Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila - Wiesław Budzyński - ebook + książka

Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila ebook

Wiesław Budzyński

3,9

Opis

Krzysztof Kamil Baczyński, którego życie owiane jest legendą, był poetą o wielkiej wrażliwości i wyobraźni. Pełen niepokojów i mrocznych przeczuć, był jednym z najzdolniejszych i najbardziej obiecujących poetów pokolenia Kolumbów. Historię młodego twórcy, który odznaczał się ogromną dojrzałością i świadomością czasu i miejsca, które wyznaczyła mu historia, dopełniła śmierć w Powstaniu Warszawskim.

Książka Wiesława Budzyńskiego jest wynikiem wieloletniej wędrówki pisarza  śladami Baczyńskiego. Autor dotarł do ludzi z bliskiego otoczenia poety (w pewnym momencie zamieszkał nawet w tym samym domu), z podziwu godną rzetelnością zbierał  czasami sprzeczne ze sobą relacje i sprawdzając je, dociekał prawdziwości faktów.

Jako pierwszy biograf zwrócił uwagę na przemianę ideową poety, przedstawił motywy, które skłoniły Baczyńskiego do walki o niepodległość, opisał jego rodzinne problemy, podał najbardziej wiarygodną i logiczną wersję śmierci.

Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila jest zapisem wielkiej ponad trzydziestoletniej przygody literackiej autora.

Książka Wiesława Budzyńskiego jest namiętną opowieścią o życiu poety i jego bliskich. Wszystko – od rodzinnej historii, poprzez dzieciństwo, lata szkolne i małżeństwo z Barbarą, śmierć, którą badacz stara się odtworzyć nie zaniedbując żadnego szczegółu i nie bagatelizując sprzeczności – zostało w niej zrekonstruowane z zadziwiającą rzetelnością.(fragment recenzji w czasopiśmie „SUKCES")

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 318

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (7 ocen)
1
5
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
naaka

Dobrze spędzony czas

bardzo ciekawa, choć nieco chaotyczna
00

Popularność




Strona redakcyjna

Projekt okładki: Maciej Sadowski

Wydanie V uzupełnione

© Copyright by Wiesław Budzyński 2014

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2014

ISBN 978-83-7595-819-5

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11

tel. 12-431-25-50, fax 12-431-25-75

e-mail:[email protected]

www.wydawnictwom.pl

Publikację elektroniczną przygotował:

Rodzicom

1. Wstęp. Moja przygoda z Baczyńskim

Żyjemy na cmentarzu. Miasto, które w czasie wojny straciło milion mieszkańców, jest naszym domem. Tragiczne doświadczenie pokolenia Baczyńskiego nie kończy się w 1945 roku i nie kończy się na tym sprawa Baczyńskiego. Spisane przeze mnie powojenne losy kolegów poety stały się powodem, dla którego w PRL oficjalnie nawet nie starałem się wydać tej książki. Miałem zresztą przedsmak cenzury, publikując w prasie efekty moich ustaleń. Na przykład z artykułu „Ekshumacja” („Tygodnik Powszechny” 33/1983) cenzura usunęła dwie jakże charakterystyczne kwestie. Pierwsza dotyczyła wypowiedzi odnoszącej się do pochówku na Powązkach szczątków wydobytych z powstańczych mogił:

„W końcu, jak już mieliśmy działki «Zośki» i «Parasola», i były również działki «Miotły», «Żywiciela», «Baszty» — zorientowano się, że «za mało» jest poległych AL-owców. I zaraz ktoś wpadł na pomysł, żeby chować dzielnicami. Nie chcieliśmy się zgodzić i sztuczka się nie udała.

Pamiętam, że z szopy cmentarnej, gdzie było kilka trumien, skradziono zwłoki mego brata ciotecznego, przygotowane do chowania. Chcieli grzebać jako AL-owca. Ale grabarze mnie już znali i zwłoki zaznaczyli. Więc odebrałam...” (z relacji Haliny Karwickiej).

[1] Krzysztof Kamil Baczyński z matką i Basią, 1942

Inny ocenzurowany fragment wiązał się z uroczystościami pogrzebowymi 14 stycznia 1947 roku w kościele ojców Kapucynów przy ulicy Miodowej:

„Zbliżały się wybory do Sejmu (19 stycznia) i już sam pogrzeb poety zagrażał «bezpieczeństwu publicznemu». Upłynąć miał jakiś czas, zanim kondukt wyruszył na Powązki. Nie wiadomo z jakiej przyczyny szczątki przez ten cały czas leżały na terenie przykościelnym pod płotem!”

Teraz, gdy możemy mówić pełnym głosem i nie ma lęku przed cenzurą, martwi jedynie to, że tylu świadków odeszło, pewnych spraw nie uda się już wyświetlić, a niektóre relacje udało się wydrzeć mrokom niepamięci niemal w ostatnim momencie.

*

W 1979 roku, w sierpniu, w „Hybrydach” miał miejsce wieczór poświęcony poezji Baczyńskiego. A była tam grupa osób, które znały poetę osobiście. Moją uwagę zwrócił mężczyzna pięćdziesięcioparoletni.

...Przedstawiłem się, powiedziałem, że chciałbym o nim coś napisać, mówiłem o swoich zainteresowaniach, by usprawiedliwić śmiałość, ba! — może zuchwalstwo. Tyle już przecież napisano! Czegoż chce młody jak ja człowiek, urodzony po wojnie i nie znający zapachu prochu. Z pokorą nowicjusza przekraczającego tajemne furty klasztorne pytałem o niezbadane ślady, o ludzi, którzy dotąd milczą. I usłyszałem, że takich spraw jest sporo...

Mężczyzna ów — a był nim Juliusz Bogdan Deczkowski, dowódca Baczyńskiego z „Zośki” — przyjął mnie niezwykle serdecznie i wkrótce stał się moim Przewodnikiem po rejonach wielkiej legendy. Jemu też zawdzięczam, że nie zraziły mnie trudności, potknięcia i pułapki czyhające na „wchodzącego w temat”.

Tak zaczęła się wielka przygoda. Teraz, gdy lata minęły, wiem, ile jej zawdzięczam i jak zaważyła na dalszym moim życiu. Znaczna część wędrówek po śladach K.K.B. przypadła na lata stanu wojennego i pamiętam, jak z panem Deczkowskim chodziliśmy w rejony silnie strzeżone, bo akurat przy willi generała Jaruzelskiego wypadał jeden z interesujących nas adresów.

W atmosferze stanu wojennego rozmawialiśmy o stalinowskich obozach w Polsce; słuchałem o więzieniu we Wronkach, którego mury widziały cierpienie nie pierwszego już pokolenia Polaków; gdzie więziono akowców, towarzyszy broni Baczyńskiego, i gdzie od 13 grudnia był obóz internowanych działaczy „Solidarności”.

*

Na pototalitarnym klepisku biograf staje się detektywem; nie tylko „opisywaczem” cudzego życia, ale geologiem grzebiącym w popiołach i w ludzkiej pamięci...

Ogrom materiału, nowe fakty, sprzeczne i wykluczające się pogłoski — to wszystko pchało mnie do dalszych poszukiwań. Relacje spisywałem, jako się rzekło, począwszy od 1979 roku i niektóre publikowałem w prasie „na gorąco”, m.in. w tygodniku „Literatura”, następnie w „Tygodniku Powszechnym” i w „Życiu Warszawy”; początkowo bez zamiaru nadania temu formy książkowej (nawet nie myślałem o pisaniu książki!).

