Namiętność niejedno ma imię - Stefania Jagielnicka-Kamieniecka - ebook

Namiętność niejedno ma imię ebook

Stefania Jagielnicka Kamieniecka

0,0

Opis

Namiętność niejedno ma imię” Stefanii Jagielnickiej-Kamienieckiej to kolejna powieść, w której autorka porusza delikatną kwestię ludzkiej psychiki i jej wpływu na ludzkie zachowania. Porywająca i dająca do myślenia. Budząca skrajne emocje głównej bohaterki – od zdenerwowania, po żal i smutek, wynikający z tragicznych sytuacji, w jakie się uwikłała.

Martyna to młoda dziewczyna, mieszkająca w Wiedniu. Całkowicie oddana pracy asystentki dentystycznej. Czas wolny spędza na spacerach i zwiedzaniu zabytkowych kościołów. Nie ma przyjaciół, a jedyne znajomości ograniczają się do kontaktu z szefem i koleżankami z pracy. „Była tak oddalona od innych, jakby stali po drugiej stronie rzeki. Żyła gdzieś obok. Potrafiła wprawdzie prowadzić rozmowę na różne tematy, ale istniała blokada uniemożliwiająca jej opowiadanie o sobie i swoich problemach. Między nią, a drugim człowiekiem zawsze istniała ściana nie do przebicia. Dotyczyło to nawet samotnie wychowującej ją matki, której nigdy się nie zwierzała”. Martyna nigdy nie poznała swojego ojca, a jej matka nie chciała nic o nim mówić. Myślenie o mężczyźnie stało się wręcz jej obsesją, dlatego postanowiła go odszukać, wplątując się tym samym w wiele tragicznych sytuacji.

Bezsilność i paranoja zawładnęły jej kruchą psychiką. W każdym napotkanym mężczyźnie doszukuje się wyidealizowanego rodziciela. Czy Martynie uda się odnaleźć ojca? Czy będzie w stanie rozeznać co jest dobre, a co złe?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 199

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Stefania Jagielnicka‑Kamieniecka "Namiętność niejedno ma imię"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2015 Copyright © by Stefania Jagielnicka‑Kamieniecka, 2015

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Arkadiusz Woźniak INFOX e-booki Projekt okładki: Robert Rumak Zdjęcie okładki: © christophe BOISSON - Fotolia.com Korekta: Paulina Jóźwiak

ISBN: 978-83-7900-296-2

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242

Stefania Jagielnicka‑Kamieniecka
Namiętność
niejedno ma imię

ROZDZIAŁ 1 Gdyby nie duży nos, byłby podobny do jej idola Toma Cruise’a. Oczy miał takie same.

Martyna stała przed wystawą sklepu jubilerskiego Cartier na rogu ulic Graben i Kohlmarkt w Wiedniu. Wpatrywała się w platynowy pierścień z brylantem. Całą jej istotę, ciało i duszę, przenikał wydobywający się z klejnotu promień. Wypełniała ją świetlista jasność i graniczące z euforią wzruszenie. To był jej pierścionek, dla niej przeznaczony. Nie mogła oderwać od niego oczu.

Co się ze mną dzieje? – pomyślała zaniepokojona stanem duszy. Przecież nigdy nie interesowała mnie taka biżuteria... Wiem – doznała olśnienia. – Mój ojciec jest bogaty, kupi mi ten klejnot i wiele innych wspaniałych rzeczy. Spojrzała na swój srebrny pierścionek z bursztynem i wydał się jej szkaradny. Dosłownie parzył ją.

– Nie mogę nosić na palcu takiej tandety! – rzekła półgłosem, wrzucając go do stojącego opodal kosza na śmieci.

Skręciła w Kohlmarkt i stanęła jak wryta, wpatrując się w widniejącą u wylotu ulicy rezydencję Habsburgów. Jej wspaniała barokowa fasada połyskiwała w słońcu. Martyna patrzyła na nią olśniona, jakby ujrzała ją po raz pierwszy. A przecież była tu w każdy niemal weekend i nieraz zwiedzała ten pałac, wzruszając się tragicznym losem Sissi – pięknej małżonki cesarza.

Było letnie sobotnie popołudnie. Szła po zacienionej stronie ulicy, by nie narazić swej jasnej cery na zaczerwienienie. Promienie słońca pieściły secesyjne kamienice po drugiej stronie. Jak zwykle z podziwem oglądała bogatą, artystyczną sztukaterię ich fasad. Od czasu do czasu zatrzymywała się przed wystawami firmowych sklepów słynnych domów mody. Nie opuszczało jej wzruszenie i przeświadczenie, że to jest jej świat, że jest wielką damą a nie asystentką dentystyczną. Było w tym coś niezwykłego, gdyż dotąd doskonale czuła się w swojej skórze.

