Mur - Piotr Mańkowski - ebook + audiobook + książka

Mur ebook i audiobook

Piotr Mańkowski

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Komisarz Marek Kohun musi zmierzyć się nie tylko z powstającym, brutalnym w swoich działaniach, gangiem narkotykowym, intrygą uknutą przeciwko niemu przez służby specjalne, ale również z dręczącymi go demonami.

 

Realistyczny obraz rzeczywistości pracy policyjnej, działania służb specjalnych, funkcjonowania ruchu AA i terapii dla osób uzależnionych, zmysł psychologicznej obserwacji – to tylko niektóre mocne strony tej wciągającej od pierwszych stron powieści.

 

Piotr Mańkowski, debiutant, stworzył bardzo ciekawy portret człowieka niemalże idealnego. Niemalże, bo ma on jedną poważną rysę – alkoholizm.

 

Autor, były oficer służb specjalnych, oparł częściowo fabułę powieści na własnych doświadczeniach i przeżyciach. Jest ona jednak literacką fikcją, a ewentualne podobieństwa do zdarzeń i osób są przypadkowe i niezamierzone.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 1021

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 24 godz. 54 min

Lektor: Mateusz Drozda

Oceny
4,3 (4 oceny)
2
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
annakostro

Nie oderwiesz się od lektury

Moim zdaniem to jest bardzo interesująca pozycja. Mało opisów, większość to dialogi i rozważania głównego bohatera. Minusem może być długość nagrania - ponad 10 godzin. Akcja przypomina trochę serial kryminalny, w którym policja i inne służby prowadzą długie ogólnopolskie śledztwo, a główny bohater przy okazji boryka się z problemem alkoholizmu. Ogromnym plusem jest szczegółowy opis terapii AA.
00

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Piotr Mańkowski

MUR

Strona redakcyjna

REDAKCJA: AdAstra

KOREKTA: Katarzyna Czapiewska

OKŁADKA: Krystian Żelazo

SKŁAD: Anita Sznejder

© Piotr Mańkowski i Novae Res s.c. 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-7722-996-5

NOVAE RES – WYDAWNICTWO INNOWACYJNE

al. Zwycięstwa 96 / 98, 81-451 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Wydawnictwo Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.

Konwersja do formatu EPUB:

Legimi Sp. z o.o. | Legimi.com

Wstęp

Gdzieś w prażącym resztkami lata wrześniowym słońcu na ławce siedział mężczyzna wpatrzony w niebo, jakby zastygł... Był to około 50-letni facet, wysoki, szczupły, o charakterystycznych, ostrych rysach twarzy, ubrany schludnie, elegancko, z zachowaniem sportowego stylu. Siedział wpatrzony w dal, a wokół niego szumiały drzewa, krzewy leniwie się kołysały, trawa zieleniła się pełnym kolorytem.

Wrześniowe południe, w parku nie było nikogo, a on siedział samotnie. Z jego twarzy biły rozpacz i strach, co chwila jego oblicze przeszywał grymas bólu. Gdzieś w głębi duszy czuł się bardzo skrzywdzony, opuszczony, wyalienowany.

Nagle wstał i zdecydowanie ruszył w kierunku majaczącego na obrzeżach parku budynku, po chwili stanął, beznamiętnie wpatrując się w dal. Znów ruszył, tym razem powoli, po chwili zatrzymał się... I tak na przemian, aż dotarł do ogrodzenia. Stanął przed wejściem i wpatrywał się w tabliczkę umieszczoną na budynku: Ośrodek Leczenia i Terapii Uzależnień – Oddział w Warszawie...

Zastanawiał się, co on tu właściwie robi. Dlaczego tu jest? Dlaczego właśnie dzisiaj zdecydował się coś zrobić ze swoim piciem? Czy to dobry pomysł? Co go czeka za tymi drzwiami? Czy ma wejść? Tyle już razy chciał coś zrobić ze swoim problemem, którym jest niewątpliwie picie alkoholu, czy tym razem ma się zdecydować i wejść? Chyba tak, musi tam wejść, musi coś z tym zrobić!

Mężczyzna zdecydowanym ruchem pchnął furtkę i ruszył w kierunku drzwi wejściowych ośrodka, które otworzył równie zdecydowanym ruchem.

– Dzień doby – powiedział do miło wyglądającej, na pierwszy rzut oka, około 35-letniej kobiety siedzącej w recepcji ośrodka.

– Dzień dobry. Co mogę dla pana zrobić? – padło pytanie.

– Cóż, mam problem i chciałbym z tym coś zrobić, chciałbym... hm, hm, hm...

– Chciałby pan porozmawiać z kimś na ten temat?

– Tak właśnie, chciałbym, chciałbym...

– Spokojnie. Najważniejsze, że pan tu jest. Zaraz coś poradzimy. Proszę usiąść – powiedziała kobieta, wskazując rząd stojących pod ścianą krzeseł, i wzięła do ręki słuchawkę telefonu.

Rozdział I

Ups! Pierwszy krok już za mną. Usiadłem nieco uspokojony i rozejrzałem się wokół z zaciekawieniem. Ośrodek sprawiał wrażenie zwykłej przychodni lekarskiej – recepcja, szatnia, poczekalnia, na ścianie spis lekarzy z godzinami przyjęć oraz tablica informacyjna. Budynek był zadbany, czysty.

– Czy mogę pana prosić? – usłyszałem głos recepcjonistki.

– Tak, słucham – odpowiedziałem i podszedłem do jej biurka.

– Rozumiem, że chciałby pan spotkać się i porozmawiać z lekarzem, a właściwie, co u nas jest bardziej właściwym określeniem – terapeutą?

– No tak, jak pani tak mówi, to chyba tak właśnie jest.

– To nie ja, ale pan ma wiedzieć, czego chce.

Na chwilę zapadła cisza. No tak, to nie ona, a ja miałem problem i powinienem wiedzieć, czego chcę.

– Przepraszam, ma pani rację, chciałbym porozmawiać z, jak pani to powiedziała, terapeutą.

– Już lepiej. Terapeutka Maria Janowska przyjmie pana za 15 mi­­­nut. Proszę usiąść i poczekać. Zawołam pana – recepcjonistka zakończyła rozmowę i wróciła do swoich zajęć.

Uspokojony, ale i poirytowany wróciłem na swoje krzesło, usiadłem i ponownie zacząłem się rozglądać. Chciałem się gdzieś schować, szukałem czegoś, co nadawałoby się na kryjówkę. Nic z tych rzeczy... Musiałem siedzieć na widoku i czekać, czekać, czego tak bardzo nie lubię i co wywołuje u mnie irytację. „Jak to: ja, ten, który po tylu latach zdecydował się na podjęcie leczenia, na przyjście do ośrodka, mam czekać? Przecież ja jestem kimś! Jestem komisarzem policji, odnoszącym sukcesy, który poświęca swój czas i przychodzi do ośrodka, zamiast ścigać przestępców! I ja mam czekać? Tyle kosztowało mnie przyjście tutaj, musiałem się naprawdę przełamać, długo ze sobą walczyłem, ze swoim wstydem, bezsilnością, do czego trudno było mi się przyznać, czuję się jak bohater... I ja mam czekać!”

– Cześć, Jolu! – nagły okrzyk wyrwał mnie z rozmyślań.

– Witaj, Marku, miło cię widzieć! – recepcjonistka była wyraźnie ucieszona widokiem mężczyzny, który właśnie wszedł do ośrodka. – Dawno cię nie widziałam. Co u ciebie?

– Wszystko w porządku. Wpadłem posiedzieć w ciszy i spokoju, miałem ostatnio trudny okres.

– Napijesz się herbaty, kawy?

– Jak będziesz taka miła, zrób mi, proszę, herbatę – padła odpowiedź i mężczyzna położył na biurku recepcjonistki jakąś monetę.

– Już robię – odpowiedziała recepcjonistka i zniknęła na zapleczu.

Mężczyzna spojrzał na mnie, ja na niego, trwaliśmy tak przez chwilę wpatrzeni sobie w oczy.

– Kolega to pewnie nowicjusz? – zwrócił się do mnie.

– Nie bardzo rozumiem, co oznacza w tutejszej nomenklaturze słowo „nowicjusz”, ale przypuszczam, że tak – odpowiedziałem niepewnym głosem.

– Nowicjusz to znaczy, że pierwszy raz u nas, mam rację?

– No tak, pod tym względem to zgadza się.

– Mam na imię Marek i jestem związany z ośrodkiem od wielu lat – powiedział do mnie i wyciągnął rękę.

– Ja też jestem Marek – odpowiedziałem i również się przywitałem.

– Witaj, pewnie czekasz na spotkanie z terapeutą?

– No tak, zaraz ma mnie przyjąć.

– Powodzenia i mam nadzieję do zobaczenia! – Marek uś­­miech- nął się do mnie, wziął przygotowaną przez recepcjonistkę herbatę i zniknął za drzwiami, na których widniała tabliczka z napisem Klub.

Mijały kolejne minuty...

– Zapraszam pana do gabinetu numer 5 na drugim piętrze – głos recepcjonistki wyrwał mnie z zadumy.

– Gdzie jest winda?

– Nie ma, schody w korytarzu po lewej.

Wstałem i poszedłem w kierunku schodów, wchodziłem bardzo powoli, jakbym celebrował każdy schodek, każdy stopień schodów, które prowadzą mnie w nieznane, na rozmowę z kimś, kogo nie znam, o czymś, co jest dla mnie przekleństwem. Dotarłem na drugie piętro, rozejrzałem się. „Gabinet numer 3, 4... I jest numer 5”. Stanąłem pod drzwiami i zapukałem.

– Proszę wejść – usłyszałem, jak mi się wydawało, miły głos młodej kobiety, a właściwie dziewczyny.

– Dzień dobry. Mogę wejść?

– Tak, proszę wejść i usiąść – powiedziała bardzo ładna, około 25-letnia dziewczyna, która mogłaby być moją córką, i wskazała mi stojący naprzeciwko niej fotel.

– Dziękuję – odpowiedziałem i usiadłem niepewnie, co w przypadku mojej osoby zdarzało się bardzo rzadko.

– Co pana do mnie sprowadza? – zapytała dziewczyna.

– No cóż... hm, hm, mam problem z alkoholem, za dużo piję i wynika z tego wiele problemów, z którymi nie potrafię już sobie poradzić – wyrzuciłem z siebie prawdę sam się zdziwiłem.

