Mężczyzna z blizną - Sarah Mallory - ebook

Mężczyzna z blizną ebook

Sarah Mallory

3,9

Opis

Zelah Pentewan popełniła w życiu dwa błędy. Uwierzyła żonatemu mężczyźnie i pozwoliła się uwieść. Kiedy wybuchł skandal, upokorzona, bez nadziei na zamążpójście zamieszkała u siostry, by pomagać w wychowywaniu jej kilkuletniego syna. Pewnego dnia chłopiec ulega wypadkowi. Z pomocą przychodzi zaniedbany mężczyzna o twarzy oszpeconej bliznami. Choć budzi on niepokój panny Pentewan, stan chłopca nie pozwala na dalszą podróż. Wraz z siostrzeńcem zostają na noc w posiadłości nieznajomego…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 274

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (80 ocen)
28
23
24
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
M_rezo

Całkiem niezła

Miło się czyta, spokojna opowieść i szybko można się domyślić ze losy bohaterów dobrze sie zakończą .
00
Natalia-87

Całkiem niezła

Z jednej str ciekawa z drugiej irytująca. Ale ogólnie ok
00

Popularność




Sarah Mallory

Mężczyzna z blizną

Tłumaczenie: Małgorzata Hesko-Kołodzińska

PROLOG

Kornwalia, 1808 rok

W pokoju panowała całkowita cisza. Umilkły krzyki, które wypełniały pomieszczenie przez ostatnie godziny. Zakrwawioną odzież i pościel wyniesiono, podobnie jak zwłoki maleńkiego dziecka. Jedynym źródłem światła był ogień płonący w kominku.

Na nocnym niebie za oknem migotała samotna gwiazda, na którą patrzyła zbolała matka. Miała wrażenie, że jej ciało odlano z ołowiu. Po porodzie całkiem opadła z sił. Zastanawiała się, dlaczego jeszcze żyje – byłoby lepiej dla wszystkich, gdyby umarła razem z dzieckiem.

Kiedy drzwi cicho zaskrzypiały, zamknęła oczy. Nie miała ochoty wysłuchiwać rzeczowych porad akuszerki ani znosić współczucia ciotki.

– Biedne jagniątko – powiedziała z westchnieniem ciotka Wilson. – Myśli pani, że przeżyje?

– A jakże, przeżyje, mocna z niej sztuka. – Akuszerka stanęła u stóp łóżka i wytarła dłonie w zakrwawiony fartuch. – Choć może i lepiej by było, jakby nie dała rady.

– Och, proszę tak nie mówić! – zaprotestowała łamiącym się głosem ciotka. – To stworzenie boże, choć zgrzeszyła.

Akuszerka pociągnęła nosem.

– No to szkoda, że Bóg lepiej nie pilnował tej biedaczyny, bo jej życie już nie jest warte funta kłaków, ot co – oznajmiła. – Żaden mężczyzna nie zechce jej za żonę.

– Będzie musiała znaleźć jakieś zajęcie. Nie mogę trzymać jej w nieskończoność, a mój biedny brat i jego żona doprawdy mają niewiele. Parafia Cardinham jest jedną z najbiedniejszych w Kornwalii.

– Marny byłby z niej pożytek w kopalni – orzekła akuszerka po chwili milczenia.

– Miałaby pracować pod ziemią?! – obruszyła się pani Wilson. – Nigdy! Jest szlachetnie urodzona.

– Coś nie pamiętała o swojej szlachetności, jak przed chłopem nogi rozkładała…

Ciotka wstrzymała oddech z oburzenia, po czym oświadczyła wyniośle:

– Powiedziała pani wystarczająco dużo, pani Nore. Odtąd sama zadbam o bratanicę. Proszę na dół, zapłacę za pomoc.

Zaszeleściły suknie, szczęknęły drzwi i ponownie zapadła cisza. Wreszcie została sama.

Żale, że nie umarła wraz z dzieckiem, były jałowe. Skoro żyła, stawi czoło rzeczywistości. W ramach kary za miłość czekały ją ciężka praca i skromne życie. Doszła do wniosku, że nigdy więcej nie zaufa mężczyźnie. Otworzyła szeroko oczy, kierując spojrzenie na maleńką, rozmigotaną gwiazdkę.

– Będziesz moim świadkiem – wyszeptała spierzchniętymi wargami, choć słowa boleśnie raniły jej wyschnięte gardło. – Żaden mężczyzna już mi tego nie zrobi.

Opuściła powieki. Gwiazda na wieczornym niebie na zawsze miała jej przypominać utracone dziecko.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Exmoor, 1811 rok

– Nicky, Nicky! Zaczekaj na mnie! Och!

Zirytowana Zela krzyknęła cicho, gdy rąbek sukni zaczepił o gałęzie kolczastego krzewu. Zmuszona była zaprzestać pogoni za niesfornym siostrzeńcem, żeby oswobodzić się z pułapki. Teraz żałowała, że nie włożyła starej sukni – zamierzała jednak zapewnić Nicky’emu rozrywkę w ogrodzie, a nie ścigać go po lesie. Co jednak miała robić, skoro piastunka przekazała jej, że nie wolno im tak hałasować, gdyż jaśnie pani usiłuje się zdrzemnąć, nim niemowlę ponownie zacznie domagać się karmienia.

Próbując ostrożnie wyplątać bladożółty muślin z gęstwiny kolców, Zela zastanawiała się nad determinacją siostry, która postanowiła samodzielnie wykarmić dziecko. Naturalnie, dało się to zrozumieć: pierwsza żona Reginalda zmarła podczas porodu, więc dla Nicky’ego zatrudniano kolejne mamki, jednak każda następna okazywała się jeszcze bardziej nieodpowiedzialna niż poprzednia. Aż dziw brał, że chłopczykowi udało się przeżyć.

Na myśl o Nickym Zela uśmiechnęła się z czułością. Nie dość, że przetrwał koszmarne mamki, to jeszcze wyrósł na nader energicznego ośmiolatka, który bez trudu każdego wodził za nos.

Zgodziła się, by zabrał ją na, jak to określił, „wyprawę” przez las na północnym krańcu West Barton, i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to był błąd. Nicky doskonale znał zarośnięte dukty, a na dodatek żadna przeklęta suknia nie krępowała jego ruchów.

Zela uwolniła się wreszcie z potrzasku, złapała fałdy muślinu i wyruszyła na poszukiwania siostrzeńca. Po zaledwie kilku krokach usłyszała jego pełen bólu okrzyk i z nagłym przestrachem puściła się biegiem w kierunku, z którego dobiegał.

Na widok przebijającej spomiędzy drzew jasności zrozumiała, że zbliża się do polany. Przecisnęła się między niskimi gałęziami i nagle stanęła nad stromym zboczem. U jego podnóża dostrzegła naturalną nieckę o dnie porośniętym drzewkami oraz wczesnowiosennym kwieciem. Piękno krajobrazu nie urzekło jednak Zeli, gdyż jej uwagę przyciągnął widok leżącego nieruchomo Nicky’ego, który stoczył się na samo dno zagłębienia. Jedna noga chłopca była czerwona od krwi, a nad jego bezwładnym ciałem pochylało się jakieś stworzenie.

W pierwszej chwili przeszło jej przez myśl, że Nicky’ego zaatakowało zwierzę. Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że to mężczyzna o gęstej czarnej brodzie i rozczochranych włosach, które opadały na ramiona wyświechtanego czarnego surduta. Na ziemi u stóp nieznajomego leżała siekiera o długim trzonku i groźnie lśniącym ostrzu.

Zela nie wahała się ani przez moment. Od razu ruszyła w dół zbocza.

– Zostaw go! – krzyknęła.

Mężczyzna się wyprostował. Ujrzała paskudną bliznę ciągnącą się przez jego lewą brew i policzek. Odruchowo podniosła ułamaną gałąź.

– Odsuń się od niego, ty bestio!

– Bestio, powiadasz? .

– Ciociu… – pisnął chłopiec.

– Bez obaw, Nicky, już nic ci nie grozi – wycedziła ze wzrokiem wbitym w nieznajomego. – Jak śmiesz atakować niewinne dziecko, potworze!

– Bestia, potwór… – Pod gęstym zarostem błysnęły bielą zęby.

Mężczyzna przeszedł nad chłopcem i chwiejnym krokiem zbliżał się do Zeli.

Uniosła gałąź, lecz nieznajomy tylko zaśmiał się chrapliwie, a następnie bez najmniejszego trudu odebrał jej broń. Cisnąwszy gałąź na bok, złapał Zelę za nadgarstki, gdy rzuciła się na niego z pięściami. Usiłowała walczyć i nawet kopnęła napastnika w goleń na tyle mocno, że syknął z bólu.

– Na litość boską! Nie jestem żadnym łotrem. Chłopak zwyczajnie potknął się i upadł.