Gdy spełniło się jej marzenie o mieszkaniu w Wiedniu, które zaświtało w jej główce, kiedy jako mała dziewczynka wraz z matką zwiedzała to miasto, po raz pierwszy w życiu uśmiechnął się do niej los. W Polsce spotykały ją same niepowodzenia. Tymczasem tutaj wkrótce po przybyciu znalazła zatrudnienie jako asystentka doskonałego dentysty. W jego luksusowym gabinecie poczuła się jak w raju w porównaniu z przychodnią stomatologiczną, w której pracowała w rodzinnym Bielsku. Wszystko było tu świetnie zorganizowane, obywało się bez najmniejszego stresu. Nie to, co w Polsce, gdzie każdego ranka robiło się jej niedobrze na myśl o wyjściu do przychodni.

Pracowała tutaj z trzema innymi dziewczynami, z których jedna też była Polką, ale urodzoną w Wiedniu. Były dostosowane do luksusowego gabinetu pod względem urody, makijażu i fryzur. Nosiły eleganckie, białe bluzki i białe, obcisłe dżinsy. Przystojny szef traktował je przyjaźnie, interesował się ich problemami, pomagał im nieraz w różnych sprawach. Zajęcie to sprawiało jej satysfakcję, a nawet przyjemność ze względu na miłą atmosferę. Z głośników rozlegała się cicha klasyczna muzyka, dla pacjentów w poczekalni stały na stoliku termosy z kawą i herbatą. Mogli oglądać na ekranie plazmowego telewizora piękne krajobrazy z całego świata.

Mieszkała w spokojnej, zielonej dzielnicy, w dwupokojowym, komfortowym mieszkaniu, ładnie urządzonym niedrogimi mebelkami z Ikei, upiększonym obrazami i bibelotami nabytymi na słynnym wiedeńskim pchlim targu. Jeździła błękitnym Volkswagenem Lupo. Miał już wprawdzie dziesięć lat, ale wyglądał jak nowy. Cóż więcej mogła wymagać od życia? W Polsce nie mogła marzyć o posiadaniu samochodu, a nawet o wynajęciu mieszkania. Musiała mieszkać ze zrzędzącą matką.

A jednak nie była szczęśliwa. Doskwierała jej samotność. Jedynymi jej przyjaciółmi byli ci z Facebooka. Koleżanki, z którymi pracowała, miały mężów, małe dzieci i swoje problemy. Nie spotykała się z nimi prawie wcale. Mieszkała w Wiedniu już od roku, a z nikim dotąd się nie zaprzyjaźniła. Najprzyjemniejszy sposób spędzania wolnego czasu stanowiło dla niej siedzenie na balkonie wychodzącym na wewnętrzny ogród z dorodnymi sosnami, wierzbami i krzakami róż. Rozmawiała z nieznanym ojcem, którego wyimaginowany obraz nosiła w sercu.

W Polsce też nie było lepiej pod tym względem. Była tak oddalona od innych, jakby stali po drugiej stronie rzeki. Żyła gdzieś obok. Potrafiła wprawdzie prowadzić rozmowę na różne tematy, ale istniała blokada uniemożliwiająca jej opowiadanie o sobie i swoich problemach. Między nią a drugim człowiekiem zawsze istniała ściana nie do przebicia. Dotyczyło to nawet samotnie wychowującej ją matki, której nigdy się nie zwierzała.

Podążając w kierunku pałacu, znów przystanęła przed lustrzaną gablotą z ozdobami, nie oglądała ich jednak, tylko przyglądała się swemu odbiciu. Podobała się sobie, choć nie wyróżniała się szczególną urodą. Twarz miała nie najbrzydszą. Regularne rysy, upiększone starannym makijażem, ciemne oczy, kontrastujące z jasnymi, długimi do pasa włosami, które dodawały jej atrakcyjności. Niestety, z figurą było nieco gorzej. Miała za krótkie nogi i za mały biust, ale umiała to maskować. Nosiła wysokie obcasy i luźne bluzki.

Całkiem ładnie wyglądam, a mimo to nikt mnie nie chce – myślała ze smutkiem.

