i przekazania następnym pokoleniom obowiązku pamięci o epoce nazistowskiej, z drugiej zaś – i to jest ów nowy element, krok ku normalności, jak określają to sami Niemcy – do tego, by owa przeszłość nie stanowiła już przeszkody w działaniach na arenie międzynarodowej i możliwe było odejście od moralnego obowiązku zachowania powściągliwości uzasadnianego dotychczas historią, a także jej bezpośrednią konsekwencją – podziałem Niemiec. Gerhardowi Schröderowi – oraz jego ministrowi spraw zagranicznych, wywodzącemu się z partii Zielonych byłemu pacyfiście Joschce Fischerowi – przypisać należy zasługę pogodzenia opinii publicznej i niemieckich partii politycznych (w tym części lewicy) z pojęciem mocarstwa (co zresztą było dość karkołomne). Właśnie Schröder mówił z przekonaniem: „W interesie Niemiec leży, by uważać się za potęgę na skalę europejską i aby w oparciu o taką świadomość kształtować swoją politykę zagraniczną”4. Odcinał się w ten sposób od postawy, która do momentu zjednoczenia, a nawet później, charakteryzowała niemiecką dyplomację: „My, Niemcy, przywykliśmy do myśli, że jesteśmy ekonomicznym gigantem, lecz politycznym karłem. Odpowiadało nam to i było nam dobrze z taką świadomością. Dziś jednak nikt by nam nie pozwolił na podobną postawę”5. Owo przejście od kultury powściągliwości do świadomej polityki mocarstwowości znamionowały w wyraźny sposób dwa wydarzenia: udział Niemiec w interwencji wojskowej w Serbii wiosną 1999 roku (więcej na ten temat w podrozdziale „Koniec militarnego tabu”) oraz zaangażowanie w wojnę z terroryzmem rozpoczętą po 11 września 2001 roku. Te dwa wydarzenia posłużyły do stworzenia ram wysiłków „pedagogicznych”, podejmowanych przez nową generację przywódców politycznych: Gerharda Schrödera, radykalną lewicę z Die Linke, a także frakcję socjaldemokratów (choć ogółem do dziś odnoszą się oni z rezerwą do idei interwencji wojskowych poza granicami kraju). To w imię „nowej odpowiedzialności” spadającej na kraj po zjednoczeniu – argument ten przejęła jego następczyni Angela Merkel – Gerhard Schröder uzasadniał zaangażowanie wojskowe Niemiec w wojnę z terroryzmem w Afganistanie w wystąpieniu w Bundestagu 8 listopada 2002 roku oraz na forum własnej partii 19 listopada: „Nasz wkład będzie wyrazem gotowości do zmierzenia się z rosnącą odpowiedzialnością Niemiec w świecie”6, w sytuacji gdy „nie możemy już na szczęście stosować interpretacji, która pozwalała dawniej Republice Federalnej Niemiec bronić własnych interesów, chowając się za plecami sojuszników i nie podejmując ryzyka”7. Kolejnym wyrazem tej nowej samoświadomości oraz niezależności była odmowa włączenia się Niemiec w wojnę przeciwko Irakowi w 2003 roku, wyrażona w przemówieniu kanclerza w Bundestagu zaadresowanym w istocie do Stanów Zjednoczonych (i pośrednio do dawnych mocarstw sprawujących kontrolę nad Niemcami po 1945 roku). Kanclerz oświadczył wówczas stanowczo, że „egzystencjalne kwestie dotyczące narodu niemieckiego rozstrzygane są w Berlinie i nigdzie indziej”8. Kontynuując pod tym względem linię swojego poprzednika, Angela Merkel mówiła: „Niemcy, jako największe państwo Europy, powinny potwierdzać i forsować swoją pozycję w wielu dziedzinach. Nie chodzi o to, by stawiać się ponad innymi, lecz o to, by przyjąć na siebie większą niż wcześniej odpowiedzialność”9. W tym samym tonie utrzymana była jej pierwsza deklaracja programowa z 30 listopada 2005 roku, w której powoływała się na „(nasze) roszczenie do współuczestniczenia w sprawach świata i współdecydowania o nich”10. Takie postrzeganie samych siebie kładzie kres postawie, którą zwykło się określać jako „samoograniczenie” (Selbstbeschränkung) lub też „zapomnienie o potędze” (Machtvergessenheit)11, jak słynny biograf Konrada Adenauera, Hans Peter Schwarz, pisał w 1985 roku o rezygnacji przejawianej przez jego rodaków i będącej skrajnym przeciwieństwem obecnej postawy. I tak Weissbuch zur Sicherheitspolitik Deutschlands und zur Zukunft der Bundeswehr (Biała księga w sprawie niemieckiej polityki bezpieczeństwa oraz przyszłości federalnej armii) przyjęta w 2006 roku podkreśla, że „ze względu na liczbę swej ludności, potęgę ekonomiczną oraz położenie geograficzne w centrum kontynentu zjednoczone Niemcy powinny odgrywać istotną rolę nie tylko w tworzeniu europejskiego projektu, lecz także w innych dziedzinach”12.

