Miłość kliniczna - Diana Sara Hołubiczko - ebook

Miłość kliniczna ebook

Diana Sara Hołubiczko

0,0

Opis

Autorka książki napisała „Samotność robi ze mnie pieprzonego poetę, a natchnienie przychodzi do mnie, kiedy przeczytam coś dobrego, a słowa same układają mi się w głowie. Wtedy chcę opowiedzieć własną historię. Jak zabrać głos w dyskusji. Być w centrum uwagi, dotrzeć do innych. Ludzie lubią czytać o miłości, bo większość chciałaby chociażby w nią wierzyć..”

Poszukiwanie sensu miłości, życia, otaczającego świata. Trudne pytania, niejednoznaczne odpowiedzi i wir przemyśleń. Z gramem humoru i całą toną ironii. Nieprzesiąknięta lukrem, trochę zgorzkniała. Zawiera wszystko to, co głowa samotnego człowieka, który jest skazany na własne myśli

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 152

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Diana Sara Hołubiczko "Miłość kliniczna"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2013

Copyright © by Diana Sara Hołubiczko, 2013

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok

Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok

Zdjęcie okładki © Anna Omelchenko - Fotolia.com

ISBN: 978-83-7900-009-8

Wydawnictwo Psychoskok

ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom.665-955-131

wydawnictwo.psychoskok.pl

http://ebooki123.pl

e-mail:[email protected]

Diana Sara Hołubiczko

Miłość kliniczna

Wydawnictwo Psychoskok 2013

Konin

Wszystkim chłopakom, którzy kiedykolwiek złamali mi serce

- wena twórcza sprzyja nieszczęśliwym

Miłość kliniczna

Bonjour, Buenos Dias, Boungiorno, Bom Dia. Witaj w moim chorym świecie. Jestem, żyję, istnieję gdzieś obok ciebie. Może mijasz mnie codziennie na ulicy, może znasz mnie z widzenia. Może byłeś szczęśliwy razem ze mną, a może byłeś świadkiem mojego upadku na dno. Gdyby tak było, pewnie zająłbyś krótką chwilę w moim życiu.

Najprawdopodobniej nie masz pojęcia o moim istnieniu. Nie szkodzi, ja sama czasami nie chciałabym istnieć. Nie wiem gdzie mieszkam, nie wiem jak się nazywam, ale często mówią do mnie “ty” albo “ej”. Patrząc na podziały płci to reprezentuję tą podobno słabszą, ale kiedy tylko w galeriach handlowych pojawia się magiczne słowo „sale”. No cóż, bynajmniej nie powiedziałabym, żeby ta płeć była szczególnie słaba.

Jak się rodziłam wszyscy byli pewni, że będę chłopcem. Sama wolałabym nim być. Mają łatwiej. Nie popadają w comiesięczną histerię, nie są zbyt uczuciowi i nie spędzają godzin, żeby rozwiązać odwieczny poranny problem „Nie mam w co się ubrać”. Zamiast o buty, potykają się o skarpetki. Zamiast bałaganu w szafie mają go w całym pokoju. Nienawidzę psów i fryzjerów. Rozważałam pójście do szkoły fryzjerskiej, byłabym jedną z nielicznych, z którymi da się dogadać i nie robią wszystkiego jak im pasuje, albo jak im się wydaje, że pasuje. Póki co staram się w konieczności załatwić sprawę szybko, bo jak to się mówi “Nie zadzieraj z kimś kto ma w garści twoje włosy”, czy jakoś tak.

Samotność robi ze mnie pieprzonego poetę, a natchnienie przychodzi do mnie, kiedy przeczytam coś dobrego, a słowa same układają mi się w głowie. Wtedy chcę opowiedzieć własną historię. Jak zabrać głos w dyskusji. Być w centrum uwagi, dotrzeć do innych. Ludzie lubią czytać o miłości, bo większość chciałaby chociażby w nią wierzyć. W tych czasach prawie nikt nie umie się jej tak do końca oddać. I nie koniecznie musi to mieć związek ze wzrostem ciąż wśród nastolatków. Myślą, że „oddanie się” to okazanie swojej miłości. Równie dobrze mogłyby złożyć swoje ciało w ofierze. Niektóre myślą inaczej, a niektóre w ogóle nie myślą.

Najważniejszą informacją o mnie jest chyba mój problem- zadaje za dużo pytań.

