Mali bogowie - Paweł Reszka - ebook + książka

Mali bogowie ebook

Paweł Reszka

4,2

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Dlaczego lekarze nie widzą w tobie człowieka? Paweł Reszka, wybitny dziennikarz, autor świetnie przyjętej książki „Chciwość“, opowieści o tym jak nas naciągają banki, tym razem wszedł za kulisy szpitali. Zatrudnił się jako sanitariusz. To, co tam usłyszał i to, co zobaczył przeraziło nawet jego. Obojętność wobec cierpienia jest wszechogarniająca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 239

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (1367 ocen)
629
466
212
52
8
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tynka8

Całkiem niezła

Cieszę się, że tyle miejsca zostało poświęcone opowieściom samych lekarzy - stażystów, rezydentów, specjalistów, zarówno z Warszawy, jak i tych pracujących w wiejskich POZ-etach. Tytuł reportażu jest nieco przewrotny, bo w tych historiach widzimy ludzi, którzy okazują się nie być jednolitą anonimową masą w scrubsach i białych fartuchach. Częściej nazwą siebie kimś na kształt wyrobnika, maszyny do leczenia niż boga. Dla mnie minusem był brak wyraźnego oddzielenia pewnych wątków - kiedy np. 3 kolejne wypowiedzi są na ten sam temat, kolejna wydaje się być kontynuacją odpowiedzi poprzednika, a nagle gwałtownie zmieniamy temat i następny lekarz wypowiada się już w zupełnie innym tonie. Z jednej strony może po prostu zabrakło materiału, żeby cały rozdział był skoncentrowany na jednym temacie, jednak dla mnie bywało to irytujące - zupełnie jakby ktoś przerwał interesującą opowieść w pół słowa i postanowił jej nie kontynuować. Zdecydowanie zabrakło także podsumowania całości - zarówno wypowie...
30
patrysina

Nie oderwiesz się od lektury

Lektura tej książki to jak zderzenie ze ścianą. Autor w dosadny i w bezposreni sposób pokazuje zawód lekarza w Polsce w XXI wieku.
20
Justa351

Nie oderwiesz się od lektury

Niestety prawda
10
Justynawozny

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja
10
DorotaFilipow

Nie oderwiesz się od lektury

Długo zbierałam się do czytania bo temat jednak dotyczy każdego. Po przeczytaniu wiem jedno- obym zawsze ja i moja rodzina była zdrowa.
10

Popularność




Copyright © Paweł Reszka, Czerwone i Czarne

Projekt okładki FRYCZ I WICHA

Korekta Beata Saracyn, Agnieszka Gzylewska

Skład Tomasz Erbel

Wydawca Czerwone i Czarne Sp. z o.o. S.K.A. Rynek Starego Miasta 5/7 m. 5 00-272 Warszawa

Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. sp. j. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki www.olesiejuk.pl

ISBN 978-83-7700-283-4

Warszawa 2017

* * *

Chirurg, lat 42, Warszawa:

Zaczynałem pracę na oddziale chirurgicznym. Wtedy nie mieliśmy jeszcze tomografu. Dlatego wszyscy pijacy z urazami głowy musieli zostawać na obserwacji. Robiliśmy im zwyczajne prześwietlenie i nie wolno ich było wypuścić do domu.

Przywozili ich do nas obsranych, obszczanych, robiących pod siebie, bełkocących. No ale przecież jesteśmy lekarzami, składaliśmy przysięgę, musimy im pomóc. Obrażali nas, startowali z łapami. Na jednym z pierwszych dyżurów doszło do przykrej sytuacji. Oto młoda pielęgniarka, młody lekarz (czyli ja) i pijak. Pijak ciągle obłapia pielęgniarkę, jest nachalny, a ona nie daje sobie z nim rady. Nagle dziewczyna wybucha:

– Odpier… się nareszcie ode mnie! – krzyczy.

Widzę to wszystko i jestem bardzo oburzony takim zachowaniem. Mówię:

– Jak pani może się w ten sposób zwracać do pacjenta? Nie ma pani prawa!

