Metastazy rozkoszy. Sześć esejów o kobietach i przyczynowości - Slavoj Zizek - ebook

Metastazy rozkoszy. Sześć esejów o kobietach i przyczynowości ebook

Slavoj Zizek

4,0

Opis

Fascynująca jazda bez trzymanki od filozofii Habermasa i Hegla po kino Davida Lyncha i mizoginię Ottona Weiningera… i oczywiście z powrotem.

 

Wszystko, co chcieliście wiedzieć o kobietach (i o mężczyznach też), ale baliście się zapytać mamy i taty. Najsłynniejszy filozoficzny DJ włącza swój intelektualny mikser, by wprawić czytelnika w chwilowe osłupienie, ale zaraz potem pozwala mu w pełni zrozumieć swoje zawiłe koncepcje.

 

Jeśli ci jeszcze mało, przeczytaj zawarty w książce obszerny wywiad Žižka z samym sobą, w którym żołnierskimi słowami wyjaśnia on sam sobie po kolei co trudniejsze „kawałki” z Hegla i Lacana („znaczące fallusa” też).

 

Dla Slavoja dyskusja o Lacanie i Heglu to jak oddychanie.
Judith Butler

 

Žižek to najbardziej godny podziwu i błyskotliwy przedstawiciel psychoanalizy, a tak naprawdę teorii kultury w ogóle.
Terry Eagleton

 

Gigant z Ljubliany dostarcza największego intelektualnego haju od czasów Anty-Edypa.
„Village Voice”

 

 

Slavoj Žižek (1949) - słoweński filozof, socjolog i krytyk kultury. Jedna z najważniejszych postaci współczesnej sceny teoretycznej i jeden z najbardziej znanych intelektualistów na świecie. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazały się m.in. jego książki W obronie przegranych spraw (2008), Kruchy absolut (2009) i Od tragedii do farsy (2011).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 463

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Sla­voj Żi­żek, Me­ta­sta­zy roz­ko­szy. Sześć ese­jów o ko­bie­tach i przy­czy­no­wo­ści

Ty­tuł ory­gi­na­łu: The Me­ta­sta­ses of En­joy­ment: Six Es­says on Wo­man and Cau­sa­li­ty

War­sza­wa 2013

Co­py­ri­ght © by Sla­voj Żi­żek, 1994

Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Kry­ty­ki Po­li­tycz­nej, 2013

Wy­da­nie pierw­sze

Prin­ted in Po­land

ISBN 978-83-63855-47-5

Wy­daw­nic­two Kry­ty­ki Po­li­tycz­nej

Se­ria Idee* 38

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Se­ria Idee■38

Se­ria wpro­wa­dza w pol­ski obieg idei naj­waż­niej­sze pra­ce z za­kre­su fi­lo­zo­fii i so­cjo­lo­gii po­li­tycz­nej, teo­rii kul­tu­ry i sztu­ki. W se­rii pu­bli­ko­wa­ne są prze­kła­dy, a tak­że pra­ce pol­skich au­to­rów oraz wzno­wie­nia. Jej głów­nym ce­lem jest sys­te­ma­tycz­na bu­do­wa in­te­lek­tu­al­nej bazy dla ru­chów le­wi­co­wych oraz ak­tyw­ne włą­cza­nie w pol­skie de­ba­ty pu­blicz­ne no­wych dys­kur­sów kry­tycz­nych. Cho­dzi o ra­dy­kal­ną zmia­nę ję­zy­ka pu­blicz­ne­go, a co za tym idzie – spo­so­bów my­śle­nia o naj­istot­niej­szych kwe­stiach współ­cze­sno­ści.

Wprowadzenie

Od Sarajewa do Hitchcocka… i z powrotem

Gdzie moż­na do­strzec roz­kosz jako czyn­nik po­li­tycz­ny w naj­czyst­szej for­mie? Słyn­ne zdję­cie z cza­sów na­zi­stow­skich po­gro­mów an­ty­se­mic­kich przed­sta­wia prze­ra­żo­ne­go ży­dow­skie­go chłop­ca, za­pę­dzo­ne­go w róg i oto­czo­ne­go przez gru­pę Niem­ców. To wy­jąt­ko­wo in­te­re­su­ją­ca gru­pa, po­nie­waż wy­raz twa­rzy jej człon­ków od­da­je całą ska­lę po­ten­cjal­nych re­ak­cji ludz­kich. Je­den z nich „roz­ko­szu­je się sy­tu­acją” w bez­po­śred­ni, idio­tycz­ny spo­sób; dru­gi jest wy­raź­nie prze­stra­szo­ny (być może ma prze­czu­cie, że mógł­by być na­stęp­ny?); trze­ci skry­wa pod ma­ską obo­jęt­no­ści do­pie­ro co roz­bu­dzo­ną cie­ka­wość, itd., aż do je­dy­ne­go w swo­im ro­dza­ju wy­ra­zu twa­rzy pew­ne­go mło­de­go męż­czy­zny, któ­ry jest całą spra­wą ewi­dent­nie za­że­no­wa­ny, a na­wet znie­sma­czo­ny, przy czym nie po­tra­fi od­dać się tej sy­tu­acji cał­ko­wi­cie, choć jest nią za­fa­scy­no­wa­ny i spra­wia mu to in­ten­syw­ną roz­kosz, znacz­nie wy­kra­cza­ją­cą poza głu­po­tę bez­po­śred­niej przy­jem­no­ści.  T o   o n   j e s t   n a j g r o ź n i e j s z y: jego ro­ze­dr­ga­ne nie­zde­cy­do­wa­nie ści­śle po­kry­wa się z nie­po­wta­rzal­nym wy­ra­zem twa­rzy Czło­wie­ka-Szczu­ra, do­strze­żo­nym przez Freu­da w chwi­li, gdy Czło­wiek-Szczur re­la­cjo­no­wał hi­sto­rię szczu­rzej tor­tu­ry: „We wszyst­kich waż­niej­szych mo­men­tach opo­wie­ści za­uwa­ża się u pa­cjen­ta szcze­gól­nie skom­pli­ko­wa­ny wy­raz twa­rzy, któ­ry po­tra­fię roz­szy­fro­wać tyl­ko jako gro­zę wy­wo­ła­ną wła­sną, nie­zna­ną jed­nak roz­ko­szą”1.

Ta roz­kosz jest pier­wot­nym ele­men­tem ge­ne­ra­tyw­nym, a jej me­ta­sta­zy (prze­miesz­cze­nia) roz­kła­da­ją się na dwa ści­śle sprzę­gnię­te ze sobą cią­gi: ten po­li­tycz­ny i ten sek­su­al­ny; tłu­ma­czą one rów­nież po­dział ni­niej­szej książ­ki na dwie czę­ści. Jak jed­nak mamy ro­zu­mieć to sprzęg­nię­cie? Je­sie­nią 1992 roku, tuż po wy­gło­sze­niu prze­ze mnie wy­kła­du o Hitch­coc­ku na pew­nej ame­ry­kań­skiej uczel­ni, ktoś z pu­blicz­no­ści za­py­tał z obu­rze­niem: „Jak może pan mó­wić o tak bła­hym te­ma­cie, kie­dy pana były kraj gi­nie w ogniu woj­ny?”. Od­po­wie­dzia­łem: „Jak w Sta­nach Zjed­no­czo­nych  m o ż n a m ó w i ć  o  H i t c h c o c k u?”.   Nie ma w tym nic trau­ma­tycz­ne­go, je­śli za­cho­wu­ję się, jak przy­stoi ofie­rze, i daję świa­dec­two strasz­nym wy­da­rze­niom w mo­jej by­łej oj­czyź­nie – ta­kie za­cho­wa­nie może tyl­ko wzbu­dzić li­tość i fał­szy­we po­czu­cie winy, bę­dą­ce re­wer­sem nar­cy­stycz­ne­go za­do­wo­le­nia, czy­li ne­ga­ty­wem świa­do­mo­ści mo­ich słu­cha­czy, że oni mają się do­brze, gdy tym­cza­sem moje spra­wy mają się źle. Ale na­ru­szam mil­czą­cy za­kaz w mo­men­cie, kie­dy za­czy­nam za­cho­wy­wać się tak jak oni i mó­wić o Hitch­coc­ku, a nie o gro­zie woj­ny w by­łej Ju­go­sła­wii…

Moje do­świad­cze­nie wie­le mówi o tym, co dla za­chod­nie­go spoj­rze­nia jest rze­czy­wi­ście nie­zno­śne w bał­kań­skim kon­flik­cie. Wy­star­czy od­wo­łać się do ty­po­wych do­nie­sień z ob­lę­żo­ne­go Sa­ra­je­wa. Re­por­te­rzy ry­wa­li­zu­ją ze sobą o to, któ­ry z nich wy­naj­dzie bar­dziej od­ra­ża­ją­cą sce­nę: ro­ze­rwa­ne na strzę­py dzie­cię­ce cia­ła, zgwał­co­ne ko­bie­ty, za­gło­dze­ni więź­nio­wie. Wszyst­ko to jest do­sko­na­łą po­żyw­ką dla za­chod­nich oczu. Jed­nak me­dia są znacz­nie bar­dziej oszczęd­ne w sło­wach do­ty­czą­cych in­ne­go fak­tu: miesz­kań­cy Sa­ra­je­wa roz­pacz­li­wie pró­bu­ją za­cho­wać po­zo­ry nor­mal­ne­go ży­cia. Uoso­bie­niem tra­ge­dii Sa­ra­je­wa jest pe­wien star­szy czło­wiek, urzęd­nik, któ­ry każ­de­go dnia, tak jak przed woj­ną, idzie pie­szo do biu­ra, choć na któ­rymś skrzy­żo­wa­niu musi przy­spie­szyć kro­ku, po­nie­waż na po­bli­skim wzgó­rzu czai się serb­ski snaj­per; jest nim dzia­ła­ją­ca „nor­mal­nie” dys­ko­te­ka, mimo że w tle sły­chać wy­bu­chy bomb, i mło­da ko­bie­ta prze­dzie­ra­ją­ca się przez ru­iny do sądu, aby do­stać roz­wód, bo w ten spo­sób bę­dzie mo­gła za­cząć nowe ży­cie z ko­chan­kiem; wresz­cie nu­mer bo­śniac­kie­go mie­sięcz­ni­ka po­świę­co­ne­go kinu, któ­ry uka­zał się wio­sną 1993 roku i za­mie­ścił ese­je o Scor­se­sem i Al­mo­dó­va­rze…

To nie róż­ni­ca jest nie­zno­śna. Nie­zno­śny jest na­to­miast fakt, że w pew­nym sen­sie żad­nej róż­ni­cy nie ma nie ma w Sa­ra­je­wie eg­zo­tycz­nych, spra­gnio­nych krwi „Bał­kań­czy­ków”, są tam po pro­stu nor­mal­ni oby­wa­te­le, tacy sami jak my. Z chwi­lą, gdy w peł­ni fakt ten do­strze­ga­my, gra­ni­ca od­dzie­la­ją­ca „nas” od „nich” od­sła­nia się w ca­łej swej ar­bi­tral­no­ści i je­ste­śmy zmu­sze­ni wy­rzec się bez­piecz­ne­go dy­stan­su ze­wnętrz­nych ob­ser­wa­to­rów. Jak we wstę­dze Möbiu­sa część i ca­łość zbie­ga­ją się ze sobą, więc nie da się już wy­zna­czyć wy­raź­nej i nie­dwu­znacz­nej li­nii po­dzia­łu mię­dzy nami, ży­ją­cy­mi w „praw­dzi­wym” po­ko­ju, a miesz­kań­ca­mi Sa­ra­je­wa, któ­rzy, na ile to moż­li­we, stwa­rza­ją po­zo­ry, że żyją w po­ko­ju. Je­ste­śmy też zmu­sze­ni przy­znać, że w pew­nym sen­sie my rów­nież na­śla­du­je­my po­kój, ży­je­my w fik­cji po­ko­ju. Sa­ra­je­wo nie jest wy­spą czy wy­jąt­kiem we­wnątrz mo­rza nor­mal­no­ści; wręcz prze­ciw­nie, ta rze­ko­ma nor­mal­ność sama jest wy­spą fik­cji w ob­sza­rze po­wszech­nych dzia­łań wo­jen­nych.

Wła­śnie to usi­łu­je­my po­mi­nąć, styg­ma­ty­zu­jąc ofia­rę – czy­li umiesz­cza­jąc ją w męt­nym ob­sza­rze mię­dzy dwie­ma śmier­cia­mi: jak gdy­by ofia­ra była  p a r i a s e m, ro­dza­jem ży­we­go tru­pa za­mknię­te­go w uświę­co­nej, fan­ta­stycz­nej prze­strze­ni.

Do­świad­cze­nie to tłu­ma­czy teo­re­tycz­ny i po­li­tycz­ny kon­tekst mo­jej książ­ki. Część pierw­sza ana­li­zu­je struk­tu­ral­ną rolę prze­mo­cy w póź­nym ka­pi­ta­li­zmie, kre­śląc tym sa­mym szer­sze po­li­tycz­no-ide­olo­gicz­ne tło dla współ­cze­snych scen gro­zy w Bo­śni. Część dru­ga na­to­miast kon­cen­tru­je się na pe­ry­pe­tiach po­sta­ci ko­bie­ty w no­wo­cze­snej sztu­ce i ide­olo­gii. Jej ce­lem jest „oca­le­nie” dla no­wo­cze­snej my­śli au­to­rów, któ­rych z re­gu­ły od­rzu­ca się jako bez­na­dziej­nych re­ak­cjo­ni­stów. Obie czę­ści Me­ta­stazroz­ko­szy, któ­re wbrew po­zo­rom nie na­le­żą do dwóch róż­nych ob­sza­rów: ana­li­zy po­li­tycz­nej i stu­diów kul­tu­ro­wych, od­no­szą się do sie­bie jak dwie po­wierzch­nie wstę­gi Möbiu­sa – po­su­wa­jąc się na­przód wy­star­cza­ją­co da­le­ko po jed­nej po­wierzch­ni, znaj­dzie­my się na­gle na po­wierzch­ni od­wrot­nej. Za­war­ta w czę­ści pierw­szej ana­li­za ide­olo­gii pro­wa­dzi do usta­no­wie­nia re­la­cji po­mię­dzy prze­mo­cą a jo­uis­san­ce fémi­ni­ne; na­to­miast roz­pa­try­wa­nie dys­kur­syw­ne­go sta­tu­su ko­biet w czę­ści dru­giej prze­miesz­cza się w stro­nę te­ma­ty­ki re­la­cji wła­dzy.