Te wydobyte z milczenia wiadomości układają się w ciąg, który pozwala na tyle precyzyjnie, na ile to możliwe, odtworzyć wypadki z życia poety i jego najbliższych. Nie jest to jednakże dosłowny zapis tego, co mówili moi rozmówcy, a styl, mimo narracji w pierwszej osobie, jest w zasadzie mój. Starałem się przede wszystkim zachować oryginalny język, niepowtarzalne słownictwo, charakterystyczne dla tamtego pokolenia.

[2] Bagatela 10. Dom, w którym urodził się poeta. Stan z roku 2005

Niektóre informacje, jako nie wytrzymujące próby, zostały wyeliminowane bądź skorygowane w kolejnych etapach pracy; inne — czekają na uwiarygodnienie czy uzupełnienie i dlatego nie weszły do książki. Jeszcze inne rozrosły się i stały podstawą osobnych rozdziałów — opowieści, które znajdzie Czytelnik w mojej książce o Baczyńskim pt. „Testament Krzysztofa Kamila” (wydanie pierwsze 1998).

W pewnych przypadkach, na przykład, gdy chodzi o okoliczności śmierci poety, podaję także sprzeczne tropy i poboczne wątki, jako miarę przebytej drogi i wielości pułapek czyhających na badacza.

Uczył mnie przed laty mój mistrz i nauczyciel — Krzysztof Kąkolewski — nie bagatelizować żadnej informacji, sprawdzać i weryfikować, i tej zasadzie starałem się być wierny. Każdy szczegół, nawet błahy, może okazać się ważny, wyzwolić lawinę. Pozwala ziarnko do ziarnka ułożyć gmach, który rozsypała wojna, a reszty dokonały, miażdżące wszystko na proch, krwawe totalitaryzmy i zwykła głupota...

*

Będzie to więc opowieść o losach K.K.B. i jego kolegów, wpisana w otoczenie, w którym mieszkał, szkołę, do której chodził, w dzieje Polski Niepodległej, wojnę i w to, co w końcu przyszło czerwoną chmurą ze wschodu i trwało do dni naszych, a zwało się socjalizmem.

Zamiarem moim było uchwycenie wspomnień ludzi, którzy z takich czy innych względów (przede wszystkim politycznych) o Baczyńskim wcześniej nie mówili, choć się z nim stykali, przyjaźnili i walczyli w jednym szeregu. W efekcie tego przymusowego milczenia mamy nad miarę i do nieprzyzwoitości rozdęty wizerunek poety z wczesnego okresu twórczości, młodego lewicowca, i związany z tym, także naciągnięty, portret Baczyńskiego-ateisty, rozdmuchiwany z upodobaniem przez antyklerykałów ze śp. tygodnika „Argumenty”. A na zasadzie kontry — straszy równie koślawy obraz poety narodowca (Polak-katolik), stawiany w niektórych publikacjach w jednym rzędzie z twórcami „Sztuki i Narodu”, choć znamy przecież dwuznaczny stosunek poetów tej grupy do Krzysztofa i dystans, z jakim poeta traktował narodowców.

Te półprawdziwe — a więc nieprawdziwe! — zakłamane maski miały się dobrze lata całe, aż przyszedł wreszcie dzień, który nadejść musiał... Otóż możemy i musimy sobie dziś jasno powiedzieć: Baczyński w dojrzałym okresie swej twórczości był ponad podziałami (nie w jakimś centrum, na lewo czy obok); wybrał walkę o niepodległość kraju, ale i nie był — w wąskim tego słowa znaczeniu — patriotą polskim; był — rzec można — jak Piłsudski patriotą R z e c z y p o s p o l i t e j i jak on, kiedy nastał czas walki o niepodległość, wysiadł z „czerwonego tramwaju” i poszedł w pole, a w jego poezji brzmi echo Legionów.

Tego dnia, kiedy Krzysztof Baczyński napisał słowa o osaczonym przez wrogów żołnierzu AK, który ostatnią kulę zostawił dla siebie, tego właśnie 26 marca 1943 roku jego dawni szkolni koledzy dokonali śmiałego ataku pod Arsenałem. W tym widzę przełom, przewartościowanie dotychczasowej „biernej” postawy poety wobec okupacyjnej rzeczywistości — wybór, co zamknie się w słowach: dlaczego inni mają walczyć, a ja mam stać z boku.

Nie trzeba być historykiem, by zrozumieć sens śmierci Baczyńskiego... To, że wielki poeta ginie za wolność Ojczyzny, jest tragedią, ale faktem, nie żadnym „mitem, kombatanctwem czy martyrologią”, jak chce krytyk Stanisław Stabro. Ciągle wypominano Baczyńskiemu, że poszedł walczyć. Stabro posuwa się jeszcze dalej i w zakończeniu swej książki „Chwila bez imienia” (wyd. I 1992) imputuje wręcz zaślepienie młodym żołnierzom „Zośki” i „Parasola”, towarzyszom broni Baczyńskiego.

Zaślepieniem tym miała być walka o wolną Polskę!?

*

Zginął w wieku 23 lat na zawsze pozostając „młodym Baczyńskim”. Trudno nawet wyobrazić sobie Baczyńskiego — starca. W potocznym odbiorze stał się symbolem, wizerunkiem poety-żołnierza, legendą, która otacza bohaterów, ludzi wielkich. W efekcie tego zatarł się nieco Baczyński ze swoimi powszednimi wyborami, a niektórych jego wierszy nie sposób odczytać, nie wiedząc, w jakich okolicznościach powstały i czego dotyczą, na przykład wiersz „Z lasu”. W tym sensie Baczyński jest nie do końca znany... Trzeba tu jeszcze powiedzieć, że analiza poezji nie wchodzi w zakres niniejszego opracowania (chociaż to poezja uczyniła Go wielkim!), a odwołanie do poezji występuje o tyle, o ile ma bezpośredni związek z opisywanymi wydarzeniami.

Gdyby przeżył — u kresu wieku miałby prawie 80 lat. Czy jego losy byłyby zbliżone do losów Borowskiego, Różewicza czy Miłosza — zastanawia się krytyk i odpowiada: „Może zgodnie z talentami i zamiłowaniami byłby redaktorem w wydawnictwie lub czasopiśmie”.

Czy Baczyński wróciłby po wojnie do lewicowych sympatii? — wątpię. Nawet gdyby chciał, prawdopodobnie by mu to uniemożliwiono. Był — w przeciwieństwie do Borowskiego — „skażony” konspiracją w szeregach AK, walką w Powstaniu Warszawskim. Dokonał wyboru „po wszelki świata czas” i nowa władza wystawiłaby mu za to rachunek, jak wystawiła jego kolegom z „Zośki”, dawnym towarzyszom broni, tym nielicznym, którzy piekło przeszli...

Kazimierz Wyka zauważył, że w dziejach Armii Krajowej rówieśnicy Baczyńskiego stali się głównymi bohaterami konspiracyjnych Szarych Szeregów. Stali się wzorem postaw żołnierskich i moralnych, zaszczepionych młodzieży akowskiej. Zdawali sobie z tego sprawę samozwańczy właściciele Polski zwanej „ludową”. Pod koniec lat czterdziestych w mieszkaniu J.B. Deczkowskiego zjawili się funkcjonariusze UB. Został skazany na 5 lat, a po pewnym czasie wywieziony do kamieniołomów. Podobny los spotkał tych z jego drużyny, którzy przeżyli...

