Lucyfer. Moja historia - Victoria Gische - ebook

Lucyfer. Moja historia ebook

Victoria Gische

4,0

Opis

Od Autorki ze wstępu:

Do napisania książki "Lucyfer. Moja historia" skłoniła mnie zasłyszana legenda o Lucyferze, która mówi, że na początku istnienia świata zakochał się on w pewnej kobiecie. Niestety za swoje uczucia został strącony do ciemnej otchłani. Bracia Lucyfera widząc jego tęsknotę oraz cierpienie, postanowili wstawić się w jego imieniu u swego Ojca, Pana Boga. Prosili go, aby pozwolił Lucyferowi związać się z kobietą, którą obdarzył tak wielkim uczuciem. Minęło sporo czasu za nim aniołom udało się przekonać Stwórcę. Niestety jego decyzja nie była taka, jakiej można się było spodziewać. Oto bowiem Bóg postanowił, że Lucyfer owszem będzie mógł wyjść ze swojej samotni, ale tylko raz na sto lat. Kiedy więc wreszcie anioł wyszedł na wolność kobieta, którą kochał już dawno nie żyła. Legenda głosi także, że Lucyfer co sto lat przez jakiś czas błąka się po świecie i tęskniąc szuka swojej ukochanej.

Warto wspomnieć, ponieważ nie jest to wiedza powszechna, że w nauce nazwanej antropozofią Lucyfera uznaje się za brata Jezusa. Jest on inspiratorem religii orientalnych, takich jak buddyzm czy hinduizm. W myśl tej nauki anioł, którego imię dziś kojarzy się przede wszystkim ze złem, reprezentuje ideę poprawy ziemskiego życia, demokrację, ekologię, a także technikę, literaturę i erotyzm.

Wszystkie wydarzenia historyczne zawarte w książce oraz inne zdarzenia znajdują swoje potwierdzenie w rzeczywistości i miały miejsce naprawdę. Zasadniczo większość pojawiających się na kartach powieści postaci żyła w realnym świecie i w większym lub mniejszym stopniu miała wpływ na świat polityki, gospodarki oraz na współczesne sobie społeczeństwa. Poprzez swoją niezwykłość historie tu przedstawione udało się połączyć z postacią Lucyfera tak, aby jego obecność w tym, czy innym miejscu nie budziła zdziwienia, a wręcz wydawała się możliwa.

Akcja powieści dzieje się w nieokreślonym bliżej współczesnym mieście, w nieokreślonej bliżej teraźniejszości. Kanwa opierająca się na swoistym wywiadzie koncentruje się przede wszystkim na retrospekcjach. Te ostatnie zaś prowadzą czytelnika nie tylko do czasów Starożytnego Egiptu, ale także do innych okresów historycznych, przedstawiając owe czasy z dużą skrupulatnością i dbałością o historyczne szczegóły.

Na końcu pragnę zaznaczyć, że prezentowana powieść jest pierwszym z zaplanowanych trzech tomów. Oznacza to, że przekazując tom pierwszy w ręce Czytelników, zabieram się do pracy nad kolejną książką, która zaprezentuje dalsze losy jej bohaterów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 364

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (14 ocen)
9
1
0
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agrestoo

Z braku laku…

Tyle błędów to ja dawno nie widziałam. Że też ktoś publikuje takie wypociny bez jakiegokolwiek sprawdzania. Książka jest po prostu męcząca i nigdy tak się nie umęczyłam podczas czytania. Jak dla mnie autorka zatrzymała się na szkole podstawowej.
00

Popularność




Victoria Gische

Lucyfer

Moja historia

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok, 2012

Copyright © by Karina Lupa-Stokfisz, 2012

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana,

powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Wydawnictwo Psychoskok

Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok

ISBN: 978-83-63548-15-5

Wydawnictwo Psychoskok

ul. Chopina 9, pok. 23 , 62-507 Konin

tel. (63) 242 02 02, kom.665-955-131

http://wydawnictwo.psychoskok.pl

e-mail:[email protected]

Wstęp

Do napisania tej książki skłoniła mnie zasłyszana legenda o Lucyferze, która mówi, że na początku istnienia świata zakochał się on w pewnej kobiecie. Niestety za swoje uczucia został strącony do ciemnej otchłani.

