Nazistowskie bestie. Kaci z SS - Jesus Hernandez - ebook + audiobook

Nazistowskie bestie. Kaci z SS ebook i audiobook

Jesus Hernandez

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli absolutnego zła jest SS, skrót od nazwy organizacji kierowanej przez Reichsführera Heinricha Himmlera i stanowiącej filar aparatu represji nazistowskich Niemiec. Te runiczne znaki, w połączeniu z czarnym mundurem członków formacji, budziły przerażenie na terenie całej Europy, pozostawiając w historii nie-zatarty ślad z uwagi na ogrom swych zbrodni. W niniejszej pracy czytelnik będzie miał okazję stwierdzić, jak daleko zdolni byli posunąć się ludzie Himmlera na ścieżce wybrukowanej niegodziwością, bez żadnych etycznych czy moralnych hamulców.

Opowiedziano tutaj życie czterech postaci będących przykładami mężczyzn i kobiet, którzy dzięki władzy, jaką dawała im przynależność do SS, dali upust swoim najdzikszym instynktom. Najbardziej zaskakującą cechą niemal u wszystkich z nich jest prozaiczna normalność, z jaką przebiegało ich życie do chwili, gdy pojawił się w nim nazizm, a po entuzjastycznym przyjęciu jego ideologii przemienili się w zabójców.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 559

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 29 min

Lektor: Wojciech Zawioła

Oceny
4,2 (89 ocen)
40
31
17
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lechpur

Nie oderwiesz się od lektury

Książka wstrząsającą nikt przy zdrowych zmysłach by tego nie wymyślił.Tylko na miłość Boska dlaczego to sa NAZIŚCI co to za stwór .To byli Niemcy kulturalni Niemcy .Bo się okazuje ze zli byli nazisci ale Niemcy nie mieli z tym nic wspólnego .Tyle i aż tyle
30
dotka02

Nie oderwiesz się od lektury

Lektura obowiązkowa!
00
AStrach

Dobrze spędzony czas

Nigdy więcej, warto o tym pamiętać.
00
CelSki

Nie oderwiesz się od lektury

To, co może czytelnik przeczytać na kartach tej książki, jest tyle przerażające, co niewyobrażalne dla ludzi żyjących w względnym pokoju. Tytuł jest bardzo adekwatny do treści książki. Nie powinno jej jednak czytać młode pokolenie. Jest ona tak drastyczna, że jest to wprost niewyobrażalne, że do czegoś takiego zdolne były bestie, które jeszcze miały czelność nazywać się ludźmi i ponadto uważali, że byli dobrymi ludźmi, niektórych wręcz ratowali. O Ironio! Obyśmy nigdy nie musieli przechodzić przez coś podobnego osobiście!
00

Popularność




Tytuł oryginałuBestias nazis

Projekt okładki i stron tytułowych Radosław Krawczyk

Redaktor prowadzący Agnieszka Szymańska

Redaktor merytoryczny Jacek Biernacki

Korekta Zofia Firek

Redaktor techniczny Bożena Nowicka

Copyright © Jesús Hernández, 2013 Copyright © by Bellona Spółka Akcyjna, Warszawa 2016

Zapraszamy na strony: www.bellona.pl, www.ksiegarnia.bellona.pl Dołącz do nas na Facebookuwww.facebook.com/Wydawnictwo.Bellona

Nasz adres: Bellona SA ul. Bema 87, 01–233 Warszawa

Dział Wysyłki: tel. 22 457 03 02, 22 457 03 06, 22 457 03 78 fax 22 652 27 [email protected]

Jest powszechnym zjawiskiem w naszej ludzkiej naturze, że to, co smutne, straszne, a nawet potworne, nieodparcie nas fascynuje.

Fryderyk Schiller

WSTĘP

Fascynacji, jaką budzi absolutne zło, równie trudno zaprzeczyć, co się do niej przyznać. Przyczyny owej atrakcyjności zła nie stanowią przedmiotu niniejszej pracy, aczkolwiek nie ulega wątpliwości, iż pojawienie się zła, już to pod postacią symbolu, już to, jak w niniejszym przypadku, w pewnych określonych osobach, budzi zwykle skrywane uczucia.

Dobro i zło są dwiema stronami tej samej monety, a ta, która wskazuje na podłość, zawsze cieszyła się utajnioną, chociaż szczególnie intensywną uwagą. O tym zainteresowaniu doskonale wiedzą środki masowego przekazu zajmujące się największymi sensacjami, uciekające się do najbardziej wulgarnych opisów potwornych zbrodni, rywalizujące ze sobą w przedstawianiu żądnym silnych emocji odbiorcom potwornie odpychających szczegółów.

Jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli absolutnego zła jest SS, skrót od nazwy organizacji kierowanej przez Reichsführera[1] Heinricha Himmlera i stanowiącej filar aparatu represji nazistowskich Niemiec. Te runiczne znaki w połączeniu z czarnym mundurem członków formacji budziły przerażenie na terenie całej Europy, pozostawiając w historii niezatarty ślad z uwagi na ogrom swych zbrodni. W niniejszej pracy czytelnik będzie miał okazję stwierdzić, jak daleko zdolni byli posunąć się ludzie Himmlera na ścieżce wybrukowanej niegodziwością, bez żadnych etycznych czy moralnych hamulców. Na tych stronach nie zostaną pominięte żadne szczegóły ich najobrzydliwszych czynów, niemniej jednak nie jest moim zamiarem, by ta praca posłużyła do zaspokojeniu chorobliwych apetytów, lecz temu, by czytelnik zagłębił się w te otchłanie ludzkiej duszy, które, gdyby je zignorować lub nie powściągnąć, nadal byłyby niebezpiecznie uśpione.

Opowiedziano tutaj życie czterech postaci będących przykładami mężczyzn i kobiet, którzy dzięki władzy, jaką dawała im przynależność do SS, dali upust swoim najdzikszym instynktom. Najbardziej zaskakującą cechą niemal u wszystkich z nich jest prozaiczna normalność, z jaką przebiegało ich życie do chwili, gdy pojawił się w nim nazizm, a po entuzjastycznym przyjęciu jego ideologii przemienili się w zabójców.

Historycy analizowali przemianę, jaką przeszły nie tylko osoby, które przywdziały mundur SS, lecz także wielu innych Niemców żyjących w okresie III Rzeszy. Niedawne badania wykazały, że niemieckie społeczeństwo z entuzjazmem uczestniczyło w represyjnej polityce państwa: w istocie personel, na jaki mogło liczyć Gestapo, był w oczywisty sposób niewystarczający, by samodzielnie wykonywać swe zadania, mogło jednak je wypełniać dzięki dobrowolnej współpracy obywateli[2].

W siłach zbrojnych owo zaangażowanie w zbrodniczą politykę było, jeśli to możliwe, jeszcze aktywniejsze. Znaczna część żołnierzy stanowiących trzon regularnej armii, Wehrmachtu, brała albo czynny udział w zbrodniach wojennych, albo nie przeciwdziałała im, zwłaszcza na froncie wschodnim. W wielu sytuacjach, poddawani naciskom ze strony zwierzchników, z uwagi na grupową solidarność bądź też dając upust uczuciom odrazy, wściekłości czy rozczarowania, żołnierze napadali na ludność cywilną, dokonując nawet masowych egzekucji kobiet, starców czy dzieci.

Dogłębnie przebadano ten aspekt użycia siły[3] i w określonych ramach odniesienia wyjaśniono, że dana osoba działa zgodnie z tym, co uważa za społecznie akceptowalne postępowanie w konkretnych miejscu i chwili. W przypadku żołnierzy Wehrmachtu najmłodsi zwykli mówić między sobą o tych aktach nieumiarkowanego gwałtu dokonywanego na ludności cywilnej, jakby mówili o popełnieniu jakiegoś chuligańskiego wyczynu, z mieszaniną dumy i rozbawienia. W przeciwieństwie do nich dojrzalsi żołnierze, mimo że niektórzy z nich byli ojcami rodzin, prawie nie przykładali wagi do tych dramatycznych epizodów, a kiedy musieli się do nich odnieść, robili to z niewielkim entuzjazmem urzędasów opowiadających o dniu pracy. Do tego rodzaju aktów przemocy można także zaliczyć czyny części personelu nazistowskich obozów koncentracyjnych, uważającego, że wykonują taką samą pracę jak każda inna, a brutalne traktowanie więźniów stanowi jedynie środek, jaki mają do dyspozycji, by skutecznie wykonać swoje zadania.

Niemniej jednak nie ten rodzaj przemocy będzie analizowany w niniejszej pracy. Zamiast tego ujrzymy tutaj przypadki pozornie normalnych jednostek przemieniających się w autentycznych psychopatów, żywiących się przyjemnością, jaką sprawiał im ból, który mogli zadać ludziom będącym w ich mocy. Tę szansę odkrycia potencjalnego sadyzmu uśpionego w głębi ich natury dawały im podporządkowane SS obozy koncentracyjne i obozy zagłady. Tam wydziały SS odpowiedzialne za zarządzanie obozami, SS-Totenkopverbände (Oddziały Trupiej Główki), rozpościerały pełen wachlarz swej brutalności w celu podporządkowania sobie więźniów[4]. W każdym razie fakt, iż owa nadmierna brutalność była możliwa, stoi w sprzeczności z określonymi w tym względzie dyrektywami. W obozach koncentracyjnych użycie siły powinno być stosowane w sposób mechaniczny i poddany zasadom, a nie wedle stanu ducha strażników. Wniosek taki wyciągnięto po negatywnych doświadczeniach tak zwanych dzikich obozów, które pojawiły się wraz z dojściem nazistów do władzy w 1933 r., wykorzystując pretekst rzekomego nasilenia się przypadków użycia siły przez radykalną lewicę. Spośród SA i SS zwerbowano około pięćdziesięciu tysięcy członków policji pomocniczej, która wykorzystała uzyskaną władzę do uwięzienia we wspomnianych obozach tysięcy przeciwników politycznych. Mieściły się one w opuszczonych fabrykach lub magazynach, do których bez żadnego rodzaju prawnej kontroli wysyłano wrogów reżimu. W tych zaimprowizowanych obiektach, powierzonych tym samym bandom siepaczy z SS, które wcześniej oddawały się biciu pałkami komunistów na ulicach, panowała całkowita samowola. Ludzi brutalnie bito i torturowano, a nawet całkowicie bezkarnie mordowano. Po kilku latach ulicznych starć, w wyniku których po obu stronach były setki zabitych i rannych, dla nazistów nadeszła godzina wyrównania rachunków.