CZĘŚĆ I Przyczyna

ROZDZIAŁ 1 Impas „represywnej desublimacji”

Jed­nym z cy­klicz­nych ry­tu­ałów na­sze­go ży­cia in­te­lek­tu­al­ne­go jest to, że co kil­ka lat okre­śla się psy­cho­ana­li­zę jako démo­dé, prze­sta­rza­łą, mar­twą i osta­tecz­nie po­grze­ba­ną. Stra­te­gia ta­kich ata­ków jest do­brze prze­ćwi­czo­na i za­wie­ra trzy głów­ne wąt­ki:

■ po­ja­wia się ja­kaś nowa „re­we­la­cja” do­ty­czą­ca „na­uko­we­go” czy też oso­bi­ste­go pro­wa­dze­nia się Freu­da – po­wiedz­my, jego do­mnie­ma­na uciecz­ka od rze­czy­wi­sto­ści oj­cow­skie­go uwie­dze­nia (na przy­kład: The As­sault on Truth Jef­freya Mas­so­na);

■ po­da­wa­na jest w wąt­pli­wość sku­tecz­ność te­ra­pii psy­cho­ana­li­tycz­nej: je­śli taka te­ra­pia w ogó­le dzia­ła, sku­tecz­ność jest wy­ni­kiem su­ge­stii ana­li­ty­ka, przy czym wąt­pli­wość tę wspie­ra­ją z re­gu­ły po­ja­wia­ją­ce się co kil­ka lat do­nie­sie­nia o prze­ło­mo­wych do­ko­na­niach w bio­lo­gii, na przy­kład wresz­cie od­kry­te neu­ro­no­we pod­ło­że za­bu­rzeń men­tal­nych…;

■ za­prze­cza się na­uko­wej po­zy­cji psy­cho­ana­li­zy: psy­cho­ana­li­za to w naj­lep­szym wy­pad­ku cie­ka­wy i pro­wo­ka­cyj­ny li­te­rac­ko-me­ta­fo­rycz­ny opis spo­so­bu dzia­ła­nia na­sze­go umy­słu; na pew­no nie jest to na­uka zdol­na sfor­mu­ło­wać ja­sne za­leż­no­ści przy­czy­no­we.

Z per­spek­ty­wy ma­te­ria­li­zmu hi­sto­rycz­ne­go dużo cie­kaw­sza od nie­uchron­nej kry­ty­ki ta­kich ata­ków jest ich in­ter­pre­ta­cja jako wy­znacz­ni­ka sta­nu ide­olo­gii w da­nym mo­men­cie hi­sto­rycz­nym. Ła­two wy­ka­zać, że współ­cze­sne nam od­ra­dza­nie się teo­rii uwie­dze­nia (sek­su­al­ne mo­le­sto­wa­nie dziec­ka przez ro­dzi­ców jako przy­czy­na póź­niej­szych za­bu­rzeń psy­chicz­nych) po­zo­sta­je głu­che na za­sad­ni­czy po­gląd Freu­da o fan­ta­zma­tycz­nym cha­rak­te­rze trau­my – in­ny­mi sło­wy, od­rzu­ca się w ten spo­sób au­to­no­mię dzie­dzi­ny psy­chicz­nej i utwier­dza tra­dy­cyj­ną kon­cep­cję li­ne­ar­ne­go łań­cu­cha skut­ko­wo-przy­czy­no­we­go. Sen­sow­niej by­ło­by jed­nak usy­tu­ować to od­ro­dze­nie w kon­tek­ście nar­cy­stycz­nej do­mi­nan­ty pod­mio­to­wo­ści póź­ne­go ka­pi­ta­li­zmu, w któ­rej ra­mach „inny” jako taki – rze­czy­wi­sty, po­żą­da­ją­cy inny – jest do­świad­cza­ny jako pew­ne trau­ma­tycz­ne za­bu­rze­nie, jako coś, co gwał­tow­nie za­kłó­ca do­mknię­tą rów­no­wa­gę mo­je­go „ja”. Nie­za­leż­nie od tego, co robi inny lub inna – pie­ści mnie, pali pa­pie­ro­sa, sta­wia mi za­rzut, lu­bież­nie na mnie spo­glą­da czy na­wet  n i e  śmie­je się wy­star­cza­ją­co szcze­rze z mo­ich żar­tów – jest to (przy­najm­niej po­ten­cjal­nie) na­ru­sze­niem mo­jej prze­strze­ni2.

Teo­re­tycz­nie wszyst­kie te ata­ki sku­pia­ją się na za­gad­nie­niu przy­czy­no­wo­ści. Albo przyj­mu­je się sta­no­wi­sko „na­uko­we” i oskar­ża psy­cho­ana­li­zę o to, że nie po­tra­fi sfor­mu­ło­wać kon­kret­nych, we­ry­fi­ko­wal­nych praw przy­czy­no­wych, albo przyj­mu­je się sta­no­wi­sko Ge­iste­swis­sen­scha­ften (nauk hu­ma­ni­stycz­nych) i oskar­ża psy­cho­ana­li­zę o to, że „urze­czo­wia” dia­lek­ty­kę mię­dzy­pod­mio­to­wą, spro­wa­dza­jąc ją do splo­tu związ­ków przy­czy­no­wych, a tym sa­mym re­du­ku­je ży­we­go czło­wie­ka do roli ma­rio­net­ki na ła­sce nie­świa­do­mych me­cha­ni­zmów. Dla­te­go je­dy­nym spo­so­bem, by sku­tecz­nie te za­rzu­ty ode­przeć, jest do­ko­na­nie ca­ło­ścio­wej oce­ny sta­no­wi­ska, ja­kie psy­cho­ana­li­za zaj­mu­je wo­bec tra­dy­cyj­nej pary Na­tur­wis­sen­scha­ften (na­uki przy­rod­ni­cze) i Ge­iste­swis­sen­scha­ften (na­uki hu­ma­ni­stycz­ne) – czy­li de­ter­mi­ni­zmu przy­czy­no­we­go i her­me­neu­ty­ki. Aby uzmy­sło­wić so­bie praw­dzi­wą do­nio­słość Freu­dow­skiej re­wo­lu­cji, war­to od cza­su do cza­su za­dać so­bie trud po­wro­tu do pod­staw, czy­li do tych naj­bar­dziej „na­iw­nych”, ele­men­tar­nych py­tań. Czy psy­cho­ana­li­za jest ra­dy­kal­ną wer­sją de­ter­mi­ni­zmu psy­chicz­ne­go, czy Freud to „bio­log umy­słu”, czy psy­cho­ana­li­za de­ma­sku­je sam umysł jako igrasz­kę nie­świa­do­me­go de­ter­mi­ni­zmu i w kon­se­kwen­cji jego wol­ność jako złu­dze­nie? Albo, prze­ciw­nie, czy psy­cho­ana­li­za to do­głęb­na her­me­neu­ty­ka, któ­ra otwie­ra nową dzie­dzi­nę dla ana­li­zy zna­cze­nia, wy­ka­zu­jąc, na­wet w przy­pad­ku po­zor­nie czy­sto fi­zjo­lo­gicz­ne­go, cie­le­sne­go za­bu­rze­nia, że nadal mamy do czy­nie­nia z dia­lek­ty­ką zna­cze­nia, ze znie­kształ­co­ną ko­mu­ni­ka­cją pod­mio­tu z sa­mym sobą i ze swym In­nym? Pierw­sze, na co trze­ba tu­taj zwró­cić uwa­gę, to fakt, że wspo­mnia­ny du­alizm od­zwier­cie­dla się w sa­mej teo­re­tycz­nej bu­dow­li Freu­da, w for­mie du­ali­zmu meta­psy­cho­lo­gicz­nej  t e o r i i   p o p ę d ó w  (faza oral­na, anal­na, fal­licz­na itd.), opar­tej na fi­zy­kal­no-bio­lo­gi­stycz­nej me­ta­fo­ry­ce „me­cha­ni­zmów”, „ener­gii” i „faz” oraz na in­ter­pre­ta­cjach snów, żar­tów, psy­cho­pa­to­lo­gii ży­cia co­dzien­ne­go, symp­to­mów, któ­re po­zo­sta­ją w ca­ło­ści w ob­rę­bie dzie­dzi­ny zna­cze­nia.

Czy du­alizm ten do­wo­dzi, że Freud nie roz­wią­zał an­ta­go­ni­zmu po­mię­dzy przy­czy­no­wo­ścią a sen­sem? Czy moż­na obie te stro­ny po­łą­czyć w „jed­no­li­tą teo­rię freu­dow­skie­go pola”, by przy­wo­łać traf­ne ein­ste­inow­skie sfor­mu­ło­wa­nie Ja­cqu­es’a-Ala­ina Mil­le­ra? Wi­dać wy­raź­nie, że roz­wią­za­nia nie da się zna­leźć w pseu­do­dia­lek­tycz­nej „syn­te­zie” obu stron czy w przed­sta­wia­niu jed­nej stro­ny jako klu­cza do tej dru­giej. W rów­nej mie­rze mo­że­my so­bie wy­obra­zić po­ję­cie przy­czy­no­we­go de­ter­mi­ni­zmu psy­chi­ki jako wzor­co­wy przy­pa­dek obiek­ty­wi­stycz­ne­go „urze­czo­wie­nia”, przy­pa­dek po­zy­ty­wi­stycz­ne­go błęd­ne­go roz­po­zna­nia wła­ści­wej, su­biek­tyw­nej dia­lek­ty­ki zna­cze­nia, co spro­wa­dzić dzie­dzi­nę zna­cze­nia do ilu­zo­rycz­ne­go do­świad­cze­nia sie­bie, re­gu­lo­wa­ne­go przez ukry­te me­cha­ni­zmy przy­czy­no­we. Może za­tem praw­dzi­wej do­nio­sło­ści Freu­dow­skiej re­wo­lu­cji na­le­ża­ło­by szu­kać w spo­so­bie, w jaki pod­wa­ża ona samą opo­zy­cję her­me­neu­ty­ki i wy­ja­śnie­nia przy­czy­no­we­go, opo­zy­cję sen­su i przy­czy­no­wo­ści? Do­tych­czas for­mal­na kon­cep­cja psy­cho­ana­li­zy jako na­uki kwe­stio­nu­ją­cej opo­zy­cję her­me­neu­ty­ki i przy­czy­no­we­go ob­ja­śnia­nia po­cho­dzi­ła je­dy­nie z dwóch źró­deł: Szko­ły Frank­furc­kiej i Ja­cqu­es’a La­ca­na.

Teo­ria kry­tycz­na prze­ciw­ko „re­wi­zjo­ni­zmo­wi” psy­cho­ana­li­tycz­ne­mu

Na dłu­go przed La­ca­nem Szko­ła Frank­furc­ka sfor­mu­ło­wa­ła wła­sny pro­jekt „po­wro­tu do Freu­da” jako wy­zwa­nia dla „re­wi­zjo­ni­zmu” psy­cho­ana­li­tycz­ne­go. Za­rys tego „po­wro­tu do Freu­da” po­mo­że nam na­kreś­lić książ­ka So­cial Am­ne­sia3 Rus­sel­la Ja­co­by’ego. Jak wska­zu­je pod­ty­tuł – A Cri­ti­que of Con­for­mist Psy­cho­lo­gy from Ad­ler to La­ing – książ­ka ta do­ko­nu­je ca­ło­ścio­we­go prze­glą­du „re­wi­zjo­ni­zmu” ana­li­tycz­ne­go, od Ad­le­ra i Jun­ga po an­typ­sy­chia­trię, nie po­mi­ja­jąc neo­freu­dy­stów i post­freu­dy­stów (Fromm, Hor­ney, Sul­li­van) ani róż­nych wer­sji psy­cho­ana­li­zy „eg­zy­sten­cjal­nej” czy „hu­ma­ni­stycz­nej” (Al­l­port, Frankl, Ma­slow). Głów­nym ce­lem Ja­co­by’ego było wy­ka­za­nie, że cały ten kie­ru­nek prze­kła­da się na po­stę­pu­ją­cą „amne­zję” do­ty­czą­cą spo­łecz­no-kry­tycz­ne­go ją­dra Freu­dow­skie­go od­kry­cia. Wszy­scy prze­ba­da­ni w książ­ce pi­sa­rze i ana­li­ty­cy oskar­ża­ją Freu­da w róż­no­rod­ny spo­sób o do­mnie­ma­ny „bio­lo­gizm”, „pan­sek­su­alizm”, „na­tu­ra­lizm” lub „de­ter­mi­nizm”. We­dług nich Freud poj­mo­wał pod­miot jako isto­tę „mo­na­dycz­ną”, jako abs­trak­cyj­ną jed­nost­kę na ła­sce obiek­tyw­nych uwa­run­ko­wań, jako pole wal­ki urze­czo­wio­nych „in­stan­cji”. Przy­stał po­noć na taką kon­cep­cję, nie bio­rąc pod uwa­gę kon­kret­ne­go kon­tek­stu mię­dzy­pod­mio­to­wej prak­ty­ki czło­wie­ka, nie usy­tu­ował też psy­chicz­nej struk­tu­ry jed­nost­ki w ob­rę­bie jej spo­łecz­no-hi­sto­rycz­nej ca­ło­ści.

„Re­wi­zjo­ni­ści” sprze­ci­wia­ją się tak „wą­skiej” kon­cep­cji w imię czło­wie­ka jako isto­ty twór­czej, któ­ra w eg­zy­sten­cjal­nym pro­jek­cie wy­kra­cza poza sie­bie i dla któ­rej obiek­tyw­ne, in­stynk­tow­ne uwa­run­ko­wa­nia są tyl­ko „bier­ny­mi” skład­ni­ka­mi. Uwa­run­ko­wa­nia te na­bie­ra­ją zna­cze­nia do­pie­ro w ra­mach czyn­nej i ca­ło­ścio­wej re­la­cji czło­wie­ka ze świa­tem. Na ści­śle psy­cho­ana­li­tycz­nym po­zio­mie ta­kie sta­no­wi­sko prze­kła­da się oczy­wi­ście na po­twier­dze­nie cen­tral­nej roli „ja” jako czyn­ni­ka syn­te­zy: głów­nym źró­dłem pro­ble­mów psy­chicz­nych nie jest wy­par­cie za­ka­za­nych pra­gnień, lecz ra­czej krę­po­wa­nie twór­cze­go po­ten­cja­łu czło­wie­ka. Dla­te­go pro­ble­my psy­chicz­ne obej­mu­ją prze­szko­dy, któ­re sto­ją na dro­dze do „ży­cio­we­go speł­nie­nia”, czy­li: nie­au­ten­tycz­ne re­la­cje mię­dzy­ludz­kie; brak mi­ło­ści i za­ufa­nia; urze­czo­wio­ne wa­run­ki współ­czes­nej pra­cy i kon­flik­ty mo­ral­ne wy­wo­ła­ne przez śro­do­wi­sko, zmu­sza­ją­ce czło­wie­ka do re­zy­gna­cji z praw­dzi­wej Jaź­ni i do przy­wdzie­wa­nia ma­sek. Na­wet je­śli psy­chicz­ne pro­ble­my przy­bie­ra­ją for­mę za­bu­rzeń sek­su­al­nych, sek­su­al­ność to tyl­ko sce­na, na któ­rej roz­gry­wa­ją się za­sad­ni­cze kon­flik­ty do­ty­czą­ce twór­cze­go speł­nie­nia „ja” czy po­trze­by au­ten­tycz­nej ko­mu­ni­ka­cji. Na przy­kład nim­fo­man­ka wy­ra­ża je­dy­nie w wy­ob­co­wa­nej i zre­ifi­ko­wa­nej for­mie – okre­ślo­nej przez spo­łe­czeń­stwo, w któ­rym ko­bie­ty mają słu­żyć jako przed­miot sek­su­al­ne­go speł­nie­nia – swo­ją po­trze­bę bli­skie­go, mię­dzy­ludz­kie­go kon­tak­tu. Pa­trząc z ta­kiej per­spek­ty­wy, nie­świa­do­mość nie jest skła­dem za­ka­za­nych po­pę­dów, ale ra­czej wy­ni­kiem kon­flik­tów mo­ral­nych oraz twór­czych blo­kad, któ­re sta­ły się dla pod­mio­tu nie­zno­śne.

