Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zabawny zbiór krótkich historyjek z życia znanych ludzi. Autor zestawił je w grupy związane z zawodem czy rolą, jaką dana osoba odegrała w historii świata. Są wśród nich władcy i politycy, wodzowie i wojskowi, duchowni i święci, uczeni i wynalazcy, filozofowie, pisarze, poeci i dziennikarze, malarze, rzeźbiarze, muzycy, aktorzy i piosenkarze, gwiazdy telewizji i sportu. Książka wzbogaca naszą wiedzę o życiu prywatnym znanych osób, jest też miłą i pełną humoru lekturą relaksującą.
Antologia zawiera około 1500 anegdot, podzielonych na 14 rozdziałów. Na końcu książki znajduje się indeks z krótkim opisem występujących w niej osób.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 546
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Elżbieta Spadzińska-Żak
Korekta
Zespół
Fotografie na okładce
© Wikimedia Commons
Redakcja techniczna, skład i łamanie
Grzegorz Bociek
Damian Walasek
Wydanie I, Chorzów 2012
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3 c
tel. 32-348-31-33, 32-348-31-35, fax 32-348-31-25
office@videograf.pl
www.videograf.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2012
ISBN 978-83-7835-085-9
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Przed królem Sparty Agezylaosem stanęło pewnego dnia kilku mocno poznaczonych bliznami wojowników.
– Te rany, królu, są dowodem, że nie uciekaliśmy przed nieprzyjacielem – zaczęli się chwalić.
– Wierzę – odpowiedział Agezylaos. – Wolałbym wszelako mieć na służbie tych, którzy was tak pokiereszowali.
Car Aleksander I Romanow otrzymał raz od biednego jeszcze wtedy poety Chea-plera tomik poezji z dedykacją. Podziękował mu w ten sposób, że kazał związać setkę banknotów storublowych na kształt książki i – umieściwszy na karcie tytułowej napis: „Poezje Aleksandra I” – posłał ją Cheaplerowi. Nazajutrz poeta odpisał:
„Poezje te podobały mi się tak bardzo, że pragnąłbym czym prędzej przeczytać tom drugi”.
Po kilku dniach otrzymał to, o co prosił, jednakowoż na końcu przesyłki od cara znalazły się słowa:
„Koniec tomu drugiego i ostatniego”.
Kiedy 4 kwietnia 1886 roku Dymitr Karakozow dokonał w Petersburgu nieudanego zamachu na życie cara Aleksandra II, ten w pierwszym porywie wykrzyknął do pojmanego:
– Ty Polak?
– Nie – odparł Karakozow.
– To za co? – zapytał zdumiony car.
Król Kastylii Alfons X, zwany Mądrym, odznaczył kiedyś jednego z uczonych najwyższym orderem królestwa.
– Dziękuję Waszej Królewskiej Mości za krzyż, na który w pełni zasłużyłem – powiedział uczony.
– Jak to jest – zapytał nieco zdziwiony takim brakiem skromności monarcha – że wszyscy dotąd przeze mnie odznaczani, dziękując za uhonorowanie mówili, że na wyróżnienie nie zasługują?
– Prawdę szczerą mówili – padła odpowiedź.
August II Mocny słynął ze swej siły fizycznej. Będąc pewnego razu w podróży, zajechał do przydrożnej kuźni, ażeby mu kowal podkuł konia. Kiedy podkowa została już zrobiona, król wziął ją do ręki, złamał i odrzuciwszy na bok, powiedział:
– Kiepska!
Kiedy przyszło do płacenia, wręczył jednak kowalowi całego talara, co na owe czasy było sumą dosyć znaczną. Kowal wziął monetę, złamał ją w palcach i rzuciwszy królowi pod nogi, rzekł:
– Kiepska!
Podobno zaskoczony August dał dowcipnemu kowalowi jeszcze kilka talarów.
Król August II Mocny jechał przez Podlasie. Miejscowi wieśniacy nie mogli takiej okazji przeoczyć, nigdy przecież monarchy nie widzieli. Tymczasem August zmęczony zasnął w kącie karety, a w oknie powozu pojawiła się głowa wyglądającego buldoga.
– Jaki ten Najjaśniejszy Pan do psa podobny – skomentował jeden z widzów.
Król Danii Christian X przybył kiedyś na otwarcie portu w mieście Aarhus. Po drodze witały go na ulicy tłumy dzieci, wznosząc okrzyki na cześć władcy i machając chorągiewkami.
– Skąd tu się wzięło aż tyle dzieci? – zapytał monarcha towarzyszącego mu burmistrza.
– Ach, Wasza Królewska Mość – odparł zagadnięty – toż na tę uroczystość przygotowywaliśmy się już od kilku lat.
Ślub Maryny Mniszchówny z Dymitrem Samozwańcem odbył się 27 listopada 1605 roku w krakowskim kościele Najświętszej Marii Panny. Był to tak zwany ślub per procura. Udzielił go biskup krakowski Bernard Maciejowski, a w zastępstwie pana młodego wystąpił rosyjski poseł, Atanazy Własiew. Gdy przystąpiono do ceremonii zaślubin, biskup zapytał zgodnie ze zwyczajem, czy Dymitr nie ślubował już komu innemu wiary małżeńskiej.
– A czy ja wiem? – odpowiedział szczerze Własiew. – Pod tym względem nie udzielił mi żadnej instrukcji.
Król Anglii Edward VII, jeszcze jako książę Walii, często popadał w finansowe kłopoty. Pewnego razu zwrócił się listownie do matki, królowej Wiktorii, z prośbą o przesłanie mu dziesięciu funtów szterlingów. Znana z surowych zasad władczyni oczywiście nie tylko, że nie przekazała mu oczekiwanej kwoty, ale napisała jeszcze długi list pełen dobrych rad i pouczeń. Po paru dniach otrzymała odpowiedź:
„Droga Mateczko! Dziękuję Ci za cenny dla mnie list, który ze względu na niezwykłą treść udało mi się sprzedać zbieraczowi autografów królewskich za dwadzieścia funtów!”.
Podróżując kiedyś incognito przez Szkocję, król Edward VII zatrzymał się w pewnym małym hoteliku. Rano, kiedy właściciel przyniósł do pokoju gorącą wodę, zastał króla przy goleniu.
– Pańska twarz – powiedział – wydaje mi się znajoma. Czy pan czasem nie pozostaje w służbie u króla?
– Zgadza się – odpowiedział Edward VII. – Właśnie golę Jego Królewską Mość.
Edward VII był bardzo surowy dla swoich dzieci, uważając to za ważny element wychowania. Pewnego razu, podczas uroczystego obiadu, jego syn – późniejszy król Jerzy VI – usiłował zwrócić na siebie uwagę ojca:
– Tatusiu – zaczął, ale nie został dopuszczony do głosu.
– Dziecko powinno tylko odpowiadać na pytania – usłyszał. – A ja o nic nie pytałem.
Dopiero po skończonym obiedzie król udzielił swej pociesze głosu.
– No i cóż takiego ważnego chciałeś mi powiedzieć? – zapytał.
– Już za późno – odrzekł malec.
– Jak to za późno?
– Za późno. Bo w sałacie, którą tatuś zjadł, była gąsienica.
Gdy król Edward VII był jeszcze młodym człowiekiem, został na lekcji religii surowo skarcony przez księdza:
– Niech Wasza Królewska Wysokość nie zapomina, że jest jeszcze coś wyższego od króla!
– Wiem! – zawołał Edward. – As.
Podczas jednej ze swych podróży po Francji król Edward VII złożył wizytę ministrowi spraw zagranicznych Teofilowi Delcassemu w jego mieszkaniu przy bulwarze Clichy. Gdy wysiadł z powozu, mała kwiaciarka stojąca przed domem podeszła do niego i powiedziała:
– Ma pan taką smutną minę. Niech pan kupi bukiecik fiołków.
Król uśmiechnął się, wziął bukiecik i dał jej funta szterlinga. Dziewczyna zaczęła uważnie oglądać nieznaną jej monetę i nagle krzyknęła uradowana:
– Taka sama gęba jak jego!…
Królowa Wielkiej Brytanii Elżbieta II, zwiedzając galerię obrazów, zatrzymała się przed portretem Salomona Dicka. Przewodnik wyjaśnił, że był to człowiek, który sprowadził do Anglii rabarbar.
Król Egiptu (przed rewolucją Nasera) Faruk I grał pewnego razu z towarzystwem w pokera.
– Mam dwie pary, asy na waletach – zadeklarował przy sprawdzaniu jeden z grających.
– Brr! Nie lubię rabarbaru! – odparła królowa, patrząc z grymasem na obraz.
– A ja trójkę dziesiątek – oświadczył drugi.
– Ja zaś karetę dam – powiedział król i zabrał pieniądze.
– Czy mógłby pan pokazać? – zapytano go.
– Po co? – zdumiał się Faruk. – Samo królewskie słowo powinno panom wystarczyć.
Anzelm Rothschild, syn założyciela słynnego domu bankierskiego, mieszkający na stałe w Wiedniu, postanowił wybudować linię kolejową. Musiał jednak otrzymać na to zgodę cesarza Ferdynanda I, który go serdecznie nienawidził. Kanclerz Metternich długo się wahał z przedłożeniem władcy petycji bankiera. Kiedy w końcu się na to zdecydował, usłyszał ze zdumieniem:
– Dać mu zgodę! Natychmiast! Mam go wreszcie. Głupiec! Nie wie, że tam kursują dwa omnibusy tygodniowo i zawsze są puste!