Wciąż próbuję rozwikłać jedną zagadkę. Czym jest miłość? Czym miłość różni się od zwykłego zauroczenia? I jak je rozpoznać we wczesnym stadium, jeśli czuje się to samo, a uniknąć zranienia kogoś? Próbuje znaleźć w tym wszystkim sens. 

Jak uniknąć tego, żeby ktoś nie do końca nam właściwy nie angażował się? Przyznaję. Z własnej wygody wolałabym uniknąć zerwania z kimś po miesiącu, jeśli tak po prostu okażę się, że nic do niego nie czuję. Dużo osób mówi, że to po prostu „nudzenie się kimś”. Ja wolę nazywać to po prostu „zauroczeniem”. 

Czy sama się oszukuję? Czy jestem równie zła jak ludzie, którzy zmieniają partnerów „jak rękawiczki”? Przecież zawsze ich ganiłam. Chyba rzeczywiście to jest tak, że ludzie widzą i wytykają błędy wszystkim innym tylko nie sobie? Ci „źli” może naprawdę są dobrzy. Nie oszukują innych. Nie oszukują samych siebie.

Jak to jest zakochać się właściwie? Czy „właściwie” oznacza szczęśliwie i z wzajemnością czy tylko odnalezienia „tego” uczucia spośród wszystkich innych pseudo-uczuć? Odnalezienie tego stanu, gdzie myślisz, że możesz wszystko, gdzie ‘uniesienie” nie trwa chwilę. Kiedy jesteś z kimś, a po paru latach jego uśmiech dalej zapełnia Cię szczęściem. 

Zapisać, zapamiętać, przekazać - koniec związku nie zawsze wiąże się z końcem miłości. I nie zawsze musi to czuć tylko jedna strona. Ciekawe, ludzie, którzy się kochają rozstają się, dlatego, że ich to przerasta? Sami w to nie wierzą i szukają powodu do rozstania? Czy może to jest tak, że sami wzajemnie się okłamują? Naprawdę to żadnej miłości w tym nie ma? Młodzi rozstają się, bo są za młodzi, chcą się wybawić, a starzy? Starzy są już za starzy na młodzieńczą miłość.

Chciałbyś poznać najlepszy dzień w moim życiu?

To był sylwester, w tle słychać było tylko głośny odgłos fajerwerków, życzenia noworoczne. Na środku placu, wśród tłumu ludzi, dokładnie o północy odbył się pocałunek stulecia. Mimo, że otaczający ludzie patrzyli na nas tylko jak na szczęśliwą parę, my wiedzieliśmy. Jesteśmy dla siebie stworzeni. Jest to niepodważalny fakt. Jeśli miłość przetrwa dokładnie wszystko to ta właśnie taka była.

Ten dzień nigdy się nie wydarzył. Dlaczego, więc Ci go opowiedziałam? Może wydać Ci się to dziwne, ale zadaj sobie pytanie, z czym kojarzy Ci się słowo „miłość”? Z cudownymi motylami w brzuchu? Pocałunkami? Bądźmy szczerzy, księżniczka często budzi się ze snu. 

Często słyszę „marzę o takiej miłości, kiedy będziemy wsiadać do byle jakiego pociągu, jechać nie wiadomo gdzie, przesypywać piasek między dłońmi, kąpać się nago wieczorem nad jeziorem”. Czy to w ogóle możliwe, aby związek tak wyglądał? Składał się tylko ze spontaniczności? Ludzie musieliby chyba spotykać się raz na jakiś czas. Pomysły się kończą, ale czy to nie właśnie takie chwilę są magiczne? Czy da się wyeliminować realny świat? Nawet jeśli komuś by się udało. Czy jeśli byliby to zupełnie przypadkowi ludzie to byłaby recepta na szczęście? Czy związek polegałby wtedy nie na byciu ze sobą tylko odrywaniu się od realności? Przecież do tego nie trzeba nikogo do pary. Można wybrać się w samotną tułaczkę po świecie, całymi nocami patrzeć w gwiazdy. Czy robienie tego z kimś czyni te chwile wyjątkowymi? Czy wystarczy po prostu ktoś czy ktoś niesamowity? Czy zwykły człowiek, do którego nie czujemy niechęci i nawet go lubimy? Jak to jest? Pewnego dnia ktoś jest dla ciebie ważny. Chwila zamraża się w czasie, ale czy mimo tego, kiedy sięgniemy po nią za jakiś czas data będzie nadal dobra do spożycia? Czy kiedy pojawi się ktoś nowy, tamta chwila nadal będzie cieszyć?