Bezmiar spustoszeń dokonanych przez komunistyczny totalitaryzm i przemilczenia stawia nas wobec przepastnej gardzieli niepamięci. W te puste rejony pompowano fałsz i oszczerstwa. Jeszcze w 1973 roku w wydanej przez „Czytelnik” książce „Od okopów do barykad” niejaki Zygmunt Ziółek pisał o Szarych Szeregach jako o degeneratach: „Wśród złotej młodzieży akowskiego podziemia zdobyła prawo obywatelstwa dewiza: bimber, dziewczyna i sten”. Jak blisko stąd do oskarżeń o zdradę: Piotr Jaroszewicz — zanim został komunistycznym premierem — w przedmowie do książki Henryka Baczki „Osiem dni na lewym brzegu” pisał przecież, że... „powstanie było uzgodnione z gestapo”.

*

Podczas haniebnej weryfikacji stanu wojennego, w wyniku której wyrzucono mnie z pracy z wilczym biletem, obowiązującym w całej prasie RSW radiu i telewizji, weryfikatorzy pytali, dlaczego interesuję się Baczyńskim i skąd wiem, że interesuje się tym młodzież. Ponieważ były to w zasadzie jedyne pytania, jakie mi zadano — wobec tego wszystkiego, w co byłem zaangażowany — zdziwiło mnie to wówczas. Teraz wiem — Baczyński także był podejrzany!

Na marginesie wystawy Baczyńskiego w Muzeum Literatury w 1984 r. recenzentka Barbara Riss napisała (a cenzura usunęła!), że „wystarczy przyjrzeć się uważniej fotografiom młodych powstańców, by w zbliżeniach ich twarzy odnaleźć podobieństwo do młodych ludzi dziś chodzących ulicami Warszawy”. Młody, 19-letni chłopak, obejrzawszy wystawę, zapisał w księdze pamiątkowej: „Pomogliście mi dokonać wyboru — wstępuję w szeregi”.

[3] Tablica przy Bagateli 10, odsłonięta w 1994

2. Chrzest

Krzysztof Kamil Baczyński należał do pierwszego pokolenia urodzonego w Ojczyźnie wolnej i niepodległej. Ojciec, Stanisław Baczyński[1], w młodości piłsudczyk i legionista, syn powstańca 1863 roku, kładł mocne podwaliny pod patriotyczną edukację syna. Ale nie pragnął dla niego podobnej kontynuacji. Wedle słów Kazimierza Wyki „...miał prawo przypuszczać, że odrobił obowiązek historyczny i za siebie, i za syna. Że pozostawia mu spokój. Los kazał jeszcze raz wszystko powtórzyć, okrutniej, szybciej, z bezwzględnością absolutną”.

*

Stefania[2] i Stanisław Baczyńscy pobrali się w roku 1912. Poznali się we Lwowie, dokąd Stefa przyjechała na studia uniwersyteckie. „Rodzina była zaskoczona, gdy oznajmiła, że wychodzi za mąż. Miała zaledwie 21 lat, a Stach był jej rówieśnikiem” (Maria Turlejska)[3].

Narodziny pierwszego i jedynego dziecka Stefanii i Stanisława Baczyńskich odnotowano wpierw pod datą 3 marca 1921 r. w urzędzie meldunkowym przy Bagateli 10[4], na co jest dowód w postaci wpisu do ksiąg. Rejestr meldunkowy nie był jednakże równoznaczny z nadaniem osobowości prawnej, zresztą w miejscu na uwagi zastrzeżono: „nowo narodzony zameldowany bez dowodów”. Ponieważ w rubryce „wyznanie” odnotowano: katolickie, wpis ten mylnie wiązano po latach z datą chrztu poety. Zajrzyjmy zatem, co zawiera zapomniany, a odnaleziony przez piszącego te słowa, zapis w księdze parafialnej:

„Działo się w Warszawie, w kancelarii parafii Zbawiciela, dnia siódmego września tysiąc dziewięćset dwudziestego drugiego roku o godzinie dwunastej w południe. Stawił się Stanisław Baczyński, lat trzydzieści dwa mający, literat, zamieszkały w Warszawie, w obecności: Adama Zieleńczyka, urzędnika państwowego, i Pauliny Kmita, przy mężu, pełnoletnich, zamieszkałych w Warszawie, i okazał nam dziecię płci męskiej oświadczając, że takowe urodziło się w Warszawie przy ulicy Bagatela pod numerem dziesiątym dnia dwudziestego drugiego stycznia roku zeszłego o godzinie szóstej rano z jego prawej małżonki Stefanii z domu Zieleńczyk, lat trzydzieści dwa mającej. Dziecięciu temu na chrzcie świętym dziś nadano imiona: Krzysztof Kamil, a rodzicami jego chrzestnymi byli wyżej wymienieni. Akt ten, stawającym przeczytany, przez nas i przez nich podpisany został. — Stanisław Baczyński, Paulina Kmita, Adam Zieleńczyk i ks. Edward A. Golnik, CR”.

Zapis ten nie tylko dokładnie określa czas narodzin poety (godzina szósta rano), ale przede wszystkim odsłania odległą datę chrztu. Ceremonia odbyła się w rok i osiem miesięcy po urodzeniu — we wrześniu 1922 roku...[5]

Zastanawiające tak długie zwlekanie, jeśli weźmiemy pod uwagę religijność pani Stefanii i jeśli zważymy, że proboszcz w ówczesnej Polsce był zarazem urzędnikiem stanu cywilnego i dokąd akt chrztu nie został spełniony, to jakby człowiek nie istniał!

Zatem, co działo się między styczniem 1921 a wrześniem 1922? Dlaczego zwlekano z nadaniem osobowości religijnej i prawnej nowo narodzonemu? Czy kryje się w tym jakaś tajemnica rodzinna?

*

Krzysztof urodził się dziewięć lat po ślubie rodziców, był dawno oczekiwanym dzieckiem. Stefania Baczyńska „długi czas nie mogła wydać na świat dziecka (pisze M. Turlejska). Kilka razy poroniła. Pierwsza jej córeczka, która urodziła się przed Krzysiem, wkrótce zmarła. Miała na imię Kamila; to może tłumaczyć drugie imię Krzysia”.

Kamil — imię wywodzące się z łacińskiego słowa „camillus” — oznacza pomocnika kapłana. Postacią związaną z tym imieniem jest św. Kamil de Lellis (1550-1614), żołnierz wenecki, później mnich, założyciel zakonu posługujących chorym, patron chorych, szpitali, pielęgniarek... Czy imieniem tym pani Stefania chciała wyjednać dla syna łaskę dobrego zdrowia, poświęcając go jednocześnie Bogu? Czy może wyjaśnienie jest bardziej proste: Kazimierz Wyka wyraził przypuszczenie, że drugie imię syn Stefanii i Stanisława Baczyńskich otrzymał był ze względu na Norwida...