I tak powstała jedna z najbogatszych i największych sieci kolejowych Europy, której akcje o nominalnej wartości 100 guldenów doszły wkrótce do 6000.
Za upośledzonego umysłowo Ferdynanda I rządził praktycznie kanclerz Klemens Metternich. Po wypadkach roku 1848 cesarz abdykował na rzecz bratanka, Franciszka Józefa I. Dwadzieścia lat później odwiedził go w Pradze jeden z państwowych dostojników.
– Jak stoją nasze sprawy we Włoszech? – zapytał go
– Ależ sire, przecież straciliśmy je – odpowiedział przybyły.
– A nasze sprawy w Niemczech?
– Sire, Niemcy straciliśmy również.
– Doprawdy nie rozumiem, po co zrzekłem się tronu – zirytował się ekscesarz. – Mogłem równie dobrze jak mój bratanek oddawać jedną prowincję po drugiej.
Grupa dworzan starała się przekonać Filipa II Macedońskiego, aby ten usunął z dworu osobę, która wyraziła się o nim niepochlebnie.
Pewien dworzanin króla Hiszpanii Filipa IV pozwolił sobie kiedyś wyrazić się o władcy bardzo nieprzychylnie.
– Cóż – odrzekł władca. – Gdybym chciał pozbyć się tych, którzy mówią o mnie źle, musiałbym usunąć z dworu wszystkich.
– Skaż go, królu, na wygnanie – poradzono mu.
– O, tego nie uczynię – odparł Filip.
– A dlaczegóż to, Najjaśniejszy Panie?
– Bo wtedy będzie mówił jeszcze gorzej.
Do króla Francji Franciszka I de Valois przyszedł pewnego razu jego błazen, nazwiskiem Triboulet.
– Obraziłem swymi żartami możnego pana – przyznał. – On zaś poprzysiągł mi krwawą zemstę. Królu, ratuj!
– Nic się nie bój – uspokoił go władca. – Gdyby ktoś ośmielił się zabić mego błazna, w kwadrans później zawisłby na szubienicy.
– O, panie – powiedział nieuspokojony bynajmniej do końca trefniś. – A czy nie można by zrobić tego kwadrans wcześniej?
W ślad za złożoną przez Franciszka Józefa I we wrześniu 1880 roku obietnicą przekazania Wawelu w ręce polskie, Kancelaria Dworu poinformowała władze Krakowa, iż – zgodnie z osobistymi wyliczeniami Najjaśniejszego Pana – zwrot zamku ma kosztować 2 miliony 714 tysięcy 606 koron i 89 halerzy.
Zebrana na nadzwyczajnym posiedzeniu rada miasta zatelegrafowała do Wiednia, iż – przy całym ogromie szacunku dla monarchy – kwota ta „wydaje się nieco dziwna”. Po długich targach Austriacy oddali ostatecznie Wawel za 2 miliony 714 tysięcy 606 koron i 50 halerzy.
Zaoszczędzoną kwotę magistrat przeznaczył na urodzinowe kwiaty pod portretem monarchy.
Generał Antoni Galgoczy, zarządca okupowanej Bośni i Hercegowiny, a przez pewien czas komendant twierdzy Przemyśl, rozliczając się na żądanie ministerstwa finansów z przekazanej mu na pewną inwestycję sumy, napisał:
„Dziesięć milionów koron otrzymano, dziesięć milionów koron wydano”. Ministerstwo zażądało jednak bardziej szczegółowych rozliczeń, twierdząc, że przysłane przez generała sprawozdanie jest niewystarczające. Galgoczy odpisał:
„Dziesięć milionów koron otrzymano, dziesięć milionów koron wydano. Kto nie wierzy, jest osłem”.
Urażony minister finansów wysłał to „rozliczenie” do wglądu cesarzowi Franciszkowi Józefowi I. Po kilku dniach otrzymał je z powrotem, z dopiskiem:
– Ja wierzę.
W C.K. Austrii istniał swego czasu tytuł radcy handlowego. Ubiegał się o niego fabrykant Nassauer, człowiek bardzo niskiego wzrostu. Gdy go w końcu uzyskał, poprosił o audiencję u cesarza, by mu za to podziękować. Kiedy wszedł, Franciszek Józef I, człowiek słusznego wzrostu, stał akurat odwrócony tyłem. Odwróciwszy się na odgłos kroków, monarcha zobaczył głowę przybysza nie na tym poziomie, na którym zobaczyć się spodziewał. Zdumiony powiedział więc:
– Ależ wstań pan, po co te ceregiele!
Gdy Franciszek Józef I przybył do Pragi, przedstawiono mu wiele osób, a wśród nich wiceprezesa Izby Handlowej nazwiskiem Sommerstein. Podczas prezentacji cesarz zapytał go łaskawie:
– Sommerstein? Jest pan zapewne ojcem majora Sommersteina z mojej gwardii przybocznej?
Pan wiceprezes nigdy nie słyszał o majorze Sommersteinie, nie chcąc jednak wyrzec się zaszczytnego powinowactwa, odpowiedział ostrożnie:
– Ja, ojcem majora Sommersteina? Wszystko możliwe…
Cesarz austriacki Franciszek Józef I zwiedzał kiedyś więzienie. Kiedy tylko wszedł, natychmiast rzuciło mu się do nóg kilku skazańców, prosząc o łaskę i zapewniając, że są całkowicie niewinni. Sytuacja powtarzała się przy każdej niemalże celi. Wreszcie jeden więzień nie poruszył się na jego widok.
– Za co tu jesteś? – zapytał zdziwiony władca.
– Za kradzież, rozbój, gwałt, oszustwo i morderstwo.
– Popełniłeś to wszystko?
– Tak.
Cesarz zawołał dyrektora więzienia:
– Proszę natychmiast wypuścić tego łotra, żeby nie psuł tych wszystkich zacnych ludzi, którzy tu siedzą.
Cesarz Franciszek Józef I zapraszał na wszystkie uroczystości dworskie organizowane w Budapeszcie jednego z hrabiów węgierskich, swego dobrego znajomego i towarzysza łowów. Zdarzyło się, że ów zaproszony nie przybył dwukrotnie na uroczystość. Zauważywszy to, cesarz posłał doń adiutanta z prośbą, aby się zjawił.
– Jakże się masz, drogi hrabio? – przywitał go cesarz. – Dawnośmy się nie widzieli. Gdzież ty się podziewasz?
– Najjaśniejszy Panie – odpowiedział hrabia. – Mam się doskonale, żyję sobie cicho na zamku z dwiema siostrami…
– Czyż nie nudno ci jednak przebywać wyłącznie w towarzystwie sióstr? – dopytywał się władca.
– O nie, Najjaśniejszy Panie, to nie są moje siostry.
Król pruski Fryderyk Wilhelm I nie lubił, gdy się go ktoś bał. Raz, jadąc na przejażdżkę, ujrzał, jak się dwóch Żydów przed nim w krzakach skryło. Kazał woźnicy stanąć i wyszukać ich, po czym zapytał:
– Czemuście się kryli przede mną?
– Bośmy się bali.
– Co!? Baliście się! – zawrzał gniewem król – Wymierzyć im po pięćdziesiąt batów! I zapamiętajcie sobie, łajdaki, że kochać mnie powinniście, a nie bać się!
Gdy król Fryderyk Wilhelm I leżał w roku 1740 na łożu śmierci, czytano mu ustępy z Pisma Świętego, między innymi fragment z Księgi Hioba: „Nago wrócę do ziemi”. Król przerwał wtedy czytanie i zaprotestował:
– Nieprawda, bo będę pochowany w mundurze, jakom w testamencie kazał.
Dwie damy dworu króla Prus Fryderyka II Hohenzollerna, zwanego Wielkim, sprzeczały się w drzwiach, która z nich jest bardziej godna, aby przejść pierwsza. Nie mogąc osiągnąć consensusu, zwróciły się o rozstrzygnięcie sporu do króla, który właśnie nadszedł.
– Niechaj pierwsza wejdzie ta – zadecydował Fryderyk – która jest głupsza.
Razu pewnego w mieście Breslau pewien katolik dopuścił się kradzieży pieniędzy z kościelnej skarbonki. Schwytany i postawiony przed sądem tłumaczył, że otrzymał je od samej Matki Boskiej, która tą drogą pragnęła wspomóc ubogiego. Sąd nie przyjął tego tłumaczenia i wydał wyrok skazujący. Skazany odwołał się do króla Fryderyka II. Ten zwołał gremium teologów, każąc im rozstrzygnąć problem, czy rzeczywiście jest niemożliwe, aby Matka Boska robiła pobożnemu i będącemu w potrzebie katolikowi tego rodzaju podarunki.
– Nie ma takiej niemożliwości – oświadczyli po długich debatach zakłopotani teologowie. – Ale jeśli go zwolnisz, Miłościwy Panie, to on w poczuciu bezkarności dopuści się kolejnej kradzieży.
Wówczas król napisał pod wyrokiem:
„Ułaskawiam podsądnego, ale zabraniam mu pod gardłem przyjmować na przyszłość jakiekolwiek prezenty od Matki Boskiej i innych świętych”.
