Miesięcznik Znak. Marzec 2014 - Opracowanie zbiorowe - ebook

Miesięcznik Znak. Marzec 2014 ebook

Opracowanie zbiorowe

0,0
8,77 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Temat Miesiąca: Człowiek – jaki to rodzaj?
Dziś wiemy już nie tylko, że na naszą kobiecość i męskość wpływa kultura, ale także że sama biologia kształtuje płeć na kilku różnych poziomach. Czy istnieje wyraźna linia odgraniczająca kobiety i mężczyzn? Co współczesne spojrzenie na płeć mówi o relacji kultura – natura? Czy nasze mózgi mają płeć?

Rozmowa:
Pamięć o Katyniu
Śmierć polskich oficerów nie pasuje do polskiej martyrologii - ponieśli ją bez broni w ręku

Debaty:
Mitologia smoleńska
Skoro taka forma pamięci nie jest już potrzebna, to dlaczego wciąż okazuje się tak atrakcyjna?

Idee:
Bez schizmy w Kościele
Dlaczego katoliccy publicyści krytykujący papieża Franciszka nie mają racji?

Kultura:
Ruch myśli i ciała
Jadwiga Majewska o tym, w jaki sposób odbierać polski taniec współczesny

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
PDF

Liczba stron: 293

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Plik jest zabezpieczony znakiem wodnym

DOMINIKA KOZŁOWSKA

Czy chodzi tylko o władzę?

Spory Tischnera z marksizmem należą, w moim odczuciu, do jednego z ważniejszych wątków w jego intelektualnej biografii. Są także znakomitym przykładem umiejętności merytorycznej dyskusji z osobami o odmiennych poglądach, pozwalającej nie tylko lepiej poznać racje drugiej strony, ale i pogłębić własne stanowisko. Spory te doprowadziły Tischnera do wyodrębnienia dwóch porządków myślenia, których przejawy możemy dostrzec także i w sferze publicznej: myślenia religijnego i myślenia politycznego. W przestrzeni myślenia politycznego człowiek nie może zdać się na nic poza własnym rozumem i przebiegłością, skoro świat relacji politycznych cechuje wrogość i rywalizacja. „»Zdanie się na« byłoby przecież przejawem dyskwalifikującej politycznej naiwności. Myślenie religijne jest natomiast z samej swojej istoty przeniknięte pewną naiwnością – jego dynamikę wyznacza przekonanie, że człowiek jest istotą zdolną do zawierzenia. »Zdanie się na« to jedyna droga prowadząca do odkrycia prawdy, a tym samym do zbawienia” – pisał Aleksander Bobko w eseju poświęconym myśleniu politycznemu Tischnera.

Ten powrót do Tischnera dyktowany jest potrzebą znalezienia intelektualnych narzędzi, pozwalających opisać coraz bardziej wrogie relacje pomiędzy „my” a „oni”, podmiotami politycznego myślenia. Dla jednej strony „oni” to „marksiści”, „genderyści”, „aborcjoniści”, „lobby LGBT”, „resortowe dzieci”… – przykłady można by mnożyć. Dla drugiej – „czarna mafia”, „pedofile w sutannach”, „totalitaryści, którzy zmuszają kobiety do rodzenia dzieci”. W tym miesiącu na łamach „Znaku” podejmujemy dwa spośród tematów, które w debacie publicznej coraz silniej są redukowane do wąskiego, zgodnego z logiką myślenia politycznego sensu.

W Debatach powracamy do problemu religii smoleńskiej, który jest jednym z najwyraźniejszych przykładów łączenia myślenia politycznego z religijnym. Dlatego też tematowi temu poświęciliśmy już na łamach „Znaku” sporo miejsca. W pierwszą rocznicę katastrofy smoleńskiej stawialiśmy pytanie o dalsze losy tego zjawiska (nr 671 z kwietnia 2011 r.). Dziś, w przededniu kolejnej już rocznicy, widzimy, że znalazło ono trwałe, strukturalne podłoże, stając się integralnym elementem programów politycznych, elementem kształtującym linie niektórych mediów. Próbę nowego ujęcia tego zjawiska podejmuje na naszych łamach Marcin Napiórkowski w eseju Dlaczego wierzę w mitologię smoleńską?. Z kolei Piotr H. Kosicki w rozmowie z Martą Duch-Dyngosz wyjaśnia, w jaki sposób kształtowała się pamięć o Katyniu. Bez zrozumienia historii Kresów Wschodnich, o której Jakub Muchowski rozmawia z Nikołajem Iwanowem, nie wyjaśnimy przyczyn żywotności smoleńskiego mitu.

W Temacie Miesiąca wracamy do problemu gender. Nie zamierzamy jednak – jak wyjaśnia Justyna Siemienowicz – tworzyć nowych znaczeń tego terminu. Debatę tę traktujemy jako pretekst do postawienia bardziej podstawowych pytań o płeć, relację między naturą a kulturą, wyniki nauk biologicznych czy kształt społecznych relacji w odległych nam kulturach. Szukamy zatem znaczeń, które daleko wykraczają poza polityczny, doraźny charakter toczących się dyskusji, a zarazem tłumaczą ich temperaturę.

Zależało nam na tym, aby w numerze tym pokazać także przykład osoby, której myślenie polityczne jest całkowicie obce. Chodzi o Franciszka, od początku pontyfikatu przekonującego, że Kościół jest skuteczny wówczas, gdy głosi Dobrą Nowinę, a nie – jak kiedyś zostało powiedziane – dobrą nowinę o wiecznym potępieniu. Dla Kościoła jest to najlepsza i najskuteczniejsza droga wyzwalania się z pułapki myślenia politycznego, które zawęża misję Kościoła do doraźnej walki o pozycję. „To prawda – pisze Janusz Poniewierski w tekście poświęconym Franciszkowi – on powtarza »rzeczy stare«, ale czyni to w nowy sposób. Nowy dla niewierzących, którzy wreszcie papieża zaczynają słuchać (a wcześniej nie mieli na to ochoty, zdawało im się bowiem, że z góry wiedzą, co Kościół chce im powiedzieć). Ale nowy również dla tych katolików, którzy – przekonani o tym, że doskonale znają Ewangelię – nie usłyszeli, jak dotąd, słowa »dającego moc, aby się stali dziećmi Bożymi« (por. J 1, 12)”.