– Czy jest pan uzależniony od alkoholu? Czy jest pan alkoholikiem?

– No nie wiem, nie jestem pewien, tak do końca nie wiem, co znaczy uzależnienie, nie wiem, co znaczy określenie „alkoholik”.

– Dobrze, wrócimy do tego tematu później, teraz kilka formalnych pytań. Proszę podać imię i nazwisko.

– Marek Kohun, przez samo „h”.

– Wiek?

– 49 lat.

– Żonaty?

– Tak.

– Ma pan dzieci?

– Tak, syna.

– W jakim wieku?

– 19 lat.

– Mieszkacie razem?

– Nie, to dziecko z pierwszego małżeństwa, jestem powtórnie żonaty. Mieszka z nami córka mojej małżonki.

– W jakim jest wieku?

– 15 lat.

– Pracuje pan zawodowo?

– Tak.

– Gdzie?

– Jestem policjantem – odpowiedziałem i zawiesiłem głos. Poczułem się jak na przesłuchaniu, tylko tym razem to ja ­występowałem w roli podejrzanego. Nie najlepiej się czułem. Podejrzany – a właściwie o co? Nie umiałem sobie odpowiedzieć na to pytanie. Zacząłem się nad tym zastanawiać...

Terapeutka przyglądała mi się uważnie. Może wiedziała, o czym myślę? Może zdawała sobie sprawę z moich wątpliwości? Spojrzała na mnie z zaciekawieniem, po dłuższej chwili zmieniła temat.

– Dobrze, wróćmy do pańskiego problemu. Kiedy pan ostatnio pił?

– W sobotę.

– Czyli, dziś mamy wtorek, 3 dni temu. Mam rację?

– No nie tak do końca...

– Czyli... ?

– W niedzielę wypiłem kilka piw...

– Czyli nie pije pan od dwóch dni?

– Tak, zgadza się.

– Jak długo pan pije?

– Co pani ma na myśli?

– No od kiedy pan nieprzerwanie pije?

– No tak po prawdzie to od... no właśnie od... zawsze... odkąd pamiętam.

– Nie to miałam na myśli. Ile trwa teraz pański nieprzerwany ciąg, od ilu dniu bez żadnej przerwy pan pije?

– Co pani rozumie pod stwierdzeniem „pije”? Czy wypicie jednego, dwóch piw dziennie to jest picie czy nie? Jaka jest granica „picia”?

– To nie ma żadnego znaczenia. Od jakiego czasu pije pan codziennie alkohol?

– Nie pamiętam – odpowiedziałem i spuściłem wzrok, co nie zdarzało mi się często.

– Dlaczego zdecydował się pan do nas przyjść? – terapeutka wróciła do rozmowy po dłuższej chwili.

– No cóż, mam problem z alkoholem i dlatego właśnie, hm, hm...

– Czy w niedzielę stało się coś, wydarzyło się coś, co skłoniło pana do przyjścia do nas?

– Tak i nie, niby tak, ale nie do końca...

– Niech pan się zdecyduje. Wydarzyło się coś czy nie?

– Wydarzyło się, żona zagroziła, że jak nie zrobię czegoś z moim piciem, to się ze mną rozwiedzie... – wydusiłem z siebie prawdę i sam się sobie dziwiłem. „Jak tak młoda dziewczyna mogła w krótkim czasie skłonić mnie do wyznania prawdy, którą chciałem ukryć? Co się ze mną dzieje? Przecież jestem szkolonym kłamcą, uczyli mnie, jak kłamać, jak unikać mówienia prawdy”.

– Czyli jak to jest? Sam pan do nas przyszedł, bo pan chciał, czy też zrobił pan to dla żony?

– I tak, i tak... – Próbowałem wybrnąć z sytuacji.

– Nie ma i tak, i tak. Z własnej woli czy pod presją?

– Odpowiedź nie jest prosta i proszę mnie do niej nie zmuszać – odpowiedziałem zrezygnowany.

– Dobrze, nie będę pana naciskać.

– Dziękuję.

– Czy jest pan uzależniony od alkoholu? Czy jest pan alkoholikiem?

– Uzależniony pewnie jestem. Ale czy jestem alkoholikiem, tego nie wiem, chyba nie... – odpowiedziałem niepewnie.

– My leczymy w naszym ośrodku osoby uzależnione, czyli innymi słowy alkoholików, bo to znaczy to samo... – zawiesiła głos.

– Jak to to samo?

– To bardzo proste, osoba uzależniona od alkoholu jest po prostu alkoholikiem, to choroba.

– Czyli jestem chory?

– Tego nie powiedziałam.

– To nie bardzo rozumiem...

– Dobrze, ustalmy najpierw, czy jest pan uzależniony, czyli innymi słowy, czy jest pan alkoholikiem. Zgadza się pan?

– Tak, oczywiście.

Terapeutka wyciąga dużą planszę na której widnieje tytuł: Fazy uzależnienia od alkoholu. Wpatruję się w planszę i nic z niej nie rozumiem.

– Proszę spojrzeć na tablicę i odpowiadać na moje pytania, tylko zgodnie z prawdą, dobrze? Możemy się tak umówić?

– Tak, tak, będę mówił prawdę.

– Początek przygody z alkoholem w życiu każdego człowieka to picie towarzyskie. Tak było pewnie i u pana. Mam rację?

– Tak, tak, piłem dla towarzystwa.

– Czy szukał pan okazji do picia? Czy charakteryzował się pan mocną głową w towarzystwie?

– No tak, tak było...

– Czyli przeszedł pan pierwszy etap uzależnienia, tak jak to widać na tej planszy. Zgadza się pan?

– Tak...

– Drugi etap to kolejne objawy...

– Mogę przerwać, bo widzę, że...

– Proszę nie przerywać i odpowiadać na moje pytania. Czy zaczął pan sam szukać okazji do picia, czy inicjował pan kolejne kolejki?

– Tak, ale...

– Proszę bez żadnego „ale”!

– Czy zdarzył się panu urwany film? Czy zaczął pan pić w samotności?

– Urwany film – tak, ale picie w samotności to... jakbym miał to wyjaśnić, to...

– Nie ma co wyjaśniać, tak czy nie?

– Tak – odpowiadam skruszony.

– Czyli, panie Marku, jest pan osobą uzależnioną, czyli alkoholikiem.

– I to wszystko?

– Jeszcze nie. O ile wyraża pan zgodę, pójdziemy dalej, zbadamy, na jakim etapie uzależnienia pan jest. Zgadza się pan?

– Oczywiście.

– Zna pan pojęcie klina?

– Tak.

– Często pan klinuje?

– No nie, ale... zgadzam się z podejściem: „Lecz się tym, czym się zatrułeś”.

– Jak to pan się zgadza?

– To znaczy... hm, hm... no tyle, że klin najlepiej leczy kaca... – Zagubiłem się już w tym momencie i przestałem kontrolować swoje odpowiedzi.

– I aprobuje pan to?

– Nie, to nie tak, ale...

– Wyraził pan zgodę na dalsze badanie, proszę więc pozwolić mi je kontynuować.

– Przepraszam.

– Czy miał pan okresy długotrwałego opilstwa? Czy zauważył pan spadek tolerancji na alkohol? Czy alkohol ma wpływ na pańskie życie rodzinne? Czy przeżył pan delirium?

– No ja, właściwie to...

– Proszę o odpowiedź!

– Tak, zgadza się... – odpowiedziałem skruszony i zapadło milczenie.

Mijały sekundy albo minuty, nie wiem, byłem w tak dziwnym stanie, że czas przestał się dla mnie liczyć. Jeszcze nigdy nikt w tak krótkim czasie nie zmusił mnie do powiedzenia prawdy o sobie, i to o rzeczach, o których nikomu nie mówiłem. „Co mogło się stać? Co ta dziewczyna ma w sobie, że mnie rozbroiła? Dlaczego?”

– Panie Marku, wystarczy, wiem już o panu tyle, ile potrzebuję w tej chwili. Moim zdaniem jest pan osobą uzależnioną od alkoholu, i to w dużym stopniu. Teraz zależy tylko od pana, czy zechce pan coś z tym zrobić, czy zostawić jak jest i czekać na rozwój wypadków. Nasze pierwsze spotkanie dobiega do końca. Czas na końcowe wnioski... – terapeutka zawiesiła głos.

– No tak, ale dlaczego, przecież ja potrzebuję pomocy, po to do was przyszedłem. Proszę poświęcić mi jeszcze trochę czasu. – Próbowałem się ratować, bo czułem niedosyt, odczuwałem potrzebę przebywania i rozmawiania z tą dziewczyną.

– Czas ma to do siebie, że mija.

– Ale ja przecież...

– Panie Marku, postawiłam diagnozę, teraz już od pana zależy, co pan z tym dalej zrobi.

– Co pani proponuje?

– Mamy kilka programów, w których mogą wziąć udział osoby chcące uwolnić się od uzależnienia od alkoholu, ale istnieją też warunki, które te osoby muszą spełnić.

– Co to za warunki?

– Przede wszystkim trzeźwość. Jest pan na to gotowy?

– No tak, przecież dlatego tutaj przyszedłem.

– Nasze zasady przewidują, że aby dostać się do ośrodka, należy przede wszystkim zachować trzeźwość i udowodnić, że ma się ochotę, chęć, czy jak to pan sobie tam określi, zrobić coś ze swoim uzależnieniem. Czy jest pan gotowy podjąć to wyzwanie?

– Tak, oczywiście!

– Słyszał pan o ruchu AA?

– Co nieco słyszałem, ale żebym znał szczegóły działania tego ruchu, to nie bardzo...

– Mam dla pana propozycję. Zachowa pan trzeźwość przez kolejne 7 dni, weźmie pan udział w co najmniej dwóch spotkaniach AA i za tydzień spotkamy się ponownie. Wówczas, o ile dotrzyma pan warunków umowy, zaproponuję panu konkretne leczenie. Zgadza się pan?

– Zgadzam się, oczywiście, ale skąd mam niby wiedzieć, gdzie i kiedy spotykają się uczestnicy ruchu AA? Gdzie mam ich znaleźć? Po co tak właściwie mam tam iść?

– Pozwoli pan, że to ja będę decydowała, co będzie dalej się działo? Liczę na pańską inwencję w temacie AA.

– Tak, tak, oczywiście.

