Naszyjnik z łez - Sylwia Niemczyk - ebook

Naszyjnik z łez ebook

Sylwia Niemczyk

0,0

Opis


"Naszyjnik z łez" Sylwii Niemczyk to przepełniona erotyzmem i magią opowieść o wielkiej miłości dwojga ludzi, rozdzielonych przez los, który splata ich drogi ponownie po wielu latach .

Za sprawą przeznaczenia zmuszeni są spojrzeć na nowo w oczy skrywanemu na dnie serca uczuciu i zmierzyć się z demonami przeszłości. Czy miłość okaże się silniejsza od śmierci, o którą otrze się główna bohaterka?

Zetknięcie subtelności z okrucieństwem tego świata, dobra ze złem. Kolorowa mozaika uczuć, począwszy od dzikich żądzy po zew zabijania. Czające się wszędzie zło towarzyszy bohaterom na każdym kroku, niczym cień, a mały potworek z innego świata okazuje się światełkiem w ciemnym tunelu.

Czy prawdziwe uczucia potrafią przetrwać w niemoralnym świecie mrocznych sekretów ?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2012 Copyright © by Sylwia Niemczyk, 2012 
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Skład: Wydawnictwo Psychoskok
Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok

Zdjęcie okładki © CURAphotography – Fotolia.com

Zdjęcie okładki © Atelier Sommerland - Fotolia.com
ISBN:978-83-63548-41-4
Wydawnictwo Psychoskok
ul. Chopina 9, pok. 23 , 62-507 Konin
tel. (63) 242 02 02, kom.665-955-131

http://wydawnictwo.psychoskok.pl

http://ebooki123.pl

e-mail:[email protected]

Sylwia Niemczyk

NASZYJNIK Z ŁEZ

Wydawnictwo Psychoskok 2012

 Wszystkie postaci w książce są fikcyjne a jakiekolwiek podobieństwo do spotkanych w życiu osób jest przypadkowe. Sytuacje opisane w utworze są wytworem mojej wyobraźni i nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Książka przeznaczona jest dla dorosłych czytelników; zawiera ostre sceny o charakterze erotycznym.

Łzy szamanki spadają na ziemię 

i zamieniają się w koraliki. 

Gdyby wziąć nitkę i nawlec je wszystkie, 

naszym oczom ukazałby się naszyjnik z łez…

Wstęp

Mam na imię Maja i jestem szamanką. Nie taką jak rdzenni szamani, których jeszcze można spotkać na terenach Białorusi, Meksyku, bo nie urodziłam się w żadnym plemieniu, z dala od cywilizacji. Na świat przyszłam w polskiej rodzinie. Ale tak naprawdę to jestem jedną z nich bardziej niż jedną z was... 

Szaman to człowiek, który wędruje z żywiołami, rozmawia z wiatrem, zaklina deszcz, tańczy przy ognisku. Szamanizm to rytmiczny dźwięk grzechotek, miarowe uderzenia bębna, taniec w transie. Tak jak oni jestem pośredniczką między rzeczywistością a paranormalnością: między ludźmi i duchami, między zwierzętami a siłami natury. Przyszłam na świat z nadprzyrodzonymi zdolnościami, których moja rodzina nie chciała czy nie umiała w pełni zaakceptować czy zrozumieć. Starano się ze mnie wyplenić liczne dziwne talenty, rodzice robili co mogli żebym była jak inne dzieci a ja i tak byłam inna. Dziwna… Nie można oszukać natury ludzkiej. Mimo, że hamowano mój rozwój, zainteresowania ezoteryczne i tak na przekór wszystkim i wszystkiemu w końcu poszłam swoją drogą. Nikt z nas nie uniknie tego, co mu jest pisane. Przeznaczenie prędzej czy później odnajdzie nas i dopomni się o swoje... 

Już jako kilkuletnia dziewczynka umiałam czytać w ludzkich myślach; widziałam rzeczy i byłam świadkiem zjawisk o jakich normalnym śmiertelnikom nawet się nie śniło. Teraz, jako dojrzała kobieta porozumiewam się z duchami, rozumiem zwierzęcą mowę. Czasem mam wizję przeszłych czy przyszłych wydarzeń, chociaż nie umiem przewidywać przeszłości jak niektórzy magowie czy kapłani magii. Niekiedy prześladują mnie dziwne koszmary... Musiało minąć wiele lat zanim odkryłam w sobie siłę, która pozwoliła mi odciąć się od bliskich, spakować walizki i ruszyć przed siebie, bo szamanizm gnał mnie ku wolności. Dzisiaj jestem dumna ze swoich zdolności, które ciągle staram się pogłębiać i rozwijać. Kiedyś nazywano mnie dziwadłem, bo nie pasowałam do społeczeństwa. Teraz wiem, że jestem wyjątkowa i posiadam najwspanialszy na świecie dar. Wciąż wielu rzeczy nie rozumiem i często moje zdolności zaskakują mnie samą, ale uczę się od innych szamanów, podróżuję po świecie zbierając liczne doświadczenia. Los stawiał na mojej drodze wyjątkowych nauczycieli, a ja jestem pojętną i chłonną wiedzy uczennicą. Ponoć, gdy uczeń jest gotowy pojawia się mistrz. Ja, szamanka, bo tak myślę o sobie i mówię szukam kapłanów magii, szamanów i biorę od nich nauki. Każdy z tych ludzi, których dotąd poznałam to wybitna indywidualność i od każdego z nich inny rodzaj wiedzy wyniosłam. Chłonę wszystko jak młode drzewo, chociaż taka młodziutka to już nie jestem. Mam 35 lat. Chociaż przyszłam na świat w kolebce cywilizacji gdzie telewizja, komputer, telefon to coś normalnego umiem się dostosować do trudnych warunków życia w miejscach gdzie diabeł mówi dobranoc. Potrafię wchodzić w umysły innych ludzi, zwierząt; kiedy zechcę mogę stać się zwierzęciem. Potrafię rzucać klątwy i uroki, leczyć nieuleczalne choroby. Umiem sprowadzać na ludzi przekleństwa. Masz powody, żeby się mnie bać, jeśli jesteś złym człowiekiem. Dla tych, co krzywdzą innych, sprawiają ból, nie znam litości. Jeśli kiedyś los sprawi, że staniesz na mojej drodze przeklnę Cię po tysiąckroć. Ześlę na ciebie chorobę, nieszczęście. Mogę cię umieścić pomiędzy światem żywych a umarłych a to najpotworniejsze dla człowieka miejsce tortur i cierpień niewyobrażalnych. Mogę cię nawet zabić w rytualny sposób, doprowadzić do obłędu czy do samobójstwa...

Nie musisz się mnie obawiać, jeśli masz dobre serce. Jeśli się spotkamy usunę każdą kłodę spod twoich nóg, nakarmię cię dobrą energią jak chlebem. Oczyszczę twoją aurę, zasieję szczęście w twoim życiu jak się sieje pachnący groszek. Mam trzecie oko, które czasem widzi to, czego umysł nie jest w stanie pojąć. Czasem też się mylę, bo przecież jestem tylko człowiekiem; nawet bogowie nie bywają nieomylni. Nie umiem wskrzeszać umarłych i cofać czasu. Tajniki szamanizmu zgłębiam od kilku lat, a tak wiele jeszcze jest przede mną do odkrycia. Jest jeszcze tyle pytań, na które chciałabym znaleźć odpowiedź. Są też we mnie luki, których niczym nie potrafię wypełnić. Mam też kilka ran, które nie chcą się zagoić, chociaż czas już dawno powinien je zaleczyć. Życie bywa czasem okrutne, nawet dla szamanki. 