TEMAT MIESIĄCA

Płeć: jak różnić się po ludzku?

ILUSTRACJA MAGDA WOLNA

W ciągu ostatnich miesięcy mogliśmy poznać wiele, zbyt wiele, znaczeń terminu „gender”. Nie zamierzamy tworzyć nowych. Traktujemy debatę o gender jako pretekst do postawienia bardziej podstawowych pytań, które daleko wykraczają poza polityczny, doraźny charakter toczących się dyskusji, a zarazem tłumaczą temperaturę towarzyszących im emocji.

Co współczesne spojrzenie na płeć mówi o relacji kultura – natura?

Jak zmienia się miejsce chrześcijańskiej wizji małżeństwa i rodziny w kulturze Zachodu?

Dlaczegogender jest Kościołowi potrzebne?

Czy mózg ma płeć? Czy biologia wyjaśnia, skąd się biorą różnice płciowe?

Jak to jest być kobietą i mężczyzną w innych kulturach? Czy jest w tym coś uniwersalnego?

Różnimy się subtelnie

Z ANNĄ GRABOWSKĄ ROZMAWIA JUSTYNA SIEMIENOWICZ

Kiedy postawimy obok siebie nagą kobietę i nagiego mężczyznę, to różnica będzie kolosalna. Natomiast jeżeli obok siebie położymy dwa mózgi odmiennych płci, to różnic nie dostrzeżemy. Nie będziemy w stanie stwierdzić: to jest mózg męski, a to kobiecy. W tym sensie czegoś takiego jak płeć mózgu nie ma. Nie można mówić o dymorfizmie, takim jak w przypadku narządów płciowych. Co nie znaczy, że się nie różnimy

Czy mózg ma płeć?

Ma.

Ile? Dwie: męską i żeńską?

Równie zasadnie mogę odpowiedzieć: tak i nie. Nie może tu być krótkich, jednoznacznych odpowiedzi.

Gdyby jednak musiała Pani odpowiedzieć jednym zdaniem?

To odpowiedziałabym: tak, są dwie płcie.

A w czym tkwi „ale” takiej odpowiedzi?

W mózgu – w jego specyfice i niezwykłej złożoności. Nie wystarczy stwierdzić, że mózg ma płeć, trzeba dobrze rozumieć, co to znaczy, że ją ma. Wracamy tym samym do Pani pierwszego pytania. Bo można tu mieć różne rzeczy na myśli i różne, także błędne, skojarzenia. Pierwsze, co się narzuca, to analogia z naszym ciałem. A jest to analogia, która łatwo może sprowadzić na manowce. Kiedy postawimy obok siebie nagą kobietę i nagiego mężczyznę, to różnica będzie kolosalna. Natomiast jeżeli obok siebie położymy, a nawet pokroimy na kawałki dwa mózgi odmiennych płci, to różnic nie dostrzeżemy. Nie będziemy w stanie stwierdzić: to jest mózg męski, a to kobiecy. W tym sensie czegoś takiego jak płeć mózgu nie ma. Nie można mówić o wyraźnej dychotomii, dymorfizmie, takim jak w przypadku narządów płciowych. Co nie znaczy, że nie ma różnic. Muszą być. Jeśli tylko nie utrzymujemy, że nasz umysł, emocje, preferencje są czymś abstrakcyjnym, oddzielonym od naszego ciała i mózgu, to musimy uznać, że skoro istnieją różnice w zachowaniu kobiet i mężczyzn, a temu nikt nie zaprzeczy, to istnieją też różnice na poziomie mózgu. I rzeczywiście neurobiolodzy je znajdują.

O jakich różnicach mówimy? Przed chwilą powiedziała Pani bowiem, że mając przed sobą czyjś mózg, nie bylibyśmy w stanie stwierdzić, czy należał on do kobiety czy do mężczyzny.

Nie, bo choć tych różnic jest naprawdę sporo, to są one niewielkie, subtelne. A przede wszystkim są to różnice statystyczne! Weźmy np. największą i przez nikogo niekwestionowaną różnicę między mózgami kobiet i mężczyzn – ich wielkość. Mózgi żeńskie są generalnie mniejsze od męskich. W populacji jest to dosyć duża różnica, która w zależności od charakteru badań (czy jest ono rezonansowe, czy też mierzy masę mózgu) waha się od kilku do kilkunastu procent, średnio jest to jednak ok. 10%. To niemało, ale też niemały jest stopień pokrywania się tych wielkości u dwojga płci, co znaczy, że jeżeli położymy obok siebie dwa mózgi, wcale nie musi być tak, że mniejszy z nich będzie należał do kobiety, a większy do mężczyzny.

Tylko czy wielkość mózgu można w ogóle uznać za różnicę płciową, czy to po prostu nie jest kwestia proporcji ciała?

Większość badań rzeczywiście potwierdza, że ta różnica sprowadza się w zasadzie do proporcji między wielkością mózgu i ciała, nieważne, męskiego czy żeńskiego. Choć trzeba pamiętać, że to kobiety mają częściej mniejsze ciała i zatem także mniejsze mózgi, i z tego choćby względu różnicę tę należy uznać za różnicę płciową. Ale są też badania, które pokazują, że w przypadku kobiet ta różnica jest nieco większa, niż wynikałoby to jedynie z proporcji ciała. Jest cały nurt badań, moim zdaniem bardzo obiecujący, który dotyczy relacji pomiędzy różnymi rodzajami tkanki mózgowej a inteligencją. Niektóre badania wskazują na istnienie w mniejszych mózgach kobiecych pewnych mechanizmów przystosowujących je do pełnienia różnych zadań równie dobrze – bo nie ma różnic w poziomie inteligencji – jak większe mózgi męskie. Krótko mówiąc, mózg kobiecy ma więcej substancji szarej, a więc ciał neuronów i krótkich włókien tworzących sieci, w których odbywa się przetwarzanie informacji, a mniej substancji białej, czyli włókien komórek nerwowych, które łączą odległe części mózgu. Mózg kobiecy jest także bardziej uzwojowany, cechuje go większa gęstość tkanki nerwowej (tj. liczby neuronów w danej objętości tkanki) oraz ma grubszą korę mózgową. To prawda, że cechy te w dużej mierze należy przypisać ogólnym różnicom między większym i mniejszym mózgiem, które obowiązują bez względu na płeć. Ale nie wszystkie i nie w takim samym stopniu. Są bowiem badania, które ewidentnie pokazują, że np. grubość kory mózgowej różni mózgi męskie i kobiece, nie tylko wtedy gdy oszacuje się ją z uwzględnieniem wielkości mózgu, ale nawet wtedy gdy takiej korekty się nie dokona, a więc gdy pozostawi się bezwzględne wartości. Wtedy także okazuje się, że kora u kobiet jest nieco grubsza. Nie jest więc tak, że różnic płciowych w ogóle nie ma, że można je wszystkie sprowadzić do różnic indywidualnych w wielkości mózgu.