W tej pierwszej fazie represji głównym celem nazistów byli przywódcy komunistyczni, socjaldemokratyczni i związkowi. Liberałowie, katolicy i konserwatyści, chociaż potencjalnie stanowili mniejsze zagrożenie dla reżimu, także zostali przykładnie ukarani. Co ciekawe, w tym początkowym okresie Żydzi nie stanowili celu tej niepohamowanej przemocy. W miarę szerzenia się terroru naziści usiłowali z jednej strony wyeliminować przeciwników, a z drugiej powstrzymać każdą próbę oporu przeciwko nowym władcom Niemiec.

Z końcem lata 1933 r. w Niemczech aresztowano około stu tysięcy osób, z których pół tysiąca zostało zamordowanych. Mimo „dobroczynnego”, paraliżującego skutku szerzącego się terroru rezultaty owej fali brutalnych represji nie były miłe dla nazistowskich władz. W zagranicznej prasie pojawiały się liczne doniesienia o nieludzkich metodach postępowania, jakie stosowano w dzikich obozach, podkopując w ten sposób dobry wizerunek reżimu. Cierpiał również wizerunek SS i SA w niemieckim społeczeństwie, a wraz z nim wiarygodność nowego nazistowskiego porządku, sprawiającego wrażenie niezdolnego do kontrolowania własnych ludzi.

W przeciwieństwie do brutalnej samowoli dzikich obozów obóz w Dachau, zarządzany przez oficera SS Theodora Eickego, zgodnie z szaleńczymi parametrami nazistów jawił się jako przykładna instytucja. Eicke wyznaczył szereg zasad, mających w ścisły sposób określać stosunki między strażnikami a więźniami, regulując nakładanie kar. Tym samym teoretycznie nie było miejsca na impuls i kaprys, wprowadzono za to systematyczną, beznamiętną i przewidywalną dyscyplinę. Więźniowie znali zasady i wiedzieli, czego się mają spodziewać, jeśli je przekroczą, chociaż w praktyce reguły te podlegały interpretacji strażników, a tym samym kary mogły być takie same, jakby je arbitralnie nakładano.

W obliczu sukcesu odniesionego przez Eickego w Dachau odebrano SA nadzór nad dzikimi obozami, oddając je pod kontrolę SS, równocześnie wydając zarządzenie, iż te dyspozycje będą obowiązywać we wszystkich obozach koncentracyjnych. Zgodnie z tymi zasadami funkcjonowania obozów najmniejsze wykroczenia były karane chłostą pałką i okresami odosobnienia. Więzień, który „wygłaszał pogardliwe bądź ironiczne komentarze pod adresem członka SS, świadomie nie okazywał określonego przepisami szacunku lub też w jakiejkolwiek innej formie okazywał brak woli poddania się środkom dyscyplinarnym”, był karany ośmioma dniami karceru i dwudziestoma pięcioma batami. Jak wskazano, mimo udawanej surowości normy te zostawiały otwartą furtkę dla samowoli komendanta: artykuł 19 określał „okazjonalne kary”, jakie mogły być stosowane wedle jego uznania, a inny ustęp pozwalał na zastosowanie kary śmierci w stosunku do każdego, kto „w zamiarze podburzania dyskutowałby o polityce lub gromadził się z innymi”.

Po ruszeniu machiny Holokaustu nadal obowiązywał duch tych zasad funkcjonowania. Kiedy do obozu zagłady przybywał transport Żydów, komendant nakazywał ich eksterminacje z urzędniczym chłodem, ograniczając się do wykonywania otrzymanych rozkazów. Więźniowie obozów koncentracyjnych mogli umierać z głodu, zimna lub zostać zakatowani przez strażników, nieczęsto jednak komendant bezpośrednio angażował się w te zabójstwa. Na przykład Rudolf Höss, komendant obozu Auschwitz, mimo iż wydał rozkaz wymordowania tysięcy osób, sam nigdy osobiście nie zabił żadnego więźnia. Więźniowie powinni zrozumieć, że jeśli poddadzą się zasadom obozu, ich życie nie będzie zagrożone, aczkolwiek w praktyce wcale tak nie było, jako że trzeba było łamać te zasady, by przeżyć, na przykład umieszczając papier pod więziennymi pasiakami, by walczyć z niskimi temperaturami, bądź też kradnąc jedzenie z kuchni lub magazynu. Prócz tego w każdej chwili mógł paść rozkaz likwidacji jakiegoś sektora obozu, by zrobić miejsce dla nowych więźniów, toteż przestrzeganie zasad nie gwarantowało pozostania przy życiu. Niemniej jednak przynajmniej w teorii ostateczny los każdego więźnia powinien być uzasadniony i nie zależeć od kaprysu strażnika czy komendanta, co stało w całkowitej sprzeczności z systemem zasad ustanowionych w 1933 r.

To oczywiste, że nie wszyscy nadawali się na strażników obozów koncentracyjnych. W miejscach tych przebywały w zamknięciu tysiące więźniów, na ogół zgłodniałych i wyczerpanych, a ich desperacja mogła doprowadzić do wybuchów buntu i ataków na personel lub samych siebie, skłaniając ich ponadto do popełniania kradzieży żywności i podejmowania prób ucieczki. W celu zaprowadzenia dyscypliny koniecznej do należytego funkcjonowania obozu konieczne było, żeby personel okazywał zarówno zdyscyplinowanie, jak i zdecydowanie w wypełnianiu otrzymanych rozkazów, choćby nie wiadomo jak surowych. Obejmowało to stosowanie kar, zadanie, które strażnicy powinni wykonywać bez zmrużenia oka.

SS opracowało zatem plan szkolenia, zgodnie z którym aspirujący do wstąpienia do SS-Totenkopfverbände przechodzili proces hartowania, który miał ich uczynić uodpornionymi na współczucie, jakie mogło wywołać cierpienie więźniów, którzy znajdowaliby się pod ich pieczą. W tym celu stosowano wobec nich program, którego celem było rozbudzenie u nich wszystkich instynktownej nienawiści, poczucia władzy i chęci ucisku, doprowadzając je do ekstremum poprzez praktykę i doświadczenie w obozach koncentracyjnych, i dążąc do wykorzenienia w nich wszelkich odruchów litości czy współczucia.

Trening psychologiczny polegał na poddawaniu kandydatów starym regułom armii pruskiej, o skuteczności udowodnionej w chwili utworzenia zdyscyplinowanego wojska. Wpajano im ponadto nienawiść do wrogów reżimu, których pozbawiano ludzkiej natury, czyniąc z nich Untermenschen, podludzi. Kiedy na własnej skórze doświadczyli koszarowej dyscypliny, wypuszczano ich na więźniów przebywających w areszcie prewencyjnym. Na nich dawali upust swej podwójnej wściekłości: odczuwanej do regulaminu szkolenia i tej, jaką odczuwali w stosunku do ludzi sprzeciwiających się narodowemu socjalizmowi.

Koncepcja surowości stanowiła podstawy całego procesu selekcji. Theodor Eicke zwykł był zwracać się do kandydatów, mówiąc im, że owo szkolenie służy temu, „abyście stali się Niemcami twardymi jak stal, i by ci podludzie nie uważali nas za miękkich”. Ten, kto okazywał szczególną surowość w stosunku do więźniów, szybko wspinał się po szczeblach kariery, zyskując uznanie przełożonych. Kandydat okazujący ludzkie nastawienie do więźniów, był uznany za zbyt łagodnego, a tym samym odrzucany. W najpoważniejszych przypadkach, kiedy kandydat dał się pokonać „sentymentalizmowi” – jak pogardliwie mawiano – i w jakiś sposób współpracował z więźniami, degradowano go w obecności wszystkich kolegów, golono mu głowę, karano go dwudziestoma pięcioma batami i zamykano z więźniami.

W ten sposób owocem selekcji był oddział strażników, u których wykorzeniono zdolność empatii do przyszłych ofiar, ludzi gotowych przestrzegać ścisłej dyscypliny i surowo karać więźniów, którzy nie sprostali zasadom. Jak wspomniano, celem SS było utworzenie korpusu sług gotowych stosować wewnętrzne zasady obozu w sposób metodyczny i beznamiętny.

Niemniej jednak ten proces selekcji wydał kilka niesmacznych owoców, jak to stwierdził szef Gestapo w latach 1933–1934, Oberführer Rudolf Diels, w rozmowie z pewnym pracownikiem brytyjskiej ambasady, cytowanej w memorandum przechowywanym później w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w Londynie. Diels był szczery ze swoim brytyjskim rozmówcą, zwierzając się mu ze swego niepokoju wywołanego tym niepożądanym owocem selekcji strażników obozów koncentracyjnych: „Wymierzanie kary fizycznej nie jest robotą dla każdego, i oczywiście bardzo się cieszymy, zwerbowawszy ludzi, którzy są gotowi nie okazywać słabości w obliczu jakiegokolwiek zadania. Niestety nic nie wiedzieliśmy o freudowskim aspekcie sprawy i dopiero po kilku przypadkach biczowania i niepotrzebnego okrucieństwa zdałem sobie sprawę, że moja organizacja przyciągnęła wszystkich sadystów z Niemiec i Austrii, czego przez pewien czas sobie nie uświadamiałem. Przyciągnęła również pewną liczbę nieświadomych sadystów, to znaczy ludzi, którzy nie wiedzieli, iż mają sadystyczne skłonności, dopóki nie wzięli udziału w biciu. Wydaje się bowiem, że kara cielesna w końcu budzi skłonności sadystyczne w pozornie normalnych mężczyznach i kobietach. Freud mógłby to wyjaśnić”.