Szamanizm to moja natura, instynkt, z którym przyszłam na świat. Kocham przestrzeń, przyrodę i zwierzęta. Nie lubię długo przebywać w jednym miejscu, duszę się wśród czterech ścian. Fascynują mnie zjawiska, których nie widać gołym okiem. Czasem prześladują mnie wspomnienia, powracające mimowolnie obrazy przeszłych zdarzeń. Niektóre wspomnienia należałoby zabić. Niestety swoich nie umiem. Moje życie to magiczne obrzędy, grzybki halucynogenne, przenikające się żywioły: ogień, woda, ziemia, powietrze. Tu w Meksyku, gdzie słońce grzeje niemiłosiernie, a gorący piasek parzy w bose stopy teraz jest moje miejsce. 

W Polsce lada dzień moja młodsza siostra stanie na ślubnym kobiercu. Jeszcze nie wiem, czy w tym szczególnym dla niej dniu będę przy niej, ale wiem na pewno, że nawet jeśli nie, to ona mi wybaczy. Bardzo ją kocham, ale nie lubię takich spędów ludzi, wielkich imprez z pompą i na pokaz, źle się czuję w tłumie, kiedy słyszę te wszystkie mieszające się myśli ludzkie, które mimochodem docierają do mnie jak fale radiowe. 

Tutaj w Meksyku udało mi się odszukać starą szamankę Abi i cudem chyba przekonać do siebie na tyle, żeby pozwoliła mi tutaj zostać i podzieliła się ze mną swoją tajemną wiedzą. Jej dni są policzone, dlatego myślę, że nie powinnam teraz opuszczać tego miejsca. Ta pustynia jak każde zresztą miejsce ma swoją duszę. Jej dusza z moją przenikają się nawzajem jakby siebie właśnie potrzebowały. To miejsce pełne kolczastych, wielkich kaktusów, tumanu kurzu jest teraz częścią mnie. To kolejny punkt na mapie życia, który muszę zaliczyć, żeby móc pójść dalej. Co jest dalej i dokąd zmierzam?… jeszcze tego nie wiem, ale sądzę, że idę właściwą drogą. Każda droga czy ścieżka dokądś musi nas zaprowadzić. Każda wędrówka ma swój sens i cel. Taką przynajmniej żywię nadzieję. Nic nie dzieje się bez przyczyny...

Ogień płonie jasnym płomieniem. Skrzy się i skacze jakby zdawał się tańczyć z wiatrem, przeskakując z jednej gałązki na drugą. Bezzębna meksykanka patrzy otępiałym i zamglonym wzrokiem w jeden punkt, mamrocząc coś niezrozumiale pod nosem. Młoda kobieta o jasnej cerze i wyrazistych rysach twarzy siedzi obok niej po turecku. Jasne długie włosy rozwiewa wiatr. W dłoni trzyma patyk, który obraca w jednostajnym geście, jakby miała w rękach różaniec i przesuwała palce odmawiając kolejną zdrowaśkę; paciorek po paciorku dalej. Patrzy na pomarszczoną jak rodzynek twarz starej kobiety. Trzask gałęzi z tyłu za jej plecami sprawia, że na chwilę spuszcza z niej wzrok, wędrując nim na spowity ciemnością ogromny cyprys. Duże brązowe oczy jeszcze zdają się trwać przytomnie w rzeczywistości, wpatrując się w mrok. Uszy białej kobiety nadsłuchują kolejnego odgłosu. 

Tu na pustyni Meksyku wszędzie czają się dzikie zwierzęta, począwszy od drapieżników po gady. Ale przecież zwierzęta nie urządzają nagonki na ludzi. Po prostu są częścią tego urzekającego krajobrazu. Myśli kobiety zdają się zwalniać obroty. Ciało staje się przyjemnie odurzone i lekkie, a umysł zaczynają wypełniać obrazy. Twarz małego, kilkuletniego chłopca pojawia się i znika jak powtarzający się slajd. Niebieskie oczka patrzą na nią smutno. Dziecko wyciąga do niej małe rączki w błagalnym geście, ale kiedy ona roztwiera swoje ramiona i chce go w nie wziąć i utulić chłopiec znika. Staruszka podnosi się z kucek i zaczyna tańczyć dookoła ogniska. Wykonuje zwinne ruchy jakby ubyło jej lat, jakby w stare zwiotczałe ciało wstąpił młody duch pełen wigoru i życia. Mężczyźni i kobiety z jej plemienia dołączają się pląsając w transie. Potrząsają drewnianymi grzechotkami. Ktoś rytmicznie uderza w bęben. Nawet powietrze zdaje się pulsować w hipnotycznym uniesieniu. Skąpo odziane kobiety ruszają zwinnie ciałami w kolorze mlecznej czekolady. Kołyszą się obwisłe piersi i wydatne biodra odziane w szeleszczące trzciny. Półnadzy mężczyźni z osłoniętą specjalną torebką z liści męskością podążają za ruchami kobiet. Bose, ciemne stopy zlewają się w jedno na szarym piasku. Tylko jedna para stóp odznacza się innością na tle wszystkich. Białe jak mąka nogi poruszają się z wrodzoną gracją. Beżowa koszula, szerokie spodnie współgrają z brązem ciał tubylców jak kawa z mlekiem. Jej kredowo biała twarz połyskuje w świetle ogniska, zdradzając jej europejskie pochodzenie. Tu na krańcu świata, gdzieś w Meksyku Maja staje się jednością z tymi ludźmi, chociaż inna w niej płynie krew. 

Rytualny taniec trwa kilka godzin, kiedy się kończy zapada cisza, a tubylcy oddalają się w kierunku swoich chat pokrytych na przemian dachówką i słomą kukurydzianą. Przy wygasającym ognisku pozostają tylko dwie kobiety. Stara szamanka i biała. Siadają obok siebie podając sobie wodę w metalowej menażce. Piją w milczeniu gasząc pragnienie.

 - Dobra woda… – szepcze staruszka oblizując spierzchnięte usta. 

Maja spogląda na nią z błyskiem zrozumienia w oczach. Potem jej wzrok zatrzymuje się na ledwie tlącym się płomieniu ogniska. Ogień staje się już tylko nikłym płomyczkiem, który lada chwila się zadusi.

 - Nie chcemy, żeby zgasło prawda Abi? 

 - Nie chcemy… – powtarza jej słowa stara szamanka.

W mgnieniu oka ognisko znów żarzy się jasnym, pomarańczowym płomieniem, chociaż nikt nie dorzucał gałązek i nie rozpalał tego ognia. Kobieta o brązowych oczach uśmiecha się ciepło patrząc na swoje dzieło. Kilka lat temu musiałaby użyć całej siły woli, żeby wzniecić gasnące iskry, a teraz wystarcza tylko chwila przebłysk. Moment i jest żar. Staruszka spogląda na twarz młodej kobiety i też się uśmiecha.

 - Wyglądasz na zmęczoną...

 - Chyba jestem zmęczona. Znowu miałam tą samą wizję. Nie rozumiem jej. Ciągle powraca… 

 - Chłopiec… chodzi o niego, czy o przesłanie, jakie ze sobą niesie?

 - Chyba nie powinnam się dziwić, że wiesz. Czy możesz mi powiedzieć, co oznacza to dziecko?…, bo ja nie rozumiem. Staram się, ale nie potrafię…

 - Moja biała szamanko… nie wszystko jest od razu zrozumiałe. Jak będziesz gotowa to się dowiesz. 