– Moja propozycja, a właściwie warunek: zachowuje pan trzeźwość, bierze udział w dwóch spotkaniach AA i spotykamy się za tydzień o godzinie 14.00, kiedy to podejmiemy decyzje o dalszym leczeniu. Odpowiada panu?

– Tak, odpowiada – powiedziałem. Wszystko działo się tak szybko, jakby poza mną, nie pojmowała tego moja wyobraźnia, która z reguły działała perfekcyjnie, a tym razem zawodziła i nie wiedziałem tak do końca, na co się godzę i co mnie czeka.

– Dobrze, a więc zapisuję pana na następny wtorek. Proszę przygotować się na to, że będę pytała o przebieg spotkań AA.

– Tak, tak, dziękuję i do zobaczenia – odparłem i podałem rękę dziewczynie. Mogłaby być moją córką, a była wyrocznią, której zacząłem się, nie wiedzieć dlaczego, słuchać.

– Żegnam więc i do zobaczenia za tydzień.

– Do widzenia – odparłem, wychodząc z gabinetu.

Schodziłem na dół w stanie, który można porównać do maligny. Nie bardzo wiedziałem, co się stało i co z tego wyniknie dla mnie. Trzymałem się jednak, starałem się zachować twarz, uśmiechałem się do Joli, recepcjonistki, jak najszybciej pragnąc jednak opuścić ośrodek i poukładać sobie w głowie to, co się właściwe stało. Co takiego ważnego miało właśnie miejsce w moim życiu? Wyszedłem na zewnątrz, oddychałem głęboko. „Gdzie zaparkowałem samochód? Cholera, co się ze mną dzieje? Stop, zatrzymaj się, coś się wydarzyło w twoim życiu, ale spróbuj zapanować nad tym, uspokój się, dasz radę”.

Dotarłem do ławki, na której siedziałem przed wizytą w ośrodku, usiadłem i zacząłem myśleć o tym, co właśnie zrobiłem i co zrobiono ze mną... Trwało to dłuższą chwilę, zanim doszedłem do siebie i zacząłem myśleć racjonalnie o tym, co mam do zrobienia. Wstałem i udałem się w kierunku samochodu, który stał zaparkowany nieopodal parku. Mój samochód, moja duma, marzyłem o takim przez całe życie, aż w końcu trzy lata temu go kupiłem. Mój ­srebrny lexus RX 300 czekał na mnie. Wsiadłem i ruszyłem do komendy – mój dzień jeszcze nie dobiegł końca...

Wchodząc do komendy, jak zwykle przywitałem się skinieniem głowy z policjantem stojącym przy wejściu i udałem się do mojego wydziału, Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej, w którym pracowałem od kilkunastu lat.

– O, Marek, dobrze, że jesteś! – zawołała na mój widok Krystyna, nasza sekretarka, pani w podeszłym wieku, już dawno mogła pójść na emeryturę, ale widocznie trudno jej rozstać się z wydziałem.

– Stało się coś?

– Nic pilnego, ale Krzysztof cię szukał, miał bardzo tajemniczą minę. Nie chciał powiedzieć, o co chodzi, ale było widać, że coś go bardzo przypiliło, dziwnie się zachowuje od samego rana. Próbowałam zadzwonić do ciebie na komórkę, ale masz wyłączoną.

O cholera, no tak, wyłączyłem komórkę i zapomniałem ją po­­­tem włączyć... Co się ze mną dzieje?

Podkomisarz Krzysztof Grzyb, niespełna 30-letni oficer, który trafił do nas przed trzema laty, młody, ambitny, bardzo go polubiłem i lubię nadal, często mu pomagam, służę radą. Idę bezpośrednio do jego pokoju. „Ciekawe, co się wydarzyło?”

– Cześć, Krzysztof. Co się dzieje?

– O, Marek, gdzie ty się podziewałeś? Wyszedłeś tak szybko, że nie zauważyłem nawet kiedy, ale dobrze, że już jesteś – powiedziała z uśmiechem na twarzy.

– Dobra, dobra, mów, jaki masz problem.

– Siadaj i słuchaj, bo to skomplikowane. Kojarzysz sprawę Brytana, tego szefa mafii narkotykowej, który pozbywa się dealerów w jakikolwiek sposób niewykonujących jego poleceń? Zwykle zapadają się po ziemię w tajemniczych okolicznościach, mieliśmy już 12 takich „zniknięć”, a odnaleźliśmy tylko 3 trupy, zakopane w lesie, z kulką w głowie. Żadnych śladów, żadnych dowodów, wiemy jedynie, że wszyscy handlowali narkotykami i byli związani z siatką Brytana.

– Kojarzę, kojarzę, ale przecież to sprawa Franka, co ja mam z tym wspólnego? – odpowiedziałem i pomyślałem o Franku Turskim, 40-letnim komisarzu, za którym nie przepadam, i to z wzajemnością.

– No tak, ale szef przydzielił mnie do tej sprawy, Franek wyjechał do Krakowa, nie będzie go dwa dni, a mnie się wydaje, że mamy szansę na udupienie Brytana...

– Zaciekawiasz mnie... – powiedziałem i zacząłem wpatrywać się w twarz młodszego kolegi, na której pojawił się tajemniczy uśmieszek.

– Tydzień temu dostaliśmy cynk od naszego informatora, że Brytan zamierza pozbyć się kolejnego dealera – Cienkiego – bo ten był świadkiem, jak Brytan zastrzelił młodego chłopaka, dealera, który chciał się wycofać z interesu.

– Cienki, coś mówi mi ten pseudonim.

– Należy do siatki Brytana od wielu lat, jest mu wierny i bardzo lojalny, ale Brytan pozbywa się i takich...

– No tak, mów dalej.

– Cienki wpadł dwa dni temu, nic wielkiego, miał przy sobie kilka gramów narkotyków, ale przymknęliśmy go na 48 i siedzi u nas na dołku. Przesłuchiwałem go dwa razy, dając mu wyraźnie do zrozumienia, co go czeka, co Brytan robi z niewygodnymi świadkami. Wykorzystując to, co przekazał nam informator, udowodniłem mu, że widział tamto morderstwo, że był tam w czasie, kiedy zostało popełnione, i... załamał się, zaczął mówić. Potwierdził, że tam był, ale zarzeka się, że nic nie widział. Udało mi się z niego wydusić, że pamięta jedynie odjeżdżający z miejsca morderstwa z piskiem opon samochód marki BMW, ciemnego koloru. Twierdzi, że było tak ciemno, że nie jest w stanie przypomnieć sobie innych szczegółów.

– Mów dalej...

– Przejrzałem zeznania Brytana, który był przesłuchiwany w tej sprawie, skupiłem się na jego alibi. Twierdzi, że w czasie popełnienia tego morderstwa jechał swoim samochodem, czarnym BMW, do Torunia i był gdzieś w połowie drogi. Nikt tego nie może oczywiście potwierdzić, ale też nie mamy punktu zaczepienia, aby podważyć to alibi, chyba że...

– Chyba że, kontynuuj...

– Chyba że Cienki zezna, że zauważył i zapamiętał na przykład numery rejestracyjne BMW odjeżdżającego z miejsca morderstwa.

– Pytałeś go o to?

– Tak, twierdzi, że nic poza marką samochodu nie pamięta. Ale... jak było ciemno, to przecież tablice rejestracyjne są oświetlone i numery mogły być widoczne. Mógł je zauważyć i zapamiętać. Prawda?

– No mógł, ale... tego nie zrobił.

– I tu właśnie potrzebuję twojej pomocy. Pamiętasz, jak w sprawie Krysa odświeżyłeś pamięć jednemu ze świadków?

– No tak, pamiętam, ale pamiętam też, że przyrzekłem ci, że to pierwszy i ostatni raz.

– Marek, pomyśl, możemy posadzić groźnego i bezwzględnego mordercę, rozwiązać sprawę, która boli nasz wydział od wielu lat, no i utrzeć nosa Frankowi, który sobie z nią nie radzi...

– Krzysztof, wiesz, że to nie jest do końca tak, jak być powinno?

– Marek, nie wnikam w to, ty wiesz, ja wiem, że Brytan jest winny, obaj wiemy, że powinien siedzieć.

Zapadła cisza. Zacząłem się zastanawiać, czy mam po raz kolejny wykorzystać w pracy swoje zdolności, które nabyłem dzięki szkoleniu przed wielu, wielu laty. „Czy jest to fair? Fair? W stosunku do kogo? Do notorycznego przestępcy? Do prawa, które reprezentuję?”

– Marek! – Krzysztof przerwał moje rozmyślania. – Obudź się! Nie mamy zbyt wiele czasu. Za pół godziny przyjdzie prawnik Cien­kiego, wynajęty oczywiście przez Brytana, w którego obecności będziemy mieli ostatnią szansę przesłuchania, jak nie teraz, to nigdy... Adwokat dzwonił i zakazał nam wszelkich rozmów z Cienkim bez jego obecności.

– To co mam zrobić?

– Idź do niego do celi i spróbuj odświeżyć mu pamięć. To nasza jedyna szansa. Może się już długo nie pojawić.

Wyszedłem bez słowa, wziąłem akta sprawy, które Krzysztof wcisnął mi w ręce, skierowałem się do swojego pokoju, rzuciłem papiery na biurko i usiadłem na krześle. Machinalnie otworzyłem teczkę, szukając konkretnej informacji, i natrafiłem na numery rejestracyjne BMW... WQA 3322...

Po 10 minutach schodziłem na dołek długim korytarzem. Dotarłem do strażnika, któremu powiedziałem, że chcę porozmawiać z Cienkim, i kazałem zaprowadzić się do jego celi.

Drzwi celi otworzyły się, w ciemnościach zobaczyłem skuloną postać siedzącą na pryczy. Strażnik zamknął drzwi i zostałem sam na sam z człowiekiem, który może pogrążyć groźnego przestępcę.

– Cześć, Cienki.

– Kim pan jest?

– Nieważne, zrelaksuj się, wyluzuj, nie zamierzam zrobić ci krzywdy.

– Ale kim pan jest, czego pan chce?

– Powtarzam: nieważne, grunt, abyś był zrelaksowany. Jest ciemno, wokół cisza, twoja wyobraźnia zaczyna działać w innym wymiarze, nie jesteś w celi...

Wpatrywał się we mnie tępym wzrokiem i zauważyłem, że odpływa, że jego myśli zaczynają krążyć gdzieś indziej, że wprowadzałem go w stan, w którym będę mógł pogrzebać w jego świadomości.