Imię Krzysztof w Polsce przez dwa wieki prawie nie występowało. Dopiero „Popioły” je rozsławiły i stało się modne. Nauczyciel Krzysztofa z gimnazjum Stefana Batorego i przyjaciel domu wspomina niepokoje matki, „że wyborem imienia «Krzysztof» dla swego jedynaka zbyt chyba ciężkim brzemieniem obarczyła jego życie. Spoglądała przy tym na Stanisława tak, jakby miała do niego żal, że jej w tym nie przeszkodził. (...) Niepokoje swoje łączyła raczej z postacią św. Krzysztofa, wyobrażoną na niektórych wschodnich, greckich czy też bułgarskich ikonach. Krzysztof występował w nich jako rycerz o psiej lub szakalej głowie, trzymający w jednej ręce włócznię, a w drugiej tarczę albo krzyż, albo też kwitnący pręt...”. Edmund Semil nie pamięta, co w tych ikonach bardziej wywołało niepokój matki: „czy były to szczegóły bizantyńskich legend o męczeńskich torturach, jakie [św.] Krzysztof przeżył, zanim został ścięty mieczem, czy też, jak inni opowiadają, został spalony na stosie? Czy może to wydawało jej się najcięższym brzemieniem, że jako «kynokephalos», a więc istota związana pochodzeniem z monstrami o zwierzęcych głowach, musiał za życia zasługami swoimi przebłagać Boga, by mu zesłał łaskę męczeńskiej śmierci i aby przez to został zaliczony do istot posiadających duszę? Nie pamiętam, co tak przygnębiało panią Stefanię, a równocześnie nakazywało jej otaczać syna przesadną, przekraczającą jej siły opieką...”.

[4] Akt chrztu — zapis w księdze parafialnej

*

Powyższe relacje — wprowadzające w atmosferę domu w pierwszych latach życia Krzysztofa — nie dają jednak wskazówek odnoszących się do chrztu. Mało też przekonywające wydaje się domniemanie, że Stanisław, zajęty patriotyczną służbą, odkładał chrzest syna na lepsze czasy. Jest to co prawda żołnierski okres w jego życiu: od lipca 1920 walczy na froncie polsko-sowieckim, a po zawieszeniu broni zostaje skierowany na Górny Śląsk, by w czasie trzeciego powstania dowodzić oddziałami na tyłach wroga. Odgrywa też niepoślednią rolę jako działacz plebiscytowy, wreszcie we wrześniu 1921 w stopniu kapitana przechodzi na własną prośbę do rezerwy. I chociaż w pierwszych miesiącach życia chłopca ze zrozumiałych przyczyn Stanisław zbyt często w domu nie bywał, to nie powód, by odkładać chrzest pierworodnego aż do jesieni następnego roku.

Przyczyn trzeba więc szukać gdzie indziej. Raczej już w nie pierwszych i nie ostatnich nieporozumieniach między Stefanią a Stanisławem, w wyniku których, w lecie 1921 roku, kilka miesięcy po urodzeniu syna, Stefania opuściła dom przy Bagateli i wyjechała do Białegostoku, gdzie w roku szkolnym 1921/22 pracowała jako nauczycielka.

[5-8] Krzyś w wieku przedszkolnym

„Jesienią 1921 r. — wspomina Jadwiga Dipplowa — zjawiła się w Białymstoku w Seminarium p. Anna Oderfeld, prosząc o zatrudnienie w charakterze nauczycielki w ćwiczeniówce jej przyjaciółki, p. Stefanii Baczyńskiej, «która z ośmiomiesięcznym synkiem, wskutek konfliktu rodzinnego, znalazła się bez dachu»...” Dipplowa — w owym czasie dyrektorka Seminarium Nauczycielskiego w Białymstoku — opisuje trudne warunki, w jakich przyszło wychowywać syna matce, która w głównym gmachu na parterze otrzymała dużą salę jako pokój mieszkalny — 2 łóżka żelazne, 2 sienniki ze słomą, stolik oraz 3 krzesła... „Były kłopoty ze znalezieniem niańki dla małego, kłopoty miała stołówka z wyżywieniem jego. Krzyś wtedy już chodził, słabo, ale chodził, w granatowej aksamitnej sukieneczce z białym haftowanym kołnierzem...”

W lecie 1922 pani Stefania wróciła do Warszawy. 7 września — jak już wiemy — odbył się chrzest... Wkrótce obydwie panie — Dipplowa i Baczyńska — znowu się spotkały, tym razem już w Warszawie, w Seminarium Nauczycielskim Żeńskiego Katolickiego Związku Polek na Krakowskim Przedmieściu 36, gdzie Dipplowa została dyrektorką. W tymże właśnie seminarium, od 1922 czy też 1923, pani Stefania pracowała jako nauczycielka metodyki i kierowniczka szkoły ćwiczeń.

Krzyś po ukończeniu sześciu lat został uczniem w ćwiczeniówce matki, a jego nauczycielką była Władysława Cuszlak, która tak po latach ocenia swego dawnego ucznia:

„Krzyś z natury był szalenie uczuciowy, nerwowy, kapryśny, co wywoływało u p. Stanisława Baczyńskiego niezadowolenie”. Cuszlakowa, która w owym okresie była częstym gościem w domu Baczyńskich, wspomina ostre sprzeczki między rodzicami, aż w końcu doszło do separacji. Rozejście to Krzyś bardzo przeżył i jeszcze bardziej stał się nerwowy. W szkole często zapadał na zdrowiu, gorączkował, musiał leżeć w łóżku[6].

„Odnosiłam wówczas wrażenie, że wyrośnie z niego malarz” — wspomina nauczycielka. Opowiadał jej fantastyczne bajki, które barwnie ilustrował. Starał się pięknie pisać, płakał nad każdym kleksem. „Bardzo lubił rysować, ponosiła go fantazja, ilustrował tylko przez siebie zrozumiałe bajki, a kiedy opowiadał ich treść, to gorzały mu jego piękne sarnie oczy”. Mówił, że kiedy dorośnie, będzie miał domek z ogródkiem pełnym kwiatków i zamieszka w nim z mamuśką.

*

Matka z niezwykłą troskliwością — parę lat samotnie — oddała się wychowaniu syna. „Wiedziała chyba, że więcej dzieci mieć nie będzie. Ogarniał ją paniczny lęk wobec każdej jego gorączki lub ataku duszności. Stąd uległe postępowanie, pełne oddania i pokory” (M. Turlejska).

Jakiś czas, w drugiej połowie lat dwudziestych, Krzysztof chodził do przedszkola, które było jakby szkołą przygotowawczą, w Alejach Ujazdowskich 37 — dom istnieje — tuż obok pałacyku Dziewulskich, gdzie mieści się ambasada Bułgarii.

Było to prywatne przedszkole pani Girtlerowej.

— Posłano mnie tam, kiedy miałem sześć i pół roku — opowiada Bogusław Karczewski. — Mieszkałem na Kruczej. Krzysztof — zdało się — mieszkał przy Bagateli... Zajęcia trwały od dziewiątej do dwunastej. Był taki zwyczaj, że z rana odprowadzały nas służące. Po lekcjach przychodziły matki i szliśmy do ogrodu ujazdowskiego; czasem do Łazienek. Nasze matki — moja i Krzysia — tak się jakoś zaprzyjaźniły, że chodziliśmy tam zwykle razem...

Był w tym przedszkolu Maciek Szczygliński, który po wojnie, w latach pięćdziesiątych u „Batorego” wykładał matematykę. Co ciekawe, gdy go po wojnie spotkałem, w sposobie bycia w pewien sposób przypominał mi Krzysztofa z czasów okupacji: niewesoły, „zgryziony” jakiś, jakby zagubiony...

W przedszkolu było sporo dzieci z rodzin żydowskich; niektóre wyznania rzymskokatolickiego. Manifestowało się to w różny sposób. Pamiętam, kiedyś moja matka relacjonowała ojcu przy obiedzie rozmowę z panią Kobrynerową, matką kolegi z przedszkola, która uzasadniała decyzję zmiany wyznania jedynie chęcią asymilacji w środowisku polskim. Przeciwieństwem tej postawy była Stefania Baczyńska, której wiara — w opinii mojej matki — miała głębsze uzasadnienie.