Król Prus Fryderyk II lubił zadawać swoim rozmówcom kłopotliwe pytania. Na szczęście nie oburzał się, gdy odpowiadano mu śmiało i w dobrym duchu. Pewnego razu zwrócił się do swego osobistego lekarza:
– Iluż to ludzi, doktorze, uśmiercił pan w ciągu całego swojego życia?
– Około trzystu tysięcy – wyznał szczerze medyk. – Ale to i tak dużo mniej niż Wasza Królewska Mość.
Nadworny lekarz Fryderyka II wybrał się do niego w odwiedziny. Został jednak zatrzymany przez królewskiego sekretarza, który poinformował go, że nie może dziś zostać przyjęty.
– A to z jakiego powodu? – zapytał medyk.
– Ponieważ Jego Królewska Wysokość nie czuje się dziś zdrów.
Do Fryderyka II przyszedł kiedyś młodzieniec prosić o posadę.
– Skąd pochodzisz, młody człowieku? – zapytał król
– Z Berlina, Wasza Wysokość.
– Wszyscy Berlińczycy są nic niewarci! – zakpił monarcha.
– Znam jednakże dwa wyjątki – odparł petent.
– Jakie?
– Najjaśniejszy Pan i ja.
Zdarzyło się pewnego razu Fryderykowi II, że wywróciła się kareta, którą jechał. Zdenerwowany król kazał przydzielić woźnicę do innej służby.
Kilka dni później, spacerując po pałacowym parku, ujrzał swego poprzedniego woźnicę przewożącego małym wózkiem gnój. Zatrzymał się więc i spytał z przekąsem:
– Teraz ci lepiej niż wtenczas, gdyś mnie woził?
– Mnie tam bez różnicy, Najjaśniejszy Panie – odparł woźnica.
Fryderyk August, król Saksonii i książę warszawski, miał fryzjera, który podobnie jak i on nie uznawał wstrzemięźliwości. Któregoś dnia podczas golenia fryzjer skaleczył króla.
– To wszystko przez ten przeklęty alkohol! – krzyknął wściekły monarcha.
– Tak, tak – zgodził się potulnie fryzjer. – Alkohol czyni skórę taką szorstką…
Król Francji Henryk IV pasował kiedyś na rycerza przedstawiciela znakomitego rodu szlacheckiego, choć do jego obyczajów i zachowania miał wiele zastrzeżeń.
– Panie, nie jestem godzien tego zaszczytu – rycerz wygłosił tradycyjną formułę.
– Wiem, wiem, żeś niegodzien – wyszeptał, pochylając się nad nim król. – Ale moi przyjaciele i cała twoja rodzina nie dawali mi już od dawna spokoju…
Henryk IV odwiedził raz pewną damę, którą już od dawna darzył nieskrywanym uczuciem. Na prośbę władcy kobieta oprowadziła go po apartamentach swego pałacu, pominęła jednak skrzętnie sypialnię.
– A którędyż wiedzie droga do pani komnaty sypialnej? – niedwuznacznie spytał król.
– Tylko przez ołtarze, Wasza Wysokość – odparła dama, składając niski ukłon.
Będąc już w starszym wieku, król Henryk VI postanowił ożenić się z młodą królową Neapolu. Wysłał więc do niej posłów, którzy mieli zbadać sprawę na miejscu i zaraz po powrocie przedstawić królowi szczegółowy opis postaci i charakteru kandydatki. Posłowie wywiązali się z zadania znakomicie. Taka była treść ich relacji:
– Najjaśniejszy Panie! Królowa jest ładna i bardzo naturalna. Oczy ma brązowe, cerę świeżą, nos kształtny. Nie zauważyliśmy ani jednego włosa koło jej ust. Ręce ma ładne, palce długie, biust w sam raz, jest też w miarę wysoka. Nie objada się, wina nie nadużywa. Wydaje się, że ma bardzo dobry charakter. Jest wesoła, miła, a przy tym rozsądna. Nie ma oczywiście człowieka bez wad, więc i królowa ma pewną drobną przywarę, a jest nią upór. Uparła się mianowicie, że nie poślubi Waszej Królewskiej Mości…
Król Anglii Henryk VIII zaproponował jednemu ze swych dworzan stanowisko ambasadora przy dworze króla Francji – Franciszka I. Wyczuwając niejakie obawy kandydata, zapowiedział:
– Nie bój się, jeżeli coś ci się stanie, zetnę głowy dwunastu Francuzom.
– Obawiam się, Najjaśniejszy Panie – odrzekł dyplomata – że żadna z nich nie będzie pasowała do mojej szyi.
Między hołdowniczymi listami złożonymi królowi Aragonii Jakubowi I, zwanemu Zdobywcą, znajdował się jeden, w którym życzono mu, aby panował tak długo, jak długo świecić będą słońce i gwiazdy.
– Dalibóg – powiedział na to król. – Mój syn musiałby wówczas panować przy świecach.
Jakub I szedł któregoś dnia na spacer ze swym ulubionym błaznem. Błazen szedł po prawej stronie obok króla, który długo nie zwracał na ten fakt uwagi. Wreszcie nie wytrzymał.
– Nie zniosę tego, by błazen szedł obok mnie po prawej stronie! – warknął. Błazen przeszedł natychmiast na lewą stronę, mówiąc:
– Och, mnie to zupełnie nie razi!
Zaraz po elekcji Jana III Sobieskiego na tron polski zgromadziła się wokół niego grupka szlachciców, prosząc o rozmaite łaski i beneficja.
– A jakiego rodzaju łaskę mnie uczynisz, Miłościwy Panie? – zapytał jeden z nich.
– Ciebie mianuję cygańskim królem – odparł żartobliwie Sobieski.
– Miłościwy Panie – skrzywił się urażony nieco szlachcic. – Jeszcześ nie po koronacji, zresztą i korona polska mocno niepewna. Radziłbym więc zatrzymać koronę cygańską w rezerwie i nie dawać jej nikomu.
Świadkowie tej sceny aż zaniemówili z wrażenia na taką bezczelność. Po chwili zaczęli ostro karcić zuchwałego śmiałka, na co ten zawołał:
– Miłościwy mój Pan obran jest królem polskim, mnie zaś mianował cygańskim. Król z królem się pokłóci i król z królem się pogodzi. Wy zaś między dwóch królów się nie wtrącajcie!
Jan III Sobieski przyjął pewnego dnia w Wilanowie szlachcica nazwiskiem Gomuła, który z tej okazji ubrał się niezwykle bogato i elegancko. Król natomiast ubrany był po domowemu, w żupan. Nagle podszedł służący i oznajmił, że jakiś francuski markiz prosi o widzenie. Sobieski kazał prosić do pokoju.
Gdy markiz wszedł, nie znając polskiego króla, skłonił się przed tym, który był lepiej ubrany i rozpoczął:
– Sire…
Na to szlachcic, widząc pomyłkę gościa:
– Ten jest syr – wskazał na króla Jana. – A ja jestem jeno Gomuła.
Po śmierci Zygmunta III Wazy na tron wstąpił Władysław IV. Zgodnie z regułą, jego bracia musieli, klęcząc, złożyć mu przysięgę na wierność Rzeczypospolitej. Na to Jan Kazimierz zapytał marszałka Opalińskiego, czy wyjątkowo mogliby własnemu bratu przysięgać, stojąc. Ten stwierdził, że dla powagi tego aktu jednak należy przyklęknąć.
– Nawet własnym żonom przysięgamy, stojąc – zaprotestował królewicz.
– No i dlatego często je zdradzamy – odparł marszałek.
Tuż po wstąpieniu na tron angielski Jerzego II pewien londyński dziennikarz, chcąc mieć wcześniej od innych tekst mowy tronowej, sam ją ułożył i wydrukował.
– Obiecuję, Wasza Wysokość, że człowiek ten zostanie za swój czyn surowo ukarany – zapewnił króla minister sprawiedliwości.
– Ależ nie – zaprotestował Jerzy II. – Wydaje mi się, że ów dziennikarz niewiele zawinił. Porównałem jego mowę z moją i widzę, iż jego jest dużo lepsza.
Wpływającego do portu Faleron na greckim krążowniku „Helios” króla Jerzego II powitało sto jeden salw armatnich.
– Jasna cholera! – wykrzyknął jeden z antyrojalistów. – Jak oni mierzą? Sto jeden strzałów i żaden nie trafił!
Król Wielkiej Brytanii i Irlandii Jerzy V jeszcze jako książę Walii odbywał służbę na okręcie wojennym. Na pełnym morzu kapitan polecił mu określić położenie geograficzne, w którym aktualnie znajduje się okręt.
Następca tronu wziął się ostro do pracy i po godzinie przedstawił kapitanowi arkusz z obliczeniem. Ten spojrzawszy na nie, rzekł:
– Wasza Książęca Mość, proszę natychmiast zdjąć czapkę!
– Dlaczego kazał mi pan zdjąć nakrycie głowy? – zapytał Jerzy V, spełniając polecenie.
– Ponieważ zgodnie z pańskim wyliczeniem znajdujemy się w tej chwili przed głównym ołtarzem Katedry św. Pawła w Londynie.
Cesarz Kaligula słynął raczej z okrucieństwa niż z poczucia humoru. Kiedy więc w trakcie dyskusji z dwoma konsulami wybuchnął nagle niepohamowanym śmiechem, zdziwieni rozmówcy zapytali go o przyczynę tej nagłej wesołości.
– Śmieję się – odparł, krztusząc się, Kaligula – bo właśnie przyszło mi do głowy, że mógłbym kazać poderżnąć wam gardła.
