Mgła nad Bosforem - Aleksandra Kowalska - ebook + audiobook + książka

Mgła nad Bosforem ebook i audiobook

Aleksandra Kowalska

1,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Julia, młoda analityczka z ambasady w Londynie, udaje się do Turcji na konferencję poświęconą międzynarodowym stosunkom gospodarczym. Od Stambułu po Kapadocję, z każdym dniem spędzonym w tym tajemniczym i egzotycznym dla niej kraju służbowy cel podróży zaczyna schodzić na dalszy plan. W centrum zainteresowania dziewczyny pojawia się turecki przewodnik. Przypadkowa znajomość, banalne zauroczenie, przeradzają się w pasję, która pokieruje losami bohaterów w zaskakujący i nieprzewidywalny sposób. Droga do spełnienia okaże się bowiem szczególnie wyboista i kręta.

Mgła nad Bosforem” to książka, która urzeka kameralną, intymną narracją. To opowieść o ogromnym pragnieniu bliskości i o tym, jak wiele może zależeć od jednego drobnego kroku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 152

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 10 min

Lektor: Masza Bogucka

Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




I

Nie przypominam sobie nawet, kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy. Musiało to być oczywiście na lotnisku, ale nie pamiętam tej chwili, pierwszego spojrzenia, kiedy zarejestrowałam cię w swojej pamięci. Wydaje mi się, że ktoś stał tam z listą, na której podkreślił moje nazwisko – czy to byłeś ty? Potem, kiedy czekałam obok samochodu z paroma innymi osobami, które przyleciały ze mną z Anglii tym samym samolotem (z kolegą z ambasady, znajomą z ministerstwa i jej siedemnastoletnią córką, która przyleciała z matką, bo chciała zobaczyć Turcję), na pewno cię tam nie było. Podszedłeś do nas dopiero po pewnym czasie. Wsiedliśmy. Samochód ruszył. Pamiętam, że przedstawiłeś się i zacząłeś opowiadać o Stambule, do którego zmierzaliśmy i w którym miał odbyć się nasz kongres. Opowiadałeś nam w samochodzie o dzielnicy, w której znajdowały się hotel i centrum kongresowe. Nie miało to dla mnie w tamtej chwili większego znaczenia, była już północ i nie miałam zamiaru wychodzić z hotelu, skoro następnego dnia o dziesiątej rano rozpoczynały się obrady i musiałam wcześnie wstać. Słuchałam nieuważnie. W hotelu wręczyłeś mi klucz do pokoju i odpowiedziałeś na moje nieco zniecierpliwione pytanie dotyczące drobnej zmiany programu. Oznajmiłeś, że nie zobaczymy cię następnego dnia, chyba że będziemy mieć jakiś problem – poleciłeś nam wówczas zejść do recepcji i wypowiedzieć twoje imię, tylko tyle, bo więcej przecież nie byliśmy w stanie powiedzieć w twoim języku.

Twoje imię nie wywołało we mnie żadnej szczególnej reakcji. Tak samo zresztą jak cała twoja osoba. Nie zwróciłam na ciebie uwagi. Byłam rozdrażniona zmianą w programie, która nie miała szczególnego znaczenia, ale nakładała się na zmęczenie po kilkugodzinnym wieczornym locie i na nadmiar nowości wokół mnie. Pamiętam, że pomyślałam, iż kto wie, czy w ogóle pojawisz się nawet za dwa dni, kiedy to po pierwszym dniu obrad miałam wyjeżdżać na wycieczkę.

Była niedziela. Kongres zaczynał się następnego dnia rano i miał trwać cały tydzień, ale nie musieliśmy uczestniczyć we wszystkich posiedzeniach. Prelegentom z całej Europy, biorącym udział w różnych panelach, organizatorzy zaoferowali możliwość zwiedzenia kraju. Obiecano nam różne wycieczki i atrakcje turystyczne, oddano do naszej dyspozycji kilku lokalnych przewodników. Mój program nie był, prawdę mówiąc, zbyt napięty. Brałam udział w otwarciu i całodziennych obradach pierwszego dnia, w poniedziałek, ale potem postanowiłam zrobić sobie dwa dni wolnego, wypełnione wycieczkami. W czwartek wracałam na dwa dni na kongres, kiedy omawiano sprawy szczególnie ważne dla mojej dziedziny. Moja prelekcja była zaplanowana na piątek rano, a tego samego dnia po południu kongres się kończył. Miałam wrócić do Londynu w niedzielę rano.