Najlepszym przykładem odrzucenia status quo jest dążenie Niemiec do zostania stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ. Niemcy nie chcą się już zadowolić kilkoma stanowiskami w oenzetowskiej machinie, czy też obecnością w Bonn Programu Wolontariuszy ONZ, Centrum Informacji Narodów Zjednoczonych oraz licznych sekretariatów, w tym Sekretariatu Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych w sprawie Zmian Klimatu. Żądanie to po raz pierwszy sformułował w 1992 roku były liberalny minister spraw zagranicznych Klaus Kinkel, jednak bardzo szybko wycofał je kanclerz Helmut Kohl, dla którego idea ta, tak sprzeczna z obowiązującą jeszcze wówczas powściągliwą postawą, pozostawała sprawą delikatną. Oficjalne zgłoszenie kandydatury Niemiec na stałego członka Rady Bezpieczeństwa nastąpiło w przemówieniu Gerharda Schrödera z 19 marca 2004 roku oraz w wystąpieniu ministra spraw zagranicznych Joschki Fischera 23 września 2004 roku przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ. Fischer wzywał do „efektywnego multilateralizmu”, który jest jedynym sposobem, by stawić czoło nowym zagrożeniom, takim jak rozpowszechnienie broni masowego rażenia, terroryzm, pogłębiająca się bieda oraz degradacja środowiska naturalnego. Do tego potrzebna jest odnowa ONZ poprzez powiększenie Rady Bezpieczeństwa, której obecny skład nie odzwierciedla już rzeczywistej sytuacji na świecie: „Skład Rady Bezpieczeństwa nie zmienił się od 40 lat. Myślę, że czas najwyższy dostosować ją do nowej sytuacji na arenie międzynarodowej. Podobnie jak Brazylia, Indie i Japonia, tak i Niemcy gotowe są wziąć na siebie odpowiedzialność związaną z członkowstwem w Radzie Bezpieczeństwa”13. Znaczna część prasy popierała to – już wówczas oficjalnie wyrażone – żądanie. „Frankfurter Allegemeine Zeitung” z 27 sierpnia 2004 zamieścił artykuł wstępny Johannesa Leithäusera, w którym autor stwierdzał: „Kandydatura Niemiec, jako trzeciego największego płatnika składek do budżetu ONZ, jest tym silniejsza, że objęcie stanowiska stałego członka Rady Bezpieczeństwa wpisywałoby się doskonale w trwający obecnie proces emancypacji kraju w dziedzinie polityki zagranicznej”. Kanclerz Merkel kontynuowała te starania, choć kładła mniejszy nacisk na prawo weta, które przysługuje stałym członkom Rady Bezpieczeństwa. Już w swojej pierwszej deklaracji rządowej mówiła o „gotowości Niemiec do „odgrywania bardziej odpowiedzialnej roli na arenie międzynarodowej poprzez objęcie stanowiska stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ”14. Przybierając bardziej zdecydowany ton, wezwała 19 listopada 2007 roku do „reformy Organizacji Narodów Zjednoczonych, nad którą prace trwają już od 25 lat”, a której skuteczność „uzależniona jest od reformy Rady Bezpieczeństwa”15, zwracając się nawet w tej sprawie 19 stycznia 2009 roku do Baracka Obamy. Nawet jeśli Niemcy zdają sobie sprawę, że relacje ze Stanami Zjednoczonymi, które pogorszyły się wskutek odmowy udziału w wojnie w Iraku, były do niedawna poważnym utrudnieniem – czego dowodziły amerykańskie propozycje z czerwca 2005 roku, by przeprowadzić „ograniczoną” reformę Rady Bezpieczeństwa – to mają nadzieję na „powrót do łask” dzięki okazywanej przez nie woli „umocnienia transatlantyckiego partnerstwa” po objęciu władzy przez Angelę Merkel, a szczególnie po objęciu urzędu prezydenckiego przez Baracka Obamę. Takie konsekwentne dążenie, skądinąd uzasadnione i popierane przez Francję, tłumaczyć można jedynie rehabilitacją – zarówno w sensie politycznym, jak i kulturowym – pojęcia mocarstwowości.

Aby zrozumieć ewolucję tej idei oraz drogę jej upowszechnienia, warto zatrzymać się na chwilę na dwóch pracach poświęconych niemieckiej dyplomacji. Pierwsza, powstała pod redakcją Karla Kaisera i Hannsa Maulla Deutschlands Aussenpolitik: Grundlagen; Herausforderungen; Interessen und Strategien; Institutionen und Ressourcen (Polityka zagraniczna Niemiec: podstawy, wyzwania, instytucje i zasady)16, pochodzi z lat 1994-1998, druga – Handbuch zur deutschen Aussenpolitik (Podręcznik niemieckiej polityki zagranicznej), przygotowana przez Siegmara Schmidta, Gunthera Hellmanna i Reinharda Wolfa – z roku 200717. Autorzy pierwszej, przedstawiając zarys niemieckiej polityki zagranicznej po zjednoczeniu, polityki wahającej się między kontynuacją i dostosowaniem do zmienionej sytuacji, oceniają dążenie władz do zachowania po 1989 roku tej samej linii jako „nie tylko zrozumiałe, lecz również inteligentne”. Zastanawiają się jednak, czy „właściwe jest przywiązanie do politycznej przeszłości wobec faktu, że diametralnie zmieniły się same Niemcy i świat wokół nich”, i zauważają, że „fakt uczestnictwa w życiu międzynarodowym oraz chęć odgrywania znaczniejszej roli na tym polu zakłada jasną świadomość własnych interesów narodowych”. Jeśli pojawia się tu pojęcie mocarstwa, to na marginesie i w znaczeniu „potęgi gospodarczej” czy też „potęgi cywilnej”. Zdaniem autorów należy „wprowadzić rozróżnienie między właściwą Republice Federalnej Niemiec polityką odpowiedzialności a polityką mocarstwową taką, jaką prowadzą niektóre wielkie państwa”18. Analiza ta jest nadal naznaczona ostrożnością i powściągliwością charakterystyczną dla liderów politycznych pokolenia urodzonego przed drugą wojną światową. I tak Helmut Kohl, nawet jeśli w ostatnich latach sprawowania władzy przyjął bardziej ofensywną postawę w obronie niemieckich interesów, na przykład odnośnie wprowadzenia paktu stabilizacyjnego czy też obniżenia wkładu Niemiec do europejskiego budżetu, i przejawiał bardziej niezależne stanowisko podczas negocjacji dotyczących zjednoczenia, to jednak uznawał, że „powrót Niemiec do polityki mocarstwowej jest niemożliwy”19. Również jego minister spraw zagranicznych Hans Dietrich Genscher wyrażał przekonanie, że zjednoczone Niemcy w dziedzinie dyplomatycznej będą kontynuatorem Republiki Federalnej Niemiec sprzed 1990 roku i oświadczył niedługo po zjednoczeniu: „Służyć znaczy wykluczyć politykę mocarstwową. Obowiązek służenia powinien być interpretowany jako nasza gotowość do współpracy, ułatwienia integracji i rezygnacji z części naszej suwerenności. Dla Niemiec oznacza to przede wszystkim kontynuację, prowadzenie dotychczas podejmowanych działań oraz polityki odpowiedzialności i dobrego przykładu”20. Helmut Schmidt, sprawujący funkcję kanclerza w latach 1974–1982, jeszcze wyraźniej przejawiał tę polityczną kulturę powściągliwości, która nie oznaczała, że federalne Niemcy sprzed 1989 roku nie artykułowały wyraźnie swoich żądań czy