– Cienki, odpływasz w niebyt, jest ci dobrze, nic nie czujesz, śpisz...

Minęła minuta i facet był zahipnotyzowany, miałem dostęp do jego umysłu.

– Przypomnij sobie tamten dzień i to odjeżdżające z piskiem opon BMW. Jest ciemno i nic nie widzisz, ale tablice rejestracyjne samochodu są oświetlone. Przyjrzyj się im. Co widzisz?

– Nic nie widzę...

– Przyjrzyj się dobrze. Co widzisz? Jakie to numery?

– Nic nie widzę.

– Widzisz, widzisz, to... WQA 3322, zapamiętaj to!

– Widzę, chyba coś jak WQ... chyba A... chyba 33 i 22, widzę, widzę te numery.

– Zapamiętaj dobrze te numery, zapamiętaj.

– Już pamiętam, to było WQA 3322.

– Teraz skup się, przypomnisz sobie te numery po usłyszeniu słowa „odświeżyć”.

– Tak, po usłyszeniu słowa „odświeżyć” przypomnę sobie numery rejestracyjne WQA 3322.

– Teraz zrelaksuj się, wyluzuj, zaraz się obudzisz i nie będziesz pamiętał nic z tej rozmowy, spokojnie, to potrwa kilka minut, spokojnie... – skończyłem, cicho pukając w drzwi. Strażnik otworzył je i wyszedłem. – Mnie tu nie było – rzuciłem na odchodne.

Policjant spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem i powoli pokiwał głową. Wróciłem do swojego pokoju, po drodze wszedłem do pokoju Krzysztofa.

– Chciałeś – masz. Tak jak poprzednio, wystarczy, że powiesz słowo „odświeżyć” – powiedziałem, kładąc na jego biurku akta sprawy.

– Marek, dzięki...

– OK.

Wróciłem do swojego pokoju i zabrałem się za pisanie raportu ze śledztwa, które zakończyłem kilka dni temu.

Krzysztof nerwowo przygotowywał się do przesłuchania Cienkiego, przeglądał papiery. Nagle zadzwonił telefon na jego biurku.

– Krzysztof, jest adwokat Cienkiego, przyjdź tutaj – głos Krystyny wzywał go do sekretariatu.

Wstał i udał się w tamtym kierunku.

– Dzień dobry, podkomisarz Krzysztof Grzyb, prowadzę sprawę pańskiego klienta – przedstawił się i przywitał z niskim, grubym osobnikiem, ubranym w elegancki garnitur.

– Dzień dobry, Marcin Fiuk, adwokat. Żądam natychmiastowego wypuszczenia mojego klienta – usłyszał na powitanie.

– Dobrze, dobrze, właśnie mija 48 godzin od zatrzymania pańskiego klienta. Mamy jeszcze chwilę, chciałbym mu zadać kilka pytań. Czy wyrazi pan na to zgodę?

– Jedynie w mojej obecności.

– Ależ oczywiście, zapraszam pana do pokoju przesłuchań. Krysiu, zadzwoń na dół, niech przyprowadzą podejrzanego – Krzysztof zwrócił się do sekretarki i zapraszającym gestem wskazał adwokatowi drogę do pokoju przesłuchań.

– Już dzwonię – odpowiedziała w międzyczasie kobieta.

Obaj panowie udali się do pokoju przesłuchań, znajdującego się na końcu korytarza. Milczeli, można było domniemywać, że nie mieli sobie zbyt wiele do powiedzenia. Weszli do pokoju, usiedli po przeciwnych stronach stołu, po chwili policjant dostawił drugie krzesło po stronie, gdzie usiadł adwokat. Panowie siedzieli w ciszy.

– Czy możemy nagrywać to przesłuchanie? Czy wyraża pan na to zgodę? – Krzysztof przerwał ciszę.

– Nie widzę przeszkód.

Drzwi otworzyły się, wszedł Cienki i spojrzał z zaciekawieniem na prawnika.

– Nazywam się Marcin Fiuk i jestem pańskim adwokatem. Proszę siadać. Muszę pana poinformować, że nie ma pan obowiązku odpowiadać na żadne pytania, możemy stąd wyjść za... – spojrzał na zegarek – 15 minut i będzie pan wolnym człowiekiem.

– No nie do końca – wtrącił się Krzysztof.

– Ależ tak, ciążą na panu pewne zarzuty, ale może pan odpowiadać z wolnej stopy. Chce pan w ogóle rozmawiać z tym oficerem? – adwokat zwrócił się do Cienkiego.

– Nie widzę przeszkód.

– Ponieważ przyznał się już pan do posiadania narkotyków, które skonfiskowaliśmy podczas zatrzymania, proszę jedynie o potwierdzenie, czy nie zmienia pan swoich zeznań.

– Nie, nie zmieniam – Cienki odpowiedział, zanim adwokat zdążył otworzyć usta.

– Dobrze więc, czy mogę panu zadać kilka pytań związanych z morderstwem, którego był pan świadkiem dwa tygodnie temu?

– Tak.

– Sprzeciwiam się, nie musi pan odpowiadać na żadne dodatkowe pytania! – zagrzmiał adwokat.

– Niech pan będzie spokojny, już mnie o to pytali – powiedział Cienki i spojrzał na adwokata z pewną miną.

– Czy zna pan Brytana? – Krzysztof zaryzykował.

– Nie rozumiem związku, kim jest Brytan? – Gangster wydawał się jednak trochę poirytowany.

– Proszę odpowiedzieć!

– Nie, nie znam.

– Czy zna pan Jakuba Hibnera?

– Nie, nie znam.

– Czy wie pan jakim samochodem jeździ Jakub Hibner?

– Nie wiem.

– Czy wie pan jakim samochodem jeździ Brytan?

– Nie znam nikogo, kogo pan wymienił, ani nie wiem, jakimi samochodami jeżdżą, czy to jasne? – Cienki, wyraźnie zdenerwowany i poirytowany, podniósł glos.

– Proszę przestać! – wtrącił się do rozmowy adwokat. – Nie musi pan odpowiadać na żadne pytania! – zwrócił się do klienta.

– Już dobrze, skończmy to. Czy ma pan jeszcze jakieś pytania? – Cienki zwrócił się do Krzysztofa.

– Jeszcze tylko okoliczności morderstwa, o których rozmawialiśmy. Czy możemy to podsumować i zamknąć sprawę?

– Tak, proszę.

– Wracając do jednego momentu... Widział pan samochód odjeżdżający z miejsca popełnienia przestępstwa?

– Tak, widziałem.

W tym momencie prawnik spojrzał ze zdziwieniem na Cienkiego. Chciał coś powiedzieć, ale Krzysztof go ubiegł.

– Proszę o tym opowiedzieć.

– Po tym, jak usłyszałem odgłosy strzałów, wybiegłem z domu i ujrzałem odjeżdżający samochód. Rozpoznałem markę, było to BMW, jakiegoś ciemnego koloru, nie wiem jakiego, było ciemno. Nic więcej nie widziałem.

– A jakby pan odświeżył sobie pamięć, to może przypomni pan sobie na przykład numery rejestracyjne tego pojazdu?

– Protestuję, nie można sugerować świadkowi odpowiedzi – oburzył się prawnik.

Cienki znieruchomiał, spojrzał zdziwiony na Krzysztofa. Przyglądał mu się dłuższą chwilę, zastanawiał się nad czymś. Wyglądało na to, że grzebie w pamięci, że zaczyna coś kojarzyć.

Krzysztof spojrzał na Cienkiego i czekał na odpowiedź. „Ale, ale... co ja zrobiłem?” – pomyślał i zdał sobie sprawę, że zamiast słowa „odświeżyć” powiedział „odświeżył”.

– Jak można odświeżyć pamięć? – wtrącił się adwokat.

– Można, można – z radością w głosie odpowiedział Krzysztof, gdyż zauważył, że adwokat użył słowa „odświeżyć”, i spojrzał na Cienkiego.

Adwokat, zaniepokojony, również popatrzył na klienta.

– Sięgam głęboko w moją pamięć, przypominam sobie tamten dzień, widzę odjeżdżające BMW, jest ciemno, nie jestem zbyt daleko od ruszającego auta, przyglądam się dokładnie i widzę...

– Nie musi pan kontynuować! – odezwał się adwokat.

– I widzę, że tablica rejestracyjna jest oświetlona, przyglądam się i zaczynam odczytywać numery...

– Niech pan przestanie! Nie musi pan!

– Widzę je teraz... to były numery W... Q... A... 3... 3... 2... 2...

– Proszę powtórzyć! – Krzysztof triumfował.

– WQA 3322, na pewno to były te numery!

– Potwierdza pan, że nie zna pan Jakuba Hibnera?

– Tak, nie znam.

– I nie wie pan, jakim samochodem jeździ?

– Nie, nie wiem – odpowiedział Cienki, jakby budził się z letargu. – Czy możemy już iść? – zwrócił się do adwokata.

– Tak, możemy... – w głosie mecenasa słychać było zrezygnowanie.

– Szanowny panie Fiuk, mam pewność, że pan jako prawnik i świadek tej rozmowy potwierdzi zeznania świadka przed sądem?

– Nie czas i nie miejsce, by o tym dyskutować.

– Pragnę panu przypomnieć, że przesłuchanie było nagrywane... – z wyraźnym zadowoleniem w głosie Krzysztof zakończył rozmowę i wezwał policjanta, który odprowadził ich do wyjścia.

W tym samym czasie ślęczałem nad raportem. Drzwi mojego pokoju otworzyły się i wszedł szef, inspektor Janusz Forin.

– Marek, zbieraj się, jedziemy aresztować Brytana!

– Co ja mam z tym wspólnego? Przecież to sprawa Franka.

– Nieważne, Franka nie ma, ty będziesz dowodził akcją.

– Janusz, wiesz, że nie lubimy się z Frankiem, nie chcę wkraczać w jego kompetencje!

– Nie dyskutuj, ktoś musi dowodzić. Franka nie ma, a musimy dokonać aresztowania, i to teraz!

– Co takiego się stało?

– Wyobraź sobie, że ten młodzik Krzysztof wydusił z Cienkiego zeznanie dotyczące morderstwa tego chłopaka, dealera narkotyków, które ewidentnie wskazuje sprawcę – Brytana.

– Naprawdę?

– No tak, i dodatkowo świadkiem jest prawnik Brytana. Mamy to na wideo. Sam wyraził zgodę na nagrywanie!