*

Na lotnisku w Stambule okazało się, że zginął mój bagaż. Jak to możliwe, skoro to był bezpośredni lot, bez przesiadki? Nie udało mi się uzyskać odpowiedzi na to pytanie. Trzy osoby, które przyleciały ze mną tym samym samolotem z Londynu na kongres, przestępowały z nogi na nogę, czekając na rozwój sytuacji (czule i ze źle skrywaną ulgą ściskając rączki swoich walizek), aż w końcu powiedziałam im, żeby jechali już do hotelu – na zewnątrz na pewno czekał na nas samochód. Zniknęli w kilka sekund, a ja siedziałam tam jeszcze przez godzinę, wypełniając formularze. Obiecano mi, że walizka doleci następnego dnia. Miałam co do tego spore wątpliwości.

Oczywiście przed lotniskiem nie czekał na mnie nikt, cały parking zdążył już opustoszeć, było bardzo późno. Byłam wykończona. Wystukałam numer, który mi podano „na wszelki wypadek”. Miły męski głos odezwał się natychmiast po angielsku:

– Proszę wziąć taksówkę – powiedział po cierpliwym wysłuchaniu mojej historii – organizatorzy kongresu za nią zapłacą, będę na panią czekał przed hotelem z pieniędzmi.

Musiałam zdrzemnąć się w taksówce, bo nic nie pamiętam, żadnych widoków z okna ani tego, jakiej muzyki słuchał taksówkarz, ani czy cokolwiek do mnie mówił. Kiedy samochód się zatrzymał, byłam zdezorientowana. Kierowca wysiadł, otworzył drzwi i po chwili, kiedy zbierałam się w sobie, żeby wysiąść, mężczyzna w mniej więcej moim wieku zajrzał do środka.

– Dobrze się pani czuje? – zapytał.

Wysiadłam w milczeniu. Byłam śpiąca, zniechęcona, nie chciało mi się rozmawiać. Wziął moją walizkę, zapłacił taksówkarzowi i skierowaliśmy się do hotelu. Bardzo jasne, agresywne światło zaskoczyło mnie nieprzyjemnie tuż po przekroczeniu progu. Skrzywiłam się, spojrzeliśmy na siebie. Musiałam wyglądać nieciekawie. On zatrzymał się i patrzył na mnie wyczekująco.

– Przepraszam – powiedziałam – mam już po prostu dosyć na dzisiaj.

Uśmiechnął się.

– Chce się pani czegoś napić na mieście? – zaproponował po chwili, kiedy podeszliśmy do recepcji. – Miałem właśnie pójść na spacer, a niedaleko jest dobry bar.

Czułam się winna. Warczałam na niego od początku, a przecież był bardzo miły. Nawet zapraszał mnie na drinka, żeby rozładować mój zły humor.

– Pan zajmuje się organizacją kongresu? – spytałam.

– Niezupełnie. Jestem przewodnikiem, który zabierze panią za dwa dni na wycieczkę. Dzisiaj odebrałem pani kolegów z lotniska.

To byłeś ty, niezrażony moim złym humorem i nieatrakcyjnym wyglądem, spokojny i profesjonalny, z uśmiechem, który mógł oznaczać zarówno sympatię, jak i dystans.

Wzięłam klucze.

– Chyba nie skorzystam z zaproszenia. Jestem naprawdę zmęczona…

– Nie szkodzi, w takim razie zobaczymy się pojutrze.

Chwila ciszy, kiedy chowałam dokumenty do torebki.

– Śpij dobrze – dodałeś.

Spojrzałam jeszcze raz w twoje uśmiechnięte niebieskie oczy i pożałowałam, ale było już za późno – zresztą uznałam, że za szybko (być może z ulgą?) zaakceptowałeś moją odmowę. Odwróciłeś się i zacząłeś wchodzić po schodach na górę. Zawahałam się, ale zmęczenie zwyciężyło. Poszłam w kierunku windy.

Dwie godziny później, kiedy spałam głęboko, ktoś nagle zadudnił do drzwi. Nieprzytomna, brutalnie rozbudzona, przez kilka sekund leżałam w łóżku, otrząsając się z oparów snu. Znowu pukanie.