Czy jeśli się rozstaniecie tamta chwila nie będzie sprawiała bólu? Czy nigdy nikt Cię nie skrzywdził? Czy płakałeś tylko jak rozdarłeś sobie kolano w dzieciństwie? Miłość nienawidzi, bo to ona wybiera. Nie ty. Ma to do siebie, że paruje niewłaściwych ludzi. Zadaje sobie pytanie, czy są, jakiekolwiek właściwe? Jeżeli na świecie istnieją drugie połówki jabłek, gruszek, śliwek czy innych pomarańczy, jeśli istnieje tylko jedna szansa na prawdziwą miłość to lepiej od razu strzelić sobie w łeb.

Poznaj mnie

Łza jest jak jedna z połówek serca, kiedy się je złamie. Powinnam o tym pomyśleć, kiedy go poznałam. Właściwie to nie wiem czy tym dniem nazwać pierwsze spotkanie czy to jak dał znak w moim życiu. Nie było to jedno z tych romantycznych miłości od pierwszego wejrzenia. Raczej od pierwszego słowa. I z pewnością nie było tak romantycznie jakbym tego chciała. Może powinnam zbudować napięcie i opisać to, w jaki sposób doszło do naszego spotkania?

Więc, był to wieczór. Wzięłam kąpiel, zrobiłam sobie popcorn i zasiadłam do jakieś komedii romantycznej. Oglądałam ją zawsze, kiedy coś mnie przygnębiało. Miło było popatrzeć na ludzi, którzy mają jeszcze marzenia. Ja je w ostatnim czasie straciłam. Miło było popatrzeć na szczęśliwych ludzi. Myślałam, że mogłabym wyglądać tak jak oni. Gdyby nie ta impreza, niewłaściwy chłopak i niewłaściwa przyjaciółka, która także go polubiła. Za bardzo polubiła. Gdyby nie moje wyjście z pokoju i gdyby nie ich ten pocałunek w czasie mojej nieobecności.

Nie, właściwie nie mogłam tak wyglądać. Pomyśleć, że byłam taka ślepa. Kto uwierzyłby chłopakowi, który nie zachowuje się dwuznacznie. Może nie zwodził? Może po prostu mu się znudziłam? Co to za różnica? Ludzie tak nie postępują. Nie, poprawka. Ludzie nie powinni tak postępować. Na początku było niesamowicie. Pierwsze spotkanie, jak na pecha musiał zacząć padać paskudny deszcz. Wcześniej uważałam, że jeśli na pierwszym spotkaniu pada deszcz to zły znak. Teraz już wiem- wokoło mogą być tęcze i tańczące krasnoludki z parasolkami w uszach, wcześniej czy później i tak szlag w to trafi. Długo się przygotowałam i w ostatniej chwili zauważyłam, że muszę już wyjść, żeby się nie spóźnić. Spóźnianie się miałam już chyba w genach. Kiedy dotarłam na miejsce gdzie się umówiliśmy, na placu zabaw przy bulwarach, na moim zegarku była 17:05. Myślałam, że widzę go koło barierek, więc przyspieszyłam kroku. Nikogo tam nie było. Wydawało mi się. Stanęłam pod daszkiem i zdjęłam kaptur. Poczekałam kilka minut, aż zauważyłam jego czerwoną bluzę. Rzuciła mi się w oczy, choć to nie było trudne, bo oprócz nas nikogo nie było w pobliżu, a czerwień dobrze kontrastowała z szarawym niebem.

Przegadaliśmy ponad godzinę. Potem odprowadził mnie kawałek. Sama nie wiedziałam jak to odbierać. Wolałam nie nastawiać się na nic, więc na początku założyłam, że pewnie nie będzie chciał więcej się spotkać… Chciał. Przynajmniej przez następne kilkanaście razy. Był rok szkolny. Trochę mnie to dziwiło, że nie spotykamy się codziennie. Pomyślałam, że właściwie nie jest moim chłopakiem, a my czasami chodzimy po prostu na spacery. Cały czas powtarzałam sobie, żeby się nie angażować, jak mantrę. Do trzeciego spotkania, aż na pożegnanie mnie pocałował. I wtedy cały mój plan jakby odpłynął, gdzieś daleko. „Ja miałam się nie angażować? Nic takiego nie pamiętam. O matko! Ale on ma śliczne oczy”.