Znalazłszy się na placu, przy którym znajdował się Hofburg, nie weszła do pałacu, tylko do ulubionego gotyckiego kościoła świętego Michała. Był bardzo stary. Pochodził z XIII wieku. Usiadła naprzeciw ołtarza udekorowanego figurami ewangelistów i aniołów. Wpatrywała się w niego długo, bo nadzwyczaj się jej podobał. Wsłuchując się w dźwięki cichej, ledwo słyszalnej muzyki z taśmy, czuła, jak unosi się duch Haydna grającego jako siedemnastolatek na tutejszych organach, a także Mozarta, po śmierci którego odbyło się w tym kościele prawykonanie jego Requiem. Posiedziała jakiś czas rozmyślając, po czym powoli obeszła kościół dokoła, zatrzymując się przed bocznymi ołtarzami. Było tu mroczno i cicho, w odróżnieniu od innych przepełnionych turystami świątyń, co stanowiło dla niej wytchnienie od ulicznego gwaru. Teraz przyszła pora na cappuccino, które wypijała w każdą sobotę w kawiarni „l’Europe” przy Graben. Powoli wracała z powrotem przez Kohlmarkt, przeciwną stroną ulicy, by obejrzeć wystawy innych, znajdujących się przy niej butików. Skręciła w Graben. Zadzierając od czasu do czasu do góry głowę, podziwiała piękne fasady secesyjnych kamienic. Weszła jeszcze po drodze do wypełnionego turystami kościoła świętego Piotra,  w odróżnieniu od pustej świątyni świętego Michała. Była to pierwsza barokowa budowla Wiednia. Martyna oglądała tu zawsze z niezmiennym zachwytem freski na wnętrzu kopuły oraz imponujący ołtarz. Ze wszystkich stron aż kapało barokowymi złoceniami, co kojarzyło się jej z niebem, gdyż zetknęła się w dzieciństwie na lekcji religii z opinią, że jest ono złote, i tak to sobie od tego czasu wyobrażała. Nigdy jednak nie przebywała w tym kościele zbyt długo, bo przeszkadzały jej tłumy turystów.

Usiadła w końcu w ogródku kawiarni. Zamówiła swoje cappuccino. Czekając na nie, obserwowała licznych przechodniów. Bardzo lubiła obserwować ludzi, zwłaszcza kobiety, głównie ich ubiory, dobór kolorów i ozdób. Spoglądając ukradkiem na trzymającą się za ręce parę zakochanych, siedzącą przy stoliku obok, z żalem myślała o swym ostatnim zawodzie miłosnym. Kanalia z tego Wacka! Jak on mógł?

Za każdym razem była zakochana po same uszy. Oddawała się całą duszą i całym ciałem. Niestety, żadnego mężczyzny nie potrafiła zatrzymać na dłużej.

To chyba dlatego, że nigdy nie przeżyłam orgazmu – zastanawiała się nad swoim niepowodzeniem. Każdy z nich w krótkim czasie orientował się, że udaję... Ale... co to jest, do cholery? – zdenerwowała się. Może jestem lesbijką...? No, skądże! Nie wyobrażam sobie tego z kobietą... Już wiem! – doznała olśnienia. To dlatego, że nigdy w łóżku nie myślę o sobie, tylko z drżeniem serca staram się, by memu partnerowi było jak najprzyjemniej... No i to moje całkowite, bezgraniczne oddanie. Mężczyźni chcą zdobywać kobietę... E, chyba już nigdy nikt się we mnie tak naprawdę nie zakocha... Może też dlatego, że jestem taka zamknięta w sobie?

Najgorsze chyba było, że gdy poznała jakiegoś mężczyznę, natychmiast zakochiwała się i od razu szła z nim do łóżka. Nie, żeby miała taki wybujały temperament, tylko... był to dla niej jedyny sposób na przełamanie obcości. Zespolenie się z męskim ciałem uwalniało ją od dojmującego uczucia wyobcowania. Wzmagało poczucie własnej wartości, bo była dobra w łóżku. Nie znała innego sposobu na dowartościowanie się. Dawanie mężczyznom rozkoszy sprawiało jej satysfakcję. Najbardziej lubiła moment wytrysku. Czuła się wtedy taka... spełniona... Wyzwolona. Nie obawiała się ciąży, gdyż od wczesnej młodości zażywała tabletki antykoncepcyjne.

Muszę się pogodzić z samotnym życiem – myślała zrezygnowana, obserwując ludzi wchodzących do ogródka kawiarni. Przecież nie jest znowu aż tak źle. Nikt nie stara się mnie zmienić na swoją modłę. Nie muszę nikomu usługiwać. Mam czas dla siebie, na czytanie książek, na słuchanie muzyki... Gdzie miałabym szukać kogoś, kto chciałby słuchać Beethovena, Brahmsa...? Trzeba by chodzić na koncerty symfoniczne. Może wtedy znalazłabym jakąś bratnią duszę? Ale to za drogo, płyty mniej kosztują... Jednak Wacek lubił taką muzykę. Tak dobrze było nam ze sobą – rozmarzyła się. Niewiele brakowało, a miałabym z nim orgazm... Jak mógł bez słowa ze mną zerwać?

Omal nie dostała zawału, gdy po jakimś czasie obejrzała na Facebooku jego pseudo-ślub z pewnym lekarzem, który zapewnił biednemu pielęgniarzowi wyższy standard życia. Na tle bujnego kwiecia zakładali sobie na palce obrączki, obejmowali się i całowali... Żałosne! Ohyda! Jak można się tak sprzedać? – myślała z obrzydzeniem.