– To mamy mocne papiery. Dobra, biorę tę robotę, za 5 minut będę gotowy – odpowiedziałem i zadałem sobie pytanie, czy postąpiłem słusznie, czy hipnoza to dobra metoda mojej pracy. „Czy Cienki naprawdę widział te numery, a ja pomogłem mu jedynie przypomnieć sobie o tym, czy też coś zasugerowałem? Jak było naprawdę? No cóż, nie czas i nie miejsce, by deliberować na ten temat. Jedziemy aresztować Brytana”.

– Marek, zbieraj się, ekipa gotowa! Mamy drania! – wykrzyknął Krzysztof, który pełny euforii wpadł do mojego pokoju.

– Już idę, idę, zamkniemy skurwysyna! – I mnie udzielił się ogól­­ny entuzjazm.

Łącznie mieliśmy trzy radiowozy, dwa cywilne i jeden grupy specjalnej. Przy takim bandziorze wszystkiego można było się spodziewać.

Po 15 minutach podjechaliśmy pod posesję Brytana. Z informacji uzyskanych z podsłuchu wynikało, że podejrzany był w domu. Zorganizowaliśmy się, poprzydzielałem zadania, wszyscy byli na pozycjach. Przystąpiliśmy do akcji.

Brytan był kompletnie zaskoczony, nie spodziewał się nas, zastaliśmy go w trakcie obiadu, który spożywał ze znajomymi. Aresztowaliśmy ich wszystkich. Widziałem, jak policjanci z grupy specjalnej wyprowadzają podejrzanych, wszystkich po kolei. Pierwszego Brytana, znam jego dossier: 39 lat, z czego 8 spędził za kratkami, od lat związany ze światem przestępczym. Od czasu, gdy stworzył swoją sieć dealerów narkotyków, a właściwie całą grupę przestępczą, pozostawał dla nas nieuchwytny, mimo że wiedzieliśmy i wiemy, czym się zajmuje, nie mogliśmy mu nic zrobić. A teraz tego bandytę w eleganckim garniturze, skutego kajdankami, ze spuszczoną głową, na którą policjanci założyli kominiarkę, wyprowadzano z jego domu wraz z kompanami, wśród których byli z pewnością współpracownicy.

Zadzwonił mój telefon.

– Marek, to ty? – w słuchawce usłyszałem głos szefa.

– Tak, słucham.

– I jak poszło?

– Mamy ich.

– To dobrze, mamy nakaz, możecie przeszukać posiadłość Brytana – usłyszałem zadowolony głos przełożonego.

– Robi się, szefie, obecnie zabezpieczamy teren i czekamy na ekipę.

– Marek.

– Tak, szefie?

– Dziękuję, dobra robota.

– To nie moja zasługa. To robota Franka i Krzysztofa, im powinieneś podziękować. Ja tylko posprzątałem.

– Nie mów tak, bez ciebie nie wiadomo, jak by się to skończyło.

– Nieważne. Czy mogę się już odmeldować? Żona czeka w domu, nie zdążyłem jej powiadomić.

– Jasne, przekaż wszystko Krzysztofowi i do domu. Jeszcze raz dziękuję! – Usłyszałem głos odkładanej słuchawki.

Cóż, nie moja była w sumie zasługa, zeznanie Cienkiego pozwoliło zatrzymać Brytana. „Co mam o tym sądzić, jak mogę sam siebie oceniać? Nie chcę tego, mam dzisiaj ważny dzień, coś postanowiłem i muszę do tego wrócić. Praca to tylko praca, a moja dzisiejsza decyzja w temacie alkoholu może zaważyć na całym życiu i tego powinienem się trzymać”.

– Marek, zorganizujemy tu wszystko i jedziemy na piwo. Jedziesz z nami? – Krzysztof wyrwał mnie z zadumy.

– Nie, dzięki, mam dziś ważniejsze sprawy.

– No co ty? Ty nie idziesz na piwo?

– Nie, nie idę.

– Marek, to przecież twoja zasługa, nikt o tym oczywiście nie wie, ale ja tak. I świętowanie bez ciebie to dla mnie jak seks bez kobiety!

– Przestań, nie wygłupiaj się. Bawcie się dobrze. Do jutra – powiedziałem i szybko poszedłem, wsiadłem do mojego lexusa i pojechałem do domu. Czekała mnie jeszcze rozmowa z żoną o tym, co dzisiaj postanowiłem. Chciała tego, a ja potrzebuję porozmawiać z kimś na ten temat i ona właśnie wydaje mi się najbardziej odpowiednią osobą. Czy tak będzie?

Po pół godzinie podjeżdżałem pod apartamentowiec na Ursynowie, dzielnicy Warszawy, w której mieszkam od wielu, wielu lat i z którą jestem emocjonalnie związany. Zjechałem do podziemnego parkingu, bezbłędnie trafiłem na moje miejsce parkingowe, tak wiele razy zdarzało mi się w nie trafiać, kierując samochodem po pijanemu...

W domu czekała na mnie Anna, moja żona, z którą byłem w związku od 5 lat. Tego dnia spojrzałem na nią innym wzrokiem. Jak zwykle podeszła do mnie, pocałowała w policzek na przywitanie, wąchając przy tym uważnie.

– O, dzisiaj nie piłeś? – zapytała zdziwiona.

– Ano nie, nie piłem.

– Stało się coś?

– Tak, stało się, możemy o tym porozmawiać za chwilę? Pozwól, że się rozbiorę. Jest coś do zjedzenia? Miałem tak zwariowany dzień, że nie starczyło czasu na obiad.

– Czyli dzień jak co dzień, przecież ty nie potrafisz jeść poza domem, nic nowego – odpowiedziała z tajemniczą miną i zniknęła w kuchni.

Mówiła rzeczy oczywiste, dopiero teraz zacząłem zdawać sobie sprawę, że... mówiła prawdę, ja zawsze spieszyłem się do domu, by w spokoju zjeść i wypić... piwo. Dziś po raz pierwszy piwa miało nie być. Poszedłem do naszej sypialni, przebrałem się w domowe ciuchy i zacząłem w końcu czuć się swobodnie.

– Marek, obiad na stole! Brygida, chodź do salonu, jemy! – dotarł do mnie głos Anny.

Zasiedliśmy do stołu. Anna przygotowała dzisiaj moje ulubione danie – pieczoną kaczkę z jabłkami. Swoją drogą zdziwiłem się, jak ona to robi, skąd ma na to wszystko czas, przecież trzeba zrobić zakupy, przygotowanie takich potraw też wymaga czasu, a Anna przecież pracuje... „Cholera, co się ze mną dzieje, po raz pierwszy w życiu zaczynam się zastanawiać, jak ona znajduje czas na prowadzenie domu... Co mnie to właściwie obchodzi? Przecież to jest problem kobiety, a nie mężczyzny. Co mnie naszło?”

– Marku, dzisiaj twoje ulubione danie, a i ty, córeczko, lubisz kaczkę. Mam nadzieję, że będzie wam smakowało.

– Na pewno! – odpowiedziałem z entuzjazmem.

Brygida nic nie mówiąc, od razu zabrała się do jedzenia. Widać było, że jej smakuje.

– No, jak smakowało? – Anna zwróciła się do nas, gdy już wszystko zniknęło z talerzy.

– Mnie bardzo – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Mnie też, ale muszę już iść do swojego pokoju, mam jeszcze kilka rzeczy do przygotowania na jutro do szkoły! – zawołała Brygida i zniknęła w swoim pokoju.

– Posiedź sobie, kochanie, posprzątam naczynia – wyrwało mi się nie wiadomo skąd, sam się sobie dziwiłem, ale wstałem i zacząłem znosić naczynia do kuchni.

– To bardzo miłe – zauważyła zdziwiona Anna.

– Napijesz się kawy albo herbaty?

– To jest jeszcze milsze. Poproszę owocową, najlepiej malinową. Stoi w szafce nad...

– Wiem, wiem, gdzie stoi, nie musisz mi mówić – odpowiedziałem trochę poirytowany.

Po chwili zjawiłem się w salonie z dwiema herbatami i usiadłem przy ławie, do której przeniosła się Anna.

– Proszę, kochanie. Herbatka raz!

– Dziękuję. Co w ciebie wstąpiło?

– Sam nie wiem, tak mnie po prostu naszło. Dlaczego niby nie miałbym uczestniczyć w naszym życiu rodzinnym? Dlaczego cię to dziwi?

– No bo nie zdarzało ci się to wcześniej.

– Może więc czas to zmienić? Może czas, abym zaczął więcej dawać z siebie tobie i Brygidzie?

– Cieszy mnie, że tak mówisz, a co chyba ważniejsze, że tak myślisz... mam nadzieję.

– Tak, tak myślę, ale są to jeszcze myśli nieuczesane, sam nie wiem, czego chcę, a co gorsza... co się ze mną dzieje.

– Co masz na myśli?

– Pamiętasz naszą rozmowę... Niedziela, piję piwo po sobotniej libacji, siedzimy przy tej ławie i ty mówisz: „Jak nie zrobisz nic ze swoim uzależnieniem od alkoholu, to się z tobą rozwiodę”.

– Tak, pamiętam. Ale jaki to ma związek?

– Wziąłem sobie te słowa do serca, nie piłem w poniedziałek ani dzisiaj, nie wziąłem do ust nawet piwa, a przecież ostatnimi czasy to był dla mnie standard, jak nie coś mocniejszego, to choćby piwo, ale coś musiałem codziennie wypić.

– Tak było... – wtrąciła się Anna, zauważyłem, że zaczyna z zaciekawieniem i czymś w rodzaju nadziei w oczach wsłuchiwać się w moje słowa.

– No i dzisiaj zdecydowałem się pójść do ośrodka, w którym leczą uzależnienia. Wydarzyło się w moim życiu coś, z czym wcześniej się nie spotkałem. Znasz mnie, jestem człowiekiem silnym, odpornym na stres, potrafię sobie poradzić w każdej sytuacji, nawet z najtrudniejszymi przeciwnościami. A dzisiaj... dzisiaj poczułem się jak sztubak, jak nieporadny dzieciak, który nie radzi sobie z niczym.

– Co masz na myśli?