Jean Bernadotte, marszałek napoleoński i założyciel dynastii szwedzkiej, w okresie Rewolucji Francuskiej był sierżantem i zgodnie z ówczesną modą kazał sobie zrobić tatuaż na ramieniu.
Wiele lat później, już jako Karol II, zachorował i lekarz uznał, że należy puścić krew. Zabieg ten wykonywano na lewym ramieniu, które król miał wytatuowane. Bernadotte opierał się rozpaczliwie, ale gdy lekarz stwierdził, że nie bierze odpowiedzialności za jego życie, zgodził się na zabieg pod warunkiem, że doktor nikomu nie powie, co zobaczył.
Gdy chirurg odwinął rękaw koszuli, ujrzał rewolucyjną czapkę frygijską i napis: „Śmierć królom”.
Książę Jakub (późniejszy król Jakub II), wracając z łowów, spotkał swego brata, króla Anglii, Szkocji i Irlandii Karola II, samotnie spacerującego po parku. Jakub nie omieszkał przestrzec brata przed niebezpieczeństwem samotnych przechadzek. Jednakże Karol dobrodusznie pokiwał głową i odparł:
– Bądź spokojny, bracie. Nikt w całej Anglii nie będzie chciał mnie zabić po to, żeby ciebie osadzić na tronie!
Jan Stigelius, poeta niemieckiego renesansu, ofiarował kiedyś cesarzowi Karolowi V poemat łaciński z czołobitną dedykacją. Po pewnym czasie otrzymał napisaną w imieniu cesarza odpowiedź:
– Poemat bardzo spodobał się Jego Cesarskiej Wysokości. Niech poeta prosi, o co tylko chce. Otrzyma wszystko, czegokolwiek zażąda. Jeżeli pragnie przykładowo szlachectwa, zostanie szlachcicem. Lecz niechaj nie prosi o pieniądze – pieniędzy nie dostanie.
Cesarz Karol V rozmawiał z hrabią de Leve na temat Italii.
– Należy się pozbyć książąt mających posiadłości we Włoszech za pomocą trucizny – powiedział hrabia.
– A co się stanie z moją duszą? – zawołał przerażony cesarz.
– Jeżeli Wasza Cesarska Mość ma duszę, to powinien natychmiast abdykować!
Król Francji Karol IX rzekł kiedyś do swego błazna:
– Masz takie wpływy na dworze, że ktoś mógłby pomyśleć, iż to ty jesteś królem, a ja błaznem. Może więc się zamienimy?
Ponieważ błazen nie odpowiedział, król naciskał dalej:
– Co, wstydziłbyś się być władcą?
– Nie, panie – odparł błazen po chwili wahania. – Ale wstydziłbym się mieć takiego błazna.
Car Piotr I ukarał śmiercią szambelana Monsa, kochanka swojej żony, Katarzyny I. Nieszczęśnika wbito na pal, później ścięto mu głowę i wsadzono ją do słoja ze spirytusem. Ten, z rozkazu cara, zaniesiono do pokoju carycy. Katarzyna spojrzała ze smutkiem na to, co zostało z jej kochanka i rzekła:
– Oto, moi państwo, do czego prowadzi rozpusta!
Caryca Katarzyna II zaprosiła na swój dwór znakomitą włoską śpiewaczkę nazwiskiem Gabrielli. Słynna diva zażądała jednak za dwa miesiące występów w Petersburgu aż pięciu tysięcy dukatów.
– Tyle nie płacę nawet żadnemu ze swoich feldmarszałków – powiedziała oszołomiona caryca.
– W takim razie – ripostowała Gabrielli – niech Wasza Cesarska Mość każe śpiewać swoim feldmarszałkom.
Cesarz Leopold II bardzo dobrze grał na flecie. Pewnego razu kapelmistrz nadworny odezwał się do niego w te słowa:
– Szkoda, że Wasza Cesarska Mość nie został flecistą.
– Nie szkodzi – odrzekł cesarz. – Za to mam większy dochód.
Pewien angielski książę pochwalił się królowi Belgów Leopoldowi II posiadaniem licznego zastępu służby.
– Czy Wasza Królewska Mość wie, że mam lokaja, którego jedynym zajęciem jest zajmowanie się moją fajką?
– To jeszcze nic – odparł król. – Ja do tej samej funkcji zatrudniam czterech ludzi. Jeden przynosi fajkę, drugi ją napycha, trzeci zapala…
– A czwarty? – zapytał z ciekawością książę.
– Ten jest po to tylko, by ją palić, bo ja nie cierpię fajki…
Król bawarski Ludwik II spotkał w czasie przejazdu przez swój kraj beznogiego wieśniaka wlokącego się o kulach.
– Gdzieście stracili nogę? – zapytał chłopa.
– Pod Sedanem.
– A nie poznajecie mnie?
– Nie.
– Ja jestem przecież królem bawarskim, waszym wodzem.
– Jakże ja mogłem poznać Waszą Królewską Mość – usprawiedliwił się wieśniak – skoro wciąż walczyłem w pierwszej linii.
Podczas podróży przez północne Niderlandy Król Francji Ludwik XI zawitał na nocleg do przydrożnej oberży. Na kolację kazał sobie podać jajecznicę z czterech jaj. Jakież było jego zdziwienie, kiedy za zamówiony posiłek otrzymał rachunek opiewający aż na pięćdziesiąt talarów! Kazał wezwać do siebie oberżystę i poirytowany zapytał:
– Co to, karczmarzu, jaj u was brakuje, że tak drogo liczysz?
– Jaj ci u nas dostatek, szlachetny panie – padła odpowiedź. – Ale królowie nader rzadko się trafiają.
Piękna Małgorzata de Sassenage bardzo przypadła do gustu Ludwikowi XI. Dwa lata trzymał ją przy dworze i miał z nią dwóch synów.
Pewnego razu Małgorzata zwróciła się do astrologa, by jej przepowiedział przyszłość. Ten spojrzał na nią i odrzekł, że wkrótce umrze. I rzeczywiście, wskutek jakiejś tajemniczej choroby w określonym czasie wyzionęła ducha.
Król, podejrzewając zbrodnię, wezwał astrologa i tonem niewróżącym nic dobrego zapytał:
– Ty, który wszystko przewidujesz, czy wiesz, kiedy umrzesz?
– Tak, panie – odpowiedział chytrze astrolog. – W gwiazdach przewidziano, że trzy dni przed Waszym Majestatem.
Król Ludwik XII był bardzo oszczędny. Gdy mu raz ktoś powiedział, że ludzie śmieją się z jego skąpstwa, odrzekł:
– Wolę, że się z mego skąpstwa śmieją, niż żeby mieli nad moją rozrzutnością płakać.
Pewien dworzanin Ludwika XIV, słynący z nadzwyczaj wygórowanych ambicji, został kiedyś zapytany przez władcę, czy zna język hiszpański.
– Nie, Najjaśniejszy Panie – odparł zgodnie z prawdą.
Wróciwszy do domu, dworzanin doszedł do wniosku, że pytanie to zapewne wiąże się z jakimiś planami Ludwika XIV wobec jego osoby – kto wie, może nawet mógłby uzyskać stanowisko ambasadora w Hiszpanii. Nie tracąc czasu, wziął się więc solidnie do nauki, widząc już oczyma wyobraźni samego siebie w przepięknej rezydencji.
Po kilku miesiącach, znów stanąwszy przed obliczem Ludwika XIV, oznajmił z dumą:
– Najjaśniejszy Panie, pragnę zawiadomić, że już nauczyłem się hiszpańskiego.
– To wspaniale – odrzekł król. – Winszuję panu z całego serca. Będzie pan mógł czytać Don Kichota w oryginale.
– Królowie otrzymali władzę od samego Boga – powiedział kiedyś Ludwik XIV do zgromadzonych wokół dworzan. – Jeśli nawet kazałbym któremuś z was skoczyć do wody, natychmiast musicie wykonać rozkaz.
W tym momencie jeden z dworzan podniósł się ze swego miejsca i szybkim krokiem skierował do wyjścia.
– Hola! – krzyknął za nim król. – A dokąd to?
– Uczyć się pływać – brzmiała krótka odpowiedź.
W kaplicy królewskiej podczas wykonywania psalmu Miserere w opracowaniu kompozytora Jeana Baptiste’a Lullyego król Ludwik XIV zwrócił się do klęczącego obok hrabiego:
– Czy podoba się panu ten utwór?
– Tak, Wasza Wysokość. Muzyka jest cudownie miękka dla uszu, jednak bardzo twarda dla kolan…
Ludwik XIV lubił pisać wiersze. Pewnego razu pokazał próbkę swojej twórczości poecie Boileau-Despreauxowi.
– To nic niewarte wypociny – powiedział poeta.
– Ależ to ja pisałem! – wykrzyknął oburzony król.
– A, jeśli tak, to w porządku. Król bowiem jest jedynym człowiekiem, któremu wolno pisać nędzne wiersze.
Molier zmarł, odmówiwszy przyjęcia świętych sakramentów, w związku z czym ksiądz nie chciał go pochować w poświęconej ziemi. Mimo próśb króla Ludwika XIV, nawet arcybiskup nie chciał uchylić tego zakazu.
– Jak głęboko sięga poświęcona ziemia? – zapytał król.
– Na cztery stopy, Wasza Wysokość – odparł duchowny.
– A więc pochowajcie go na głębokości sześciu stóp – zadecydował Ludwik XIV.