W kon­se­kwen­cji „re­wi­zjo­ni­ści” opo­wia­da­ją się za „uspo­łecz­nie­niem” i „hi­sto­ry­cy­za­cją” freu­dow­skiej nie­świa­do­mo­ści: Freu­do­wi za­rzu­ca się, że na „wiecz­ną kon­dy­cję czło­wie­ka” rzu­tu­je ce­chy ści­śle uza­leż­nio­ne od kon­kret­nych oko­licz­no­ści hi­sto­rycz­nych – na przy­kład za sa­do­ma­so­chi­stycz­ny cha­rak­ter „anal­ny” miał­by od­po­wia­dać ka­pi­ta­lizm. Ten re­wi­zjo­ni­stycz­ny kie­ru­nek do­ko­nu­je wy­raź­ne­go mark­si­stow­skie­go zwro­tu wraz z in­ter­pre­ta­cja­mi Eri­cha From­ma. Fromm usi­łu­je wy­kryć w „nad-ja” „in­ter­na­li­za­cję” hi­sto­rycz­nie okre­ślo­nych czyn­ni­ków ide­olo­gicz­nych i pró­bu­je włą­czyć kom­pleks Edy­pa w ca­łość spo­łecz­ne­go pro­ce­su pro­duk­cji i re­pro­duk­cji. Jed­nak człon­ko­wie Szko­ły Frank­furc­kiej, w szcze­gól­no­ści The­odor Ad­or­no i Her­bert Mar­cu­se, od po­cząt­ku wal­czy­li z tą „re­wi­zjo­ni­stycz­ną” ten­den­cją w imię ści­słe­go hi­sto­rycz­no-ma­te­ria­li­stycz­ne­go sta­no­wi­ska: staw­ką tak zwa­nej Kul­tu­ris­mus-De­bat­te, pierw­sze­go wiel­kie­go roz­ła­mu w ob­rę­bie Szko­ły Frank­furc­kiej, było wła­śnie od­rzu­ce­nie neo­freu­dow­skie­go re­wi­zjo­ni­zmu From­ma.

Ja­kie za­strze­że­nia sta­wia­ła za­tem Szko­ła Frank­furc­ka tej re­wi­zjo­ni­stycz­nej pró­bie „uspo­łecz­nie­nia” Freu­da za po­mo­cą prze­su­nię­cia ak­cen­tu z li­bi­dal­ne­go kon­flik­tu mię­dzy „ja” a „to” na kon­flik­ty spo­łecz­no-etycz­ne w ob­rę­bie „ja”? „Re­wi­zjo­nizm” za­stę­pu­je „na­tu­rę”, czy­li ar­cha­icz­ne, po­prze­dza­ją­ce jed­nost­kę po­pę­dy, „kul­tu­rą” (a więc twór­czym po­ten­cja­łem jed­nost­ki i jej wy­ob­co­wa­niem we współ­cze­snym spo­łe­czeń­stwie ma­so­wym), na­to­miast dla Ad­or­na i Mar­cu­se­go praw­dzi­wy pro­blem po­le­ga wła­śnie  n a   s a m e j   n a t u r z e. W tym, co jawi się jako „na­tu­ra”, jako bio­lo­gicz­ne lub przy­najm­niej ga­tun­ko­we dzie­dzic­two, ana­li­za kry­tycz­na musi od­sło­nić śla­dy hi­sto­rycz­ne­go za­po­śred­ni­cze­nia. „Na­tu­ra” psy­chicz­na jest wy­ni­kiem pew­ne­go hi­sto­rycz­ne­go pro­ce­su, któ­ry z ra­cji wy­ob­co­wa­ne­go cha­rak­te­ru hi­sto­rii przyj­mu­je „urze­czo­wio­ną”, „zna­tu­ra­li­zo­wa­ną” for­mę swe­go prze­ci­wień­stwa, for­mę przed­hi­sto­rycz­ne­go sta­nu rze­czy:

Pod-jed­nost­ko­we i po­prze­dza­ją­ce jed­nost­kę czyn­ni­ki, któ­re jed­nost­kę okre­śla­ją, na­le­żą do sfe­ry tego, co ar­cha­icz­ne i bio­lo­gicz­ne; ale nie jest to kwe­stia czy­stej na­tu­ry. Jest to ra­czej  d r u g a   n a t u r a:  hi­sto­ria, któ­ra za­krze­pła w na­tu­rę. Roz­róż­nie­nie mię­dzy na­tu­rą a dru­gą na­tu­rą, na­wet je­śli nie jest ono zna­ne więk­szo­ści my­śli spo­łecz­nej, jest ży­wot­ne dla teo­rii kry­tycz­nej. Tym, co sta­no­wi dla jed­nost­ki dru­gą na­tu­rę, jest za­ku­mu­lo­wa­na i osa­dzo­na hi­sto­ria. Jest to hi­sto­ria, któ­ra tak dłu­go nie może się wy­zwo­lić, tak dłu­go po­zo­sta­je jed­no­staj­nie opre­syj­na, że krzep­nie. Dru­ga na­tu­ra nie jest tyl­ko na­tu­rą czy też hi­sto­rią, lecz za­mro­żo­ną hi­sto­rią, któ­ra wy­pły­wa na po­wierzch­nię jako na­tu­ra.4

Ta­kie „uhi­sto­rycz­nie­nie” Freu­dow­skiej bu­dow­li teo­re­tycz­nej nie ma nic wspól­ne­go z kon­cen­tro­wa­niem się na za­gad­nie­niach spo­łecz­no-kul­tu­ro­wych lub na emo­cjo­nal­nych i mo­ral­nych kon­flik­tach „ja”. Opo­wia­da się na­to­miast zde­cy­do­wa­nie prze­ciw­ko re­wi­zjo­ni­stycz­ne­mu ge­sto­wi „udo­mo­wie­nia” nie­świa­do­mo­ści, a więc osła­bie­nia pod­sta­wo­we­go, nie­roz­wią­zy­wal­ne­go na­pię­cia mię­dzy „ja”, o struk­tu­rze zgod­nej z nor­ma­mi spo­łecz­ny­mi, a nie­świa­do­my­mi po­pę­da­mi, sto­ją­cy­mi w opo­zy­cji do „ja”, czy­li do tego wła­śnie na­pię­cia, któ­re na­da­je teo­rii Freu­da kry­tycz­ny po­ten­cjał. W wy­ob­co­wa­nym spo­łe­czeń­stwie dzie­dzi­na kul­tu­ry opie­ra się na bru­tal­nym wy­klu­cze­niu („wy­par­ciu”) li­bi­dal­ne­go rdze­nia czło­wie­ka, któ­ry na­stęp­nie przy­bie­ra jak­by for­mę „na­tu­ry”. Ta dru­ga na­tu­ra jest ska­mie­nia­łym do­wo­dem ceny, jaką pła­ci­my za „kul­tu­ro­wy po­stęp”, czy­li bar­ba­rzyń­stwem to­wa­rzy­szą­cym nie­od­łącz­nie sa­mej „kul­tu­rze”. W ta­kim „hie­ro­gli­ficz­nym” od­czy­ty­wa­niu, do­strze­ga­ją­cym w tej po­zor­nie bio­lo­gicz­nej skład­ni­cy po­pę­dów śla­dy za­krze­płej hi­sto­rii, wpra­wiał się przede wszyst­kim Her­bert Mar­cu­se:

W prze­ci­wień­stwie do re­wi­zjo­ni­stów, Mar­cu­se trzy­ma się owych niby bio­lo­gicz­nych po­jęć Freu­da, jed­nak bar­dziej wier­nie niż sam Freud – i na tle Freu­da je roz­wi­ja. Re­wi­zjo­ni­ści wpro­wa­dza­ją do psy­cho­ana­li­zy hi­sto­rię, dy­na­mi­kę spo­łecz­ną nie­ja­ko  z   z e w n ą t r z  – po­przez spo­łecz­ne war­to­ści, nor­my, cele. Mar­cu­se od­naj­du­je hi­sto­rię  w e w n ą t r z  po­jęć. In­ter­pre­tu­je bio­lo­gizm Freu­da jako dru­gą na­tu­rę, ska­mie­nia­łą hi­sto­rię.5

Nie spo­sób prze­oczyć he­glow­skie­go tła ta­kiej kon­cep­cji nie­świa­do­mo­ści: po­ja­wie­nie się pew­nej po­zy­tyw­nej obiek­tyw­no­ści, pew­nej „sub­stan­cjal­nej” siły okre­śla­ją­cej pod­miot z ze­wnątrz, na­le­ży ro­zu­mieć jako coś, co wy­ni­ka z sa­mo­wy­ob­co­wa­nia pod­mio­tu, któ­ry nie roz­po­zna­je się we wła­snym wy­two­rze – mó­wiąc krót­ko, nie­świa­do­mość ozna­cza „wy­ob­co­wa­ną sub­stan­cję psy­chicz­ną”. Nie wy­star­cza jed­nak stwier­dzić, że Szko­ła Frank­furc­ka od­kry­wa hi­sto­rię tam, gdzie Freud wi­dział je­dy­nie na­tu­ral­ne po­pę­dy – twier­dząc tak, nie bie­rze­my pod uwa­gę  f a k t y c z n e g o,  r z e c z y w i s t e g o  sta­tu­su „dru­giej na­tu­ry”. Po­zor­na for­ma, w któ­rej nie­świa­do­mość jawi się jako „ar­cha­icz­ne”, niby „bio­lo­gicz­ne” po­pę­dy, jest sama w so­bie ozna­ką „urze­czo­wio­nej” rze­czy­wi­sto­ści spo­łecz­nej. I jako taka for­ma ta nie jest zwy­kłą ilu­zją, któ­rą ma uchy­lić „uhi­sto­rycz­nie­nie” nie­świa­do­mo­ści, lecz ra­czej  w ł a ś c i w y m   o b j a w e m   r z e c z y w i s t o ś c i   h i s t o r y c z n e j,   k t ó r a   s a m a   w   s o b i e   j e s t   „f a ł s z y w a” – to zna­czy wy­ob­co­wa­na, od­wró­co­na. We współ­cze­snym spo­łe­czeń­stwie jed­nost­ki nie są fak­tycz­nie pod­mio­ta­mi „ska­za­ny­mi na wol­ność”, za­ję­ty­mi urze­czy­wist­nia­niem swych ży­cio­wych pro­jek­tów; są ato­ma­mi na ła­sce niby „na­tu­ral­nych”, wy­ob­co­wa­nych sił, nie są w sta­nie „za­po­śred­ni­czyć” czy też nadać im ja­kie­go­kol­wiek sen­su. Z tego wła­śnie po­wo­du sta­no­wi­sko Freu­da, któ­re po­zba­wia „ja” au­to­no­mii i opi­su­je dy­na­mi­kę „zna­tu­ra­li­zo­wa­nych” po­pę­dów, ja­kim pod­da­na jest jed­nost­ka, jest znacz­nie bliż­sze spo­łecz­nej rze­czy­wi­sto­ści niż ja­ka­kol­wiek glo­ry­fi­ka­cja zdol­no­ści twór­czych czło­wie­ka.

Choć znaj­du­je­my u Freu­da kil­ka ustę­pów wska­zu­ją­cych na hi­sto­rycz­ne „za­po­śred­ni­cze­nie” dy­na­mi­ki po­pę­dów6, jego teo­re­tycz­ne sta­no­wi­sko za­kła­da po­ję­cie po­pę­dów jako obiek­tyw­nych wy­znacz­ni­ków ży­cia psy­chicz­ne­go. We­dług Ad­or­na ta­kie „na­tu­ra­li­stycz­ne” po­ję­cie wpro­wa­dza do bu­dow­li Freu­da nie­roz­wią­zy­wal­ną sprzecz­ność: z jed­nej stro­ny cały roz­wój cy­wi­li­za­cji zo­sta­je po­tę­pio­ny, przy­najm­niej po­śred­nio, za to, że słu­żąc spo­łecz­nym re­la­cjom do­mi­na­cji i wy­zy­sku, wy­pie­ra po­pę­do­wy po­ten­cjał, z dru­giej na­to­miast stro­ny wy­par­cie jako re­zy­gna­cja z za­spo­ko­je­nia po­pę­dów jest ro­zu­mia­ne jako ko­niecz­ny oraz nie­prze­zwy­cię­żal­ny wa­ru­nek po­ja­wie­nia się tej „wyż­szej” dzia­łal­no­ści czło­wie­ka, czy­li kul­tu­ry. Jed­ną z kon­se­kwen­cji tej we­wnętrz­nej sprzecz­no­ści w teo­rii jest to, że nie da się w ade­kwat­ny spo­sób roz­róż­nić  w y p a r c i a  po­pę­du od jego  s u b l i m a c j i:  każ­da pró­ba na­kre­śle­nia wy­raź­nej li­nii de­mar­ka­cyj­nej mię­dzy tymi dwo­ma po­ję­cia­mi to nie­wła­ści­wa kon­struk­cja po­moc­ni­cza. Teo­re­tycz­na po­raż­ka wska­zu­je na rze­czy­wi­stość spo­łecz­ną, w któ­rej każ­de­mu przy­pad­ko­wi sub­li­ma­cji (każ­de­mu ak­to­wi psy­chicz­ne­mu nie­zmie­rza­ją­ce­mu do bez­po­śred­nie­go za­spo­ko­je­nia po­pę­dów) z ko­niecz­no­ści to­wa­rzy­szy pięt­no pa­to­lo­gicz­ne­go lub przy­najm­niej pa­to­gen­ne­go wy­par­cia. Mamy więc do czy­nie­nia z ra­dy­kal­nym kon­sty­tu­tyw­nym  d y l e m a t e m, któ­ry do­ty­czy za­sad­ni­cze­go celu psy­cho­ana­li­tycz­nej teo­rii i prak­ty­ki: cho­dzi o roz­łam mię­dzy „wy­zwa­la­ją­cym” ge­stem uwol­nie­nia wy­par­te­go po­ten­cja­łu li­bi­dal­ne­go a „po­go­dzo­nym z lo­sem kon­ser­wa­ty­zmem”, któ­ry go­dzi się na wy­par­cie jako ko­niecz­ną cenę po­stę­pu cy­wi­li­za­cji.

Ten sam im­pas po­wta­rza się w ra­mach te­ra­pii. W swych po­cząt­kach psy­cho­ana­li­za, in­spi­ro­wa­na na­mięt­no­ścią ra­dy­kal­ne­go oświe­ce­nia, żą­da­ła oba­le­nia wszel­kich czyn­ni­ków wspo­ma­ga­ją­cych au­to­ry­tar­ną kon­tro­lę nie­świa­do­mo­ści. Jed­nak wraz z to­picz­nym zróż­ni­co­wa­niem na „to”, „ja” i „nad-ja”, ce­lem ana­li­tycz­nej te­ra­pii co­raz bar­dziej sta­wa­ło się nie tyle oba­le­nie „nad-ja”, co ra­czej usta­no­wie­nie „har­mo­nii” tych trzech in­stan­cji. Ana­li­ty­cy wpro­wa­dzi­li po­moc­ni­cze roz­róż­nie­nie mię­dzy „neu­ro­tycz­nym, kom­pul­syw­nym” „nad-ja” oraz „zdro­wym”, zba­wien­nym „nad-ja” – czy­sty teo­re­tycz­ny non­sens, po­nie­waż „nad-ja” okre­śla się prze­cież przez jego „kom­pul­syw­ną” na­tu­rę. W pra­cach sa­me­go Freu­da „nad-ja” po­ja­wia się już jako kon­struk­cja po­moc­ni­cza, któ­rej funk­cja po­le­ga na roz­wią­zy­wa­niu sprzecz­nych ról „ja”. „Ja” ozna­cza in­stan­cję świa­do­mo­ści i ra­cjo­nal­nej kon­tro­li, któ­re po­śred­ni­czy mię­dzy we­wnętrz­ny­mi si­ła­mi psy­chicz­ny­mi i rze­czy­wi­sto­ścią ze­wnętrz­ną: ha­mu­je po­pę­dy w imię rze­czy­wi­sto­ści. Jed­nak „rze­czy­wi­stość” – czy­li wy­ob­co­wa­ne re­alia spo­łecz­ne – zmu­sza jed­nost­ki do wy­rze­czeń, któ­rych nie moż­na za­ak­cep­to­wać w ra­cjo­nal­ny, świa­do­my spo­sób.