nie walczyły o własne interesy, jak za czasów Ostpolitik po 1969 roku, lecz zakładała – przynajmniej w publicznych deklaracjach – umiar: „Ze względów dyplomatycznych i prestiżowych Niemcy nie powinny w żadnym wypadku sprawiać wrażenia, że są mocarstwem dominującym w łonie Wspólnoty Europejskiej. Powinniśmy zawsze zostawić pierwszeństwo Paryżowi”21. W tym procesie rehabilitacji idei mocarstwowości rysuje się wyraźny podział pokoleniowy. I tak w książce Ausser Dienst. Eine Bilanz (Wolni od służby. Bilans), która ukazała się w 2008 roku jako jego spuścizna polityczna, Helmut Schmidt przestrzega nowe pokolenie przed „potrzebą potwierdzania własnej pozycji” na scenie międzynarodowej: „Właściwym dla nas polem działania w zakresie polityki zagranicznej jest Europa, nie Kaukaz, nie Bliski czy Środkowy Wschód, nie Azja ani nie Afryka. Nie powinniśmy w żadnym wypadku sprawiać wrażenia, że Niemcy z powodu swojej siły gospodarczej próbują kierować sprawami Europy”22. Ponad dekadę po publikacji wspomnianej pracy Hannsa Maulla zmieniły się i ton wypowiedzi, i kontekst. W książce pod redakcją Siegmara Schmidta i Guntera Hellmanna (w której zamieszczone są m. in. prace niektórych autorów poprzedniej publikacji) Niemcy przedstawione są jako „globalny gracz” i „europejska potęga o międzynarodowym znaczeniu”, której celem nie jest już – jak to miało miejsce do początku lat dziewięćdziesiątych – roztopienie niemieckiego państwa narodowego w Stanach Zjednoczonych Europy, lecz raczej „polityka zagraniczna odpowiednia do jego statusu” oraz jego „aspiracji do rozszerzenia swoich wpływów”, mając Włochy za antywzór. Aby to osiągnąć, Republika Federalna stosuje „nowoczesną formę rewizjonizmu opierającą się na multilateralizmie i współpracy”. Zauważymy również, że koncepcja „potęgi cywilnej” jest przyjmowana już tylko częściowo, odnosząc się raczej do lat osiemdziesiątych i początku lat dziewięćdziesiątych, nawet jeśli Niemcy „nadal jeszcze nie postrzegają się jako potęga militarna”23. O ile istotne elementy, takie jak multilateralizm czy też orientacja europejska, mogą świadczyć o kontynuacji, o tyle sytuację zmienia diametralnie akceptacja przez Niemcy faktu, że są mocarstwem, i domaganie się uznania takiego stanu rzeczy. Tę zmianę, która jest czymś więcej niż tylko odzwierciedleniem nowej sytuacji na arenie międzynarodowej, można wyjaśnić głęboką przemianą niemieckich środowisk politycznych, w nierozerwalny sposób połączoną ze zmianami w kręgach intelektualnych.

Ten nowy stosunek do idei mocarstwowości wynika z ewolucji intelektualnej, w której ukształtowało się nowe pokolenie liderów politycznych. Istotną rolę odegrali tu historycy, tworząc atmosferę sprzyjającą nowemu postrzeganiu mocarstwowości i popularyzując je poprzez media, szczególnie prasę, oraz kilka głośnych publikacji książkowych. Już w 1994 roku Hans Peter Schwarz wydał książkę o wymownym tytule Die Zentralmacht Europas. Deutschlands Rückkher auf die Weltbühne (Centralne mocarstwo w Europie. Powrót Niemiec na scenę międzynarodową). Wychodząc z założenia, że „Niemcy są głównym europejskim mocarstwem” i „centralną potęgą Europy”, autor przekonuje, że powinny na nowo zdefiniować swoją politykę zagraniczną w taki sposób, aby pełniej uwzględnić własne interesy w Europie i na świecie. Niemcy powinny zerwać z postawą „znerwicowanego giganta”, niebędącego w stanie zaakceptować swojego nowego statusu mocarstwa. Nie chodzi o to, by narzucać własną hegemonię w Europie czy gdziekolwiek indziej, jednak „konieczne jest określenie jasnej i bardziej przemyślanej linii niemieckiej polityki zagranicznej, która uwzględni interesy Republiki Federalnej Niemiec w dziedzinie bezpieczeństwa i gospodarki24. Rok wcześniej inny historyk, Gregor Schöllgen, w książce Angst vor der Macht. Die Deutschen und ihre Aussenpolitik (Obawa przed własna potęgą. Niemcy i ich polityka zagraniczna) stwierdzał: „Niemcy powinny zaakceptować swoją nową rolę europejskiego mocarstwa, nie powtarzając i nie kryjąc wypaczeń, błędów oraz zbrodni popełnionych w pierwszej połowie XX wieku i nie zapominając o nich”25. Możemy tu jeszcze wspomnieć o dziele Christiana Hacke Die Aussenpolitik der Bundesrepublik Deutschland, (Polityka zagraniczna Republiki Federalnej Niemiec), w którym autor, specjalista w dziedzinie historii dyplomacji, wzywa do „zdefiniowania – w sposób realistyczny i bez uprzedzeń – narodowych interesów Niemiec” i pochwala zaangażowanie od 2001 roku armii federalnej w Afganistanie, widząc w tym okazję do „uwolnienia polityki bezpieczeństwa Niemiec od cieni własnej przeszłości”26. Dokonując semantycznego i politycznego przesunięcia znaczeń w sytuacji, gdy dyskurs kulturalny i polityczny częściowo nakładają się na siebie, niektóre osobistości, zarówno z prawej, jak i z lewej strony sceny politycznej, zabierały głos, dzieląc się własną wizją nowego miejsca Niemiec w światowej dyplomacji. Lewicowy minister spraw zagranicznych i wicekanclerz w wielkiej koalicji Angeli Merkel, socjaldemokrata Frank Walter Steinmeier, w swoim programowym dziele Mein Deutschland. Wofür ich stehe (Moje Niemcy. Moje przekonania) pisze à propos zaangażowania swojego kraju w rozwiązanie konfliktu bliskowschodniego: „Jako trzecia w skali świata potęga gospodarcza oraz państwo cieszące się dużym autorytetem mamy obowiązek włączyć się w próby rozwiązania regionalnych konfliktów”27. Steinmeier czerpał z analizy innego socjaldemokraty, Egona Bahra, byłego ministra i doradcy kanclerza Willy’ego Brandta – ten radził swoim rodakom, aby wykorzystali świeżo zdobytą niezależność dla uniknięcia roli „narzędzia interesów innych państw” i nie oglądali się na historię, która nie powinna być przeszkodą w dbaniu o własne interesy: „To budujące widzieć, jak Niemcy pokonują strach i zahamowania wynikające z obsesji na punkcie własnej przeszłości i zwracają się ku przyszłości, w której nieodwołalnie wybiorą własną drogę”28. Z kolei pierwszym przedstawicielem prawicy, który wziął pod uwagę zobowiązania wynikające z nowego statusu Niemiec, był Wolfgang Schäuble, były przewodniczący CDU i minister spraw wewnętrznych w ekipie Angeli Merkel, który w książce Und der Zukunft zugewandt (Zwróceni ku przyszłości) przekonuje, że społeczność międzynarodowa powinna przyzwyczaić się do myśli, iż „Niemcy nie są skazane na odgrywanie drugoplanowej roli na międzynarodowej scenie politycznej”29. Jedną z konsekwencji owej rehabilitacji idei mocarstwowości, która wyznacza zwrot w niemieckiej kulturze politycznej, jest koniec militarnego tabu.