SS poszukiwała na stanowiska w obozach koncentracyjnych ludzi twardych, nieprzejednanych i nieczułych, lecz nie sadystów, którzy przez stosowanie przemocy mogliby zaszkodzić temu metodycznemu zarządzaniu. Mimo to skomplikowane rozróżnienie między obu rodzajami, nie będąc kwestią kategorii, lecz gradacji, sprawiło, że wśród załóg obozów mnóstwo było sadystów, na co uskarżał się Diels. W każdym razie SS nie podjęło na czas wielkiego wysiłku wyśledzenia i wykorzenienia takich przypadków, jak można będzie zobaczyć na stronach tej książki. Paradoksalnie nadal postępując w ten sposób, osoby wykazujące tego typu zachowania, często były nawet nagradzane i cieszyły się uznaniem; w takich przypadkach cel uświęcał środki, a jeśli jakiś komendant był zdolny z nawiązką wypełnić wyznaczone zadania, centralny zarząd obozów z przyjemnością odwracał wzrok od jego dzikich ekscesów.

Wyjaśniająca wzmianka o takim sadystycznym postępowaniu strażników obozowych pojawia się w dziele Viktora Frankla Człowiek w poszukiwaniu sensu. Ten wiedeński psycholog wraz z żoną i jej rodzicami został w 1942 r. osadzony w obozie Theresienstadt, a w 1944 r. przeniesiony do Auschwitz. Po wyzwoleniu obozu napisał książkę, w której opisuje i analizuje traumatyczne przeżycia z punktu widzenia psychologa.

Podczas pobytu w obozie Frankl stał się ofiarą sadystów, którzy weszli w skład personelu obozowego dzięki tej metodzie selekcji nagradzającej surowość. W swoim dziele Frankl zadaje sobie pytanie, jak to się stało, że ludzie mogli traktować swoich bliźnich w tak okrutny sposób. Starając się odpowiedzieć na to pytanie, autor konstatuje, że wśród obozowych strażników było kilku sadystów, w najściślejszym naukowo znaczeniu tego słowa, i że zawsze właśnie ich wybierano wtedy, gdy potrzebny był oddział bardzo surowych strażników.

W swojej książce Frankl opisuje jeden z postępków owych sadystów: „Rozlegała się wrzawa radości, kiedy po dwóch godzinach ciężkiego zmagania się z siarczystym mrozem pozwolono nam ogrzać się przez kilka minut w tym samym miejscu, w miejscu pracy, przy niewielkim piecu załadowanym chrustem i strużynami drewna. Zawsze jednak znalazł się jakiś strażnik, który odczuwał wielką przyjemność, mogąc pozbawić nas tego drobnego komfortu. Jego twarz jasno wyrażała satysfakcję, jaką odczuwał, nie tylko zakazując nam przebywania tam, lecz także przewracając piecyk i dławiąc jego rozkoszne ciepło śniegiem”.

Sadystyczni strażnicy zwykle działali bez przeszkód, mogąc dopuszczać się ekscesów i nie będąc za nie karceni. Według Frankla „uczucia większości strażników zostały stępione przez te wszystkie lata, podczas których cały czas i w coraz większym stopniu byli świadkami brutalnych obozowych metod. Ci, którzy stwardnieli pod względem moralnym i umysłowym, odmawiali przynajmniej brania aktywnego udziału w czynach o sadystycznym charakterze, lecz nie przeszkadzali innym ich dokonywać”. Sadyści nie tylko cieszyli się akceptacją grupy, lecz czasami proszono ich nawet o przywołanie do porządku jakiegoś więźnia.

Mimo procesu selekcji i stopniowej znieczulicy wywołanej życiem w obozie nadal jeszcze znajdował się jakiś strażnik, który potrafił okazać pewien stopień solidarności z więźniami przebywającymi pod jego nadzorem. Frankl jednak twierdzi, że wśród więźniów niepokój budził fakt, gdy któryś ze strażników okazywał jakiś ślad wielkoduszności; w jego przypadku jeden z nich dał mu potajemnie kawałek chleba, jaki najpewniej zachował dla siebie ze śniadania. Niestety tego rodzaju odstępstwa od reguły były wyjątkowe.

Ogromny sadyzm nie był jednak wyłącznie cechą nazistowskich strażników. Wśród zaufanych więźniów, kapo, zachodził ten sam proces selekcji, gdy ci, którzy okazywali największe okrucieństwo w stosunku do innych współwięźniów, zyskiwali wielkie względy u strażników. Faktycznie, niektórzy z nich zostali nawet osądzeni za zbrodnie wojenne. Ta jednak brutalność, jak to zauważa Frankl w swoim dziele, miała czasami miejsce nawet wśród samych więźniów, gdy zawiązywały się gwałtowne związki dominacji, a strażnicy nie ruszali wtedy palcem, by temu przeciwdziałać.

Viktor Frankl dochodzi w swej książce do wniosku, że istnieją dwa rodzaje ludzi: „«Rasa» ludzi przyzwoitych i «rasa» ludzi nieprzyzwoitych, ni mniej, ni więcej. W tym sensie żadna grupa nie jest «czysta rasowo», a tym samym czasami można było znaleźć wśród strażników osobę przyzwoitą”. Według austriackiego psychologa „życie w obozie koncentracyjnym otwierało na oścież ludzką duszę i wyciągało na światło dzienne jej otchłanie. Czy może dziwić, iż w tych czeluściach znaleźliśmy raz jeszcze wyłącznie ludzkie cechy, które w swej najbardziej intymnej naturze były mieszaniną dobra i zła? Szczelina dzieląca dobro od zła, którą w wyobraźni przekracza każda ludzka istota, sięga do najdalszych głębin i uwidoczniła się na dnie czeluści, jaka otwarła się w obozach koncentracyjnych”.

Opierając się na idei wyrażonej przez Frankla, uważa się, że pięć procent populacji żywi w sobie skłonność do okazywania sadystycznych zachowań, chociaż na szczęście w przeważającej większości przypadków zawsze pozostaje ona uśpiona. Niemniej jednak sprzyjające okoliczności mogłyby doprowadzić do uwidocznienia się jej, jak miało to miejsca w przypadkach, które zostaną opisane w niniejszej pracy. W normalnych warunkach, jakie istniały przed dojściem nazizmu do władzy, owi mężczyźni i kobiety byliby nauczycielami, lekarzami, przedsiębiorcami lub zarządcami. Nic nie dawało powodów, by sądzić, że kiedy w sposób niesłychany uzyskają tę nagłą władzę nad życiem i śmiercią, będą ją wykorzystywać z takim stopniem okrucieństwa i sadyzmu.

1 Reichsführer był najwyższym stopniem SS i Waffen-SS, oddziałów bojowych tej organizacji, odpowiadającym stopniowi marszałka Rzeszy, a w hierarchii przewyższał go jedynie stopień szefa państwa. Odpowiedniki stopni w SS, które pojawiają się w niniejszej publikacji, można skonsultować z tabelą dołączoną w suplemencie.

2 Kanadyjski historyk Robert Gellately w swojej pracy Backing Hitler: Consent and Coercion in Nazi Germany (Popieranie Hitlera: Zgoda i przymus w nazistowskich Niemczech) przeanalizował dokumenty Gestapo z różnych miast. Według owych raportów na każdego aresztowanego w wyniku własnego śledztwa tej instytucji przypadało dziesięciu aresztowanych na skutek donosów obywateli.

3 Najciekawszym studium jest praca niemieckich historyków Sönke Neitzel i Haralda Welzera Żołnierze: protokoły walk, zabijania i umierania. Podstawą tej książki są potajemnie wykonane nagrania niemieckich żołnierzy przebywających w niewoli aliantów.

4 SS-Totenkopfverbände (TV), Oddziały Trupiej Główki, były przeznaczone wyłącznie do pilnowania obozów koncentracyjnych i obozów zagłady. Ich członkowie odróżniali się od pozostałych esesmanów, nosząc na prawej części kołnierza mundurów wyhaftowaną trupią główkę. Podczas wojny zorganizowano pełną dywizję Waffen-SS utworzoną z personelu rekrutowanego spośród strażników obozów koncentracyjnych, noszącą nazwę 3. Pancerna Dywizja „Totenkopf”, która walczyła z wielką odwagą i skutecznością, lecz z równą brutalnością, jaką okazywała w obozach.

AMON GÖTH, „KAT Z PŁASZOWA”

Spośród uniwersalnych wizerunków absolutnego zła niewiele jest tak rozpoznawalnych jak postać komendanta nazistowskiego obozu koncentracyjnego. Odziani w złowieszcze czarne mundury SS i pyszniący się na czapkach złowrogim symbolem trupiej główki, zarządcy tych przerażających miejsc, gdzie deptano ludzką godność, gdzie śmierć swobodnie się panoszyła, stali się godnymi tego niesławnego zaszczytu.

Chociaż wszyscy komendanci obozów mieli w całkowitej pogardzie ludzkie życie, popełnione przez nich zbrodnie na ludziach poddanych ich władzy paradoksalnie powinny mieć jakąś namiastkę legalności. Egzekucję na więźniu wykonywano za złamanie obozowego regulaminu lub dlatego, że był zbyt stary lub chory, żeby pracować. Więźniowie mogli nawet być masowo wysyłani do komór gazowych, ponieważ w jakimś gabinecie ustalono, że określona liczna Żydów powinna zostać poddana Sonderbehandlung, „specjalnemu traktowaniu”. Jak zauważono we wstępie, śmierć należało zadać w zimny i zorganizowany sposób, nie dając miejsca na osobiste decyzje.