Dla­te­go „ja”, jako przed­sta­wi­ciel rze­czy­wi­sto­ści, pa­ra­dok­sal­nie dzia­ła jak wspar­cie nie­świa­do­mych, ir­ra­cjo­nal­nych za­ka­zów. Mó­wiąc krót­ko, wpa­da­my nie­uchron­nie w sprzecz­ność, zgod­nie z któ­rą „ja” – o ile sym­bo­li­zu­je świa­do­mość – musi być prze­ci­wień­stwem wy­par­cia, lecz za­ra­zem – o ile samo jest nie­świa­do­me – musi być in­stan­cją wy­par­cia7. Dla­te­go wła­śnie wszyst­kie po­stu­la­ty zwią­za­ne z „sil­nym «ja»”, przyj­mo­wa­ne przez re­wi­zjo­ni­stów jako swo­je, są głę­bo­ko dwu­znacz­ne: obie ope­ra­cje „ja” (świa­do­mość i wy­par­cie) spla­ta­ją się ze sobą nie­ro­ze­rwal­nie, więc oczysz­cza­ją­ca me­to­da wcze­snej psy­cho­ana­li­zy, in­spi­ro­wa­na żą­da­niem zbu­rze­nia wszel­kich ba­rier wy­par­cia, wie­dzie nie­uchron­nie do zbu­rze­nia sa­me­go „ja” – czy­li do dez­in­te­gra­cji „me­cha­ni­zmów obron­nych uwi­kła­nych w pro­ces sta­wia­nia opo­ru, bez któ­rych nie­moż­li­we by­ło­by za­cho­wa­nie toż­sa­mo­ści «ja» jako opo­zy­cji wo­bec róż­no­rod­nych im­pul­sów i po­pę­dów”8. Z dru­giej jed­nak stro­ny wszel­kie żą­da­nie „wzmoc­nie­nia «ja»” po­wo­du­je jesz­cze sil­niej­sze wy­par­cie.

Psy­cho­ana­li­za uni­ka ta­kie­go im­pa­su dzię­ki pew­ne­mu kom­pro­mi­so­wi, ro­dza­jo­wi „prak­tycz­no-te­ra­peu­tycz­ne­go ab­sur­du ”, zgod­nie z któ­rym me­cha­ni­zmy obron­ne mu­szą być na prze­mian oba­la­ne i wzmac­nia­ne”9. W przy­pad­ku ner­wic, gdzie „nad-ja” jest zbyt sil­ne, na­to­miast „ja” nie jest do­sta­tecz­nie sil­ne, aby za­pew­nić mi­ni­mal­ne za­spo­ko­je­nie po­pę­dów, opór „nad-ja” musi zo­stać zła­ma­ny; na­to­miast w przy­pad­ku psy­choz, gdzie „nad-ja”, in­stan­cja spo­łecz­nej nor­mal­no­ści, jest zbyt sła­be, trze­ba je wzmoc­nić. Cel psy­cho­ana­li­zy i jej sprzecz­ny cha­rak­ter po­wta­rza­ją w ten spo­sób fun­da­men­tal­ny an­ta­go­nizm spo­łecz­ny, czy­li na­pię­cie mię­dzy pra­gnie­nia­mi jed­nost­ki a wy­mo­ga­mi spo­łe­czeń­stwa.

Sprzecz­ność jako wskaź­nik praw­dy teo­re­tycz­nej

W tym miej­scu mu­si­my być ostroż­ni, aby nie prze­oczyć epi­ste­mo­lo­gicz­nych i prak­tycz­nych za­ło­żeń Ad­or­na. Jego ce­lem nie jest by­najm­niej „roz­wią­za­nie” lub „oba­le­nie” tej sprzecz­no­ści przez ja­kieś po­ję­cio­we „do­pre­cy­zo­wa­nie”; prze­ciw­nie, ce­lem tych dzia­łań jest  p o j m o w a n i e   s p r z e c z n o ś c i   j a k o   b e z p o ś r e d n i e g o   w s k a ź n i k a   „s p r z e c z n o ś c i”   –   t o   z n a c z y   a n t a g o n i z m u   –   d o t y c z ą c e j   s a m e j   r z e c z y w i s t o ś c i   s p o ł e c z n e j,  w  któ­rej każ­dy roz­wój „wyż­szych” („du­cho­wych”) zdol­no­ści od­by­wa się za cenę „wy­par­cia” po­pę­dów po­zo­sta­ją­cych na usłu­gach spo­łecz­nej do­mi­na­cji; rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej pod spodem każ­dej „sub­li­ma­cji” (prze­kie­ro­wa­nia li­bi­dal­nej ener­gii ku „wyż­szym”, nie­sek­su­al­nym ce­lom) leży „bar­ba­rzyń­ska”, bru­tal­na opre­sja. To, co po­cząt­ko­wo po­ja­wia się u Freu­da jako „teo­re­tycz­na nie­wy­dol­ność” lub „brak po­ję­cio­wej pre­cy­zji”, po­sia­da na­tu­ral­ną war­tość po­znaw­czą, po­nie­waż za­zna­cza ści­śle punkt, w któ­rym jego teo­ria sty­ka się z praw­dą. Orę­dow­ni­cy nie­re­pre­syw­nej „sub­li­ma­cji” usi­łu­ją unik­nąć wła­śnie tej nie­zno­śnej „sprzecz­no­ści” róż­nych re­wi­zjo­ni­zmów w imię „kul­tu­ra­li­zmu”, moż­li­wo­ści „roz­wo­ju ludz­kie­go po­ten­cja­łu kre­atyw­ne­go”, któ­re­go ceną nie by­ło­by mil­czą­ce cier­pie­nie wy­ra­żo­ne w ra­mach nie­świa­do­mo­ści. W ten spo­sób two­rzy się spój­ną i jed­no­rod­ną bu­dow­lę teo­re­tycz­ną, lecz nie­ste­ty gubi się praw­dę Freu­dow­skie­go od­kry­cia. Teo­ria kry­tycz­na ceni Freu­da jako nie­ide­olo­gicz­ne­go my­śli­cie­la i teo­re­ty­ka sprzecz­no­ści – prze­ci­wieństw, któ­re jego na­stęp­cy usi­ło­wa­li za­ma­sko­wać. Freud oka­zał się w swo­jej teo­rii „kla­sycz­nym” miesz­czań­skim my­śli­cie­lem, gdy tym­cza­sem re­wi­zjo­ni­ści to „kla­sycz­ni” ide­olo­dzy. „Wiel­kość Freu­da – pi­sał Ad­or­no – po­le­ga na tym, że jak wszy­scy wiel­cy miesz­czań­scy my­śli­cie­le po­zo­sta­wił sprzecz­no­ści nie­roz­wią­za­ne, lek­ce­wa­żąc twier­dze­nie o rze­ko­mej har­mo­nii tam, gdzie rzecz sama w so­bie jest sprzecz­na. Freud ujaw­nił an­ta­go­ni­stycz­ny cha­rak­ter rze­czy­wi­sto­ści spo­łecz­nej”10.

Ci, któ­rzy sta­wia­ją w jed­nym sze­re­gu Szko­łę Frank­furc­ką z freu­do-mark­si­zmem, na­tra­fia­ją tu na pierw­szą nie­spo­dzian­kę. Ad­or­no od po­cząt­ku de­ma­sku­je po­raż­kę i fałsz, któ­re wią­żą się nie­uchron­nie z freu­do-mark­si­stow­ski­mi pró­ba­mi stwo­rze­nia wspól­ne­go ję­zy­ka dla hi­sto­rycz­ne­go ma­te­ria­li­zmu i psy­cho­ana­li­zy – czy­li po­mo­stu mię­dzy obiek­tyw­ny­mi re­la­cja­mi spo­łecz­ny­mi a kon­kret­nym cier­pie­niem jed­nost­ki. Tej po­raż­ki nie da się za­że­gnać teo­re­tycz­nym try­bem dzia­ła­nia, ma­ją­cym na celu „prze­zwy­cię­że­nie” „cząst­ko­we­go” cha­rak­te­ru za­rów­no psy­cho­ana­li­zy, jak i ma­te­ria­li­zmu hi­sto­rycz­ne­go za po­mo­cą pew­ne­go ro­dza­ju „szer­szej syn­te­zy”, po­nie­waż wy­ra­ża ona „re­al­ny kon­flikt mię­dzy Par­ty­ku­lar­nym a Uni­wer­sal­nym”11, mię­dzy sa­mo­do­świad­cze­niem jed­nost­ki a obiek­tyw­ną ca­ło­ścią spo­łecz­ną. Au­to­no­mia „psy­cho­lo­gicz­ne­go” pod­mio­tu jest oczy­wi­ście ide­olo­gicz­ną przy­nę­tą, któ­ra wy­ni­ka z „nie­przej­rzy­sto­ści wy­ob­co­wa­nej obiek­tyw­no­ści”12. Nie­moc jed­nost­ki wo­bec spo­łecz­nej obiek­tyw­no­ści ule­ga ide­olo­gicz­ne­mu od­wró­ce­niu w stro­nę glo­ry­fi­ka­cji pod­mio­tu mo­na­dycz­ne­go. Po­ję­cie „psy­cho­lo­gicz­ne­go” pod­mio­tu, „nie­świa­do­me­go”, nie­za­leż­ne­go od spo­łecz­ne­go za­po­śred­ni­cze­nia za­so­bu, jest bez wąt­pie­nia ide­olo­gicz­nym wy­ni­kiem sprzecz­no­ści spo­łecz­nych:

Nie­jed­no­cze­sność nie­świa­do­mo­ści i świa­do­mo­ści ujaw­nia je­dy­nie styg­ma­ty sprzecz­nej ewo­lu­cji spo­łecz­nej. Nie­świa­do­mość gro­ma­dzi to, co od pod­mio­tu od­sta­je, co nie jest uwzględ­nia­ne przez po­stęp i oświe­ce­nie.13

Po­mi­mo uza­sad­nio­ne­go pod­kre­śla­nia spo­łecz­ne­go za­po­śred­ni­cze­nia każ­dej psy­chicz­nej tre­ści, waż­ne jest jed­nak za­cho­wa­nie dia­lek­tycz­ne­go na­pię­cia mię­dzy tym, co psy­chicz­ne, a tym, co spo­łecz­ne, aby unik­nąć po­chop­ne­go „uspo­łecz­nie­nia” nie­świa­do­mo­ści. Spo­łecz­no-psy­cho­lo­gicz­ne do­peł­nie­nie na­tu­ra­li­za­cji nie­świa­do­mo­ści to je­dy­nie sca­lo­na nie­praw­da. Z jed­nej stro­ny psy­cho­lo­gicz­ne in­tu­icje, w szcze­gól­no­ści roz­róż­nie­nie mię­dzy świa­do­mo­ścią a nie­świa­do­mo­ścią, ule­ga­ją spłasz­cze­niu; z dru­giej na­to­miast zmien­ne siły spo­łecz­ne zo­sta­ją za­fał­szo­wa­ne jako moce psy­cho­lo­gicz­ne, a do­kład­niej mó­wiąc jako moce po­wierz­chow­nej psy­cho­lo­gii „ja”14.

Po­chop­ne „uspo­łecz­nie­nie” nie­świa­do­mo­ści mści się po­dwój­nie: ostrość wy­par­cia spo­łecz­ne­go ule­ga za­ma­za­niu (po­nie­waż jego peł­ne od­dzia­ły­wa­nie moż­na od­szy­fro­wać je­dy­nie z nie­świa­do­mo­ści  w y k l u c z o n e j  z tego, co Spo­łecz­ne), na­to­miast same re­la­cje spo­łecz­ne zo­sta­ją ukrad­kiem prze­kształ­co­ne w re­la­cje psy­chicz­ne. W ten spo­sób za­ni­ka­ją oba bie­gu­ny an­ta­go­ni­zmu: ra­dy­kal­na nie­jed­no­rod­ność nie­świa­do­mo­ści, a tak­że urze­czo­wio­ny, „nie­psy­chicz­ny” obiek­ty­wizm re­la­cji spo­łecz­nych15.

Ten teo­re­tycz­ny „re­gres” re­wi­zjo­ni­zmu naj­wy­raź­niej wi­dać dzię­ki re­la­cji usta­no­wio­nej tu­taj mię­dzy teo­rią a te­ra­pią. Od­da­jąc teo­rię w służ­bę te­ra­pii, re­wi­zjo­nizm wy­ma­zu­je ich wza­jem­ne, dia­lek­tycz­ne na­pię­cie: w spo­łe­czeń­stwie wy­ob­co­wa­nym te­ra­pia jest osta­tecz­nie ska­za­na na po­raż­kę, a po­wo­dów tej po­raż­ki do­star­cza sama teo­ria. „Suk­ces” te­ra­peu­tycz­ny jest rów­no­znacz­ny z „nor­ma­li­za­cją” pa­cjen­ta, jego przy­sto­so­wa­niem do „nor­mal­ne­go” funk­cjo­no­wa­nia ist­nie­ją­ce­go spo­łe­czeń­stwa, gdy tym­cza­sem klu­czo­we do­ko­na­nie teo­rii psy­cho­ana­li­tycz­nej po­le­ga ści­śle na tłu­ma­cze­niu, że „scho­rze­nie men­tal­ne” wy­ni­ka z sa­mej struk­tu­ry ist­nie­ją­ce­go po­rząd­ku spo­łecz­ne­go; co ozna­cza, że in­dy­wi­du­al­ne „sza­leń­stwo” opie­ra się na pew­nym „nie­za­do­wo­le­niu”, cha­rak­te­ry­stycz­nym dla cy­wi­li­za­cji jako ta­kiej. Tym sa­mym pod­po­rząd­ko­wa­nie teo­rii te­ra­pii wy­ma­ga utra­ty kry­tycz­ne­go aspek­tu psy­cho­ana­li­zy:

Psy­cho­ana­li­za jako te­ra­pia in­dy­wi­du­al­na jest nie­uchron­nie czę­ścią dzie­dzi­ny spo­łecz­nej nie­wo­li, pod­czas gdy psy­cho­ana­li­zie jako teo­rii wol­no poza tę wła­śnie dzie­dzi­nę wy­kro­czyć i pod­dać ją kry­ty­ce. Je­śli przyj­mie­my tyl­ko ten pierw­szy mo­ment, psy­cho­ana­li­zę jako te­ra­pię, to stę­pi­my ostrze psy­cho­ana­li­zy jako kry­ty­ki cy­wi­li­za­cji, zmie­nia­jąc ją w na­rzę­dzie in­dy­wi­du­al­ne­go do­pa­so­wa­nia i ule­gło­ści…  P s y c h o a n a l i z a   j e s t   t e o r i ą   z n i e w o l o n e g o   s p o ł e c z e ń s t w a,   k t ó r e   p o t r z e b u j e   p s y c h o a n a l i z y   j a k o   t e r a p i i .16

Ja­co­by for­mu­łu­je za­tem coś, co sta­no­wi rów­no­waż­ność spo­łecz­no-kry­tycz­nej wer­sji tezy Freu­da o psy­cho­ana­li­zie jako „pro­fe­sji nie­moż­li­wej”. Te­ra­pia może od­nieść suk­ces je­dy­nie w spo­łe­czeń­stwie, któ­re jej nie po­trze­bu­je, czy­li w ta­kim, któ­re nie wy­twa­rza „wy­ob­co­wa­nia men­tal­ne­go”; albo, cy­tu­jąc Freu­da: „Psy­cho­ana­li­za spo­ty­ka się z opti­mum sprzy­ja­ją­cych wa­run­ków tam, gdzie jej prak­ty­ka nie jest po­trzeb­na, tzn. wśród lu­dzi zdro­wych”17. Mamy tu do czy­nie­nia ze szcze­gól­nym ty­pem „nie­uda­ne­go spo­tka­nia”: te­ra­pia psy­cho­ana­li­tycz­na jest ko­niecz­na tyl­ko tam, gdzie nie jest moż­li­wa, moż­li­wa na­to­miast tyl­ko tam, gdzie nie jest już ko­niecz­na.