 - On ma jakiś cel w tym powracaniu… prawda? 

 - Jak wszystko moje dziecko na tym i na tamtym świecie… wszystko.

 - Widziałaś go?

 - Tak… śliczny dzieciak.

 - Mam na to swoją teorię..., ale coś mi w tym wszystkim nie pasuje. 

 - Teoria… – staruszka roześmiała się szczerze, pokazując swoje różowe dziąsła. – Widzisz kochana…, gdybyś przyszła na świat w jakimś plemieniu wśród wierzeń, guseł i zabobonów. Gdybyś od maleńkości obcowała z duchami, przebywała z Indianami i kapłanami byłabyś szamanką taką jak ja. Taką, która wie, co widzi, rozumie bez rozkładania tematu na części drobne, a ciebie ta cywilizacja, w której przebywałaś odarła z prostoty odczuwania. Do wszystkiego dodajesz ziarno rozumu i garść logiki, a to źle, bo sama sobie osłabiasz swoją moc i zamazujesz obrazy. Skupiasz się na analizie a nie na emocjach. Zapamiętaj. Prawdziwa szamanka czuje tu. Staruszka nachyliła się w jej kierunku i dotknęła jej piersi, a potem położyła rękę na jej głowie. Ty czujesz i tam i tutaj. Musisz wyzbyć się odczuwania głową. Rozumiesz?

 - Tak.

 - To, co z tą teorią? Opowiesz mi czy wolisz, żebym ja tobie powiedziała, co myślisz?

 - Powiedz, skoro i tak wszystko wiesz – poprosiła biała kobieta, wlepiając wzrok w usta staruszki, które zaraz ubiorą jej własne myśli w słowa.

 - Miałaś siedemnaście lat. On był niewiele od ciebie starszy. Miał na imię Adam. Byliście tacy zakochani, tacy szczęśliwi i nieodpowiedzialni. Ta beztroska was zgubiła – skwitowała szamanka zamykając oczy. Kiedy je otworzyła spojrzała na dziewczynę. Łzy płynęły jej strumieniami po policzkach.

 - Zaszłaś z nim w ciążę… nie było nikogo, kto by wam pomógł podjąć dobrą decyzję. Wszyscy byli przeciwko waszej miłości. Rodzice zmusili cię do zabiegu i zabronili kategorycznie ci się z nim spotykać.

 - Zabiłam je i wyrzekłam się uczucia. Gdybym mogła cofnąć czas...

 - Rodzice wywieźli cię na drugi koniec Polski i zamiast domu urządzili ci więzienie. Byłaś jeszcze dzieckiem: niedojrzałym i pogubionym w otaczającej cię rzeczywistości. Musisz sama sobie wybaczyć.

 - Myślę, że ten chłopiec, którego ciągle widzę w moich wizjach, to moje nienarodzone dziecko. Czy ty możesz mi powiedzieć czy to jest mój synek?

 - Nie powiem. Sama musisz się tego dowiedzieć. Samodzielnie musisz się z tym uporać. Wtedy, gdy do tej wiedzy dojrzejesz i będziesz ją w stanie przyjąć zrozumiesz, i wyzwolisz się z tego twojego prywatnego piekła wspomnień. Dlaczego później nie próbowałaś go odszukać? Przecież tak bardzo go kochałaś… 

 - Nie wiem… może się bałam, że po latach spotkam w nim obcego człowieka, a może jemu też nie wybaczyłam, że nie walczył o nas i o nasze dziecko. Za bardzo go kochałaś biała szamanko. Za bardzo. 

 - Jak można kochać kogoś za bardzo? 

Ciemne oczy znowu zaszkliły się od łez.

 - Każdemu, kogo kochamy, oddajemy kawałek swojej duszy i ta cząstka już nigdy do nas nie wraca. Więc pamiętaj na przyszłość: nie rozdawaj zbyt dużych kawałków duszy, bo to cię może zgubić. 

 - Tylko raz kochałam…, więc tylko o jeden kawałek uszczupliła się moja dusza – uśmiechnęła się Maja odzyskując pogodę ducha. – Byli jeszcze jacyś mężczyźni, ale oni nic dla mnie nie znaczyli. Chciałam zatrzeć jego wspomnienie w ramionach innych, ale to było niewykonalne.

 - Może i jeden kawałek…, ale za to ogromny. Połowę duszy mu oddałaś i on teraz gdzieś żyje z tą twoją połową.

 - Czy ja jego kawałek też w sobie noszę? 

 - Tak. Tylko nie pytaj ile, bo ci nie powiem.

 - Już nigdy nikogo tak nie pokocham. Nigdy.

 - Może i nie, a może tak… tego nie wiesz biała szamanko. Wszystko, czego doświadczamy jest lekcją życia. Czasem popełniamy błędy i wyciągamy z nich wnioski, a czasem tkwimy ciągle w tym samym miejscu, przez co los każe nam się cofać i od nowa przerabiać tamtą niezaliczoną lekcję z przeszłości. Musisz iść dalej i nie oglądać się za siebie. Musisz nauczyć się wybaczać sobie. To najtrudniejsze. 

Komisarz Malicki ślęczał w swoim gabinecie nad stertą porozkładanych papierów. Odkąd przeszedł do sekcji kryminalnej, ciągle miał ręce pełne roboty. Lubił ruch i pracę w terenie, przesłuchiwania świadków i podejrzanych, ale nie cierpiał roboty papierkowej, która niestety też była nieodzowną częścią jego pracy. Przerzucał sterty dokumentów z wrodzoną niecierpliwością szukając karteczki, którą gdzieś zapodział, a która zawierała ważną informację dotyczącą aktualnie prowadzonej sprawy o zabójstwo.

 - Cholera – zaklął pod nosem, gdy do gabinetu wtoczył się korpulentny mężczyzna z dużym brzuszkiem. Usadowił się na krześle naprzeciw niego obrzucając go badawczym spojrzeniem małych świdrujących oczek.

 - Długo masz tu zamiar jeszcze siedzieć? Jest piątek i dochodzi dwudziesta, czyli mamy weekend.

 - Chcę to skończyć, a nie napisałem jeszcze nawet połowy zaległych raportów – wskazał koledze na kilka pootwieranych teczek z papierami. 

 - Pomogę ci…, ale pod warunkiem, że postawisz coś do żarcia, bo jestem głodny jak wilk. Mężczyzna pogłaskał się po wydatnym brzuchu. Komisarz spojrzał na niego spod długich rzęs i uśmiechnął się rozbawiony. Jego jasno niebieskie oczy były nieco przekrwione od zmęczenia a twarz zdradzała kilkudniowy zarost. Wyjął portfel z kieszeni dżinsów i podał go koledze.

 - Umowa stoi… masz tu. Tylko nie strać wszystkiego. Zamawiaj, co chcesz. Mi obojętne.

 - Dobra… – ucieszył się grubasek wyjmując banknot z portfela i odkładając go na biurko.

 - Nie gniewaj się, ale odkąd straciłeś żonę nic o siebie nie dbasz. Zobacz jak ty wyglądasz. –Mężczyzna popatrzył na niego obojętnym wzrokiem.

 - O co ci chodzi?

 - Martwi mnie twój stan. Ty w ogóle nie masz życia prywatnego. Popadłeś w pracoholizm. Nic, tylko praca i praca. – Komisarz zmarszczył brwi.

 - I kto to mówi?… – przyganiał kocioł garnkowi. – Jeżeli życie prywatne ma wyglądać tak, jak twoje, to dziękuję. Wole swoje puste cztery ściany.