Ojca Krzysztofa nie pamiętam — nigdy go prawdopodobnie nie widziałem i miałem takie odczucie, jakby Krzyś nie miał ojca; nie odnosiłem wrażenia, że ma miejsce jakiś konflikt rodzinny...

Pamiętam: zachorowałem na wietrzną ospę czy inną chorobę dziecięcą i pani Baczyńska przysłała mi do czytania książkę „Kiddy, dziecię obozu” o Dzikim Zachodzie. Tak sobie teraz myślę, że ta książka mogła Krzysztofa jakoś zauroczyć, bo opowiadała historię chłopaka zagubionego wśród obcych... Potem od matek „wyłudziliśmy” pieniądze i kupiły nam pistolety na kapiszony, i uzbrojeni tak, uganialiśmy się po parku. A trzeba wiedzieć, czym był kiedyś park Ujazdowski; chmara dzieci, różne bandy, dziwne typy; na przykład taki chłopak obwieszony najprawdziwszymi orderami wojskowymi... Aura tego ogrodu była specyficzna, tworzyły się prawa, hierarchie, rewiry, obszary, w które nie należało się zapędzać, gdzie można było dostać w nos. Coś takiego, jak w powieści „Chłopcy z placu Broni”...

Krzysztof był wówczas zafascynowany Dzikim Zachodem, czytał sporo i pożyczył mi nawet którąś z książek Maya... On pierwszy wypatrzył ten pistolecik w sklepie. Chciał imponować. Szukał akceptacji...

[9]Krzysztof z ojcem, Stanisławem Baczyńskim, w połowie lat dwudziestych

[10] Krzysztof z matką, Stefanią Baczyńską, najpewniej w Chodczu ok. 1930

Na spacerach spotykał siostry Zieleńczykówny, z rodziny matki. Kłaniali się sobie, ale nie dostrzegłem między nimi bliższego kontaktu...

*

— W 1931 spotkaliśmy się z Krzysztofem ponownie. Zdawaliśmy egzamin do gimnazjum Batorego. Najpierw w gabinecie dyrektora w obecności któregoś z rodziców odbyła się rozmowa wstępna, potem ostry egzamin konkursowy, bo kandydatów było co najmniej trzy razy więcej niż miejsc.

Krzysztof się rozchorował i po pierwszym roku zniknął mi gdzieś z horyzontu, a nasze drogi się rozeszły... Widziałem go raz jeszcze, pół roku przed Powstaniem, na wiosnę ’44. Był w jasnym płaszczu — prochowcu. Było to gdzieś w centrum i mieliśmy taką rozmowę, w trakcie której wyczułem, że również należy do konspiracji...

Ale przede wszystkim zobaczyłem go wtedy jako dorosłego już człowieka, z wąsami (pewnie na krótko zapuścił wąsy?), zasępionego, o twarzy zmęczonej... Kontaktował się bodaj z moim kolegą, Zbyszkiem Pokorą — był to lewicujący humanista i syndykalista; chłopak potężny, masywny, w przeciwieństwie na przykład do Bytnara[7], bohatera spod Arsenału, który był drobny, żywy i bardzo zacięty.

Kiedy Krzysztof powiedział, że się ożenił, miałem wrażenie... pomyślałem, że może żyje w ciężkich warunkach, może ma dziecko, taki zapracowany, zmęczony. Ale pewnie męczyła go astma...

Gdy po wojnie, a mógł to być rok 1947, dowiedziałem się, że zginął, przypomniałem sobie, nie co innego, ale właśnie to ostatnie spotkanie.

Że pisał wiersze, dowiedziałem się później...

3. Cień złego pochodzenia

Kazimierz Wyka pisał: „Baczyński uczniem był miernym. Maturę otrzymał w czerwcu 1939 roku... Marzył o karierze ilustratora-grafika, posiadał w tym kierunku widoczne uzdolnienia”[8].

— Miał kłopoty na lekcjach polskiego — wspomina Jerzy Madziar, szkolny kolega Baczyńskiego. — Nikt nie podejrzewał, że w nim kryje się taki talent; był dla nas przede wszystkim dobrym rysownikiem. Profesor Olszewski zawsze stawiał mu dobre stopnie... — „W tym chłopcu coś drzemie, ma śmiałą linię i subtelne poczucie koloru, ale kpi sobie z perspektywy” — przytacza słowa nauczyciela rysunków Edmund Semil.

*

Uczniom szkół średnich zabronione było oficjalne należenie do organizacji politycznych. Ale chłopcy z klas wyższych nawiązywali kontakty i to nieraz z ugrupowaniami radykalnymi, czerwonymi albo nacjonalistycznymi, a sam Baczyński związał się z dość radykalnym, tajnym „Spartakusem”.

We wspomnieniach z lat szkolnych coraz to pojawiają się wzmianki o lewicowych czy wręcz prokomunistycznych sympatiach Baczyńskiego. Pisze o tym Tadeusz Sołtan, wspomina Zuzanna Chuweń („z jego ust po raz pierwszy dowiedziałam się, co to komunizm, o jego ideach — był jego absolutnym zwolennikiem”). Wiadomo, że Baczyński nie tylko biernie należał do „Spartakusa”, ale brał udział w akcji popierającej strajk nauczycielski — ponoć organizował na czas strajków absencję uczniów w szkołach, innym razem dostarczał wałówek strajkującym robotnikom[9]. Z tego okresu pochodzi jego pierwszy znany wiersz „Wypadek przy pracy” (r. 1936). „Chętnie uczęszczał na wiece i zebrania organizowane przez partie robotnicze. Stałem obok niego podczas manifestacji solidarności ze strajkującymi pracownikami Związku Nauczycielstwa Polskiego. Na ulicy Smulikowskiego chyba po raz pierwszy oglądał policję «w akcji» podczas rozpędzania tłumu” (Karol Lubelczyk). Nauczyciel Krzysztofa i przyjaciel ojca — Edmund Semil — wspomina, że Baczyński przed wyborami rozdawał ulotki i odezwy, o zmierzchu rozlepiał afisze... Ile w tym wszystkim piętna ojca, ile młodzieńczej przekory — trudno dziś rozstrzygnąć. Dość, że potem przyszło otrzeźwienie...

[11] K.K. Baczyński, zdjęcie wykonane po małej maturze w 1937

„W tym okresie [tj. procesów moskiewskich, rok 1937 — przyp. W.B.] uważał się za komunistę i — jak mi otwarcie wyznał — po maturze wstąpiłby do organizacji komunistycznej, gdyby nie wynikłe na tle procesów wątpliwości, których nie zdołały rozwiać żadne argumenty” (K. Lubelczyk).

„Nie mogę w to uwierzyć duszą” — mówił do kolegów.

„Pamiętam — wspomina M. Turlejska — że dyskutowaliśmy na temat procesów moskiewskich. Byłam wówczas pod wrażeniem skrupulatnie przeczytanego stenogramu procesu Rykowa, Bucharina, Radka, Jagody i ich towarzyszy (...), wydawało mi się wówczas niemożliwe i bezsensowne, by oskarżenie było fałszywe, zwłaszcza że podsądni przyznali się do winy. Jak mało rozumieliśmy mechanizm działania władzy! Dyskusja na tym zebraniu «Spartakusa» [zebranie odbyło się w mieszkaniu Krzysztofa na Czerniakowie — przyp. W.B.] była dość ostra, moi oponenci nie bez uzasadnienia uważali za niemożliwe, by tak wielu wybitnych i ideowych działaczy ruchu robotniczego i państwa radzieckiego okazało się po prostu szpiegami na żołdzie niemieckim, japońskim czy polskim”.