„Re­pre­syw­na de­su­bli­ma­cja”

Lo­gi­ka tego „nie­uda­ne­go spo­tka­nia” po­twier­dza kon­cep­cję Szko­ły Frank­furc­kiej o psy­cho­ana­li­zie jako „teo­rii ne­ga­tyw­nej” .To teo­ria sa­mo­wy­ob­co­wa­nych, roz­dwo­jo­nych jed­no­stek, za­kła­da­ją­ca jako swój na­tu­ral­ny, prak­tycz­ny cel osią­gnię­cie sta­nu nie­wy­ob­co­wa­nia, w któ­rym jed­nost­ki nie są roz­dwo­jo­ne i nie wła­da już nimi wy­ob­co­wa­na sub­stan­cja psy­chicz­na („nie­świa­do­mość”) – sta­nu, któ­ry czy­ni samą psy­cho­ana­li­zę zbęd­ną. Jed­nak Freud, opi­su­jąc nie­zmien­ny stan cy­wi­li­za­cji, nie­prze­rwa­nie ro­zu­miał wła­sną teo­rię jako „po­zy­tyw­ną”. Z po­wo­du tego ogra­ni­cze­nia – in­ny­mi sło­wy dla­te­go, że ro­zu­miał „re­pre­syw­ną sub­li­ma­cję” (wy­par­cie trau­ma­tycz­ne jako pod­szew­ka sub­li­ma­cji) jako pew­ną an­tro­po­lo­gicz­ną sta­łą – nie mógł prze­wi­dzieć nie­ocze­ki­wa­ne­go, pa­ra­dok­sal­ne­go sta­nu, urze­czy­wist­nio­ne­go w na­szym stu­le­ciu: sta­nu „re­pre­syw­nej de­su­bli­ma­cji”, cha­rak­te­ry­stycz­ne­go dla spo­łe­czeństw „post­li­be­ral­nych”, w któ­rych „trium­fu­ją­ce ar­cha­icz­ne pra­gnie­nia, zwy­cię­stwo „to” nad „ja”, żyją w peł­nej zgod­no­ści z trium­fem spo­łe­czeń­stwa nad jed­nost­ką”18.

Względ­na au­to­no­mia „ja” opie­ra­ła się na jego roli po­śred­ni­ka mię­dzy „to” (nie­pod­da­na sub­li­ma­cji ży­cio­wa sub­stan­cja po­pę­dów) a „nad-ja” (czyn­nik spo­łecz­ne­go „wy­par­cia”, przed­sta­wi­ciel wy­mo­gów spo­łe­czeń­stwa). „Re­pre­syw­nej de­su­bli­ma­cji” uda­je się po­zbyć au­to­no­micz­ne­go, po­śred­ni­czą­ce­go czyn­ni­ka „syn­te­zy”, ja­kim jest „ja”; dzię­ki ta­kiej „de­su­bli­ma­cji” „ja” tra­ci swo­ją względ­ną au­to­no­mię i wy­co­fu­je się do nie­świa­do­mo­ści. Jed­nak­że to „re­gre­syw­ne”, kom­pul­syw­ne, śle­pe, „au­to­ma­tycz­ne” za­cho­wa­nie, no­szą­ce w so­bie wszel­kie ozna­ki „to”, nie uwal­nia­jąc nas by­najm­niej od na­ci­sków ist­nie­ją­ce­go po­rząd­ku spo­łecz­ne­go, sto­su­je się do­sko­na­le do wy­mo­gów „nad-ja”, więc za­cią­ga się na służ­bę po­rząd­ku spo­łecz­ne­go. W kon­se­kwen­cji siły spo­łecz­ne­go „wy­par­cia” spra­wu­ją bez­po­śred­nią kon­tro­lę nad po­pę­da­mi.

Miesz­czań­ski pod­miot li­be­ral­ny wy­pie­ra swo­je pod­świa­do­me pra­gnie­nia za po­mo­cą zin­ter­na­li­zo­wa­nych za­ka­zów, w efek­cie cze­go sa­mo­kon­tro­la umoż­li­wia mu za­pa­no­wa­nie nad li­bi­dal­ną „spon­ta­nicz­no­ścią”. Jed­nak w spo­łe­czeń­stwach „post­li­be­ral­nych” czyn­nik spo­łecz­ne­go wy­par­cia nie dzia­ła już pod po­sta­cią zin­ter­na­li­zo­wa­ne­go Pra­wa lub Za­ka­zu, wy­ma­ga­ją­cych wy­rze­czeń i sa­mo­kon­tro­li; przyj­mu­je ra­czej kształt hip­no­tycz­nej in­stan­cji, któ­ra na­rzu­ca po­sta­wę „ule­ga­nia po­ku­sie” – co ozna­cza, że jej za­le­ce­nia są rów­no­znacz­ne z na­ka­zem „Roz­ko­szuj się!”. Taką idio­tycz­ną roz­kosz dyk­tu­je śro­do­wi­sko spo­łecz­ne, obej­mu­ją­ce an­glo­sa­skich psy­cho­ana­li­ty­ków, któ­rych głów­nym ce­lem jest uczy­nić pa­cjen­ta zdol­nym do „nor­mal­nych”, „zdro­wych” przy­jem­no­ści. Spo­łe­czeń­stwo wy­ma­ga od nas, by­śmy  z a p a d l i   w   s e n, w hip­no­tycz­ny trans, zwy­kle pod po­sta­cią zu­peł­nie od­wrot­ne­go na­ka­zu: „Na­zi­stow­ski okrzyk bo­jo­wy «Niem­cy, prze­budź­cie się!» ma­sku­je swo­je do­kład­ne prze­ci­wień­stwo”19. Ad­or­no tłu­ma­czy ukształ­to­wa­nie się „mas” wła­śnie w sen­sie „re­gre­su” „ja” do au­to­ma­tycz­ne­go i kom­pul­syw­ne­go za­cho­wa­nia.

Z pew­no­ścią pro­ces ten ma pe­wien wy­miar psy­cho­lo­gicz­ny, ale wska­zu­je on rów­nież na ro­sną­cą ten­den­cję do oba­le­nia psy­cho­lo­gicz­nej mo­ty­wa­cji w jej sta­rym, tym li­be­ra­li­stycz­nym sen­sie. Taką mo­ty­wa­cję sys­te­ma­tycz­nie kon­tro­lu­ją i wchła­nia­ją kie­ro­wa­ne od­gór­nie me­cha­ni­zmy spo­łecz­ne. Kie­dy przy­wód­cy sta­ją się świa­do­mi psy­cho­lo­gii mas i bio­rą ją we wła­sne ręce, w pew­nym sen­sie prze­sta­je ona ist­nieć. Ta po­ten­cjal­ność za­wie­ra się w pod­sta­wo­wym kon­struk­cie psy­cho­ana­li­zy o tyle, o ile dla Freu­da po­ję­cie psy­cho­lo­gii jest za­sad­ni­czo po­ję­ciem ne­ga­tyw­nym. Freud de­fi­niu­je dzie­dzi­nę psy­cho­lo­gii po­przez nad­rzęd­ność nie­świa­do­mo­ści i po­stu­lu­je, że tym, czym jest „to”, win­no stać się „ja”20. Eman­cy­pa­cja czło­wie­ka od he­te­ro­no­micz­nej za­sa­dy jego nie­świa­do­mo­ści by­ła­by rów­no­znacz­na ze znie­sie­niem „psy­cho­lo­gii”. Fa­szyzm po­pie­ra ta­kie znie­sie­nie w od­wrot­nym sen­sie, dzię­ki utrwa­le­niu za­leż­no­ści za­miast po­par­cia po­ten­cjal­nej wol­no­ści, dzię­ki wy­własz­cze­niu nie­świa­do­mo­ści przy po­mo­cy spo­łecz­nej kon­tro­li za­miast uczy­nie­nia pod­mio­tów świa­do­my­mi swej nie­świa­do­mo­ści. Bo psy­cho­lo­gia, choć za­wsze ozna­cza ja­kąś for­mę znie­wo­le­nia jed­nost­ki, za­kła­da rów­nież z góry wol­ność jako pew­ną sa­mo­wy­star­czal­ność i au­to­no­mię jed­nost­ko­wą. Nie przez przy­pa­dek wiek XIX był wiel­ką erą my­śli psy­cho­lo­gicz­nej.

W cał­ko­wi­cie urze­czo­wio­nym spo­łe­czeń­stwie, w któ­rym prak­tycz­nie nie ma bez­po­śred­nich re­la­cji mię­dzy ludź­mi i w któ­rym każ­da oso­ba zo­sta­ła zre­du­ko­wa­na do spo­łecz­ne­go ato­mu, spro­wa­dzo­na do peł­nie­nia funk­cji dla zbio­ro­wo­ści, nadal za­cho­dzą­ce w jed­nost­kach pro­ce­sy psy­cho­lo­gicz­ne prze­sta­ły być si­ła­mi wy­zna­cza­ją­cy­mi pro­ces spo­łecz­ny. Psy­cho­lo­gia jed­nost­ki utra­ci­ła to, co He­gel na­zwał­by sub­stan­cją. Być może naj­więk­szą za­słu­gą książ­ki Freu­da (Psy­cho­lo­gia zbio­ro­wo­ści i ana­li­za „ja”) jest to, że mimo ogra­ni­cze­nia się do ob­sza­ru psy­cho­lo­gii in­dy­wi­du­al­nej i po­wstrzy­ma­nia od wpro­wa­dze­nia so­cjo­lo­gicz­nych czyn­ni­ków z ze­wnątrz, Freud osią­gnął jed­nak punkt zwrot­ny, w któ­rym psy­cho­lo­gia zrze­ka się swo­ich praw. Psy­cho­lo­gicz­ne „zu­bo­że­nie” pod­mio­tu, któ­ry „od­dał się we wła­da­nie obiek­tu”, któ­rym z ko­lei „za­stą­pił swój naj­waż­niej­szy ele­ment skła­do­wy”, czy­li „nad-ja”, prze­po­wia­da nie­mal jak ja­sno­widz post­p­sy­cho­lo­gicz­ne, po­zba­wio­ne in­dy­wi­du­ali­zmu spo­łecz­ne ato­my, two­rzą­ce fa­szy­stow­skie zbio­ro­wo­ści. W ta­kich ato­mach spo­łecz­nych psy­cho­lo­gicz­na dy­na­mi­ka two­rze­nia się gru­py prze­kro­czy­ła wła­sne gra­ni­ce i nie jest już rze­czy­wi­sto­ścią. Ka­te­go­ria „fał­szy­wo­ści” sto­su­je się za­rów­no do przy­wód­ców, jak i do aktu iden­ty­fi­ka­cji ze stro­ny mas, a tak­że do ich do­mnie­ma­ne­go sza­łu i hi­ste­rii.

W głę­bi ser­ca lu­dzie mogą wca­le nie wie­rzyć, że Ży­dzi to wcie­le­nie sza­ta­na, ale cał­ko­wi­cie wie­rzą swe­mu przy­wód­cy. W rze­czy­wi­sto­ści nie iden­ty­fi­ku­ją się z nim, lecz od­gry­wa­ją tę iden­ty­fi­ka­cję, ich wła­sny en­tu­zjazm jest przed­sta­wie­niem, i tym sa­mym bio­rą udział w przed­sta­wie­niu swe­go przy­wód­cy. To wła­śnie za spra­wą tego przed­sta­wie­nia lu­dzie osią­ga­ją rów­no­wa­gę mię­dzy nie­ustan­nie mo­bi­li­zo­wa­ny­mi, in­stynk­tow­ny­mi pra­gnie­nia­mi a hi­sto­rycz­nym eta­pem oświe­ce­nia, do któ­re­go do­tar­li i któ­re­go ar­bi­tral­nie od­wo­łać nie moż­na. Być może wła­śnie po­dej­rze­nie co do fik­cyj­nej na­tu­ry ich „psy­cho­lo­gii zbio­ro­wo­ści” spra­wia, że fa­szy­stow­skie tłu­my są tak bez­li­to­sne i nie­przy­stęp­ne. Gdy­by lu­dzie ci za­trzy­ma­li się na se­kun­dę i za­sta­no­wi­li nad sobą, całe przed­sta­wie­nie by się roz­sy­pa­ło, oni na­to­miast wpa­dli­by w pa­ni­kę.21

Ten dłu­gi ustęp sta­no­wi skon­den­so­wa­ną wer­sję ca­łe­go kry­tycz­ne­go przy­własz­cze­nia psy­cho­ana­li­zy przez Szko­łę Frank­furc­ką. Kon­cep­cja dzia­ła­nia psy­cho­lo­gii w psy­cho­ana­li­zie jest w osta­tecz­no­ści ne­ga­tyw­na: dzie­dzi­na tego, co „psy­cho­lo­gicz­ne”, obej­mu­je wszyst­kie te czyn­ni­ki, któ­re rzą­dzą „we­wnętrz­nym ży­ciem” jed­nost­ki poza jej ple­ca­mi, w po­sta­ci „ir­ra­cjo­nal­nej”, he­te­ro­no­micz­nej siły, wy­my­ka­ją­cej się świa­do­mej kon­tro­li. W kon­se­kwen­cji cel psy­cho­ana­li­tycz­ne­go pro­ce­su po­le­ga na tym, że „tym, czym jest «to», win­no stać się «ja»” – co ozna­cza, że „czło­wiek po­wi­nien wy­eman­cy­po­wać się od he­te­ro­no­micz­nej za­sa­dy swej nie­świa­do­mo­ści”. Taki wol­ny, au­to­no­micz­ny pod­miot był­by, w ści­słym zna­cze­niu,  p o d m i o t e m   b e z   p s y c h o l o g i i  – in­a­czej mó­wiąc, psy­cho­ana­li­za zmie­rza do „zdep­sy­cho­lo­gi­zo­wa­nia” pod­mio­tu.