Koniec militarnego tabu

Między rokiem 1945 a okresem bezpośrednio po zjednoczeniu Niemcy nie mogły wykorzystywać federalnej armii jako narzędzia polityki zagranicznej z powodów zarówno natury moralnej – nazistowskiej przeszłości, jak i dyplomatycznej – ograniczonej suwerenności. Było tak przynajmniej do 12 września 1990 roku, kiedy to podpisano traktat moskiewski, dzięki któremu Niemcy w ostatecznie ustalonych granicach odzyskały „pełną niezależność w sprawach wewnętrznych i międzynarodowych”, rezygnując z „produkcji i posiadania broni atomowej, biologicznej i chemicznej30” oraz godząc się na ograniczenie stanu liczebnego swojej armii do 370 tys., przy limicie 345 tys. dla wojsk lądowych i powietrznych. W chwili obecnej niemiecka armia uczestniczy w misjach poza granicami kraju z kontyngentem 7200 żołnierzy, podczas gdy w 1998 roku było ich 2700, a ten wzrost jest wyrazem głębokiej przemiany, którą umożliwił proces osiągania dojrzałości. Bezpośrednio po zjednoczeniu Niemcy ograniczały się do wysyłania na prośbę ONZ lekarzy i personelu medycznego, na przykład w latach 1991-1992 do Kambodży, czy udzielania pomocy humanitarnej, jak w 1993 roku w Somalii, gdzie niemieccy żołnierze zabezpieczali transport i logistykę na terytorium, gdzie spokój został już przywrócony, tak że nie brali udziału w walkach zbrojnych. Pierwszą oznaką zmian była decyzja władz federalnych z 2 kwietnia 1993 – w kontekście wojny w byłej Jugosławii – by wysłać niemieckich kontrolerów powietrznych w ramach ekipy międzynarodowej obsługującej natowskie samoloty wyposażone w system radarowy AWACS, co miało zapewnić – w razie konieczności przy użyciu siły – respektowanie strefy zamkniętego nieba nad Bośnią i Hercegowiną. W ten sposób po raz pierwszy od zakończenia drugiej wojny światowej żołnierze niemieccy mieli angażować się, choć w sposób pośredni, w działania militarne. To stopniowe poszerzanie zakresu operacyjnego niemieckich misji wojskowych podważało dotychczasową jednomyślną interpretację konstytucji obowiązującą do zjednoczenia, zgodnie z którą armia federalna mogła brać udział jedynie w działaniach prowadzonych na terytorium operacyjnym NATO lub mających na celu obronę terytorium państwowego. Kanclerz Kohl uznał wówczas, że w myśl artykułu 24 konstytucji, który zezwalał na udział Niemiec w systemach bezpieczeństwa zbiorowego, kraj ma prawo wysłać swoich żołnierzy poza terytorium działania NATO, jeśli decyzja podjęta została na wyraźną prośbę organizacji, której Niemcy są członkiem. Interpretację taką odrzuciła jednak znaczna część socjaldemokratów oraz Zieloni. Kwestię rozstrzygnął – nie zamykając jednak debaty na ten temat – wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 12 lipca 1994 roku, który ustalił konstytucyjne ramy operacji prowadzonych przez federalną armię poza granicami kraju. Ten historyczny wyrok stanowił, że zgodnie z konstytucją armia federalna może brać udział – bez geograficznych ograniczeń – w misjach prowadzonych przez oenzetowskie Błękitne Hełmy czy też inną organizację, do której należą Niemcy, nawet jeśli zakłada to użycie siły. Rozróżnienie na „operacje w celu utrzymania pokoju” oraz „operacje przywracania pokoju” zostało uznane za sztuczne. Jednak decyzja o tego typu zaangażowaniu powinna zostać zaaprobowana zwykłą większością głosów przez Bundestag (wymóg ten został złagodzony w 2005 roku). Centrolewicowy tygodnik „Die Zeit”, który trudno podejrzewać o obronę niemieckiego ekspansjonizmu, w wydaniu z 15 lipca 1994 roku skomentował rozstrzygnięcie Trybunału, twierdząc, że „Niemcy stają się takim samym krajem jak każdy inny” oraz że pokonany został pierwszy etap ku „normalizacji” koniecznej, aby armia federalna mogła stać się w przyszłości potencjalnym elementem polityki zagranicznej Niemiec. Pierwszy kontyngent wojsk federalnych został wysłany 1 września 1995 roku do Bośni, a decyzja zapadła po zażartych dyskusjach na forum federalnego parlamentu i głosowaniu, w którym za misją opowiedziało się 386 posłów (w tym 45 socjaldemokratów i 4 członków partii Zielonych), 11 wstrzymało się od głosu, a 258 oddało głos przeciwko. Niemieckie wojska miały uczestniczyć w operacji zwiadowczej nad terytorium Bośni, wspomagającej – na prośbę NATO – działania wojsk francuskich, brytyjskich i holenderskich. W ramach debaty poprzedzającej wysłanie misji dokonało się przesunięcie części niemieckiej lewicy o pacyfistycznych tradycjach w kierunku bardziej realistycznej koncepcji. I tak na przykład członek partii Zielonych Joschka Fischer w liście z 30 czerwca 1995 roku adresowanym do swojej grupy parlamentarnej i – ogólnie – do członków swojej partii zalecał, by zastanowić się rozwiązaniem w sytuacji, gdy dyplomacja poniosła porażkę, a okrucieństwa nadal trwały: „Czy nie przeciwstawiając się tym potwornościom, nasze pokolenie nie godzi się na polityczne i moralne ustępstwa podobne do tych, które w latach trzydziestych czynili nasi dziadowie i ojcowie? Czy pacyfiści mogą zaakceptować zwycięstwo brutalności i przemocy?31”