 - Myślałem, że ci się ostatnio podobało. Przecież babki były pierwsza klasa.

 - Nie… nie podobało mi się. Nie lubię uprawiać seksu dla sportu. Jeżeli ciebie to bawi, to proszę bardzo, ale mnie to nie kręci. Rozumiesz?

 - Chciałem ci tylko poprawić humor. Każdy potrzebuje kobiety od czasu do czasu. Nawet ty. 

 - Doceniam twoje dobre chęci. Jesteś moim najlepszym kumplem, ale następnym razem po prostu możemy pójść razem na wódkę. To mi lepiej zrobi na poprawę nastroju. Poza tym jest różnica między kobietą a dziwką. Ja naprawdę nie lubię pustego pukania. – Jacek uśmiechnął się ukazując rząd nierównych zębów.

 - Dziwny z ciebie facet pod tym względem. Twoja żona umarła prawie rok temu, a ty żyjesz jak mnich. Zero przyjemności, uciech cielesnych, szaleństwa. Kiedy chcesz korzystać z uroków życia?

 - Mam gdzieś uroki życia. – Dzwonek do drzwi rozległ się w korytarzu.

 - Nasze żarcie… nareszcie. 

Grubasek ruszył szybkim krokiem do drzwi. Malicki pomyślał o swojej żonie. Spędził z nią dobre dziesięć lat życia. Z czego ostatni rok był walką z rakiem, którą z kretesem przegrali obydwoje. To była piękna i mądra kobieta. To ona jego wybrała i mimo, że wiedziała, że on być może nigdy nie pokocha jej tak jak ona na to zasługuje chciała z nim być. Adam na swój sposób kochał tę kruchą i delikatną kobietę, ale nigdy nie było w ich związku namiętności. Nigdy nie zapłonął prawdziwy ogień. Lubił jej towarzystwo, które wpływało na niego kojąco. Eliza dawała mu poczucie bezpieczeństwa i ciepło. Była wzorową żoną. Dbała o niego i o dom. Bardzo mu na niej zależało, ale czy naprawdę byli szczęśliwi?… tak, jak myśleli wszyscy znajomi dookoła, obserwując z pozoru idealne małżeństwo. Nie chciał teraz o tym myśleć, bo i po co? Opiekował się nią do samego końca i starał się być dobrym mężem. Nigdy jej nie zdradził, chociaż miał ku temu wiele okazji i sposobności. Zawsze jej dobro przedkładał nad swoje i traktował ją z szacunkiem. Nie miał więc sobie nic do zarzucenia w tym związku. Mucha nie siada… jak mawiała żona nieboszczka. Jesteśmy dla siebie stworzeni. Ona w to wierzyła i tak często mu to powtarzała, że były chwile, kiedy i on w to wierzył, ale momenty te trwały krótko. Ciągle prześladowały go obrazy z przeszłości, wspomnienie tamtej twarzy kobiety, dźwięk jej głosu, zapach ciała, smak ust. Jakże często tęsknił do tamtej dziewczyny z dalekiej przeszłości. To jej obraz nosił w sercu będąc z inną kobietą. To ją widział, kiedy kochał się z własną żoną i zamykał oczy. To spojrzenie jej oczu powracało do niego w snach i prześladowało go w koszmarach.

 - Już jestem…

Zapach chińszczyzny wypełnił cały gabinet smakowitym aromatem. Jacek położył na biurku dwa ciepłe styropianowe pojemniki z jedzeniem, odsuwając dokumenty na bok.

 - Resztę włóż skąd wziąłeś.

Kolega otworzył ponownie czarny, skórzany portfel i niezdarnie wsunął do niego resztki bilonu. Z portfela coś wyleciało i spadło na podłogę. Jacek nachylił się odruchowo podnosząc małą karteczkę, która okazała się starym czarno białym zdjęciem młodej kobiety.

 - Kto to jest?… – zapytał wpatrując się w zdjęcie z ciekawości.

 - Oddawaj – Adam wyciągnął dłoń po swoją własność.

 - No, kto to, powiedz…, bo na pewno nie twoja żona. Skwitował kolega podając mu zdjęcie.

Adam spochmurniał. Nie czuł potrzeby wyjawiać teraz koledze swojej tajemnicy. 

 - Dawna znajoma.

 - Jasne… ja też noszę w portfelu zdjęcia znajomych kobiet. Cały plik zdjęć. 

Siedziała pod rozłożystą palmą kokosową. Wielki kapelusz opadał jej na czoło. Oczy miała przymknięte jakby drzemała. Coś ją zaniepokoiło. Nie było żadnego hałasu, huku gałęzi. Nie usłyszała żadnych krzyków, żadnych niepokojących odgłosów, ale coś kazało jej wstać i pójść w kierunku ogromnej kwitnącej na czerwono kolczastej agawy. Uszła kilkanaście kroków po rozgrzanym piasku pustyni a potem stanęła jak wryta. To, co zobaczyła sprawiło, że na chwilę krew zastygła w jej żyłach z przerażenia. 

Na piasku w cieniu wielkiego kaktusa siedziała skulona w kłębek mała indiańska dziewczynka. Mogła mieć najwyżej siedem lat. Na małej ślicznej twarzyczce malował się strach. Kilka kroków od niej czaił się ogromny czarny jaguar. Przysiadł na przednich łapach i bacznie obserwował swoją przyszłą ofiarę. Szykował się do skoku. Ogromne kocisko wpatrywało się w swój obiad z apetytem głodnej bestii. Czarne lśniące futro mieniło się czerwienią w promieniach słońca. Gdy drapieżnik spostrzegł białą szamankę pokazał swoje ostre zęby i nie wiadomo teraz było tylko to, kto będzie pierwszą ofiarą kobieta czy dziecko. Strużka potu słynęła szamance po plecach. W mgnieniu oka weszła w umysł dziewczynki i pod żadnym pozorem nie kazała jej się ruszać. Cokolwiek by się działo. Potem błyskawicznie znalazła się pomiędzy drapieżnikiem, a małą Indianką. Czarny kot nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy; zaczął parchać ostrzegawczo. Podniósł swoje tylne łapy szykując się do skoku na szamankę, bo to ona teraz była najbliżej drapieżnika. Ich oczy spotkały się. Kobieta wpatrywała się w dzikie ślepia żądnej krwi, wygłodniałej bestii. Patrzeli tak na siebie długą chwilę oceniając się nawzajem i lustrując spojrzeniem. Umysł szamanki przenikał instynkt dzikiego kota, ich odczucia mieszały się. Żądza krwi i żądza życia. Potrzeba zabijania i wola przeżycia. I stała się rzecz niesamowita. Drapieżnik złagodniał, podwinął wielki puszysty ogon, zaskowyczał jak zranione zwierzę, po czym wycofał swoje naprężone, gotowe do skoku ciało i odszedł powoli dostojnym krokiem. 

Kiedy dziki kot był już daleko obrócił swój piękny czarny łeb jakby się żegnał z szamanką spoglądając ostatni raz w jej kierunku. Ta odpowiedziała mu spojrzeniem pełnym tryumfu. Mała dziewczynka przylgnęła do kobiety i głośno się rozpłakała. Maja przytuliła dziecko, głaszcząc ją po czarnych lśniących włosach z czułością.

 - Już dobrze… nie bój się kochanie. Puma już poszła i tu nie wróci. Już nam nic nie grozi – Indianka uśmiechnęła się przez łzy.

 - Byłaś taka dzielna – wyszeptała jej do ucha Maja mocno ją przytulając. – A teraz chodź, odprowadzę cię do domu. Na pewno cię szukają. Takie małe dziewczynki jak ty, nie powinny spacerować same po pustyni, nawet, jeśli są takie odważne jak ty.