To był recepcjonista. Przywieziono moją walizkę. Podziękowałam i zamykając drzwi, ze zdumieniem poczułam smak lekkiego, nieznacznego, ledwie zauważalnego, ale jednak rozczarowania. Rozczarowania tym, że to nie ty mi ją przyniosłeś do pokoju. Musiały to być jeszcze resztki snu, który nie całkiem odlepił się od moich powiek.

II

Następnego dnia nie myślałam o tobie wcale. Rano wstałam bardzo wcześnie, zjadłam całkiem niezłe śniadanie w hotelu. Miałam wielką ochotę pójść do miasta, nad morze, było ciepło i słonecznie, zupełnie inaczej niż w Londynie, kiedy wylatywałam z niego dzień wcześniej. Bardzo chciałam usiąść gdzieś nad wodą i napić się kawy na tarasie jakiejś przyjemnej kawiarni. Był koniec października, w domu od dwóch miesięcy pogoda była paskudna i tęskniłam za takimi chwilami jak ta. Niestety nie było na to czasu, nie zobaczyłam tego dnia zupełnie nic.

Po całym dniu intensywnych dyskusji i jeszcze bardziej intensywnego poznawania innych ekspertów, wymiany wizytówek i grzeczności spędziłam wieczór z delegacją z Polski, porównując nasze prezentacje i prelekcje na kolejne dni, ustalając wspólną linię, dyskutując o naszych pierwszych wrażeniach. Były wśród nas dwie osoby, których jeszcze nie znałam, nowe na swoich stanowiskach. Minęło już tyle lat, odkąd wyjechałam z kraju i pracowałam w różnych placówkach za granicą, że często dopiero przy takich okazjach widziałam po raz pierwszy krajowych specjalistów. Poszliśmy razem na kolację, ale nie potrafiłabym powiedzieć, gdzie znajdowała ta restauracja i jak wyglądała okolica. Kierowca zawiózł nas tam samochodem, byliśmy zajęci rozmową o kwestiach zawodowych i cały ten dzień był tak wyczerpujący, że potem żadne z nas nie miało siły na wieczorny spacer po Stambule. Do późna czytałam w swoim hotelowym pokoju różne materiały, broszury i artykuły, które rozdano nam tego dnia, i wysyłałam do naszej ambasady w Londynie minisprawozdania i wnioski z pierwszego dnia pobytu.

We wtorek rano pojawiłeś się na śniadaniu. Było nas pięcioro i tego dnia mieliśmy w planie wycieczkę daleko od Stambułu, do Efezu i Pamukkale. Zdecydowanie za daleko, żeby jechać tam samochodem, więc lecieliśmy najpierw samolotem, na niewielkie lotnisko niedaleko Efezu – teraz oczywiście wiem, jak nazywała się ta miejscowość, ale wtedy nie zwróciłam chyba na to w ogóle uwagi, może pamiętałam jej nazwę w czasie lotu i zaraz po wyjściu z lotniska, ale wkrótce już nie umiałam jej powtórzyć.

O dziesiątej rano byliśmy już na miejscu, w Efezie, wśród starożytnych ruin, na otwartej przestrzeni, w jasnym, przejrzystym powietrzu bardzo ciepłego dnia. Nie myślałam o tobie. Słuchałam tego, co nam opowiadałeś, spacerowałam wśród ruin i posągów, robiłam zdjęcia. Kiedy dałeś nam kilka chwil wolnego czasu, tak się złożyło, że wróciłam na wyznaczone miejsce pierwsza i byliśmy przez chwilę sami, tylko we dwoje. Zadałeś mi jakieś pytanie, ale nie pamiętam, o co chodziło. Pamiętam dziwne wrażenie, że mnie odpychasz. Że kiedy podchodzę do ciebie, cofasz się nieznacznie. Może tak było, a może od początku myślałeś o mnie i uciekałeś ode mnie; może to ja od początku myślałam o tobie i nie chciałam – nie chcę – się do tego przyznać; a może nie – nie chcę cię o to pytać, nie chcę tego roztrząsać. Może nie warto zmieniać filmów, które tworzymy sobie w głowie, myśląc o takich sytuacjach.

