Madeleine - Consilia Maria Lakotta - ebook

Madeleine ebook

Consilia Maria Lakotta

4,0

Opis

Czy niezwykłe sploty ludzkich losów są przeznaczeniem? Na ile sami możemy na nie wpływać?   
Odpowiedzi na te i inne pytania Czytelnik może znaleźć w kolejnej, intrygującej powieści Marii Consilii Lakotty.

Autorka przedstawia historię niezwykłej miłości Héliera oraz tytułowej Madeleine, której uczucie zostaje wystawione na próbę wraz z pojawieniem się urodziwej, lekkomyślnej Yvonne…
Jak potoczą się dalsze losy trojga bohaterów?  Czy odnajdą upragnione szczęście?

Ta niezwykle barwna i pasjonująca książka spełni oczekiwania najbardziej wymagających Czytelników.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
1
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Tytuł oryginału:

Madeleine

Przekład:

Jacek Jurczyński SDB

© Copyright by Fe-Medienverlag GmbH, Kisslegg

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo M, Kraków 2014

ISBN 978-83-7595-839-3

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11

tel. 12-431-25-50, fax 12-431-25-75

e-mail: [email protected]

www.wydawnictwom.pl

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

www.eLib.pl

Niczym z oddali dziewczyna usłyszała wymówione głośno swoje imię:

– Madeleine?

Pogrążyła się w  marzeniach, śniąc z  otwartymi oczyma, ukołysana monotonnym pędem i  rytmicznym stukotem kół pociągu pospiesznego Rouen – Granville, który właśnie zaczął zwalniać. Zaskoczona, odwróciła wzrok od uciekającego w tył krajobrazu, skąpanego w jasnym świetle letniego dnia. Pozostawały za nią zielone bezkresy łąk, ciemne plamy leśnych ostępów, łagodne zbocza wzgórz.

– O, Hélier, szkoda, że nie jedziemy aż do Granville! Później nie będę już miała okazji odwiedzić w Charlogne mojego stryja. Powinnam, muszę tam wysiąść – westchnęła – choć nie mam na to ochoty. Przykro mi bardzo, bo każda minuta to dla nas prawdziwy skarb.

Przerwała i oblała się rumieńcem. Dziewczyna z  Normandii1. kryje czułość w sercu, by zachować ją na rzadkie chwile serdecznej bliskości, na co dzień będąc w obejściu chłodną jak morze i majestatyczny krajobraz.

Ujmując Madeleine za rękę, Hélier Ortelle uśmiechnął się, gdyż rozumiał ją bez słów, pochodząc samemu z Wyspy Normandzkiej położonej u wybrzeży półwyspu Cotentin. Tę wyspę w szerokim znaczeniu można byłoby zaliczyć jeszcze do ojczystych stron Madeleine: Jersey, królowej La Manche. Również na niej żył rodzaj ludzi niezbyt skłonnych do dzielenia się tym, co czują, choć i tak przypisywano im żywszy temperament niż mieszkańcom Granville.

– Wkrótce znowu się zobaczymy, Madeleine. Twoi krewni, którzy mnie nie znają, mają na razie większe prawa. Nie chcę być przeszkodą w wyrażaniu wdzięczności.

Dziewczyna przytaknęła. Wciąż odczuwała głębokie poruszenie, jakie ogarnęło ją od pierwszej chwili ich znajomości, zawartej w hotelu studenckim w Rouen. Przyczyną tego mógł być fakt, że od dzieciństwa oddychali tym samym krystalicznie czystym morskim powietrzem, odwieczny poszum morza towarzyszył im zarówno tu, jak i  tam, a  także jasne słońce, którego blask zapalał ogniki światła w jej szafirowych oczach. Ich błyski wprawiały w zachwyt mężczyznę.

– Bez pomocy stryja Auberta nie mogłabym dalej studiować – oznajmiła. – Mały warsztat szkutniczy ojca nie przynosi tyle dochodu. Poza tym stryj Aubert, jako mój chrzestny, zawsze mnie wspierał. Opowiadałam ci przecież o tym, prawda?

Wydało mu się, że słyszy w  jej głosie nutę zakłopotania i nieco go to zdziwiło.

– Oczywiście, Madeleine. Wydaje mi się, że znam już wszystkie twoje małe sekrety, a ciebie samą na wylot. Nie potrzebujemy sobie niczego więcej wyjaśniać, co nas dotyczy. Teologowie mają rację, twierdząc, że kochać i  poznawać to jedno. Mam wrażenie, że znam cię przynajmniej od stu lat.

Dziewczyna roześmiała się szczerze.

– O, Hélier! Przecież liczysz sobie niecałe ćwierćwiecze, a ja jeszcze mniej! A jak długo się znamy? Sześć miesięcy – czy więcej? Nie, to było zeszłej jesieni, na początku roku akademickiego, czyli w  sumie osiem miesięcy? Zresztą nieważne; przez ten czas poznaliśmy się jak stare dobre małżeństwo.

On mocniej ujął ją za rękę.

– A  nawet jeśli wspólnie staliśmy się jak Filemon i  Baucis, moje serce, to i tak stwierdzimy, że brakuje nam jeszcze kolejnych stu lat, aby się poznać do końca. Taka dziwna jest miłość.

Wstał, przytulając ją szybko do siebie, gdyż byli jeszcze w przedziale sami. Dopiero w Charlogne dosiądą się obcy pasażerowie, ale wówczas Madeleine będzie musiała go opuścić. Pociąg zakołysał się na zakręcie, co dało mu powód do jeszcze mocniejszego uścisku, żeby nie straciła równowagi.

– Dlatego musimy się spieszyć, Madeleine, i nie marnować czasu. Nie zamierzam cię przynaglać, ale jeśli to możliwe, to spróbuj zdobyć na sprzymierzeńca twojego wuja. Może wtedy twój ojciec pozbędzie się uprzedzeń co do ludzi z Wysp Normandzkich.

Dziewczyna wsparła głowę na jego ramieniu.

– To oczywiste: w pierwszej kolejności chcę podziękować, a potem także poprosić. Tylko stryj Aubert pewnie będzie się przeciwstawiał, mówiąc, że musi cię najpierw poznać. Ale nie tym razem, bo musisz dojechać do Carteret.

Ujął jej twarz w swoje dłonie, całując długo i namiętnie, jak gdyby wyjeżdżał do Ameryki, aż nagle olśniło go.

– Madeleine, co za głupiec ze mnie! Przecież twój stryj ma w gospodzie telefon. Zadzwonimy do Gorey. Sąsiadka chętnie powiadomi matkę, że przypłynę wieczornym statkiem. Ostatecznie też mam powód do wyrażenia podziękowań pod adresem monsieura Auberta Fremonta, bo gdybyś wcześniej musiała przerwać studia w Rouen, tylko z przyczyn finansowych, to być może nigdy bym cię nie poznał.

– Hélier! – spojrzała na niego zaskoczona.

– Tak, z miejsca idę z tobą, a ty przedstawiasz nas jako zaręczonych. O pierścionki sam się postaram, ponieważ zarobię na nie. Mamy jeszcze osiem tygodni: cały sierpień i wrzesień.

Jego towarzyszka roześmiała się dźwięcznie.

– Obrączki nie są najważniejsze, dla mnie liczy się twoje słowo.

Młody mężczyzna ucałował ją znowu.