Myślę, że częściej pytanie o istnienie różnic płciowych na poziomie mózgu, o ich charakter i zasięg, nie wynika z przekonania, że kobiety nie różnią się od mężczyzn, ale z próby znalezienia odpowiedzi: skąd się te różnice biorą – czy mają one swoje źródło w biologii, czy też są efektem socjalizacji? Czy badania nad mózgiem pozwalają odpowiedzieć na to pytanie?

Moim zdaniem to pytanie jest źle postawione, bo zakłada błędną opozycję, przynajmniej gdy mowa o relacji mózg – zachowanie. W latach 60. XX w., kiedy studiowałam psychologię, zaczęto bardzo mocno podkreślać rolę czynników społecznych, kulturowych, mówić o ich wpływie na to, jacy jesteśmy, jak się zachowujemy, jaki mamy stosunek do rzeczywistości, itd. Wyraźnie oddzielano je od czynników biologicznych i ostro im przeciwstawiano. To przeciwstawienie w temacie różnic płciowych jest do dziś bardzo mocno obecne. Tymczasem z perspektywy wiedzy o mózgu, jakiej dostarcza współczesna neurobiologia, zasadność takiego rozróżnienia można kwestionować.

Co ma Pani na myśli?

Nie jest tak, że rodzimy się z w pełni ukształtowanym mózgiem, który od początku reaguje w jeden określony dla siebie sposób na otaczającą nas rzeczywistość, oraz że jest jakaś druga, całkiem odrębna sfera naszego świata kulturowo-społecznego. Oba te wymiary: biologiczny i społeczny, w naszym życiu przenikają się i na siebie oddziałują. Mamy bardzo dużo dowodów wskazujących na to, że nasze doświadczenia, to, z czym się stykamy i czego się uczymy, a zwłaszcza podejmowane przez nas działania, mają bardzo duży wpływ na nasz mózg, one realnie go zmieniają. Jeszcze w latach 70. XX w. przeprowadzono szereg badań, które wykazały, że w pierwszym okresie po urodzeniu, zarówno u człowieka, jak i u zwierząt, mózg jest bardzo plastyczny i podlega licznym zmianom. W jednym ze znanych eksperymentów zaszywano małym kotkom po urodzeniu jedno lub dwoje oczu i badano, w jaki sposób brak dopływu światła jest w stanie zmienić mózg. To i temu podobne badania pozwoliły wydzielić pewne „okresy krytyczne”, w których ulega on największym zmianom i jest najbardziej podatny na wpływy z zewnątrz. Ale dziś wiemy też, że mózg przez całe życie się zmienia. Istnieje szereg dowodów na to, że do późnej starości nasz mózg zachowuje swoją plastyczność. Jest to błogosławiona wiadomość dla osób starszych. Okazuje się bowiem, że wraz ze starzeniem się nie musimy „staczać się” po równi pochyłej. Oczywiście z różnych względów mózg nie funkcjonuje tak jak w okresie młodzieńczym, ale przez całe życie możemy go w sposób pozytywny zmieniać. I coraz lepiej wiemy, jak to robić, by zachować dobrą kondycję intelektualną i fizyczną.

Można odnieść wrażenie, że nie tylko nie podważa Pani wspomnianej opozycji, ale wręcz opowiada się za przewagą jej niebiologicznego, kulturowego członu.

Proszę jednak zauważyć, że mówiłam, iż to, w jakim środowisku i społeczeństwie funkcjonujemy oraz jakie mamy doświadczenia, zmienia nasz mózg. To „zmienia” nie oznacza totalnych przeobrażeń, ale raczej pewne modyfikacje. I nie można przesądzać o ich wyłącznie kulturowym charakterze. Oddziaływania zachodzą bowiem w obie strony. To, że rodzimy się genetycznie kobietą lub mężczyzną, że mamy określony poziom hormonów, także ma wpływ na to, jak kształtuje się w ciągu życia nasz mózg. A hormonów nie nazwalibyśmy przecież czynnikami kulturowymi.

Czy nie jest jednak pewnym nadużyciem mówienie o hormonach płciowych? Przecież mamy je wszyscy niezależnie od płci i ich rola nie sprowadza się jedynie do kontrolowania funkcji płciowych.

Podział hormonów na żeńskie i męskie jest poniekąd umowny, gdyż rzeczywiście występują one u obu płci, a ich funkcje nie ograniczają się do tych związanych z rozrodczością i zachowaniami seksualnymi. Jednak ich stężenie w organizmach kobiet i mężczyzn znacznie się różni. I ta różnica proporcji jest jednym z powodów, dla których określenie to jest niebezzasadne. Drugim, ważniejszym jest to, że odgrywają one kluczową rolę w rozwoju płodu i decydują o jego płci. Nie uświadamiamy sobie, w jak dużym stopniu nasza płeć zależy od działania hormonów, i to przede wszystkim hormonów męskich. Jeśli ich zabraknie albo w ciele kształtującego się płodu zabraknie receptorów zdolnych wiązać androgeny, to płód, także ten genetycznie męski, będzie rozwijać się w naturalny sposób w kierunku żeńskim. Mówimy wtedy, że płeć chromosomalna nie zgadza się z hormonalną. Takich anomalii, w przypadku których mamy do czynienia z formami hermafrodycznymi, stanowiącymi mieszaninę męskich i żeńskich wewnętrznych narządów płciowych, jest naprawdę wiele. Są też dowody na to, że hormony odgrywają zasadniczą rolę nie tylko w kształtowaniu naszych narządów płciowych, ale także w ogólnym rozwoju naszego mózgu.