Nagle poczuła na sobie czyjś wzrok. Młody mężczyzna, siedzący samotnie opodal, wpatrywał się w nią z lekkim uśmiechem na ustach. To jakiś uwodziciel – pomyślała, odwracając głowę. Ale co mi zależy? – przyszło jej nagle na myśl. Trzeba by spróbować wreszcie z jakimś Austriakiem... Usłyszeć czułe niemieckie słowa byłoby podniecające. Gdy młodzieniec przestał na nią patrzeć, zlustrowała go od stóp do głów. Miał na sobie granatowe spodnie z zaprasowanymi kantami i bladoniebieską koszulę. Wyglądał, jakby wybierał się do teatru. Wszystko na nim lśniło czystością. Był starannie ogolony. Jej uwagę zwróciły jego zadbane dłonie. Szybko spuściła głowę, gdy znów spojrzał w jej kierunku. E, nie ma sensu. Znowu się zakocham i będę cierpiała, jak mnie facet porzuci – zastanawiała się, czy odwzajemnić uśmiech nieznajomego. Zresztą, o czym miałabym z nim rozmawiać? Pewnie wypytywałby mnie o sprawy osobiste, a ja nie mam ochoty na opowiadanie o sobie.

Przyjrzała mu się po raz drugi, gdy rozmawiał z kelnerką. Miał wyjątkowo malowniczą głowę. Jego ciemne, falujące, zakrywające kark włosy były starannie ułożone. Duże, pełne usta rozchylały się, ukazując lśniące bielą zęby. No i te oczy! Okolone ciemnymi, gęstymi brwiami jaśniały w jego smagłej twarzy jak dwa szafiry. Gdyby nie duży nos, byłby podobny do jej idola Toma Cruise’a. Oczy miał takie same...

Szybko spuściła wzrok, kiedy oddaliła się od niego kelnerka, która po chwili zjawiła się przed nią z dużym kawałkiem tortu Sachera.

– To od tego pana z naprzeciwka – oznajmiła.

Martyna uśmiechnęła się do nieznajomego i powiedziała tak głośno, by mógł usłyszeć:

– Dziękuję.

Natychmiast znalazł się przy jej stoliku.

– To ja dziękuję, że przyjęła pani ode mnie ten kawałek ciasta – rzekł, połyskując zębami w uśmiechu. – Bałem się, że nie spodoba się pani mój pomysł na zawarcie znajomości... Pozwoli pani, że się dosiądę?

– Proszę – odpowiedziała lakonicznie, wymieniając z nim dłuższe spojrzenie.

– Jest pani taka smutna, chciałem panią rozweselić, a nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Nie ma mi pani tego za złe? – pytał z przepraszającym uśmiechem.

– Wręcz przeciwnie. Poprawił mi pan nastrój – odpowiedziała zachęcająco, gdyż spodobało się jej jego zakłopotanie.

– Ma pani oczy zranionej sarny. Nie będę zbyt wścibski, jeśli spytam, kto panią skrzywdził? – spytał nieśmiało.

– Nikt mnie nie skrzywdził – obruszyła się niezadowolona, że ktoś wtrąca się do jej życia.

– A te piękne włosy są naturalne czy rozjaśnione? – zmienił temat, reagując na jej naburmuszoną minę.

– Naturalne – odpowiedziała z dumą, a twarz jej się rozpogodziła.

– Takie włosy to majątek... Pani nie jest Austriaczką, prawda?

Znowu się zachmurzyła.

– Nie rozmawiajmy o mnie – odpowiedziała opryskliwie.

– A o czym chciałaby pani porozmawiać? – spytał niezrażony jej tonem.

– O panu – rzekła, nie zastanawiając się zbyt długo.

– Och, przepraszam. Zupełnie straciłem głowę. Zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Martin Zelenka. A pani? – mówił, obserwując wyraz jej twarzy zmieniający się z minuty na minutę.

– Dziwnym zbiegiem okoliczności też Martyna – zdradziła łaskawie swe imię.

– Widzi pani, mamy ze sobą wiele wspólnego. Te same imiona... Już wiem. Jest pani Polką – rzekł z uśmiechem, który nie schodził z jego twarzy. Zgadłem?

W odpowiedzi skrzywiła się i skinęła potakująco głową.

– Świetnie mówi pani po niemiecku. Wyczułem tylko lekki akcent, bo mam muzyczne ucho – zagadywał ją, jakby się obawiał, że za chwilę odprawi go z kwitkiem. – Studiuję w Akademii Muzycznej i gram na skrzypcach w orkiestrze katedry świętego Szczepana. Musi pani jutro przyjść na mszę o dziewiątej trzydzieści. Gramy Wielką Mszę Bacha.