Zmełł w ustach przekleństwo, stanowczym ruchem opuścił ręce Zeli i przytrzymał je za jej plecami, przez co przywarła do jego ciała i otarła się policzkiem o szorstką wełnę surduta. Nagle zakręciło jej się w głowie od wyrazistej woni. Nie był to zapach kwaśnego potu i brudu, jak się spodziewała, lecz mieszanina aromatu wełny, drewna sandałowego i cytrusowych korzeni, połączona z ziemistym zapachem męskiej skóry. Ta kombinacja okazała się zaskakująco upojna.

Gdy przemówił ponownie, jego tubalny głos przeniknął ją aż do głębi, gdyż nadal była mocno przyciśnięta do szerokiego torsu.

– Potknął się i upadł – powtórzył z naciskiem. – Rozumiesz, co mówię?

Przemawia do mnie jak do imbecylki, pomyślała z oburzeniem i dopiero wtedy dotarł do niej sens jego słów. Popatrzyła nieznajomemu w oczy i przestała się szamotać.

– Teraz lepiej. – Rozluźnił żelazny chwyt, ale nie odrywał wzroku od jej twarzy. – Może więc rzucimy okiem na chłopca?

Zela cofnęła się o krok, niepewna, czy może zaufać obcemu na tyle, aby się odwrócić do niego plecami. Przyciszony jęk Nicky’ego przesądził jednak sprawę. Natychmiast uklękła.

– Moje słonko, co się stało? – szepnęła.

Przyłożyła dłoń do czoła chłopca tuż przy okropnym czerwonym krwiaku na skroni. Miał rozpaloną skórę i szklisty, trochę nieprzytomny wzrok.

Mężczyzna przykucnął obok Zeli.

– Przerzedzamy las, więc tu i tam zostają pniaki – wyjaśnił. – Pewnie zahaczył nogą o ostrą krawędź i zleciał ze wzniesienia. Skaleczenie wygląda kiepsko, ale nie sądzę, żeby doszło do złamania.

– A pan niby skąd to wie? – najeżyła się Zela, ostrożnie unosząc strzęp spodni, spod którego wyłoniło się rozharatane ciało.

– Służyłem w wojsku na tyle długo, żeby wiedzieć, jak się obchodzić z ranami. – Rozwiązał fular. – Posłałem gajowego po pomoc. Nogę przewiążę, a potem przetransportujemy małego na noszach do domu

– Do czyjego domu? – zapytała podejrzliwie. – Powinien trafić do West Barton.

– Z całym szacunkiem, ale wiem lepiej, co trzeba zrobić.

– Proszę nie zwracać się do mnie jak do dziecka! – obruszyła się. – Sama potrafię podejmować decyzje.

Zmarszczył brwi, przez co szrama na jego czole jeszcze bardziej rzucała się w oczy. Wyglądał groźnie, ale Zela postanowiła nie dać się zastraszyć i buńczucznie popatrzyła mu w oczy. Po chwili mężczyzna uniósł rękę i wskazał wąską ścieżkę między drzewami.

– Rooks Tower znajduje się osiemset metrów w tamtą stronę, a West Barton najmarniej osiem kilometrów powozem – zauważył. – Gdybyście wrócili ścieżką, którą tu przyszliście, dystans skróciłby się do trzech kilometrów.

Zela przygryzła wargę. Nie dałoby się nieść Nicky’ego przez gęste zarośla leśne, nie przysparzając mu dodatkowego bólu. Chłopiec poruszył się niespokojnie, więc wzięła go za rękę.

– Boli! – poskarżył się płaczliwie. – Już nie mogę!

Z rozdartym sercem patrzyła na jego mokrą od łez buzię.

– W takim razie niech to będzie Rooks Tower – przystała z westchnieniem. – Oby tylko pańscy ludzie szybko tu dotarli.

– Zjawią się jak najprędzej. – Ściągnął z szyi muślinowy fular. – Muszę powstrzymać krwawienie. – Spojrzał wymownie na Zelę. – Uwaga, poruszę jego nogą.

Skinęła głową i złapała Nicky’ego za rękę.

– Musisz być dzielny, słonko, teraz założymy opatrunek – szepnęła. – Wytrzymasz?

– Postaram się, ciociu.

– To jest twoja ciotka, Nicky? – zdziwił się mężczyzna. – Moim zdaniem istna z niej Amazonka.

– Tak naprawdę to nie jest moja ciocia, panie majorze – wyjaśnił z powagą Nicky. – Jest siostrą mojej macochy, ale ja nazywam ją ciocią, a ona mnie siostrzeńcem.

Zela zamrugała ze zdumieniem.

– Znacie się? – spytała zdezorientowana.

Mężczyzna popatrzył na nią z ironią.

– Naturalnie – potwierdził. – Myśli pani, że pozwoliłbym obcym bachorom biegać po moich lasach? Nicky, przedstaw nas sobie.

– To jest pan major Coale. – Głos chłopca załamał się na moment, kiedy major owinął ranę fularem. – A to moja ciocia Zela, panie majorze.

– Cela?

– Ze-la – poprawiła go wyniośle. – Dla pana jestem panną Pentewan.

– Dobry Boże, Nicholasie, trzeba było mnie uprzedzić, że twoja ciotunia to smoczyca w ludzkiej skórze.

Blizna na jego brwi sprawiała, że wydawał się zachmurzony, lecz w głosie pobrzmiewało rozbawienie. Nicky, nadal uczepiony ręki Zeli, zachichotał.

– I już, gotowe. – Major odchylił się i położył dłoń na ramieniu chłopca. – Byłeś bardzo mężny, mój mały.

– Mężny jak żołnierz, panie majorze?

– Mężniejszy. Znałem mężczyzn, którzy tracili zimną krew na widok najmniejszego zadrapania.

Zela wpatrywała się w potarganego obszarpańca. Przemawiał tonem człowieka nawykłego do wydawania rozkazów, ale czy pod spłowiałym surdutem i nadmiarem włosów naprawdę skrywał się żołnierz? Naraz uświadomiła sobie, że major ją obserwuje i pośpiesznie przeniosła wzrok na siostrzeńca.

– Co się stało, skarbie? – zapytała z troską w głosie. – Jak upadłeś?

– Potknąłem się na szczycie skarpy, ciociu. Tam na ziemi leży dużo gałęzi.

– To prawda. Sam je zostawiam, żeby wieśniacy mieli czym palić w piecach – wyjaśnił major. – Porządkowaliśmy zarośla.

– Najwyższy czas. O te lasy nikt nie dba.

– Pokornie proszę o wybaczenie. – Pochylił głowę.

Czyżby się z niej naigrywał? Zdawał się obojętny, ale broda częściowo ukrywała jego twarz.

– Słowa mojej krytyki nie są wymierzone w pana majora – oświadczyła ostrożnie. – O ile wiem, Rooks Tower zmienił właściciela zaledwie ostatniej zimy.

– W istocie. Dlatego nie miałem jeszcze dość czasu, aby wprowadzić wszystkie zmiany, na których mi zależy.

– Jest pan właścicielem Rooks Tower?

Nie udało się jej ukryć zdumienia. Przecież ten niechluj nie mógł mieć dość pieniędzy, aby kupić taką posiadłość.

– A jakże – potwierdził. – Pozory mylą, proszę pani.

Zarumieniła się, świadoma, że chłód w jego głosie jest jak najbardziej uzasadniony.

– Bardzo przepraszam, chciałam tylko… Wiem, że czeka pana dużo zajęć.

– I owszem. Jednym z moich pierwszych zadań jest naprawa drogi. Chcę, aby ponownie stała się przejezdna dla powozów. Skierowałem już ludzi do pracy, lecz na razie trzeba wszystko transportować końmi jucznymi.

– Książki pana majora przyjechały konno – wtrącił Nicky. – Dziesiątki pudeł. Ciocia lubi książki – wyjaśnił majorowi, który pytająco uniósł prawą brew.

– Mamy w domu obszerną bibliotekę – dodała Zela.

– W domu, czyli gdzie?

– W Kornwalii.

– Tego się domyśliłem z pani imienia. Gdzie dokładnie w Kornwalii?

Uśmiechnęła się półgębkiem, ale odparła całkiem poważnie:

– Mój ojciec jest pastorem w Cardinham, nieopodal Bodmin.

W tej samej chwili zauważyła gromadkę zbliżających się mężczyzn, niosących wiklinowe nosze.

Pośpiesznie wstała i cofnęła się o krok. Major wręczył siekierę jednemu ze swoich ludzi, aby pokierować delikatną operacją przeniesienia chłopca na nosze. Gdy wyruszali w drogę, Zela postanowiła iść obok Coale’a, który niezgrabnie kuśtykał za noszami.

– Widzę, że ma pan doświadczenie w wydawaniu rozkazów – zagadnęła.