Aby zrozumieć, jak długa droga została pokonana, trzeba pamiętać, że decyzje z 16 października 2008 roku i 28 września 2005 o przedłużeniu zaangażowania niemieckiej armii w Afganistanie w ramach Międzynarodowych Sił Wsparcia Bezpieczeństwa (ISAF) parlament federalny podjął przytłaczającą większością głosów, odpowiednio 95 i 96 proc., a zatem w tym przypadku wynik był bardzo różny od rezultatu głosowania na temat zaangażowania w Bośni z 30 czerwca 1995 roku – 58 proc. głosów za. Miedzy tymi dwoma głosowaniami wydarzyło się coś, co walnie przyczyniło się do coraz powszechniejszej akceptacji rozwiązania, jakim jest użycie siły wojskowej – chodzi o udział (od 24 marca 1999 roku) niemieckich żołnierzy w interwencji zbrojnej w Serbii. To socjaldemokratyczny kanclerz Gerhard Schröder ogłosił z ekranów telewizorów, że „po raz pierwszy od zakończenia drugiej wojny światowej niemieccy żołnierze wezmą udział w walkach”, po tym jak NATO – w sytuacji, gdy serbski prezydent Slobodan Milošewić odmówił przyjęcia pokojowego rozwiązania w sprawie Kosowa i zaprzestania czystek etnicznych – podjęło decyzję o uderzeniu z powietrza w serbskie cele. Sytuacja była szczególna, gdyż w tym wypadku Sojusz Północnoatlantycki po raz pierwszy w swojej historii podjął działania zbrojne przeciwko krajowi, który nie naruszył niczyich granic i nie wykroczył poza własne uznane prawem terytorium. Dając wyraz ogólnie panującym nastrojom, „Der Spiegel” z 29 marca 1999 roku pisał o „końcu wieku niewinności Niemiec”. Okres między 24 marca a 9 czerwca 1999 roku wyznacza nowy etap w kulturze politycznej Niemiec, które definitywnie porzuciły swój „szczególny status”, pozostawiły za sobą Republikę Federalną w kształcie po 1949 roku, odeszły od roli chronionego przez swoich sojuszników „statysty” i stały się aktywnym uczestnikiem wydarzeń. W ramach natowskiej operacji nazwanej „Sojusznicza siła” 14 samolotów Tornado odbyło 500 lotów i wystrzeliło w serbskie cele naziemne – w trakcie ofensywnej „operacji przywracania pokoju” – 236 pocisków. Przy okazji tych wydarzeń przełamano kolejne dwie bariery: Niemcy uczestniczyły w działaniach zbrojnych, które podjęto bez wyraźnego mandatu ONZ (nawet jeśli sekretarz generalny organizacji uznawał je za nieuniknione), co więcej, działania te miały miejsce w regionie, z którego naziści i ich chorwaccy sojusznicy uczynili „bałkańską rzeźnię”. W swoich wspomnieniach zatytułowanych Die rot-grünen Jahre. Deutsche Aussenpolitik – vom Kosovo bis zum 11. September (Czerwono-zielone lata. Niemiecka polityka zagraniczna od Kosowa do 11 września) Joschka Fischer uznaje, że to właśnie uczestnictwo w operacjach wojskowych przeciwko Serbii wyznaczyło „definitywny koniec okresu powojennego oraz szczególnej roli Niemiec wynikającej z historii”32. Analiza argumentów, którymi posługiwano się, by uzasadnić zaangażowane w operację, przynosi jeszcze jedno ciekawe spostrzeżenie: dokonał się zwrot w wykorzystaniu odniesień do historii. O ile dotychczas Niemcy historią uzasadniali swoje wycofanie, o tyle teraz odwoływali się do niej, by uzasadnić swoją nową odpowiedzialność na scenie międzynarodowej, zwłaszcza w odniesieniu do udziału w działaniach zbrojnych. Ze względu na swoją nazistowską przeszłość oraz popełnione zbrodnie przeciwko ludzkości Niemcy powinny znaleźć się w pierwszej linii obrońców ludzkiej godności. I tak 13 maja 1999 roku Joschka Fischer, któremu zarzucano popieranie wojny, bronił się, argumentując: „Opieram się na prostych zasadach – nigdy więcej wojny, nigdy więcej Auschwitz, nigdy więcej ludobójstwa, nigdy więcej faszyzmu”33. Udział niemieckich sił w wojnie przeciwko Serbii otworzył Niemcom drogę ku „normalizacji”, jeżeli chodzi o użycie armii jako narzędzia polityki zagranicznej. Nigdy więcej debaty wokół zaangażowania armii federalnej w działania poza granicami kraju nie wzbudzały już tak wiele emocji jak w 1999 roku; ani w związku z decyzją o wysłaniu wojsk do Afganistanu w 2001 roku, czy o przedłużaniu ich misji w 2005, 2007 i 2008 roku ani podczas decydowania o udziale w operacji nadzorowania wyborów w Kongu w 2006 roku czy też udziale w misji u wybrzeży libańskich (kwestia jeszcze bardziej delikatna ze względu na bliskość Izraela) dyskusje nie były już tak zażarte. Uwzględniając tę przemianę, przygotowany w 2003 roku pod egidą socjaldemokratycznego ministra obrony rządowy dokument Verteidigungspolitische Richtlinien (Wytyczne w sprawie polityki obronnej), określający zasady akcji poza granicami kraju, zaznaczał, że „rosnąca rola Niemiec na arenie międzynarodowej sprawia, że misje armii federalnej nie mogą być ograniczone ani co do liczebności, ani zasięgu geograficznego”, oraz że należy traktować priorytetowo rozbudowę „skutecznych sił zbrojnych zdolnych odgrywać aktywną rolę u boku sojuszników i partnerów w celu zapewnienia pokoju”34. Linię tę kontynuuje Biała księga w sprawie niemieckiej polityki bezpieczeństwa oraz przyszłości federalnej armii z 2006 roku, przygotowana pod kierownictwem chadeckiego ministra. Niemcy, będące do 1990 roku „biorcą” w dziedzinie bezpieczeństwa, stały się obecnie „dawcą”, czego najlepszym przykładem może być Afganistan, gdzie oddziały niemieckie stanowią trzeci pod względem liczebności kontyngent (po amerykańskim i brytyjskim). Ta nowa rzeczywistość stała się dziś częścią wspólnego dziedzictwa i stanowi istotny element nowej dyplomacji niemieckiej.