Bracia Lucyfera widząc jego tęsknotę oraz cierpienie, postanowili wstawić się w jego imieniu u swego Ojca, Pana Boga. Prosili go, aby pozwolił Lucyferowi związać się z kobietą, którą obdarzył tak wielkim uczuciem. Minęło sporo czasu za nim aniołom udało się przekonać Stwórcę. Niestety jego decyzja nie była taka jakiej można się było spodziewać.

Oto bowiem Bóg postanowił, że Lucyfer owszem będzie mógł wyjść ze swojej samotni, ale tylko raz na sto lat. Kiedy więc wreszcie anioł wyszedł na wolność kobieta, którą kochał już dawno nie żyła. Legenda głosi także, że Lucyfer co sto lat przez jakiś czas błąka się po świecie i tęskniąc szuka swojej ukochanej.

Warto wspomnieć, ponieważ nie jest to wiedza powszechna, że w nauce nazwanej antropozofią Lucyfera uznaje się za brata Jezusa. Jest on inspiratorem religii orientalnych, takich jak buddyzm czy hinduizm. W myśl tej nauki anioł, którego imię dziś kojarzy się przede wszystkim ze złem, reprezentuje ideę poprawy ziemskiego życia, demokrację, ekologię, a także technikę, literaturę i erotyzm.

Wszystkie wydarzenia historyczne zawarte w książce oraz inne zdarzenia znajdują swoje potwierdzenie w rzeczywistości i miały miejsce na prawdę.

Zasadniczo większość pojawiających się na kartach powieści postaci żyła w realnym świecie i w większym lub mniejszym stopniu miała wpływ na świat polityki, gospodarki oraz na współczesne sobie społeczeństwa. Poprzez swoją niezwykłość historie tu przedstawione udało się połączyć z postacią Lucyfera tak, aby jego obecność w tym czy innym miejscu nie budziła zdziwienia, a wręcz wydawała się możliwa.

Akcja powieści dzieje się w nieokreślonym bliżej współczesnym mieście, w nieokreślonej bliżej teraźniejszości. Kanwa opierająca się na swoistym wywiadzie koncentruje się przede wszystkim na retrospekcjach. Te ostatnie zaś prowadzą czytelnika nie tylko do czasów Starożytnego Egiptu, ale także do innych okresów historycznych, przedstawiając owe czasy z dużą skrupulatnością i dbałością o historyczne szczegóły.

Na końcu pragnę zaznaczyć, że prezentowana powieść jest pierwszym z zaplanowanych trzech tomów. Oznacza to, że przekazując tom pierwszy w ręce Czytelników, zabieram się do pracą nad kolejną książką, która zaprezentuje dalsze losy jej bohaterów.

Zapraszam na lektury.

*****

Marek spoglądał na tych wszystkich ludzi i po raz, któryś z rzędu zastanawiał się co tutaj, do jasnej cholery, robi. A tak, przyszedł tu ze swoją dziewczyną – lekarką.

I tak oto, od dwóch godzin podpierał ścianę w eleganckiej restauracji, gdzie urządzono lekarski spęd typy standing party i przyglądał się roześmianym lekarzom, którzy pomiędzy drinkiem a zakąską omawiali wycinanie woreczka żółciowego albo sekcję zwłok. Od tego medycznego bełkotu robiło mu się niedobrze. Na dodatek Anna, zresztą jak zwykle, zostawiła go samego i teraz krążyła gdzieś między kolejnymi grupkami ludzi, czując się jak ryba w wodzie.