Surowa etykieta panująca na dworze Ludwika XIV charakteryzowała się między innymi szczególnym rodzajem służalczości i pochlebstwa. Pewnego razu król zapytał księcia d’Uzès, kiedy jego żona spodziewa się rozwiązania.
– Kiedy Wasza Królewska Mość raczy rozkazać – padła odpowiedź.
Ludwik XV bardzo pragnął syna – następcy tronu, a tymczasem rodziły mu się same córki. Trochę lekceważąco nazywano je przed chrztem kolejnymi liczbami porządkowymi. Była więc „Pani Pierwsza”, „Pani Druga”, „Pani Trzecia”…
Kiedy w roku 1738 doniesiono królowi o przyjściu na świat kolejnej córki zamiast syna i zapytano, czy nazwać ją „Panią Siódmą”, zdesperowany monarcha warknął:
– Nie. Panią Ostatnią!
Król Francji w latach 1774-1792, Ludwik XVI, grając z dworzanami w karty, przypisał sobie wygraną, choć jego przeciwnik był odmiennego zdania. Inni dworzanie zebrani wokół stołu milczeli dyskretnie. Na to wszedł książę de Grammont.
– Rozsądź ty, kto z nas dwu ma słuszność – rozkazał król.
– Z pewnością nie Wasza Królewska Mość – odrzekł książę.
– Skąd ta pewność, kiedy nawet nie wiesz, o co chodzi?
– Gdybyś miał choć cień słuszności, Najjaśniejszy Panie – odparł de Grammont, wytrawny znawca ludzi – stojący wokół dworzanie z pewnością by nie milczeli.
Spacerując razu pewnego po pałacowym ogrodzie, Ludwik XVI ujrzał dwie piękne gruszki. Wróciwszy do komnat, wezwał ogrodnika i kazał mu je zerwać. Ten wykonał oczywiście polecenie i przyniósł owoce królowi. Będący akurat w dobrym humorze monarcha zatopił zęby w jednym z nich, drugi zaś dał ogrodnikowi. Ze zdziwieniem zauważył jednak, że pracownik dobywszy noża zabiera się za obieranie skórki.
– Jakże to? – zapytał. – To ja gruszkę z łupiną jem, a ty nie potrafisz?
– Ależ potrafię, Najjaśniejszy Panie – zapewnił go ogrodnik. – Tylko jedna gruszka wpadła mi w coś paskudnego, a nie wiem, która to była.
W czasach francuskiej Restauracji paryski Panteon zamieniono ponownie na kościół. Ktoś zażądał, żeby usunąć znajdujące się tam szczątki Woltera, bluźniercy, bezbożnika i libertyna. Temu pomysłowi sprzeciwił się jednak zdecydowanie sam król Ludwik XVIII.
– Nie! – oświadczył. – Zostawcie go tu, gdzie jest! Aż nadto będzie ukarany, słuchając codziennie mszy świętej.
Pewien hrabia angielski podczas wizyty we Francji chwalił się przed królową Marią Leszczyńską, żoną Ludwika XV, przynależnością do jednego z najstarszych rodów i przy każdej okazji podkreślał swe pochodzenie. W pewnej chwili królowa spytała go z uśmiechem:
– Można by sądzić, hrabio, że pańscy przodkowie znajdowali się już w arce Noego?
– Ależ nie, Najjaśniejsza Pani! – zapewnił ją rozmówca. – Moi przodkowie mieli własny statek!
Król Ludwik Filip podczas swej podróży przez Francję przyjechał do małego prowincjonalnego miasteczka. W czasie uroczystego obiadu burmistrz, właściciel sklepu, bawił króla rozmową:
– Szkoda, że Wasza Królewska Mość nie przywiózł żony ze sobą!
– A pańska żona gdzie jest? – spytał w odpowiedzi król.
– O, ona musi dbać o interes!
– No widzi pan – roześmiał się król. – U mnie to samo. Przecież ktoś musi interesu pilnować!
Książe Florencji Cosimo Medici, zwany Wielkim, rozgniewał się pewnego razu na swego przyjaciela i zapragnął go ukarać.
– Pan nasz, Jezus Chrystus, nakazał nam miłować nawet nieprzyjaciół swoich – ujął się za nieszczęśnikiem jeden z dworzan.
– Znam dobrze nauki Jezusa – odburknął książę – ale przekonany jestem, że nigdzie nie powiedział: „Miłujcie przyjaciół”.
Cosimo Medici, władca Florencji, twórca potęgi rodu Medyceuszy, leżał z zamkniętymi oczami podczas swej ostatniej choroby. Jego córka Katarzyna zapytała:
– Dlaczego, ojcze, tak często zamykasz oczy?
– Córko, czynię tak, aby się przyzwyczaić do tego, że wkrótce nie będę ich już w ogóle otwierał.
Car Mikołaj I Romanow spotkał kiedyś pijanego oficera.
– Ty sukinsynu! – zawołał zdegustowany. – Co byś zrobił, gdybyś był na moim miejscu i pijanego oficera spotkał?
Oficer struchlał rozpoznawszy władcę, ale wnet się opamiętał i śmiało odpowiedział:
– Najjaśniejszy Panie! Gdybym ja był na twoim miejscu, tobym z taką pijaną świnią nawet nie gadał.
Po uśmierzeniu powstania węgierskiego w 1849 roku car Mikołaj I zapytał swoich dworzan:
– Czy wiecie, w czym jestem podobny do króla Jana III Sobieskiego?
– Nie, Najjaśniejszy Panie.
– W tym mianowicie, że obaj popełniliśmy to samo głupstwo. Uratowaliśmy Wiedeń i Austrię.
Car Mikołaj II miał już dwie córki i niecierpliwie oczekiwał narodzin następcy tronu. Po trzecim porodzie został jednak zawiadomiony przez hrabinę Ignatiewą, że Najjaśniejsza Pani znowu raczyła urodzić córkę.
– Do licha, to już trzecia – westchnął car.
– Co robić? – odpowiedziała westchnieniem hrabina. – Najjaśniejszy Pan raczy się jeszcze raz pofatygować…
W jednym z olbrzymich składów wojskowych w Petersburgu przechowywano 24 000 kożuchów baranich. W czasie wojny rosyjsko-japońskiej w 1904 roku ministerstwo poleciło wydać je dla armii walczącej na Dalekim Wschodzie. Problem był jednak w tym, że w kartotekach figurowało wprawdzie 24 000 kożuchów, ale naprawdę było ich 12 800. Brak pozostałych wytłumaczono krótko:
– 11 200 kożuchów zjadły myszy.
Gdy o tym wypadku doniesiono carowi Mikołajowi II, ten napisał na doniesieniu:
„Zwolnić wszystkie myszy z zajmowanych przez nie stanowisk!”.
Na pożegnalnym występie artystki, panny Rives, obecny był Napoleon III. Gdy wychodził z teatru, ktoś z bliskich ludzi zapytał go o opinię na temat występu. Oburzony cesarz odpowiedział:
– Jak to? Nie dość, że zapłaciłem za bilet piętnaście tysięcy franków, to jeszcze mam coś myśleć.
Julia, ukochana córka Oktawiana Augusta, pojawiła się raz w jego obecności ubrana dość wyzywająco. Uraziło to cesarza wielce, lecz nie rzekł ani słowa. Nazajutrz Julia ubrała się w strój odmienny: skromny i przyzwoity. Zadowolony August zwrócił jej uwagę:
– O ileż godniejszy niż wczorajsze odzienie jest ten strój córki cezara.
– Dziś ubrałam się dla oczu ojca – odrzekła Julia. – Wczoraj zaś dla oczu męża.
Pojawił się onegdaj w Rzymie człowiek z prowincji, zwracający powszechną uwagę niezwykłym podobieństwem do Oktawiana Augusta. Kiedy wieści doszły do cezara, ten natychmiast kazał sprowadzić sobowtóra przed swe oblicze
– Powiedz mi, dobry człowieku – zapytał go – czy matka twoja była kiedyś w Rzymie?
– Matka nigdy – odparł tamten. – Ale często bywał tu mój ojciec.
Po zwycięstwie Oktawiana Augusta pod Akcjum powitał go pewien człowiek z krukiem. Ptak wyraźnie powiedział:
– Witaj Oktawianie, zwycięski wodzu!
Oktawian kupił kruka za dwadzieścia tysięcy sestercji. W późniejszym czasie dowiedział się, że sprzedawca miał jeszcze drugiego kruka, który mówił:
– Witaj zwycięski wodzu… Antoniuszu!
Pewnego razu opowiedziano Oktawianowi Augustowi o dwudziestu milionach długów, jakich narobił za swego życia pewien rzymski ekwita. August kazał na aukcji pośmiertnej kupić dla siebie piernat z jego łóżka. Widząc zdziwienie otoczenia, wyjaśnił:
– Musi mieć właściwości nasenne piernat, na którym mógł ten człowiek spać, mając tyle długów.
Stanisław August Poniatowski, przechadzając się po Ogrodzie Saskim, spostrzegł szlachcica, który miał siwą brodę, lecz włosy na głowie zupełnie czarne. Gdy król jegomość okazał zdziwienie tą okolicznością, sławny z dowcipu szambelan Wolski objaśnił monarsze:
– Dlatego, Wasza Królewska Mość, ów szlachcic ma brodę siwą a głowę czarną, że więcej pracował gębą niż głową.