W rzeczywistości jednak nie udało się zrealizować tego ideału przemienienia śmierci milionów osób w aseptyczny, przemysłowy proces, w którym osobiste decyzje rozmywały się do tego stopnia, że niemal znikały. Jako że maszynerię tworzyły jednostki, niemożliwe było, aby nie podejmowały one własnych decyzji, w ten czy inny sposób oddziałujących na los więźniów.

Był jednak taki przypadek, kiedy to osobiste zaangażowanie w zarządzaniu śmiercią osiągnęło największy pułap samowoli. Była taka osoba, sprawująca absolutną władzę nad życiem i śmiercią ludzi znajdujących się pod jej kontrolą i rozkoszująca się wykorzystywaniem tego przywileju władzy, która w ciągu dwóch lat przemieniła się nie tylko w absolutnego władcę, lecz w boga, zdolnego razić promieniem śmierci natychmiast każdego, kto znalazł się w zasięgu jego wzroku. Tym człowiekiem był Amon Göth, komendant obozu koncentracyjnego w Płaszowie.

OPUSZCZONE MIEJSCE

Kraków rozciąga się na brzegach Wisły. Fakt, że miasto prawie wcale nie ucierpiało podczas II wojny światowej, sprawia, iż w pełni zachowuje swój historyczny klimat, co uczyniło z niego jedną z głównych atrakcji turystycznych Polski, a od chwili, gdy w 1993 r. Steven Spielberg nakręcił tutaj swój nagrodzony Oscarami film Lista Schindlera, wielu z odwiedzających miasto zwiedza fabrykę, w której niemiecki przemysłowiec Oscar Schindler dał schronienie tysiącu Żydom, ratując ich przed pewną śmiercią, jakby była to jeszcze jedna atrakcja turystyczna.

Większość turystów, którzy przybywają do słynnej fabryki w centrum miasta, położonego na drugim brzegu Wisły, po jej zwiedzeniu wraca, nie wiedząc, iż nieopodal znajdował się obóz koncentracyjny, w którym więziono Żydów uratowanych przez Schindlera. Po przejściu pieszo szerokiej ulicy Limanowskiego, podążając na południe, po zaledwie dwudziestu minutach marszu, gdy znajdziemy się już na obrzeżach miasta, nic nie mówi nam, że jest tu coś godnego obejrzenia. Po prawej stronie bar szybkiej obsługi renomowanej amerykańskiej sieci i kilka szarych bloków mieszkalnych przywołują obraz niezmąconej niczym normalności, wzmocniony widokiem rodzin wchodzących i wychodzących z baru. Jest wielce prawdopodobne, że wielu z tych, którzy przychodzą tam zjeść hamburgera, nie wie, iż lokal ten znajduje się w miejscu sąsiadującym z terenem obozu koncentracyjnego w Płaszowie, położonym zaledwie sto metrów dalej. Właśnie w tym miejscu stały wtedy różne magazyny zaopatrzenia obozu.

Logiczne jest jednak, że ludzie bywający w tej restauracji z fast foodem, nie mają najmniejszej świadomości owej złowrogiej przeszłości, jako że praktycznie nic nie wskazuje na to, co znajdowało się kiedyś w tym miejscu, czy to z powodu zaniedbania, czy celowego zapomnienia. Trudno znaleźć miejsce, w którym mieścił się obóz, jeśli nie dysponuje się planem. Aby dotrzeć do dawnej bramy obozowej, należy pójść ulicą Jerozolimską, zaczynającą się przy ulicy Limanowskiego, a następnie niemal równolegle do niej biegnącym zboczem niewielkiego wzgórza. Podczas gdy po lewej stronie ulicy wznoszą się domy, po prawej można zobaczyć opustoszałe miejsce, porośnięte suchymi zaroślami, zasłane odpadkami, śmieciami jak również pustymi butelkami po piwie i pozostałościami ognisk.

Widok ten sprawia, że osoba, która przyszła tutaj, szukając śladów po obozie koncentracyjnym, zaczyna myśleć, iż pomyliła się, studiując plan. Kiedy być może zamierza już stamtąd odejść i wrócić na główną ulicę, po prawej stronie dostrzeże napis po polsku i angielsku, potwierdzający, że w tym miejscu znajdowała się brama obozu koncentracyjnego w Płaszowie.

Tuż obok tej tablicy znajduje się inna, z mapą obozu, chociaż tylko po polsku. Dzięki mapie, starając się odcyfrować znaczenie objaśnień, turysta może się dowiedzieć, iż fragmenty instalacji, jakie można zobaczyć przed terenem obozu, są pozostałościami po dawnej linii kolejowej, która docierała aż pod bramę. Tam gdzie znajdowało się wejście na teren obozu, nadal stoją jeszcze niektóre z budynków, w których mieściła się administracja obozu, będące teraz prywatnymi mieszkaniami. Największym z nich jest budynek znany podówczas jako „Szary Dom” i używany jako karcer. Stopniowo, nie bez wielkiego wysiłku, w umyśle zwiedzającego pojawia się obraz tego, co się tutaj znajdowało.

W pobliżu tablicy oznaczającej wejście do obozu wznosi się niewielki pomnik poświęcony grupie Polaków poległych 10 września 1939 r., tzn. podczas napaści Niemiec i trzy lata przed powstaniem obozu koncentracyjnego. Pomnik ku czci tysięcy więzionych tutaj osób, które w wielu przypadkach straciły życie, znajduje się po przeciwnej stronie i przedstawia grupę więźniów. Jest tam poza tym pomnik ku czci żydowskich więźniów i drugi, ku czci Żydów węgierskich.

Kiedy odwiedzający dawny obóz wróci do miejsca, gdzie znajdowała się brama, przed jego oczami roztoczy się widok na kilka pagórków. Idąc jednak dalej ulicą Jerozolimską, po jej prawej stronie ujrzy szereg domków jednorodzinnych lub willi. Jedna z tych willi, odległa o jakieś trzysta metrów od tego, co było bramą obozową, ma historyczne znaczenie, jako że przed siedemdziesięcioma laty dawała schronienie panu i władcy Płaszowa.

Jak przedstawił to w swoim filmie Spielberg, Amon Göth miał zwyczaj wychodzić rankiem na balkon na tyłach tego domu, z którego rozciągał się widok na obóz koncentracyjny, by ze snajperskiego karabinu zabić kilku więźniów. Ten dom o jakże złowrogiej przeszłości, który po wojnie stał się prywatną posiadłością i na którym podczas odwiedzin piszącego te słowa widniał wielki plakat z napisem „Na sprzedaż”, stanowi dzisiaj ponury symbol rządów terroru, jakie Anton Göth zaprowadził w Płaszowie.

MŁODY NAZISTA

Film Spielberga zaznajomił świat z odrażającą postacią Amona Götha, postaci historycznej, która z pewnością pozostałaby nieznana, gdyby król Midas Hollywood nie zwrócił uwagi na filmowy potencjał budującej historii, w której główną rolę odegrał Oskar Schindler. Do zainteresowania, jakie wzbudziła postać bezlitosnego niemieckiego komendanta, w znacznym stopniu przyczyniła się niezwykła interpretacja Ralpha Fiennesa. Według tych, którzy znali Götha, aktor potrafił oddać istotę jego diabolicznej natury.

Do jakiego stopnia ten obraz czystego zła odpowiada rzeczywistości? Na szczęście historycy mają do dyspozycji wystarczającą liczbę dokumentów i świadectw, by nakreślić życiorys Götha, z wyjątkiem krótkich okresów, odnośnie do których nie ma danych, co jednak nie zmienia dość szczegółowej wiedzy o jego losach[5].

Amon Leopold Göth urodził się w Wiedniu, wówczas stolicy Austro--Węgier, 11 grudnia 1908 r. Przypadek zrządził, że kiedy mały Amon przyszedł na świat, młody mężczyzna, zwący się Adolf Hitler, starał sobie zapewnić przyszłość w tym samym mieście, pragnąc zostać uznanym malarzem. Göth był jedynym synem wydawcy Franza Amona, specjalizującego się w publikacji książek z dziedziny historii wojskowości i podręczników militarnych. Jego matka nazywała się Berta Schwendt. Jako typowa austriacka rodzina Göthowie byli katolikami. Amon uczęszczał do szkoły publicznej w Wiedniu.

Lata później Göth wyjawił tej, która była jego kochanką podczas pobytu w Płaszowie, Ruth Irene Kalder, że w dzieciństwie rodzice nie okazywali mu czułości, jakiej potrzebował, co sprawiło, iż zbuntował się przeciwko społecznym wartościom mieszczaństwa, które usiłowali mu wpajać. Rzekomo powiedział Ruth, że ojciec często przebywał poza domem, podróżując w interesach po Europie i Stanach Zjednoczonych, podczas gdy matka zajmowała się drukarnią, pozostawiając obowiązki domowe i opiekę nad synem w rękach siostry ojca, Kathy. Z tego, co pamiętał, od pierwszej chwili, gdy tylko potrafił samodzielnie myśleć, miał świadomość, że pewnego dnia będzie musiał stanąć na czele rodzinnego interesu.

Göth, do którego rodzina pieszczotliwie zwracała się „Mony”, w sierpniu 1914 r., kiedy wybuchła I wojna światowa, miał pięć lat. Jego ojciec, mimo iż znajdował się w wieku poborowym, nie został powołany do wojska, gdyż dzięki swoim kontaktom w armii zdołał się wymigać od obowiązkowej służby.

Młody Göth wyróżniał się wzrostem i atletyczną budową. Był miłośnikiem sportów na wolnym powietrzu i brał udział w eskapadach i przygodach, które nie zawsze cieszyły się aprobatą rodziców. Po ukończeniu szkoły podstawowej został wysłany przez nich do szkoły średniej. Zdał maturę z celującymi ocenami z matematyki i fizyki, lecz wtedy postanowił pójść na studia rolnicze, wbrew woli rodziców, pragnących, by ich syn również został wydawcą, a tym samym intelektualistą, a nie farmerem.