– Kilkuletnia służba w wojsku zrobiła swoje.

Zela popatrzyła na niego z boku. Szedł z lewej strony traktu, aby widziała wyłącznie jego prawy profil. Trudno było ocenić, czy chroni w ten sposób jej wrażliwość, czy własną dumę.

– A teraz planuje pan zamieszkać w Rooks Tower?

– Owszem.

– To nieco odosobnione miejsce – zauważyła. – Jeszcze bardziej niż West Barton.

– Właśnie dlatego je kupiłem. Nie zależy mi na towarzystwie.

Umilkła. Szorstki ton majora dobitnie świadczył o braku chęci do konwersacji. Bardzo dobrze, pomyślała, bo wcale nie miałam zamiaru ingerować w jego prywatność.

Postanowiła nie odzywać się do niego, chyba że będzie to absolutnie konieczne.

W końcu wyłonili się z lasu i Zela po raz pierwszy zobaczyła Rooks Tower. Przed domem rozpościerała się rozległa połać trawnika otoczona przez porośnięty chwastami podjazd. W głębi posiadłości stała nieduża oranżeria, która po latach zaniedbywania pilnie wymagała remontu i wstawienia wielu szyb. Zela skupiła uwagę na głównym budynku. Centralnym elementem był stary kamienny gmach o imponującym, łukowo sklepionym wejściu. Boczne skrzydła i dodatkowe elementy wzniesiono z cegieł i kamienia, niewątpliwie znacznie później. Dom liczył sobie tylko dwie kondygnacje, a jedyną wyższą konstrukcją była strzelista wieża z kamienia, wznosząca się w południowo-wschodnim rogu.

– Okropieństwo, nieprawdaż? – zauważył major. – Dom przebudowano w czasach Tudorów i wtedy właściciel postawił wieżę, od której wzięła nazwę cała posiadłość. Chodziło o to, by goście mogli z wysoka obserwować przebieg polowania. Na szczycie mieści się platforma widokowa, lecz z niej nie korzystamy.

Zela ponownie przyjrzała się budynkowi. Na przestrzeni lat wiele w nim zmieniono, ale zachował szyby z ołowiowego szkła i kamienne słupki w dzielonych oknach. Posiadłości brakowało porządku i symetrii, lecz nie sposób było odmówić jej uroku.

– Widoki z wieży z pewnością zapierają dech w piersiach. – Zerknęła niespokojnie na majora. – Chyba nie zamierza jej pan przebudować?

Roześmiał się chrapliwie.

– Och, bynajmniej – odparł. – Jest tak samo zdeformowana jak ja.

Usłyszała gorycz w jego głosie, lecz nie przyszła jej do głowy żadna stosowna odpowiedź. Wkrótce ścieżka się rozszerzyła i Zela mogła iść obok Nicky’ego. Gdy dla pokrzepienia chłopca wzięła go za rękę, zorientowała się, że jest lepki od potu i rozpalony. Z trudem ukryła niepokój.

– Jesteśmy prawie na miejscu, skarbie – zapewniła go. – Wkrótce odpoczniesz.

Major ruszył przodem i wprowadził wszystkich do rozległego holu, gdzie czekała na nich kobieta w czarnej sukni. Na widok właściciela domu uprzejmie dygnęła.

– Przygotowałam żółty pokój dla rannego młodzieńca, jaśnie panie, i wsunęłam ciepłą cegłę do pościeli.

– Dziękuję, pani Graddon – odparł bez zatrzymywania się i wszedł na schody wznoszące się w głębi holu. – Tędy! – odezwał się z półpiętra. – Tylko uważajcie, by nie przechylić noszy!

Dominic zaczekał, aż chłopiec trafi do łóżka, a następnie energicznie przeszedł do swojego apartamentu, aby się przebrać. Obcy ludzie w domu byli utrapieniem, lecz ranny chłopiec potrzebował pomocy. Cóż miał więc robić?

Wkrótce należało spodziewać się przybycia lekarza i dodatkowego zamieszania. Westchnął i postanowił pozostawić kwestię chłopca i panny Zeli służbie.

Na myśl o niej uśmiechnął się mimowolnie. Nie charakteryzowała się konwencjonalną urodą – była drobna i bardzo szczupła, miała brązowe włosy i brązowe oczy. Trochę przypominała wróbla i nie mogłaby bardziej się różnić od znanych mu kształtnych dorodnych piękności. Przypomniał sobie, jak usiłowała z nim walczyć w obronie siostrzeńca… Cóż, nie brakowało jej temperamentu, a przecież sięgała mu ledwie do ramienia.

Umył i osuszył twarz, wyczuwając pod miękkim ręcznikiem chropowatą, nierówną bliznę na lewym policzku. Pamiętał, jak panna Zela patrzyła na niego wyzywająco i ani na moment nie oderwała wzroku od jego oszpeconego oblicza. Była dzielna, lecz nie zamierzał ponownie narażać jej na tak odpychający widok. Postanowił zniknąć z domu na kilka dni.

– Rana jest już oczyszczona i zabandażowana – oznajmił doktor Pannell. – Teraz pozostało nam czekać. Podałem chłopcu lekarstwo na sen. Powinien przespać całą noc. Potem zmuszona będzie pani utrzymać go w łóżku, żeby rana odpowiednio się goiła. Za kilka tygodni będzie jak nowo narodzony.

– Dziękuję, panie doktorze.

Zela popatrzyła na pogrążonego we śnie chłopca. Nicky stracił przytomność, gdy tylko lekarz dotknął rany, a teraz wyglądał tak krucho i słabo, że łzy same cisnęły się jej do oczu.

– No już, już, panno Pentewan, nie trzeba – pocieszył ją medyk. – Chłopiec jest silny i poradzi sobie. Kto jak kto, ale ja wiem to najlepiej. Przecież znam go, odkąd przyszedł na świat jako chuchro, któremu nikt nie dawał szans na przeżycie. Mam nadzieję, że siniak na jego głowie to nic poważnego. Krwi mu nie puszczałem, lecz jeśli wda się gorączka, zrobię to jutro. Na razie proszę zapewnić mu spokój i wypoczynek. Rankiem zjawię się ponownie.

Zela była wzruszona dobrocią i życzliwością lekarza.

– Dziękuję, panie doktorze – powtórzyła. – Co mam zrobić, jeśli obudzi się z bólem?

– Odrobina laudanum z wodą na pewno mu nie zaszkodzi.

Rozległo się pukanie i do pokoju zajrzała gospodyni.

– Panie doktorze, przybył ojciec młodzieńca – powiedziała.

Nie zdążyła jednak dodać nic więcej, gdyż w tej samej chwili minął ją wyraźnie zaniepokojony Reginald Buckland, trzymając w dłoniach kapelusz, rękawiczki i szpicrutę – Zjawiłem się niezwłocznie – oświadczył na powitanie. – Jak on się miewa?

Medyk powtórzył diagnozę.

– Można go przewieźć? – spytał Reginald, nie odrywając wzroku od chłopca. – Chciałbym zabrać syna do domu.

– Stanowczo odradzam. Rana jest dość głęboka i jakiekolwiek wstrząsy na tym etapie spowodowałyby ponowne krwawienie.

– Ależ chłopak nie może zostać w domu praktycznie nieznajomego człowieka! – zaprotestował Reginald

Doktor Pannell ściągnął krzaczaste brwi.

– Sądziłem, że pan major jest pańskim odległym krewnym – powiedział.

Reginald wzruszył ramionami.

– Bardzo odległym – podkreślił. – Przyznaję, że dzięki moim listom do jednego z kuzynów dowiedział się o możliwości zakupu Rooks Tower, lecz poznałem go dopiero wtedy, gdy się tu wprowadził. Od tamtej pory zamieniliśmy zaledwie kilka słów. Ani razu nie zajechał do West Barton.

Na ustach lekarza pojawił się niewesoły uśmiech.

– W istocie, major Coale jeszcze nie miał okazji zapoznać się z sąsiadami – przyznał.

– Reginaldzie, jestem zdania, że Nicky powinien tu zostać – wtrąciła Zela. – Pan major wielkodusznie oddał nam dom i służbę do dyspozycji.

– Tak jest, chłopiec musi leżeć, dopóki rana nie zacznie się goić – podkreślił się doktor Pannell i sięgnął po kapelusz. – Na mnie pora. Jak nadmieniłem, jutro wrócę sprawdzić stan pacjenta.

Reginald pozostał przy łóżku, wpatrzony w syna i zarazem dziedzica.

– Gdybym tylko wiedział, co robić – rzekł z westchnieniem i potarł brodę. – Gdyby tylko jego matka mogła przy nim być…

– To wykluczone, przecież zajmuje się małym Reginaldem – przypomniała mu Zela.

– To może piastunka.