Lewicowe ciągoty znajdą jeszcze echo w pierwszym okresie wojny, Baczyński był na przykład członkiem socjalistycznej grupy „Płomienie”, ale zmienia się już krąg ideowy poety. Nie, żeby czemukolwiek się przeciwstawiał czy coś odwoływał — stał coraz bardziej obok, czego nie mogli zrozumieć jego dawni towarzysze, oskarżający go o błądzenie. „Nie ukrywam — pisze Stanisław Ryszard Dobrowolski — niepokoiły mnie narastające w miarę czasu wręcz mistyczne nastroje młodego poety — wyraźny zwrot w poglądach na świat i życie, ba! — według mnie — niekorzystny odwrót od dawniej wyznawanych przez niego ideałów, które mi były bliskie”.

Tak to procesy moskiewskie lat trzydziestych, przebieg działań wojennych we wrześniu 1939 i tragiczne losy oficerów polskich uwięzionych w ZSRR przyniosły otrzeźwienie. I tak jak poeta stronił od młodzieży nacjonalistycznej schyłku lat trzydziestych, gdy „niektóre wydarzenia na uniwersytecie i politechnice przyjmował tak, jakby kto moralnie i fizycznie skrzywdził jego własną osobę”, i jak w początkowej fazie okupacji „odwracał się i zamykał oczy, by nie widzieć maszerujących hord hitlerowskich” — tak teraz czuł ideową obcość otaczającego go kręgu dawnych kolegów, nie potrafiących wyciągnąć wniosków i dostrzec tej pułapki, jaką dla lewicy stanowił stalinizm.

*

W drugiej połowie lat trzydziestych wystąpiły w szkołach warszawskich dyskryminacyjne wybryki wobec uczniów pochodzenia żydowskiego. Nie ominęło to i „Batorego”. Były na tym tle przeróżne dramaty. Na przykład Tretiak, syn znanego germanisty i sympatyk skrajnej endecji, w ogóle nie wiedział, że jego matka była Żydówką. Znaleźli się jednak usłużni koledzy, którzy mu to uświadomili. Przeżył prawdziwy szok...

[12] Gmach Liceum im. Stefana Batorego, brama główna, zdjęcie współczesne

Pewnego razu (według relacji jednego z uczniów) na lekcji historii profesor Marian Trojan, znany z tego, że grywał niewielkie rólki w teatrach, oświadczył, iż u źródeł wszystkich polskich słabości, nieszczęść i trudności gospodarczych stali zawsze Żydzi... „I durnie” — rozległo się z klasy, co Trojan usłyszał i z palcem skierowanym w tego, który to powiedział, zawołał: „Jak się nazywasz?” „Bregman”. „Won za drzwi!” Kiedy Bregman wyszedł, Trojan znacząco rzucił w kierunku klasy: „Żyd?”. Klasa milczała. „Czy są wśród was jeszcze jacyś Żydzi?” Milczenie...

Zawrzało na przerwie — oburzeni chłopcy wyłonili delegację, która udała się do wychowawcy klasy, profesora Czyżkowskiego. O incydencie dowiedziały się też panie z Koła Matek i postanowiły interweniować u dyrektora. Zrobił się wielki raban. Doszły też wieści, że stary Bregman, ojciec Jurka, wściekł się i zamierza natrzeć uszu Trojanowi. A ponieważ było wiadomo, że Bregman to nie tylko impetyk, ale i przewodniczący Koła Żydów-Legionistów — zanosiło się na wielką awanturę.

Gdy wkrótce tata Bregman zjawił się nagle w pełnej gali z orderami i zaczął szukać profesora Trojana, wszyscy wstrzymali oddech — oczekiwano rzeczy najgorszych. Tymczasem po godzinie rozmowy z Trojanem Bregman opuścił szkołę rozpromieniony, a na pytające spojrzenia odpowiadał: „Ten Trojan to bardzo miły chłopak, czego wy od niego chcecie?”.

Nie darmo Trojan był aktorem, musiał zauroczyć Bregmana. Wiedział, jak rozmawiać z ojcem znieważonego ucznia. Być może właśnie wtedy odniósł jako aktor swój największy sukces.

Dla porządku dodajmy, że zdarzenie to nie miało miejsca w klasie Baczyńskiego, choć profesor Trojan uczył i Baczyńskiego, a młody poeta słyszał niechybnie o całym zdarzeniu. (Jerzy Bregman zginął 18 lub 19 lipca 1944 roku w stopniu podporucznika jako polski lotnik na Zachodzie, w bombowcu strąconym podczas nalotu na wybrzeże holenderskie — prawdopodobnie utonął w morzu).

*

Konstanty A. Jeleński[10], uczeń „Batorego” w latach 1933-1936, wspominając swego przyjaciela Ryszarda Bychowskiego (który także zginął w 1943 jako polski lotnik, wracając z lotu nad Niemcami), zauważa, że... „antysemicka nagonka większości klasy” na Bychowskiego zbliża ich obu do innego kolegi — Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Nieco więcej szczegółów na ten temat zawiera list Jeleńskiego do Józefa Lewandowskiego, autora pewnej publikacji o Baczyńskim w londyńskim „Aneksie”[11].

„Bychowski [syn znanego psychoanalityka, Gustawa Bychowskiego, autora głośnej przed wojną książki «psychoanalizującej» Hitlera] był Żydem, sam mi o tym powiedział — wspomina Jeleński — ale nikt o tym chyba poza mną w klasie nie wiedział — trudno było zresztą o mniej żydowski typ fizyczny — niesłowiański zresztą (...). W ciągu pierwszego roku u «Batorego» nie weszliśmy do żadnej z klasowych «paczek», nie przyjaźniliśmy się z nikim innym. (...) Pod koniec drugiego roku (1934-1935) trafił nas przysłowiowy grom z ciemnego już — ale nie zdawaliśmy sobie z tego n a p r a w d ę sprawy — nieba. Było to na lekcji matematyki, której uczył prof. Jumborski (...). Wezwał Ryśka Bychowskiego do tablicy (i on, i ja najgorzej staliśmy z matematyki) i Rysiek fatalnie odpowiadał. Gdzieś z końca klasy ktoś zaintonował: Zyyt (nie „Żyd” — pamiętam to Zyyyt — mam to w uszach) — i wkrótce podjęła to c a ł a    n i e m a l    k l a s a!!

N i g d y przedtem nie mieliśmy na ten temat ż a d n e j przykrości! Profesor Jumborski (przezywany «Jumbo», bo był wielki, ciężki — trochę słoniowaty) wstał, blady z wściekłości (dowiedzieliśmy się później, że sam był Żydem), i zaczął krzyczeć coś w rodzaju «Barbarzyńcy, niegodziwi barbarzyńcy!». Po czym wyszedł z klasy, trzasnąwszy drzwiami, żeby sprowadzić dyrektora. Rzuciłem się wówczas na najbliżej mnie siedzącego kolegę, który należał do «chóru» — Rysiek doskoczył — i zaczęła się dosłownie krwawa bójka, w której na t r z y d z i e s t u    k i l k u  tylko pięciu kolegów biło się po naszej stronie: Baczyński, Wojtek Karaś, Jurek Karcz (syn sanacyjnego pułkownika), Jurek Dziewulski (syn bardzo zamożnych rodziców, wzór elegancji w klasie — typ w rodzaju Kopyrdy z «Ferdydurke». Później dopiero (ale z a r a z później — może nazajutrz) dowiedziałem się, że Karaś był Żydem, a Baczyński i Dziewulski mieli matki żydowskiego pochodzenia...”.