Czy może Pani podać przykład?

Jest taka anomalia związana z nieprawidłowym, nadmiernym poziomem androgenów na skutek zaburzeń w działaniu kory nadnerczy. Jeżeli dotyka ona płód żeński, to taka dziewczynka rodzi się z zewnętrznymi narządami płciowymi przypominającymi męskie, ale ma narządy wewnętrzne żeńskie. Wszelkie znamiona męskich narządów płciowych można usunąć chirurgicznie, ale już od wczesnego dzieciństwa ich sposób zachowania się, upodobania nie są typowe dla dziewczynek, pomimo że są one jak dziewczynki wychowywane. Od najwcześniejszych lat bawią się jak chłopcy pomimo przeciwnej socjalizacji. I choć w dorosłym życiu rzadko odgrywają seksualne role męskie, są to często (ok. 40% populacji) osoby homoseksualne lub biseksualne.

Czy jednak z badań nad osobami o zaburzonej gospodarce hormonalnej można zasadnie wyciągać wnioski na temat decydującego wpływu hormonów na nasze zachowania, zdolności, preferencje?

Obserwacjom takim daleko do kontrolowanych w warunkach laboratoryjnych eksperymentów, ale z całą pewnością przypadki takich anomalii dowodzą, że nasza płciowość, czy szerzej: to, jacy jesteśmy, nie jest jedynie wynikiem socjalizacji, której biernie podlegamy. Dysponujemy zresztą bardziej dokładnym „materiałem dowodowym” w postaci licznych badań na zwierzętach. Niektóre z nich rodzą się w o wiele wcześniejszej fazie rozwojowej niż człowiek. Można im więc zaraz po urodzeniu usunąć gonady, zmienić poziom działających hormonów i krok po kroku prześledzić, jaki wpływ mają te ingerencje na ich zachowania seksualne oraz zainteresowanie inną lub tą samą płcią w wieku późniejszym. I okazuje się, że wpływ ten jest zasadniczy, że rozwój mózgu w kierunku jednej lub drugiej płci nie oznacza jedynie subtelnych różnic w jego budowie, ale obejmuje też skłonności do zachowań, które określilibyśmy jako typowe dla płci przeciwnej. O tym, że tak właśnie jest, przekonują nas także mniej inwazyjne badania z udziałem zwierząt, a dokładnie: z małymi, należącymi do różnych gatunków, małpkami. Wrzucano im mianowicie do klatek zabawki typowo chłopięce, takie jak samochodziki, klocki, oraz typowo dziewczęce: laleczki, przytulanki. I co się stało? Otóż ziściły się najsilniejsze stereotypy płciowe: samczyki wybierały zabawki chłopięce, a samiczki dziewczęce. A o żadnych wpływach społecznych, co zrozumiałe samo przez się, w tym przypadku nie może być mowy.

W przypadku ludzi jednak nie sposób nie brać tych wpływów pod uwagę.

Oczywiście. Tak już jest, że dziewczynkom kupujemy lalki, a chłopcom łuki, strzelby i samochodziki i w ten sposób wpływamy na kształtowanie się preferencji chłopców i dziewczynek, gdyż zabawki te rozwijają określone umiejętności i popychają ku określonym aktywnościom. Ale jak tu oddzielić biologię od kultury? Moim zdaniem to niemożliwe.

Jak szczegółowo neurobiolodzy są w stanie ustalić te zależności?

Wiemy, że zachowania zmieniają mózg, nie wiemy jednak jeszcze, w jaki sposób się to dokonuje. Nasze zachowania są procesami niezwykle złożonymi, dlatego bardzo trudno ustalić, jakie dokładnie konfiguracje aktywnych i nieaktywnych struktur mózgu z nimi korelują. Niemniej takie próby są podejmowane. Bardzo dobrym modelem dla przeprowadzania kontrolowanych badań dotyczących wpływu hormonów płciowych na naszą wydolność intelektualną jest np. cykl menstruacyjny kobiety, ponieważ zmiany, które w nim występują, są ogromne, choć często bardzo krótkotrwałe jak np. te przed owulacją. Pomimo to są one możliwe do uchwycenia i prześledzenia. Wystarczy bowiem pobrać próbki śliny lub krwi, by określić poziom hormonów i wiedzieć, w jakiej fazie cyklu kobieta się znajduje, a w następnym kroku, by zaobserwować jak te zmiany wpływają na wykonywane przez nią zadania, zwłaszcza te uważane za typowo kobiece i typowo męskie. Szereg badań wykazuje w tym względzie znaczne różnice. Kiedy wysoki poziom osiągają hormony żeńskie (głównie estrogen), kobiety znacznie lepiej radzą sobie z zadaniami przypisanymi do ich płci. Kiedy zaś zwiększa się nieco stężenie testosteronu w ich krwi, to wtedy, pomimo ciągle proporcjonalnie niskiego poziomu tej substancji w organizmie, lepiej wykonują one zadania wzrokowo-przestrzenne, uchodzące za domenę mężczyzn.

Kulturowe uwarunkowania nie są tak silne, by mogły nas całkowicie jako gatunek zmienić

Czy naprawdę są to tak proste zależności? Z tego, co Pani mówi, można wręcz wyciągnąć wniosek o pewnym determinizmie hormonalnym.