Książę Rainier, władca Monako, wyglądając pewnego dnia przez okno swego pałacu, dał wyraz wielkiemu niezadowoleniu z powodu braku warty przed jego posiadłością.
– Ekscelencjo! – poinformował go szef sztabu. – Połowa armii zamiata właśnie dziedziniec pałacu, a druga połowa poszła z dziećmi Waszej Książęcej Mości na spacer.
Do cesarza rzymsko-niemieckiego Rudolfa II przyszedł raz żebrak i rzekł:
– Proszę cię, Najjaśniejszy Panie, o hojne wsparcie, bom jest twoim krewnym po Adamie.
– Idź, przynieś wór – rozkazał mu cesarz.
Dziad poszedł i przyniósł wór, myśląc, że go cesarz napełni. Ale ten rzucił do niego grosz i rzekł:
– Niech każdy krewny po Adamie da ci grosz, a wnet będziesz miał pełny wór. W końcu staniesz się bogatszy ode mnie.
W czasie wizyty cesarza Etiopii Hajle Selassje w Jugosławii, w jednym zakładów pracy, które wizytował, wzniesiono na jego cześć okrzyk:
– Witamy towarzysza cesarza!
Król Stefan Batory, jak wiadomo, nie znał języka polskiego, natomiast świetnie mówił po łacinie. Pewnego razu zagadnął arcybiskupa lwowskiego:
– Jakże ty, księże, zostałeś biskupem w Kościele łacińskim, kiedy mało co umiesz po łacinie?
– Tak jak Wasza Królewska Mość królem w Polsce, choć po polsku nie umiesz – odpowiedział arcybiskup.
Kiedy pełniący obowiązki namiestnika Egiptu Aemiliusz Rektus przesłał cesarzowi Tyberiuszowi kolejną ratę podatków z prowincji, dużo wyższą jednak niż zwykle, cesarz polecił swym urzędnikom odesłać nadwyżkę namiestnikowi wraz z następującym komentarzem:
„Dobry pasterz strzyże swoje owce, a nie obdziera ich ze skóry”.
Senat zaproponował cesarzowi Tyberiuszowi nazwanie miesiąca września jego własnym imieniem, a października imieniem jego matki, Liwii. Tyberiusz odmówił, pytając przy okazji:
– A co zrobicie, gdy będziecie już mieli trzynastu cezarów?
Królowa Wiktoria przyjęła kiedyś na audiencji królową jednej z należących do Anglii wysepek.
– I w moich żyłach płynie angielska krew – rzekła nie bez dumy egzotyczna znakomitość.
– Jak to? – zdziwiła się Wiktoria.
– Mój dziad zjadł angielskiego generała Millera.
Cesarz niemiecki Wilhelm II podczas swego pobytu w Windsorze u króla Wielkiej Brytanii Jerzego V zachwycał się wspaniałymi trawnikami w parku otaczającym zamek i prosił o zdradzenie mu sekretu ich pielęgnowania. Król Jerzy zawołał ogrodnika, który wyjaśnił:
– To bardzo łatwa rzecz. Kosi się trawnik codziennie i podlewa przez 700 lat, a trawa staje się gęsta jak najbardziej puszysty dywan.
Kiedy król Władysław Jagiełło żenił się po raz czwarty, tym razem z księżniczką Sonką Holszańską, biskup krakowski Zbigniew Oleśnicki zwrócił mu uwagę, że jego wybranka jest zbyt młoda. Król odparł na to z oburzeniem:
– Kiedym się żenił z Granowską, mówiliście, że za stara i że brzydka. Jakże więc wam dogodzić?
Polski król Zygmunt Stary był namiętnym karciarzem. Grając kiedyś z dworzanami we flusa – kiedy mu przyszły dwa króle – zgłosił, że ma trzy.
– A gdzie trzeci? – zapytano przy sprawdzaniu.
– A tom ja – odrzekł ze spokojem król Zygmunt i zgarnął pulę.
Zygmunt Stary miał raczej opinię małomównego, ale za młodych lat, w gronie osób bliskich, pozwalał sobie na żarty i celował niekiedy w zręcznych powiedzonkach. Pewien magnat, który bardzo pragnął zostać kanclerzem, rzekł raz do niego, chcąc go wybadać:
– Ludzie plotą, że mam zostać kanclerzem
– Nie turbuj się Waszmość – uspokoił go król Zygmunt. – Czegoż to ludzie nie gadają.
Król Zygmunt Stary podczas toalety zdejmował pierścienie z palców i dawał je do przytrzymania dyżurnemu dworzaninowi. Pewnego razu nie upomniał się o klejnoty i sługa, myśląc, że monarcha o nich zapomniał, zachował pierścienie przy sobie. Kiedy po jakimś czasie znów przyszła kolej na tego samego dworzanina, Zygmunt, widząc wyciągniętą dłoń, odrzekł:
– Wystarczą wam dawne, te mogą się przydać innemu.
Prezydent USA w latach 1825-1829, John Quincy Adams, podejrzewany był przez politycznych przeciwników o sympatie arystokratyczne i rojalistyczne. Po powrocie z Europy ktoś zapytał go delikatnie:
– Podobno rozmawiał pan we Francji z królem francuskim. Co król panu powiedział?
– Powiedział mi – odrzekł Adams – abym zszedł mu z drogi.
Wybitnego polityka ateńskiego Alcybiadesa zapytał jeden z przyjaciół:
– Powiedz mi, czemu zadajesz się z heterą Leisą, skoro wiadomo, że ona cię wcale nie kocha?
– Mój drogi – odparł Alcybiades – wino i ryby także mnie nie kochają, a jednak mi smakują.
Polityk węgierski, hrabia Juliusz Andrássy, był przez całe życie wielkim miłośnikiem kobiet i pozostał nim nawet gdy skończył już osiemdziesiątkę. Pewnego dnia, rozmawiając na przyjęciu z jakąś młodą damą, położył jej rękę na plecach. Zmieszana tym kobieta poprosiła grzecznie:
– Czy Wasza Ekscelencja nie mogłaby trzymać ręki gdzie indziej?
– Bardzo chętnie – odparł hrabia z galanterią. – Nie miałem tylko odwagi.
Podczas przeprowadzania wywiadu pewien dziennikarz zwrócił się do Leszka Balcerowicza:
– Ludzie mówią, że dla Pana człowiek nic nie znaczy. Troszczy się Pan tylko o budżet.
– Niech mówią! – powiedział Balcerowicz – Budżet na tym nie ucierpi.
Jeden z członków Dyrektoriatu rządzącego Francją po obaleniu w 1795 roku Robespierre’a, nazwiskiem Larevelliere-Lapaux, był zagorzałym antypapistą, zaciekłym wrogiem religii katolickiej.
– Kiedyś stworzę nową religię – obiecał.
Obecny przy tym inny członek Dyrektoriatu, Paul François de Barras, sceptyczny wobec pomysłów kolegi, powiedział wtedy:
– W jednym tylko widzę możliwość zrealizowania tej obietnicy. Musisz dać się ukrzyżować.
Podczas konferencji prasowej kończącej wizytę ministra spraw zagranicznych Józefa Becka w Londynie w 1939 roku, jeden z dziennikarzy zapytał go, czy sądzi, że będzie wojna. Beck odpowiedział:
– Proszę Pana, jestem mile zaskoczony, że przedstawiciel Polski witany jest w Londynie jak prorok, ale zapewniam Pana, że nigdy nie miałem z tym zawodem nic wspólnego.
Pewien gość z Teksasu zwierzył się kiedyś izraelskiemu premierowi, Davidowi Ben-Gurionowi:
– U nas w Teksasie jedzie się pociągiem cały dzień i całą noc, i ciągle jest Teksas.
– Te same kłopoty z kolejami mamy także w Izraelu – odpowiedział z całym spokojem Ben-Gurion.
David Ben-Gurion przybył do siedziby izraelskiego parlamentu na posiedzenie plenarne bez marynarki i krawata, co wywołało oburzenie deputowanych.
– Mam na to pozwolenie samego Winstona Churchilla – wyjaśnił premier.
– Jak to?
– Ano tak to. Kiedy ostatnio byłem w Londynie, próbowałem zdjąć marynarkę i krawat, ale Churchill przeszkodził mi, mówiąc, że mogę to zrobić, ale w Jerozolimie.
Jeden z członków kierownictwa francuskich socjalistów spotkał się w czasie wizyty w Izraelu z Davidem Ben-Gurionem. Podczas rozmowy premier napomknął o żydowskim pochodzeniu francuskiego polityka, na co gość odpowiedział:
– Muszę panu wyznać, że najbardziej cenię w sobie socjalistę, następnie Francuza, a dopiero na trzecim miejscu Żyda.
– Nic nie szkodzi – odparł Ben-Gurion. – Tutaj czytamy od prawej do lewej.
Nowy zakład montażowy samochodów w Izraelu chciał podarować Ben-Gurionowi pierwszy wyprodukowany tam samochód. Wielu współpracowników premiera było jednak przeciwnych przyjęciu tego rodzaju podarunku. Po długich pertraktacjach zgodzono się na kompromis i ustalono, że Ben-Gurion symbolicznie zapłaci za samochód jednego izraelskiego lira.
W czasie ceremonii przekazania pojazdu żona Ben-Guriona, Paula, odciągnęła męża na bok i powiedziała
– Kiedy otrzymujesz samochód za taką cenę, to kup przynajmniej dwa…!