Często uśmiechałam się, słuchając ciebie. Każdy zresztą się uśmiechał. Umiałeś dobrze opowiadać, z poczuciem humoru, z dystansem zarówno do nas – przypadkowych turystów – jak i do swojego kraju. Ale kiedy tylko zaczynałam myśleć, że udało mi się nawiązać z tobą kontakt, że od tej chwili będzie mi łatwiej z tobą rozmawiać, zmieniałeś się, wydawałeś się melancholijny i poważny. Dopiero później, dużo później, zacząłeś uśmiechać się na mój widok. Kierowca naszego samochodu uśmiechał się do mnie za każdym razem, odkąd boleśnie uderzyłam się w głowę, wysiadając z auta. Potem przy każdym kolejnym wysiadaniu wskazywał palcem na głowę i mówił: „Uwaga!”. Z uśmiechem. Z tobą było mi znacznie trudniej.

Po południu mieliśmy zwiedzać Pamukkale. Zatrzymaliśmy się na obiad w restauracji na świeżym powietrzu i usiadłeś przy moim stoliku. Nie byliśmy sami. Nieuchronnie rozmowa zaczęła toczyć się wokół mojego zawodu i mojej misji w tym kraju, wokół konferencji, negocjacji, ekonomii, polityki. Rozmawialiśmy też trochę o językach obcych. Zwracałeś się do mnie, ale byłeś ciągle daleki, obcy, obcy. Poprosiłam naszego kierowcę, żeby napisał mi na kartce, jak powiedzieć „dziękuję” po turecku. Patrzyłeś na to w milczeniu. Może myślałeś, że jestem głupią turystką.

Byłam głupią turystką. Nie zaplanowałam tej podróży, nie wybrałam jej sama z katalogu, nie marzyłam latami, żeby zwiedzić Turcję. Przyjechałam bez żadnego przygotowania kulturowego. Głównym celem był kongres. Zaoferowano nam możliwość zwiedzania, więc z niej skorzystałam, ale nie kupiłam nawet przewodnika, po prostu postanowiłam przyjmować wszystko z jak największą otwartością i dobrze się bawić. Oczywiście wiedziałam pewne rzeczy w związku z moją pracą, ale historia, kultura, obyczaje kraju nie należały do mojej dziedziny. Nie znam się na historii starożytnej, na literaturze, nie jestem kulturoznawcą, tylko ekonomistą. Moją działką w ambasadzie był handel, a kongres, na który tu przyjechałam, dotyczył stosunków gospodarczych twojego kraju z resztą Europy. Nie wiedziałam, co właściwie należy zobaczyć. Owszem, lubię oglądać katalogi biur podróży, więc widziałam już zdjęcia i opisy wycieczek po Turcji, ale nazwy miejsc ciągle były mi obce i wydawały się tajemnicze. Być może ze wszystkich moich podróży ta była najbardziej tajemnicza, stanowiła największe odkrycie, bo odbyłam ją najbardziej w ciemno i czekała tam na mnie największa niespodzianka. Ale na razie była w tym wszystkim pewna arogancja. Mogłabym powiedzieć, że miałam trudności z odczytywaniem twoich nastrojów, a nawet twojego wyrazu twarzy, ale tak naprawdę nie interesowało mnie to aż tak, żeby poświęcić ci kilka chwil, po których mogłabym z całą pewnością powiedzieć, czy mnie lubisz, czy jesteś ciekawym człowiekiem. Wszystko, co działo się w przerwie między kolejnymi dniami obrad, miało być właśnie tym – łatwym i przyjemnym przerywnikiem. Ty byłeś tylko jego częścią. Twoja atrakcyjność, którą szybko zauważyłam, była tylko jego częścią.

Tego popołudnia w samochodzie, kiedy jechaliśmy do Pamukkale, pierwszy raz zwróciłam uwagę na twoje ręce. Przesuwałeś dłonią po włosach. Siedziałam z tyłu, ale nie za tobą, tylko po przekątnej, widziałam twoją twarz z profilu, twoje ramiona. Twoje ręce. Byłam zafascynowana twoimi rękami. Zresztą może nie było nic nadzwyczajnego w twoich rękach. Czułam, że jestem na wakacjach, że mogę się odprężyć, a studiowanie twojego profilu z bezpiecznego miejsca, z którego nie mogłeś zauważyć mojego zainteresowania, było zabawą na to popołudnie. Zaczęła działać magia fascynacji nową osobą, magia odkrywania, etap, na którym wszystko wydaje się atrakcyjne, szczególne, pociągające; zwłaszcza kiedy tak bardzo chcemy, żeby takim się wydawało, kiedy tak mocno pragniemy wypełnić tym miłym uczuciem czas, nasycić głowę tym lekkim, przyjemnym marzeniem, przez kilka chwil, kiedy siedzimy wygodnie w samochodzie, wyglądamy przez okno, oddychamy głęboko i dostrajamy się do atmosfery popołudnia.