Chyba każda dziewczyna pomyślałaby sobie „Kurczę, on mnie chyba lubi”. Naiwne nastolatki tak właśnie myślą. Nawet jak ktoś pociągnie je za warkocz, one umieją z tego odczytać propozycję kolacji przy świecach. Potem spotykaliśmy się coraz mniej. I mniej. 

Anka mi powiedziała o tej imprezie, miała zamiar zorganizować ją z kilkoma znajomymi. Sama namawiałam ją, żeby zaprosić i jego na tą imprezę. Zgodził się pod warunkiem, że i ja tam będę. Wciąż było dobrze, tak, że nie zauważyłam jak między jednym, a drugim dniem zdążyło się coś zmienić. Potem już tylko dowiedziałam się, że w bardzo ustronnym miejscu, kiedy wyszłam, oni. no cóż, bardzo się ze sobą zaznajamiali. Wcześniej, zanim się o tym dowiedziałam, opowiadała mi, że podobno pytała go o mnie. Czy mu się podobam, czy chce ze mną być. W tym momencie chyba nie za bardzo miała głowę do tego, żeby mówić. Możliwości chyba też nie. Wyszłam raptem na kilka minut, więc musieli się sobą nacieszyć w tak krótkim czasie.

Wyjaśnienia od niej? Usłyszałam „nie wiem”, „chyba”, zupełnie jakby ktoś trzymał za sznurki przywiązane do jej kończyn, a ona nie wiedziała, co robi. Potem już nawet nie próbowała zaprzeczać. Następnego dnia bezczelnie do mnie przyszła. Uprzedziłam wszystkich, że mnie nie ma. Znikłam, umarłam. Ktoś przez przypadek spuścił mnie w toalecie. Cokolwiek. Dla niej mnie nie ma. I tak jakoś obeszła mocne zabezpieczenia. Kamery, lasery, ochrona. Tak naprawdę to była tylko moja mama, ale gdybym miała te zabezpieczenia to na pewno by nie weszła. Możecie wyobrazić sobie moją minę, a jednocześnie ukrytą satysfakcję, kiedy zobaczyłam ją w progu mojego pokoju. 

 - Chodź, porozmawiamy.

 - Nie.

 - Chodź, musimy porozmawiać.

 - Ja nie muszę, ja już nic nie muszę.

Bo po co mam tracić czas na zbędne wyjaśnianie? „Ja nie chciałam”? Chciałaś. Tylko Ci teraz głupio. Mówić jej, o co chodzi też za bardzo nie musiałam. Wiedziała doskonale. Pytała. Nie wiem, po co. Może dlatego, żeby zagaić rozmowę. Szybko mi przeszło. Na szczęście okazało się, że on ma miłego kolegę. Nic z tego nie wyszło, bo po tygodniu spotykania się coś zabrnęło za daleko, a kiedy chciałam zwolnić pociąg, to wywalili mnie z wagonu. Sama nie wiem do tej pory czy to ja mu dałam nieświadomie kosza czy to on po prostu z tego zrezygnował. Nie byłam długo smutna. Raczej zła. Znowu spartoliłam. Znowu SIĘ spartoliło. 

 Wiesz już, że przed nim byli inni. Dużo więcej „innych” niż opisałam. Niektóre historie nie są nawet warte wspominania. Był jak kolejna para butów. Jedne się niszczą, kupujesz drugie, ale zawsze znajdą się te, które mimo czarnych zacieków, porwanych sznurówek i oderwanej podeszwy zamykasz w pudełku i kładziesz je w ciemnej piwnicy. Trudno Ci się z nimi rozstać. Czasem w czasie porządków zastanawiasz się czy aby nie czas ich wyrzucić, ale w końcu i tak zostają i dalej się kurzą.