Jest wielce prawdopodobne, że decyzja Götha o zostaniu rolnikiem była wyrazem swoistego sprzeciwu wobec rodziców, przez których w pewnym sensie czuł się porzucony. Mimo tego aktu odwagi Göth nie okazywał żadnego powołania do rolnictwa, nie przykładał się do nauki i po niedługim czasie porzucił studia. Do niewielkiego zainteresowania studiami, które miały zapewnić mu przyszłość, bezsprzecznie przyczynił się spokój, jaki dawała mu świadomość, iż pewnego dnia obejmie rodzinną firmę. Rzeczywiście, tuż po porzuceniu nauki sam przedstawiał się jako wydawca.

Mając siedemnaście lat wstąpił do sekcji młodzieżowej austriackiej partii nazistowskiej. Stało się to po mityngu, na który przyprowadził go pewien przyjaciel, będący już wcześniej jej członkiem. Od pierwszej chwili Götha zafascynował potężny ultranacjonalistyczny ruch, któremu przewodził Adolf Hitlera, zachęcający do połączenia Niemiec i Austrii. Wychwalanie siły, przyjaźni i ducha rebelii okazywane przez nazistów sprawiło, że Göth, jak sam zapewnił później swoją kochankę, poczuł nieodpartą konieczność przynależenia do partii. Począwszy od owej chwili, z upływem czasu identyfikowanie się przez niego z ruchem nazistowskim przybierało na sile, aż przerodziło się w fanatyzm.

DZIAŁALNOŚĆ PODZIEMNA

W 1930 r., pięć lat po wstąpieniu do partii nazistowskiej, Göth został członkiem SS. Wtedy już austriaccy narodowi socjaliści, wspierani przez Niemcy, starali się zdestabilizować kraj. W maju 1932 r. Engelbert Dollfuss, przy wsparciu faszystowskich Włoch, stanął na czele autorytarnego rządu, by położyć kres austriackiemu kryzysowi i stawić czoło miejscowym nazistom. Göth zaangażował się w podziemną działalność, nakierowaną na podżeganie do gwałtownych wystąpień. Został aresztowany, gdy policja znalazła u niego broń i materiały wybuchowe, lecz po krótkim czasie wyszedł na wolność. Niemniej jednak Göth kontynuował działalność wywrotową, aż w połowie 1933 r., zagrożony bliskim aresztowaniem, uciekł z Austrii i poszukał schronienia w Niemczech.

Przez rok wjeżdżał i wyjeżdżał nielegalnie z ojczystego kraju, dostarczając austriackim narodowym socjalistom broń, pieniądze i informacje. Latem 1934 r. Hitler, który półtora roku wcześniej doszedł do władzy, uznał, że nadeszła pora na osiągnięcie celu, jakim było przyłączenie Austrii do niemieckiej Rzeszy. 25 lipca 1934 r. austriaccy naziści, zachęceni przez Berlin, zainicjowali w Wiedniu działania mające na celu przejęcie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, rozgłośni radiowej i siedziby urzędu kanclerza. Göth był jednym ze spiskowców. Plan został jednak odkryty i większość uczestników puczu aresztowano, niemniej jedna grupa zdołała zaatakować Kancelarię, w której zastrzelono kanclerza Dollfussa. Pucz zdławiono, a jego organizatorzy zbiegli na drugą stronę granicy. Jak się wydaje, Göth został aresztowany przez austriacką policję, lecz udało się mu zbiec i ponownie schronić w Niemczech, w Monachium.

Po nieudanym puczu, który wywołał poważne napięcie w stosunkach między Włochami a Niemcami, Hitler zrozumiał, że pospieszył się z zamiarem wywołania upragnionego przyłączenia Austrii, toteż obłudnie odciął się od spisku, czekając, aż nadejdzie sposobność do podjęcia nowej próby. W pojednawczym geście postanowił przekazać rządowi w Wiedniu niektórych austriackich nazistów, którzy schronili się w Niemczech.

Być może nieco rozczarowany faktem, że jego wysiłki nie zostały docenione, Göth zawiesił swoją działalność polityczną i podjął próby zrobienia kariery, poświęcając się, podobnie jak jego ojciec, interesom wydawniczym, chociaż nie zrezygnował z przynależności do SS. W 1937 r. otrzymał nawet stopień Oberscharführera w tej organizacji.

POWRÓT DO WIEDNIA

Kiedy Göth przebywał na wygnaniu w Monachium, jego rodzice w rodzinnym domu w Wiedniu z troską przyglądali się błędnej drodze obranej przez syna. Zmartwiony ojciec wiele lat później miał powiedzieć, że nigdy nie rozumiał, dlaczego syn przyłączył się do ruchu nazistowskiego, i zaznaczył, że nie wierzył również w to, by polityczna działalność Amona mogła któregoś dnia przynieść mu coś dobrego. W tamtej chwili jego zaangażowanie w pucz sprawiło, iż nie mógł wrócić do Austrii. Ojciec Götha uważał się za liberała, aczkolwiek nigdy nie okazywał zainteresowania polityką, a narodowego socjalizmu nigdy nawet nie brał na poważnie. Dla niego polityczna działalność syna była jedynie młodzieńczą przygodą.

W lipcu 1936 r. Göth rozwiódł się z pierwszą żoną, Olgą Janauschek, z którą ożenił się w styczniu 1934 r. Według jednej z wersji Olgę przedstawili mu jego rodzice, prawdopodobnie w nadziei, że pomoże skierować młodego Amona na dobrą drogę. Miał z nią syna, Petera, który zmarł w wieku siedmiu miesięcy na dyfteryt.

W marcu 1938 r. po przyłączeniu Austrii do nazistowskich Niemiec Göth triumfalnie wrócił do Wiednia odziany w mundur SS. W końcu mógł się spotkać z rodziną. W stolicy Marchii Wschodniej, Ostmark, jak podówczas nazywała się Austria, stał się członkiem 11. SS-Standarte[6].

23 października Göth ponownie się ożenił, tym razem z urodzoną w 1913 r. w Innsbrucku Anny Geiger. Ceremonia odbyła się według pogańskiego rytuału SS. Odrzucenie wiary chrześcijańskiej było dobrze widziane w tej organizacji, jeśli chciało się w niej zrobić karierę. Nie wiadomo również, czy Göth nie został zmuszony do zawarcia tego małżeństwa, jako że szef SS, Heinrich Himmler, naciskał na członków organizacji w wieku od dwudziestu pięciu do trzydziestu lat, by zakładali rodziny. Chcąc ożenić się z aprobatą SS, para musiała wcześniej poddać się wnikliwemu badaniu swego drzewa genealogicznego, by wykluczyć istnienie jakiegoś żydowskiego przodka, jak również przejść badania fizyczne, dające świadectwo, iż jest zdolna do prokreacji. Do kartoteki Götha dołączono również osobliwe fotografie obojga narzeczonych w strojach kąpielowych.

Göth miał z Anny trójkę dzieci, chociaż informacje na ten temat są niejasne. Według pewnych źródeł w lipcu 1939 r. urodziła się im dziewczynka, która zmarła wkrótce potem, podobnie jak dziecko Götha z pierwszego małżeństwa. Możemy tylko spekulować, czy te przedwczesne zgony jego potomstwa przyczyniły się do wzrostu jego okrucieństwa i patologicznej niewrażliwości. Później mieli jeszcze dwójkę dzieci: córkę o imieniu Ingeborg i syna o imieniu Werner. Akta osobowe SS z 1941 r. potwierdzają te dane, jednak w rekomendacji do awansu z 1943 r. mowa jedynie o dwóch synach, a nie o synu i córce. Podobnie daty urodzin dzieci różnią się zależnie od źródeł.

Z początkiem 1939 r. Göth dostał przydział do 89. SS-Standarte w Wiedniu. Po wybuchu II wojny światowej nadal pełnił służbę w Wiedniu, konkretnie w SS-Sturmbann I/II[7]. Göth został członkiem jednego z Sonderkommando Himmlera, jak to odnotowano w jego aktach osobowych z 1941 r., i dostał przydział na Górny Śląsk w Polsce. W jednostce tej służył jako Verwaltungführer, co było stanowiskiem administracyjnym. W owym czasie Göth stacjonował w Katowicach (dla Niemców Kattowitz), chociaż jego stałym adresem nadal był rodzinny dom w Wiedniu.

Od lata 1941 r. do maja 1942 r. Göth był Einsatzführerem, czyli dowódcą komanda operacyjnego, pełniącym również funkcje administracyjne, 11. SS-Standarte Planetta, dowodzonego przez SS-Obersturmbannführera Franza Weilgunga. Funkcję tę pełnił w Katowicach w Volksdeutsche Mittelstelle, Głównym Urzędzie Kolonizacyjnym dla Niemców Etnicznych, znanym pod skrótem VoMi, stanowiącym z kolei część Reichsamt für den Zusammenschluss des deutschen Volkstums, Urzędu Rzeszy ds. Umocnienia Niemczyzny. Bez wątpienia pierwszą zasługą Götha było zorientowanie się w tym labiryncie biur i departamentów o pompatycznych nazwach, które tak lubił Himmler.

Celem, jakiemu służyły owe urzędy, była germanizacja (Eindeutsch-stung) terenów Europy, które powinny zostać włączone do strefy wpływów niemieckich. Pociągało to za sobą wykorzystanie nadających się do tego społeczności ze środkowej i wschodniej Europy. Przede wszystkim chodziło o rodziny o niemieckim bądź austriackim pochodzeniu (Niemców etnicznych, czyli Volksdeutschów), którzy utracili swoje obywatelstwo w wyniku zmiany granic, jaka miała miejsce po zakończeniu I wojny światowej. Niemniej jednak ta polityka regermanizacji nieuchronnie pociągała za sobą wypędzenie ludności żydowskiej z tych terenów i zamknięcie jej w gettach, by mogła być później użyta jako niewolnicza siła robocza w obozach zagłady. Region Górnego Śląska, który historycznie tworzył część Niemiec, lecz po I wojnie światowej znalazł się w granicach Polski, stał się celem owej regermanizacji, co powodowało, że nie tylko Żydzi, lecz także Polacy musieli zostać z niego usunięci i zastąpieni przez pochodzących z Rzeszy Niemców.