– Udałem się do tego ośrodka i przyjęła mnie terapeutka, młoda dziewczyna, która mogłaby być moją córką. Nasza rozmowa przebiegała zgodnie z jej scenariuszem. Nie wiem, czy mnie rozumiesz, ale ja w takich sytuacjach, ważnych z jakiegokolwiek powodu dla mnie, zawsze przejmowałem inicjatywę! To ja nadawałem ton, dyktowałem temat, zakres dyskusji czy rozmowy. Tym razem było inaczej.

– I jak się z tym czułeś?

– Nijak, nie czułem nic, byłem po prostu bezradny i bezwiednie odpowiadałem na wszystkie pytania... zgodnie z prawdą.

– Co w tym złego?

– Tego nie wiem! Ale jest to dla mnie coś nowego. Nigdy wcześniej taka sytuacja się nie zdarzyła!

– Powiesz mi, czego tamta rozmowa dotyczyła?

– Tak, nie mam przed tobą tajemnic. Przynajmniej w zakresie dotyczącym mojej osoby, moja praca to co innego. ­Terapeutka nazywa się Maria Janowska. Zmierzała do postawienia diagnozy, czy jestem alkoholikiem, czy nie. Innymi słowy, czy jestem uzależniony. Wydusiła ze mnie wszystko, co chciała, to, co chciałem powiedzieć, i to... co skrywałem głęboko w sobie, czego nie zamierzałem nigdy nikomu powiedzieć.

– Jaką diagnozę postawiła?

– Jestem osobą uzależnioną od alkoholu, dała mi na to całkiem przekonujące dowody. Mniejsza o to jakie.

– I co z tym fantem zrobisz?

– Chcę podjąć leczenie.

– Na czym ma to polegać?

– Jeszcze nie wiem. Aby mogli mnie objąć leczeniem oferowanym przez ośrodek, muszę wytrzymać w trzeźwości, przez co rozumie się zero alkoholu w jakiejkolwiek postaci przez tydzień. W tym czasie mam wziąć udział w dwóch spotkaniach AA.

– AA, co to takiego?

– To ruch Anonimowych Alkoholików, tyle wiem, ale zamierzam za chwilę poszukać więcej informacji na ten temat w internecie. Muszę też zdobyć informacje o tym, gdzie i kiedy odbędą się spotkania w tym tygodniu.

– No cóż, to interesujące, co się wydarzyło. Jeszcze bardziej ciekawi mnie to, co ty z tym dalej zrobisz. Co do naszej niedzielnej rozmowy, to może trochę przesadziłam ze stanowczością, ale uwierz mi, czasami było mi naprawdę ciężko. Twoje wyskoki po pijanemu, zachowanie, gdy urywał ci się film, były naprawdę nie do wytrzymania.

– Wierzę, sam je wszystkie bardzo przeżywałem...

– Wiesz, bardzo, bardzo cię kocham i bardzo chcę z tobą być, ale z tobą takim, jaki jesteś dzisiaj: czułym, wyrozumiałym, rozumiejącym innych i swoje miejsce w naszej rodzinie.

– I ja cię kocham... – Spojrzałem na Annę. Była bardzo atrakcyjną 40-letnią kobietą: szczupła, wysoka blondynka, mimo domowych ciuchów dało się zauważyć jej zgrabną sylwetkę. „Jak mogłem tego nie zauważać przez ostatnie lata? I na dodatek mnie kocha. Doskonale radzi sobie w życiu, sama wychowywała córkę, której ojciec umarł zaraz po jej urodzeniu, w pracy odnosi ostatnio same sukcesy jako asystentka dyrektora prywatnego ośrodka zdrowia, nawet przebąkiwała coś o awansie...”

– Dobrze, kochanie, idź więc do siebie, poszukaj w internecie tego, co cię interesuje, a ja zrobię ci kawę i przygotuję coś słodkiego.

– Aniu, naprawdę bardzo cię kocham i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie... – wyrwało mi się nie wiadomo dlaczego i skąd.

Poszedłem do mojego gabinetu. Był to niewielki pokoik – biurko, komputer, regał z książkami i filmami DVD i moja „ściana płaczu”, jak ją pieszczotliwie określałem. Cała jedna ściana była zabudowana półkami, na których poustawiałem kufle do piwa. To była moja pasja, a może nawet obsesja. Od lat zbierałem kufle do piwa, miałem ich kilkaset, z każdym wiązało się jakieś wspomnienie. Moją idée fixe było zawsze to, że kufle z mojej kolekcji nie mogą być kupione. Musiałem je po prostu... zdobyć, mówiąc bez ogródek – ukraść. I tak było w rzeczywistości – tylko nieliczne z nich dostałem w prezencie albo kupiłem, gdy nie mogłem zdobyć ich w inny sposób.

Po pewnym czasie zorientowałem się, że zaczynają mi się mylić okoliczności, w jakich zdobywałem poszczególne egzemplarze. Postanowiłem do każdego kufla dokleić pod spodem karteczkę z informacją, skąd pochodzi i jak go zdobyłem. Wziąłem do ręki pierwszy z brzegu kufel – marka piwa Uerige, na karteczce informacja: marzec 1984 r., browar Düsseldorf. Przypomniałem sobie, byłem wtedy jeszcze oficerem polskiego wywiadu. Pojechaliśmy na akcję do Düsseldorfu. Mieliśmy podrzucić narkotyki do samochodu naszego figuranta, który za tydzień przyjeżdżał do Polski. Planowaliśmy zatrzymać go na granicy i zwerbować do współpracy z naszą służbą. Akcję przeprowadziliśmy bez zarzutu, co się zresztą później potwierdziło – pozyskaliśmy faceta jako wtyczkę.

Jako turyści poza zadaniem spędzaliśmy czas na zwiedzaniu, aby potwierdzić naszą legendę, i odwiedziliśmy między innymi ten mały browar. Ciekawe, sprzedawał swoje piwo tylko w jednej dzielnicy Düsseldorfu... Podczas zwiedzania nie omieszkałem oczywiście ukraść kufla.

Usiadłem z nim teraz przy biurku i oddałem się wspomnieniom. Z zadumy wyrwało mnie wejście Anny.

– Kochanie, nie zamierzasz chyba pić piwa?

– Nie, nie, tak tylko wspominam dawne czasy. Już biorę się za to, co mam ważnego dziś jeszcze do zrobienia.

Anna postawiła na biurku kawę i ciastka kokosowe, takie, jakie najbardziej lubię, i wyszła po cichu.

Zostałem sam. Włączyłem radio, muzyka od zawsze pozwalała mi się skupić na tym, co właśnie robię. Uruchomiłem komputer, internet, w wyszukiwarkę wstukałem AA. Wyskoczyło niezliczenie wiele odnośników. Cóż, przyszedł czas, abym skupił się na tym, co mimo wielu wydarzeń tego dnia było dla mnie chyba najważniejsze.

Dochodziła godzina 22.00, gdy usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Weszła Anna.

– Kochanie, już późno, chodź do łóżka... – powiedziała filuternie. Zauważyłem, że ubrana jest w bardzo seksowną koszulkę ­nocną, której nie wkładała od lat, a która wzbudziła we mnie wspomnienia z czasów, kiedy nasze uczucie było bardzo gorące, co przejawiało się także w seksie.

– Już tak późno? Cholera, nie zwróciłem uwagi, już kończę.

Z głową pełną nowych informacji na temat alkoholizmu, tego, co mnie prawdopodobnie dotyczy, wróciłem do rzeczywistości, wyłączyłem komputer i poszedłem do łazienki. Stojąc pod prysznicem, jeszcze długo rozpamiętywałem to, czego dowiedziałem się dzisiaj o sobie. Różne myśli kołatały mi się po głowie, nie potrafiłem sobie wszystkiego poukładać, w moje dotychczasowe, bardzo poukładane życie wkradł się niepokój, z którym miałem sobie odtąd nie radzić. A było to dla mnie nieznane uczucie, coś, co zwiastowało niebezpieczeństwo, ale wówczas nie wiedziałem jeszcze o tym...

– Chodź do mnie, kochanie, mam dzisiaj nieodpartą ochotę na seks, chcę uprawiać z tobą miłość!

Było to coś tak nieoczekiwanego, że stanąłem w drzwiach naszej sypialni, po prostu mnie zamurowało i nie potrafiłem ruszyć się z miejsca.

– Co tak stoisz, chodź do mnie.

– O mój Boże, jaka ty jesteś dziś ponętna. Jak mogłem zapomnieć, nie doceniać tego, jaki skarb mam w domu? Boże, jak ja ciebie pragnę! – wyrwało mi się bezwolnie i już byłem przy mojej Annie.

Kochaliśmy się długo, namiętnie, przypomniałem sobie nasze początki, kiedy poza sobą świata nie widzieliśmy, co przejawiało się też w łóżku. Seks z Anną był wówczas dla mnie czymś wyjątkowym, jednak z czasem sytuacja się zmieniła i wpadliśmy w rutynę.

– Kochanie, ale było wspaniale! Dziękuję! – z rozmyślań wyrwał mnie głos żony.

– To ja tobie dziękuję, już dawno nie przeżyłem czegoś tak wspaniałego!

– Byłeś dzisiaj bardzo czuły...

– Ty też dzisiaj dałaś upust swoim fantazjom.

– Tak mi dobrze i błogo... – Anna szeptała przez sen i czułem, że zasypia. Odpłynęła w rozkoszy, którą przeżyła, taką miałem nadzieję.

Sam długo nie mogłem zasnąć, wydarzenia z całego dnia wy­warły na mnie duże wrażenie. I nie chodziło o te w życiu zawodowym, bo te nie były niczym szczególnym, lecz w prywatnym – wizyta w ośrodku, odmiana Anny, nie wiem, co było dla mnie ważniejsze. Słyszałem jeszcze, jak zegar w pobliskim kościele wybija godzinę 5.00, a potem zasnąłem.

Rozdział II

– Kochanie, już 7.00. Wstawaj, spóźnisz się do pracy!

– Aniu, mogę jeszcze chwilkę pospać?

– Jak nie idziesz dziś do pracy, to śpij, a jak idziesz, to nie ma zmiłuj.

– Idę, idę... już wstaję.

Po 30 minutach usiedliśmy z Anną do stołu.

– Jak ci się spało, kochanie?

– Byłaś wczoraj taka jakaś inna, może inaczej: taka, jaką cię po­­kochałem kilka lat temu. To, co wczoraj przeżyłem, obudziło we mnie wspomnienia i nie wiem, co się ze mną stało... ale nie mogłem zasnąć, przeżywałem to nasze uniesienie jeszcze wiele godzin.