Nowa ofensywna dyplomacja

Wyzwolona z tradycji wycofania niemiecka dyplomacja zamierza umacniać swą obecność i swoje wpływy zarówno w dziedzinach uznawanych za strategiczne, takich jak pomoc rozwojowa oraz polityka bezpieczeństwa, jak i w regionach świata, w których była dotychczas nieobecna, na przykład na Bliskim Wschodzie. Te nowe akcenty nakładają się na zaangażowanie w bardziej tradycyjnych, lecz nie mniej ważnych sektorach, jak polityka europejska (w szerokim ujęciu zawierająca również politykę sąsiedzką wobec krajów graniczących z Unią Europejską), relacje ze Stanami Zjednoczonymi oraz z Rosją. Zarówno w analizach strategicznych, jak i w oficjalnym dyskursie pojawia się coraz częściej wizerunek Niemiec jako mediatora, choćby na Bliskim Wschodzie czy w relacjach między Unią Europejską a Moskwą. Nową niemiecką dyplomację trzeba zatem postrzegać w dwóch aspektach: niektóre elementy stanowiły już w przeszłości fundamentalną część niemieckiej polityki zagranicznej (stosunki z Rosją czy państwami Europy Środkowej, które bazują m.in. na doświadczeniach Ostpolitik prowadzonej w latach siedemdziesiątych za rządów Willy’ego Brandta), natomiast bardziej ofensywne zaangażowanie Niemiec w kwestie „globalne” (takie jak polityka rozwojowa czy polityka bezpieczeństwa) jest wyrazem chęci wykroczenia poza rangę „potęgi regionalnej”. Mamy to do czynienia z ruchem dwukierunkowym. Z jednej strony trwa konsolidacja i umacnianie europejskiej roli Niemiec dzięki subtelnemu łączeniu działań bilateralnych i multilateralnych, które zapewniły krajowi reputację „adwokata” Europy Środkowej (ta rola jest mu obecnie przypisywana przez Ukrainę i Gruzję). Polityka stabilizacji pogranicza Unii Europejskiej przybiera również inne formy, a jej celem jest utworzenie sięgającej aż do Azji Środkowej przestrzeni bezpieczeństwa, która byłaby w pewnym sensie przedłużeniem i rozszerzeniem Unii Europejskiej. Z drugiej strony Niemcy w imię swojej nowej odpowiedzialności oraz nowonabytego statusu mocarstwa angażują się w sprawy o znaczeniu globalnym, wykraczające poza europejskie ramy. Kwestie te zaczynają się również pojawiać w programach największych partii politycznych, począwszy od macierzystej partii Angeli Merkel, chrześcijańskiej demokracji. W 2007 roku w swoich po raz trzeci zrewidowanych założeniach programowych zatytułowanych Freiheit und Sicherheit (Wolność i bezpieczeństwo) CDU uznała, że Niemcy, „które wniosły istotny wkład w zjednoczenie Europy poprzez potwierdzenie własnej tożsamości, otwarcie na świat i budowanie pomostów”, powinny obecnie „wyposażyć się w środki i instrumenty polityki zagranicznej, bezpieczeństwa i rozwoju adekwatne do ich odpowiedzialności na arenie międzynarodowej i pozwalające na prowadzenie polityki zagranicznej zgodnej z ich interesem narodowym”35. Z kolei Socjaldemokratyczna Partia Niemiec w swoim zrewidowanym na kongresie w Hamburgu w 2007 roku programie zatytułowanym Soziale Demokratie im 21. Jahrhundert (Społeczna demokracja XXI wieku) przyznała, że „socjaldemokracja ma pełną świadomość rosnącej odpowiedzialności Niemiec za utrzymanie pokoju na świecie i będzie aktywnie wypełniać tę rolę na arenie międzynarodowej”36.

Podobnie jak w przypadku wszystkich państw członkowskich Unii, tak i niemiecka polityka europejska uzależniona jest od kalendarium negocjacji i spotkań na szczycie. W ciągu ostatnich kilku lat wyróżnić można kilka faz: negocjacje budżetowe (a zatem również kwestia finansowania europejskiej polityki) pod koniec lat dziewięćdziesiątych, potem dyskusje dotyczące reformy instytucjonalnej oraz poszerzenia Unii, a ostatnio – polityki sąsiedzkiej. W czasie tych negocjacji Niemcy zgłaszały poglądy i projekty zgodne z głównymi liniami strategicznymi i ideologicznymi w polityce europejskiej zarysowanymi przez pokolenie postkohlowskie. Polityka europejska prowadzona przez nowe pokolenie niemieckich przywódców politycznych – Gerharda Schrödera od 1988 roku i Angelę Merkel od 2005 – opiera się na dwóch założeniach: integracja europejska sama w sobie nie jest celem, a Unia Europejska, rozwijając politykę sąsiedzką, powinna nieść stabilizację krajom z nią graniczącym. Na to nakłada się podkreślanie własnego znaczenia ekonomicznego, demograficznego i politycznego w bardziej zdecydowany niż w przeszłości sposób. Świadczyć o tym może choćby dążenie do tego, by Europa uznała przewagę demograficzną Niemiec poprzez wprowadzenie nowego systemu atrybucji głosów poszczególnym państwom z uwzględnieniem liczby ich mieszkańców i – poprzez to – odejście od historycznej i tradycyjnej równości Niemiec i Francji. Żądanie takie wysunął na szczycie w Nicei w grudniu 2000 roku Gerhard Schröder, co stało się źródłem silnych napięć między oboma krajami (patrz dalej podrozdział „Relacje francusko-niemieckie: przyjaźń czy rywalizacja?”). Cel ten został ostatecznie osiągnięty i utrzymany w „minitraktacie” lizbońskim, którego główne linie zostały wyznaczone w pierwszym półroczu 2007 roku, gdy Niemcy, z Angelą Merkel na czele, sprawowały prezydencję w Unii. O ile między niemieckimi socjaldemokratami a chadekami istniały poważne różnice, na przykład odnośnie wejścia Turcji do Unii Europejskiej – pierwsi opowiadali się za, drudzy chcieli jedynie uprzywilejowanego partnerstwa – o tyle między polityką Gerharda Schrödera i Angeli Merkel istniała ciągłość, nawet jeśli nieco wojownicza niekiedy postawa tego pierwszego nie została przejęta przez jego następczynię. Jeżeli Schröder wyróżniał się ze względu na gwałtowne wypowiedzi przeciwko „niszczeniu” niemieckiej waluty w Brukseli czy też na zdecydowane odrzucenie „polityki polegającej na kupowaniu przychylności naszych sąsiadów dzięki transferom pieniężnym, które w poważny sposób obciążają niemiecki