O żadnym determinizmie w dosłownym sensie nie może być mowy. To, co ostatecznie możemy stwierdzić w badaniach, to silniejsze lub słabsze korelacje. Trzeba być bardzo ostrożnym, kiedy na ich podstawie próbuje się wyciągać wnioski ogólniejszej natury. Co nie znaczy, że nie poszerzają one wiedzy o tym, w jaki sposób funkcjonujemy. Przed zbyt uproszczonym obrazem opisywanych zależności przestrzegają badania nad rolą testosteronu w organizmie mężczyzny. W jednym z nich podawano testosteron dwóm grupom mężczyzn. Pierwszą stanowiły osoby mające patologicznie niski poziom testosteronu oraz osoby starsze, które naturalnie mają go mniej. W drugiej grupie byli zaś mężczyźni o prawidłowym poziomie androgenów. Gdy obu tym grupom podano dodatkowy testosteron, to w pierwszej z nich, podobnie jak u kobiet, poprawiał on funkcje wzrokowo-przestrzenne, w drugiej zaś, tej, która miała go wystarczająco dużo, jego nadmiar funkcje te zaburzał. Krótko mówiąc, wszystkie mechanizmy w relacji mózg–zachowanie są niezwykle złożone. Choć intensywnie je badamy, wciąż widzimy jedynie ich skrawek, dlatego bardzo ważne jest, by wystrzegać się pokusy uproszczeń.

Ale czy nie ulegamy jej, klasyfikując role odgrywane przez nas w społeczeństwie na typowo męskie i typowo żeńskie i przedstawiając je jako prostą wypadkową naszej fizjologii?

To, że w badaniach odwołujemy się do typowych dla danej płci ról (które należy rozumieć przede wszystkim jako panujące w danym społeczeństwie przekonania i wyobrażenia na ich temat) i wskazujemy, od jakich czynników fizjologicznych one zależą, nie znaczy, że zaprzeczamy roli kultury w ich kształtowaniu się. Role, o których mówimy, to role typowe dla społeczności świata zachodniego. W innych społeczeństwach być może te same wskaźniki fizjologiczne, ten sam poziom danych hormonów, będą korelować z rolami płciowymi różnymi od naszych, ale tam uchodzącymi za typowe. Wydaje mi się, że nieporozumienia wynikają z nadmiernych oczekiwań w stosunku do badań neurobiologicznych i, jeszcze raz powtórzę, z błędnego przeciwstawienia natury i kultury.

Podkreśla Pani, że mózg od pierwszych dni życia płodowego podlega nieustannym zmianom oraz że płciowość już na poziomie mózgu jest bardzo złożonym zjawiskiem, które rozpatrywać należy na wielu poziomach. Czy wiedza ta nie podważa binarnego podziału na męskość i kobiecość, czy nie każe spojrzeć na płeć raczej jako na pewne kontinuum?

W moim przekonaniu z biologicznego punktu widzenia: budowy naszego ciała oraz przystosowania do pełnienia funkcji seksualnych, istnieją dwie płcie. Zdarza się tak, że płciowość jest niejasna, ale mamy wtedy do czynienia, jak już wspomniałam, z anomaliami, które stanowią niewielki ułamek populacji i które najczęściej są związane z nieprawidłowościami hormonalnymi w okresie rozwoju płodowego. Ta „nienormalność” nie w znaczeniu pejoratywnym, ale odnoszącym się do zdrowia, przejawia się zazwyczaj szeregiem innych niezwiązanych z tożsamością płciową zaburzeń, z którymi osoby te muszą się mierzyć. Mamy więc dwie płcie biologiczne. Natomiast w życiu jednostek, a nawet społeczeństw nie sposób oddzielić ich od sfery psychicznej i kulturowej. I w tym sensie płeć jako złożony, wieloaspektowy konstrukt, który moglibyśmy określić właściwie rozumianym słowem „gender”, rzeczywiście ma raczej postać pewnego kontinuum z ograniczonymi do danego czasu i kultury przekonaniami dotyczącymi zachowań „typowego” mężczyzny i „typowej” kobiety. Dziś już wiemy, że każdy z nas ma w sobie i pierwiastek żeński, i pierwiastek męski, dlatego naukowcy nie przeciwstawiają ich sobie, stawiając na jednym krańcu tej samej skali cechy typowo kobiece, a na drugim męskie. Natężenie cech kobiecych i męskich oszacowywane jest na oddzielnych skalach, co oznacza, że mogą być takie osoby, które jednocześnie mają wysokie natężenie cech kobiecych i męskich, czyli osoby androgyniczne. Nawiasem mówiąc, wiele badań wskazuje, że właśnie takie osoby szczególnie dobrze radzą sobie w życiu, umiejąc dobrze przystosować się do różnych zmiennych sytuacji społecznych. Tego, że jesteśmy w swojej tożsamości niejednorodni, nie wymyślili w ostatnich latach tknięci szaleństwem „ideolodzy genderyzmu” czy inni wrogowie ludzkości i ładu społecznego. Po prostu dopiero od niedawna uczymy się ten złożony aspekt naszej psychiki i funkcjonowania społecznego bardziej systematycznie obserwować. To nie jest coś, czemu należy się przeciwstawiać ani czego trzeba by się bać! Jest to pewne bogactwo naszej osobowości, naszych sposobów reagowania na rzeczywistość, tego, że jesteśmy różni, niepowtarzalni.

Jesteśmy coraz mniej zależni od środowiska naturalnego i w pewnych co najmniej aspektach także od uwarunkowań biologicznych. Czy nasze społeczeństwo mogłoby się zmienić do tego stopnia, że różnice między kobietami i mężczyznami przestałyby odgrywać tak ważną rolę, jaką odgrywają dziś? I czy ta ewentualna zmiana w naszych zachowaniach mogłaby pociągnąć za sobą przeobrażenia na poziomie mózgu?