– Zazdroszczę panu – rzekła ze szczerym podziwem. – Bardzo chciałabym umieć dobrze grać na jakimś instrumencie – rozgadała się nagle, zupełnie już rozluźniona. – Moja matka też gra na skrzypcach, jest nauczycielką w szkole muzycznej. Usiłowała nauczyć mnie gry na fortepianie, gdy okazało się, że nie mam ucha do skrzypiec, ale nie wykazywałam ani zdolności, ani zainteresowania w tym kierunku. Wolałam rysować i czytać książki. Może dlatego, że mama zmuszała mnie od wczesnego dzieciństwa do żmudnych ćwiczeń, a ja nie robiłam postępów i zniechęciłam się. Trochę gram, ale słabo. Teraz zresztą nie mam pianina i właściwie chyba zapomniałam już nawet to, czego zdołałam się nauczyć. Mimo to kocham klasyczną muzykę.

Młodzieniec słuchał jej z przyjemnością, wpatrzony w jej czarne oczy. Jego muzyczne ucho zafascynowane było tembrem i barwą jej głosu, a także sposobem mówienia i oryginalnym, melodyjnym akcentem. Jaki ona ma ciepły i zmysłowy alt – myślał zauroczony. No i te cudowne oczy!

– A jednak rozmawiamy o pani – powiedział przekornie. – Miałem nosa, zwracając na panią uwagę, wyczułem bratnią, muzykalną duszę. – To może teraz powiedziałaby mi pani nieco więcej o sobie?

– Mam taki... może niezbyt ciekawy zawód, ale go lubię – rzekła, bez najmniejszego śladu niechęci do opowiadania o sobie, gdyż poczuła szczególną sympatię do młodzieńca. – Jestem asystentką dentystyczną – mówiła, pałaszując słynny wiedeński tort Sachera. – Matka chciała, żebym skończyła jakieś studia, ale nie miałam zbyt dobrych stopni. Zamiast się uczyć, zaczytywałam się w romansidłach. Poza tym chciałam się jak najszybciej uniezależnić i mieć praktyczny zawód, by nie być dla niej ciężarem...

– Tak niespodzianie spotkało mnie dzisiaj szczęście... w nieszczęściu – przerwał jej z entuzjastycznym wyrazem twarzy. – Wie pani, nie mam czasu na chodzenie po kawiarniach, ale umówiłem się tutaj z koleżanką z mojego roku. Wybieramy się na koncert do pobliskiego kościoła świętego Piotra, bo gra tam dziś czwórka naszych kolegów. Taki kwartet... Jednak nie przyszła – rozłożył bezradnie ręce.

– To proszę do niej zadzwonić – doradziła, wzruszając ramionami.

– Dzwoniłem, ale nie odpowiada. Teraz to już nieważne, bo dzięki temu poznałem panią... Ona... jest straszną dziwaczką. Chodzę za nią już od dłuższego czasu, ale ona mnie unika. W końcu łaskawie umówiła się, no i – widzi pani – nie przyszła... Ach… – machnął ręką. – Nie mam szczęścia do kobiet. Raczej mężczyźni... – ugryzł się w język. Zasmucił się i zadumał. Trwało to jednak nie dłużej niż minutę.

– Może pani poszłaby ze mną na ten koncert? – spojrzał jej w oczy z proszącym wyrazem.

– Chętnie – ucieszyła się Martyna. – Lubię muzykę kameralną. Jest subtelniejsza od symfonicznej, chociaż... symfonia to jest coś... najwspanialszego. Podniosłego, wzniosłego... Ale dzisiaj jestem w takim nastroju, że potrzebuję czegoś dla uspokojenia duszy...

W tym momencie Martin poderwał się z miejsca, patrząc na drzwi.

– O, jest. Spóźniła się prawie godzinę. Bardzo panią przepraszam – złożył ręce w błagalnym geście. – Tu jest moja wizytówka. A tu druga. Proszę z tyłu napisać na niej swój numer. Zadzwonię i wybierzemy się na jakiś inny koncert... Za tort już zapłaciłem przy swoim stoliku.

Zagryzła wargi zawiedziona. Patrzyła, jak młodzieniec podchodzi do ślicznej czarnulki w długiej barwnej sukni, przypominającej skrzydła motyla, mówi coś do niej, pokazując na zegarek, a następnie spiesznie wychodzi z nią z kawiarni.

ROZDZIAŁ 2Nie chciała być Polką. Tym bardziej, że – według jej domysłów – jej ojciec musiał być Austriakiem.