 - Ale ja się bardzo bałam. 

Dziewczynka ufnie włożyła swoją małą rączkę w dłoń kobiety. Szamanka nachyliła się nad nią.

 - Ja też… – wyszeptała. 

Biała szamanka wpatruje się w wielokolorową papużkę siedzącą w liściach bananowca. Jej piórka są tak jaskrawych barw, że Maja z zachwytu nad tak piękną paletą kolorów aż otwiera usta.

 - Piękna.

Stara kobieta spogląda na ptaszka badawczym wzrokiem. Dla niej nie ma w nim nic nadzwyczajnego. Gdy się ogląda te same papużki każdego dnia, to choćby były najcudowniejsze na świecie, ten widok powszednieje. Przestaje wzbudzać zachwyt stając się czymś naturalnym.

 - Są tak popularne jak wróble w twoim kraju. Tutaj są łapane i zabijane ze względu na te wzorzyste piórka. Piórka to cenny surowiec wykorzystywany do wyrobu odzieży, wszelkiego rodzaju ozdób, biżuterii. Robi się też z nich barwne bandery wywieszane na świątyniach w dniach wielkich uroczystości.

 - Smutne…

 - Takie samo źródło dochodu jak każde inne. Włókno palmy królewskiej daje surowiec do masowego wyrobu sombrer. Stąd twój piękny kapelusz. Jak zauważyłaś jedni tutaj uprawiają trzcinę cukrową, inni żyją z plantacji tytoniu czy kawy, owoców tropikalnych, a inni z piórek. Biała szamanka uśmiecha się spoglądając w oczy staruszki.

 - Zastanawiam się jak to jest, że ty ciągle czytasz w moich myślach, a ja w twoich tylko wtedy, gdy mi na to pozwolisz...

 - Trafna uwaga Maju… jestem silniejsza od ciebie i mam większą moc. To dlatego.

 - Czy potrafisz czytać w myślach wszystkich ludzi? Zapytam inaczej: czy zdarzyło ci się spotkać w życiu kogoś, kogo myśli nie mogłaś odczytać z jakiegoś powodu? Wiem, że ludzie są różni. Myśli jednych przenikam bez wysiłku, gdy do wniknięcia w umysł innych potrzebuję skupienia i wysiłku żeby pokonać przeszkody, które czasem natrafiam. Są też ludzie, z których czytać nigdy nie próbowałam nie dlatego, że nie szło lecz po prostu nie czułam takiej potrzeby, a konieczności nie było. A jak jest z tobą Abi?

 - Nigdy mi się nie zdarzyło spotkać kogoś, kogo myśli nie mogłam rozszyfrować, co nie znaczy, że taka osoba nie istnieje. Nigdy nie opuszczałam tej wioski. Może gdzieś żyje człowiek, który i dla mnie byłby niezgłębioną tajemnicą. Nie pytasz tylko z ciekawości, ile takich osób ty spotkałaś w swoim życiu?

 - Jak dotąd oprócz ciebie dwie osoby. Moją młodszą siostrę tą, która lada dzień będzie brała ślub. Zawsze byłyśmy sobie bardzo bliskie, ale nigdy nie udało mi się przeniknąć do jej umysłu. Dlaczego?

 - Musiała stworzyć silną zaporę, twardy mur nie do przybycia nawet dla ciebie. Albo jest tak silna psychicznie, albo coś przed tobą ukrywa i świadomie chroni dostępu do swoich myśli.

 - Inaczej było z Adamem. On był jak ty Abi… miałam wrażenie, że mogłam czytać w jego myślach, wtedy, gdy mi na to pozwalał, a czasem nic nie mogłam odczytać, jakby się po prostu zamykał przede mną celowo. Był obok mnie a blokował dostęp do swojego wnętrza.

 - Ten mężczyzna miał nad tobą dużą władzę i jest silniejszą osobą od ciebie psychicznie. Ale to zrozumiałe biorąc pod uwagę fakt, że on posiada połowę twojej duszy. Innym facetom, z którymi byłaś krócej czy dłużej, blisko nie oddałaś nawet okruszynki swojej duszy, a to mówi chyba samo za siebie. Co więcej, ty nawet teraz po tylu latach kochasz tego człowieka. Nawet, jeśli tej myśli do siebie nie dopuszczasz, to taka jest prawda. Kochasz tego mężczyznę, chociaż nie widziałaś go tyle lat. Nosisz w sobie jego odbicie, jak kiedyś w łonie nosiłaś jego dziecko.

 - Nie podoba mi się to, co mówisz. Staram się o nim nie myśleć.

 - I myślisz, że to załatwi sprawę, że ci przejdzie kiedyś tak? 

 - Mam taką nadzieję. Chcę się jeszcze kiedyś zakochać, założyć rodzinę, może nawet mieć dzieci.

 - Ty sama jesteś jeszcze dziecko. Popatrz na mnie. – Biała dziewczyna spojrzała na zatroskaną twarz staruszki wyczekująco.

 - Nie można się w kimś zakochać, jeśli się kogoś ciągle kocha. Nie można pokochać innego nie odkochując się w poprzednim. Poza tym, nie spodziewajmy się cudów. Skoro nosisz w sobie miłość do tego mężczyzny, nie wygonisz jej z serca jak niechcianego ptaka, który tam uwił sobie gniazdo. To nie jest dzikie gniazdo z gałązek siłą zasiedlone. Sama go tam wpuściłaś i to ty mu wymościłaś miejsce w sobie samej. Nie przestaniesz go kochać na skinienie palcem, czy wtedy, gdy ktoś inny nawet godny twego uczucia ciebie pokocha. Nie odwzajemnisz uczuć innego mężczyzny i nie przejdziesz obojętnie obok Adama, kiedy znowu stanie na twej drodze.

 - Chcesz powiedzieć, że się kiedyś spotkamy?

 - Jeśli los tak zechce. 

 - Los czy ja?

 - Ty?… – roześmiała się szamanka. – Ty jesteś jak to małe kolorowe papuzie piórko, a los jest jak wiatr, który je poniesie tam, gdzie zechce. Rozumiesz?

 - Nie jestem żadnym piórkiem tańczącym na wietrze. Jestem silną szamanką i mam moc.

 - Na nic się zda ta twoja moc, gdy zawieje wiatr przeznaczenia i na nic się zda cała twoja siła, gdy go znowu zobaczysz. Wierz mi na nic.

 - Chcesz powiedzieć, że wszystko z góry jest zapisane, a my nie decydujemy o niczym?

 - Mądre słowa. Właśnie tak jest. To, że uratujesz tę maleńką dziewczynkę przed drapieżnikiem, to też było ci sądzone. Tak, jak jej sądzona jest śmierć.

 - Chcesz powiedzieć, że ona i tak zginie?…, że niepotrzebnie ją uratowałam, bo koniec jest jej pisany.

 - Nie do końca tak, bo to, że ją uratowałaś, to dobrze, i tak miało być, ale nie minie miesiąc, a po dziewczynkę i tak dopomni się śmierć, bo jest jej przeznaczona.

 - Ale to przecież małe dziecko. Nie możemy jej uchronić?

 - Nie. Ani ty, a ni ja nic nie możemy zrobić.

 - Chyba wolę więcej nie wiedzieć. Nie podoba mi się, że wszystko, co się dzieje jest z góry ukartowane, a ja jestem jak trzcina na wietrze.