– Wielkie dzięki! Tylko twój stryj z pewnością będzie chciał zobaczyć pierścionek i znak.

– Nic podobnego! Stryj Aubert to spokojny, pogodny i  prostoduszny człowiek. Nie potrzebuje listu ani pieczęci, aby nam uwierzyć, że chcemy razem spędzić życie. A  sam jest kawalerem. Naprawdę nie przeszkadza ci, że przyjedziesz później? Cieszę się, tylko teraz musimy się pospieszyć z  wysiadaniem.

Odwróciła się zwinnie, zanim zdążył pocałować ją kolejny raz. Sięgnęła po bagaż, który on zaraz jej odebrał.

– Charlogne! Jak daleko stąd do Granville?

– Najwyżej pięć kilometrów. Szybko, pociąg zatrzymuje się tu tylko minutę. Przypomniałam sobie o czymś. Stryj Aubert wynajmuje gościom powozy. Moglibyśmy pojechać do Granville gigiem. Tylko wtedy nie możemy zbyt długo zatrzymywać się u niego.

Jej towarzysz spojrzał na nią radośnie szarymi oczyma, których wejrzenie uważała czasami za tak przenikliwe niczym wzrok orła bielika. Nawet teraz wydawało się jej, że wdzierają się one w głąb jej duszy.

– Madeleine, gdybyś mogła cofnąć czas, pewnie byś to zrobiła. To słowik, a nie skowronek, nieprawdaż? Skorzystajmy z koni, samochody są zbyt szybkie, a pociągi to monstra stworzone jedynie po to, by rozdzielać kochających się.

– Nie lubisz koni?

– Pytasz o  coś takiego mężczyznę z  Jersey? Madeleine, najchętniej zaprzągłbym jakiegoś przedpotopowego jaszczura poruszającego się tak powoli, jak wszystkie dinozaury. O to chodzi?

Dziewczyna przystanęła.

– To wszystko wina twoich czułości, włosy się mi rozsypały.

Stanąwszy, zaczęła majstrować przy swym długim, jasnosrebrnym warkoczu, ułożonym niczym korona wokół wysokiego czoła.

– Pozwól wiatrowi pobawić się nim trochę, to wspaniały widok! Umiłowanie porządku pozbawia kobiety naturalnej urody. Trochę dzikości i  nieokrzesania przynależy do natury prawdziwej Normandki.

Wystarczyło kilka zręcznych ruchów i  fryzura wróciła do porządku, czemu on przyglądał się prawie z rozczarowaniem.

– Hélier, nie budź we mnie prastarych instynktów. Drzemią w  moim wnętrzu i  lepiej ich nie budzić. Jestem z  rodu Fremontów, a to ludzie z granitu. Zaczekaj tylko, aż poznasz ojca.

Jej towarzysz ściągnął ciemne brwi.

– Nie boję się go! Każdy człowiek ma także matkę, a mnie się wydaje, że jesteś jej obrazem.

– Nic bardziej błędnego! Matka była delikatną, nieśmiałą kobietą, zupełnie inną niż ja. Ale jej natura przebija we mnie.

Uścisnął mocniej jej rękę.

– Czyżbyś tak obawiała się ojca, że trwoży cię dziedzictwo, które mogłabyś otrzymać od niego? Mnie nie, Madeleine, bo na koniec okaże się, że go polubiłem, ponieważ jesteś do niego podobna. Jak mógłby odstręczać ktoś, kto jest do ciebie podobny?

Spojrzeli na siebie z miłością, zapominając prawie przejść obok kontrolera biletów.

– Właściwie masz rację. Długie wdowieństwo zmieniło mojego ojca, a jak wiesz, przede wszystkim stał się inny, odkąd zginęli moi bracia. Gdybym była chłopcem, wszystko wyglądałoby inaczej. Ale obyś miał rację, że jego brat, stryj Aubert, okaże się dobrym pośrednikiem. On nie żywi żadnych uprzedzeń względem ludzi z Jersey.

– No to pospieszmy się! Daleko jeszcze do „Mewy”? Tak chyba zwie się jego gospoda, co? Oby tylko nie okazało się, że wynajął już komuś powóz.

– Bez obaw, ma ich cztery. Turyści z  zagranicy szaleją za nimi, bo choć raz chcą się zabawić w  woźniców. Zostawiają samochody na parkingu i z pasją podzielają niechęć stryja względem szybkich pojazdów.

Sięgnęła po jego aktówkę.

– Pozwól mi przynajmniej ją ponieść. Wyładowałeś ją ołowiem? Czyżbyś miał zamiar spędzić wakacje na pracy?

Hélier skrzywił twarz.

– Tak i nie; tylko tymi rękoma, gdziekolwiek okażę się potrzebny i  dadzą mi zarobić. Na wyspach nie ma popytu na pracę umysłową.

Spojrzała na niego z góry.

– Jak zobaczą twoje szczupłe lekarskie dłonie, to nikt nie uwierzy, że potrafisz ciężko pracować. Nie wyglądasz na kogoś, kto poradziłby sobie w portach.

On przytaknął.

– Na moje nieszczęście. Nie wspominam ani słowem, że studiuję medycynę, ale od razu zostaję właściwie oceniony, choć nie brakuje mi siły i nie boję się żadnego zajęcia. Żeby tylko zabezpieczyć sobie następny rok studiów, to wystarczy. Paryż to drogie miasto.

Przerwał. Czy zamierzał nie wspominać na razie o  wyjeździe z Rouen? Jej twarz przesłonił zaraz cień powagi.

– No tak! W ostatnim roku byliśmy tacy szczęśliwi na akademii, dlatego tak zabiegam o każdą minutę z tobą.

– Paryż i Rouen mają dobre połączenia kolejowe – pocieszył ją, patrząc ze zdziwieniem, że skręca w  boczną uliczkę i przystaje.

– Na miejscu? W rzeczy samej, ma mewę w godle, to burzyk. No to jestem ciekawy.

Czy Madeleine nie twierdziła, że bracia Fremontowie są do siebie podobni przynajmniej zewnętrznie? Stryj mógłby dać mu wyobrażenie o tym, jakiego typu Normandczyka może się spodziewać po swoim przyszłym teściu. Odetchnął więc z ulgą, gdy w drzwiach ukazał się wysoki, szczupły mężczyzna, obejmujący krzepkim uściskiem ukochaną bratanicę, potrząsający i podrzucający ją, witając w szorstko-serdeczny sposób, ze śmiechem i  hałasem, z  szerokim uśmiechem na ogorzałej rumianej twarzy.

– Stop, stryju Aubercie, nie jestem sama. Mam ze sobą obrońcę, który skończył kurs judo dla studentów, więc miej się na baczności.

Stryj Aubert wytrzeszczył oczy.

– Co takiego? Nasza panieneczka ma kawalera? Ty też, Madeleine? No tak, wiedziałem, że tak się stanie pewnego dnia. Co mówisz, kolega ze studiów? Też chce zostać pigularzem jak i ty? Nie? Lekarzem, mówisz? To już lepiej, o wiele lepiej, dziewczyno. Chociaż wydaje mi się, że pod dachem twojego ojca przydałby się lekarz łodzi; nie medyk na luksusowych liniowcach, tylko taki naprawiający żaglowcom żebra. Mimo wszystko – witam, młody przyjacielu, i jestem zdziwiony zgodą mojego brata, choć nie ma pan nic wspólnego ze szkutnictwem.