Wkrótce po tej bójce Baczyński podszedł do Jeleńskiego, proponując, żeby się zbliżyli. Zapraszał też na ich „zebrania”. „Wyszło z tego niewiele — tyle że dał mi do czytania Trockiego” — pisze Jeleński.

W innym miejscu K.A.J. do sprawy tej wróci pisząc: „[Baczyński], tak samo jak ja, wybrał stronę całkowitych antynacjonalistów. Dlatego złości mnie przywłaszczanie Baczyńskiego przez tradycję narodowo-polską, robienie z niego Polaka-katolika. Katolikiem to on w ogóle [sic?! — przyp. W.B.] nie był. Nienawidził endeków, był zresztą wtedy trockistą. Dzięki jego wpływowi i wpływom kilku kolegów ja też wyobrażałem sobie, że jestem trockistą”.

Jest dużo przesady w nazywaniu Baczyńskiego „trockistą”; natomiast antyendeckość poety jest faktem; miała ona zresztą również silne źródło w wyniesionym z domu niepodległościowym pojmowaniu patriotyzmu: dziadek — powstaniec 1863 roku, ojciec w okresie I wojny piłsudczyk i legionista...

*

Kazimierz Sułowski († 1991) stanowczo nie zgadza się z określaniem konfliktów w klasie mianem „antysemickiej nagonki”.

— Zaczynaliśmy z Krzysztofem szkołę w 1931, potem były różne przegrupowania, przetasowania, zmiany programu. Szkoła ta była, jak na te czasy, zaskakująco postępowa i nowoczesna: atmosfera głębokiej tolerancji, mieszanka sfer i ras, od Żydów, Turków po Niemców. Nauczyciel francuskiego na przykład, Edmund Semil, był półkrwi tureckim Żydem.

Bychowski był zdecydowanie Żydem, pochodził z rodziny wyznania mojżeszowego, ale to nie przeszkadzało, że przez cały czas był w drużynie harcerskiej, i to do samej wojny. Jeśli były jakieś próby dokuczania, „zagrania” w stosunku do kolegów, nie miały one charakteru antysemickiego. Szykanom kolegów podlegały zarówno osoby pochodzenia żydowskiego, jak i nieżydowskiego.

W klasie humanistycznej, w której był Baczyński, było trzech Żydów: Bychowski, Bakman (który po wojnie pod nazwiskiem Bednarczyk, jako major Ludowego Wojska Polskiego, figuruje w księdze poświęconej „Czwartakom”); trzeci — nazywał się Stattler — zginął w getcie.

Byli jeszcze uczniowie z rodzin mieszanych: Baczyński, Pomirowski (syn redaktora „Pionu”), Szper, jego matka, Kamińska, i on potem, w czasie okupacji i po wojnie, występował jako Andrzej Józef Kamiński[12]; człowiek niezwykle zdolny, pracowity, także pisał wiersze. Był jednym z naszych prymusów, choć przyszedł do nas później, tak jak i później, w 1933, doszedł do nas Jeleński.

Obóz narodowy, tzw. chuligani endeccy, z naszego rocznika to: Kindler, Guttakowski, Krupkowski, Bytnar, Rejnowicz, Gruszka, chyba Barcz, Szlenkier, no i ja.

Sympatyzowaliśmy, a później należeliśmy do grup młodzieżowych ONR-ABC. Łącznikiem pomiędzy nami a społecznością akademicką o podobnych zapatrywaniach byli nasi zwierzchnicy z 23 Warszawskiej Drużyny Harcerskiej: Tretiak, Bogusławski, Kozłowski. Jedni patrzyli z przymrużeniem oka na ten ruch, inni byli nim zafascynowani i konsekwentnie wstąpili w czasie wojny do Narodowej Organizacji Wojskowej (na przykład Guttakowski). Czytaliśmy pisma Dmowskiego, zwłaszcza „Myśli nowoczesnego Polaka”, studiowaliśmy organ teoretyczny „Nowy Ład”, „ABC”, a także „Strażnicę Harcerską”, która zmierzała do uformowania Narodowego Harcerstwa. Duże wrażenie wywarła na mnie książka Kulińskiego, zdaje się pod tytułem „Dokąd idziemy”.

Nasze przemyślenia i „akcje” nie sprowadzały się wcale do antysemityzmu. Demonstracje antypiłsudczykowskie miały nieraz charakter bardziej śmiały; na przykład Andrzej Kindler, jak się zdaje, demonstracyjnie opuścił szeregi szkolne w czasie defilady przed trumną Józefa Piłsudskiego. Wyleciał za to ze szkoły. Zginął potem w Powstaniu.

*

Olgierd Guttakowski ma nie najlepsze wspomnienia o Krzysiu Baczyńskim, bo gdy coś w szkole przeskrobał, na przykład rzucił ścierką, zawsze się z tego „wykręcił” i ktoś inny odpowiadał. To, że Krzysztof był półkrwi Żydem, stanowiło, że trzymał z paczką o żydowskim rodowodzie, z tymi, którzy nie chodzili na religię, choć on sam chodził.

— Krzysztof był niepraktykujący i niewierzący i dopiero w czasie wojny to mu przeszło — mówi Jerzy Madziar. — Bardzo mnie zawsze dziwiło, że jest niewierzący. Był z tego powodu odosobniony.

— Nie miał kontaktu z otoczeniem, był typem samotnika — potwierdza Kazimierz Sułowski. — Jak każdy miał swoje problemy, ale się nie zwierzał; szalenie zacięty, co mu pomagało w biegach na krótkie dystanse. Nie przejmował się rygorami szkolnymi, nie był szkołą sterroryzowany, odnosił się do niej z rezerwą, ale też nie można mówić, że był ze szkołą na bakier. Nie był to konflikt ze szkołą. Baczyński był raczej żartownisiem, co wiązało się z pewną aklimatyzacją.

[13] Krzysztof Kamil Baczyński już jako uczeń Liceum Batorego

Mówi Tadeusz Rubach:

— Baczyński nie bardzo mieścił się w konwencji szkoły, były nawet jakieś trudności z dopuszczeniem go do matury [?]. Był to bardzo miły, inteligentny chłopak. Wesoły, chociaż skryty, żywy, chociaż słaby fizycznie, przystojny...

Fantastycznie naśladował profesorów, szczególnie profesora łaciny. I chłopcy za to lubili Krzysia. Nie przypominam sobie, żeby Krzysia traktowano jak Żyda. Trochę nabijano się ze Stattlera — bardzo inteligentny chłopak, wyglądał na Żyda i był bardzo żydowski. Nie lubiany był Szper-Kamiński, syn chirurga warszawskiego, bo był przemądrzały.

Nie powiedziałbym, że w naszej klasie były jakieś konflikty narodowościowe, zdarzało się czasem ośmieszanie Żydów, ale to pojedyncze przypadki i w sumie współżycie było dobre...

