Najlepsza terapeutka - Laura Iding - ebook

Najlepsza terapeutka ebook

Laura Iding

3,8

Opis

Kardiochirurg Dan Morris samotnie wychowuje syna. Pewnego dnia chłopiec ulega wypadkowi. Wymaga długiej rehabilitacji, którą ma prowadzić najlepsza w szpitalu fizjoterapeutka. Dan jednak kwestionuje jej fachowość.  Molly stawia ultimatum: albo doktor Morris zaakceptuje jej metody, albo poszuka innego rehabilitanta. Dan, któremu dotąd w szpitalu nikt się nie sprzeciwił, zaczyna patrzeć na nią z zainteresowaniem...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 155

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (21 ocen)
7
5
6
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Laura Iding

Najlepsza terapeutka

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Nieee! – głośno zaprotestował Josh i objął nianię za szyję. – Gemma ze mną pojedzie!

Dan Morris zacisnął zęby. Ogarnęły go wyrzuty sumienia. Josh nie po raz pierwszy ostentacyjnie demonstrował, że od ojca woli Gemmę, kobietę w średnim wieku, która przez ostanie pół roku się nim opiekowała. Niemniej Dan nabrał już wprawy w ukrywaniu uczuć i delikatnie, lecz zdecydowanie odebrał synka od niani.

– Pamiętasz, jak ci mówiłem, że przez kilka tygodni zostanę z tobą w domu i razem będziemy chodzili na fizjoterapię? – tłumaczył łagodnym tonem. – Nie masz się czego bać. Cały czas będę przy tobie.

Josh przestał się wyrywać i pociągając nosem, z rezygnacją przytulił buzię do piersi Dana.

W samochodzie zapytał:

– Tato, a to będzie bolało?

Poczucie winy ścisnęło Dana za gardło. Ile razy słyszał to pytanie? Ile razy był zmuszony odpowiadać twierdząco? Odchrząknął i uniósł głowę, aby Josh w lusterku wstecznym mógł widzieć jego twarz.

– Nie, fizjoterapia nie boli. Ta pani nauczy cię, jak ćwiczyć nogi. Żadnych zastrzyków. Słowo.

Jechali do kliniki rehabilitacyjnej mieszczącej się na terenie szpitala dziecięcego imienia Angela Mendeza na Manhattanie, w którym i Dan pracował jako chirurg kardiolog. Miał nadzieję, że fizjoterapeutka Molly Shriver okaże się godna pochwał, jakie o niej słyszał.

Dla syna chciał, żądał, najlepszego leczenia. Nie potrafił znieść myśli, że Josh mógłby nie chodzić. Jeśli Molly Shriver jest tylko w połowie tak dobrą specjalistką, jak twierdzą rodzice jej podopiecznych, to może się uda.

Miał obsesję punktualności, więc przyjechali dziesięć minut przed czasem. Ledwo jednak zajęli miejsca w poczekalni, kiedy wyszła do nich pogodna zielonooka kobieta z rudawymi włosami związanymi w koński ogon, podskakujący przy każdym ruchu głową.

– Dzień dobry – przywitała ich z radosnym uśmiechem, zwracając się, i słusznie, do Josha.

Dan wstał, lecz Josh, co oczywiste, nadal siedział, zgodnie z zaleceniem ubrany w szorty i koszulkę. Kobieta przyklękła obok niego, aby nie musiał zadzierać głowy, i ciągnęła:

– Domyślam się, że ty to Josh Morris, chociaż wyglądasz na dużo starszego. Na pewno masz siedem lat, a nie osiem albo dziewięć? – zapytała z wyraźnym powątpiewaniem.

Josh zaśmiał się i pokręcił głową.

– Na pewno siedem, ale moje urodziny wypadają dopiero za trzy tygodnie.

– Cudownie! Urządzimy ci przyjęcie. Uwielbiam urodzinowe przyjęcia. Mam na imię Molly – przedstawiła się – i bardzo się cieszę, że do mnie przyszedłeś.

Dan przyglądał się tej scenie początkowo z rezerwą, później z rosnącym podziwem. Molly błyskawicznie nawiązała znakomity kontakt z jego synem. Widać było, że ma świetne podejście do dzieci. Nie to co on.

– Dzisiaj też się pobawimy. Gotowy?

Josh z entuzjazmem kiwnął głową i ujął dłoń fizjoterapeutki. Bojąc się, że Molly może nie zdaje sobie sprawy, że chłopiec nie chodzi, Dan szybko wziął go na ręce.

– Jesteśmy gotowi. – Ze złością spojrzał na kobietę.

Na jedno mgnienie uśmiech znikł z jej twarzy.