– Tak, piastunka byłaby idealna – zgodziła się. – Tyle że moja siostra i niemowlę jej potrzebują. Reginaldzie, rozważyłam wszystkie możliwości i myślę, że pozostało nam jedno. Musisz powierzyć chłopca mojej pieczy.

– Wykluczone! – zaprotestował Reginald. – Nie mogę cię tu zostawić.

– A ja nie mogę pozostawić Nicky’ego.

– Zatem najlepiej będzie, jeśli i ja się tu zatrzymam.

– I po cóż miałbyś to robić? – spytała z rozbawieniem Zela. – Nie masz bladego pojęcia o pielęgnacji chorych. Poza tym, co zrobi biedna Maria, jeżeli oboje znikniemy z domu? Wiem, że moja siostra odchodzi od zmysłów, gdy zbyt długo czuje się osamotniona.

– Co prawda, to prawda – przyznał Reginald.

Niezdecydowany, przez chwilę krążył po pokoju.

– Jedź do domu, Reginaldzie. To zamieszanie tylko niepokoi Nicky’ego.

– Ależ gospodarz jest kawalerem!

– Niefortunny zbieg okoliczności, nic na to nie poradzimy. – Zela zanurzyła ściereczkę w misce wody lawendowej i delikatnie przetarła czoło chłopca. – Być może pocieszy cię to, Reginaldzie, że major Coale poinformował mnie za pośrednictwem swojej gospodyni, iż na czas naszej obecności w ogóle nie będzie zaglądał do tego skrzydła domu. Dodam, że poszedł sobie, gdy tylko Nicky trafił do łóżka. Przedtem zalecił gospodyni, by zaopatrzyła nas we wszystko, co niezbędne. Będę sypiać tutaj, aby zająć się Nickym, gdyby obudził się w nocy. Tu również zamierzam jadać, więc sam widzisz, że nie ma mowy o żadnych nieprzystojnych zachowaniach.

Reginald nie wydawał się przekonany.

– Czy mam przysłać pokojówkę? – spytał.

– Raz, że byłoby to niepotrzebne, dwa, uraziłbyś panią Graddon. – Zela uśmiechnęła się do szwagra. – Wierz mi, będzie nam tu jak u Pana Boga za piecem. Wystarczy, że przyślesz kilka sztuk odzieży. Byłoby nie od rzeczy, gdybyś zajrzał jutro i przywiózł parę gier dla Nicky’ego. Tyle wystarczy, poradzimy sobie sami.

– Ależ tak nie można! Jesteś szlachetnie urodzoną młodą damą.

– Wkrótce zostanę guwernantką i powinnam się nauczyć radzić sobie w takich sytuacjach. – Uścisnęła jego rękę. – Zaufaj mi, Reginaldzie. Nicky musi tu pozostać, a ja wraz z nim, aby miał należytą opiekę. A teraz jedź zapewnić Marię, że wszystko w porządku.

Reginald w końcu posłuchał, a Zela została w pokoju jedynie z Nickym, który spał jak kamień. Nudząc się niemiłosiernie, doczekała kolacji, którą zjadła przy łóżku siostrzeńca. Zupa przyniesiona przez gospodynię dla chłopca pozostała jednak nietknięta.

– Biedne jagniątko, sen to dla niego najlepsze lekarstwo – orzekła pani Graddon, kiedy przyszła po naczynia. – Jutro przygotuję mu galaretkę cytrynową na apetyt. Wiem, że za nią przepada.

– Doprawdy? – Zela popatrzyła na gospodynię. – Czyżby mój siostrzeniec miał zwyczaj wpadać tu z wizytą?

– A jakże. Poczciwą ma chłopiec duszyczkę, nie powiem. Co znajdzie w lesie ranne zwierzę albo ptaka, w te pędy przynosi go tutaj, do pana majora na leczenie, a nim pójdzie, zawsze zagląda do mnie do kuchni.

– Naprawdę nie powinien naprzykrzać się ani panu majorowi, ani pani – zauważyła z zakłopotaniem Zela.

– Ależ proszę się nie przejmować, panienko, nie wchodzi nikomu w paradę – zapewniła ją pani Graddon. – Powiem więcej, po mojemu jego wizyty dobrze robią jaśnie panu majorowi. Pewnie panienka zauważyła, że jaśnie pan stroni od ludzi. Wszystko przez to. – Przejechała palcem po lewej skroni. – Ta szrama się ciągnie przez całą pierś. Chwała Bogu, że narządy wewnętrzne całe. Cięcie sięgnęło uda, ale medyk pozszywał jaśnie pana, nim ten wrócił do domu, więc jego noga jest teraz jak nowa.

– Ale przecież kiedy chodzi…

Gospodyni zacmokała i przygładziła fartuch.

– Kuśtyka? – domyśliła się. – Najlepsi doktorowie go oglądali i żaden nie znalazł problemu z nogą. Ponoć to siedzi w głowie. I to prawda, bo często widzę, że jaśnie pan major nie kuleje. – Westchnęła. – Zanim pojechał na wojnę i wrócił z tą okropną blizną, chętnie bawił na salonach razem z bratem. Bliźniacy, a obaj tacy przystojni, że nie sposób zliczyć, ile serc zdobyli!

– Od dawna zna pani tę rodzinę?

– A jakże, panienko, zaczynałam jako pokojówka w Markham, bo tam jest dom rodzinny jaśnie pana i tam mieszka teraz jego brat, wicehrabia. Potem, kiedy jaśnie pan postanowił przeprowadzić się tutaj, Graddon i ja przenieśliśmy się razem z nim. Ale jaśnie pan nikogo tu nie zaprasza. Ja to rozumiem, bo sama widziałam, że jak kto się już spotka z jaśnie panem majorem, ciągle patrzy gdziekolwiek, byle nie na twarz, a to przykrość dla jaśnie pana, sama panienka rozumie. Za to panicz Nick traktuje jaśnie pana jak każdego innego człowieka.

Zela milczała, odtwarzając w myślach przebieg spotkania z majorem. Czy unikała spoglądania na jego okaleczoną twarz? Chyba nie, ale kiedy ujrzała go po raz pierwszy, sądziła, że atakuje Nicky’ego, więc nie była w nastroju na prawienie uprzejmości.

Gospodyni odeszła, a Zela usiadła wygodniej, żeby czuwać nad małym pacjentem.

Minęło kilka godzin i w domu zapadła cisza. Zela nagle zatęskniła za towarzystwem i nabrała ochoty, by zajść do kuchni, gdzie miała szansę spotkać gospodynię czy choćby pomoc kuchenną. Naturalnie, nie mogła tego zrobić, więc tylko rozmyślała, czym by się tu zająć, kiedy ktoś zapukał do drzwi i do pokoju weszła pani Graddon.

– Jaśnie pan major poprosił mnie, żebym przyniosła to panience, bo ponoć panienka lubi czytać. – Uniosła koszyk z książkami. – Jaśnie pan prosi o wybaczenie, ale to wszystko, czym w tej chwili może służyć. Większość książek nadal jest w skrzyniach, w których je tutaj przywieziono, lecz jaśnie pan myśli, że znajdzie tu panienka coś dla siebie.

Zela przyjęła koszyk i wróciła na fotel przy kominku, gdzie po kolei wyjmowała i oglądała książki. Richardson, Smollett, Defoe, nawet Ann Radcliffe. Uśmiechnęła się, gdyż major okazał jej życzliwość i troskę. Dzięki temu poczuła się o wiele mniej samotna.

Minęła północ, Nicky poruszył się niespokojnie. Zela leżała już w swoim łóżku, gdy nagle usłyszała jęk chłopca. Natychmiast do niego podbiegła, przyłożyła mu dłoń do czoła i spróbowała wlać odrobinę wody pomiędzy spierzchnięte wargi. Nicky odsunął jednak jej dłoń i odwrócił głowę, mamrocząc coś gniewnie. Sprawdziła opatrunek. Bandaże były na swoim miejscu, ale wiedziała, że jeśli chłopiec nie przestanie się kręcić i rzucać w pościeli, rana ponownie się otworzy i dojdzie do krwotoku.

Teraz żałowała, że odmówiła, gdy pani Graddon zaproponowała przyszykowanie dodatkowego łóżka dla pokojówki, ale zamiast załamywać ręce, postanowiła wziąć świecę i wyruszyć na poszukiwanie pomocy.

Od przybycia ani na moment nie opuściła przygotowanego dla nich pomieszczenia. Teraz powróciła do holu tą samą drogą, którą przyszła do pokoju, a gdy pod jednymi z drzwi zauważyła światło, bez wahania podeszła i zapukała cicho przed wejściem.

Po chwili znalazła się w gabinecie majora Coale’a. Gospodarz siedział w fotelu przed dogasającym ogniem w kominku, przy zapalonych świecach, i czytał książkę.