Był także w naszej klasie Abbas Kazum-Bek, syn oficera, który po przewrocie w Turcji osiedlił się w Polsce i jak wielu uchodźców był na kontrakcie w Wojsku Polskim. Niemcy w czasie okupacji brali Abbasa za Żyda i musiał nosić opaskę z tureckim znakiem. Niepodobny do Żyda, mimo żydowskiego pochodzenia, był Bakman. Miał aryjskie papiery i przeżył wojnę, umarł w latach osiemdziesiątych.

— Było trzech braci Kazum-Beków, Abbas był najstarszy — dopełnia słowa Tadeusza Rubacha prof. Zbigniew Wójcik, historyk, który przyjaźnił się z jednym z braci. — Abbas był w wieku Baczyńskiego, byli w jednej klasie. Jego ojciec, imieniem Dżangir, niegdyś niższej rangi oficer armii carskiej, walczył przeciw czerwonym, a po wstąpieniu do Wojska Polskiego otrzymał rangę pułkownika.

Z pochodzenia byli Azerbejdżanami wyznania mahometańskiego. Uważano ich za Turków, bo zanim przybyli do Polski, przez rok mieszkali w Turcji, ale poza tym z Turcją nie mieli nic wspólnego.

— Mustafa, młodszy brat Abbasa, był moim przyjacielem. Mustafę lubił także nasz prefekt — ksiądz Kunert. W czasie wojny utrzymywałem z rodziną Kazum-Beków ścisły kontakt, ale nie słyszałem, by mieli jakieś kłopoty w związku z narodowością. Pamiętam, jeszcze przed wojną, szliśmy ulicą i jakiś falangista zaczepił Żydówkę, znieważył i opluł. Mustafa stanął w jej obronie...

Wszyscy trzej bracia przeżyli wojnę. Mustafa wyemigrował, ożenił się z Włoszką i ma syna. Mieszka w Rzymie, a dom jego jest zitalianizowany. Abbas żyje w Niemczech, Ali w Stambule. Jedynym ich wspólnym językiem, którym się porozumiewają, jest język polski...

*

— Baczyński nigdy przez nas nie był uważany za Żyda i nigdy mu tego nie wypominano — mówi Jerzy Madziar. — Gdyby się coś takiego zdarzyło, wiedziałbym o tym, bo byliśmy w dość bliskich kontaktach. Nasi rodzice także się dobrze znali. Pochodziłem, jak i Krzysztof, z rodziny nauczycielskiej... Proszę zwrócić uwagę, że wszyscy sławni potem uczniowie — i Bytnar, i Wuttke, i Zawadzki[13], i Baczyński — to synowie nauczycieli.

Bywałem często w mieszkaniu Krzysia, również na Wiktorskiej[14] — mieszkałem obok na Olkuskiej — i potem, gdy Krzyś zamieszkał na dalekim Czerniakowie. Pana Baczyńskiego w mieszkaniu przy Wiktorskiej raczej nie widywałem — wiązało się to z jakimiś nieporozumieniami rodzinnymi, chociaż Krzysztof nigdy się nie skarżył. [Przyczyna nieobecności Stanisława mogła być też inna: Stanisław w tym czasie wykładał w Wilnie, dokąd wyjeżdżał co najmniej na dwa dni w tygodniu — przyp. W.B.] Pamiętam, na ścianie wisiał duży portret ojca w mundurze legionowym. Był to dom o tradycji polskiej.

Jak na ówczesne czasy, Baczyńscy mieli spore mieszkanie, zapamiętałem je jako nowoczesne, ładnie urządzone, dużo książek... Pani Baczyńska wydała mi się bardzo brzydką, ale bardzo sympatyczną kobietą. Była niezwykle dowcipna. Mówiła tak jakoś przez nos. Dzięki niej w czasie wojny wciągnięty zostałem w tajne nauczanie. W ostatnim okresie, kiedy Krzysztof ożenił się z Basią, już u nich nie bywałem...

*

Tuż przed maturą Krzysztof wyjechał na szkolną pielgrzymkę do Częstochowy. Wedle pani Bytnarowej, matki Janka Bytnara — „Rudego”, który również w 1939 robił maturę w Liceum Batorego, nastąpiło to 6 maja, w dzień urodzin Janka. Potwierdzeniem tej daty jest notka kustosza Bazyliki w terminarzu muzealnym, gdzie na stronie 144 określony jest czas rozpoczęcia mszy św. w kaplicy M.B. przed Cudownym Obrazem — 6 maja 1939 roku o godzinie 7 rano — oraz własnoręczny podpis ks. prefekta Kunerta w księdze celebransów.

Również w księdze pamiątkowej zwiedzających wieżę jasnogórską zachował się wpis: „Batory, Liceum mat.-przyrod. i hum.”, po czym jest kilka nieczytelnych podpisów.

— Był to taki „stereotypowy” wyjazd — wyjaśnia Kazimierz Sułowski. — Utrwalił się zwyczaj, że klasa maturalna udawała się do Częstochowy i sam ten fakt był już jakimś symbolem. Jest takie zdjęcie z Częstochowy. Nie wszyscy wiedzą, że jest tam i Baczyński...

[14] Grono maturzystów z Liceum Batorego na pielgrzymce w Częstochowie, maj 1939. W środku — słabo widoczny — Krzysztof Baczyński. Zdjęcie amatorskie wykonane prawdopodobnie przez jednego z uczniów

Dodajmy od siebie, że zachowały się dwa zdjęcia z Jasnej Góry. Jedno — amatorskie, zrobione prawdopodobnie przez jednego z uczniów — przedstawia nie uporządkowaną jeszcze grupę; niektórzy stoją odwróceni, nie spodziewając się niczego, w czapkach, które zdejmą do właściwego zdjęcia. Baczyński na tym amatorskim zdjęciu jest prawie niewidoczny, zakryty przez jednego z kolegów. Drugie zdjęcie, zrobione już przez zawodowego fotografa: Baczyński w czapce, którą zapomniał (sic!) zdjąć, a może to jakaś Krzysiowa fanaberia? Tylko trzech uczniów nie zdjęło czapek — Baczyński, Adamczewski i jeszcze ktoś, kogo nazwiska nie udało się ustalić.

*

Ostatnie wakacje Krzysztof spędził z Ryszardem Bychowskim w Bukowinie Tatrzańskiej. Był lipiec 1939 roku. „Siedzieliśmy na zboczu łąki — wspomina Hanna Mortkowicz-Olczakowa. — ...Błękit gorący, przejrzysty, prawie jaskrawy, taki jaki bywa tylko latem na Podhalu, pałał nad Tatrami. Świeże pokosy traw, złocieni, mieczyków, dzwonków więdły dokoła, pachnąc mocno. Potem, gdy słońce zaczęło się zniżać, ziemia i niebo nabrały rumianych kolorów, a połyskliwa krystaliczna ściana Giewontu i otaczających go gór zaświeciła jaskraworóżowym tonem...”

I wtedy zmarł ojciec Krzysztofa.

„27 lipca w godzinach przedpołudniowych w moim mieszkaniu przy ulicy Polnej 40 zadzwonił telefon — pisze Aniela Kmita-Piorunowa — głosem zduszonym przez łzy ciotka powiedziała mi, że wuj zmarł przed godziną.

Pojechałam do niej natychmiast i spędziłyśmy razem dwa następne dni tak, jak się to dzieje zawsze w podobnych okolicznościach: płacząc, wspominając zmarłego i załatwiając sprawy związane z pogrzebem.

[15] Willa Kmitów w Bukowinie Tatrzańskiej, zwana Kmitówką, gdzie Krzysztof spędzał letnie wakacje