Dziewczyna patrzy na mnie, wychodzi ze łzami w oczach. Mija kilkanaście lat. Na oddziale chirurgicznym jest dokładnie tak samo. Kupili nam tylko tomograf, ale ciągle przywożą nam pijaków. Wszystkich trzeba zbadać, niektórych zostawić na obserwację. Są tak samo brudni, agresywni, śmierdzą. Niedawno znów nam przywieźli takiego ochlapusa. Była awantura, chciał nas bić, robił pod siebie. Los chciał, że dyżur mieliśmy akurat w tym samym składzie, co przed laty. Tamta dziewczyna i ja, lekarz po czterdziestce. Przypomniało mi się tamto zdarzenie z początku naszej pracy. Opowiedziałem to pielęgniarce:

– Słuchaj, pamiętasz, jak nakrzyczałaś na tamtego pijaka? Co mu powiedziałaś? I moją reakcję?

– Pamiętam, pewnie, że pamiętam.

– Wiesz co, Danusiu, to chciałem cię dzisiaj za tamto przeprosić. Ty miałaś rację.

Tak jej powiedziałem. Bo mam już dość tych zasyfiałych gnoi, którzy zapijają się na śmierć i których od kilkunastu lat ratuję. Traktują mnie jak gówno, nie szanują mojej pracy, muszę ich dotykać, bronić się przed nimi. Brzydzę się ich, mam ich dosyć.

Wstęp

To fragment rozmowy z chirurgiem z dobrego warszawskiego szpitala. Zapadł mi w pamięć. Rozmowa była wyjątkowa. On miał już dość wszystkiego. Chwilę wcześniej odszedł od stołu operacyjnego. Jeszcze pachniał szpitalem. Wycinał tkanki rakowe, ze skalpelem w ręku stał przez kilka godzin.

– Udało się?

– Tak – powiedział bez dumy, właściwie bez żadnych emocji.

Piliśmy kawę. Widziałem, że jemu zamykają się oczy.

– Jest pan zmęczony?

– Tak.

– Nie zajmę panu dużo czasu – powiedziałem, myśląc, że po tak wyczerpującym dniu powinien odpocząć.

Nie odpowiedział. Dopiero potem zrozumiałem, że do odpoczynku jeszcze daleko. Pracował – jak wielu jego kolegów – w kilku miejscach. Właściwie biegał z pracy do pracy. Jego życie przypominało jazdę w tunelu: szpital, operacje, przychodnia, konsultacje przez telefon.

– Ale potem jadę na wakacje, długie, nie oszczędzam na niczym. Chcę zapomnieć, oderwać się. A po wakacjach znów wracam do roboty… Tak żyję.

Potem rozmawiałem z wieloma lekarzami. Zapisałem dziesiątki wywiadów. Trwało to rok.

Lekarze różni wiekiem – młodzi, starzy. Pracujący w wielkich szpitalach i na wsiach. Jedni mieli jeszcze głowy pełne marzeń, ale większość już pogodziła się, że z systemem nie da się wygrać. Gwarantowałem im anonimowość i to, że nie wymienię nazwy ich szpitala. W zamian prosiłem o szczerość.

Po co z nimi rozmawiałem? Chciałem się dowiedzieć, dlaczego system ochrony zdrowia jest tak bezwzględny. Pacjentom każe obijać się o mur obojętności, leżeć na korytarzach, godzinami czekać na szpitalnym oddziale ratunkowym na podstawową pomoc.

Jak to się dzieje, że system zmienia ludzi – sympatycznych studentów medycyny, czekających na to, aż złożą przysięgę Hipokratesa – w bezduszne maszyny do zarabiania pieniędzy? Jak radzą sobie z błędami? Dlaczego godzą się pracować po trzysta godzin miesięcznie? Jak szybko pracę, która kiedyś była ich powołaniem, zaczynają traktować jak paskudny obowiązek? Kiedy po raz pierwszy, wychodząc na dyżur do przychodni, powiedzą rodzinie: „Wrócę później, wieczorem, znów robię w biedronce”? Biedronką nazywają miejsca, gdzie się dorabia.