Po wyjściu Martina zachmurzyła się, niezadowolona, że rozpoznał u niej cudzoziemski akcent. Wciąż ćwiczyła wymowę, naśladując szefa i koleżanki. Usiłowała nawet myśleć po niemiecku, co jednak niezbyt często się jej udawało. Chciała uchodzić za Austriaczkę. Wstydziła się swych ziomków, bluzgających na ulicy wulgarnymi słowami, zionących na odległość alkoholem.

Było też w Wiedniu wielu kulturalnych, wykształconych Polaków, ale ci nie rzucali się w oczy. Jednak nawet oni nie wzbudzali jej sympatii. Spotykali się na licznych polskich imprezach, w których parę razy uczestniczyła. Niestety, nie czuła się wśród nich dobrze. Byli jacyś... inni, nie spotykała takich w Polsce. Nie tylko chciała uchodzić za Austriaczkę, ale i... czuła się nią. Różniła się od swych rodaków powściągliwością i utrzymywaniem dystansu wobec innych, dyskretnym ubiorem i makijażem, co bardziej pasowało do Austriaków. Polacy byli – jej zdaniem – we wszystkim przesadni i zbyt wylewni. Każdemu nowemu znajomemu natychmiast opowiadali cały swój życiorys. Kobiety stroiły się i malowały wyzywająco. Mężczyźni... Zastanowiła się przez chwilę, jak określić swą niechęć do nich. Właściwie współczuła im. Albo bezczelnością maskowali kompleksy wobec tubylców, albo kulili się w sobie z poczucia niskiej wartości. Wszyscy wydawali się jej nienaturalni. Jedynie Polacy, znający dobrze język, zachowywali się normalnie, ale oni wtapiali się w wiedeńską rzeczywistość i unikali polonijnego środowiska. Podobnie jak ona. Nie, nie. Nie chciała być Polką. Tym bardziej, że – według jej domysłów – jej ojciec musiał być Austriakiem. Przez całe życie nosiła w sercu jego obraz, który zmieniał się wraz z jej dorastaniem, aż w końcu ustabilizował się. Stał się tak wyraźny, że czasami widziała go przed sobą. Był to wysoki blondyn z ciemnymi oczyma. Nos i usta miał większe niż ona, lecz podobne. Typowy biznesmen w eleganckim garniturze. Ostatnio doszło do tego, że rozmawiała z nim po niemiecku. Opowiadała mu o sobie, o swoich troskach i kłopotach, zasięgała jego rady w różnych sprawach. Istna fantasmagoria.

Pochodziła z Bielska-Białej – miasta związanego z Austrią od czasów Austro-Węgier, gdy wchodziło w skład austriackiego Śląska. Szczególnie bliskie więzi łączyły je ze stolicą monarchii habsburskiej, gdyż architekci i artyści wiedeńscy mieli walny udział w kształtowaniu wizerunku Bielska. Angażowani byli do projektowania różnych budowli oraz ich wyposażenia. Przyjęto wówczas pewien styl naśladownictwa, który po latach przyniósł Bielsku miano „małego Wiednia”.

Matka Martyny często opowiadała o swym dziadku, który w Wiedniu ukończył studia. Kochał to miasto, co obie po nim odziedziczyły. Zwiedzała je z matką kilkakrotnie. Marzyła o tym, by w nim zamieszkać. Pilnie uczyła się niemieckiego, który obok polskiego należał do jedynych przedmiotów, z których miała w szkole bardzo dobrą ocenę. Już wtedy wyobrażała sobie, że jej nieznany ojciec jest Austriakiem. Matka początkowo enigmatycznie odpowiadała na jej pytania o niego. Najpierw powiedziała, że zginął w wypadku samochodowym. Gdy jednak dziewczynka domagała się zdjęć tatusia i innych pamiątek po nim, wyznała, że nie wie, kto jest jej ojcem.

– Jak to możliwe, że nie wiesz? – pytała dziewczynka ze łzami w oczach. – Musisz wiedzieć, mamusiu! Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? Tak cię skrzywdził, że nie chcesz go znać?

– Odczep się ode mnie z tymi pytaniami! – złościła się kobieta. – Nie masz ojca i koniec. Nie żyje. Nie chcę z tobą o tym rozmawiać, rozumiesz?

Nie próbowała też pytać o to babki czy kogoś innego z rodziny, gdyż nigdy nikt nie wspominał o jej ojcu. Rozumiała, że jest to jakaś wstydliwa tajemnica.

Kochała matkę, jak każde dziecko, ale bała się jej. Wiedziała, że temat ojca jest tematem tabu. Jednak wciąż o tym myślała. Zazdrościła koleżankom ojców, nie mogła się z tym pogodzić, że tylko ona jedna go nie ma. W końcu wymyśliła sobie historyjkę o Austriaku, który przebywając w Polsce w interesach, uwiódł matkę, po czym wyjechał i zerwał z nią kontakt. Marzyła, że kiedyś przyjedzie i zabierze ją do Wiednia, do tego – jej zdaniem – najpiękniejszego w świecie miasta.