W tym przypadku mogę mówić raczej o tym, jakie mam przekonania w oparciu oczywiście o to, co wiem na temat biologii i neurobiologii. Rozumiem też, że w jakiś sposób Pani pytanie odnosi się do lęków podsycających debatę o gender, które w przemianach społecznych, jakich jesteśmy świadkami, coraz bardziej słyszalnym domaganiu się równouprawnienia między kobietami i mężczyznami oraz wzrastającej świadomości granych przez nas ról społecznych i ich złożonego charakteru każą dopatrywać się zamachu na płeć, a tym samym na naturę ludzką. Zupełnie tych obaw nie podzielam. Po pierwsze, wydaje mi się, że mimo wszystko kulturowe uwarunkowania nie są tak silne, by mogły nas całkowicie jako gatunek zmienić. Po drugie, nie widzę powodów, dla których miałoby się to stać. Przede wszystkim dlatego iż czerpiemy wiele radości, wiele cudownych doznań – nie tylko w sferze seksualnej – z tego, że istniejemy w dwóch płciach, że mamy dzieci różnej płci.

Można mieć jednak wrażenie, że dziś płeć wraz z całym przypisanym jej zestawem ról i stereotypów coraz częściej uwiera, niż cieszy.

To są moim zdaniem rzeczy nierozłączne. To, że się różnimy, jest piękne i kryje w sobie ogromny potencjał, ale stwarza również napięcia. Dlatego też nasze role wciąż się zmieniają i będą się zmieniać. Dziś te przemiany są napędzane przez aspiracje kobiet, które chcą się realizować nie tylko w sferze rodzinnej, ale też zawodowej. To nie znaczy, że przestaną one rodzić dzieci. Problem w tym, by tak zorganizować życie społeczne, żeby łatwiej im było poradzić sobie z tymi dwoma rolami. Dziś mężczyźni coraz częściej uczestniczą w wychowaniu dzieci – czy z tego powodu stają się mniej męscy, a kobiety aktywne zawodowo mniej kobiece? Można odpowiedzieć: tak, ale właśnie w znaczeniu dobrze pojętego gender tzn., że osoby takie, gdyby je zbadać odpowiednimi testami psychologicznymi, wykazują więcej cech przypisywanych tradycyjnie drugiej płci. Czy jest w tym coś zatrważającego? Czy to dziwne, że mężczyzna, zajmując się dzieckiem, staje się bardziej wrażliwy na drugiego człowieka, a tym samym pod względem empatii bliżej mu do płci przeciwnej? Myślę, że właśnie w tym kierunku będziemy się coraz bardziej zmieniać: będziemy coraz lepiej rozumieć siebie nawzajem, więcej o sobie wiedzieć, i w tym sensie obie płcie nie będą stały wobec siebie w tak ostro zarysowanej opozycji. Czy to źle? Badania pokazują, że osoby androgyniczne, o których wcześniej wspominałam, dobrze odnajdują się i wśród kobiet, i mężczyzn. Potrafią rozumieć punkt widzenia, sposób bycia i wyrażania emocji jednych i drugich, dzięki czemu nie wpadają tak łatwo w pułapkę stereotypowego myślenia, w o wiele mniejszym stopniu kierują się uprzedzeniami. Natomiast wszelkie domniemania, że tego typu przeobrażenia w sposobie rozumienia własnej płciowości i pełnionych ról sprawią, iż płeć przestanie mieć dla nas znaczenie w tym sensie, że mężczyźni zaczną się nagle interesować mężczyznami, a kobiety kobietami, wynika z pomieszania spraw, które są kompletnie różne, a często niestety, mam wrażenie, także ze złej woli.

Dotyka Pani newralgicznego punktu toczącej się w Polsce dyskusji o gender. Wydaje się, że w dużej mierze wywołał i zdominował ją strach przed tym, że będziemy mogli sobie wybierać orientację i płeć, a tym samym, że homoseksualizm i transseksualizm mogłyby wyprzeć heteroseksualizm i stać się podstawowymi modelami tożsamości płciowej.

To są wszystko nabrzmiałe do nieprawdopodobnych rozmiarów, a zupełnie w złym kierunku płynące, emocje, które w debacie tej podsycają ludzie niemający pojęcia, o czym mówią! Takie dyskusje powinny być prowadzone przez specjalistów, naukowców, a nie przez polityków. Homoseksualizm i transseksualizm to zjawiska, które stanowią źródło wielu nieporozumień, głównie z powodu niewiedzy, czym one tak naprawdę są. Osoby homoseksualne czy transseksualne to nie są ex definitione permisywiści moralni! To żadna wina ani żadna zasługa być osobą homoseksualną czy transseksualną. Homoseksualizmu się nie wybiera, homoseksualistą się jest, podobnie rzecz się ma z transseksualizmem. Często ludzie z pewnym opóźnieniem zdają sobie sprawę ze swego homoseksualizmu lub transseksualizmu – z różnych powodów, najczęściej działania pewnych mechanizmów psychologicznych, istnienia barier psychicznych i społecznych – ale to nie znaczy, że jest to kwestia wyboru. Pozwólmy tym ludziom żyć zgodnie z ich przekonaniem, kim są, jak odczuwają. Naprawdę nie ma w tym nic złego. Twierdzenie, że możemy lub będziemy mogli wybierać sobie płeć i orientację, jest błędne. Dotyczy to jedynie osób, które, jak już mówiłam, mają niejasną płciowość i którym trzeba pomóc płeć zdefiniować, żeby mogły lepiej odnaleźć się w społeczeństwie.

Myślę, że tu właśnie kryje się sedno strachu, tzn. istnieje silna obawa, iż podkreślanie kulturowego wymiaru płci, zmienności i różnorodności sposobów, na jakie możemy realizować własną płciowość, sprawi, że może się ona stać czymś mniej oczywistym. A dzięki możliwościom, jakie daje współczesna medycyna, będzie poddawana różnym modyfikacjom, niekoniecznie dokonywanym tylko raz w życiu.