W książce mówią lekarze. Mówią przeważnie o tym, co ich gryzie, co nie pozwala normalnie pracować. Ich sukcesy, poświęcenie w ratowaniu życia – pozostają często gdzieś na marginesie rozmowy. Co nie znaczy, że tych sukcesów i poświęcenia brakuje. Dla nich są normalnością. Nie lubią się chwalić, wolą opowiadać o problemach, zamiast kadzić sobie samym.

Chciałem też zobaczyć, jak system działa od wewnątrz. Dlatego sam zatrudniłem się w szpitalu. Podjąłem pracę jako sanitariusz – czyli na samym dnie medycznej hierarchii. Sanitariusz zarabia najniższą krajową. Można nie odpowiadać mu „dzień dobry”, pacjenci czasem traktują go jak konia – gdy zaczyna pchać ich łóżko albo wózek, krzyczą: „Wio!”.

Cieszyłem się z tej pracy, bo było to doskonałe miejsce obserwacji. Był to też dla mnie eksperyment – chciałem zrozumieć, kiedy system, bezduszny szpital zabije we mnie empatię. Wystarczyło ledwie kilka dyżurów, żebym zachował się w sposób, którego nie rozumiem i do dziś się wstydzę.

Pracując w szpitalu, starałem się wszystko notować. Opowieść będzie się przewijała przez całą książkę jako dziennik sanitariusza.

Nie miałem wiele czasu. Pani dyrektor szpitala zorientowała się, że jestem dziennikarzem, i szybko kazała mnie wywalić. Bała się prawdy o tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami szpitala?

Oto, co zobaczyłem i usłyszałem.

Paweł Reszka

Rozdział I Pacjenci

Zawsze chciałem leczyć dzieci. Dlaczego? Bo dzieci są dużo wdzięczniejszym obiektem leczenia niż dorośli. Poza tym, może to zabrzmi brutalnie, ale najbardziej czysta babcia jest bardziej śmierdząca niż najbardziej brudne dziecko. Starsi ludzie są mniej estetyczni. I to tak.

* * *

Lekarka z Warszawy:

Na stażu podstawa mojej pensji to było 1200 złotych na rękę. Tyle dostawałam przez pierwszy rok. Za którymś razem poszłam na salę. Leży pacjentka, też młoda dziewczyna. Zaczynamy rozmawiać. Co robi? Jest bezrobotna. Ona żali się, że dzisiaj takie czasy, jest ciężko. Na to ja mówię, że w sumie można znaleźć pracę, dużo jest ogłoszeń w sklepach, szukają pań do sprzątania. Wtedy ona mówi coś takiego: „Wszędzie oferują między 1500 a 2000 złotych. Przecież za takie pieniądze nie opłaca się pracować!”. Zamurowało mnie. Pomyślałam, że gdybym poszła na utrzymanie opieki społecznej, to pewnie nie miałabym gorzej, niż przychodząc do szpitala. Trochę nie w porządku, bo to jednak było sześć lat trudnych studiów, po których czekała mnie ciężka praca. Stres, bo ludzkie życie jest w moich rękach. Drobny błąd, niedopatrzenie, spadek formy mogą doprowadzić do tragedii. Chciałabym chociaż godnie zarabiać. I nagle okazuje się, że mam zarabiać tyle co kasjer w Lidlu? Do tej pory czasami wstyd mi się przyznać przed pacjentem do tego, ile wynosi moja podstawowa pensja.

* * *

Lekarz z miasta powiatowego:

Sam widzę, że tych dyżurów jest dużo, jeden za drugim, jeden za drugim. Nie da się uniknąć, że na pacjenta patrzy się mniej sympatycznie. Staram się tego wystrzegać, witam z uśmiechem itd. Ale nieraz jest tak, że mimo szczerych chęci człowiek się czymś zdenerwuje, zirytuje, wybuchnie.