Wpływ „re­pre­syw­nej de­su­bli­ma­cji” na­le­ży oce­nić na ta­kim tle: w „re­pre­syw­nej de­su­bli­ma­cji” psy­cho­lo­gia rów­nież ule­ga prze­kro­cze­niu, po­nie­waż pod­mio­ty zo­sta­ją po­zba­wio­ne „psy­cho­lo­gicz­ne­go” wy­mia­ru, w sen­sie bo­gac­twa „na­tu­ral­nych po­trzeb”, spon­ta­nicz­nych mo­ty­wa­cji li­bi­dal­nych. Jed­nak psy­cho­lo­gia ule­ga w niej prze­kro­cze­niu nie tyle za spra­wą wy­zwa­la­ją­cej re­flek­sji, któ­ra po­zwa­la pod­mio­to­wi przy­własz­czyć so­bie wy­par­tą treść, lecz „w sen­sie prze­ciw­nym”; ule­ga prze­kro­cze­niu dzię­ki bez­po­śred­nie­mu „uspo­łecz­nie­niu” nie­świa­do­mo­ści, spo­wo­do­wa­ne­mu „zwar­ciem” mię­dzy „to” a „nad-ja”, kosz­tem „ja”. Psy­cho­lo­gicz­ny wy­miar – czy­li li­bi­dal­na sub­stan­cja ży­cia – zo­sta­je tym sa­mym „znie­sio­ny” w ści­słym he­glow­skim sen­sie: jest za­cho­wa­ny, lecz po­zba­wio­ny swe­go bez­po­śred­nie­go cha­rak­te­ru i cał­ko­wi­cie „za­po­śred­ni­czo­ny”, zma­ni­pu­lo­wa­ny przez me­cha­ni­zmy spo­łecz­nej do­mi­na­cji.

Weź­my po­now­nie za przy­kład two­rze­nie się „mas”: w pierw­szym po­dej­ściu na­po­ty­ka­my wzor­co­wy przy­pa­dek „re­gre­su” au­to­no­micz­ne­go „ja”, któ­re zo­sta­je na­gle prze­chwy­co­ne przez pew­ną siłę, po­zo­sta­ją­cą poza jego kon­tro­lą, i ule­ga jej he­te­ro­no­micz­nej, hip­no­tycz­nej mocy. Jed­nak­że ten po­zór „spon­ta­nicz­no­ści”, eks­plo­zji pier­wot­nej, ir­ra­cjo­nal­nej siły, któ­rą moż­na po­jąć tyl­ko na dro­dze ana­li­zy psy­cho­lo­gicz­nej, nie po­wi­nien pod żad­nym wzglę­dem przy­ćmić klu­czo­we­go fak­tu, że współ­cze­sne nam „masy” są już pew­nym sztucz­nym two­rem, wy­ni­kiem „wy­zna­czo­ne­go” i kie­ro­wa­ne­go od­gór­nie pro­ce­su – mó­wiąc krót­ko, masy sta­no­wią pew­ne „post­p­sy­cho­lo­gicz­ne” zja­wi­sko. „Spon­ta­nicz­ność”, „fa­na­tyzm”, „zbio­ro­wa hi­ste­ria” oka­zu­ją się w koń­cu fał­szy­we. Ogól­ny wnio­sek, jaki moż­na z tego opi­su wy­snuć, jest taki, że „przed­mio­tem psy­cho­ana­li­zy”, jej te­ma­tem cen­tral­nym, jest pe­wien hi­sto­rycz­nie okre­ślo­ny byt, „mo­na­dycz­na, względ­nie au­to­no­micz­na jed­nost­ka, jako sce­na kon­flik­tu mię­dzy po­pę­da­mi a ich za­ka­za­mi”22 – mó­wiąc krót­ko, li­be­ral­ny pod­miot miesz­czań­ski. świat przed­miesz­czań­ski, w któ­rym jed­nost­ka jest po­grą­żo­na w sub­stan­cji spo­łecz­nej, tego kon­flik­tu jesz­cze nie zna; na­to­miast współ­cze­sny, cał­ko­wi­cie uspo­łecz­nio­ny, „za­rzą­dza­ny od­gór­nie świat” już go nie zna:

Typy współ­cze­sne to ta­kie, w któ­rych wszel­kie „ja” jest nie­obec­ne. W kon­se­kwen­cji nie dzia­ła­ją one nie­świa­do­mie we wła­ści­wym tego sło­wa zna­cze­niu, lecz tyl­ko od­zwier­cie­dla­ją pew­ne obiek­tyw­ne ce­chy. Bio­rą wspól­nie udział w bez­sen­sow­nym ry­tu­ale, po­dą­ża­jąc za kom­pul­syw­nym ryt­mem po­wtó­rze­nia, i afek­tyw­nie ubo­że­ją: znisz­cze­nie „ja” wzmac­nia nar­cyzm i jego zbio­ro­we po­chod­ne.23

Dla­te­go ostat­nim wiel­kim ak­tem, ja­kie­go musi do­ko­nać psy­cho­ana­li­za, jest „od­kry­cie de­struk­cyj­nych sił, któ­re dzia­ła­jąc w cen­trum de­struk­cyj­ne­go Uni­wer­sal­ne­go, dzia­ła­ją rów­nież w sa­mym Par­ty­ku­lar­nym”24. Psy­cho­ana­li­za musi do­strzec su­biek­tyw­ne me­cha­ni­zmy (na przy­kład: zbio­ro­wy nar­cyzm), któ­re zgod­nie ze spo­łecz­nym przy­mu­sem dzia­ła­ją na rzecz oba­le­nia „mo­na­dycz­nej, względ­nie au­to­no­micz­nej jed­nost­ki”, jako swój wła­ści­wy przed­miot. In­a­czej mó­wiąc, ostat­nim ak­tem psy­cho­ana­li­tycz­nej teo­rii jest wy­ar­ty­ku­ło­wa­nie wa­run­ków swe­go wyj­ścia z uży­cia…

W tej ge­nial­nej ską­di­nąd kon­cep­cji „re­pre­syw­nej de­su­bli­ma­cji” coś jed­nak brzmi fał­szy­wie. Ad­or­no jest raz po raz zmu­sza­ny, by spro­wa­dzić to­ta­li­tar­ną „dep­sy­cho­lo­gi­za­cję” do po­sta­wy świa­do­mej, lub przy­najm­niej przed­świa­do­mej, „ego­istycz­nej kal­ku­la­cji” (ma­ni­pu­la­cja, kon­for­mi­stycz­ne przy­sto­so­wa­nie się), jaka kry­je się rze­ko­mo za fa­sa­dą na­pa­dów ir­ra­cjo­nal­no­ści. Taka re­duk­cja ma ra­dy­kal­ne kon­se­kwen­cje dla jego sta­no­wi­ska wo­bec ide­olo­gii fa­szy­stow­skiej: Ad­or­no od­ma­wia trak­to­wa­nia fa­szy­zmu jako ide­olo­gii we wła­ści­wym tego sło­wa zna­cze­niu – czy­li jako „ra­cjo­nal­nej le­gi­ty­mi­za­cji ist­nie­ją­ce­go po­rząd­ku”. Tak zwa­na „ide­olo­gia fa­szy­stow­ska” nie po­sia­da już spój­no­ści ra­cjo­nal­ne­go kon­struk­tu, któ­ry wy­ma­ga ana­li­zy po­ję­cio­wej i ide­olo­gicz­no-kry­tycz­ne­go od­par­cia. „Ide­olo­gii fa­szy­stow­skiej” nie trak­tu­ją po­waż­nie na­wet jej krze­wi­cie­le; jej sta­tus jest czy­sto in­stru­men­tal­ny i w osta­tecz­no­ści po­le­ga na ze­wnętrz­nym przy­mu­sie. Fa­szyzm nie funk­cjo­nu­je już jako „kłam­stwo do­świad­cza­ne z ko­niecz­no­ści jako praw­da” – co jest zna­kiem roz­po­znaw­czym praw­dzi­wej ide­olo­gii25.

Czy jed­nak spro­wa­dza­nie „ide­olo­gii fa­szy­stow­skiej” do świa­do­mej ma­ni­pu­la­cji lub kon­for­mi­stycz­ne­go przy­sto­so­wa­nia się jest je­dy­nym spo­so­bem, aby zro­zu­mieć dep­sy­cho­lo­gi­za­cję dzia­ła­ją­cą w to­ta­li­tar­nych struk­tu­rach ide­olo­gicz­nych? La­can otwie­ra moż­li­wość od­mien­ne­go od­czy­ta­nia, kie­dy w związ­ku z do­ko­na­nym przez Clérem­baul­ta opi­sem psy­cho­tycz­ne­go zja­wi­ska pod­kre­śla, że za­wsze po­win­ni­śmy mieć na uwa­dze jego  „i d e o w o   n e u t r a l n ą  na­tu­rę, co w ję­zy­ku La­ca­na ozna­cza, że jest ono w cał­ko­wi­tej sprzecz­no­ści z men­tal­nym sta­nem pod­mio­tu, że ża­den me­cha­nizm afek­tów nie tłu­ma­czy go ade­kwat­nie, a co w na­szym ję­zy­ku ozna­cza, że jest ono struk­tu­ral­ne… Ją­dro psy­cho­zy na­le­ży wią­zać z re­la­cją mię­dzy pod­mio­tem a zna­czą­cym w jego naj­bar­dziej for­mal­nym aspek­cie, aspek­cie  c z y s t o   z n a c z ą c e g o,  a… wszyst­ko, co jest wo­kół tego zbu­do­wa­ne, skła­da się wy­łącz­nie z afek­tyw­nych re­ak­cji na zja­wi­sko pier­wot­ne, na re­la­cję ze zna­czą­cym”26.

W tej per­spek­ty­wie „dep­sy­cho­lo­gi­za­cja” ozna­cza, że pod­miot sta­je w ob­li­czu „bez­wład­ne­go” łań­cu­cha zna­czą­cych, łań­cu­cha, któ­ry nie prze­chwy­tu­je go per­for­ma­tyw­nie, dzia­ła­jąc na jego pod­mio­to­wą po­zy­cję wy­po­wie­dzi: wo­bec tego łań­cu­cha pod­miot za­cho­wu­je „re­la­cję ze­wnętrz­no­ści”27. Ta wła­śnie ze­wnętrz­ność okre­śla we­dług La­ca­na sta­tus „nad-ja”: „nad-ja” to Pra­wo, o tyle, o ile nie jest ono zin­te­gro­wa­ne z sym­bo­licz­nym uni­wer­sum pod­mio­tu; o tyle, o ile funk­cjo­nu­je jako nie­po­ję­ty, po­zba­wio­ny sen­su, trau­ma­tycz­ny na­kaz, nie­współ­mier­ny z psy­cho­lo­gicz­nym bo­gac­twem afek­tyw­nych po­staw pod­mio­tu, da­jąc świa­dec­two pew­ne­mu ro­dza­jo­wi „zło­śli­wej neu­tral­no­ści” na­kie­ro­wa­nej na pod­miot, obo­jęt­nej na jego współ­od­czu­wa­nie i strach. Wła­śnie w mo­men­cie, kie­dy pod­miot sta­je w ob­li­czu „in­stan­cji li­te­ry”, w jego rdzen­nej i ra­dy­kal­nej  z e w n ę t r z n o ś c i, w ob­li­czu non­sen­su zna­czą­ce­go w naj­czyst­szej po­sta­ci, na­tra­fia na na­kaz „nad-ja”: „Roz­ko­szuj się!”, skie­ro­wa­ny do  n a j g ł ę b s z e g o  ją­dra jego ist­nie­nia.

Wy­star­czy przy­wo­łać nie­szczę­sne­go Schre­be­ra, psy­cho­ty­ka, któ­re­go pi­sma prze­ana­li­zo­wał Freud, sę­dzie­go cier­pią­ce­go na uro­je­nia, któ­re­go nie­ustan­nie na­wie­dza­ły „bo­skie gło­sy”, na­ka­zu­ją­ce mu roz­ko­szo­wać się (tzn. zmie­nić się w ko­bie­tę i ko­pu­lo­wać z Bo­giem). Klu­czo­wą ce­chą Boga Schre­be­ra jest to, że  z u p e ł n i e   n i e   p o t r a f i   z r o z u m i e ć   n a s,   ż y w y c h   l u d z i  – czy też, by za­cy­to­wać sa­me­go Schre­be­ra:  „B ó g   p o d ł u g   ł a d u   ś w i a t a   w ł a ś c i w i e   n i e   z n a ł   ż y w e g o   c z ł o w i e k a  i wca­le nie mu­siał go znać”28. Ta ra­dy­kal­na nie­współ­mier­ność psy­cho­tycz­ne­go Boga z we­wnętrz­ny­mi prze­ży­cia­mi czło­wie­ka (w prze­ci­wień­stwie do „nor­mal­ne­go” Boga, któ­ry ro­zu­mie nas le­piej niż my sami – czy­li Boga, „przed któ­rym na­sze ser­ca nie skry­wa­ją ta­jem­nic”) jest ści­śle zwią­za­na z jego sta­tu­sem jako in­stan­cji na­ka­zu­ją­cej roz­kosz. W dzie­dzi­nie li­te­ra­tu­ry do­sko­na­łym przy­kła­dem ta­kie­go  z w a r c i a   m i ę d z y   P r a w e m   a   r o z k o s z ą  jest ob­sce­nicz­na in­stan­cja Pra­wa w wy­bit­nych po­wie­ściach Kaf­ki (któ­re wła­śnie dla­te­go za­po­wia­da­ją na­dej­ście to­ta­li­tar­nej eko­no­mii li­bi­dal­nej)29. W tym też leży klucz do „re­pre­syw­nej de­su­bli­ma­cji”, do „per­wer­syj­ne­go po­jed­na­nia «to» z «nad-ja» kosz­tem «ja»”.  „R e p r e s y w n a   d e s u b l i m a c j a”   t o   s p o s ó b   n a   t o   –   z r e s z t ą   j e d y n y   m o ż l i w y,   n a   j a k i   z e z w a l a   p e r s p e k t y w a   S z k o ł y   F r a n k f u r c k i e j   –   b y   w y k a z a ć,   ż e   w   „t o t a l i t a r y z m i e”   P r a w o   s p o ł e c z n e   p r z y b i e r a   c e c h y   n a k a z ó w   „n a d - j a”.

To wła­śnie brak ja­sno spre­cy­zo­wa­nej kon­cep­cji „nad-ja” jest pod­sta­wą cią­głe­go spro­wa­dza­nia przez Ad­or­na „dep­sy­cho­lo­gi­za­cji” fa­szys­tow­skie­go tłu­mu do efek­tu świa­do­mej ma­ni­pu­la­cji. Ta nie­wy­dol­ność ma swo­je źró­dła w punk­cie wyj­ścio­wym Ad­or­na, w jego kon­cep­cji psy­cho­ana­li­zy jako teo­rii „psy­cho­lo­gicz­nej” – w teo­rii, któ­rej przed­mio­tem jest jed­nost­ka psy­cho­lo­gicz­na: je­śli przyj­mie­my to po­ję­cie, trud­no unik­nąć wnio­sku, że je­dy­ne, co psy­cho­ana­li­za może zro­bić, sta­jąc w ob­li­czu przej­ścia od jed­nost­ki „psy­cho­lo­gicz­nej” w li­be­ral­nym spo­łe­czeń­stwie miesz­czań­skim do jed­nost­ki „post­p­sy­cho­lo­gicz­nej” w spo­łe­czeń­stwie „to­ta­li­tar­nym”, to wy­chwy­cić za­rys pro­ce­su, któ­ry pro­wa­dzi do znisz­cze­nia jej przed­mio­tu. Tu jed­nak La­ca­now­ski „po­wrót do Freu­da”, opar­ty na klu­czo­wej roli „in­stan­cji li­te­ry w nie­świa­do­mo­ści” – czy­li na ści­śle  n i e p s y c h o l o g i c z n y m  cha­rak­te­rze nie­świa­do­mo­ści – od­wra­ca całą per­spek­ty­wę. W punk­cie, w któ­rym zgod­nie z Ad­or­nem psy­cho­ana­li­za osią­ga swój kres, sta­jąc się świad­kiem znisz­cze­nia wła­sne­go „przed­mio­tu” (jed­nost­ki psy­cho­lo­gicz­nej),  w   t y m   w ł a ś n i e   p u n k c i e   „i n s t a n c j a   l i t e r y”   p o j a w i a   s i ę   j a k o   t a k i e   w   s a m e j   „r z e c z y w i s t o ś c i   h i s t o r y c z n e j”pod po­sta­cią za­war­te­go w dys­kur­sie „to­ta­li­tar­nym” im­pe­ra­ty­wu „nad-ja”.