– Najmocniej przepraszam, ale muszę znaleźć panią Graddon – powiedziała. – Chodzi o Nicky’ego…

Major odłożył lekturę i wstał, nim Zela zdążyła dokończyć zdanie. Tym razem nie miał na sobie surduta i wydawał się jeszcze większy, niż zapamiętała.

– Co z nim? – spytał.

– Gorączkuje, a nie jestem w stanie go zmusić, żeby leżał nieruchomo – wyjaśniła.

– Pójdę sprawdzić. Na wojnie nieraz opiekowałem się rannymi – wyjaśnił na widok jej wahania.

Zela skinęła głową. Chciała jak najszybciej wrócić do Nicky’ego, więc od razu ruszyła z powrotem po schodach. Major kuśtykał i przy każdym kroku szorował butem o podłogę. Nerwowe krzyki dało się słyszeć już z daleka; Zela ruszyła biegiem do pokoju.

– Już dobrze, Nicky – uspokajała chłopca. – Nie ruszaj się, kochanie, bo noga rozboli cię jeszcze bardziej.

– Ale tak bardzo boli! – chlipnął. – Chcę do mamy!

Major przyłożył mu dłoń do czoła.

– Mama opiekuje się teraz twoim młodszym bratem – odparł łagodnie. – Jest tutaj twoja ciocia, no i ja. Oboje się tobą zajmiemy.

Major rzucił okiem na butelki na stoliku przy łóżku i nalał kilka kropli laudanum do szklanki wody.

Spokojny męski głos podziałał na chłopca kojąco. Nicky zamrugał powiekami i skierował spojrzenie na Zelę, która uśmiechnęła się do niego życzliwie.

– Jesteś gościem w domu pana majora, Nicky – powiedziała.

– Och. – Zacisnął palce na jej dłoni. – Ty też tu zostaniesz, ciociu Zelo?

– Jak najbardziej – oznajmił major. – Ciocia będzie tak długo, jak zechcesz. A teraz pomogę ci usiąść, żebyś mógł wypić lekarstwo.

– Nie, nie. Boli, jak się ruszam.

– Podniesiemy cię bardzo delikatnie – zapewniła go Zela.

– Nie chcę…

– Wypij, przyjacielu, to tylko odrobina, a ból zniknie bez śladu – przerwał mu major.

Objął chłopca, po czym przybliżył szklankę do jego ust. Nicky wypił mały łyk i się wzdrygnął.

– Najlepiej wypić duszkiem – poradził mu major.

Chłopiec skrzywił się z niesmakiem.

– A pan to pił, jak był ranny?

– Całymi beczkami – oświadczył z rozbawieniem major. – No już, raz-dwa. – Bezlitośnie wlał dziecku całą porcję lekarstwa do ust. Nicky przełknął i natychmiast się wzdrygnął. – O, i po strachu. Byłeś bardzo dzielny, za moment poczujesz się znacznie lepiej. A teraz ciocia poprawi pościel.

– A pan zostanie, dopóki nie zasnę? – spytał z niepokojem Nicky.

– Jest przecież ciocia.

– Ale proszę…

Zela skinęła głową, gdy major popatrzył na nią i uniósł brwi pytająco.

– No dobrze. – Przysiadł na łóżku i wziął chłopca za rękę.

– Opowiedzieć ci bajkę? – zaproponowała Zela.

Nicky nawet na nią nie spojrzał. Ani na moment nie spuszczał wzroku z majora.

– Niech mi pan opowie, skąd pan ma bliznę – zażądał.

Zela wstrzymała oddech, ale major nie wydawał się urażony.

– Opowiadałem ci to kilkanaście razy. Na pewno masz ochotę ponownie wysłuchać tej samej historii?

– Ale chcę, naprawdę, proszę pana.

– No dobrze.

Major przysunął fotel do łóżka, a Zela dyskretnie ukryła się w cieniu.

– Pierwszego dnia tysiąc osiemset dziewiątego roku pokonywaliśmy góry w drodze powrotnej do La Coruñi, z depczącymi nam po piętach Francuzami. Pogoda była paskudna. Za dnia drogi przypominały rzeki błota, nocami zamarzały na kość. Gdy dotarliśmy do Cacabelos…

– Zapomniał pan o jegomościu z warkoczykiem – przerwał mu Nicky.

– A, racja. – Major Coale popatrzył na niego z rozbawieniem.

Zela uśmiechnęła się pod nosem. Przeczytała Nicky’emu wystarczająco dużo bajek, aby wiedzieć, że nie wolno niczego pomijać ani zmieniać.

– Pewien Szkot obudził się i zauważył, że nie może wstać, bowiem pudrowany warkocz przymarzł mu do ziemi – ciągnął major. – Parę dni później dotarliśmy do wsi Cacabelos i do kamiennego mostku na rzeczce Cúa. Podczas długotrwałego odwrotu do La Coruñi dyscyplina wśród żołnierzy zaczęła szwankować, więc generał Edward Paget był zmuszony do przykładnego ukarania winnych rabunku. Już miał powiesić dwóch podkomendnych, kiedy usłyszał, że Francuzi lada chwila przypuszczą szturm. Generał był niesłychanie poirytowany i wyrzuciwszy z siebie stek przekleństw, zwrócił się do żołnierzy: „Jeśli daruję życie tym dwóm, czy dacie mi słowo honoru, że się poprawicie?”. „Tak!” – odkrzyknęli zgodnie wszyscy żołnierze, a wtedy skazańców odcięto.

– Hura! – wykrzyknął Nicky i ziewnął.

– W samą porę – ciągnął major – bo wróg był już w zasięgu wzroku. Zaatakowali nas w liczbie dwóch pułków i wszyscy runęli na mostek. Zapanował zamęt. Nasi nie mogli się wycofać, bo droga była zablokowana przez walczących ludzi i konie. Na szczęście szaserzy wroga popadli w rozsypkę i dali sygnał do odwrotu, aby się przegrupować. W ten sposób zyskaliśmy czas na przeprawę. Z bagnetami na broni zaczekaliśmy przy sześciu armatach artylerii konnej, które otworzyły ogień, gdy tylko Francuzi ponownie natarli. W krzyżowym ogniu zabiliśmy dwóch nieprzyjacielskich generałów i niezliczonych żołnierzy, ale ciągle pojawiali się nowi.

Major umilkł ze zmarszczonymi brwiami, ale znów zaczął mówić, gdy Nicky poruszył się na łóżku.

– Utkwiłem między dwoma szaserami. Jednego udało mi się zranić, jednak drugi przypuścił zajadły atak i ciął szablą, trafiając mnie w głowę i w pierś. Sam nie wiem, jak udało mi się go wysadzić z siodła i powalić na ziemię. Niestety, zdążył jeszcze zranić mnie w nogę, ale nim straciłem przytomność, z satysfakcją patrzyłem, jak moi ludzie biorą go do niewoli i przepędzają jego kamratów, gdzie pieprz rośnie.

– Niech pan nie przerywa – wymamrotał sennie Nicky.

– Połatali mnie i załadowali na wóz bagażowy. Na szczęście nie miałem poważnych obrażeń wewnętrznych, bo niechybnie wyzionąłbym ducha podczas jazdy, tak bardzo mną trzęsło i rzucało w drodze do Villafranca. Niewiele pamiętam z drogi do Anglii. Ktoś zawiadomił mojego brata, który przyjechał do Falmouth, żeby zabrać mnie do domu. Miałem tam najlepszych lekarzy, ale niestety nowej twarzy nie da się kupić za żadne pieniądze…

Nicky spał już mocno z rączką w uścisku długich, smukłych palców majora. Zapadła cisza. Major dopiero po chwili przypomniał sobie o obecności Zeli i odwrócił się, żeby na nią spojrzeć. Wtedy zorientowała się, że po jej policzkach spływają łzy.

– Najmocniej przepraszam… – Szybko odwróciła głowę i sięgnęła po chusteczkę. – Jest pan bardzo życzliwy, panie majorze. – Otarła oczy, usiłując mówić normalnie. – Nicky już śpi. Nie musimy dłużej kłopotać pana majora.

– A co pani zamierza?

– Posiedzę przy nim.

Pokręcił głową.

– Nie może pani czuwać całą noc. Ja go popilnuję przez kilka godzin, a pani się zdrzemnie.

Zela się zawahała. Była ogromnie zmęczona, ale nie chciała pogłębiać długu wdzięczności.

Major westchnął ciężko.

– Proszę iść do łóżka – rozkazał jej. – Nie będzie pani w stanie zajmować się chłopcem rano, jeśli teraz nie pójdzie pani spać.

Zela nie mogła odmówić mu słuszności. Przeszła do sporego przedpokoju z oknem. Nie rozebrała się, tylko zrzuciła trzewiki i wyciągnęła się na łóżku, przykrywając kocem.