- Och, jak zwykle marudzisz – mówiła przed wyjściem, kiedy starał się wymigać od pójścia razem z nią – Jesteś dziennikarzem. Nadstaw ucho, może trafisz na coś ciekawego i zobaczysz, jeszcze mi podziękujesz, kiedy będą ci wręczać nagrodę Pulitzera.

Jak do tej pory nie usłyszał nic, co mogłoby nadać się na artykuł marnej jakości, a co dopiero mówić o nagrodach.

Nie znał tu w zasadzie nikogo. No, może rozpoznawał niektóre twarze. W końcu przychodził do Anny do szpitala i zdążył poznać niektórych jej kolegów, ale nie mogło tu być mowy o jakiejś większej zażyłości. Słowem nie były to znajomości, które pozwoliłyby mu na swobodną rozmowę o wszystkim i niczym. Nudził się.

Co chwila zerkał na zegarek, a czas jak to czas, wielkość względna i wcale się nie spieszył. Już dawno odnotował pewną osobliwość. Zawsze, kiedy nie miał czasu i gonił się jak dziki pies, wskazówki zegarka były nieubłagane i pędziły jak na złamanie karku. A kiedy miał go aż nadto i robił wszystko, aby czas pędził szybciej, ten nie kwapił się do tego wcale.

Uśmiechnął się sam do siebie.

Szklanka z drinkiem, który trzymał w ręce była pusta. Który to już? Trzeci? Nie, drugi. Nie miał zamiaru urżnąć się w trupa i narobić Annie wstydu, ale czym miał się zajmować w takiej sytuacji. Mógł albo jeść, albo pić. Zdecydowanie wolał to drugie.

Już chciał podejść do baru, gdzie sprawny barman serwował wymyślne napoje alkoholowe, kiedy zauważył jak ktoś przeciska się przez tłum ludzi zebranych przy stole, gdzie podawano jedzenie. Zmrużył oczy. Tak, facet wyraźnie zmierzał w jego stronę i już z daleka się uśmiechał. Gorączkowo myślał skąd go zna, ale w głowie miał pustkę. Nic, kompletnie nic.

- Widzę, że starasz się dopasować twarz do sytuacji – powiedział mężczyzna, wyciągając rękę w stronę Marka

- Jakbyś zgadł – odpowiedział, witając się z nieznajomym

- Ja też miałem ten problem przed chwilą, ale w końcu sobie przypomniałem. Robert. Jestem Robert Kozlowski. Chodziliśmy razem do podstawówki, a potem do liceum. Z tym, że ja wybrałem kierunek z rozszerzoną biologią, a ty humanistyczny. Pamiętasz?

- Robert? Robi! Cholera w życiu bym cię nie poznał. Dobrze wyglądasz. Schudłeś. - Marek wreszcie przypomniał sobie szkolnego kolegę – Co tu robisz? Niech zgadnę, jesteś lekarzem?

- Żadna tajemnica, biorąc pod uwagę, że to spotkanie lekarzy. A ty? Co ty tu robisz? Nie powiesz mi, że zmieniłeś zdanie i zamiast dziennikarzem też jesteś jednym z nas, białym kitelkiem?

- Nie, jestem osobą towarzyszącą. O, tam – wskazał na jedną z grupek rozmawiających osób

- ta dziewczyna z czarnymi długimi włosami, to z nią przyszedłem. Ale uprzedzam jest zarezerwowana od dwóch lat! – uśmiechnął się przy tym trochę niemądrze.

- Olala! – gwizdnął Robert – A, tak w ogóle to co porabiasz?

- Teraz? Nudzę się. Anna wyciągnęła mnie tu siłą. Miałem nadstawiać ucha i szukać ciekawych tematów.

- I znalazłeś?