La­ca­now­skie od­wró­ce­nie po­glą­dów Ad­or­na po­zwa­la nam wy­tłu­ma­czyć tak zwa­ną fa­szy­stow­ską „es­te­ty­za­cję po­li­tycz­no­ści”: pod­kreś­lana „te­atral­ność” fa­szy­stow­skie­go ide­olo­gicz­ne­go ry­tu­ału ujaw­nia, że fa­szyzm „uda­je”, „in­sce­ni­zu­je” per­for­ma­tyw­ną moc dys­kur­su po­li­tycz­ne­go, prze­kła­da­jąc ją na tryb „jak gdy­by”. Cały na­cisk, jaki kła­dzie się na „przy­wód­cę” i jego „oto­cze­nie”, na „mi­sję” i „du­cha po­świę­ce­nia”, nie po­wi­nien wpro­wa­dzić nas w błąd – ta­kie ob­ja­wy eg­zal­ta­cji ozna­cza­ją tyl­ko te­atral­ną  s y m u l a c j ę  przed­miesz­czań­skie­go dys­kur­su Pana. Ad­or­no ma ra­cję, kła­dąc na­cisk na mo­ment „sy­mu­la­cji”. Jego błąd leży gdzie in­dziej: w po­strze­ga­niu sy­mu­la­cji jako efek­tu ze­wnętrz­ne­go przy­mu­su i/lub po­go­ni za ma­te­rial­ną ko­rzy­ścią („cui bono?”– na czy­ją ko­rzyść?) – jak gdy­by ma­ska „to­ta­li­tar­ne­go” dys­kur­su ide­olo­gicz­ne­go skry­wa­ła „nor­mal­ną”, „zdro­wo­roz­sąd­ko­wą” jed­nost­kę – to zna­czy sta­ry, do­bry, „uty­li­tar­ny”, „ego­istycz­ny” pod­miot miesz­czań­skie­go in­dy­wi­du­ali­zmu, któ­ry tyl­ko uda­je, że dał się po­nieść „to­ta­li­tar­nej” ide­olo­gii ze stra­chu czy w na­dziei na zy­ski ma­te­rial­ne. Wręcz prze­ciw­nie, na­le­ży pod­kre­ślić ab­so­lut­nie „po­waż­ny” cha­rak­ter ta­kie­go uda­wa­nia: po­cią­ga ono za sobą „brak in­te­gra­cji pod­mio­tu z re­je­strem zna­czą­ce­go”, „ze­wnętrz­ną imi­ta­cję” gry zna­czą­cych, po­krew­ną tak zwa­nym zja­wi­skom  j a k   g d y b y, cha­rak­te­ry­stycz­nym dla sta­nów pro­top­sy­cho­tycz­nych30.

Mó­wiąc ści­ślej, „we­wnętrz­ny dy­stans” pod­mio­tu wo­bec dys­kur­su „to­ta­li­tar­ne­go” nie po­zwa­la pod­mio­to­wi unik­nąć sza­leń­stwa „to­ta­li­tar­ne­go” spek­ta­klu ide­olo­gicz­ne­go, po­nie­waż wła­śnie ten dy­stans jest czyn­ni­kiem, w wy­ni­ku któ­re­go pod­miot na­praw­dę po­pa­da w „sza­leń­stwo”. Nie­kie­dy sam Ad­or­no to prze­czu­wa – na przy­kład wów­czas, kie­dy za­kła­da, że pod­miot „skry­ty za ma­ską”, uda­ją­cy wła­sne uwię­zie­nie, musi już wcze­śniej być „sza­lo­ny”, „wy­drą­żo­ny”. Wła­śnie by uciec przed taką pust­ką, pod­miot ska­zu­je się na szu­ka­nie schro­nie­nia w nie­ustan­nym spek­ta­klu ide­olo­gicz­nym – gdy­by „przed­sta­wie­nie” mia­ło choć na chwi­lę się za­trzy­mać, cały jego wszech­świat uległ­by dez­in­te­gra­cji…31 In­a­czej mó­wiąc, to nie „sza­leń­stwo” na­krę­ca fak­tycz­ną wia­rę w ży­dow­ski spi­sek, w cha­ry­zmę Przy­wód­cy itd. – ta­kie wie­rze­nia (o ile są wy­par­te, czy­li po­zo­sta­ją nie­uzna­ną fan­ta­zma­tycz­ną pod­sta­wą na­sze­go uni­wer­sum zna­czeń) two­rzą część skła­do­wą na­szej ide­olo­gicz­nej „nor­mal­no­ści”. „Sza­leń­stwo” na­to­miast po­ja­wia się  p o d   n i e o b e c n o ś ć  ta­kich anga­żu­ją­cych nas wie­rzeń, na mocy fak­tu, że „w głę­bi ser­ca lu­dzie  n i e   w i e r z ą,  i ż Ży­dzi to wcie­le­nie sza­ta­na”. Mó­wiąc krót­ko: sza­leń­stwo po­ja­wia się na sku­tek „uda­wa­nia” i „ze­wnętrz­nej imi­ta­cji” ta­kich wie­rzeń przez pod­miot. Sza­leń­stwo roz­kwi­ta w „we­wnętrz­nym dy­stan­sie”, jaki za­cho­wu­je­my wo­bec dys­kur­su ide­olo­gicz­ne­go, dy­stan­sie, któ­ry kon­sty­tu­uje spo­łecz­no-sym­bo­licz­ną struk­tu­rę pod­mio­tu.

Ha­ber­mas: psy­cho­ana­li­za jako au­to­re­flek­sja

Tym spo­so­bem „re­pre­syw­na de­su­bli­ma­cja” od­gry­wa rolę ele­men­tu „symp­to­ma­tycz­ne­go”, któ­ry spra­wia, że w za­własz­cze­niu psy­cho­ana­li­zy przez Szko­łę Frank­furc­ką moż­na do­strzec fun­da­men­tal­ną an­ty­no­mię. Z jed­nej stro­ny po­ję­cie „re­pre­syw­nej de­su­bli­ma­cji” wy­do­by­wa isto­tę z kry­tycz­nej po­sta­wy Szko­ły Frank­furc­kiej wo­bec Freu­da, zwra­ca­jąc szcze­gól­ną uwa­gę na to, co mia­ło po­zo­stać dla Freu­da „nie do po­my­śle­nia”: na oso­bli­we „po­jed­na­nie” „to” z „nad-ja” w spo­łe­czeń­stwach „to­ta­li­tar­nych”. Z dru­giej jed­nak stro­ny sa­mo­unie­waż­nia­ją­ca się, struk­tu­ral­nie dwu­znacz­na na­tu­ra tego po­ję­cia zdra­dza, do ja­kie­go stop­nia „re­pre­syw­na de­su­bli­ma­cja” jest „pseu­do­kon­cep­tem”, sy­gna­li­zu­ją­cym po­trze­bę po­now­ne­go uję­cia ca­łe­go teo­re­tycz­ne­go ob­sza­ru.

W jaki spo­sób to skraj­ne na­pię­cie roz­wi­kła­ły póź­niej­sze ba­da­nia Szko­ły Frank­furc­kiej? To wła­śnie Jür­gen Ha­ber­mas do­ko­nał ra­dy­kal­ne­go ze­rwa­nia związ­ków mię­dzy Szko­łą Frank­furc­ką a psy­cho­ana­li­zą. Ha­ber­mas za­czy­na od py­ta­nia: „Co za­cho­dzi w pro­ce­sie psy­cho­ana­li­tycz­nym?”. W ten spo­sób re­ha­bi­li­tu­je te­ra­pię psy­cho­ana­li­tycz­ną jako ka­mień wę­giel­ny wła­snej kon­struk­cji teo­re­tycz­nej, w wy­raź­nym prze­ci­wień­stwie do Ad­or­na i Mar­cu­se­go, dla któ­rych psy­cho­ana­li­tycz­ne le­cze­nie ozna­cza­ło nic wię­cej jak pew­ną tech­ni­kę spo­łecz­ne­go przy­sto­so­wa­nia. Ta­kie prze­su­nię­cie ak­cen­tu do­wo­dzi bar­dziej za­sad­ni­cze­go ze­rwa­nia: Ad­or­no i Mar­cu­se przyj­mu­ją teo­rię psy­cho­ana­li­tycz­ną taką, jaka ona jest, po­nie­waż w dia­lek­tycz­nym an­ta­go­ni­zmie mię­dzy teo­rią a te­ra­pią praw­da leży dla nich po stro­nie teo­rii. We­dług Ha­ber­ma­sa teo­ria Freu­da po­zo­sta­wa­ła w tyle za prak­ty­ką psy­cho­ana­li­tycz­ną, przede wszyst­kim dla­te­go, że Freud błęd­nie roz­po­znał klu­czo­wy aspekt te­ra­pii psy­cho­ana­li­tycz­nej: au­to­re­flek­syj­ną wła­dzę ję­zy­ka. W kon­se­kwen­cji Ha­ber­mas do­ko­nu­je wła­sne­go „po­wro­tu do Freu­da”, dzię­ki re­in­ter­pre­ta­cji ca­łej teo­re­tycz­nej struk­tu­ry Freu­da z per­spek­ty­wy ję­zy­ka. Jego punk­tem wyj­ścia jest po­dział „ele­men­tar­nych form ro­zu­mie­nia” Dil­theya na ele­men­ty ję­zy­ko­we, wzor­ce dzia­ła­nia i wy­ra­że­nia:

W nor­mal­nym przy­pad­ku te trzy ka­te­go­rie wy­ra­żeń wza­jem­nie się uzu­peł­nia­ją: wy­ra­że­nia ję­zy­ko­we „pa­su­ją” do dzia­łań mię­dzy­ludz­kich, za­rów­no ję­zyk, jak i dzia­ła­nia „pa­su­ją do” wy­ra­żeń wy­wie­dzio­nych z do­świad­cze­nia; ich in­te­gra­cja nie jest oczy­wi­ście do­sko­na­ła, co two­rzy ob­szar wol­no­ści po­trzeb­nej dla ko­mu­ni­ka­cji po­śred­niej. Jed­nak w ogra­ni­cza­ją­cym przy­pad­ku gra ję­zy­ko­wa może ulec na tyle da­le­ko po­su­nię­tej dez­in­te­gra­cji, że te trzy ka­te­go­rie wy­ra­żeń prze­sta­ją do sie­bie przy­sta­wać. Wów­czas dzia­ła­nia i wy­ra­że­nia za­prze­cza­ją temu, co jed­no­znacz­nie stwier­dzo­ne… Dzia­ła­ją­cy pod­miot sam do­strzec tej roz­bież­no­ści nie po­tra­fi; albo je­śli ją do­strze­ga, nie po­tra­fi jej zro­zu­mieć, po­nie­waż sam wy­ra­ża się w tej roz­bież­no­ści i za­ra­zem „myl­nie się w niej ro­zu­mie”. Jego sa­mo­zro­zu­mie­nie musi trzy­mać się tego, co świa­do­mie za­mie­rzo­ne, wy­ra­że­nia ję­zy­ko­we­go – albo przy­najm­niej tego, co moż­na zwer­ba­li­zo­wać.32

Je­śli za po­mo­cą iro­nicz­ne­go tonu lub gry­ma­su oznaj­mia­my, że tego, co twier­dzi­my, nie trak­tu­je­my po­waż­nie, prze­paść mię­dzy na­szą wy­po­wie­dzią a praw­dzi­wym za­mia­rem po­zo­sta­je „nor­mal­na”. Je­śli jed­nak za­prze­cze­nie tego, co mó­wi­my, dzie­je się nie­ja­ko „poza na­szy­mi ple­ca­mi”, w po­sta­ci „spon­ta­nicz­ne­go”, nie­za­mie­rzo­ne­go prze­ję­zy­cze­nia, wów­czas na­tra­fia­my na przy­pa­dek pa­to­lo­gicz­ny. Kry­te­rium „nor­mal­no­ści” po­le­ga na jed­no­ści (świa­do­me­go) za­mia­ru zna­cze­nia, za­wia­du­ją­cej wszyst­ki­mi trze­ma for­ma­mi wy­ra­że­nia. Po­nie­waż, mó­wiąc ści­ślej, nasz świa­do­my za­miar zbie­ga się z tym, co moż­na wy­ra­zić w ję­zy­ku, „nor­mal­ność” po­le­ga na prze­kła­dal­no­ści wszyst­kich na­szych po­bu­dek na za­mia­ry, któ­re moż­na wy­ra­zić w pu­blicz­nym, mię­dzy­pod­mio­to­wo uzna­nym ję­zy­ku. Tym, co po­wo­du­je pa­to­lo­gicz­ne roz­bież­no­ści, jest wy­par­te pra­gnie­nie: wy­klu­czo­ne z pu­blicz­nej ko­mu­ni­ka­cji, znaj­du­je uj­ście w kom­pul­syw­nych ge­stach i ak­tach, a tak­że w znie­kształ­co­nym, „pry­wat­nym” sto­so­wa­niu ję­zy­ka. Wy­cho­dząc od tych roz­bież­no­ści, Ha­ber­mas do­cie­ra na koń­cu do ide­olo­gicz­ne­go fał­szu wszel­kiej her­me­neu­ty­ki, któ­ra ogra­ni­cza się do świa­do­me­go za­mia­ru zna­cze­nia, po­zo­sta­wia­jąc błę­dy i znie­kształ­ce­nia in­ter­pre­to­wa­ne­go tek­stu fi­lo­lo­gii. Her­me­ne­tu­ty­ka nie po­tra­fi przy­znać, że nie wy­star­czy na­pra­wić uszko­dze­nia i przy­wró­cić „ory­gi­nal­ne­mu” tek­sto­wi jego in­te­gral­ność, po­nie­waż „uszko­dze­nia” po­sia­da­ją zna­cze­nie  j a k o   t a k i e: 

Po­mi­nię­cia i znie­kształ­ce­nia, któ­re [in­ter­pre­ta­cja psy­cho­ana­li­tycz­na] pro­stu­je, mają sys­te­mo­wą rolę i funk­cję. Po­nie­waż struk­tu­ry sym­bo­licz­ne, ja­kie psy­cho­ana­li­za usi­łu­je zro­zu­mieć, są ska­żo­ne wpły­wem  w a r u n k ó w   w e w n ę t r z n y c h. 33