– Zasnąłeś w końcu?

– Tak, nad ranem. A tobie jak się spało?

– Cóż, kobieta po takim seksie zasypia błogo i śpi snem sprawiedliwych. Tak też było ze mną.

– Mamo, jest coś do zjedzenia? – głos Brygidy przerwał naszą, skądinąd interesującą, rozmowę. – Muszę już lecieć do szkoły, może lepiej wezmę śniadanie ze sobą, nie mam już czasu. – Wpadła do kuchni, narobiła zamieszania, spakowała ze stołu kanapki, z lodówki wzięła owoce i wyszła.

– A jak wczorajsze poszukiwania na temat AA? – zapytała Anna, kiedy córka wyszła już z domu.

– No cóż, poczytałem o tym... wiem już trochę więcej, ale wciąż ta cała sytuacja wzbudza moje wątpliwości.

– A co ze spotkaniem AA? Znalazłeś jakieś informacje? Wybierasz się gdzieś?

– I tu mam właśnie problem. Myślałem, że to coś innego... a tymczasem spotkania AA odbywają się głównie przy kościołach lub w... szpitalach psychiatrycznych. Sam nie wiem, co o tym myśleć...

– Jak nie pójdziesz, to się nie przekonasz.

– No tak, ale jestem przecież ateistą, o czym doskonale wiesz, do kościoła nie chodzę z założenia, a szpitale psychiatryczne, no cóż... nie czuję się chory psychicznie.

– Kochanie, nie bierz wszystkiego do siebie, to, że spotkanie AA odbywa się w jakiejś sali szpitala psychiatrycznego, wcale nie oznacza, że biorą w nim udział ludzie chorzy umysłowo!

– No tak, tak, ale muszę to jeszcze przemyśleć. Poszperam w internecie, w najgorszym przypadku pójdę na mityng do szpitala przy ulicy Marczewskiej dzisiaj na godzinę 18.00. Ma to być spotkanie speakerskie, cokolwiek to oznacza.

– Jak pójdziesz, to się dowiesz. Dobra, muszę już lecieć, bo spóźnię się do pracy, a i na ciebie już czas – Anna zakończyła rozmowę i zaczęła się spieszyć – było już rzeczywiście późno.

– No to i ja się zbieram.

Po paru minutach każde z nas wsiadało do swojego samochodu. Spojrzałem jeszcze na Annę, która, jak to kobieta, wystrojona, w szpilkach, pakowała się do czerwonej hondy, i zrobiło mi się jakoś tak cieplej na sercu.

Niespełna pół godziny później siedziałem już za swoim biurkiem w komendzie i przez przeszkloną ścianę obserwowałem zamieszanie, jakie panowało w wydziale od samego rana. Wszyscy biegali, widać było nerwową atmosferę, nie bardzo wiedziałem, o co chodzi, ale... miałem do napisania zaległy raport, zacząłem go wczoraj i pewnie będę jeszcze długo się z tym męczył. Nie cierpiałem tej roboty.

Skupiłem się na pisaniu i zapomniałem o całym świecie.

Po dłuższej chwili otworzyły się drzwi do mojego pokoju i ukazał się w nich Krzysztof, zziajany, jakby właśnie przebiegł maraton.

– Marek! Marek! Właśnie wrócili chłopaki z ekipy, która przeszukiwała dom Brytana. Wiesz, co znaleźli?

– No mów już, nie będę przecież zgadywał.

– Jak znam ciebie, to i tak wiesz. Powiedz, wiesz?

– Krzysiu, nie kombinuj, tylko wal prosto z mostu. Co tam chłopaki znaleźli?

– Marek, znaleźli dowód na udział Brytana w zabójstwie tego młodego chłopaka! I ty na pewno wiesz, jaki to dowód!

– Krzyś, nie kombinuj. Co tam znaleźli?

– To ty mi powiedz. Zrób to dla mnie, proszę.

– Oj, Krzysiu, Krzysiu, dobra. Skup się i pomyśl o tym, co tam chłopaki znaleźli. Myśl o tym intensywnie, wyobraź sobie kształty, kolory, rozmiar, wagę... – Zacząłem swoją grę.

Krzysztof zamilkł. Wpatrywałem się w niego uważnie i zacząłem intensywnie myśleć, co też takiego ekipa mogła znaleźć podczas przeszukania w domu Brytana. Skoro Krzysztof był tak podniecony i ewidentnie zadowolony, to musiał mieć mocny dowód na udział gangstera w morderstwie. Ale jaki? „Mocny dowód, mocny dowód” – zacząłem powtarzać sobie w myślach. Spojrzałem na Krzysztofa i... już wiedziałem!

– Znaleźli broń.

– Skąd wiesz?

– No przecież miałeś i masz ją ciągle przed oczami! Młody, obudź się, jesteś jak lustro, wszystko, co masz w głowie, odbija się wyraźnie na twojej twarzy, tylko trzeba umieć to przeczytać.

– No tak, znaleźli pistolet jericho, kaliber 9 mm, wersja 941FBL. To bardzo rzadko spotykana w Polsce broń.

– I powiedz mi jeszcze, że z takiej broni zastrzelono tego młodego chłopaka!

– Właśnie tak... tylko że nie mamy jeszcze ekspertyzy balistycznej.

– A odciski palców?

– Właśnie badają pistolet w laboratorium.

– No to gratuluję, już teraz możesz wystąpić do prokuratury o zatrzymanie Brytana na trzy miesiące.

– Poczekam na wyniki, na razie mam go na 48 godzin i to mi wystarczy.

– A co na to Franek?

– Nie wiem, nie kontaktowałem się z nim. Ma wrócić dopiero jutro.

– Może lepiej do niego zadzwoń, bo będzie miał do ciebie uzasadnione pretensje.

– Dobra, dobra, zadzwonię później! – krzyknął i już go nie było.

No to fajnie, mieliśmy Brytana. Mnie też zalazł za skórę przez te wszystkie lata swojej przestępczej działalności, a swoją drogą wpadł przez taką głupotę. To, że „pomogłem” trochę Cienkiemu odświeżyć pamięć, nie miało żadnego znaczenia dla winy Brytana, byłem o tym przekonany. A więc miałem czyste sumienie.

Wróciłem do swojego raportu, żmudna robota. W wydziale wciąż było widać wielkie podniecenie, a ja ślęczałem nad sprawozdaniem.

– Marek, dzięki, że wczoraj zająłeś się moją sprawą – wejście Franka przerwało mi pracę.

– O, już jesteś? Podobno miałeś wrócić jutro...

– Dzwonił do mnie Janusz. Kazał wracać i powiedział, że ty wczoraj nadzorowałeś aresztowanie Brytana.

– No tak, Janusz mi kazał.

– Dzięki za pomoc. Masz może jakieś spostrzeżenia, które mogłyby mi pomóc w dalszym śledztwie?

– Żadnych. Byłem po prostu na miejscu, rozstawiłem chłopaków, podzieliłem zadania, aresztowaliśmy Brytana i zostawiłem na miejscu Krzysztofa, który dopilnował reszty.

– A może jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć?

– Nie, nie ma. Sorry, ale muszę skończyć mój raport...

– Dobra, nie przeszkadzam. – Franek spojrzał na mnie z wy­­rzutem, wytrzymałem jego wzrok i po kilku sekundach w końcu wyszedł.

Dochodziła 16.00, kiedy przyszedł do mnie szef.

– Marek, mamy kłopot, a właściwie nie, mamy coś i nic.

– Nie bardzo rozumiem...

– Mamy już wyniki badań balistycznych broni znalezionej u Brytana.

– No i?

– To z tej broni zastrzelono tego młodego chłopaka.

– Bingo! Mamy go. Bardzo się cieszę.

– Nie do końca. Na broni nie ma żadnych odcisków palców. Przesłuchaliśmy wstępnie Brytana, twierdzi, że to nie jest jego pistolet, że mu go podrzuciliśmy. Może to i naciągane, ale jego adwokat potrafi to wykorzystać tak, że jutro będziemy musieli go wypuścić.

– No nie mów. Wypuścić? Jak to?

– No tak, bez odcisków dowód jest do podważenia w każdym sądzie, o czym mecenas Marcin Fiuk doskonale wie. Dał temu wyraz podczas przesłuchania Brytana. Marek, zrób coś!

– Coś? Co masz na myśli?

– Nie wiem, przejrzyj jeszcze raz materiały z przeszukania. Może coś znajdziesz?

– Janusz, przecież to sprawa Franka. Nie chcę mu wchodzić w paradę.

– Marku, wiem, wiem, ale proszę cię tak prywatnie. Przyjrzysz się faktom?

Zapadła cisza. „Co mam, kurwa, zrobić? Gdy sprawa Brytana trafiła do naszego wydziału, Janusz nie chciał mi jej przydzielić, mimo że nalegałem. Wtedy byłem... nieodpowiedzialnym oficerem, któremu nie można powierzyć poważnej sprawy, zresztą nadużywałem alkoholu. Szef nie powiedział mi tego wprost, ale dało się to wyczuć w jego wypowiedziach. A teraz przychodzi do mnie i prosi, żebym przyjrzał się faktom? Dlaczego? Dlaczego mam się zaangażować i szukać tego, co przegapił Franek? Dla idei? Co mnie to wszystko, kurwa, obchodzi?!”

– Szefie, przecież to sprawa Franka. Co ja mam do tego? Franek już wrócił, nie bardzo wiem, co powinienem przeglądać... Mam szukać tego, co on przegapił? Przecież jak tylko się dowie, to się wkurwi. Nie chcę zaostrzać i tak napiętych stosunków między mną a Frankiem.

– Marek, pomyśl o tym, że możemy zakończyć sprawę Brytana i wsadzić go za kratki na resztę życia.

– Szefie, nie, nie zrobię nic bez wiedzy Franka. Jak chcesz, abym się zaangażował w sprawę w jakimkolwiek zakresie, uzgodnij to z nim, niech do mnie przyjdzie, to z nim o tym porozmawiam. Inaczej nie widzę żadnej możliwości mojego dalszego udziału w sprawie Brytana!

– Nie denerwuj się, wiem, że drzecie koty, ale czasem trzeba się przełamać i pomóc.

– Pomóc, właśnie tak, pomóc mogę, ale jemu, bo to on prowadzi sprawę i musi wiedzieć o wszystkim, co się dzieje.

– Dobra, już dobra, pogadam z nim.