Podczas kampanii wyborczej Leon Blum, francuski pisarz i polityk, osobiście kierował propagandą w swoim okręgu. Pewnego dnia zecer przyniósł mu do korekty odezwę i powiedział:
– Trzeba będzie usunąć jeden wiersz, żeby się zmieścić na stronie.
– Doskonale – odparł Blum – skreślimy ostatni wiersz: „Przysięgam, że danych wam obietnic dotrzymam”.
Prezydent James Buchanan, opuszczając w 1861 roku Biały Dom, powiedział do swojego następcy Abrahama Lincolna:
– Kiedy, opuszczając to miejsce, będziesz równie szczęśliwy jak ja, gdy teraz wracam do domu, będziesz stuprocentowym szczęściarzem.
W wiedeńskiej kawiarni Café Central do stałych bywalców, obok Lwa Trockiego, należał również Mikołaj Bucharin, który tak dalece zaangażował się w program sowieckiej rewolucji, że niemalże doprowadził się do załamania nerwowego. W stanie silnej depresji zwrócił się o poradę do lekarza. Ten zalecił mu towarzystwo kobiety.
Po jakimś czasie lekarz spotkał Bucharina i zapytał o wynik kuracji.
– Wspaniała! – odpowiedział entuzjastycznie Bucharin. – Całymi nocami dyskutowaliśmy o kapitalistycznej teorii Róży Luksemburg…
Do małego niemieckiego miasta uniwersyteckiego przyjechał incognito kanclerz Rzeszy, książę Bernhard von Bülow. W restauracji zapytał kelnera, co jest do zjedzenia. Ten wymienił szereg potraw, po czym kanclerz zawołał:
– I nic więcej? Skandal!
Przy jednym ze stołów siedziało kilku studentów, którzy usłyszawszy te słowa, wezwali kelnera i każdy z nich zapytał go o jadłospis. Gdy kelner wyliczał dania, każdorazowo odpowiadali:
– I nic więcej? Skandal!
Wtedy Bülow podszedł do nich i rzekł z oburzeniem:
– Jestem książę Bülow, kanclerz Rzeszy.
– I nic więcej? Skandal! – ryknęli studenci.
W roku 1939 premier brytyjski, Arthur Neville Chamberlain, na jednym ze spotkań z dziennikarzami prasy światowej został zapytany:
– Co pan sądzi o wzrastającym napięciu w Europie Środkowej i groźbie wojny ze strony Niemiec?
– Pan Hitler – odpowiedział premier – jest z natury artystą, a nie politykiem. Gdy zakończy się spór z Polską, pan Hitler z pewnością resztę życia poświęci sztuce, a nie prowadzeniu wojen.
Gdy Chruszczow w swym słynnym przemówieniu na XX Zjeździe KPZR w 1956 roku piętnował i gromił okrutne czasy stalinowskie, ktoś z sali wykrzyknął:
– A gdzie byliście wówczas wy, towarzyszu, gdy mordowano tych wszystkich niewinnych ludzi?
– Niech wstanie ten, kto to powiedział – rzekł Nikita Siergiejewicz, przerywając czytanie.
Na sali zapanowała cisza, powiało grozą. Ale oczywiście nikt się nie podniósł.
– Oto jest odpowiedź, towarzysze – powiedział Chruszczow. – Ja byłem wtedy w tym samym położeniu, co teraz ten, który postawił powyższe pytanie.
Zapytano kiedyś Winstona Churchilla, jakie kwalifikacje powinien mieć jego zdaniem dobry polityk.
– Musi posiadać umiejętność przepowiadania, co zdarzy się jutro, za miesiąc, za rok – wyjaśnił premier. – A następnie umieć wyjaśnić, dlaczego się to nie zdarzyło.
Podczas posiedzenia Izby Gmin, odbywającego się w 1942 roku, w którym uczestniczył Winston Churchill, jeden z deputowanych szepnął do sąsiada:
– Mówią, że Churchill jest już za stary, by brać udział w pracach rządu.
– Owszem – rzekł na to Churchill, zwracając się w ich stronę. – Mówią również, że jest głuchy.
W obecności Winstona Churchilla pochwalono kiedyś przywódcę konkurencyjnej Partii Pracy, Clementa Attlee:
– To człowiek niezwykle skromny.
– Ma ku temu wszelkie powody – wtrącił Churchill.
Kiedy zaproponowano, żeby konferencja międzynarodowa w sprawie utworzenia Organizacji Narodów Zjednoczonych zebrała się na pięć dni w San Francisco, Winston Churchill zadepeszował do Franklina Delano Roosevelta:
„Nie widzę możliwości utworzenia w ciągu pięciu dni organizacji dla urządzenia świata. Nawet Wszechmogący potrzebował w tym celu siedmiu dni!”.
Winston Churchill odwiedził kiedyś Manchester. Po urządzonym na jego cześć bankiecie, burmistrz miasta nachylił się do niego i zapytał szczerze:
– Panie premierze, czy pozwolimy, aby zebrani zabawili się jeszcze trochę, czy też chce pan wygłosić przemówienie…?
Kiedy po zdobyciu Paryża Churchill przemówił przez radio do jego mieszkańców, zaczął od następujących słów:
– Francuzi – uważajcie! Będę mówić po francusku, co dla mnie stanowi wielki wysiłek, a dla was będzie ciężką próbą waszej przyjaźni z Wielką Brytanią.
Po jednym z przemówień politycznych podeszła do Churchilla jakaś kobieta.
– Dwie rzeczy w panu budzą we mnie odrazę – powiedziała. – Pańskie poglądy i pańskie wąsy.
– Może się pani nie obawiać – odpowiedział spokojnie Churchill. – Nigdy nie zetknie się pani bliżej ani z jednym, ani z drugim.
Na pewnym oficjalnym przyjęciu kelner, nalewając szampana, oblał niechcący łysinę Winstona Churchilla. Przerażony kelner zastygł jak słup soli, a wokół zapanowała nagle grobowa cisza. Przerwał ją dopiero sam Churchill:
– Doprawdy, mój drogi, uważa pan, że to mi pomoże?
W wolnych chwilach Winston Churchill uwielbiał malować. Kiedyś nawet urządził wystawę swych obrazów. Po jej zwiedzeniu, były brytyjski premier Harold MacMillan powiedział:
– Teraz już rozumiem, dlaczego Winston zajął się polityką. Musiał mieć inny zawód, by nie umrzeć z głodu.
Pewnego dnia, gdy Winston Churchill pokazywał przyjacielowi swe obrazy, ten zapytał:
– Dlaczego malujesz tylko krajobrazy?
– Ponieważ drzewa nie narzekają na to, że są lub nie są do siebie podobne.
Na wieść o tym, że Emanuel Shinwell mianowany został brytyjskim ministrem wojny, Winston Churchill bardzo się ucieszył.
– Na pewno nie będzie wojny – skomentował ten fakt radośnie. – Już kiedy Shinwell był ministrem opału, nie było opału.
Rozmawiając kiedyś z Winstonem Churchillem, Brigitte Bardot poskarżyła się na prasę, która pisząc o niej, używała inicjałów B.B.
– Ależ niech pani nie narzeka – odparł Churchill. – Pani inicjały są czarujące. Co by pani powiedziała na moim miejscu?
Wybitny francuski polityk i mąż stanu, Georges Clemenceau, miał w swej wiejskiej posiadłości wielkiego i niezwykle ostrego owczarka alzackiego.
– Ten pies jest tak groźny, że gryzie nawet moich przyjaciół – postraszył pewnego razu goszczącego u niego polityka.
– No to nie ma znów tak wiele do gryzienia – zauważył gość.
Będąc już w podeszłym wieku, Georges Clemenceau wybrał się na bazar po zakupy.
– Ta marchew jest stanowczo za droga – rzekł do jednej z przekupek, żądającej za pęczek aż sześćdziesięciu franków – Nie dam więcej niż pięćdziesiąt.
– No dobrze już, dobrze – odrzekła pojednawczo kobieta. – Niech będzie pięćdziesiąt. Ale to tylko dlatego, że jest pan podobny do naszego poczciwego Clemenceau.
Gdy Clemenceau miał już 83 lata, lekarz zaproponował mu kurację odmładzającą. – Mam jeszcze czas – odparł polityk. – Musi pan poczekać, aż się postarzeję…
Prezydent Grover Cleveland był w stałym konflikcie z amerykańskim Senatem, natomiast zupełnie poprawnie układały mu się stosunki z Izbą Reprezentantów. Pewnej nocy prezydent został obudzony z głębokiego snu.
– Wstawaj, złodzieje są w izbie! – krzyczała Frances, jego małżonka.
– Ależ moja droga – odpowiedział spokojnie Cleveland. – Złodzieje są być może w Senacie, ale z pewnością nie w Izbie.
Prezydent Stanów Zjednoczonych Calvin Coolidge znany był powszechnie ze swej małomówności. Na pewnym przyjęciu podeszła do niego gospodyni domu, mówiąc z czarującym uśmiechem:
– Panie prezydencie, założyłam się, że uda mi się wydobyć od pana przynajmniej trzy słowa…
– Przegrała pani – odparł zimno Coolidge.
Jeszcze jako wiceprezydent Calvin Coolidge przyjmował prawie wszystkie zaproszenia na obiady i kolacje. Nigdy jednak nie zabierał głosu i nie przemawiał. Alice Roosevelt Longworth zagadnęła go kiedyś:
– Dziwię się, że pan przychodzi na te przyjęcia, to musi być niezwykle nudne dla pana.