Przecież ona musi znać jego nazwisko – zastanawiała się w skrytości. Mogłabym go odszukać gdzieś tam w Austrii. Nie miała jednak śmiałości, by w dalszym ciągu indagować o to surową matkę, która w dzieciństwie często karała ją biciem po pupie. Złościła się na nią, że nie chce ćwiczyć na pianinie, że źle się uczy. Dziewczynka nigdy nie zaznała od niej czułości, pieszczot. Była zahukana, melancholijna i skryta. Przez całe życie marzyła o ojcu Austriaku, aż w końcu uwierzyła w wymyśloną przez siebie wersję swego poczęcia. Teraz w Wiedniu coraz częściej myślała, że musi w końcu dowiedzieć się od matki, jak nazywa się jej ojciec. Może też tu mieszka?

*

Po wyjściu Martina zrobiło się jej smutno. Przy innych stolikach ludzie prowadzili rozmowy, tuż obok niej wciąż siedziała para trzymająca się za ręce. Fizyczny wręcz ból samotności ścisnął jej gardło. Ten właśnie, często odczuwany ból powodował, że w celu uśmierzenia go, szła do łóżka z dopiero co poznanym mężczyzną. Rozglądała się za kelnerką, by na pocieszenie zamówić lampkę wina, gdy poczuła na sobie czyjś wzrok. Dwa stoliki dalej siedział samotny mężczyzna koło sześćdziesiątki, który przyglądał się jej uważnie. O Boże, może to mój ojciec? – poczuła przyspieszone bicie serca. Wprawdzie człowiek odbiegał wyglądem od jej fantasmagorycznego obrazu, ale odniosła wrażenie, że jest do niego podobna. No nie, ja dzisiaj chyba zwariowałam – przywoływała się do porządku. Na Graben zdawało mi się, że jestem bogatą damą, teraz zobaczyłam ojca. Kompletny obłęd.

Uśmiechnęła się bezwiednie do mężczyzny. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. Niespeszona przyglądała się mu uważnie. Miał jasne włosy, lekko przyprószone siwizną. Ciemne oczy, tak jak ona... Rysy jego twarzy wydawały się jej podobne do jej nosa i ust. Lata poorały jego twarz zmarszczkami, przyćmiły blask oczu, jednak widziała w niej swoje odbicie. Przecież zdarzają się takie przypadki – myślała podniecona tym odkryciem. To może być mój ojciec. Przez jakiś czas walczyła ze sobą, jednak w końcu zebrała się na odwagę i podeszła do niego, co było do niej niepodobne.

– Bardzo przepraszam, ale chciałabym pana o coś spytać – powiedziała podekscytowana, czując, jak pałają jej policzki.

– Spytać? No... proszę usiąść – wybełkotał zaskoczony mężczyzna, mierząc ją od stóp do głów.

– Czy był pan kiedyś, w młodości w Polsce? – wyrzuciła z siebie pytanie, siadając przy jego stoliku.

– Nie, nigdy tam nie byłem – odpowiedział z wyrazem zaskoczenia na twarzy.

– To niemożliwe! – krzyknęła. – Przepraszam – zreflektowała się natychmiast.

– No, no. Dziwny sposób zawierania znajomości – uśmiechnął się starszy pan, odzyskując równowagę.

– Bardzo... przepraszam. Nie będę panu przeszkadzać – rzekła zmieszana, zamierzając odejść.

Zawstydzona rozejrzała się po kawiarni, czy ktoś nie zwrócił uwagi na jej zachowanie.

– Zostań, podobasz mi się – zatrzymał ją mężczyzna. – Przecież możemy porozmawiać, chociaż nie byłem nigdy w Polsce. – Mam na imię Erwin, a ty jak się nazywasz?

Zrozumiała za kogo ją wziął, ale coś przykuło ją do siedzenia.

Może on kłamie, bo ma nieczyste sumienie wobec mojej matki? – Trudno jej było wybić sobie z głowy, że znalazła ojca. On coś ukrywa... Nie wiadomo, co robił w Bielsku. To może być jakaś tajemnica... Muszę go bliżej poznać...”

– Jesteś pewnie Polką – stwierdził Erwin, przerywając milczenie. – No powiedz wreszcie, jak masz na imię.

– Martyna – wyszeptała, spuszczając głowę.

– Ładne imię. Wypijesz ze mną kieliszek likieru? – zachęcił ją z obleśnym uśmieszkiem.

– Chętnie – odpowiedziała niespodzianie dla samej siebie.

– No, nie wyglądasz na taką... ale... pozory mylą – rzekł, kręcąc głową z niedowierzaniem.