Madeleine poczuła się niezręcznie. Stryj Aubert był otwarty, rubaszny i mówił wszystko bez ogródek, zupełnie inny niż powściągliwy ojciec.

– Stryju, ojciec nie zna jeszcze monsieura Ortelle’a. Chciałabym odwieźć go powozem pod mury Granville, bo musi dostać się do Carteret. Hélier pochodzi z Gorey na Jersey.

Na te słowa stryj Aubert zdjął niklowane okulary i odrzucił w tył głowę, przyglądając się uważnie młodemu człowiekowi niczym stary kapral.

– Aha, Gorey! No to będzie zabawa, monsieur le docteur. Dobrze, wiem, że do tego tytułu zejdzie jeszcze trochę czasu.

Pierre nie znosi niczego pochodzącego z wysp; nieważne, czy nosi spódnicę, czy spodnie, warkocz czy też marynarską czapkę. Taki już jest, to historia rodzinna, normandzka tragedia. Może na później, kiedy zostanie pan członkiem załogi. Ma pan szczęście, że tylko nazywa się Hélier, a nie pochodzi z  St. Hélier, bo Pierre nie wspomina tej mieściny zbyt chętnie. A więc urodził się pan zaraz pod tym zbójeckim gniazdem Mont Orgueil? Nieźle, w  gruncie rzeczy pochodzą stamtąd dzielni ludzie. Tylko żeby Pierre to zrozumiał! Kiedy musi pan jechać dalej? Jutro?

– Nie, jeszcze dziś, najpóźniej koło wieczora, ostatnim statkiem z  Carteret. Moja matka mieszka sama w  Gorey i oczekuje mnie.

Stryj Aubert skinął głową z uznaniem.

– Dzielny syn! Hm, no dobrze. Tylko dlaczego chce pan do Carteret, skoro z Dinard co trzy godziny startuje samolot?

Stryj Aubert nie miał absolutnie żadnego wyczucia, że jego dociekliwe pytania mogą okazać się kłopotliwe. Zażenowany student spuścił wzrok.

– To kwestia kosztów. Loty z kurortów są droższe niż rejs małym statkiem motorowym z Carteret, a moje studia potrwają jeszcze trochę. Skończyłem dopiero czwarty rok.

Aubert Fremont zachichotał, bez żenady klepiąc młodego człowieka po ramieniu.

– Tym lepiej. Ludzie bez pieniędzy są mi sympatyczniejsi, bo mnie też ich brakuje. Trzeba się wziąć za pracę podczas wakacji, i pewnie tak pan zamierza, prawda? Mógłby pan ułatwić sobie sprawę i zatrudnić się w warsztacie szkutniczym Fremonta. Pozwoliłoby to przekonać się, czy wytrzyma pan z  moim bratem, czy nie. On jest nawet ważniejszy niż narzeczona.

– Stryju!

– Nie mam racji, Madeleine? Znam twojego ojca trochę dłużej od ciebie. To dopiero szaleństwo: ożenić się po pięćdziesiątce tylko po to, żeby pokazać pewnej wdowie z St. Hélier, że się nie czekało, aż będzie znowu wolna. No dobrze, już nic więcej nie powiem. Chcecie powóz – oczywiście sami, prawda?

Hélier i  Madeleine spojrzeli na siebie, a  to potwierdziło Aubertowi Fremontowi jego przypuszczenia: pierwsza wielka miłość. Należało zachować ostrożność, bo przecież bratanica była także jego chrześnicą.

– Doskonale, powóz dla narzeczonych z  najwolniejszą szkapą, jaką mam w stajni, żeby wszystko dostatecznie długo trwało. Ale ze mną jako woźnicą, moi drodzy. Żadnych sprzeciwów! Nie odwrócę się, dopóki nie zaczniecie krzyczeć z  powodu bliskości urwiska. Poza tym będzie wam praktyczniej, bo będziecie mieć wolne obie ręce, nieprawdaż?

Madeleine już chciała się odciąć stryjowi za bezwstydne wtrącanie się w  sprawy sercowe, gdy rozległ się wzywający go kobiecy głos. Stali bowiem jeszcze przed gospodą „Mewa”, mając dopiero zamiar ruszyć ku stajniom. Stryja Auberta nieczęsto wzywały kobiety, dlatego też jego bratanica okazała zdziwienie.

– Yvonne? Rzeczywiście...?

– Tak, twoja kuzynka z Bretanii przyjechała tu na wakacje.

Madeleine musiała się uśmiechnąć. Stryj zawsze podkreślał, że Dinard leży na bretońskim wybrzeżu, natomiast Granville to normandzki półwysep, jak gdyby była to najbardziej konfliktowa granica Europy. Ci z Dinard to sami próżniacy i  sługusy elit, kurorty, luksus, rozpusta – wszystko to było znane!

Yvonne także wypatrzyła Madeleine, machając ku niej rękami.

– Madeleine, Madeleine! Już pędzę do ciebie!

Stryj Aubert wyszczerzył zęby.

– Strzeżcie się tej urodziwej diablicy. Przez ten tydzień, który tu spędziła, zawróciła w głosie wszystkim facetom, wolnym i żonatym. Licho wie, co ją tu przyniosło. Powiedziała, że pokłóciła się z matką, bo nie chce już studiować w Londynie, tylko w Paryżu. Już jest, więc najlepiej wynośmy się jak najdalej!

Podczas wakacji stryj Aubert nie miał łatwego życia. Jako kawaler prowadzący gospodę musiał przyjmować wszelkich krewnych chcących niedrogo spędzić urlop. Tak to się dzieje, jeśli ktoś nie żeni się dla zasady! Tymczasem Yvonne Touraine nie brakowało pieniędzy. Z  pewnością znów krył się za tym jakiś mężczyzna, tylko Aubertowi nie udało się ustalić, który to z grona jej licznych wielbicieli.

Madeleine skorzystała z  okazji, żeby podziękować ojcu chrzestnemu za jego pomoc w studiach, co wcale mu się nie spodobało. Mrucząc pod nosem, zniknął we wnętrzu stajni, gdy tylko młoda osoba ubrana w letnią sukienkę barwy jasnożółtych słoneczników pojawiła się w  drzwiach. Długie złote włosy przytrzymywane na czole opaską w kolorze bzu powiewały za nią niczym ognisty płomień, gdy podbiegała do kuzynki, wyciągając ku niej dłonie:

– Madeleine, co za niespodzianka, że cię tutaj spotykam! Dobrze wyglądasz, tylko trochę schudłaś. Wysiadujesz długo nad książkami? Farmacja musi być bardzo nudna. Nawet sześć koni stryja Auberta nie zaciągnęłoby mnie do studiowania pigułek i mikstur. O, monsieur jest z tobą, tak? Pardon, nie miałam pojęcia!

Przedtem na pewno usłyszała głośne powitanie gospodarza, bo stała przy oknie w pokoju na piętrze. Madeleine przedstawiła Héliera, a Yvonne potrząsnęła koleżeńsko jego dłonią.

– Tak, chce się pan przenieść do Paryża? Miejmy nadzieję, że i ja poczuję się do tego zachęcona, bo mam dość stęchłego angielskiego klimatu. Od czasu do czasu należy pooddychać niezrównanym paryskim powietrzem, prawda? A, pochodzi pan z Wysp Normandzkich, więc zapewne obce jest panu to pragnienie albo też zapomniano panu pokazać stolicę o zmierzchu.