– Człowiek musi przecież jeść – odpowiedział zwięźle Coolidge.
Jako wiceprezydent w administracji Hardinga, Coolidge mieszkał dość skromnie w apartamencie w Willard Hotel w Waszyngtonie. Pewnego wieczoru w budynku hotelowym wybuchł nieduży pożar i wszyscy goście zebrali się w holu na dole. Mimo że pożar szybko ugaszono, strażacy nie pozwalali powrócić do pokojów. Zniecierpliwiony oczekiwaniem Coolidge udał się po schodach na górę. Zatrzymał go strażak i zapytał:
– Kim pan jest?
– Jestem wiceprezydentem – odpowiedział.
– A, to w porządku – rzekł strażak, ale za chwilę zatrzymał Coolidge’a i zapytał: – Jest pan wiceprezydentem, ale czego?
– Wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych.
– To proszę natychmiast powrócić do holu – rozkazał strażak. – Myślałem, że jest pan wiceprezydentem zarządu hotelu.
Wiceprezydent Coolidge uczestniczył w uroczystości wmurowania kamienia węgielnego pod budowę budynku rządowego. Wykonał symboliczny sztych szpadlem. Tłum ludzi czekał na tradycyjne przemówienie. Szef protokołu zwrócił się do Coolidge’a, by powiedział kilka słów. Coolidge chwilę pomyślał, spojrzał na świeżo wykopaną ziemię i powiedział, pokazując palcem:
– Jaka wspaniała glista dla wędkarzy. – Po czym odszedł w kierunku czekającej na niego limuzyny.
Żona Calvina Coolidge’a (a raczej małżonka, bo na tym szczeblu ma się już małżonki, a nie żony) kazała namalować jego portret i w dniu urodzin powiesiła mu go w gabinecie. Kiedy do prezydenta przyszedł pewien kongresmen, ten bez słowa wskazał portret. Gość przyglądał się przez pięć minut i również nic nie powiedział. Wtedy dopiero odezwał się Coolidge:
– Jestem tego samego zdania.
Pani Coolidge zwiedzała wraz z mężem, ale w oddzielnej grupie, nowoczesną kurzą fermę. W pewnym momencie zapytała oprowadzającego:
– Czy kogut kopuluje więcej niż raz dziennie?
– Kilkanaście razy – odpowiedział przewodnik.
– Powiedzcie to prezydentowi – poprosiła pani Coolidge.
Chwilę później zjawił się prezydent i powiedziano mu, że kogut może kopulować kilkanaście razy dziennie.
– Z tą samą kurą? – zapytał Coolidge.
– Nie, za każdym razem z inną – odpowiedział oprowadzający.
– Powiedzcie to pani Coolidge – powiedział prezydent.
Calvin Coolidge zdobył fotel prezydenta USA jako członek Partii Republikańskiej.
– Jak to się dzieje, panie prezydencie, że z ramienia republikanów kandyduje do Senatu pewien notoryczny łotr i kanalia? – zapytał go kiedyś pewien dociekliwy dziennikarz.
– Takie są reguły demokracji – wyjaśnił Coolidge. – Tego typu osobnicy są u nas tak liczni, że mają pełne prawo do swych przedstawicieli w Senacie.
Calvin Coolidge uchodził za małomównego sknerę. Pewnego razu siedział na fotelu u fryzjera w Vermont. W tym czasie wszedł do zakładu miejscowy lekarz.
– Cal, czy wziąłeś pigułki, które ci ostatnio dałem? – zapytał.
Po chwili milczenia Coolidge odrzekł:
– Nie.
Lekarz znów zapytał:
– Czy czujesz się lepiej?
Znów upłynęło parę minut, zanim Coolidge wydusił z siebie:
– Tak.
Kiedy fryzjer skończył go strzyc, wstał z fotela i poszedł w kierunku drzwi.
– Mr Coolidge – odezwał się delikatnie fryzjer – czy nie zapomniał pan o czymś?
– Przepraszam – zreflektował się zagadnięty. – Byłem tak pochłonięty rozmową z doktorem, że zapomniałem panu zapłacić.
Kolega Calvina Coolidge’a chciał kiedyś pożyczyć od niego pięć dolarów, ale spotkał się z odmową. Wiele lat później odwiedził on Coolidge’a już jako prezydenta i ponownie poprosił o pożyczenie pięciu dolarów. I tym razem Coolidge odmówił.
– Jedno mogę powiedzieć z całą pewnością – rzekł przyjaciel. – Sukces życiowy wcale cię nie zmienił.
Pewnego razu dziennikarz zapytał prezydenta Coolidge’a:
– Jakie ma pan hobby?
– Utrzymanie swego stanowiska – szczerze odpowiedział Coolidge.
Kongresmen Allen T. Treadway z Massachusetts poprosił Coolidge’a o fotografię, mówiąc, że wprawdzie ma jego portret, ale jeszcze z czasów, gdy był on zastępcą gubernatora tego stanu.
– Po co panu moja fotografia? – burknął prezydent. – Używam przecież ciągle tej samej twarzy.
W Białym Domu trwał remont. Architekt poprosił Coolidge’a na poddasze i pokazał, jak zniszczone zostały stropy budynku podczas pożaru spowodowanego przez Anglików w czasie wojny w 1814 roku.
– Woli pan drewniane czy stalowe stropy, Panie Prezydencie? – zapytał.
– Proszę założyć stalowe – zdecydował Coolidge. – Ale rachunek za naprawę proszę przesłać królowi angielskiemu.
Pewnego dnia Calvin Coolidge podejmował śniadaniem w Białym Domu ambasadora Wielkiej Brytanii. Nie chcąc urazić gospodarza swym dworskim zachowaniem, ambasador próbował naśladować przy stole maniery prezydenta. Kiedy prezydent postawił filiżankę do góry dnem, ambasador zrobił to samo. Kiedy Coolidge nalał mleka na talerzyk, dyplomata brytyjski postąpił podobnie. Wówczas Coolidge, z mściwym uśmiechem na twarzy, wziął talerzyk z mlekiem i postawił przed leżącym u jego stóp kotem.
Wkraczającemu tryumfalnie do Londynu Oliverowi Cromwellowi zwrócono uwagę na tłumy witających go mieszkańców.
– Zapewniam panów – odpowiedział nowo mianowany lord protektor – że byłoby ich tyle samo, gdyby prowadzono mnie na szafot.
W czasie podróży na Daleki Wschód w 1957 roku, Józef Cyrankiewicz spotkał się z Mao Tse-Tungiem i zapytał go, czy mają u siebie w kraju opozycjonistów sprzeciwiających się budowie socjalizmu w Chinach.
– Oczywiście – odparł Mao.
– A ilu ich jest? – kontynuował Cyrankiewicz.
– Około 30 milionów.
Po chwili przewodniczący Mao zwrócił się do polskiego premiera:
– A czy w Polsce też macie opozycjonistów?
– Oczywiście.
– A ilu ich jest?
– Mniej więcej tyle samo, co u was – odparł Cyrankiewicz.
Policja drogowa zatrzymała kiedyś przyszłego szefa dyplomacji Izraela, Mosze Dajana, jadącego samochodem z nadmierną szybkością. Przystąpiono do wypisywania dość wysokiego mandatu, na co zdenerwowany polityk zawołał:
– Panowie, mam tylko jedno oko. Na co więc powinienem patrzeć… na szybkościomierz czy na drogę?
Królowa Anglii, Wiktoria, bardzo liczyła się z opiniami swego konserwatywnego premiera, Benjamina Disraelego. Pewnego razu zapytała go:
– Jaką pan widzisz różnicę między nieszczęśliwym wypadkiem a nieszczęściem?
– To proste, Najjaśniejsza Pani – odparł Disraeli. – Gdyby mój najgorszy wróg, lord Gladstone (przywódca brytyjskich liberałów) wpadł do morza, byłby to nieszczęśliwy wypadek. Gdyby jednak ktoś wyciągnął go z wody, to byłoby nieszczęście.
Podczas swych zagranicznych podróży generał de Gaulle miał zwyczaj codziennego wysyłania licznych depesz do ministrów w Paryżu i żądania natychmiastowej odpowiedzi. Tak też było w czasie jego podróży po krajach Ameryki Łacińskiej. Pewnej nocy obudzono ministra spraw zagranicznych, Couve de Murville’a i doręczono mu telegram od de Gaulle’a wysłany z pokładu okrętu zmierzającego właśnie do Peru. Tekst był krótki:
„Czy znasz nazwisko peruwiańskiego ministra spraw zagranicznych?”.
Zaspany i wściekły de Murville kazał odpowiedzieć jeszcze krócej:
„Tak, panie generale”.
– Panie generale – zwrócił się pewnego razu do de Gaulle’a mer Strasburga.
– Trzeba zrobić wszystko, by nie dopuścić do zjednoczenia Niemiec. Nie przestaję o tym myśleć od trzydziestu lat.
– A ja, mój drogi, powtarzam to samo od tysiąca lat – odpowiedział generał.
Londyn, rok 1943. De Gaulle ostro krytykuje swego komisarza spraw zagranicznych Dejeana. Ten w pewnym momencie nie wytrzymuje i odpowiada:
– Panie generale, jestem równie dobrym patriotą i równie dobrym Francuzem jak pan.