Obudziło ją pianie koguta. Było już jasno, lecz słońce jeszcze nie wzeszło. Popatrzyła na nieznane otoczenie, a gdy przypomniała sobie, gdzie jest i co tutaj robi, wstała z łóżka i zakradła do sąsiedniego pokoju. Nicky wciąż smacznie spał, major zaś siedział pochylony przy łóżku, podpierając rękami rozczochraną głowę.

Ogień w kominku wygasł, a że ranek był bardzo chłodny, bezszelestnie przeszła przez pokój i uklękła obok paleniska.

– Co pani wyprawia?

Tubalny głos majora sprawił, że podskoczyła.

– Muszę dorzucić do ognia – odparła.

– O nie, wykluczone. Przyślę sługę, żeby się tym zajął.

Stanął nad nią i wyciągnął rękę. Zela przyjęła pomoc, usiłując zignorować przyjemny dreszczyk, który przebiegł jej po ciele.

Przestraszyła się własnej reakcji na jego bliskość. Odsunęła się i nerwowo szukała w myślach tematu do rozmowy, aby przerwać krępujące milczenie.

– Jeśli chodzi o pańską historię… – zaczęła – tę, którą opowiedział pan Nicky’emu, o swoich ranach… Była bardzo brutalna, jak dla małego chłopca, niemniej wydawał się z nią zaznajomiony.

– W istocie – przyznał major. – Spytał mnie o twarz już przy naszym pierwszym spotkaniu, a potem bardzo często prosił, żebym opowiedział mu wszystko po raz kolejny. – Uśmiech na ustach majora był ledwie widoczny spod gęstej czarnej brody. – Pracowałem w lesie, kiedy się pojawił i zaproponował, że pomoże mi dokończyć pasztecik, który pani Graddon zapakowała mi do torby, bym jakoś dotrwał do końca dnia.

Zela oblała się rumieńcem

– Z pewnością uznał pan jego zachowanie za wyjątkowo impertynenckie – zauważyła.

– Ani trochę – odrzekł natychmiast. – Jego szczerość była dla mnie niczym powiew świeżości. Większość ludzi odwraca wzrok, zażenowana moją… deformacją.

– Och, najmocniej przepraszam. Mam nadzieję, że pan nie pomyślał, że ja…

Major uśmiechnął się od ucha do ucha.

– Pani wydawała się zdecydowana dodatkowo mnie zdeformować – zauważył.

Rozbawienie w jego oczach wywołało na twarzy Zeli mimowolny uśmiech.

– Muszę przyznać, że wygląda pan na… złowrogiego nieokrzesańca, choć wiem, jak bardzo jest pan życzliwy – dodała pośpiesznie, świadoma, że jeszcze bardziej się czerwieni. – Siedział pan tutaj przez całą noc i z pewnością potrzeba panu snu. Co do mnie, doskonale poradzę sobie sama, więc dziękuję, może pan …

– Och, dobrze wiem, że na mnie czas. Przyślę tu kogoś, by napalił w kominku, i każę pani Graddon przynieść śniadanie.

– Dziękuję.

Ukłonił się zdawkowo i odwrócił do drzwi.

– Panie majorze! – zawołała za nim. – A co do tego szasera, który pana zranił… Czy naprawdę trafił do niewoli?

Major zatrzymał się i popatrzył na nią uważnie.

– Owszem, tak. – Zmrużył oczy. – Może i wyglądam jak potwór, moja panno, ale gwarantuję, że nim nie jestem.

ROZDZIAŁ DRUGI

Nicky był senny i marudny, kiedy w końcu się przebudził, jednak przybyły później doktor Pannell zapewnił Zelę, że stan chłopca nie budzi obaw.

– Można oczekiwać lekkiej gorączki, ale poza tym dziecko jest w niezłej formie – oświadczył lekarz. – Myślę, że utrzymanie go nieruchomo w łóżku będzie pani największym problemem.

Była tego samego zdania, więc z ulgą powitała Reginalda, który przybył z wielkim koszem zabawek i gier.

– Wielkie nieba! – wykrzyknęła. – Major Coale uzna, że zamierzamy pozostać tu przez miesiąc.

Reginald uśmiechnął się szeroko.

– Pozwoliłem piastunce wybrać to, co spodoba się chłopcu – wyznał. – Obawiam się, że była nieco zbyt łaskawa. Sama nie może przybyć, więc postarała się zrekompensować małemu swoją nieobecność.

– A co powiedział nasz gospodarz na widok tego ogromnego kosza?

– Nie spotkałem go, ale ktoś ze służby uprzedził, że pan major jest zajęty i nie będzie go przez cały dzień. – Reginald zerknął na Nicky’ego, który beztrosko przetrząsał zawartość kosza. Następnie przeszedł z Zelą do przedpokoju. – Mam poczucie, że major nakazał słudze powiadomić mnie o tym, a także dodać, że wydał pokojówce polecenie czuwania nocą przy chłopcu. Major najwyraźniej chce mnie uspokoić i zapewnić, że nie narzuca ci się pod moją nieobecność.

– Pan major okazuje nam ogromną życzliwość.

– Szkoda tylko, że taki z niego rozczochraniec. Cóż, zapewne maskuje w ten sposób bliznę. – Reginald wzruszył ramionami. – Maria prosiła, bym ci coś przekazał, ale moim zdaniem nie ma się czym przejmować.

– W czym rzecz?

Reginald zawahał się, zanim odparł:

– Maria jest zaniepokojona. Coale miał przed wojną opinię hulaki, a jego nazwisko nieustannie gościło na stronach towarzyskich w gazetach. Jest przecież młodszym synem wicehrabiego, a stary lord Markham również miał na swoim koncie niejeden skandal. Co oczywiste, brat Coale’a odziedziczył tytuł, a z tego, co mi wiadomo, hulaka z niego pierwszej wody. Mówię tylko to, co słyszałem – dodał pośpiesznie. – Nigdy nie miałem wiele wspólnego z tą częścią rodziny, ale to teraz nieistotne. Martwimy się, że major może zdobyć… twoje względy, gdyż, jakkolwiek patrzeć, jesteśmy jego dłużnikami. Maria niepokoi się o twoje… zamiary względem majora.

– Zamiary, Reginaldzie?

– Cóż, tak – potwierdził z zakłopotaniem. – Maria powiada, że kobiece współczucie względem rannego może przerodzić się w…

Zela zaśmiała się z przymusem, przerywając szwagrowi.

– W takim razie koniecznie uspokój moją siostrę – odparła. – Gdy myślę o majorze, mam jedynie chęć go uczesać.

Reginald bawił z wizytą przez godzinę lub nieco dłużej. Potem zjawiła się Hanna, pokojówka wyznaczona do pomocy przy Nickym. Zanim podano kolację, było już jasne, że Hanna doskonale poradzi sobie w roli opiekunki, a Zela uświadomiła sobie, że problemem może być nie tyle nuda chłopca, ile jej własna.

Czuwały nocą na przemian, lecz gorączka nie powróciła. Następnego ranka przybył doktor Pannell i po badaniu oznajmił z satysfakcją, że pod koniec tygodnia chłopiec będzie mógł wrócić do domu.

– Zajrzę ponownie w piątek – zapowiedział. – Jeśli do tego czasu nie dojdzie do krwawienia, powrót do West Barton będzie jak najbardziej wskazany. Pierwsza wypróbuje pani nowy podjazd pana majora.

– Och, droga jest już ukończona? – ożywiła się Zela. – Widziałam pracujących, ale nie wiem, jak wygląda za bramą.

– Zamieniłem słowo z robotnikami, którzy zapewnili mnie, że do jutra skończą. Jej budowa jest zbawieniem dla Lesserton, wielu ludzi znalazło zatrudnienie. Problemy związane z prawem do wypasu bardzo utrudniają części z nich wyżywienie rodzin.

– Czy chodzi o spór z nowym właścicielem Lydcombe Park? Coś mi się obiło o uszy.

– W istocie, sir Oswald Evanshaw wprowadził się w marcu i teraz odbiera chłopom ziemię. – Lekarz pokręcił głową. – Naturalnie, ma swoje racje. W ostatnich latach dom kilkakrotnie zmieniał właściciela, ale nikt tam nie mieszkał, więc miejscowi przywykli do traktowania wszystkiego jak swoją własność. Zatarły się granice między gruntami Lydcombe a ziemią wieśniaków. Sir Oswald zabronił im także chodzić do Prickett Wood, więc nie mogą zbierać chrustu, jak to dotąd czynili. Zarządca sir Oswalda jest gotowy użyć siły przeciwko każdemu, kto spróbuje wejść do lasu. Do tego wypłoszył wszystkie jelenie, które teraz wyjadają trawę krowom wieśniaków. – Lekarz zamyślił się na moment, a potem uśmiechnął do Zeli. – Na szczęście major Coale jest ulepiony z zupełnie innej gliny i pozwala, by ludzie zbierali chrust w jego lesie. Dobrze się stało, że Nicky nie zranił się w Lydcombe, tylko na ziemiach majora.