Ręczę Pani, że takich modyfikacji może chcieć tylko taka osoba, która jest naprawdę zdesperowana i poważnie cierpi. Operacja zmiany płci, terapia hormonalna to nie fanaberia! Badałam kiedyś osoby transseksualne i wiem, jak bardzo cierpią. One nie decydują się na strasznie trudny proces zmiany płci, bo nie wiedzą, kim są. Bardzo dobrze wiedzą, że są np. kobietą zamkniętą w ciele mężczyzny lub na odwrót. Takich operacji nie robi się też na zawołanie. Trzeba spełnić wiele kryteriów, wcześniej dwa lata funkcjonować w nowej roli. Nawet jeśli ktoś zawsze czuł się kobietą, a przez długi czas funkcjonował w społeczeństwie jako mężczyzna, to bardzo trudno jest mu się przystosować do nowej roli, nauczyć się reakcji i zachowań odbieranych jako kobiece, zwłaszcza gdy otoczenie traktuje tę przemianę jako fanaberię seksualną i nie chce lub nie może jej zaakceptować. Transseksualizm nie stanowi, tak jak homoseksualizm, odmiennej od heteroseksualizmu formy męskiej lub żeńskiej orientacji płciowej, ale poważne zaburzenie identyfikacji płciowej, szczegółowo rozpisane na kryteria diagnostyczne w tzw. DSM (Diagnostic and Statistical Manual Metnal Disorder), klasyfikacji zaburzeń i chorób psychicznych przygotowanej przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne, a powszechnie uznawanej przez psychiatrów i lekarzy.

Ale zgodnie z jedną z wcześniejszych wersji DSM, homoseksualizm również był uważany za zaburzenie. Czy podobnie może stać się za jakiś czas z transseksualizmem? Pytam o to, bo wydaje mi się, że niepewność co do tego, co uznajemy za normalne, zdrowe, a co za chore i wymagające leczenia, także stanowi współcześnie źródło lęku i oś, wokół której toczą się dyskusje o płci.

Jest rzeczywiście tak, jak Pani powiedziała: homoseksualizm wcześniej także był traktowany jako jednostka chorobowa. Kwestia tego, w jaki sposób ustalać kryteria, które później mają pomagać przy diagnozie danych zaburzeń, jest bardzo złożona i nie ośmieliłabym się przewidywać, czy podobnie będzie z transseksualizmem. Zarówno w przypadku homoseksualizmu, jak i transseksualizmu cała trudność polega na tym, że nie mamy i pewnie nie będziemy nigdy mieć jednoznacznych medycznych kryteriów anatomicznych, fizjologicznych, genetycznych. W pewnym momencie wydawało się, że znaleziono gen homoseksualizmu – tak nie jest, te doniesienia później zdementowano. Są prace, które sugerują, że u osób homoseksualnych na pewnym etapie rozwoju płodowego jest nieprawidłowy poziom hormonów. Ale nie są to wyniki jednoznaczne i nawet jeśli stwierdzają pewną patologię w stężeniu hormonów we krwi, to nie jest ona na tyle ewidentna, by mogła być uznana za jedną z istotnych przyczyn homoseksualizmu. Podobnie jest z budową mózgu. Zarówno u osób homoseksualnych, jak i transseksualnych stwierdzamy co prawda pewne różnice w okolicach podwzgórza, sfery związanej z seksualnością, ale są one niewielkie. Znajdujące się tam skupiska neuronów, zwane jądrami, są nieco większe u heteroseksualnych mężczyzn niż u kobiet. Stwierdzono, że u osób homoseksualnych są one takiej wielkości jak u osób płci przeciwnej. Ale znów wyniki badań nie są na tyle jednoznaczne, by różnice te mogły uchodzić za źródło orientacji homoseksualnej.

ILUSTRACJA MAGDA WOLNA

Jak sobie w ogóle poradzić z tą różnorodnością czy niejednoznacznością badań nad tożsamością płciową oraz różnicami między mężczyznami i kobietami?

Przede wszystkim trzeba podkreślić, że samych badań wykazujących, że różnice istnieją, jest bardzo dużo, nie są one jednak czarno-białe. Żeby dobrze je rozumieć i nie wyciągać z nich pochopnych wniosków, trzeba znać specyfikę takich badań. Ponieważ dotyczą one relacji mózg – zachowanie, a więc starają się badać zjawiska bardzo złożone i wciąż dla nas niejasne, oraz dlatego że jesteśmy w stanie kontrolować pewną wąską gamę czynników, łatwo może się zdarzyć, że jedne z nich będą stwierdzać istnienie różnic, a inne temu przeczyć.

Czy są neurobiolodzy, którzy uważają, że nie ma czegoś takiego jak płeć mózgu?

Charakterystyczne dla komunikacji naukowej jest to, że opiera się ona na raportach z badań empirycznych, a więc nie tyle na tym, co dany naukowiec uważa, ile co udało mu się wykazać. Jest zbyt dużo badań zakrojonych na szeroką skalę, przeprowadzonych na ogromnej populacji, które potwierdzają istnienie różnic płciowych w mózgu, by można było, podpierając się autorytetem nauki, zaprzeczać ich istnieniu. Przedmiotem sporu może być co najwyżej charakter tych różnic. Trzeba jednak pamiętać, że czym innym są wyniki badań, a czym innym interpretacja, jaką opatruje je naukowiec, który je przeprowadzał.

Podam jeden przykład. Sporo miejsca w mediach poświęcono niedawno pracy o połączeniach neuronalnych w mózgu, ogłoszonej przez Madhurę Ingalhalikar i współpracowników z Uniwersity of Pennsylvania. Korzystając z metod neuroobrazowania, a ściślej: rezonansu magnetycznego, stworzyli oni mapę dominujących połączeń neuronalnych u kobiet i mężczyzn i wykazali, że u mężczyzn dominują połączenia wewnątrzpółkulowe łączące przednie i tylne części mózgu, u kobiet zaś połączenia międzypółkulowe. Autorzy sugerują, że budowa mózgu u mężczyzn sprzyja zapewnieniu dobrych połączeń pomiędzy percepcją i koordynacją czynności, natomiast u kobiet pomiędzy analitycznym (lewa półkula) i intuicyjnym (prawa półkula) sposobem rozwiązywania zadań.