Zwróciłam też uwagę na twoje oczy. W Turcji nieczęsto widzi się ludzi z niebieskimi oczami. Ciemnoblond włosy. Kilkudniowy (tygodniowy?) zarost, krótkie włosy. Podobał mi się kształt twoich oczu, podobały mi się twoje masywne brwi i powieki. Podobało mi się, że jesteś wysoki, dobrze zbudowany, ubrany na sportowo, bo od dłuższego czasu byłam przyzwyczajona do innego stylu i wyglądu mężczyzn. Zamykam oczy i widzę twoją twarz taką, jaką widziałam ją wtedy, studiuję ją uważnie. Jej obcy wyraz. Inteligentne i zarazem… dzikie spojrzenie, chyba tak należałoby to określić. Kiedy myślę o tobie w ten sposób, widzę twoje milczenie, milczenie, które było elementem twojego wyglądu, twojego stylu, tak bardzo dla ciebie charakterystyczne.

W Pamukkale nie tylko cię nie widziałam przez kilka godzin, ale nawet spóźniłam się z powrotem do samochodu. Miejsce było magiczne, chwila była magiczna – o zachodzie słońca brodziłam po kolana w gorących źródłach na wapiennej skale. Powietrze było przejrzyste, pogoda idealna. Bolały mnie stopy od chodzenia boso po skale, ale dotyk źródlanej wody na skórze był cudowny, kojący. Ludzie przyjeżdżali tu przed wiekami, wierząc w leczniczą moc tych źródeł, i coś w tym rzeczywiście było – kiedy tak spacerowałam w wodzie, w różowawym świetle kończącego się dnia, wiele rzeczy układało się w mojej głowie, oddychałam głębiej, uśmiechałam się szerzej. Przymykałam oczy na dłuższą chwilę.

Wieczorem znowu wsiedliśmy do samolotu, tym razem lecieliśmy do Kapadocji. Tego dnia krajobraz zmienił się kilka razy. Z okna samolotu, mimo że robiło się już szaro, widziałam najpierw wysokie, surowe góry, potem spalony słońcem step anatolijski, płaski i monotonny, ze swoimi biednymi domkami z ziemi czy z mułu rzecznego i ze stadami baranów. W Kapadocji nagle, dosłownie nagle, pojawiły się znów góry. Najpierw pojawiały się tylko od czasu do czasu i znikały znowu w masach chmur, potem w gęstniejącym zmroku. Wyglądało to jak olbrzymie królestwo gołębi, wzgórze podziurawione dziuplami. Kiedy schodziliśmy niżej, widać było dolinę pełną kominów, potem ogromne grzyby, wszystko to, o czym czytałam dawno temu w katalogach biur podróży, w których używano tych właśnie słów. A raczej widziałam tylko obietnicę tego przebijającą przez mrok. Byłam niecierpliwa, chciałam, żebyś nam o tym opowiadał, wiedziałam, że jutro zobaczymy to wszystko z bliska, ale byłam tego wieczoru rozgorączkowana, zmęczona, rozdrażniona tym długim dniem i twoim upartym milczeniem, chciałam mieć wszystko, zaraz. Siedziałeś daleko ode mnie w samolocie. Przeszłam obok ciebie raz, podniosłeś głowę i napotkałam twój wzrok. Zawahałam się, chciałam się zatrzymać, zapytać o coś, ale nic nie przychodziło mi do głowy i przyspieszyłam znowu kroku. Patrzyłeś na mnie bez uśmiechu, milczałeś i nie odważyłam się ci przeszkodzić. Siedząc kilka rzędów z tyłu, patrzyłam na twój profil, szukałam twoich oczu.