– Czy zostawił pan wózek Josha w samochodzie? – zapytała ze sztuczną słodyczą w głosie.

Wizja syna na wózku inwalidzkim zmroziła Dana. Przy stole operacyjnym nie czuł upływu czasu, lecz godziny spędzone przy łóżeczku syna po wypadku samochodowym były najdłuższymi i najczarniejszymi w jego życiu.

– Nie – warknął. – Josh nie potrzebuje wózka. Ma mnie. A teraz i panią. Mam nadzieję, że nauczy go pani z powrotem chodzić.

Wargi Molly zwęziły się w linijkę i Dan pomyślał, że zaraz rozpocznie jałową dyskusje, lecz nie dała się sprowokować i wprowadziła ich do dużego pomieszczenia. Znajdowały się tam urządzenia do ćwiczeń, kolorowe piłki, worki służące za siedziska, skakanki i obręcze.

– Josh musi siedzieć tutaj – podeszła do leżanki – a pan może usiądzie przy nas, tu z lewej strony?

Dan ostrożnie posadził synka na leżance, potem, odrobinę zdezorientowany, zamierzał bowiem zająć miejsce gdzieś z tyłu i się przyglądać, rzekł:

– Usiądę tam. – Wskazał plastikowe krzesło w kącie.

– Obawiam się, że to nie najlepszy pomysł – odparła pogodnym tonem Molly. – Potrzebujemy pana do pomocy, prawda, Josh?

– Prawda – przyznał chłopiec z entuzjazmem.

Dan zdusił w sobie irytację, że ktoś ośmiela się mu rozkazywać, i przysunął sobie stołek na kółkach. Dopiero wówczas zrozumiał, że Molly chce go nauczyć ćwiczeń, jakie będzie powtarzał z Joshem w domu.

Wzięła do ręki czerwoną plastikową piłkę, trochę mniejszą od piłki do koszykówki, i również usiadła.

– Teraz zagramy. Przyglądaj się. Rzucasz wysoko… o tak… – podniosła ręce, podrzuciła piłkę i trzymając ramiona w górze, czekała, aby ją złapać – i łapiesz. Gotowy? – Gdy Josh kiwnął głową, wysokim łukiem rzuciła mu piłkę, zmuszając chłopca do wyciągnięcia rąk. – Wyśmienicie – pochwaliła. – Teraz rzuć do taty. – Josh wykonał polecenie. – A teraz, panie Morris, proszę rzucić piłkę synkowi.

Dana korciło, by ją pouczyć, że powinna się do niego zwracać per „doktorze Morris”, lecz ugryzł się w język. W tej chwili najważniejszy jest przecież Josh. A jemu korona z głowy nie spadnie, jeśli przyjmie rolę zatroskanego ojca. Zresztą jest na urlopie, a w szpitalu zastępuje go jeden z asystentów.

– Dan. – Rzucił piłkę. – Proszę zwracać się do mnie po imieniu. Tak chyba będzie wygodniej.

Molly nie odpowiedziała, jakby jego imię jej nie obchodziło. Ponownie ogarnęła go złość.

– Teraz rzuć piłkę w górę – Molly zwróciła się do Josha. – Jak najwyżej.

Kilkakrotnie powtórzyli to ćwiczenie. Dan zaczął zerkać na zegarek. W porządku, dziewczyna stara się oswoić chłopca z sobą, ale czy ubezpieczenie na pewno płaci za zabawę? Czy podrzucanie piłki pomoże Joshowi stanąć?

– Świetnie ci idzie – pochwaliła chłopca. – A teraz popracujemy ze szmacianką wypełnioną grochem. Widziałeś już kiedyś taką piłeczkę?

– Nie.

Josh ze zmarszczonym czołem przyglądał się, jak Molly podbija szmaciankę najpierw łokciem, potem kolanem. Dan z trudem się powstrzymywał od komentarza.

– To nie jest łatwe ćwiczenie, więc musisz się bardzo skupić – uprzedziła. – Sądzisz, że potrafisz zrobić, o co proszę? – Josh w skupieniu kiwnął głową. – Może zaprosimy tatę do zabawy? – zaproponowała i z szelmowskim błyskiem w oku rzuciła szmaciankę w górę, odbiła łokciem, potem kolanem i posłała w stronę Dana.

Złapał ją w ostatniej chwili, zanim uderzyła go w czoło, cisnął szmaciankę na kolana i warknął:

– Proponuję, żebyśmy przestali się bawić i zabrali do roboty.

Josh spojrzał na niego z takim żalem, że Dan natychmiast zapragnął cofnąć ostre słowa. Serce mu się kroiło, gdy patrzył na chłopca.