 - Trzcina z mocą, ale wciąż trzcina. Wszyscy jesteśmy jak te trzciny.

W całym mieszkaniu pełno było pamiątek po zmarłej żonie. W sypialni na komodzie stało jej zdjęcie w złotej ozdobnej ramce. Szare oczy patrzyły ciepło, a usta uśmiechały się nieznacznie. Adam nie znalazł czasu żeby pozbyć się rzeczy nieboszczki. Nie przeszkadzały mu; były częścią tego miejsca. 

W szafach wciąż wisiały kwieciste sukienki, które uwielbiała. Jakoś nie miał sumienia zwyczajnie się ich pozbyć. Na półkach w łazience ciągle stały jej kosmetyki: napoczęty szampon do włosów, nawet flakon z jej ulubionymi perfumami ciągle stał na swoim miejscu. 

Komisarz nie znosił sprzątać mieszkania, był bałaganiarzem. Wszędzie panował totalny nieład. Brakowało jeszcze tylko wielkich pajęczyn w kątach. Myślał wprawdzie o zatrudnieniu kogoś do sprzątania tak samo jak myślał o spakowaniu osobistych rzeczy Elizy w kartony i wyniesieniu ich na strych, ale na myśleniu się skończyło. Ciągle czuł się za bardzo zmęczony, żeby załatwić którąś z tych spraw jak należy. 

Świtało. Mężczyzna leżał w łóżku. Coś wyrwało go ze snu. Zapalił nocną lampkę stojącą tuż obok i sięgnął odruchowo po paczkę papierosów. "Nie ma jak Marlboro na dobry początek dnia" – pomyślał siadając na łóżku i zapalając papierosa. Zaciągnął się z przyjemnością. Eliza nie znosiła, kiedy palił w domu, musiał wychodzić na taras, dym tytoniowy ją drażnił. Ale teraz, kiedy jej już nie ma może przecież kopcić do woli w każdym miejscu tego domostwa.

Kiedy tak siedział w ciszy budzącego się poranka przypomniał sobie tamtą dziewczynę sprzed wielu lat o ciemno brązowym spojrzeniu. Kiedy przy niej palił, zawsze kończyło się na robieniu kółeczek dymowych, którymi ona się zachwycała. "Czy po tylu latach uda mi się jeszcze zrobić dymową podkówkę?" – pomyślał. Ułożył usta w specyficzny sposób i wypuścił z nich smużkę dymu, która ułożyła się w kształtne kółeczko. Jedno za drugim wypływało z jego ust. "Dla ciebie gdziekolwiek jesteś" – pomyślał. To dziwne, przeszło mu przez myśl, że mamy w życiu tylu partnerów seksualnych, tyle kobiet przewinęło się przez moje życie, a ja tylko tę jedną pamiętam tak dobrze, jakby to było wczoraj. Umiem odtworzyć w swoim umyśle wszystkie szczegóły jej wyglądu, jej gesty. Nawet jej śmiech słyszę czasami. A przecież były inne piękniejsze, atrakcyjniejsze. Czemu więc ciągle do niej biegnę myślami. Czemu ona jawi mi się we wspomnieniach, snach i marzeniach?… Gdyby ktoś go zapytał jakich perfum używała jego żona, czy kilka kobiet, z którymi był w dłuższych związkach, nie wiedziałby co odpowiedzieć. Gdyby miał odpowiedzieć, jakich szamponów używały, jakiej pasty do zębów musiałby odpowiedzieć, że nie wie. Nie wie, czy nie pamięta, a może nie miało to dla niego większego znaczenia. Ale w jednej chwili potrafiłby rozpoznać zapach perfum tamtej kobiety, pamiętał nawet smak jej skóry, miękkość jej włosów, pieprzyk miedzy piersiami i całą masę takich drobnych detali, których się raczej nie pamięta.

Był czas, że chciał ją odnaleźć, ale wahał się, a potem pojawiła się Eliza i jakoś tak wyszło, że dał sobie spokój. Miał już ułożone życie i nie chciał go gmatwać ani sobie, ani jej. Nie mógłby skrzywdzić swojej żony odchodząc do dawnej miłości. Co by jej powiedział?… 

 – Przepraszam, ale tamtą zawsze kochałem, już cię nie potrzebuję, znikaj z mojego życia. Nie był człowiekiem, który umiałby tak postąpić. 

Lata mijały, a małżeństwo trwało i nie było powodu, żeby ją odnaleźć. Były raczej powody, żeby tego nie robić, ale teraz, kiedy został wdowcem, dlaczego nie miałby jej poszukać? Myślał o tym coraz częściej, ale odkładał tę decyzję na później. Czegoś się bał, ciągle coś go powstrzymywało przed tym krokiem. Mogła mieć rodzinę i szczęśliwe życie. Setki obaw kłębiły się w jego głowie, a uśpione uczucia walczyły ze zdrowym rozsądkiem wiele razy. Ale to rozum ciągle wygrywał. Kiedyś wreszcie o niej zapomnę. Oszukiwał sam siebie. 

Biała szamanka siedzi pod pióropuszem palmy obrośniętej brodami lian. W niektórych miejscach widać przepiękne wykwitające bukietami różnobarwne orchidee. Lniana długa sukienka przykleja się jej do ciała mokrego od potu i wcale nie z gorąca, bo upał jest znośny w cieniu rozłożystej palmy. Wizje, które przechodzą jej przed oczyma jak klatki filmu sprawiają, że kropelki potu ciekną po jej skórze. Widzi siebie z zakrwawionymi rękoma. Ma czyjąś krew na rękach. Coś leży u jej stóp, jakieś małe zawiniątko. Nachyla się nad nim, małe rączki wyciągają się w jej kierunku. Nie dwie jak u dziecka. Dwie małe rączki z sześcioma paluszkami machają w jej kierunku. Trzy różnokolorowe oczy potworka patrzą na nią z ufnością dziecka, które wiele rozumie. Szamanka słyszy krzyk zawieszony w ciszy tak okrutny jakby odzierano kogoś żywcem ze skóry. Krzyk kobiety miesza się z łkaniem dziecka. Ktoś kładzie na jej dłoń ociekające krwią i śluzem ludzkie serce. Nie widzi twarzy tej osoby, ale słyszy okrutny śmiech. Sam szatan chyba śmieje się w taki sposób. Przeraźliwy rechot rozbrzmiewa w jej uszach. Roznosi się złowieszczym echem. Żylasta duża ręka dotyka jej dłoni i aż przechodzą ją ciarki. Jest trupio zimna. Za to serce, które trzyma w dłoni wciąż jest ciepłe i bije rytmicznie. 

Kiedy znowu patrzy na wnętrze swojej dłoni po sercu nie ma już śladu. Dłoń jest czysta. Nie nosi już żadnych śladów krwi. Na jej środku spoczywa jeden mały biały koralik. Biała perła. Chwile później perła zmienia barwę na krwisto czerwoną, żeby za chwilę zamienić się w kroplę wody i znikną.

Stara szamanka pojawia się bezszelestnie przy dziewczynie. Odpędza niepokojące obrazy jak niechcianych natrętnych gości. Kładzie duży kokos przed sobą i siada obok dziewczyny, po czym za pomocą maczety jednym ruchem ścina czubek orzecha, przekrawając grubą zieloną łupinę łącznie z twardą skorupą. Kokos nęci swą zawartością. Podaje go białej kobiecie bez słowa. Maja pije chłodne mleko łapczywie, wdzięczna za orzeźwiający przysmak.

 - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś…

 - Wiem. Zapamiętaj raz na zawsze, bo to ważne. Musisz się nauczyć panować nad swoimi wizjami. Masz dosyć siły, żeby je przerwać, kiedy zachodzi taka potrzeba. Nie możesz się im poddawać, bo wtedy to one panują nad tobą, a tak nie może być. Kiedy za mocno się boisz tracisz kontrolę nad sobą, a potem nad nimi. Nigdy więcej nie dawaj im się ponieść, bo utoniesz w nich jak w zdradliwej rzece.

 - Coś mnie tak okropnie przeraziło, że się pogubiłam.

 - Krew na twoich rękach.

 - Co to wszystko może oznaczać? Było, jest, czy dopiero się wydarzy? – Brązowe oczy patrzyły pytająco.

 - Na to pytanie ja nie znam odpowiedzi, ale jedną rzecz mogę ci na pewno powiedzieć: to zła wróżba. Ale tyle, to ty sama wiesz.

 - Ktoś umrze, a ja będę miała z tym coś wspólnego. Tylko co, i kto… – wyszeptała Maja patrząc na zatroskaną twarz staruszki.

 - Właśnie ktoś umarł. Chociaż twoje majaki akurat z tą śmiercią mają niewiele wspólnego – odparła Abi uśmiechając się smutno.

 - Kto? – zaniepokoiła się Maja.

 - Stary Meksykanin. Był już czas na niego, więc nikogo to nie dziwi. Ja w przeciwieństwie do ciebie czuję śmierć. Ona ma swój zapach, który roznosi się w powietrzu, gdy przychodzi. Czuję jej obecność, gdy jest już blisko.

 - Chociaż raz czuję zadowolenie, że takiego daru nie posiadam. Idziemy na jego pogrzeb?

 - Ja idę, ale tobie nie radzę.

 - Dlaczego? Przecież chowacie tak, jak w naszym kraju, w trumnach.

 - Tak. Są podobieństwa w tej ceremonii, ale nie wiesz o jednym. Tutaj w Meksyku jest taki zwyczaj, że cała wieś bierze udział w praniu bielizny nieboszczyka. Moczy się ją w kadzi z wodą i suszy na słońcu, po czym z tej wody przyrządza się tradycyjny napój: czekoladę, którą piją uczestnicy stypy. Ma to symboliczne znaczenie. Przez spożycie tej czekolady żywi rozdzielają miedzy siebie brudy ziemskich namiętności, jakim nieboszczyk folgował za życia i ułatwiają mu zejście w zaświaty. 

Maja aż otworzyła oczy szerzej ze zdumienia.

 - Nie brzmi to za apetycznie. Zresztą i tak nie lubię pogrzebów. Skwitowała wyobrażając sobie siebie pijącą ze smakiem czekoladę i nieświadomą, z czego ją zrobiono. Skrzywiła się zniesmaczona. Dobrze, że mnie uświadomiłaś. Nie miałam pojęcia o takim zwyczaju.

 - Masz prawo nie znać naszych zwyczajów i nie wiedzieć wszystkiego. – Stara szamanka uśmiechnęła się szczerze.

 - Halo Adam. Jesteś tam? Głos ze słuchawki telefonicznej brzmiał odlegle jak głos z zza światów. Malicki z trudem otworzył zaspane oczy i mimochodem spojrzał na stojący na nocnym stoliku budzik. Wskazówki pokazywały czwartą rano.

 - Co u licha? Gdzie mam być o tej godzinie, jak nie w swoim łóżku?

 - Lepiej przyjedź. Musisz to zobaczyć. Mamy kolejne morderstwo. – Adam usiadł na łóżku szybko przytomniejąc.

 - Podaj adres. Zaraz będę. – Wyskoczył z łóżka w pośpiechu pozbywając się flanelowej zielonej pidżamy. Umył zęby i ubrał w przeciągu pięciu minut. 

 - Cholera – zaklął pod nosem.– Ciekawe, kto tym razem. – Pomyślał zamykając drzwi swojego mieszkania.

Widok był okropny. Leżała w kałuży ciemnej, zakrzepłej już krwi na puszystym perskim dywanie w pokoju swego mieszkania. Miała na sobie tylko liliowy szlafrok, jakby świeżo wyszła z pod prysznica. W oknie nie było zasłon. Czyżby to zwabiło mordercę, a może nie miało to żadnego znaczenia? Podglądał ją, aż w końcu postanowił ją zamordować, czy też po prostu przyszedł i ją zabił?

 - Następna ofiara – skwitował Malicki kierując wzrok dwa metry od kobiety, gdzie na bielutkiej całej z koronek poduszce spoczywało serce ofiary. 

 - Była taka piękna – powiedział Jacek spoglądając na jej sylwetkę. 

Rzuciły mu się w oczy rude loki okalające delikatną, subtelną buzię ze ślicznym poddartym małym noskiem i wydatnymi wargami. Usta miała lekko otwarte, jakby ze zdumienia. Zielone kocie oczy w kształcie migdałów zastygły w przerażeniu. Komisarz nachylił się nad kobietą. Delikatnym ruchem przymknął jej powieki. Jej ciało pachniało jeszcze drogimi kosmetykami. Żel do kąpieli, balsam i woń słodkich perfum mieszały się z zapachem zwłok, leżących dłuższy czas w cieple. Opalone, smukłe ciało zamordowanej przypominało wyglądem kukłę. 

 - Zbrodni dokonano nożem i to pewnie nim wycięto jej serce, jeśli nie nazwać tego wydarciem z piersi. Psychol – oznajmił Jacek spoglądając z odrazą na leżący na poduszce narząd.

 - Nie ma narzędzia zbrodni, śladów włamania, żadnych oznak szarpaniny na ciele ofiary. Podgiął jej szlafrok. Jego oczom ukazały się smukłe uda, brzuch i kępka gęstych rudych włosów łonowych, przycięta w fantazyjny wzorek. "Nie zdążyła założyć majtek, czy też wiedziała, że będzie uprawiała seks i nie włożyła bielizny celowo" – przeszło mu przez myśl. - Żadnych siniaków, skaleczeń. Zobaczymy, czy lekarz sądowy stwierdzi otarcia pochwy, ślady spermy. Jak dla mnie jest czysta. Sprawdźmy, czy nic nie zginęło. 

Mieszkanie nie nosiło śladów przeszukiwania. Drogi sprzęt agd stał na swoim miejscu. Adam skierował swoje spojrzenie na wielką szkatułkę, stojącą na zabytkowej komodzie. Otworzył ją żeby sprawdzić jej zawartość. Widać, że ofiara lubiła biżuterię. Kilkanaście par kolczyków różnych wzorów i deseni. Wszystkie widać na rzut oka kosztowne. Złote łańcuszki, fantazyjne broszki wysadzane drogimi kamyszkami, złote pierścionki z cennymi oczkami. Karty kredytowe, portmonetka z pieniędzmi, dokumenty i klucze leżały na okrągłym stoliczku, na samym wierzchu nietknięte.

 - Motyw rabunkowy wykluczamy. Sądzę, że ofiara znała mordercę i dobrowolnie odbyła z nim stosunek seksualny. Cwaniak miał pewnie gumkę i ją też zabrał ze sobą.

 - Wiemy, kim była ofiara?

 - Tancerką w nocnym klubie – odparł Jacek, odkładając na miejsce jej prawo jazdy.

 - Czemu mnie to nie dziwi. 

 - Chyba nie myślałeś, że z takim ciałem babka sprzedawała hot-dogi w McDonaldzie? 

 - Twoje poczucie humoru czasem mnie zadziwia.