Zalotnym gestem musnęła dłonią pukle złocistych włosów, a gdy zanuciła cicho, jej szmaragdowe oczy rozpalił osobliwy blask.

– Przez Paryż płynie Sekwana...

Madeleine stwierdziła z zakłopotaniem, że kolejny raz widzi ją elegancko ubraną. Wyszukany makijaż został dobrany z  dbałością o  najmniejsze szczegóły; tylko kobieta mogła to dostrzec na pierwszy rzut oka.

A Hélier? Ukradkiem spojrzała na niego, ale on wyglądał na tak zainteresowanego, jak gdyby z uprzejmości przedstawiła mu kucharkę przygotowującą posiłki w gospodzie „Mewa”. Odwrócił się już nawet, żeby pójść za stryjem Aubertem.

– Konie zawsze mnie fascynowały. Madeleine, musimy dopilnować, żeby twój stryj nie zrobił nam psikusa i nie wyszukał najstarszej chabety.

Yvonne przytrzymała Madeleine za ramię.

– Naprawdę chcecie się przejechać konno?

Madeleine pokręciła przecząco głową, poprawiając swój jasny warkocz, który nosiła upięty wokół czoła niczym srebrzystą normandzką koronę. Hélierowi podobała się taka fryzura. Stwierdził nawet, że wtedy wiosną z  jej powodu zwrócił na nią uwagę. Początkowo uważał niezwykłe uczesanie za perukę, przejaw mody, lecz potem dostrzegł, jak bardzo pasuje ono do jej usposobienia: bycie zupełnie inną niż...

Przyglądał się jej z uśmiechem, ani przez chwilę nie spuszczając z niej wzroku. Była inna niż wszystkie, które znał dotychczas.

– Przejażdżka? – odparła tymczasem Madeleine. Być może dlatego ręce odmówiły jej posłuszeństwa, bo Yvonne stała blisko niej, a już drugi raz spinki się przesunęły i warkocz opadł jej na ramiona.

– Nie, nie mamy tyle czasu. W czasie wakacji musimy oboje pracować: ja w aptece w St. Cosmas, gdzie będę mieć praktykę, a Hélier...

– Mon Dieu!2. Pracować w najpiękniejszych latach! I to do tego u  tego zrzędliwego monsieura Cloura! Ale, ale, czy od jakiegoś czasu nie ma kogoś młodego do pomocy?

Madeleine wzruszyła ramionami.

– Być może. Ja muszę zarobić na dalsze studia, a poza tym nauczę się czegoś. O, nadjeżdża zaprzęg stryja. Wiedziałam, że zaprzęgnie dwa najładniejsze rumaki ze swojej stajni.

Ucieszona podbiegła do gospodarza.

– Stryju, jesteś równym gościem! Tak, to nie do pojęcia, że ktoś taki jak ty nie ożenił się. Ale masz mnie i już się mnie nie pozbędziesz. Naprawdę pojedziesz z nami?

Yvonne wtrąciła się do rozmowy.

– Hi, hi, stryju Aubercie, tego nie możesz zrobić. Brać młodą parę pod swoje skrzydła, i to właśnie ty jako postillion d’amour!3. Nie, nic z tego nie będzie! Doskonale wiesz, że dobrze powożę. Czy wczoraj nie odwiozłam pana Brooda na dworzec do Granville? To przecież Beau i Dauphin, które mnie uwielbiają, bo mamy taką samą sierść, nieprawdaż? – przy tych słowach z uśmiechem klepnęła w zad jednego z koni.

– Ciebie już dosiadałam, Dauphin, więc nie poniesiesz, a ty, Beau, nigdy mnie nie zrzucisz, bo zakochałeś się we mnie tak samo jak Mr Brood, który wcale nie chciał wysiąść, w rzeczy samej. Będę wam powozić, Madeleine i monsieur Ortelle!

Stryj Aubert był raczej przyzwyczajony do radzenia sobie z młodymi parobkami niż z wygadanymi młodymi pannami, oczekującymi widoku umierających z  tęsknoty oddanych im sług u swoich stóp, podobnie jak się to dzieje w sztukach plenerowych.

Madeleine wycofała się wraz ze swoim przyjacielem, bo było już za późno, by dać stryjowi jakiś znak. Przed wdziękiem Yvonne skapitulował również stary wiarus, który ściągnąwszy z nosa niklowane okulary, zaczął posłusznie układać uprząż na rumakach. Hélier wolałby wziąć taksówkę, lecz przeliczywszy w duchu swoje oszczędności, stwierdził, że musi się liczyć z każdym groszem. Nie stać go było na rozrzutność.

Uścisnął dłoń Madeleine, patrząc na nią z uśmiechem. W  jego szarych oczach zamigotały łobuzerskie iskierki, mówiące jej, że w gruncie rzeczy nic nie może zaszkodzić ich miłości, nawet pewna rezolutna młoda dama.

– Przecież będzie siedzieć na koźle, odwrócona do nas eleganckim wycięciem w  plecach sukni!  – wyszeptał do swojej przyjaciółki, ale Madeleine mimo wszystko czuła się nieswojo.

– Widziałabym ją chętniej w każdym innym czasie, ale nie właśnie teraz – wymruczała. – Krewnych spotyka się zawsze w  najbardziej nieodpowiednich momentach. Ale jest ładna, prawda, naprawdę ładna...

Po ostatnich słowach lekko westchnęła.

Hélier nie bardzo mógł odpowiedzieć, gdyż Yvonne, która pomagała przy zakładaniu koniom uprzęży, bardzo fachowo zresztą, odwróciła się do nich.

– Nie wygląda na to, jakby dopiero w ostatnich dniach nauczyła się obcować z końmi – stwierdził młody człowiek z  uznaniem, a kuzynka Madeleine poczerwieniała z dumy, gdyż usłyszała jego opinię.

– Wszystkiego, do czego żywię zamiłowanie, uczę się bardzo szybko, monsieur  – odparła z  uśmiechem.  – Proszę tylko o pięć minut cierpliwości. W jedwabnej sukience nie siada się na koźle. Zaraz się przebiorę. Madeleine, możecie już wsiadać.

Hélier uznał, że to najlepsze, co mogą na razie zrobić, i  pospieszył z  pomocą swojej towarzyszce. Z  radością poczuła znowu silny, lecz przecież delikatny uścisk jego dłoni. Z  pewnością urodził się na lekarza, bo jak stwierdziła, wyczuwał instynktownie każdą okazję pospieszenia z pomocą wszelkiemu stworzeniu. Zaraz też siedzieli obok siebie w powozie.

Student medycyny czułym wzrokiem obrzucił swoją wybrankę.

– Dopiero co zapytałaś mnie, czy twoja kuzynka jest ładna? Cherie, tak pewnie powiedzieliby inni. Ty dla mnie, i to bez werdyktu grona jurorów, jesteś najpiękniejsza, powiedziałbym: miss uniwersum.

Błękitne oczy Madeleine zapalił błysk szczęścia, lecz zdawała się nieprzekonana do końca.