– Nie mam dziś wiele czasu. – Spojrzałem na zegarek. – Jest 17.00, za 15 minut muszę wyjść, jak chcesz, żebym pogadał z Frankiem, to się pospiesz.

– Ty mi będziesz rozkazywał!

– Nie mam takiego zamiaru, ale przypomnę ci, że o 17.00 kończę pracę...

– Dobra, poczekaj chwilę. – Janusz, wyraźnie poirytowany, spojrzał na mnie zabójczym wzrokiem i opuścił mój pokój.

Po chwili pojawił się Franek.

– Marek, możesz mi pomóc? Mam raport z przeszukania i badań laboratoryjnych. Jakbyś rzucił na to okiem, byłbym wdzięczny. Może coś zauważysz, zwrócisz uwagę na coś, co mnie i technikom umknęło? Znasz przecież Brytana, z jego sprawą spotykałeś się wielokrotnie.

– Franek, zrobię to oczywiście, ale teraz mam do załatwienia coś ważnego. Jak chcesz, daj mi te papiery. Wezmę je do domu i wieczorem przejrzę.

– Dzięki, papiery kładę na biurku. A można wiedzieć, co cię tak goni? Nigdy, jak było coś do zrobienia w sprawie, nie przedkładałeś nad to niczego innego...

– No cóż, człowiek się zmienia. Do zobaczenia jutro! – wykrzyknąłem i już mnie nie było.

Szybko opuściłem budynek komendy, prawie biegiem dotarłem do mojego lexusa, wsiadłem i udałem się w kierunku ulicy Marczewskiej. Zacząłem sobie przypominać, co tam się mieści. Faktycznie, stał tam jakiś szpital, ale czy psychiatryczny? Tego nie byłem pewien, aczkolwiek z tego, co przeczytałem w internecie, tak właśnie wynikało. Moja pamięć zaczęła przywoływać obrazy. Znałem przecież doskonale Warszawę, wydawało mi się, że przejeżdżałem każdą ulicą mojego miasta, a w mojej pamięci przechowywane były obrazy wszystkich domów, budynków, parków...

Po dłuższej chwili wyłowiłem obraz dużego, szarego budynku przy ulicy Marczewskiej. „To z pewnością ten szpital”. Zacząłem szu­­kać w pamięci miejsca, gdzie mógłbym zaparkować samochód. Nie chciałem podjeżdżać pod sam szpital. Wstydziłem się? Nie wiem. Ale coś mi podpowiadało, że muszę zaparkować w jakimś oddaleniu od szpitala, że nie mogę podjeżdżać pod sam budynek. Po co wzbudzać sensację? Tak sobie przynajmniej to wyobrażałem, może przesadzałem, ale zawsze robiłem wszystko, nawet bardzo nieistotne rzeczy, w przemyślany sposób, przewidując zawczasu, co może się wydarzyć, i starając się zapobiegać sytuacjom, które mogłyby mi w jakikolwiek sposób zaszkodzić. To takie zboczenie zawodowe oficera wywiadu. Widać przeniosło się na wszystkie dziedziny mojego życia.

Zbliżałem się do celu. Samochód zaparkowałem dwie ulice przed ulicą Marczewską i do szpitala poszedłem pieszo. Pamięć mnie nie zawiodła, to był ten budynek, którego obraz wywołałem z pamięci. „Tylko dokąd mam iść? Przecież to ogromny gmach! Gdzie może odbywać się spotkanie AA?! Cholera, nie pomyślałem wcześniej, żeby to sprawdzić; teraz muszę kogoś zapytać. Nie cierpię takich sytuacji!” Zawsze byłem przygotowany na każdą ­okoliczność. A tu taka wtopa! „Jak mogłem być tak beztroski! Co mam zrobić? Zbliża się 18.00, a ja wciąż nie wiem, dokąd powinienem pójść. Zaraz, zaraz, spokojnie...”

Zacząłem rozglądać się przed wejściem do budynku, który okazał się szpitalem ogólnym. Nie znalazłem żadnej informacji czy też tabliczki, że to szpital psychiatryczny. Spostrzeżenie to dodało mi energii. Miałem iść na spotkanie Anonimowych Alkoholików, czyli wezmą w nim udział alkoholicy, a to specyficzni ludzie o specyficznym wyglądzie. Tak wówczas myślałem, tak wówczas kojarzyło mi się słowo „alkoholik” – człowiek brudny, obszarpany, czerwony na twarzy... I takich osób właśnie zacząłem wypatrywać w tłumie. Moją uwagę zwróciła grupka ludzi, z której wyłowiłem jednostki odpowiadające z wyglądu mojej definicji alkoholika. „Tak, to musi być to”. Ruszyłem za nimi. Szliśmy długim szpitalnym korytarzem, wydostaliśmy się na wewnętrzne podwórze i wkrótce byliśmy w wolnostojącym, niewielkim budynku. Wszędzie szukałem jakiejś informacji na temat spotkania AA. Niczego takiego nie zauważyłem, ale okoliczności wskazywały na to, że to właśnie tutaj. Ci ludzie, wielu z nich paliło nerwowo papierosy przed wejściem, ich wygląd, ale nie do końca... „Co mam robić? Cóż, muszę w końcu kogoś zapytać, czy dobrze trafiłem”.

– Czy spotkanie AA to tutaj? – zagadnąłem całkiem normalnie wyglądającą kobietę, w stresujących sytuacjach zawsze wolałem damskie towarzystwo.

– Tak, tak, a kolega pewnie pierwszy raz? – próbowała zagaić rozmowę.

– No ta... – zaplątałem się trochę.

– Nie przejmuj się, nie denerwuj, to nie boli, chodźmy, już się zaczyna – powiedziała i zniknęła w tłumie, a miałem nadzieję, że poprowadzi mnie „za rączkę”.

Wszedłem do dużej sali. Był tam tłum ludzi i wiele, wiele rzędów krzeseł. Większość miejsc była już zajęta. Poszukałem miejsca z tyłu, usiadłem i wtopiłem się w tłum. Poczułem się bezpieczny – tak właśnie odczuwałem wtopienie się w tłum. Zacząłem rozglądać się wokół z zaciekawieniem. Było naprawdę dużo osób, po chwili brakło miejsc siedzących, ludzie zaczęli stawać pod ścianą po obu stronach sali. Poczułem się jak na jakimś zebraniu, z przodu sali ustawiono coś w rodzaju prezydium, była też mównica, wokół panował zgiełk i zamieszanie. Przyglądałem się ­obecnym tam ludziom i stwierdziłem, że moje wyobrażenie o alkoholikach, a przynajmniej o ich wyglądzie, było jak najbardziej błędne. Było oczywiście kilka osób czerwonych na twarzy, smutnych, widziałem, że męczy ich kac, ale zdecydowana większość wyglądała całkiem normalnie. Nigdy bym nie podejrzewał, że ci ludzie mają jakikolwiek problem z alkoholem. Na takich przemyśleniach czas płynął mi szybko. W końcu się zaczęło – na mównicę wyszedł starszy facet o miłym wyglądzie.

– Witam wszystkich, mam na imię Bronisław i jestem alkoho­likiem.

– Cześć, Bronisław – sala odpowiedziała chórem.

– Weźmy się za ręce i odmówmy naszą modlitwę. – Wszystko działo się tak szybko, że nie bardzo wiedziałem, co się dzieje. Wszyscy wstali, kobieta po lewej i facet po prawej złapali mnie za ręce i wszyscy zaczęli mówić razem:

Boże, użycz mi pogody ducha,

Abym godził się z tym,

Czego nie mogę zmienić,

Odwagi,

Abym zmienił to,

Co mogę zmienić,

I mądrości,

Abym odróżnił jedno od drugiego.

– Dziękuję, proszę, siadajcie.

„Cholera, co to było? Jestem w kościele, czy jak? Co ja tutaj robię z tymi wszystkimi ludźmi?” Miałem ochotę wstać i natychmiast wyjść. Nie było mi dane kontynuować przemyślenia.

– Witam jeszcze raz wszystkich bardzo serdecznie, a szczególnie tych, którzy są z nami pierwszy raz. Są tacy? Pokażcie się, proszę.

Zapadła cisza. Rozejrzałem się wokół, nikt nie wstał, nie podniósł ręki. „Czy mam wstać? Pokazać się wszystkim? O nie!”

Po dłuższej chwili ktoś z przodu po lewej stronie podniósł rękę.

– O, mamy pierwszą osobę. Wstań, proszę, i pokaż się nam.

Delikwent podniósł się z miejsca i nerwowo spojrzał na prowadzącego.

– Cześć, mam na imię Bronisław i jestem alkoholikiem. A ty?

– Mam na imię Zbyszek...

– Czy chciałbyś nam coś powiedzieć?

– Nie.

– Siadaj. Powitajmy Zbyszka!

– Cześć, Zbyszek! – chóralnie odpowiedziała sala.

– O, mamy następną osobę. Wstań, proszę. Cześć, mam na imię Bronisław i jestem alkoholikiem. A ty?

– Mam na imię Barbara...

– Czy chciałabyś nam coś powiedzieć?

– Nie.

– Siadaj. Powitajmy Barbarę!

– Cześć, Barbara! – chóralnie odpowiedziała sala.

I tak jeszcze kilka osób wstawało, przedstawiało się, cała sala chóralnie je witała, a ja wciąż zastanawiałem się, czy mam się ujawnić, a raczej, mając na względzie moje zboczenie zawodowe, zdekonspirować. Zwyciężyło przyzwyczajenie oficera wywiadu. Wolałem pozostać w ukryciu.

– Dobrze, jeśli to już wszyscy, to przechodzimy do następnego punktu naszego spotkania. Jak wiecie, dzisiejszy mityng ma charakter speakerski. Tym, co nie wiedzą, wyjaśnię, że jeden z nas opowie nam dzisiaj swoją historię. A, jeszcze jedno, zapomniałem, przepraszam. Czy ktoś ma może coś nam wszystkim do powiedzenia? Coś, co go boli, z czym nie daje sobie rady i chciałby się tym z nami podzielić?

Cisza.

– Jeśli nie ma nikogo takiego, to zapraszam Waldemara z Katowic, który przyjechał specjalnie do nas, aby podzielić się z nami swoją smutną historią.

Na mównicę wszedł około 30-letni facet.

– Cześć, mam na imię Waldek i jestem alkoholikiem.

– Cześć, Waldek! – chórem odpowiedziała sala.