Późnym wieczorem dojechaliśmy do hotelu w sercu Kapadocji. To była naprawdę mała wioska, cicha, z charakterystycznymi skalnymi domkami. Sam hotel był jakby wykuty w skale i tak samo chłodny. W pokoju było zimno. Postanowiłam zejść do baru, wypić kieliszek czegoś mocniejszego i poprosić cię, żebyś dał znać w recepcji, aby włączyli ogrzewanie. Długo czekałam. Inni zaczęli również się schodzić, zamawiać napoje. Przyszedłeś ostatni. Usiadłeś z nami. Rozmawialiśmy o narodowościach, krajach, znowu o językach. Powiedziałam, że nieczęsto się zdarza, żebym nie rozumiała nic w języku kraju, w którym jestem, a tak było tym razem. Zapytałeś, jak powiedzieć „dzień dobry” po polsku. To była dość głupia rozmowa, powierzchowna, tak samo jak ta, którą odbyliśmy w restauracji przy obiedzie dzień wcześniej. A może to było coś więcej, takie podchody, taniec, jaki wykonują mężczyźni i kobiety – nie byłam pewna, bo nie byliśmy sami. Wiele rzeczy, o których rozmawialiśmy, dotyczyło nas wszystkich, dialog krążył, przechodził od jednej osoby do drugiej i tylko co jakiś czas wracał do mnie. Nie byłam pewna, ale zaczęłam się zastanawiać, co na ogół oznacza, że są jakieś znaki, które do takiego zastanowienia skłaniają, oraz że od tej pory będzie się takich znaków szukać, widzieć ich coraz więcej i coraz łatwiej interpretować jako znak coś, co wcale nim nie jest. Właściwie chyba nieczęsto się mylę w odczytywaniu tych znaków – rzadko okazuje się, że tylko mi się wydawało – ale wszystko to jest tak subtelne, tak nieuchwytne, że bardziej romantycznie i ekscytująco jest nigdy nie być pewną. Zabawniej jest snuć w głowie historie, puszczać sobie romantyczny film, aż do chwili wyjaśnienia, która nadchodzi często z inicjatywy drugiej strony. Wtedy tajemnica znika, zabawa się kończy i należy zadać sobie prawdziwe pytania albo odpowiedzieć na pytania zadawane przez tę osobę.

Wkrótce zamilkłeś i przysłuchiwałeś się tylko naszym rozmowom. Wreszcie – wieczór chylił się ku końcowi – zapytałeś, czy pokoje nam odpowiadają. Skrzywiłam się na myśl o moim lodowatym łóżku. Dziwne, ale zauważyłeś to, mimo że siedziałam na drugim końcu stołu, na miejscu najbardziej oddalonym od ciebie.

– Coś nie tak? – zapytałeś.

– Czy mógłbyś poprosić o włączenie ogrzewania? W pokoju jest bardzo zimno.

– Ogrzewanie jest centralne. Powiem im, ale jeżeli włączą je teraz, będzie działać dopiero za parę godzin. Przez pewien czas jeszcze będzie zimno.

Po kolacji wróciłam do zimnego pokoju. Przed kąpielą włączyłam suszarkę do włosów, by w łazience zrobiło się cieplej. Położyłam się spać otulona dwiema kołdrami i zasnęłam szybko, zmęczona tym długim dniem.

III

W środę rano budzik obudził mnie o szóstej. Poprzedniego dnia zaproponowałeś nam dodatkowy punkt programu, dwugodzinny poranny spacer, mówiąc, że jest to jedna z najpiękniejszych tras świata na pieszą wycieczkę. Mieliśmy wyruszyć o siódmej, tak aby o dziesiątej być z powrotem i kontynuować program dnia. Zgłosiłam się pierwsza. Wtedy inne osoby również zechciały iść – aż w końcu wszyscy się zdecydowali.

Dopiero świtało, kiedy wyruszyliśmy. Przy samym wejściu do doliny była malutka wioska, zaledwie kilka domów, gdzie mieliśmy zjeść śniadanie przygotowane przez wieśniaków – taka niby atrakcja turystyczna, niby smak prawdziwego życia w twoim kraju. Był turecki chleb, twaróg, były pomidory, plastry żółtego sera, mocna kawa i herbata. Usiedliśmy wokół drewnianego stołu, powoli budząc się o tej wczesnej godzinie. Siedziałeś naprzeciwko mnie, z oczami jeszcze lekko spuchniętymi od snu. Podobały mi się twoje oczy. Nie mówiłeś wiele, jak zwykle, a i ja nie byłam rozmowna.

Pół godziny