 - Miała na imię Linda. Jaka szkoda. Takie ciacho i do piachu. Taki cukiereczek. Krew dawno już zastygła na jej jasnym szlafroku, wżarła się też w pomarańczowy, drogi dywan.

 - Zabezpiecz odciski palców i módlmy się, żeby jakieś należały do tego świra. 

Malicki przykląkł przy ofierze. Odchylił kosmyk jej włosów. Jego uwagę przykuła smukła szyja, a raczej to, co na niej wisiało. Srebrny krótki łańcuszek z pojedynczą perłą. Jacek przykucnął obok komisarza. Duży brzuszek utrudniał mu ruchy.

 - Perła. Ponoć przynosi łzy. Jej przyniosła nawet więcej. Śmierć. – Skwitował Jacek, przejeżdżając powoli wzrokiem po jej nienaturalnie wielkiej piersi ze sterczącą wyzywająco brodawką, a potem zatrzymując wzrok z niesmakiem na drugiej, z której najwyraźniej podczas wycinania serca uszkodzony został woreczek z silikonem, który wyciekł na zewnątrz. 

Na okrągłym mahoniowym stoliku stała butelka czerwonego wina, do połowy opróżniona. Komisarz spojrzał na nalepkę na butelce.

 - Luksusowy trunek – stwierdził. – Dziwne, że nie ma kieliszków. – Rozejrzał się dookoła.

 - Nie wygląda na taką, co pije prosto z butelki. Raczej morderca zabrał kieliszki ze sobą. Spryciarz. Drugi raz tak samo zabił. 

Malicki przypomniał sobie morderstwo młodej kobiety z drugiego końca miasta. Co miały ze sobą wspólnego oprócz mordercy te dwie skrajnie różne kobiety? Obydwie były piękne i żyły w luksusie. 'Ale co jeszcze?' – pomyślał komisarz. Stewardessa i tancerka w nocnym klubie. Na ich szyi wisiał ten sam przeklęty łańcuszek z perłą, a ich serca spoczywały na takich samych poduszkach. Jeżeli i tym razem sukinsyn zatarł wszystkie ślady i znowu będziemy mieć odciski palców wszystkich, tylko nie jego, to mnie szlag trafi po prostu.

 - To mi wygląda na psychola o wielkiej inteligenci. 

I coś czuję, że będziemy mieli następne morderstwa.

 - Lepiej nie kracz. Ten odchył sprzątnął po sobie kieliszki, zabrał narzędzie zbrodni, a rzezi dokonał pewnie w białych rękawiczkach i jakimś kaftanie, żeby nie zostawić nitek odzieży. Z drugiej strony pozostawia nam podpis. Łańcuszek z perłą i serce na poduszce, jakby chciał się pochwalić, że to jego dzieło. O co tu do cholery chodzi? Kto ją znalazł?

 - Sprzątaczka. Miała klucze.

 - Trzeba ją przesłuchać, a potem zająć się całą resztą. Zaraz tutaj zjawią się medialne sępy, więc przygotujmy sobie lepiej informację dla prasy. Nie możemy pozwolić dla dobra śledztwa, żeby za dużo szczegółów przedostało się do gazet.

 - Ja się tym zajmę – stwierdził Jacek. – Wiesz, że w gierkach z mediami nie ma lepszego zawodnika, niż ja.

Przygotowania do ślubu szły całą parą. Rodzice panny młodej i przyszłego pana młodego współpracowali ze sobą zgodnie, jak przystało na osoby o tak wysokiej pozycji społecznej. Ojciec pana młodego, zresztą świetnie zapowiadającego się adwokata był sędzią o wyrobionej pozycji i cieszył się ogólnym szacunkiem i uznaniem w swojej zamkniętej grupie społecznej, którą reprezentował jak potrafił najlepiej. Status swój podkreślił wiążąc się z wybitną lekarką, co jeszcze bardziej zwiększyło jego próżność i butność w stosunku do innych mniej wykształconych ludzi. Ten przedstawiciel prawa gardził biednymi i klasyfikował ludzi jak się klasyfikuje zwierzęta a wyroki, które wydawał często były efektem tego ile pieniędzy wpłynęło na jego osobiste konto. "Sprawiedliwość zawsze ma dwie twarze" – mawiał jego ojciec, również sędzia sądu najwyższego. 

Ze swojego syna wziętego adwokata, któremu oczywiście utorował drogę do kariery był bardzo dumny. Od najmłodszych lat syn był oczkiem w głowie tatusia i zawsze dostawał to, co chciał na złotej tacy. 

Wychowany w przeświadczeniu, że wszystko mu się z góry należy wyrósł na pustego i pozbawionego sumienia człowieka. Zapragnął właśnie tej kobiety i ją dostanie. Nawet małżeństwo było z góry ukartowane. Za nic w świecie nie pozwolono by mu związać się z dziewczyną mniej wykształconą czy biedniejszą. Na szczęście tym razem ich pupil wybrał bezbłędnie obiekt swoich westchnień. Przyszła żona Filipa była nie tylko nieskazitelnie doskonała, po prostu ideał kobiecej urody, ale ku radości przyszłych teściów pochodziła z dobrej, szanowanej i zamożnej rodziny. Była sławną modelką, zarabiającą niemałe sumki. Ojciec Pauli był prezesem jednego z polskich wiodących banków a mama zajmowała się domem a raczej należałoby powiedzieć, że rozporządzała rodzinną rezydencją. Zanim zgodzono się na to małżeństwo cała rodzina panny młodej została dokładnie prześwietlona kilka pokoleń wstecz. Sędzia nie omieszkał wynająć kilku najlepszych detektywów, którzy umiejętnie i dyskretnie grzebali w przeszłości rodziny, rozdrapując stare dzieje i analizowali obecne życie najbliższych członków rodzinnego gniazda. Oprócz jednej zdziwaczałej córki Mai, która obecnie gdzieś w Meksyku zgłębiała tajniki szamanizmu nie znaleziono nic nieodpowiedniego czy kompromitującego. Zawsze można powiedzieć, że jest wielką podróżniczką. Przekonywała przedstawiciela prawa wyniosła małżonka. Przecież nikt nie będzie sprawdzał, czym ona się tam zajmuje.

 - Oby moja droga. To by mogło zaszkodzić naszej kryształowej opinii. Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby dowiedziały się o tym gazety. Nie wyobrażasz sobie, jaki mógłby wybuchnąć skandal. 

Mężczyzna o srogim wyglądzie twarzy wyjął kubańskie cygaro z pudełeczka, podnosząc je do haczykowatego nosa i wąchając z rozkoszą.

 - Jak zawsze przesadzasz. Nawet nie wiadomo, czy przyjedzie na ślub siostry. 

 - Lepiej żeby nie przyjeżdżała wcale. Nie wiadomo czy ta dzikuska potrafi się zachować w tak doskonałym towarzystwie. Wątpię, żeby się odnalazła wśród śmietanki towarzyskiej.

 - Nie zaprzątajmy sobie tym głowy – skwitowała kobieta, posyłając mężowi zdawkowy uśmiech. 

Sędzia trzymał w rękach listę gości przygotowaną w specjalnym pięknie oprawionym zeszycie. Złota owijka błyszczała dostojnie, gdy przewracał białe kartki, wykonane z drogiego papieru.

 - Trzysta pięćdziesiąt osób. Mam nadzieję, że nie pominęliśmy kogoś ważnego. 

 - Na pewno nie. Sprawdzałam ją kilka razy. Filip nalegał, żeby zaprosić jego kolegę Łukasza, ale kategorycznie wybiłam mu to z głowy.

 - I