To, że poznałam go, to był czysty przypadek, ale los chyba chciał nas połączyć już wcześniej. Mogliśmy spotkać się na kursie tańca, na który oboje chodziliśmy. Nie przykuł wtedy mojej uwagi. Był mi nawet mniej niż obojętny. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek go tam widziała. O tym, że też chodził na ten kurs, dowiedziałam się potem, przypadkiem, kiedy odwoził swoją siostrę do szkoły tańca i wspomniał, że tam bywał. Poznaliśmy się dużo później. Tamtej nocy. Trafił na jakiś mój post zamieszczony w Internecie. Jak na kartkę z pamiętnika, wyrzucałam tam swoje frustracje. Wyżalałam się, winiłam wszystkich. Nie dlatego, że wszyscy zrobili mi coś złego, ale nikt nie zrobił nic dobrego. Czułam się jakaś samotna. Jakbym nie miała wtedy przyjaciół. Czasami spotykałam się i z kimś rozmawiałam. Byłam zła, bo uważałam, że przynajmniej większość robi to z ciekawości. Kto wie, czy tak naprawdę nie było? Natomiast on stwierdził, że mądrze piszę i koniecznie chciał mnie poznać. Przedstawił się. Nie chcę wspominać jego imienia. Mogę nazwać go Fernando, bo mam wrażenie oboje uczestniczymy w jakieś w brazylijskiej telenoweli. Był jedynym, który zobaczył we mnie coś więcej niż tylko ładne zdjęcia. Potem były prawie całodobowe rozmowy. Przerwę robiliśmy tylko na sen. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać, coraz bardziej chciałam, aby ta rozmowa nigdy się nie kończyła. On opowiedział mi coś o sobie, ja opowiedziałam mu. Poznawaliśmy się, choć nie wiedzieliśmy o swoim życiu dużo. Wciąż był niedosyt, który przeradzał się z dnia na dzień w coraz większą ciekawość. Nie mogłam już żyć bez rozmów z nim. Byłam szczęśliwa, choć sama nie wiedziałam, dlaczego uśmiecham się do telefonu idąc ulicą. Nawet ludzie chyba odbierali moją pozytywną energię, kiedy odwzajemniali uśmiech. To była połowa wakacji, a wszystko było piękniejsze nawet w deszczową porę. W końcu się spotkaliśmy. Zaczynając od daty, potem już wszystko było magiczne, a był to dokładnie ósmy sierpień dwutysięcznego ósmego roku, czyli 08.08.08. Podobno to siódemki są szczęśliwe, ale ja mam wrażenie, że żyję przeciw tym powszechnym zabobonom. Na przykład każdy piątek trzynastego dla mnie oznaczał coś dobrego, ale równowaga w przyrodzie musi być. Skoro większość ludzi miała w ten dzień pecha, na mnie przeszło szczęście. Niektórzy twierdzą, że jestem szczęściarą, że wszystko w życiu mam podane na tacy. Ja? Nie narzekam. Inni mają gorzej. Tylko, że ludzie oceniają z zewnątrz, nie widzą, że ręka, która podaje tacę należy do zaradnej, spokojnej pani – mojej mamy. Nie wiem jak ona to zrobiła, podziwiam ją. 

Właściwie to ¾ czasu, kiedy ją widuje, ona pracuje. Ludzie, kiedy usłyszą magiczne zdanie „Moi rodzice są po rozwodzie” od razu wpadają w popłoch i przepraszają, że sprowokowali do wypowiedzenia tego. Kiedyś nie miałam z tym problemu, z czasem nauczyłam się kilku wymijających zwrotów. 

 - A rodzice pozwolą Ci iść na ten koncert?

 - Nie będzie z tym problemu. 

Nie robi mi się smutno ani przykro, nie wybucham płaczem, kiedy ludzie poruszają temat moich rodziców. Rozstali się, kiedy byłam mała i uważam, że to dobrze, bo byłam do tego przyzwyczajana. Podobno, kiedy tata wynosił walizkę ze swoimi ubraniami, ja schodziłam po schodach i próbowałam ją zanieść na górę. Nie pamiętam tego, ale teraz, kiedy sobie wyobrażę tę sytuację to chyba naprawdę myślałam, że mogę dokonać wszystkiego. Ta walizka była trzy razy większa ode mnie, a ja się nie bałam. Na starość robię się bardziej strachliwa. Nie jest mi z tym źle. Kocham moich rodziców, ale oni są zupełnie różni. Mój tata – stary hipis, do wszystkiego podchodzi zbyt mało poważnie, żyje z dnia na dzień. Moja mama- stanowcza, rozsądna. Czasami się zastanawiam, co takiego musiało dziać się we wszechświecie, że tych dwoje ludzi się spotkało? Przecież oni są zupełnie różni. Widocznie musiało tak być, urodziłam się ja, więc może zostałam stworzona do czegoś wielkiego? Kiedyś zapytałam taty...