Wyniki, jakie uzyskali, są zbieżne z opublikowanymi dużo wcześniej pracami Jamesa L. Ringo z University of Rochester Medical Center, w których stawiał on hipotezę, że większe mózgi powinny mieć więcej połączeń wewnątrzpółkulowych i cechować się większą asymetrią półkulową, a mniejsze więcej połączeń międzypółkulowych. Skala przeprowadzonych badań (prawie 1000 osób) jest imponująca, a sposób ich przeprowadzenia oraz dokonane analizy nie budzą wątpliwości. Natomiast rozczarowują mnie wnioski, jakie autorzy wyciągają z wyników tych eksperymentów – zresztą nie tylko mnie, bo wielu neurobiologów wyraziło się o nich bardzo negatywnie. Po pierwsze, autorzy nie przeprowadzili żadnych badań, w których bezpośrednio mierzyliby zdolności, do jakich nawiązują ich interpretacje, i tym samym nie dostarczyli przekonywających empirycznych argumentów, na których można by je oprzeć. Po drugie, interpretacje te nawiązują do fałszywych, i niestety rozpowszechnionych w społeczeństwie poglądów, na temat asymetrii mózgowej, które jednak nie mają nic wspólnego z nauką. Choć sama asymetria jest faktem niepodlegającym dyskusji, to już całkiem błędne są twierdzenia, jakoby kobiety w odróżnieniu od mężczyzn posługiwały się oboma półkulami, kultura zachodnia w przeciwieństwie do wschodniej kształciła lewopółkulowość, czy też przekonanie o tym, że prawa półkula jest intuicyjna w przeciwieństwie do lewej racjonalnej lub że możemy świadomie wpływać na aktywność którejś z nich. W pracy tej znajdujemy natomiast stwierdzenia na temat znaczących różnic w funkcjonowaniu mózgów mężczyzn i kobiet w oparciu o takie właśnie błędne przekonania. W sumie badacze nie dostarczają żadnych empirycznych argumentów, na których można by oprzeć powyższe interpretacje. Obraz, jaki się z nich wyłania, jest nieprawdziwy i przerysowany. Być może stworzono go celowo, by badania odbiły się szerokim echem w mediach. A być może pojawił się dlatego, że te fałszywe sądy są tak rozpowszechnione, iż przeniknęły także do grona specjalistów. Jeśli nie zajmowali się oni wcześniej naukowo kwestią asymetrii mózgowej lub zabrakło wśród nich psychologa, który badałby relacje mózg – zachowanie, tak właśnie mogło się stać, co ostatecznie pracy tej, samej w sobie rzetelnej i bardzo dobrze przeprowadzonej, mocno zaszkodziło.

Jakie jest znaczenie badań nad różnicami płciowymi?

Przede wszystkim poznawcze, ale też społeczne, w tym sensie, że uzmysłowienie sobie tych różnic i ich charakteru może pomóc nam lepiej rozumieć swoją własną płciowość i siebie nawzajem. Z taką wiedzą łatwiej o szacunek i wyrozumiałość dla inności drugiego człowieka, która przejawia się także w jego płci. Ale oczywiście badania takie, zwłaszcza gdy się je źle, zazwyczaj zbyt radykalnie, odczytuje, mogą mieć też negatywny wpływ. To, że statystycznie mężczyźni lepiej wypadają w testach matematycznych niż kobiety, a kobiety wykazują się większym zrozumieniem kontekstu społecznego i empatią, nie znaczy, że kobiety nie mogą być świetne w matematyce, a mężczyźni bardzo dobrze odnaleźć się w roli pielęgniarza. Różnice, jakie stwierdzamy w badaniach nad mózgiem, w żaden sposób nie mogą stanowić przesłanek do tworzenia „zróżnicowanych płciowo” systemów edukacji, szkół czy innych temu podobnych pomysłów z dziedziny inżynierii społecznej.

ANNA GRABOWSKA – neurobiolog i psycholog, profesor, wykładowca. Związana z Instytutem Biologii Doświadczalnej PAN jako kierownik Pracowni Psychofizjologii, a od 2011 r. także koordynator MR USER CLUB. Pracuje także w SWPS, gdzie piastuje stanowisko dyrektora Interdyscyplinarnych Studiów Doktoranckich, a także kieruje Katedrą Neuropsychologii Eksperymentalnej oraz studiami podyplomowymi „Od Badań Mózgu do Praktyki Psychologicznej

Przemyśleć odwieczne na nowo

MARZENA ZDANOWSKA

Z jednej strony kultura czerpie z naszych uwarunkowań biologicznych i na nich się opiera, z drugiej – stanowi część ludzkiej natury, jest jej nieodłącznym elementem. Poszukując uniwersaliów kulturowych, możemy przekonać się, czy istnieją takie elementy ludzkiej biologii, które wszystkie społeczności odczytują w ten sam sposób, tworząc dla nich podobne interpretacje w swoich kulturach

Dyskusje na temat ról społecznych, jakie przypisywane są każdej z płci, stanowią często okazję do przyjrzenia się różnicom między kulturami. Oczekiwania wobec kobiet w Afganistanie czy Arabii Saudyjskiej przeciwstawiane są modelom kobiecości obowiązującym np. w krajach Europy. Być może jeszcze ciekawsze byłoby jednak odwrócenie pytania o różnice kulturowe i zastanowienie się nad tym, co w kulturach świata jest uniwersalne, niezmienne, charakterystyczne dla wszystkich ludzkich społeczności. Nie chodzi przy tym oczywiście o role przyjmowane uniwersalnie przez wszystkie jednostki, ale o role występujące uniwersalnie we wszystkich kulturach – o ile wiadomo, że nie każda kobieta zostanie matką, o tyle trudno znaleźć społeczność, w której nie istniałaby rola matki przypisywana kobietom. Poszukiwanie tego typu wspólnych cech różnych kultur mogłoby rzucić nowe światło na to, jak postrzegamy bycie kobietą i bycie mężczyzną, co uważamy za nienaruszalne, występujące globalnie, a co można określić jako lokalne lub wręcz wyjątkowe. I jaka, w końcu, jest rola społeczności w kształtowaniu tego, kim jesteśmy.

UNIWERSALNY WSPÓLNY MIANOWNIK

Na początku warto zastanowić się, czym właściwie są uniwersalia kulturowe i co mogą oznaczać. Prof. Donald Brown, autor książki Human Universals („Uniwersalia ludzkie”), czy prof. George Peter Murdock, autor m.in. The Common Denominator of Cultures („Wspólny mianownik