Zela przyznała doktorowi rację. Z biegiem dnia zaczęła się zastanawiać, czy będzie miała okazję podziękować gospodarzowi za gościnę. Hanna dbała o chłopca, więc Zela nudziła się coraz bardziej, przesiadując w pokoju chorego.

Gdy następnego ranka zjawiła się Hanna, Zela spytała ją od niechcenia, czy major jest w domu.

– Och, nie, panienko – zaprzeczyła pokojówka. – Wyjechał bladym świtem, a pan Graddon powiedział, co by nie spodziewać się jaśnie pana majora przed kolacją.

Dygnęła i usiadła przy łóżku Nicky’ego, żeby pograć z nim w bierki. Z braku lepszego zajęcia Zela sięgnęła po koszyk z robótkami i zabrała się do haftowania. Był piękny wiosenny dzień, a w oddali rozbrzmiewało kukanie kukułki.

Gdy słońce wspięło się wysoko nad horyzont, Zela odłożyła tamborek i trochę poczytała chłopcu, podczas gdy Hanna cicho sprzątała pokój. Robinson Crusoe należał do ulubionych lektur Nicky’ego, ale w miarę upływu czasu coraz bardziej kleiły się mu oczy, aż w końcu spokojnie zasnął.

– To dla niego najlepsze – zauważyła półgłosem Hanna. – Uroczy maluch. Może panienka też sobie odpocznie? Ja tu posiedzę i go przypilnuję.

Zela westchnęła i wyjrzała przez otwarte okno.

– Właściwie mam ochotę na spacer – oznajmiła.

– To niech panienka idzie, nikt panienki nie zaczepi. Może panienka pochodzić po ogrodzie, a jak chłopiec się obudzi, zawołam przez okno.

Zela wahała się tylko przez chwilę. Wiosenny dzień był zbyt piękny, aby go marnować, więc podziękowała pokojówce, zbiegła po schodach i wyszła z domu. Odetchnąwszy świeżym powietrzem, rozejrzała się i z aprobatą zauważyła, że wokoło panuje porządek. Większość chwastów wycięto, trawniki przystrzyżono, a w ogródku warzywnym pojawiły się zaczątki ładu.

Spacerowała może przez dziesięć minut, gdy nagle dobiegł ją stukot końskich kopyt na podjeździe.

Major Coale jechał na wielkim siwym koniu.

Niewiele myśląc, Zela nieco uniosła spódnicę i podbiegła do żywopłotu, głośno wołając majora, który przystanął i wbił w nią zdumione spojrzenie.

– Nie powinna pani czuwać przy chłopcu? – spytał zaskoczony.

W odpowiedzi zrobiła wielkie oczy i wysapała zadyszana:

– Zgolił pan brodę.

– Gratuluję spostrzegawczości. Nie odpowiedziała pani jednak na moje pytanie.

– Hanna zajęła się Nickym. Dzień jest taki piękny, że po prostu musiałam na moment wyjść.

Mówiła spokojnie, niezrażona szorstkim tonem majora, co okazało się celne, bo znacznie łagodniej spytał ją o zdrowie dziecka.

– Czuje się coraz lepiej – odparła. – Jutro rano przyjdzie doktor Pannell, żeby go zbadać. Jeśli uzna, że chłopiec jest już dostatecznie silny, to zabiorę go z powrotem do West Barton.

Major skinął głową i chciał popędzić konia, lecz Zela uniosła rękę.

– Proszę, niech pan jeszcze nie odjeżdża – powstrzymała go. – Chciałam panu podziękować za wszystko, co pan dla nas zrobił.

– To nie jest konieczne.

– Moim zdaniem jest. – Uśmiechnęła się szczerze. – Myślę, że gdybym teraz pana nie zatrzymała, nie mielibyśmy okazji do ponownego spotkania przed moim wyjazdem.

Major popatrzył na nią z góry. Nie uśmiechał się, a jego szare oczy wydawały się zimne jak lód.

– Służba otrzymała polecenie zaopiekowania się panią i chłopcem – oświadczył chłodno. – Nie ma potrzeby, by pani się ze mną widziała.

– Ale ja chcę… – Speszona Zela opuściła głowę. – Okazał nam pan wielką życzliwość…

Nie odrywała wzroku od czubka trzewika, ale wyczuwała na sobie świdrujące spojrzenie majora.

– Doskonale – odparł wreszcie. – Podziękowała mi pani. Na tym koniec.

Dotknął obcasami boków konia, który posłusznie ruszył przed siebie.

– Żałuję, że w ogóle się odezwałam – burknęła Zela, poirytowana swoim zakłopotaniem. – Jak mogłam sądzić, że ten człowiek złagodnieje, kiedy mu okażę wdzięczność? Pospolity gbur.

Ledwie wypowiedziała te słowa, przyszło jej do głowy, że major Coale może być po prostu samotny. Pani Graddon wspominała, że niegdyś chętnie bawił na salonach. Opryskliwość i niechlujny wygląd służą mu zapewne do odstraszania ludzi, pomyślała.

– Skoro tak, to nie moja sprawa – powiedziała Zela do pobliskiego krzewu rozmarynu. – Każdy niesie swój krzyż, a nie wszyscy mogą odciąć się od świata i w odosobnieniu pławić w swoim nieszczęściu.

Doktor Pannell zjawił się następnego dnia. W trakcie badania Nicky’ego Zela spytała, czy mogą wracać do domu.

– Obawiam się, że nie, moja droga – odparł z westchnieniem lekarz.

– A mówił pan, że w piątek – przypomniała Zela z rozczarowaniem w głosie. – Matka Nicky’ego bardzo się martwi.

– Sądziłem, że droga budowana przez majora będzie gotowa. Teraz powiedziano mi, że dopiero jutro ukończą prace. Cierpliwości, moja droga. Major Coale obiecał, że jego ludzie będą harowali do późnej nocy.

Musiała się tym zadowolić. Nick zaś wydawał się całkiem ucieszony przedłużającym się pobytem w Rooks Tower.

Po lekkim obiedzie Zela zostawiła chłopca z Hanną i książką, sama zaś wyruszyła na poszukiwania pani Graddon, by zaoferować jej pomoc. Okazało się jednak, że poczciwa gospodyni wyjechała do Lesserton po zapasy. Nie chcąc jeszcze wracać do pokoju dziecka, Zela zarzuciła chustę na ramiona i udała się na spacer.

Tym razem postanowiła przejść na front domu i zwiedzić wybudowaną w klasycznym stylu oranżerię. Duże okna były rozdzielone gustownymi kolumnami zwieńczonymi eleganckim frontonem. Pośrodku znajdowały się przeszklone podwójne drzwi. Choć kamienna konstrukcja wydawała się solidna, drewniane elementy były mocno zużyte, a kilka rozbitych szyb należało wymienić.

Zela ze zdumieniem przekonała się, że drzwi są otwarte. Zaintrygowana, ostrożnie weszła do środka i rozejrzała się. Oranżeria była jednak całkiem pusta.

Nagle dostrzegła na ścianie cień i się odwróciła.

– Hm – dobiegło ją znajome mruknięcie.

Domyśliła się, że major Coale właśnie wrócił z konnej przejażdżki. Oficerki uwalane były błotem, na brązowym długim żakiecie widniała warstwa pyłu. Nie zdjął kapelusza o szerokim rondzie, a ponieważ stał tyłem do słońca, nie dostrzegała jego miny. Niezobowiązująco machnęła ręką.

– Chyba… nie ma pan nic przeciwko temu? – zapytała.

– A z jakiego powodu? – Wszedł do oranżerii, a Zela nagle odniosła wrażenie, że przestrzeń wokół niej się skurczyła. – Dostrzegłem uchylone drzwi i postanowiłem sprawdzić, kto tu myszkuje. I cóż pani myśli o oranżerii?

– Należałoby ją nieco wyremontować… – zaczęła ostrożnie.

– Zamierzam ją zburzyć – oznajmił bez ogródek.

– O, nie! – Przyłożyła dłoń do ust. – Najmocniej przepraszam – dodała sztywno. – Naturalnie, tylko pan może zdecydować o losach tego budynku.

– W rzeczy samej, jednak jestem ciekaw pani opinii. Co zrobiłaby pani na moim miejscu?

– Zamówiłabym nowe okna i drzwi – odparła bez wahania – i zaczęłabym wykorzystywać ów budynek zgodnie z jego przeznaczeniem.

– Na wszystko ma pani gotową odpowiedź – zauważył z przekąsem.

Zela wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.

– Powinnam wracać.

– Odprowadzę panią.

Pośpiesznie wyszła z oranżerii. Major po chwili zrównał z nią krok.