 - Ale były między wami jakieś dobre chwile?

 - Ale chodzi Ci o pięć czy dziesięć minut?

Pierwszy dzień reszty mojego życia

Dzień był słoneczny. Było ciepło. Do tej pory czasami przypominam sobie fragment bulwarów, kiedy szłam w jego stronę. Moją zieloną bluzkę wciąż kojarzę z tym urywkiem, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Na początku zdawało się to być spotkanie jak każde inne, nieśmiałość, chwile milczenia. Każdą kolejną minutę zawładnęła już tylko chemia. Pamiętam dokładnie to pierwsze ukłucie w dołku, kiedy wziął mnie za rękę. Siedzieliśmy po przeciwnych stronach drewnianego stolika w pizzerii. Nie pytał, a ja nie miałam nic przeciwko. Potem zaczął padać deszcz. Przeczekaliśmy trochę, ale w końcu wyszliśmy. W tej atmosferze miasta, padającego deszczu coraz bardziej łapaliśmy ze sobą kontakt. Nie rozmawialiśmy ze sobą przekrzykując się, ale coś między nami było. Z mokrymi włosami i rozmazanym makijażem musiałam wyglądać strasznie, ale on ciągle powtarzał, że wyglądam ślicznie. Chyba nie kłamał, a ja postanowiłam nie przejmować się tym jak wyglądam. Nie próbowałam mu się przypodobać ani zaimponować. On też nie. 

To spotkanie wydawało się trwać wieki. Kiedy był już wieczór, a my coraz swobodniej się czuliśmy. Siedzieliśmy na przystanku, to było jedyne pobliskie schronienie od deszczu. Zadbał o to, aby schronieniem od chłodu były jego ramiona. Uśmiechnęłam się i wtedy po raz pierwszy spojrzałam w te jego oczy. 

Na ławce w lesie przed jakąś kapliczką w kompletnej ciszy po raz pierwszy się pocałowaliśmy. Tą chwilę pamiętam dokładnie, co wtedy mówił, co mówiłam ja. Powiedział, że ma ochotę coś zrobić. Wiedziałam co. Wiedziałam, że chciał mnie pocałować. Wymówiłam się za krótką znajomością, co wcale nie zabrzmiało nawet jak odmowa. Pamiętam dokładnie ile to trwało, choć nie obliczyłabym tego w sekundach. To była chwila. To tak jak szczypta soli, nikt nie wie ile to ziarenek, a każdy wie ile to jest. Pamiętam też, że położyłam głowę na jego ramieniu. Wtedy chciałam, aby to się powtórzyło. Jutro, pojutrze, za tydzień, za miesiąc, za kilka lat. Ta chwila chyba długo trwała, bo już musieliśmy wracać. W drodze powrotnej zobaczył jakieś świetliki w trawie, ja chciałam być jak najszybciej w domu, a on koniecznie chciał zobaczyć, co to jest. Wtedy chyba ubrudził sobie buta, czy kawałek spodni. Spotkaliśmy też wtedy jego kolegę. Zapoznał nas, a ja poczułam się wtedy czyjąś dziewczyną. JEGO dziewczyną. Prawie go nie znałam, nie wiedziałam, kim jest, a czułam, że bycie jego dziewczyną to jest coś. Oprócz sympatii odczuwałam jakiś szacunek. To nie tak, że nigdy nie byłam czyjąś dziewczyną. Wcześniej byłam nią tylko z nazwy. Moje poprzednie związki polegały tylko na byciu z kimś. Na zabijaniu wspólnego czasu. Amunicja się kończyła, broń się znudziła, koniec znajomości. „Następny proszę”.

To było o wiele bardziej magiczne. Owszem, zabijaliśmy wspólnie czas, ale naprawdę go ze sobą spędzaliśmy. Te chwile nigdy nie przeciekały nam tak między palcami. Wbrew tego, co się mówi, te chwile trwały dłużej niż zwykłe. Nawet, kiedy przez pół godziny potrafiliśmy siedzieć obok siebie milcząc, nie wydawało mi się, że marnujemy czas. Nigdy.