Göth okazał się bardzo cennym elementem w przeprowadzaniu polityki przesiedleń. Sprawne wypełnianie obowiązków administracyjnych przyniosło mu w lipcu 1941 r. awans na SS-Untersturmführera. Przełożeni chwalili jego pracę, wskazując, że na swoim stanowisku okazał „wyborny charakter i znakomite koleżeństwo SS”.

Göth prawdopodobnie przyjął za wzór swego późniejszego postępowania postawę SS-Oberführera Albrechta Schmidta, który pod koniec 1940 r. utworzył na Górnym Śląsku sieć obozów pracy dla Żydów, wyróżniając się skutecznością opartą na nieludzkim traktowaniu więźniów i swoim skorumpowaniu. Niewolnicza siła robocza Schmidta wzrosła z siedemnastu tysięcy więźniów pod koniec 1940 r. do ponad pięćdziesięciu tysięcy w 1943 r. SS wynajmowało żydowskich robotników niemieckim przemysłowcom, a w teorii pozyskane sumy pieniędzy miały zostać wykorzystane w procesie osiedlania etnicznych Niemców w danym regionie, jak również przekazywane na pomoc rodzinom członków SS poległych na służbie. Niemniej jednak część tych dochodów lądowała w kieszeni Schmidta, który zgromadził setki tysięcy marek. Göth robił dokładnie to samo, kiedy stał na czele obozu w Płaszowie.

Latem 1942 r. Göth został przeniesiony do Lublina. Tam miał stawić się na rozkazy SS-Brigadeführera Odila Globocnika, dowódcy SS i szefa policji Dystryktu Lublin Generalnego Gubernatorstwa, z przerażającą skutecznością wypełniając rozkazy Heinricha Himmlera w przeprowadzaniu eksterminacji polskich Żydów. Zgodnie z rozkazem przeniesienia Göth został członkiem Sonderdiest, Służby Specjalnej, biorąc udział w operacji „Reinhardt”, której celem było Judenumsiedlung, czyli „przesiedlenie Żydów”.

Jeśli ktoś był ucieleśnieniem potworności eksterminacji i gwałtów zadanych Żydom na terenie Polski, był nim właśnie Globocnik. Podobnie jak Göth był jednym z pierwszych austriackich nazistów, kilkakrotnie aresztowanym i osadzonym w więzieniu za swoją nielegalną działalność przed aneksją. Jest niemal pewne, że obaj znali się w tamtych czasach, jako że Globocnik również schronił się w Monachium. Podczas gdy Göth na pewien czas zawiesił karierę w SS, Globocnik nadal działał w tej organizacji, aż z początkiem 1939 r. został mianowany gauleiterem[8] Wiednia. Wydawało się, że ta kariera na zawsze legnie w gruzach, kiedy go zdymisjonowano, oskarżając o korupcję, lecz pod koniec 1939 r. Himmler postanowił dać mu następną szansę, mianując szefem policji w Lublinie.

W końcu 1941 r. rozpoczęły się przygotowania do Aktion Reinhardt[9], operacji, w której miano wymordować ponad dwa miliony Żydów zamieszkujących na terenie Polski. Operacja jako taka rozpoczęła się po konferencji w Wannsee, która odbyła się 20 stycznia 1942 r., jednakże już wcześniej Himmler okazał pokładane w Globocniku zaufanie, dając mu zadanie budowy pierwszego obozu zagłady, obozu w Bełżcu, który rozpoczął działalność w marcu tego roku. Później powstały obozy w Treblince i Sobiborze. Globocnik ponosił główną odpowiedzialność za te obozy, które Himmler wyłączył z sieci obozów koncentracyjnych kierowanych przez SS-Totenkofverbände. Eksterminacja polskich Żydów stanowiła część bardziej ambitnego planu, jakim było przesiedlenie Polaków, Rosjan, Czechów, Ukraińców i Bałtów za Ural i zastąpienie ich przez niemieckich kolonizatorów. W ramach tej operacji miano przemieścić tam ponad osiem milionów osób.

Trudno ustalić szczegóły zaangażowania Götha w Aktion Reinhardt, jako że sama natura tej operacji była tajna. Każdy z 450 ludzi działających pod bezpośrednimi rozkazami Globocnika otrzymał rozkaz zachowania swych działań w ścisłej tajemnicy, nawet po zakończeniu operacji. Wydano również zakaz wykonywania jakichkolwiek fotografii podczas którejkolwiek z operacji prześladowania i mordowania Żydów, nazwanych zimno Aktionen.

Podobnie jak w Wiedniu i Katowicach Göth okazał się sumiennym wykonawcą powierzonych mu misji. Poświęcając się pracom biurowym, pokazał, że jest dobrym organizatorem administracyjnych i finansowych aspektów masowych deportacji, przeprowadzanych wówczas jako część ostatecznego rozwiązania. W rzeczy samej otrzymał list żelazny podpisany przez Globocnika pozwalający mu swobodnie poruszać się po obozach zagłady, przeprowadzając inspekcje, co każe sądzić, iż odgrywał istotną rolę w operacji, ciesząc się ponadto całkowitym zaufaniem najwyższego dowódcy akcji.

Niemniej jednak dopiero pod dowództwem SS-Hauptsturmführera Hermanna Höflego, także Austriaka, kariera Götha nabrała zdecydowanego rozpędu. Höfle był odpowiedzialny za planowanie i przeprowadzanielikwidacji gett oraz wywóz Żydów do obozów zagłady. Göth brał zatem udział w likwidacji ludnego getta w Lublinie, okazując zdecydowanie, które w pozytywny sposób zaskoczyło jego zwierzchników. W ciągu sześciu miesięcy pod rozkazami Höflego Göth dał się poznać jako zagorzały nazista, gotowy okazać nieugiętość w stosunku do wrogów Rzeszy i wolny od wszelkich moralnych zahamowań. Były to cechy wysoko cenione w SS, które otwarły przed nim drzwi do większych wyzwań.

Raporty oceniające ówczesną działalność Götha, znajdujące się w jego kartotece, wystawiały mu znakomite świadectwo. Jego opinia służbowa (Dienstleistungszeugnis) z lipca 1941 r. obejmowała pełny raport napisany przez SS-Sturmbannführera Ottona Wintera, w którym uznawano jego lojalność i ducha służby, poprawny światopogląd, czyli Weltanschauung, oraz potwierdzono jego czystą rasowość. Winter wskazał również, że Göth jest „wolny od wszelkiego zahamowania typu religijnego”. Trzy miesiące później Winter i jego zwierzchnik, cieszący się złą sławą SS-Gruppenführer i Generalleutnant der Polizei, Ernst Kaltenbrunner, który rok później zastąpił zabitego Heydricha na czele RSHA, opracowali szczegółowy raport osobowy, czyli Personal-Bericht. W tym wyczerpującym dokumencie dogłębnie przebadano nie tylko osobowość i znajomość biurokracji SS przez Götha, lecz także jego rodzinę, jego sytuację finansową oraz jego warunki fizyczne i umiejętności sportowe.

We wspomnianym raporcie Göth uzyskał znakomite noty we wszystkich kategoriach. Według Wintera jego czystość rasowa była „bez skazy”. Ponadto Götha opisano jako błyskotliwego i dobrze wykształconego. Jego „interpretację życia i osąd” uznano za „pozytywne i jasne”. Jego najwybitniejszymi przymiotami wedle raportu były „odwaga i zdecydowanie”. Göth uzyskał także wysokie oceny za znajomość praktyk administracyjnych jak również za „służbę w polu”. Odnośnie do cech fizycznych doceniono jego praktyczne i teoretyczne umiejętności sportowe, mimo że nie uzyskał, chociaż starał się, Sportabzeichen, medalu, który naziści szczególnie sobie cenili. Niemniej jednak ten brak był pomniejszym szczegółem w jego raporcie. W konkluzji Winter napisał, że Amon Göth jest przykładnym narodowym socjalistą, gotowym zaakceptować wszelkie poświęcenie, jakie może ponieść członek SS, dodając, że w jego opinii był gotów zostać dowódcą SS.

Dzięki tym raportom i znakomitemu przebiegowi służby w Lublinie tylko kwestią czasu było, kiedy Göthowi zostanie zlecona misja, podczas której mógłby wykorzystać wymienione przymioty. Ta okazja nadarzyła się z początkiem 1943 r. wraz z założeniem nowego obozu koncentracyjnego w okolicach Krakowa.

PRZYBYCIE DO KRAKOWA

W październiku 1939 r. siedzibą Generalnego Gubernatorstwa dla okupowanych ziem polskich – Generalgouvernement für die bestzten polnischen Gebiete – jak brzmiała oficjalna nazwa okupowanej Polski – został Kraków. Z królewskiego zamku na Wawelu nad brzegiem Wisły generalny gubernator Hans Frank panował nad terytorium, na którym z bezlitosną skutecznością przeprowadzano politykę podjętą przez III Rzeszę.

Od pierwszej chwili blisko siedemdziesiąt tysięcy Żydów z Krakowa zostało pozbawionych wszelkich praw i zmuszonych do noszenia na ramieniu opasek z gwiazdą Dawida. Większość z nich skierowano do wykonywania prac przymusowych. Ponadto zamknięto synagogi i skonfiskowano wszelkie przedmioty kultu. Los społeczności żydowskiej został przypieczętowany w maju 1940 r., kiedy władze okupacyjne obwieściły, iż Kraków ma stać się „najczystszym” miastem Generalnego Gubernatorstwa. Wtedy rozpoczęło się wypędzanie dziesiątek tysięcy Żydów, których przesiedlono do pobliskich miejscowości. W mieście pozostało ich zaledwie piętnaście tysięcy, by można ich było wykorzystać jako siłę roboczą.