Molly mobilizowała całą siłę woli, aby się uśmiechać, podczas gdy pragnęła otoczyć Josha ramionami i zabrać jak najdalej od tego ojca potwora.

– Twój tata wstał dzisiaj chyba lewą nogą – mruknęła. – A może – nachyliła się do chłopca i konspiracyjnym szeptem dokończyła: – po prostu nie umie się bawić, co? Musimy go nauczyć.

Starała się ignorować świdrujące spojrzenia doktora Morrisa. Oczywiście doskonale wiedziała, kim jest. Przecinał wstęgę podczas otwarcia nowego skrzydła oddziału neonatologii, a poza tym często kierował do niej pacjentów na rehabilitację po operacji.

Rodzice wychwalali go pod niebiosa jako chirurga, lecz nie mogła powiedzieć, aby na niej zrobił pozytywne wrażenie. Owszem, był niezwykle przystojny – szatyn z brązowymi oczami, wysoki, dobrze zbudowany – lecz jej to nie wystarczało. Szczególnie że prawie się nie uśmiechał.

Doszła do wniosku, że energię, jaką tracił na piorunowanie jej wzrokiem, mógłby spożytkować na aktywne uczestniczenie w terapii synka. Aż się gotowała ze złości na myśl, że pozbawił chłopca swobody poruszania się, jaką daje wózek. Wrócę to tego tematu, postanowiła, kierując znowu całą uwagę na ćwiczenia z Joshem. Był słodkim dzieckiem.

Tylko się nie angażuj emocjonalnie, upomniał wewnętrzny głos. Uważaj, bo znowu stracisz kawałek serca. Pamiętaj, że pewnego dnia on już nie będzie ciebie potrzebował.

Na tym polegała jej praca – miała sprawić, aby mali pacjenci jej nie potrzebowali. I dlatego musiała utrzymywać bezpieczny emocjonalny dystans wobec nich. Niemniej co innego wiedzieć o tym, a co innego stosować się do tej reguły w praktyce.

Kontynuowali ćwiczenia. Josh starał się jak mógł, odbijał szmaciankę łokciami i kolanami, aż złapał właściwy rytm. Molly ucieszyła się, że chłopiec podnosi kolana, znaczyło to bowiem, że stawy biodrowe ma sprawne.

– Świetnie ci idzie. – Molly nie szczędziła Joshowi pochwał. – A teraz spróbuj dosięgnąć stopami moich rąk. Kopnij mnie tak silnie, jak tylko możesz.

Niestety mimo wyraźnych chęci, Joshowi nie udało się wykonać ćwiczenia. Mięśnie nóg były za słabe. Molly wiedziała, że czeka ich wiele pracy. Na szczęście posiadała niezmierzone pokłady cierpliwości.

– W porządku. Jeszcze jedno ćwiczenie – rzekła, błyskawicznie dostosowując plan zajęć do możliwości chłopca. Zdjęła go z leżanki i posadziła na podłodze. Potem położyła mu między nogami czerwoną piłkę. – Spróbuj stopą pchnąć piłkę w kierunku drugiej nogi. O tak… – Delikatnie pokazała, co ma zrobić.

Josh aż się skrzywił z wysiłku, niestety rezultaty były mierne. W końcu się poddał.

– Nie mogę! – Wybuchnął płaczem.

Tym razem Molly go przytuliła. Czy mogłaby inaczej?

– Nie płacz – prosiła. – Świetnie ci idzie. Pamiętasz, jak mówiłam, że niektóre zabawy będą trudne? Wierz mi, już niedługo uda ci się przesuwać piłkę nogami bez większego trudu. Wspólnie nad tym popracujemy, dobrze?

Josh uspokoił się i w końcu kiwnął głową. Molly ucieszyła się, że moment załamania tak szybko minął. Niektórych z jej podopiecznych, nawet nastolatków, trudniej było przekonać, że ciężką pracą osiągną sukces.

Kiedy spojrzała na Dana, zobaczyła w jego oczach tyle bólu i poczucia winy, że aż serce się jej ścisnęło ze wzruszenia. Nie tylko Josh potrzebuje pomocy, pomyślała.

Modliła się w duchu, aby sprostać temu nowemu wyzwaniu i wyjść z tego obronną ręką.

Oby nie było za późno.

Tytuł oryginału: NYC Angels: Unmasking Dr Serious

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2013

Redaktor serii: Ewa Godycka

Opracowanie redakcyjne: Ewa Godycka

Korekta: Joanna Morawska

© 2013 by Harlequin Books S.A.

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2014

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Medical są zastrzeżone.

Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-0628-0

MEDICAL – 557

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com