Wy­glą­da na to, że sztan­da­ro­we po­dej­ście her­me­neu­ty­ki zo­sta­je tu ra­dy­kal­nie pod­wa­żo­ne: fak­tycz­ne sta­no­wi­sko mó­wią­ce­go pod­mio­tu wy­ła­nia się wła­śnie w szcze­li­nach jego sa­mo­zro­zu­mie­nia, w po­zor­nie „nie­zna­czą­cych” znie­kształ­ce­niach tek­stu. Jed­nak do­nio­słość tego pod­wa­że­nia jest ści­śle ogra­ni­czo­na: sztan­da­ro­wy mo­del Dil­theya, czy­li jed­ność ję­zy­ka, wzor­ców dzia­ła­nia i wy­ra­żeń, za­cho­wu­je swo­ją pra­wo­moc­ność – nie jako opis  r z e c z y w i s t e g o  f u n k c j o n o w a n i a   d z i a ł a ń   k o m u n i k a c y j n y c h,   l e c z   j a k o   p r a k t y c z n o - k r y t y c z n y  pa­ra­dyg­mat, nor­ma, za któ­rej po­mo­cą mie­rzy się „pa­to­lo­gię” na­szej rze­czy­wi­stej ko­mu­ni­ka­cji. Błąd Dil­theya po­le­gał na tym, że do opi­su rze­czy­wi­stych struk­tur zna­cze­nia użył on ta­kie­go mo­de­lu, któ­re­go moż­na użyć je­dy­nie w wa­run­kach spo­łe­czeń­stwa „nie­re­pre­syw­ne­go”, i tym sa­mym po­zo­stał głu­chy na to, co rze­czy­wi­sty dys­kurs wy­pie­ra:

W me­to­dycz­nie ści­słym sen­sie „nie­wła­ści­we” za­cho­wa­nie ozna­cza  k a ż d e   o d c h y l e n i e   o d   w z o r c a   g r y   j ę z y k o w e j   d z i a ł a n i a   k o m u n i k a c y j n e g o, w któ­rym po­bud­ki dzia­ła­nia i ję­zy­ko­wo wy­ra­żo­ne za­mia­ry zbie­ga­ją się ze sobą. W tym wzor­cu sym­bo­le roz­sz­cze­pie­nia i zwią­za­ny z nimi roz­kład po­trzeb nie są do­zwo­lo­ne. Przyj­mu­je się, że albo nie ist­nie­ją, a je­śli tak, to na po­zio­mie ko­mu­ni­ka­cji pu­blicz­nej, wza­jem­nych od­dzia­ły­wań i da­ją­cych się za­ob­ser­wo­wać wy­ra­żeń po­zo­sta­ją one bez kon­se­kwen­cji. Taki wzo­rzec moż­na jed­nak ogól­nie za­sto­so­wać tyl­ko w wa­run­kach spo­łe­czeń­stwa nie­re­pre­syw­ne­go. To­też we wszyst­kich zna­nych spo­łe­czeń­stwach od­chy­le­nia od tego mo­de­lu są przy­pad­kiem nor­mal­nym.34

Już sam ten ustęp su­ge­ru­je usta­no­wio­ny przez Ha­ber­ma­sa zwią­zek mię­dzy psy­cho­ana­li­zą a kry­ty­ką ide­olo­gii. To, co Freud ochrzcił jako „nad-ja”, wy­ła­nia się jako we­wnątrz­p­sy­chicz­ne prze­dłu­że­nie wła­dzy spo­łecz­nej – czy­li wzo­rzec wie­dzy i pra­gnie­nia, do­ko­ny­wa­nia wy­bo­ru obiek­tów, usank­cjo­no­wa­ny przez spo­łe­czeń­stwo. O ile wzór ten jest „zin­ter­na­li­zo­wa­ny” przez pod­miot, wcho­dzą­ce z nim w kon­flikt po­bud­ki zo­sta­ją „wy­par­te”; eks­ko­mu­ni­ko­wa­ne z ob­sza­ru ko­mu­ni­ka­cji pu­blicz­nej i „urze­czo­wio­ne”, a w re­zul­ta­cie za­czy­na­ją ist­nieć pod po­sta­cią „to”, ob­cej mocy, w któ­rej pod­miot się nie roz­po­zna­je. Taka obro­na pod­mio­tu przed włas­nymi, nie­upraw­nio­ny­mi po­bud­ka­mi nie ma cha­rak­te­ru świa­do­mej sa­mo­kon­tro­li, po­nie­waż sama jest nie­świa­do­ma; z tej wła­śnie przy­czy­ny „nad-ja” przy­po­mi­na „to”, po­nie­waż sym­bo­le „nad-ja” są „uświę­co­ne”, wy­łą­czo­ne z ar­gu­men­ta­tyw­nej, ra­cjo­nal­nej ko­mu­ni­ka­cji.

Kon­cep­cja ta obej­mu­je całą „pe­da­go­gi­kę”, lo­gi­kę roz­wo­ju „ja”, aż do osią­gnię­cia przez nie „doj­rza­ło­ści”. Na (za­rów­no on­to­ge­ne­tycz­nych, jak i fi­lo­ge­ne­tycz­nych) niż­szych eta­pach swe­go roz­wo­ju „ja” nie jest zdol­ne kon­tro­lo­wać po­pę­dów w ra­cjo­nal­ny, świa­do­my spo­sób, więc tyl­ko „ir­ra­cjo­nal­na”/„trau­ma­tycz­na” in­sty­tu­cja za­ka­zu może skło­nić je do re­zy­gna­cji z nie­wy­ko­nal­nej nad­wyż­ki. Wraz ze stop­nio­wym roz­wo­jem sił wy­twór­czych i form ko­mu­ni­ka­cji sym­bo­licz­nej ra­cjo­nal­ne po­dej­ście do re­zy­gna­cji sta­je się moż­li­we – pod­miot może świa­do­mie wziąć na sie­bie ko­niecz­ne po­świę­ce­nia.

Głów­nym za­rzu­tem Ha­ber­ma­sa wo­bec Freu­da nie jest to, że „zbyt ni­sko” usta­wił ba­rie­rę wy­par­cia, ro­biąc z niej ro­dzaj an­tro­po­lo­gicz­nej sta­łej za­miast ją uhi­sto­rycz­nić. Za­rzut Ha­ber­ma­sa do­ty­czy ra­czej epi­ste­mo­lo­gicz­ne­go sta­tu­su teo­rii Freu­da: po­ję­cio­wa pod­bu­do­wa, za któ­rej po­mo­cą Freud sta­ra się swą prak­ty­kę prze­my­śleć, nie po­tra­fi tej prak­ty­ce spro­stać. Teo­ria psy­cho­ana­li­tycz­na po­wie­rza „ja” obo­wią­zek in­te­li­gent­ne­go do­sto­so­wa­nia się do rze­czy­wi­sto­ści i re­gu­lo­wa­nia po­pę­dów – bra­ku­je w tym jed­nak szcze­gól­ne­go aktu, któ­re­go ne­ga­ty­wem są me­cha­ni­zmy obron­ne:  a u t o r e f l e k s j i. Psy­cho­ana­li­za nie jest ani  z r o z u m i e n i e m. ukry­te­go zna­cze­nia symp­to­mów, ani w y j a ś n i a n i e m  łań­cu­cha przy­czy­no­we­go, któ­ry te symp­to­my wy­wo­łał: akt au­to­re­flek­sji wy­kra­cza dia­lek­tycz­nie poza sam du­alizm zro­zu­mie­nia i przy­czy­no­we­go wy­ja­śnia­nia. W jaki spo­sób?

Kie­dy li­bi­dal­ne po­bud­ki nie mogą wy­ło­nić się jako świa­do­me za­mia­ry, przy­bie­ra­ją ce­chy pseu­do­na­tu­ral­nych przy­czyn – in­ny­mi sło­wy, ce­chy „to” jako śle­pej siły, któ­ra opa­no­wu­je pod­miot nie­ja­ko za jego ple­ca­mi. „To” prze­ni­ka do tkan­ki ję­zy­ka co­dzien­ne­go, znie­kształ­ca­jąc gra­ma­ty­kę i de­sta­bi­li­zu­jąc wła­ści­we sto­so­wa­nie ję­zy­ka pu­blicz­ne­go po­przez fał­szy­we iden­ty­fi­ka­cje zna­czeń: w symp­to­mach pod­miot prze­ma­wia czymś w ro­dza­ju „ję­zy­ka pry­wat­ne­go”, któ­ry dla jego świa­do­me­go „ja” jest nie­zro­zu­mia­ły. Mó­wiąc in­a­czej, symp­to­my to frag­men­ty tek­stu pu­blicz­ne­go przy­ku­te do sym­bo­li za­ka­za­nych pra­gnień, wy­klu­czo­nych z ko­mu­ni­ka­cji pu­blicz­nej:

Na po­zio­mie tek­stu pu­blicz­ne­go wy­par­ty sym­bol jest obiek­tyw­nie zro­zu­mia­ły dzię­ki za­sa­dom  w y n i k a j ą c y m    z  przy­god­nych oko­licz­no­ści hi­sto­rii ży­cia jed­nost­ki, lecz nie jest z nią zwią­za­ny zgod­nie z mię­dzy­pod­mio­to­wo  u z n a w a n y m i  za­sa­da­mi. Dla­te­go symp­to­ma­tycz­ne ukry­cie zna­cze­nia i po­kry­wa­ją­ce się z nim za­bu­rze­nie wza­jem­ne­go od­dzia­ły­wa­nia nie mogą zra­zu być zro­zu­mia­ne ani przez in­nych, ani przez sam pod­miot.35

Ob­ja­śnia­nie psy­cho­ana­li­tycz­ne wy­do­by­wa na świa­tło dzien­ne zwią­zek mię­dzy frag­men­ta­mi tek­stu pu­blicz­ne­go i sym­bo­la­mi za­ka­za­nych po­bu­dek li­bi­dal­nych; do­ko­nu­je po­now­ne­go prze­ło­że­nia tych po­bu­dek na ję­zyk mię­dzy­pod­mio­to­wej ko­mu­ni­ka­cji. Koń­co­wy etap psy­cho­ana­li­tycz­ne­go le­cze­nia zo­sta­je osią­gnię­ty w mo­men­cie, kie­dy pod­miot roz­po­zna­je sie­bie, wła­sne po­bud­ki w ocen­zu­ro­wa­nych roz­dzia­łach sa­mo­wy­ra­że­nia, i jest w sta­nie opo­wie­dzieć ca­łość wła­snej hi­sto­rii ży­cia. W pierw­szym po­dej­ściu psy­cho­ana­li­za po­dą­ża za­tem ścież­ką wy­ja­śnia­nia przy­czy­no­we­go: wy­do­by­wa na świa­tło dzien­ne łań­cuch przy­czy­no­wy, któ­ry, jako nie­zna­ny pod­mio­to­wi, wy­wo­łu­je symp­to­my. Jed­nak – i na tym wła­śnie po­le­ga wła­ści­we po­ję­cie au­to­re­flek­sji – już samo wy­ja­śnia­nie łań­cu­cha przy­czy­no­we­go unie­waż­nia jego sku­tecz­ność. Traf­na in­ter­pre­ta­cja nie tyl­ko pro­wa­dzi do „praw­dzi­wej wie­dzy” o symp­to­mie, lecz jed­no­cześ­nie po­wo­du­je za­nik symp­to­mu, a tym sa­mym „po­jed­na­nie” pod­mio­tu z sa­mym sobą – akt zdo­by­cia wie­dzy jest ak­tem wy­zwo­le­nia się z nie­świa­do­me­go przy­mu­su. W kon­se­kwen­cji Ha­ber­mas może poj­mo­wać nie­świa­do­mość we­dług he­glow­skie­go wzor­ca sa­mo­wy­ob­co­wa­nia: w nie­świa­do­mo­ści ko­mu­ni­ka­cja pod­mio­tu z sobą sa­mym zo­sta­je prze­rwa­na, a te­ra­pia psy­cho­ana­li­tycz­na ozna­cza po­jed­na­nie pod­mio­tu z „to”, jego wy­ob­co­wa­ną sub­stan­cją, jego błęd­nie roz­po­zna­ną sa­mo­obiek­ty­wi­za­cją – in­ny­mi sło­wy, te­ra­pia ozna­cza roz­szy­fro­wa­nie przez pod­miot symp­to­mu jako wy­ra­zu wła­snych nie­uzna­nych po­bu­dek:

Bo­wiem zro­zu­mie­nie, do ja­kie­go psy­cho­ana­li­za ma do­pro­wa­dzić, wszak na tym tyl­ko po­le­ga, aby „ja” pa­cjen­ta roz­po­zna­ło się w swym in­nym, re­pre­zen­to­wa­nym przez jego cho­ro­bę, jak  w e   w ł a s n e j   wy­ob­co­wa­nej  j a ź n i, i zi­den­ty­fi­ko­wa­ło się z nim.36

Nie wol­no nam jed­nak zbyt szyb­ko ule­gać temu po­zor­ne­mu „he­gli­zmo­wi”. Kry­je się za nim pe­wien ro­dzaj „po­wro­tu do Kan­ta”. Zbież­ność rze­czy­wi­stych po­bu­dek z wy­ra­żo­nym zna­cze­niem i to­wa­rzy­szą­ce jej prze­ło­że­nie wszyst­kich po­bu­dek na ję­zyk ko­mu­ni­ka­cji pu­blicz­nej od­gry­wa­ją rolę Kan­tow­skiej Idei re­gu­la­tyw­nej, do któ­rej przy­bli­ża­my się, nie mo­gąc jej jed­nak osią­gnąć. Wy­par­cie sym­bo­li za­ka­za­nych pra­gnień, prze­rwa­na ko­mu­ni­ka­cja pod­mio­tu z sa­mym sobą, fałsz ide­olo­gicz­nej Uni­wer­sal­no­ści, ma­sku­ją­cy in­te­res par­ty­ku­lar­ny – wszyst­ko to wy­stę­pu­je z po­wo­dów em­pi­rycz­nych, któ­re od­dzia­łu­ją na struk­tu­rę ję­zy­ka  z   z e w n ą t r z. Mó­wiąc po he­glow­sku: nie­uchron­ność znie­kształ­ce­nia nie jest wpi­sa­na w samo po­ję­cie ko­mu­ni­ka­cji, lecz wy­ni­ka z fak­tycz­nych, przy­god­nych oko­licz­no­ści pra­cy i do­mi­na­cji, któ­re unie­moż­li­wia­ją urze­czy­wist­nie­nie pew­ne­go ide­ału – re­la­cje wła­dzy i prze­mo­cy nie są or­ga­nicz­nie wpi­sa­ne w ję­zyk37.

„Wyż­szość obiek­tu”

Ha­ber­mas znie­kształ­ca psy­cho­ana­li­tycz­ny pro­ces ob­ja­śnia­nia przez wy­ma­za­nie „ma­te­rial­nej wagi” hi­sto­rycz­ne­go Re­al­ne­go, spro­wa­dze­nie go do pew­nej przy­god­nej siły, któ­ra od­dzia­łu­je z ze­wnątrz na neu­tral­ną, trans­cen­den­tal­ną siat­kę ję­zy­ka i unie­moż­li­wia jego „nor­mal­ne” funk­cjo­no­wa­nie. Przy oka­zji gi­nie roz­róż­nie­nie, ja­kie Freud wpro­wa­dza mię­dzy uta­jo­ną my­ślą sen­ną i nie­świa­do­mym pra­gnie­niem – czy­li cały upór, z ja­kim Freud pod­kre­śla, że „ta­kie nie­nor­mal­ne psy­chicz­ne opra­co­wa­nie nor­mal­ne­go bie­gu my­śli” – nor­mal­ne­go i wy­ra­żal­ne­go w ję­zy­ku ko­mu­ni­ka­cji pu­blicz­nej – „wy­stę­pu­je tyl­ko wte­dy, gdy ów bieg my­śli stał się prze­nie­sie­niem nie­świa­do­me­go ży­cze­nia, któ­re po­cho­dzi z tego, co in­fan­tyl­ne, i znaj­du­je się w wy­par­ciu”38.

Ha­ber­mas spro­wa­dza pra­cę in­ter­pre­ta­cji do