3 marca 1941 r. powstało getto w Krakowie, w Podgórzu, a nie na Kazimierzu, będącym żydowską dzielnicą miasta. Do tej pory w Podgórzu mieszkało trzy tysiące osób, jednak od owej chwili miejsca zamieszkania musiało poszukać piętnaście tysięcy Żydów, wyeksmitowanych ze swoich domów, które zostały natychmiast zajęte przez polskie wysiedlone rodziny. W konsekwencji tej deportacji w każdym mieszkaniu getta tłoczyły się cztery rodziny, podczas gdy ci, którzy nie zdołali znaleźć lokalu, byli zmuszeni spać na ulicy.

W obwieszczeniu powiadamiającym o utworzeniu getta w cyniczny sposób zapewniano, że podjęto ten środek, „by zmniejszyć konflikty rasowe”, dając do zrozumienia, że jest to środek ochronny w stosunku do samych Żydów. Wzniesiono mur, który otoczył getto, a wszystkie drzwi i okna wychodzące na zewnątrz ogrodzenia zamurowano. Dostęp do getta prowadził przez cztery ściśle strzeżone bramy. Wszyscy Żydzi byli zobowiązani mieszkać w getcie, chociaż ci, którzy posiadali odpowiednią kartę pracy, mogli wychodzić i wracać wieczorem.

Począwszy od września 1941 r., wraz z przybyciem następnych sześciu tysięcy Żydów pochodzących z innych miejscowości, sytuacja uległa dalszemu pogorszeniu. Zagęszczenie w domach spowodowało, że życie toczyło się na ulicach, jednak główny problem stanowiło zdobycie pożywienia, gdyż dzienna racja żywności na osobę wynosiła zaledwie sto gramów chleba oraz dwieście gramów cukru lub tłuszczu na miesiąc. Z każdym mijającym dniem coraz bardziej zaciskał się pierścień wokół Żydów, jednak najgorsze miało dopiero nadejść.

Pierwsza deportacja Żydów z krakowskiego getta, dokonana przez SS--Hauptsturmführera Wilhelma Kundego, została przeprowadzona między 30 maja a 8 czerwca 1942 r. W pierwszych dniach około czterech tysięcy Żydów wysłano do obozów pracy na Ukrainie. W czerwcu zamordowano około sześciuset osób w samym getcie, a w końcowym etapie akcji około siedmiu tysięcy ludzi wysłano do Bełżca. W październiku 1942 r. nastąpiła kolejna deportacja, podczas której niemal pięć tysięcy Żydów podzieliło tragiczny los swoich pobratymców. Ten przypadek był, jeśli to możliwe, jeszcze okrutniejszy, gdyż setki dzieci zabrano rodzicom, a ponadto wszystkie dzieci z sierocińca wywieziono z miasta wraz z opiekunami, którzy dobrowolnie zgodzili się im towarzyszyć, po czym wszystkich zabito. Pogłoski docierające do getta, mówiące o tym, że deportowani Żydzi zostali od razu zamordowani, doprowadziły do fali samobójstw wśród mieszkańców, którzy bezsilnie patrzyli, jak getto stopniowo pustoszeje. Jeśliby dalej tak miało być, wkrótce nikt by nie został.

Niemcy zakładali, jak obawiali się tego Żydzi, całkowitą likwidację krakowskiego getta. Cel ten nie przewidywał jednak eksterminacji wszystkich jego mieszkańców, gdyż Żydzi, którzy mogli pracować, byli bardziej przydatni żywi niż martwi. Tak więc latem 1942 r. rozpoczęto budowę obozu pracy przymusowej w Płaszowie. Planowano skupić w tym samym miejscu Żydów oraz fabryki i warsztaty, w których zmuszono by ich do pracy. Miano nadzieję, że niemieccy przedsiębiorcy będący właścicielami owych zakładów produkcyjnych przeniosą częściowo lub całkowicie swoją produkcję na teren obozu. W ten sposób zwiększono by kontrolę nad żydowskimi pracownikami i uniknięto ich długiego pieszego przemieszczania się przez miasto i jego okolice. Z chwilą ulokowania ich w nowym obozie można by w końcu przejść do likwidacji getta.

Osobą wybraną do realizacji tego planu został Amon Göth, który uzyskał to stanowisko dzięki wcześniej przytoczonym znakomitym opiniom, chociaż wskazywano również na fakt, że Hermann Höfle dostrzegł w nim rywala i załatwił mu „tego kopniaka w górę”. Bez względu na to, jak się rzeczy miały, zdolności organizacyjne Götha w połączeniu z niezłomną lojalnością dla nazistowskiej sprawy i zdecydowaniem w stosowaniu twardej ręki uczyniły z niego odpowiedniego kandydata do podjęcia się tego wyzwania. Ponadto doświadczenie w kierowaniu operacjami na terenie getta w Lublinie miało pomóc mu zorganizować w najlepszy sposób przewidzianą likwidację krakowskiego getta. W nowym miejscu miał pracować z SS-Oberführerem Julianem Schernerem, szefem policji w Krakowie, który, jak się zdaje, z radością przyjął nowego pomocnika.

Z przybycia Götha nie byli tak zadowoleni krakowscy Żydzi, do których uszu dotarły wieści o jego bezlitosnych poczynaniach podczas likwidacji getta w Lublinie. Był już podówczas znany jako „Krwiożerczy pies z Lublina”, co nie zapowiadało niczego dobrego.

11 lutego 1943 r. Göth przybył na stację w Krakowie specjalnym pociągiem Wehrmachtu z Lublina, zdecydowany uczynić ten nowy i istotny krok w swej rozwijającej się karierze. Po przyjeździe został przyjęty przez Wilhelma Kundego stojącego na czele służb pilnujących getta, jak i przez innych oficerów. Göth natychmiast wziął się do roboty. Zasiadł na tylnym siedzeniu mercedesa, jakiego oddano mu do dyspozycji, i kazał się zawieźć do getta. Tam po przejechaniu przez bramę Kunde wyjaśnił mu, że to getto, podobnie jak lublińskie, dzieli się na dwa sektory: A i B, rozdzielone ulicą Lwowską. Dwa tysiące mieszkańców sektora B uniknęło wcześniejszych akcji lub pracowało jako robotnicy w miejskich przedsiębiorstwach, jednak z tego czy innego powodu odmówiono im wydania nowych kart identyfikacyjnych. Ich los miał dopełnić się w obozach zagłady. Jeśli idzie o sektor A, zakładano, że jego dziesięć tysięcy mieszkańców ma stworzyć pierwotną siłę roboczą obozu w Płaszowie. Kunde zasugerował, by likwidacja getta rozpoczęła się od sektora B, chociaż przyjęta taktyka będzie w pełni zależeć od Götha, na którego osądzie w pełni polega.

Po inspekcji getta Kunde zaproponował udanie się do obozu w Płaszowie w celu zapoznania się ze stanem robót. Mercedes pojechał drogą wiodącą z miasta na południowy wschód i po zaledwie kilometrze skręcił w prawo we wspomnianą ulicę Jerozolimską. Nazwa ulicy wyraźnie świadczyła o tym, że obszar ten miał szczególne znaczenie dla żydowskiej społeczności: wznosiła się przy niej synagoga, zburzona rok wcześniej, oraz istniał żydowski cmentarz, również zlikwidowany.

Kilkaset metrów dalej, po prawej stronie ulicy, rozciągała się wielka przestrzeń bez żadnych zabudowań, około ośmiuset hektarów utworzonych przez wzgórza, niektóre częściowo wydrążone, gdyż wydobywano z nich wapień. Na otoczonym wzniesieniami rozległym płaskim terenie rozpoczęto już budowę baraków. Na najdalej wysuniętym na południowy wschód krańcu przyszłego obozu wznosił się okrągły kopiec, u którego podnóża znajdował się rozległy i głęboki kamieniołom, będący dawnym austriackim fortem wojskowym. Jako że mieścił się on z dala od czyichś oczu, wydał się Göthowi doskonałym miejscem do przeprowadzania egzekucji. Między ulicą Jerozolimską a jednym ze wzgórz stała dwupiętrowa willa, którą Göth wybrał na swoją rezydencję. W odległości około dwustu metrów od willi znajdował się inny, większy budynek, który Göth postanowił przeznaczyć na siedzibę administracji. Z kolei cmentarz przy częściowo zburzonej już synagodze miano przeznaczyć na stajnię, który to wybór prawdopodobnie miał znaczenie symboliczne.

Poinformowano Götha, że prace polowe, najwyraźniej opóźnione, są bardziej zaawansowane, niż się wydaje. Mimo zimna i opadów śniegu przeznaczony pod baraki teren został zniwelowany, a fundamenty położone. Baraki budowano z wielkich prefabrykowanych segmentów przewożonych z najbliższej stacji kolejowej znajdującej się w odległości półtora kilometra od wejścia do obozu. Wobec braku ciężarówek grupy kobiet zajmowały się przenoszeniem w koszach tych wielkich drewnianych konstrukcji. Göth natychmiast dostrzegł istniejący problem i uznał, iż konieczne jest doprowadzenie odgałęzienia linii kolejowej do samego obozu, tego samego dnia wydając rozkaz, by wysłano odpowiednią petycję do działu kolejowego Wehrmachtu.

Chociaż lokalizacja obozu była doskonała z uwagi na bliskość Krakowa, jak również na ukształtowanie terenu, pozwalające zachować pewną dyskrecję, to jednak nie była najodpowiedniejsza dla instalacji o tym charakterze. Kamienisty teren zmuszał do podejmowania wielkich wysiłków przy budowie, a ponadto w głębokich rowach między wzgórzami gromadziła się woda deszczowa, co sprzyjało mnożeniu się komarów i szerzeniu się chorób.

Po wizycie w Płaszowie Göth wrócił do Krakowa. Popołudniem spotkał się z szefem policji Schernerem i uzgodnił z nim kroki, jakie należy podjąć: przede wszystkim trzeba było spotkać się z niemieckimi przemysłowcami, którzy dostarczali materiały dla armii i polegali na żydowskiej sile roboczej pochodzącej z krakowskiego getta. To pierwsze spotkanie z przedsiębiorcami, mające na celu zorganizowanie przeniesienia ich fabryk na teren obozu, miało się odbyć następnego dnia w gabinecie Schernera. Jednym z przemysłowców był Oskar Schindler.