– Hélier, każdy jest nią zafascynowany, znam to od dzieciństwa. Czy nie widzisz, że ma naturalne kędziory? Są prawdziwe, a  wyglądają jeszcze urokliwej, kiedy jedzie brzegiem morza. No tak, a do tego te szmaragdowe oczy, taka rzadkość! Dziewczęta takie jak ja znajdziesz w  całej Normandii aż po Brabancję i Niemcy, wzdłuż całego wybrzeża!

Młody człowiek zerknął ku drzwiom, ale w wypadku kobiet pięć minut trwało nieco dłużej, więc szybko otoczył ramieniem Madeleine:

– Zanim wróci, chciałbym ci powiedzieć, co czułem, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy. Yvonne to dziewczyna na krótki letni romans, a ty jesteś stworzona do miłości, prawdziwej miłości opartej na wierności.

W milczeniu spojrzała na niego. Ileż blasku biło z jej oczu!

– Romansu bez wierności ja też nie zniosę, pamiętaj o tym. Zginę wtedy jak córka królewska z bajki. W balladzie o  pokrzywie jest o tym parę wierszy.

Zamilkła, jak gdyby obawiając się, że powie za dużo.

– Mów dalej, Yvonne stroi się jeszcze pewnie przed lustrem.

Ułożyła głowę na jego ramieniu, recytując cicho:

„Wierność mówi miłość

Wieczna musi być.

Mierzysz ją południem

To tylko pół dnia.

Ma trwać do wieczora

Aż nastanie noc

Tyle serc już było

Co im brakło sił...”

Poruszony, chciał odpowiedzieć, pocieszyć ją, ale właśnie zjawiła się Yvonne Touraine w stroju do jazdy konnej. Nosiła jasne skórzane spodnie do ciasno skrojonej ciemnozielonej sztruksowej kurtki, a  na głowę założyła zawadiacką, czarną czapkę z aksamitu. Wymachiwała przy tym trzymaną w ręku szpicrutą.

Smukła jak topola, wyglądała niezwykle urokliwie. Połyskując nieskazitelną bielą zębów, uśmiechnęła się do oczekujących.

– Powiedziałam pięć minut?

– Kwadrans, Yvonne, zobacz sama!

– Co takiego? Zegarek ci spieszy, bo idzie w takt twojego pulsu, co zrozumiałe! Ha, ha, ha!

Najpewniej obserwowała czułą scenę z  okna na piętrze. Madeleine oblała się rumieńcem, a tymczasem Yvonne zręcznie niby kot, w dwóch susach wylądowała na koźle.

– Hurra, stryju Aubercie, jedziemy, wielkie dzięki! Wrócę z Granville dopiero pod wieczór.

Nie pozwoliła krewnemu pożegnać się z  Madeleine ani też poprosić ją o przekazanie pozdrowień dla własnego brata. W pośpiechu udało mu się tylko wrzucić jeszcze do powozu kosz z piknikiem.

– Weźcie, studenci zawsze potrzebują czegoś na wzmocnienie.

Madeleine nie potrafiła ukryć konsternacji.

– Stryju, to wystarczy, żeby dojechać do Jersey!

– Tym lepiej. Pojedziesz razem z nim, zanim mój brat narobi hałasu. Nie wiesz, że Jersey od lat uważana jest za wyspę ślubów, przynajmniej przez Brytyjczyków, nazywających ją honey-moon-island? W razie konieczności schronicie się w  Gretna Green. Ha, ha, chciałbym widzieć minę Pierre’a, kiedy przedstawisz mu męża z Gorey!

Ostatnie zdanie wygłosił już z oddali, machając rękoma, jak gdyby chciał powstrzymać jakieś nieszczęście.

Siedząca na koźle Yvonne wywinęła batem nad głowami idących stępa koni.

– Patrzcie tylko, jesteście zaręczeni? Chcecie tak wcześnie się pobrać?

Madeleine poderwała się z miejsca.

– Znasz stryja Auberta. Zachowuje się tak, jak gdyby małżeństwo było dla niego największą karą, a  w  gruncie rzeczy chce szczęścia dla wszystkich młodych.

Yvonne usiadła tak, żeby wszyscy mogli szczegółowo przyjrzeć się jej klasycznemu profilowi, i uśmiechnęła z przymusem:

– Czyżby? Nie wydaje mi się. Mnie robi same trudności, gdy jakiś kawaler smali do mnie cholewki. Mr Brooda prawie wyrzucił z  domu. Jak gdybym chciała wyjść za rozwodnika. Nie widzę takiej potrzeby, moi drodzy. Uważam, że mam czas do trzydziestki i nie zamierzam wiązać się wcześniej. Najpierw chcę zbudować parę willi w najpiękniejszej części Cote Fleury.

Zręcznie skierowała powóz z  szosy na polny gościniec, gdzie mieli więcej swobody dla zaprzęgu. Kasztany faktycznie zdawały się reagować na każdy jej ruch.

– Chciałaby pani zostać architektem? – zapytał uprzejmie Hélier, gdyż najwidoczniej paliła się do pochwalenia życiowymi planami.

– Zgadł pan! Ale wolałabym mieć pełne konto w  banku i wtedy nie musiałabym się trudzić studiowaniem. Zadowalałoby mnie także niewielkie kasyno, takie jak w Granville. Dyrektor jest jeszcze do wzięcia, Madeleine?

Konie spokojnie człapały przed siebie, więc miała dość czasu, aby odwrócić się do swoich pasażerów i zauważyć, że student wcale nie był zainteresowany jej odpowiedzią, a zadane pytanie padło tylko z grzeczności. Pomiędzy zakochanymi toczyła się rozmowa bez słów i nie wyglądało na to, by wkrótce miała się skończyć.

Yvonne odwróciła się, gwałtownie trzaskając z bata, aż siedząca z tyłu para drgnęła wystraszona. Wreszcie konie mogły pokazać, na co je stać. Dziewczyna pochyliła się do przodu i  gwizdnęła przez zęby, a  kasztany przyspieszyły, napinając mocniej uprząż.

Dauphin podniósł łeb, potrząsając białą grzywą i chcąc nie chcąc, porwał za sobą do galopu Beau. Przydrożne drzewa popędziły do tyłu.

Hélier Ortelle podniósł głos:

– Halo, mademoiselle! – Ach, jak miała na imię?

– Yvonne! Proszę mówić do mnie: Yvonne, monsieur. Oczywiście obawia się pan, że konie poniosą, prawda? Ale nie uda się to nikomu, kogo mam w cuglach. Zawierzył mi pan i musi teraz zadowolić się moimi umiejętnościami. Chętnie daję z  siebie wszystko, a także oczekuję tego od innych. Hej, Dauphin, hola, Beau! Pędźcie dalej, przed siebie!

Brawurowo wyminęła kilku rowerzystów, po chwili z  ogłuszającym rykiem motoru obok końskich łbów przemknął motocyklista.

Prosty polny trakt kusił do szybszej jazdy. Madeleine wczepiła się w ramię Héliera.

– Daj spokój. Znam ją, sprzeciw ją tylko zachęca. Droga zaraz zacznie piąć się w górę, tam na pewno zwolnimy.

Ale od wzniesienia dzielił ich jeszcze kawałek drogi. Hélier bez słowa wstał z miejsca i krótkim ruchem chwycił od tyłu Yvonne za łokieć. Dziewczyna z  okrzykiem wypuściła lejce i w następnej chwili poczuła, że coś ją podnosi, po czym wylądowała obok Madeleine na siedzeniu, a tymczasem student wspiął się na kozioł i zaczął hamować rozpędzony wehikuł.