budżet”37, to Angela Merkel w imię tych samych interesów narodowych odrzuciła jesienią 2008 roku europejski plan ożywienia gospodarczego, opowiadając się raczej za stosowaniem rozwiązań krajowych i deklarując 11 października 2008 roku Nicolasowi Sarkozy’emu: „Nie ma mowy o funduszu europejskim. Chodzi o skoordynowane działanie wszystkich państw w ramach wspólnoty międzynarodowej. Z państwami strefy euro, które będą dysponowały wspólnym zestawem środków, jako ważnym partnerem. Wszyscy będziemy mieć ten sam zestaw narzędzi, lecz każde państwo będzie mogło stosować je w zależności od własnej sytuacji i warun­ków”38. Niedługo później, 30 listopada 2008 roku, w wywiadzie dla „Frankfurter Allegemeine Zeitung” dotyczącym ewentualnego uczestnictwa Niemiec w europejskim planie ożywienia gospodarczego pani kanclerz powtórzyła: „Finansujemy europejski budżet na poziomie 20 proc. Nie chcemy zwiększać naszego udziału. Podatnicy są moimi sprzymierzeńcami”. To prawda, że zgodnie z przyjętym w 2005 roku porozumieniem obowiązującym na lata 2007–2013 Niemcy pozostają największym płatnikiem składek do europejskiego budżetu, przekazując na ten cel 0,42 proc. swojego dochodu narodowego brutto (w przypadku Francji odsetek ten wynosi 0,37 proc.). Nie należy jednak dać się zwieść: Niemcy nadal są proeuropejskie, czego dowodzą badania przeprowadzane regularnie przez Eurobarometr. W latach 2008-2009 nawet w odniesieniu do tak delikatnej kwestii, jak inflacja, 69 proc. Niemców wierzyło, że Unia Europejska jest najlepszą instancją do jej zwalczania (przekonanie takie wyrażało 51 proc. mieszkańców Unii ogółem i 51proc. Francuzów); jeżeli chodzi o wspólna politykę zagraniczną, to za jej rozwijaniem opowiada się 82 proc. Niemców (w skali Unii Europejskiej to 68 proc., we Francji – 64 proc.). Jedynie wskaźnik stosunku do dalszego rozszerzania Unii jest niższy niż średnia europejska: za opowiada się tylko 33 proc. Niemców (47 proc. obywateli Unii ogółem i 31 proc. Francuzów)39. Nowym elementem jest tu jedynie bardziej zdecydowana obrona „niemieckiej” koncepcji Europy, nacechowanej właściwą Niemcom tradycją polityczną i kulturową, której pewne składniki miałyby być przeniesione na grunt europejski: monetarna i budżetowa ortodoksja, z której wynika nacisk na niezawisłość Europejskiego Banku Centralnego i sceptyczne podejście do wszelkich prób rozłożenia odpowiedzialności za wewnątrzkrajowe sprawy gospodarcze (stąd sprzeciw wobec wprowadzenia europejskiego „rządu ekonomicznego” oraz europejskiej pożyczki); multilateralizm, który każe bronić wymogu większości kwalifikowanej podczas głosowania w sprawach dotyczących polityki zagranicznej i wspólnego systemu obrony (stąd też poparcie dla idei utworzenia zintegrowanej armii europejskiej, która byłaby uzupełnieniem dla sił NATO); subsydiarność, będąca zasadą niemieckiego federalizmu, stąd nacisk – szczególnie silny od końca lat dziewięćdziesiątych – na uchwalenie europejskiego traktatu konstytucyjnego (ustępstwo wywalczone podczas szczytu w Nicei w 2000 roku, które było pierwszym krokiem ku traktatowi lizbońskiemu) mającego za cel zamrożenie pułapu integracji europejskiej, zagwarantowanie repartycji uprawnień, która chroniłaby landy i niektóre instytucje, jak na przykład banki landowe, przed interwencjami wspólnotowymi, oraz wprowadzenie systemu podejmowania decyzji, który umocniłby pozycję Niemiec w Radzie (poprzez system podwójnej większości przewidziany w traktacie lizbońskim: liczbowej – 55 proc. państw – oraz demograficznej – 65 proc. unijnej populacji). Taki kierunek w polityce europejskiej Niemiec idzie w parze z rehabilitacją państwa narodowego, dokonującą się zarówno po lewej, jak i prawej stronie niemieckiej sceny politycznej – choć takie akcenty są wyraźniej widoczne w CDU, która w założeniach programowych precyzuje w rozdziale dotyczącym Europy: „Państwa narodowe oraz tożsamość zamieszkujących je ludów są częścią składową Europy, zjednoczonej w różnorodności. Państwo narodowe będzie ewoluować, ale nie przestanie istnieć”40. Taki ton jest dość odległy od idei federalnej Europy przedstawionej przez Joschkę Fischera w wystąpieniu z 12 maja 2000 roku na berlińskim Uniwersytecie Humboldta, gdy proponował przejście od „związku państw do pełnego połączenia w ramach federacji europejskiej” i opracowanie traktatu konstytucyjnego, który przekształci „w federację istotę suwerenności, tak by jedynie to, co konieczne, decydowane było na szczeblu europejskim”41. Przeorientowanie niemieckiej polityki europejskiej zamyka pewien etap: Europa nie jest już substytutem niemieckiej tożsamości narodowej, która przed zjednoczeniem, a nawet bezpośrednio po nim, była trudna do zdefiniowania. Europa była wówczas kluczowym elementem systemu sojuszy, który pozwalał Republice Federalnej – blokowanej przez podział kraju oraz jej „szczególny status” po 1945 roku i w czasie zimnej wojny – odzyskać zaufanie i zostać uznaną przez sojuszników dzięki wycofanej i jak najmniej roszczeniowej postawie, a jednocześnie korzystać z pewnego marginesu swobody, którego nie miałaby w innym przypadku. Rehabilitacja państwa narodowego, która mogła doprowadzić kiedyś do zjednoczenia, mogła dokonywać się jedynie w takich ramach. To w takim świetle należy spojrzeć na stanowisko pierwszego kanclerza Republiki Federalnej Niemiec Konrada Adenauera (przejęte w bardziej lub mniej wierny sposób przez jego następców), kiedy w książce Erinnerungen (Wspomnienia) przytacza jeden z listów adresowanych do ministrów jego rządu, w którym pisał: „Jeżeli integracja europejska się powiedzie, będziemy mogli podczas negocjacji w sprawie bezpieczeństwa oraz odnośnie zjednoczenia kraju wykorzystać nowy kluczowy element, jaki stanowić będzie zjednoczona Europa”42.