– Bo nie jestem – zaprzeczyła gorliwie, czerwona jak burak.

– To z jakiego powodu mnie zaczepiłaś? – uśmiechnął się ironicznie.

– Myślałam... że pan jest... moim... ojcem – wybąkała coraz bardziej zmieszana.

– Nie opowiadaj bajek! – zniecierpliwił się. – Pijemy likier i idziemy. Na zdrowie. Prost!

Wypiła jednym duszkiem, decydując się nagle na pójście do łóżka z tym mężczyzną. Spragniona była bliskości, którą dawało jej uprawianie seksu. Obojętnie z kim. Brakowało jej tego cudownego uczucia zespolenia w jedno. Tym bardziej, że facet był przystojny, zadbany, sympatyczny.

– Pójdziemy do mojego samotnego przyjaciela, który mieszka tu niedaleko – mówił Erwin z wyraźnym podnieceniem. – O właśnie dzwoni! – ucieszył się. Wyjął z kieszeni garnituru komórkę.

– Tak... Słuchaj Georg, wybieram się do ciebie z dziewczyną – mówił ściszonym głosem. – Masz coś w barku, czy mam przynieść... Świetnie! To się zabawimy. Cha, cha, cha – zaśmiał się rubasznie.

Nigdy jeszcze nie była w tak wspaniale urządzonym mieszkaniu na starym mieście. Antyki, obrazy... Znów poczuła się podobnie, jak przed wystawą sklepu jubilerskiego. Przyjaciel Erwina był nieco młodszy od niego. Choć niezbyt przystojny, też się jej spodobał. Może dlatego, że olśnił ją otaczający zewsząd luksus. Popijali koniak, mężczyźni opowiadali dowcipy, raz po raz wybuchając gromkim śmiechem. Martyna wpatrywała się w Erwina. Im bardziej miała w czubie, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że on jest jej ojcem. Miał takie same jak ona ciemne oczy i podobny uśmiech.

– Dlaczeego... nie chcesz się... przyznać, że w młodoości byłeś w Polsce i miałeś przygoodę z moją matką? – spytała zaczepnie, kompletnie już zalana.

Mężczyźni spojrzeli na siebie porozumiewawczo i milczeli. Pomyśleli, że z dziewczyną jest coś nie w porządku.

– Nie możesz zaprzeczyć – upierała się. – Przecież jestem do ciebie podobna. Te same oczy, nos, usta.

– No, nie wiedziałem, że jestem taki ładny – zaśmiał się Erwin. – Chodź do tatusia! – Posadził ją sobie na kolanach i zaczął lubieżnie obmacywać.

– Nie! – wyrywała mu się z objęć. – Nie mogę z własnym ojcem iść do łóżka!

– To może wolisz z wujkiem Georgiem? – zarechotał drugi z mężczyzn.

– Przestań się wreszcie wygłupiać! – krzyknął „tatuś”. – Przecież wiedziałaś, po co tu idziemy. Sama mnie zaczepiłaś.

Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Georg podążył za nimi, chichocząc. Milczała. Nie usiłowała się wyrwać, gdyż kręciło się jej w głowie i czuła ogromne podniecenie. Sama się rozebrała. Oni również. Erwin natychmiast ją posiadł. Ach, ach! – jęczała. To było cudowne znów poczuć się wypełnioną, zjednoczoną z mężczyzną. Nie oponowała, gdy Georg włożył jej do ust członka. Wkrótce obaj się spuścili, lecz ona mimo wszystko nie doznała upragnionego orgazmu. Zdecydowała, że tym razem musi go osiągnąć. Położyła się na jednym z mężczyzn. Nie wiedziała nawet, na którym. Zaczęła go namiętnie całować i znowu doszło do stosunku. Gdy skończyli, wszedł na nią drugi. Teraz obracali ją na wszystkie strony na zmianę. A chociaż orgia ta długo trwała, Martyna nie osiągnęła upragnionego orgazmu. Gdy opadła na poduszkę, poczuła się straszliwie zmęczona. Zdawało się jej, że z wszystkich stron obejmuje ją pustka, jakby znajdowała się w ciemnej przestrzeni. Chociaż oczy miała szeroko otwarte, niczego nie widziała, ani mężczyzn, ani otaczających ją sprzętów. Serce jej ściskał dojmujący smutek. Teraz dopiero zdała sobie sprawę, jak nisko upadła. Leżeli przez jakiś czas wyczerpani w milczeniu. W końcu Erwin wstał, ubrał się i wyjął portfel.

– Dobra jesteś „córeczko” – zarechotał. – Masz tu sto euro. Daj mi numer telefonu. Będę do ciebie od czasu do czasu dzwonił.

Szybko włożyła bieliznę i sukienkę.

– Nie