– Au, o! To było niczym na arenie cyrkowej. Czy on potrafi powozić? Dlaczego nic nie powiedział? Nie spodziewałam się po nim takiej siły. Dziwne, ale wcale nie zabolało.

– To dlaczego krzyczałaś? To tylko chwyt judo.

– Ja... byłam zaskoczona i  bałam się jego rozgniewanego wzroku. Myślałam, że mnie spoliczkuje.

Madeleine pokręciła głową.

– Hélier nigdy by czegoś takiego nie zrobił.

– Tak? Jesteś pewna? Straciłaś głowę, biedaczko. Tak, tak, jak się nie ma doświadczenia z mężczyznami, to w pierwszym lepszym upatruje się półboga i przypisuje mu najwspanialsze cechy. Nie ma co, zna się na powożeniu i konie go słuchają. Szkoda tylko, że nas nie przewrócił.

– Yvonne, przecież ktoś mógłby przy tym ucierpieć!

– Mielibyśmy od razu pomoc wspaniałego początkującego medyka! – padła ironiczna odpowiedź.

Droga faktycznie nabrała stromości, skręcając ku skalistemu wybrzeżu. Samo Granville leżało na grani niczym gniazdo korsarskie, otoczone wałami i wieżami. Na horyzoncie widziało się już kontury murów miejskich.

Hélier odwrócił głowę.

– Mademoiselle, może pani dalej powozić. Myślę, że teraz będzie pani roztropniejsza. Przytrzymam lejce, aż się przesiądziemy.

W jego głosie było coś, co pokonało przekorę Yvonne.

– Proszę pozwolić!

Dziewczyna wsparła się na jego ramionach, nie protestując, gdy objął ją mocniej, bo przy przechodzeniu przez oparcie zdawała się stracić równowagę. Przez chwilę ogniste loki muskały jego twarz, a jej policzek dotknął jego. Siedział jak kawał drewna – uznała. Wręczył jej lejce, a jego szare oczy przez moment przyglądały się jej chłodno, choć przed chwilą w gniewie rzucały błyskawice. Nie do pojęcia, że tak nudna istota jak jasnowłosa Madeleine zdobyła takiego rasowego mężczyznę!

Hélier Ortelle spokojnie przesiadł się na tylne siedzenie. Nie zamienili ze swoją wybranką ani słowa, a jedynie w  milczeniu ujęli się za ręce. Nadbrzeżna droga była stroma i w  górnym odcinku okazała się tak rozjeżdżona, że Yvonne sama z  siebie musiała powozić ostrożniej. Dawno pozostawili za sobą wioskę Charlogne, a teraz prostym, lecz niebezpiecznym wybrzeżem zmierzali ku Granville, gdzie poszarpana skała, ozdobiona labiryntem starych fortyfikacji, coraz ostrzej wbijała się w błękit nieba.

Był właśnie odpływ, po lewej stronie obramowanego szpalerem drzew traktu widzieli połyskujący watt4., nad którym śmigały wypatrujące żeru mewy. Odwróciwszy się w tył, mogli dostrzec wynurzający się z głębi klejnot Mont St. Michel. Krajobraz miał w  sobie coś heroicznego, nie pozostawiając obojętnymi nawet tubylców. Wydawało się, że na ten widok muszą przycichnąć wszelkie lekkomyślne rozmowy.

Ostra przybrzeżna bryza budziła głód, nieomal drążąc wnętrze aż do kości. W połowie drogi między Carolles i Granville Madeleine otworzyła kosz z piknikiem stryja, prosząc kuzynkę, aby dała wytchnąć koniom. Yvonne skierowała powóz ku skałom, gdzie osłonięte od wiatru miejsce zapraszało do odpoczynku. Wyprostowana, stała przez chwilę na koźle, wyciągając ramiona ku niebu i prezentując szczupłą, smukłą figurę. Potem bez ostrzeżenia zeskoczyła Hélierowi przed stopy, że aż drgnął, zaskoczony.

– Mademoiselle, to niepotrzebna brawura! Metr dalej i spadnie pani w przepaść.

– O, bez obawy! Wiem doskonale, gdzie mam wylądować. Co mamy: faktycznie pulardę? Stryj Aubert jest niezrównany. Dopiero co upieczona i zawinięta w staniol, nawet jeszcze ciepła, i dla każdego po kawałku!

Zręcznie pochwyciła swoją porcję. Hélier musiał się uśmiechnąć, bo młoda dama dopiero co prezentująca nieposzlakowane maniery, z apetytem głodnego czeladnika wbiła zęby w  pieczyste, zakładając przy tym nogę na nogę i to w jasnych spodniach do konnej jazdy! Nalał do kolorowych kubków czerwonego wina – stryj Aubert pomyślał o wszystkim – a Madeleine rozdzieliła białe pieczywo.

Przysiedli koło siebie, zajadając ze smakiem. Incydent sprzed paru chwil zdawał się zapomniany. Tymczasem Yvonne zaczęła posilać się wytwornie niczym kot, bo niedbała poza była tylko grą. Zachowywała się tak, jak gdyby gdzieś czaili się reporterzy polujący na jej zdjęcie mające się ukazać na okładce poczytnego czasopisma ilustrowanego. Madeleine nie udało się to do końca; kilka kropli okrasy z pulardy spadło na jej płaszcz.

– Oh! lala! – pocieszyła ją Yvonne. – Plam pozbędziesz się odrobiną gorącej wody. Chodź, weź trochę czystego piasku, on wchłonie trochę tłuszczu.

Pospieszyła z  pomocą kuzynce, ale potknęła się przy tym o nogi Héliera i byłaby upadła jak długa, gdyby jej nie złapał. Przez chwilę trzymała go, obejmując za szyję, ale zaraz poderwała się z miejsca:

– Konie! Dauphin robi, co chce!

W rzeczy samej, najwidoczniej zaprzężone konie zaczęły się nudzić i  powóz toczył się powoli ciągnącym się wzdłuż wybrzeża traktem.

– Stój! No, zatrzymaj się wreszcie! Ho, ho, Dauphin, co ty sobie myślisz? Zaczekaj, jak ci pokażę!

Rozgniewana Yvonne sięgnęła po bat, a nieprzyzwyczajony do takiego traktowania młody Beau szarpnął się gwałtownie w uprzęży. Yvonne krzyknęła, gdyż jej noga dostała się między koła, lecz w następnej chwili Hélier już zatrzymał konie i uspokajał je, poklepując przyjaźnie.

Rudowłosa piękność wsparła się na bryczce, pobladła z bólu.

– O, moja goleń! Wydaje mi się, że cholewka jej nie osłoniła.

– Proszę usiąść w powozie, musimy zdjąć but, zanim noga spuchnie.

Tym razem nie uniósł jej w gniewie jak przed godziną, lecz delikatnie ułożył na poduszkach siedzenia. Madeleine była na miejscu.

– Siedź spokojnie, Yvonne, pomogę ci.

– Au – nie, pozwól Hélierowi. Proszę wybaczyć, monsieur..., zapomniałam pańskiego nazwiska.

– Ortelle, ale proszę mi mówić po imieniu, bo przecież kiedyś zostaniemy krewnymi. Nie ciągnij, Madeleine. Będzie chyba lepiej, jeśli ja się tym zajmę. Mam więcej wprawy.