O ile Niemcy powróciły do koncepcji zakładającej prymat państwa narodowego, a zatem dającej pierwszeństwo współpracy międzyrządowej, akcentując jednocześnie pewne elementy federalistyczne, o tyle nie zamierzają wycofać się ze spraw ogólnoeuropejskich. Czego zresztą dowiodła Angela Merkel na posiedzeniu Rady Europejskiej 16 grudnia 2005 roku, podczas którego osiągnięto – między innymi właśnie dzięki mediacji niemieckiej pani kanclerz – porozumienie odnośnie kwestii budżetowych na lata 2007–2013. Postawa taka widoczna była również podczas niemieckiej prezydencji w Unii Europejskiej w pierwszej połowie 2007 roku, która spotkała się z powszechnym uznaniem i pozwoliła osiągnąć postęp w dwóch ważnych kwestiach: przyszłego kształtu instytucjonalnego oraz ochrony środowiska. Podczas swojej kadencji Niemcy zdołali (po intensywnych negocjacjach na forum Rady Europejskiej 21 czerwca 2007 roku) zachować istotę przyjętej w 2004 roku konstytucji w założeniach „minitraktatu” lizbońskiego, a zwłaszcza odnośnie utworzenia stałego urzędu przewodniczącego Rady Europejskiej, urzędu Wysokiego Przedstawiciela Unii do Spraw Zagranicznych, wprowadzenia od 2014 roku zasady podwójnej większości, „odchudzenia” Komisji, rozszerzenia listy kwestii, o których Rada będzie decydować większością kwalifikowaną, oraz poszerzenia uprawnień Parlamentu Europejskiego poprzez jego rolę w wyborze przewodniczącego Komisji, a także rozszerzenia procedury współdecydowania. Wśród priorytetów niemieckiej prezydencji znalazła się również walka z globalnym ociepleniem, a w tej dziedzinie udało się wprowadzić „zasadę 3 razy 20 proc.”: redukcję emisji dwutlenku węgla o 20 proc. do roku 2020, podniesienie obowiązkowego progu korzystania z energii odnawialnej do 20 proc. oraz 20 proc. oszczędności energii. Po raz pierwszy wprowadzono konkretne limity w dziedzinie ochrony środowiska oraz ustalono wspólną strategię energetyczną i klimatyczną. Warto zauważyć, że obie kwestie (traktat konstytucyjny oraz ochrona środowiska) są całkowicie zbieżne z „niemieckim interesem narodowym”. Przekonaliśmy się już co do tego odnośnie pierwszej z nich. Jeżeli zaś chodzi o drugą, to trzeba wspomnieć, że Niemcy osiągają doskonałe wyniki gospodarcze w tej dziedzinie: przyjęły na lata 2006-2012 szeroko zakrojony plan inwestycji publicznych oraz prywatnych sięgający 35 mld euro przeznaczonych na rozwój odnawialnych źródeł energii, w 2007 roku stały się największym w skali świata eksporterem turbin wiatrowych, zaś liczne wielkie przedsiębiorstwa, jak na przykład Siemens, osiągają aż do jednej czwartej obrotów dzięki „zielonym technologiom”. Jedna rzecz nie ulega wątpliwości – po okresie zastoju wynikającego z odrzucenia przez Francję pierwszego projektu konstytucji w 2005 roku Niemcy podczas swojej prezydencji zdołali nadać sprawom europejskim nową dynamikę i wyprowadzić Unię z impasu instytucjonalnego. Kolejnym ważnym tematem, który pojawił się w 2007 roku podczas niemieckiej prezydencji w Unii Europejskiej, była polityka sąsiedzka. Program prezydencji, oparty na tezie, że „europejska polityka sąsiedzka przyczynia się walnie do stabilizacji i demokratyzacji”, zakładał, że „Unia Europejska wykorzysta własne pole manewru i zaproponuje sąsiadującym z nią państwom korzystną i szeroko zakrojoną współpracę”43, a Angela Merkel przekonywała w wystąpieniu przed Parlamentem Europejskim, że „Unia powinna zaangażować się w politykę sąsiedzką w szerszym niż dotychczas zakresie”44. Niemcy dążyły do większej spójności w polityce sąsiedzkiej i krytykowały niedostatki w tej dziedzinie, a zwłaszcza fakt, że do polityki regionalnej przywiązywano zbyt mało uwagi. Chcąc to zmienić, zaproponowały krajom Europy Wschodniej i Południowego Kaukazu „partnerstwo na rzecz modernizacji”, które zakładało zawarcie bilateralnych lub multilateralnych porozumień w dziedzinach o regionalnym znaczeniu, takich jak transport, energia, ochrona środowiska, wymiar sprawiedliwości. Już w 2001 roku rząd federalny podjął inicjatywę (zaktualizowaną w 2004) skierowaną do Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu (Kaukasusinitiative)45, mającą na celu zapobieganie konfliktom poprzez działania na szczeblu regionalnym na rzecz sprawiedliwości, demokracji samorządowej, energii oraz ochrony biosfery. W Auf dem Weg in die Eine Welt. Weissbuch zur Entwicklungspolitik (Droga do nowego świata. Biała księga w sprawie polityki rozwoju) z 2008 roku Federalne Ministerstwo do spraw Współpracy i Rozwoju uznało, że priorytetowym kierunkiem działań winien być Kaukaz Południowy, ponieważ „stanowi drugi – obok Bałkanów – region poważnego kryzysu u bram Unii Europejskiej”, zaś wysiłek powinien kierować się na „zmianę negatywnego wizerunku sąsiada, umocnienie wzajemnego zaufania oraz poszanowania prawa”46; cały projekt miał zostać sfinansowany dzięki bilateralnej pomocy w wysokości 50 mln euro rocznie. Berlin intensywnie zabiegał o to, by kraje tego regionu zostały włączone w 2005 roku w politykę sąsiedztwa Unii Europejskiej. W opinii Niemiec rozbudowa polityki sąsiedzkiej ma sens jedynie wówczas, gdy zostanie do niej włączona również Azja Środkowa (Kazachstan, Uzbekistan, Kirgistan, Tadżykistan i Turkmenistan) zbyt długo zaniedbywana przez Unię Europejską, mimo że z punktu widzenia strategicznego ma niebagatelne znaczenie zarówno jako partner w walce z przestępczością zorganizowaną i terroryzmem, jako dostawca energii oraz jako korytarz transportowy. Dlatego też Berlinowi zależało na przyjęciu za jego prezydencji w 2007 roku Strategii na rzecz Azji Środkowej47, regionu, z którym utrzymywał bliskie relacje, często niedoceniane przez inne państwa członkowskie. I tak Niemcy są nie tylko jedynym krajem europejskim, który utrzymuje placówki dyplomatyczne we wszystkich pięciu republikach środkowoazjatyckich, ale również jedynym krajem zachodnim posiadającym bazę wojskową w Uzbekistanie (w Termezie), która okazała się bardzo przydatna podczas transportu oddziałów NATO do Afganistanu.