Plan, jaki Göth przedstawił przedsiębiorcom, był niezmiernie ambitny, jako że zamierzał przemienić Płaszów w ważny ośrodek zaopatrzeniowy dla Wehrmachtu. Zaprojektowano już zakłady metalowe, fabrykę szczotek, pralnię oraz zakład odnowy mundurów pochodzących z frontu wschodniego, jak również należącą do Schindlera fabrykę lakierów. Ponadto w obozie miano przetwarzać odzież i przybory należące do Żydów z polskich gett, by następnie wysłać je mieszkańcom niemieckich miast, ofiarom bombardowań.

Płaszów jednak również miał mieć do dyspozycji złotników, dekoratorów i krawców, którzy mogliby zaspokoić potrzeby i kaprysy oficerów Wehrmachtu i SS. Bez wątpienia Göth i Scherner doskonale dostrzegali osobiste korzyści finansowe, jakie miała przynieść im cała ta działalność, wysocy rangą oficerowie gotowi byli bowiem dobrze zapłacić za przedmioty, które przysporzyłyby im splendoru lub które mogliby podarować swoim rodzinom bądź kochankom.

W Lublinie Göth widział, jak jego zwierzchnicy zabierali swoją część z depozytu kosztowności i futer skonfiskowanych Żydom, a teraz przyszła kolej na niego, by zagarnąć część łupu. Poza tym spodziewał się procentu od firm, które będą korzystały z jego więźniów, nie mówiąc o łapówkach, jakie spodziewał się otrzymywać od przedsiębiorców za przyspieszenie starań. Przed Göthem więc otwierały się finansowe perspektywy, które zamierzał wykorzystać.

Podczas spotkania z przedsiębiorcami Scherner wyjaśnił korzyści, jakie miało przynieść planowane skupienie produkcji w nowym miejscu. Przedsiębiorcy mieliby swoich robotników w samym miejscu pracy, oszczędzając czas na ich długie przemieszczanie się. Poza tym nie poniosą kosztów utrzymania fabryk, nie będą również musieli płacić za wynajem. Tym samym przedsiębiorcy mogli się spodziewać spektakularnego wzrostu swoich dochodów. Na koniec Scherner zaprosił biznesmanów, którzy oczywiście okazali wielką chęć, do obejrzenia jeszcze tego samego popołudnia stanu prac przy budowie nowego obozu.

KOMENDANT PŁASZOWA

Amon Göth zaczął pełnić funkcję komendanta Płaszowa od pierwszego dnia, pragnąc jak najszybciej korzystać z prerogatyw swej pozycji pana i władcy obozu. Jako że willa, którą wybrał na swoją rezydencję, wymagała odnowienia, czasowo zamieszkał w niewielkim domu, który znajdował się po drugiej stronie obozu, w pobliżu dawnego żydowskiego cmentarza.

Prace w Płaszowie toczyły się w szybkim tempie, mimo że, jak wspomniano, kamieniste podłoże nie ułatwiało robót. Budowa spełniała normy wyznaczone przez regulamin Inspektoratu Obozów Koncentracyjnych Głównego Urzędu Gospodarczo-Administracyjnego SS. Zgodnie z tym zarządzeniem podobóz pracy przymusowej SS, jak było w tym przypadku, miał być otoczony wysokim na trzy metry ogrodzeniem z drutu, z wieżami strażniczymi rozmieszczonymi w regularnych odstępach wzdłuż całego obwodu, jak również posiadać baraki dla więźniów, latryny, izbę chorych, przychodnię dentystyczną, łaźnię, urządzenia do odwszawiania, magazyn żywności i pralnię, a także urządzenia dla personelu SS. Największa część obozu miała być przeznaczona dla Żydów, podczas gdy pozostała byłaby przeznaczona dla polskich więźniów, oba zaś sektory miał rozdzielać płot z drutu. Chociaż Płaszów nie był obozem zagłady, pod koniec 1943 r. miała rozpocząć się budowa komory gazowej z materiałów pochodzących z obozu we Lwowie, tego projektu nigdy jednak nie zrealizowano.

Poprawa pogody spowodowała odwilż, co pozwoliło na montaż baraków i kopanie latryn i dołów pod słupy. Polska firma budowlana wznios-ła ogrodzenie z drutu, otaczające obóz na obwodzie wynoszącym cztery kilometry, o podwójnym płocie rozdzielonym fosą z wodą. Postawiono wieże strażnicze, na których zamontowano karabiny maszynowe. Na najbardziej zniwelowanym terenie wznoszono budowle przeznaczone na zakłady przemysłowe. Jeśli miały stać w nich ciężkie maszyny, wylewano podłoże z cementu. Wewnętrzne drogi, obejmujące jedną główną ulicę, brukowano materiałem pochodzącym z kamieniołomu i nagrobkami z dawnego żydowskiego cmentarza, także i w tym przypadku łącząc cel praktyczny z symbolicznym. Obóz miał zostać podzielony na dwa sektory. Najbardziej rozległy był przeznaczony na zakwaterowanie żydowskich więźniów, podczas gdy mniejszy, mogący pomieścić około tysiąca więźniów, miał przyjąć Polaków.

WIERNA KOCHANKA

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

5 Głównym źródłem udokumentowanej informacji na temat Götha są akta osobowe SS, przechowywane w Bundesarchiv w Berlinie. Owe akta składają się z około dwudziestu dokumentów, obejmujących jego dane osobowe, fotografie, wszystkie aspekty przebiegu jego kariery w organizacji, jak również informacje o rodzinie i zajęciach w cywilu. Dokumenty SS dotyczące Götha znajdują się również w Archiwach Narodowych Stanów Zjednoczonych w College Park, Maryland, pod numerem referencyjnym RG 242. Chociaż ten zbiór nie jest tak kompletny, jak ten znajdujący się w Berlinie, zawiera pewne dokumenty, których nie ma w Bundesarchiv. Innym podstawowym źródłem jest relacja z procesu Götha przed polskim sądem w 1946 r., która prócz opisu zbrodni popełnionych w Płaszowie dostarcza istotnych danych o jego karierze w SS. Wywiady przeprowadzone ze świadkami są także źródłem cennych informacji z pierwszej ręki.

6 Jednostka Oddziałów Rezerwy SS, odpowiadająca pułkowi. Pierwotnie Standarte był podstawową jednostką, na jakie dzieliły się siły korpusów paramilitarnych związanych z partią nazistowską, składającą się z różnej liczby członków, od tysiąca do trzech tysięcy.

7 Jednostki SS-Verfügungstruppe (SS-VT), bojowe jednostki SS odpowiadające batalionowi, również mające swój początek w paramilitarnych oddziałach partii nazistowskiej. SS-Verfügungstruppen powstały pod koniec 1934 r. na bazie trzech Standarten, czyli pułków, mając za zadanie czuwanie nad wewnętrznym bezpieczeństwem nazistowskiego reżimu. SS-VT zaczęły otrzymywać ciężki sprzęt i zwiększać liczbę Standarten. Po zwieńczonym sukcesem udziale w kampanii wrześniowej w Polsce w marcu 1940 r. jednostki te utworzyły Waffen-SS, siły bezpośrednio kontrolujące regularną armię, Wehrmacht.

8 Gauleiter był najwyższym przedstawicielem NSDAP w każdej z prowincji administracyjnych (Gau), na jakie partia podzieliła terytorium Rzeszy. Było to niezwykle prestiżowe stanowisko, dające wielką władzę polityczną.

9 Istnieje pewna kontrowersja dotycząca nazwy operacji. Szeroko rozpowszechniona jest wersja, że nazwa była hołdem dla szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) i organizatora „Ostatecznego rozwiązania”, SS-Obergruppenführera Reinharda Heydricha, po zabiciu go przez grupę zbrojnych czeskich partyzantów w Pradze 4 czerwca 1942 r. Niemniej jednak ta operacja eksterminacji na wielką skalę rozpoczęła się przed śmiercią Heydricha, co podaje w wątpliwość tę wersję. Szczegółem, który pozwala powątpiewać, iż wybór tej nazwy był hołdem dla Heydricha, jest także fakt, że jego imię brzmiało Reinhard, a nie Reinhardt, chociaż dodatkowe zamieszanie odnośnie do nazwy operacji sprawia to, iż można znaleźć jej nazwę pisaną także bez końcowego „t”. Historyk Robert Gerwath w swej biografii Heydricha wyjaśnia, że w ciągu całych lat trzydziestych sam Heydrich pisał swe imię na oba te sposoby, co wspierałoby tę wersję. Wydaje się, że odrzucono inną jeszcze wersję, mimo że nawet dzisiaj można ją spotkać w pewnych publikacjach, iż ta operacja ludobójstwa otrzymała nazwę na cześć sekretarza stanu do spraw finansów, Fritza Reinhardta, którego ministerstwo zarządzało dobrami zrabowanymi zamordowanym Żydom. Istnieje również trzecia możliwość wyjaśnienia nazwy: po wojnie komendant obozu w Auschwitz, Rudolph Höss, wskazał, że pierwotna nazwa brzmiała Reinhardt, z końcówką „t”, i nie miała odniesienia ani do Heydricha, ani do Fritza Reinharda, lecz była jednym z dostępnych podówczas kryptonimów dla określenia operacji. Jest możliwe, iż tak właśnie było, a po śmierci Heydricha nazwa utraciła końcowe „t” w nieświadomym hołdzie.

ILSE KOCH, „SUKA Z BUCHENWALDU”

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

OSKAR DIRLEWANGER, „KAT WARSZAWY”

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

JOSEF MENGELE, „ANIOŁ ŚMIERCI”

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

EPILOG

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

SUPLEMENT

WYKAZ STOPNI W SS

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

BIBLIOGRAFIA

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.