Za chwilę eleganckie obuwie zostało ściągnięte. Hélier zbadał kość.

– Miała pani dużo szczęścia, mademoiselle. Staw nie został uszkodzony, tylko otarła się skóra. Ułożymy nogę wyżej. Będę powoził, więc wystarczy tu miejsca, bo Madeleine może razem ze mną usiąść na koźle.

W oczach Yvonne pokazał się lęk, wykrzywiła płaczliwie usta.

– Proszę zostawić Madeleine ze mną! Zawsze boję się tężca, a tu widzę skaleczoną skórę. O, nawet krwawi.

Student sięgnął do kieszeni kurtki, ale nie znalazł tego, czego szukał, i z zakłopotaniem spojrzał na puste ręce.

– Zwykle miewam ze sobą coś do udzielenia pierwszej pomocy. Ale proszę się nie martwić, mademoiselle. To nic poważnego. W aptece w Granville znajdziemy odpowiedni materiał opatrunkowy. Kilka dni odpoczynku i wróci pani do formy.

Skinieniem ręki porozumiał się z Madeleine.

– Zostań z nią, jeśli tylko ją to uspokaja. Tak czy owak, niedługo znów się zobaczymy. Przyjadę z Gorey i poszukam sobie zajęcia na lato w Granville.

Madeleine odzyskała dobry humor, promieniejąc radością, i to pomimo nieszczęśliwego wypadku kuzynki, która urażona zauważyła, że zakochani z sekundy na sekundę zapomnieli o  jej obecności. Hélier udzielił jej pomocy, jak przystało na przyszłego lekarza, a  teraz interesował się wyłącznie swoją ukochaną. Krótkie rozstanie w powozie uważali najwidoczniej za wielką tragedię.

– Hélier, czyżbyś miał zamiar przyjąć ofertę stryja Auberta? Porozmawiałabym wtedy z ojcem. Robin Marché i tak nie radzi sobie z prowadzeniem księgowości, bo zna się tylko na praktycznej stronie budowy łodzi.

Yvonne zapomniała o  swoich dolegliwościach. Kontuzjowana goleń ciągle jeszcze jej dokuczała, ale nie miała zamiaru pozwolić na to, żeby ktoś pokrzyżował jej ciche plany.

– Madeleine, wtedy musiałby zamieszkać u was, a twój ojciec na to się nie zgodzi. Poza tym ja chciałam prosić, czy nie mogłabym zostać przez parę dni u ciebie, dopóki noga nie wydobrzeje. Czy też może odeślesz mnie niczym przesyłkę ekspresową z powrotem do Charlogne?

Hélier spojrzał na nią niechętnym wzrokiem.

– W zależności od okoliczności tego rodzaju zranienie goi się dłużej, jeśli przyplącze się do niego stan zapalny.

W oczach Yvonne natychmiast pojawiły się łzy, a odbijające się w nich promienie słoneczne przemieniły je w połyskujące szmaragdy.

– O, już widzę, że wszędzie przeszkadzam! Boicie się o  każdą minutę, której nie będziecie mogli spędzić razem. Pozbywacie się mnie bez litości i nie ma dla mnie miejsca! Pan nie ma pojęcia, jak ciasno jest w domu Fremontów.

Zarumieniony z zakłopotania, młody medyk odwrócił się zmieszany. Nie znosił widoku kobiecych łez.

– Mademoiselle, proszę nie myśleć, że chcę się narzucać. Tak nie jest, a Granville jest na tyle duże, że z pewnością znajdę gdzieś dach nad głową. Oczywiście że musicie trzymać się razem i ma pani większe prawa w rodzinie Fremontów niż ja. Proszę nie płakać. Najlepiej będzie, jeśli przynajmniej przez dwa tygodnie zostanę w  domu w  Gorey, zanim dowiem się, jak pani zdrowie.

Głos mu zmiękł na widok łez spływających jej po policzkach. Potrafiła na zawołanie rzewnie płakać, zdobywając sobie przez to przychylność otoczenia. Madeleine znała to od dzieciństwa. Ona sama musiała najpierw wiele doznać, zanim uroniła łzę i to na ostatku, gdy chodziło o nią samą.

Hélier po raz pierwszy serdeczniej spojrzał na Yvonne, która pociągnęła nosem, osuszając rękawem łzy, gdyż nie znajdowała chusteczki. Student uśmiechnął się, podając jej śnieżnobiały papierowy ręcznik.

– Proszę! Przynajmniej to mam przy sobie. Madeleine, będzie lepiej, jeśli przyjadę dopiero wtedy, gdy porozmawiasz z ojcem. Musimy się pospieszyć, bo w przeciwnym wypadku odpłynie mi w Carteret ostatni statek.

Zajął miejsce na koźle, a na dany przez niego znak konie posłusznie pociągnęły powóz.

Zaprzęg toczył się równym tempem, kierowany zręcznie przez woźnicę, który starał się oszczędzić Yvonne bólów wywoływanych wstrząsami.

Dziewczęta rozmawiały ze sobą, a Yvonne mówiła tak głośno, że chcąc nie chcąc, słyszał każde słowo.

– Czyli ten mistrz szkutniczy Marché dalej pracuje u was? Przecież miał zamiar zwolnić się w zeszłym roku, bo twój ojciec nie mógł spełnić stawianych przez niego żądań co do płacy?

Madeleine odpowiedziała spokojnie:

– Robin jest bardzo ambitny i wmawia sobie, że jest najlepszym szkutnikiem na Cotentin. Przyszło mu do głowy, że przez tyle lat mógł pracować u nas, a ojciec do niczego mu się nie wtrącał. Specjaliści od żaglówek to dziś rzadkość, więc musiał się z nim dogadywać.

Ból Yvonne wydawał się być do zniesienia.

– Uważam, że gdyby zwolnił kiedyś Robina Marché, to wasz warsztat dużo by stracił. A tak przynajmniej od czasu do czasu uda mu się znaleźć klienta na jakąś jolkę. Dlaczego twój ojciec jest taki uparty i  nie chce przestawić się na tworzywa sztuczne?

Madeleine nie odpowiedziała od razu, najwidoczniej kuzynka wprawiła ją w zakłopotanie.

– Produkcja byłaby dla nas za droga, bo od samego początku nastawiona jest na łodzie z drewna. Nie dysponujemy kapitałem, którym moglibyśmy się wesprzeć.

– Wobec tego albo powinnaś znaleźć sobie bogatego męża, który będzie się interesował łodziami, albo twój ojciec sprzeda warsztat. To moim zdaniem byłoby najlepsze, bo przecież zbliża się do siedemdziesiątki, a w tym wieku inni starsi panowie są już na emeryturze. A później, ty, dyplomowana farmaceutka, co zrobisz z  tym całym interesem? Musiałabyś wyjść za mąż za Robina. A tak na marginesie, dalej lata za tobą?

Zaskoczony Hélier podniósł nieco głowę, ale zaraz opanował się znowu i  pochyliwszy, cmoknął na konie. Czuł się niezręcznie, będąc świadkiem prywatnej rozmowy między kuzynkami. Madeleine zdawała się być także przyparta do muru, gdyż mówiła przerywanym głosem, i  jak uznał, słyszało się w nim nienaturalne napięcie.

– Nie bardzo wiem, o czym mówisz, Yvonne. Robin nadskakuje wszystkim dziewczętom w Granville.