– Jutro nas pani opuści – zauważył. – Wiem o tym od doktora Pannella, którego spotkałem na drodze . Z pewnością chętnie wróci pani do West Barton.

– Owszem – przyznała i odetchnęła głęboko. – Proszę mnie źle nie zrozumieć, okazał nam pan mnóstwo życzliwości, a służba pana spełniała wszystkie nasze życzenia.

– Ale?

Poprawiła chustę.

– Cieszę się, że ponownie znajdę się w dorosłym towarzystwie – wyjawiła i natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język. – Proszę nie myśleć, że się uskarżam. Czuję się odpowiedzialna za Nicky’ego i nie mogłabym zostawić go tutaj samego.

– Niemniej zatęskniła pani za inteligentną rozmową?

– Otóż to – przytaknęła zadowolona, że major ją rozumie. – Gdy mieszkałam w domu w Cardinham, prowadziłam z papą wielogodzinne dysputy.

– Na jakie tematy?

– Och, dowolne! Gawędziliśmy o polityce, muzyce, książkach. W West Barton jest podobnie, choć moją siostrę pochłonęła obecnie opieka nad niemowlęciem. Jednak gdy Reginald przebywa w domu, chętnie wdajemy się w ożywione dyskusje. – Zarumieniła się. – Przepraszam, oczywiście jestem panu dozgonnie wdzięczna za wszystko, co pan dla nas uczynił.

– Tak, wiem, już to pani mówiła. Niemniej wygląda na to, że zaniedbuję obowiązki gospodarza. – Zatrzymał się przed drzwiami wejściowymi. – Może zechciałaby pani zjeść dzisiaj kolację w moim towarzystwie?

Propozycja była tak nieoczekiwana, że Zela zaniemówiła.

– Naturalnie, to nie wchodzi w grę – odpowiedział sam sobie major. – Proszę zapomnieć…

– Ależ oczywiście – przerwała mu pośpiesznie. – Z ogromną chęcią zjem kolację w pańskim towarzystwie.

Nie mogła uwierzyć, że się zgodziła. Najwyraźniej postradałam rozum, pomyślała. Przez krótką chwilę jednak, zamiast chłodu i niechęci, dostrzegła w oczach majora tęsknotę i głębokie pragnienie.

– Nie będzie przyzwoitki – uprzedził major i pytająco uniósł brwi.

– W domu jest przecież Nicky, a także pańska gospodyni.

Przez moment wpatrywał się w nią surowo.

– Zatem doskonale. Zobaczymy się na kolacji.

Dotknął kapelusza, obrócił się na pięcie i odmaszerował ku stajniom.

Zela posępnie przyjrzała się sukniom, które leżały na łóżku. Ktoś, kto spakował jej odzież, najwyraźniej założył, że spędzi cały czas przy potrzebującym opieki dziecku. Nie miała stroju odpowiedniego na kolację z majorem. Ostatecznie postanowiła zadowolić się żółtą muślinową suknią z zieloną przepaską w talii i szalem do kompletu.

Przez kilka ostatnich godzin zastanawiała się, dlaczego major zaprosił ją na wspólny posiłek. Ostatecznie doszła do wniosku, że są dwa powody: po pierwsze, uprzejmość, po drugie, doskwierająca mu samotność. Gdyby choć przez moment sądziła, że wpadła majorowi w oko, z pewnością odrzuciłaby zaproszenie.

Zela nie żywiła złudzeń. W lustrze wyraźnie widziała nieszczególnie urodziwą osobę – zbyt szczupłą, o brązowych włosach, które nie były ani modnie ciemne, ani atrakcyjnie jasne. Co więcej, w wieku dwudziestu dwóch lat miała pełne prawo uważać się za starą pannę.

Czasem powracała myślami do pogodnej, roześmianej młódki z iskrą w oku, jaką była, mając osiemnaście lat. U progu dorosłego życia była zakochana i widziała przed sobą tylko szczęście. Rok później wszystko się zmieniło. Utraciła miłość, szczęśliwą przyszłość i radość życia. Gdy teraz patrzyła na siebie, nie widziała niczego, co mogłoby pociągać mężczyzn.

Pięć minut przed ustaloną godziną Zela pokazała się Nicky’emu.

– I jak? – spytała. – Ujdzie?

Chłopiec zmarszczył nos.

– Chciałbym z tobą iść, ciociu – powiedział z westchnieniem.

– Też bym tego chciała, słonko – odparła szczerze.

Była coraz bardziej zdenerwowana.

– Po kolacji ułożymy układankę – odezwała się rozpromieniona Hanna. – A panienka niech idzie i miło spędzi czas. O nas proszę się nie martwić, znajdziemy sobie zajęcie.

Zela z ciężkim sercem zeszła na parter. Nie miała pojęcia, gdzie szukać salonu, więc stanęła pośrodku holu. Nie musiała długo czekać, gdyż niemal natychmiast zjawił się Graddon.

– Tędy, jaśnie panienko, za pozwoleniem – powiedział i poprowadził ją do pokoju sąsiadującego z gabinetem majora. Otworzył drzwi i Zela ujrzała dość ciemne pomieszczenie. Kiedy się zorientowała, że jest sama, rozejrzała się dookoła. Pokój był długi, z wysokim sufitem, a na purpurowych ścianach wisiały wielkie obrazy, przedstawiające mężczyzn i kobiety w jasnych perukach oraz strojach z ubiegłego stulecia. Wyróżniało się tylko jedno dzieło: zawieszony nad kominkiem portret młodej damy o gęstych włosach, które spływały jej na ramiona. Zela podeszła bliżej. Nieznajoma miała zdecydowane, nieustraszone spojrzenie i stanowczo zaciskała pełne wargi. Wydawała się dziwnie znajoma.

– To moja siostra Serena.

Drgnęła, odwróciła się i zobaczyła stojącego za sobą majora.

– Och, nie usłyszałam pana… – Zdążyła ugryźć się w język, nim dodała: „szurania”. Zarumieniona, pośpiesznie odwróciła się do obrazu. – Moim zdaniem ogromnie pana przypomina.

Major zaśmiał się chrapliwie.

– Być może dawniej tak było – rzekł. – Ja i Jasper wołaliśmy na nią Sally. Trzeba przyznać, że była dzikuską i uparciuchem jakich mało. Potem wyszła za mąż i obecnie jest ucieleśnieniem szacowności.

– A czy jest szczęśliwa?

– Niebywale.

Zela spojrzała na gospodarza. Choć już widziała go bez brody, gładko ogolona twarz nadal ją zaskakiwała. Gęste ciemne włosy przyczesał i przewiązał wstążką, więc blizna była teraz widoczna w całej rozciągłości. Biegła od lewej skroni przez brew i kość policzkową aż do brody.

Major spoglądał nieco wyzywająco na Zelę. Uświadomiła sobie, że najwyraźniej spodziewał się, że odwróci się z obrzydzeniem. Jednak nie zamierzała tego robić. Nie wiedząc, jak się zachować, uśmiechnęła się uprzejmie.

– Wygląda pan szalenie elegancko – oświadczyła.

Nieufne spojrzenie majora znikło.

– Dziękuję pani. – Lekko pochylił głowę. – Jak mniemam, to typowy strój, w jakim zasiada się do kolacji.

Oboje wiedzieli, że Zela nie miała na myśli fraka ze śnieżnobiałą kamizelką ani bryczesów do kolan. Niemniej uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

– Pańskie ubranie w niczym nie przypomina tego, które miał pan na sobie przy okazji naszego pierwszego spotkania – zauważyła.

– To strój do pracy w lesie. Surdut jest luźny w ramionach, więc mogę wygodnie brać zamach siekierą. – Umilkł na moment. – Od pani Graddon wiem, że w kuchni doszło do pewnego zamieszania, i musimy poczekać na kolację. – Uśmiechnął się kącikiem ust. – Pani Graddon to wspaniała osoba, ale jak sądzę, świadomość, że w kolacji będzie uczestniczył gość, doprowadziła do zwarzenia się sosu.

– Trudno przygotować prawdziwie udany sos – skomentowała ostrożnie Zela.

– Może zaczekamy na tarasie? – zaproponował major.

Skinęła głową i dała się zaprowadzić na drugi koniec pokoju, do przeszklonych drzwi znajdujących się między wysokimi oknami.

– Jak pani widzi, dom jest cokolwiek zaniedbany – powiedział z westchnieniem major, przepuszczając ją przodem.

Sam również wyszedł i niemal natychmiast pochylił się, żeby wyrwać chwast wyrosły między płytami chodnikowym.

– Ogród różany zachował się w całkiem niezłej kondycji – zauważyła Zela. – Wystarczy poświęcić mu trochę czasu, aby nabrał znośnego wyglądu.

– Czyżby? – zdumiał się. – Gdy zaglądałem tam ostatnio, rośliny były zupełnie zapuszczone.