Sam pamiętam, że gdy jako dzieciak chodziłem do lekarzy, bałem się odezwać, żeby nie wnerwić pana doktora. Nigdy nie starałem się, chociaż niby są takie zalecenia, żeby zachowywać dystans między lekarzem a pacjentem. Wręcz przeciwnie, staram się dystans skracać, być przyjacielski. Pyta pan, dlaczego są zalecenia zachowania dystansu? Żeby spoufalanie się nie przesłoniło diagnozy, chyba chodzi o coś takiego. No a poza tym przecież mamy być bogami, nie? (śmiech)

Dziennik sanitariusza

Popołudnie. Moja praca to wyłącznie pokonywanie kolejnych, zawiłych korytarzy. Odczytywanie nazw na gabinetach. Nie należy tylko myśleć o łóżku, że ledwo się toczy, że znów podskoczy na progu i będzie ją bardzo boleć. Przecież nie zlikwidujemy tych progów – one są tu od zawsze. Przecież nie przeniesiemy łóżka ponad nimi – to znaczy może i dalibyśmy radę, ale… No bez żartów.

Lepiej nie patrz na nią, lepiej patrz na napisy.

„Pracownia echa” – obiecuje zawsze jakąś tajemnicę. „Nefrologia” brzmi jak imię greckiej bogini. A obok oddziału psychiatrycznego spotykasz często ludzi, którzy wyglądają, jakby unosili się nad ziemią. Czasami pytają: „Którędy do wyjścia głównego?”. Czy powinno im się powiedzieć prawdę?

I pacjenci. Ich nazwiska bywają takie zabawne. Pan Bakunin boi się palpitacji, a przecież w rzeczywistości zabiła go depresja. A Danton? Nie umrze na nerki, tylko od gilotyny. Klnę się, że gdy przyjmą jakiegoś Puszkina, to będę go przestrzegał przed bronią palną, a Poniatowskiego przed kąpielami.

Już na miejscu. Czekamy.

Badania nie można zrobić. Nie ma ankiety pacjenta. Teoretycznie możemy ją wypełnić sami z technikiem, pod warunkiem że pacjentka kontaktuje, odpowie na pytania i złoży podpis. Alternatywa? Wracać z ciężkim łóżkiem na drugi koniec szpitala po ankietę. W sumie prawie wszystko, co potrzebne do ankiety, i tak jest w skierowaniu, wystarczy wyciągnąć je z kieszeni i wpisać.

– Jak pani się nazywa?

– Bbbbb.

– Kwiatkowska? OK. A imię?

– Bbbbb.

– Ewa? Piszemy.

– Ile pani waży?

– Trzydzieści dwa.

– Co?

– Trzydzieści dwa kilogramy.

Patrzymy na łóżko, na nią i po sobie. Wracamy. Pacjentka jest bez kontaktu.

* * *

Lekarz z małego miasta:

Ósma rano. Przychodnia. Idę korytarzem do gabinetu. Patrzę na ten tłum. Nie wiadomo, czy płakać, czy uciekać. Zaczynam przyjmować. Jednego po drugim, jednego po drugim. Nagle czuję, że muszę coś zjeść. Jak nie zjem, to koniec, padnę na pysk. W końcu już szesnasta. Kiedy jadłem? O siódmej? Wychodzę.

– Przepraszam, ale muszę coś zjeść.

Milczenie. Długie spojrzenia. W końcu ktoś mówi szeptem:

– Czekamy, a on wychodzi.

Idę pewnie, oddalam się, a wtedy oni są coraz śmielsi:

– Siedzimy, a on poszedł. Całymi dniami nic nie robią, oglądają telewizję w tych gabinetach.

Czasem mam ochotę wrócić i im powiedzieć: „Jak tu zdechnę, to i dla was żadnego ratunku nie będzie”.

Ale idę dalej. Nie ma sensu. To tylko pogorszy sprawę.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.