Yvonne zachichotała kpiąco:

– Ale na tobie najbardziej mu zależało. Zrozumiałe, że teraz nie chcesz o tym mówić. Nic nie szkodzi, bo przecież niejednej ukradł buziaka. Uważam, że jest bardzo prymitywny. Ty oczywiście stawiasz wyższe wymagania, ale twój ojciec byłby zadowolony z tego związku. Pozbyłby się wszelkich trosk o  dorobek swojego życia. Ma oczywiście głowę na karku i z  pewnością zdaje sobie sprawę z tego, że lekarz i aptekarka doskonale do siebie pasują, jeśli tylko pan doktor interesuje się łodziami.

Wydała z  siebie ciche jęknięcie, gdyż Hélier gwałtownie zatrzymał konie. Przed nimi rozciągało się Dolne Miasto Granville, a nad nim wznosiły się imponujące umocnienia otaczające zabudowania dawnej twierdzy.

– Pardon, zapomniałem przez chwilę o  naszej pacjentce. Musimy tam do góry? – pospieszył z pomocą udręczonej przyjaciółce.

Ona przytaknęła.

– Niestety, mieszkamy pod północnym szańcem. Konie nie dadzą rady, ale możemy zostawić je przy Grande Porte u  znajomych. Robin odprowadzi je później do Charlogne. Tylko co zrobimy z tobą, Yvonne? Nie bardzo możesz obciążać nogę!?

– Spróbuję. Z  jakiego powodu Fremontowie musieli się ukryć w  tym skalnym gnieździe? Moja matka do dziś żałuje ciotki Jeanne, że poszła za twoim ojcem aż tutaj. Mieszkać pod Północnym Szańcem Granville, gdzie świat wygląda jak kamienne więzienie! Au – oj!

Chwiejąc się, żałośnie próbowała ustać na skaleczonej nodze.

– Proszę podjechać najwyżej, jak się da, Hélier, chociaż na trudnym odcinku konie będą mnie lepiej słuchały. Gdybym mogła usiąść obok na koźle; zwierzęta znają mój głos. Dauphina dosiadałam prawie codziennie, a poza tym znam kilka okrężnych dróg, omijających uliczki z  kaskadami schodów, które tutaj przywołują na pamięć Italię.

Przyszły medyk niezdecydowanie spojrzał ku Madeleine. Ona przytaknęła.

– Yvonne ma rację, Granville nie bez przyczyny nazywane jest Monaco du Nord. Najlepiej radzą tu sobie muły, ale możemy obejść najbardziej strome drogi. Lepiej będzie, jeśli zostaniecie w powozie, a ja poprowadzę konie za uzdy.

Zręcznie wyskoczyła z zaprzęgu, gdy tymczasem Hélier pomagał kuzynce wdrapać się na kozioł, gdzie wkrótce siedzieli obok siebie. Młody człowiek zatrzymał lejce w ręku.

Przez dobre pół godziny przemierzali wzdłuż i wszerz stare, ciasne uliczki i  portowe zaułki, wybrukowane nierówną kamienną kostką. Zabudowa miasteczka coraz wyżej wznosiła się nad cyplem, aż wreszcie zgrzana od nieustannego wysiłku Madeleine przystanęła i odgarniając z czoła kilka pasm jasnych włosów, odwróciła się. Yvonne mocno wsparła się o ramię Ortelle’a, jak gdyby obawiając się, że spadnie podczas karkołomnej podróży. Trzymała go kurczowo pod rękę, gdyż najwidoczniej przemawiał do niej uspokajająco, a ona nieustannie wpatrywała się w jego twarz ciemnozielonymi oczyma. Madeleine poczuła ukłucie w sercu.

– Yvonne, przy najlepszych chęciach dalej nie pojedziemy. Zapytam u  rybaka Sélarta, czy moglibyśmy wprowadzić zaprzęg do jego bramy. Z tyłu ma spory dziedziniec dla koni.

I  już pociągnęła za starą kołatkę, po czym rozmówiła się z niskim, łysym człowieczkiem, który wyszedł na zewnątrz.

– A co zrobimy z panią, mademoiselle? Przejdzie pani ostatni kawałek pieszo? – dowiadywał się zatroskany Hélier.

– Jeśli będę mogła wesprzeć się na pańskim ramieniu, to być może. Ale ponieważ ciągle mówi mi pan mademoiselle, to odczuwam jeszcze większy ból.

On się uśmiechnął.

– Co to ma wspólnego nogą?

– Nie powiedziałam, że boli mnie noga  – odparła na to, spoglądając na niego tak, że aż odetchnął z ulgą, gdy Madeleine znowu przyłączyła się do nich.

– Załatwione, monsieur Sélart przyprowadzi nawet osła, który podwiezie Yvonne aż pod nasz dom. Musimy tylko trochę poczekać.

Yvonne pochwyciła Héliera za ramię.

– Nonsens, jeśli pójdziesz po lewej stronie, a Hélier po prawej, to będę miała wystarczające oparcie, żeby móc stanąć na nodze. Stąd mamy już tylko dziesięć minut. Widzisz, idzie nam wyśmienicie!

Uwiesiła się mocno na ręce studenta, więc Madeleine nie pozostawało nic innego, jak wziąć kuzynkę w środek, tak jak tego chciała.

– Jeśli przesili pani nogę, Yvonne, to rekonwalescencja przedłuży się, gdyż może dojść do powstania opuchlizny, która będzie powoli schodzić.

– Jeśli nawet, to są przecież wakacje. W każdym razie nie mam zamiaru pracować, a  poza tym dawno nie spędzałam urlopu u mojej kuzynki.

– Dysponuje pani wystarczającymi środkami, żeby pozwolić sobie na studiowanie?

Yvonne wzruszyła ramionami.

– Rodzice nie dają mi biedować. Mają pole kempingowe w Dinard, a oprócz tego pole golfowe z klubem. Sport to jedyna możliwość zarobienia w kurortach, jeśli nie wynajmuje się pokoi. Nie brakuje Anglików, którzy nawet w czasie urlopu poświęcają czas na swoje hobby. Au!

Potknęła się o wystający kamień i na jej twarzy pokazał się grymas bólu.

– Mówiłem już pani, że trzeba objąć ręką ramię Madeleine i chwycić mnie za szyję. O, właśnie tak.

Powoli posuwali się naprzód, obserwowani przez ludzi wyglądających z okien małych, wąskich i coraz bardziej spiczastych domków. Przemieszczali się wzdłuż Północnego Szańca na południowy zachód. Tutaj domostwa wyglądały niczym część twierdzy, ponuro i  nieprzyjaźnie, a  wyciągnąwszy ręce, dało się dotknąć ścian ograniczających przeciwległe strony uliczki.

Héliera przytłaczał wygląd okolicy. Same skały i kamienie! To tutaj wyrastała pogodna Madeleine Fremont? Nagle poczuł się nieswojo.

– Tam! – odezwała się jego ukochana. – Obok starego wjazdu do bramy, dom z łodzią na szczycie!

Z trudem odcyfrował zwietrzałe litery widniejące pod bielonym wapnem gzymsem: „Bracia Fremontowie, budowa łodzi, szkoła żeglarska. A.D. 1803”. Najwidoczniej stara firma rodzinna.

– Szkoły żeglarskiej nie