- Żartujesz! Jedynym ciekawym spostrzeżeniem jest to, że bez obrzydzenia jecie i mówicie o ludzkich wnętrznościach – mówiąc to skrzywił się wymownie

- Wiesz, tu to jeszcze nic! Powinieneś iść na spotkanie patologów – obaj wybuchnęli śmiechem – Chodź napijemy się po drinku i pogadamy o starych czasach

Robert poprowadził Marka w stronę baru. Zamówili whisky z colą i usiedli w spokojnym kąciku przy barze. Zaczęli wspominać szkołę. Najpierw czasy podstawówki, potem liceum. Obgadali kolegów i koleżanki. Potem na widelec poszli nauczyciele.

Nawet nie zauważyli, jak czas nagle przyspieszył i pierwsi goście zaczęli się powoli rozchodzić. Anna też usiadła gdzieś z koleżanką i plotkowały w najlepsze. Widząc, że jego dziewczyna jeszcze nie zamierza iść do domu, zagłębił się w rozmowę z Robertem.

- Słuchaj wiem, że jesteś dziennikarzem, ale pomimo mam nadzieję, że zachowasz pewną rzecz dla siebie. Wiesz tak przez wzgląd na naszą starą znajomość – Robert zaczął mówić ciszej, przybierając konspiracyjną postawę

- To zależy...- Marek uśmiechnął się, ale widząc zaniepokojenie kolegi dodał uspokajająco – Mów! Oczywiście, że nic nikomu nie powiem, jeżeli nie dasz mi na to pozwolenia. W końcu mam się za dziennikarza z powołania, a nie za cmentarną hienę...- po tych słowach zapadła cisza. Marek czekał, co też ciekawego ma mu do powiedzenia Robert

- Widzisz, parę dni temu przywieźli do nas pewnego gościa z wypadku. W zasadzie powinien wyzionąć ducha już w karetce, ale jak to mówią cuda się zdarzają i facet przeżył...

- Chcesz mi pokazywać gościa z wypadku, który jedną nogą stoi nad grobem? - Marek był nieco zdziwiony

- Nie chodzi o to, że facet jest z wypadku... A zresztą przyjdź na oddział to pogadamy. Jak zobaczysz, sam się zdziwisz...

- Skoro to taki ciekawy przypadek to dziwne, że Anna nic mi o nim nie wspomniała?

- Może jeszcze nie wie. Zresztą oni tam, na oddziale noworodków to z reguły mało co wiedzą - Robert uśmiechnął się tak, jakby fakt, że jego dziewczyna pracowała z niemowlakami tłumaczył brak informacji, krążących po szpitalnych korytarzach – To jak, przyjdziesz?

- Pewnie, jak mógłbym nie przyjść? Zaciekawiłeś mnie

Jakąś godzinkę później żegnając się umawiali się na spotkanie. Anna uśmiechała się do Marka i kiwając głową powiedziała z przekonaniem, ale i przekorą w głosie:

- A nie mówiłam... Zawsze znajdzie się coś ciekawego. Gdybyś siedział w domu przed telewizorem, nie spotkałbyś kolegi ze szkolnej ławy, a tak... Odgrzebałeś stary kontakt

- Wiesz, że pracujecie w jednym szpitalu?

- Może tak, może nie... Szpital jest duży, a ja nie pracuję tam jeszcze na tyle długo, żeby znać wszystkich. Ale tak, jego twarz jest mi znajoma

- Podobno macie tam jakiś ciekawy przypadek? Jakiegoś nietypowego gościa z wypadku. Wiesz coś o tym?

- Nie, a ty co wiesz na ten temat? - dopytywała się Anna, ale tak naprawdę nie miała już dziś ochoty omawiać spraw związanych ze szpitalem, dlatego była wdzięczna, kiedy Marek nie zaczął drążyć tematu.

Każde z nich pogrążyło się we własnych myślach. Spacer do domu zabrał im kwadrans. Było już dobrze po drugiej w nocy, kiedy do niego dotarli. Szybka toaleta i do łóżka.

Anna zasnęła zanim jeszcze przyłożyła głowę do poduszki. Zmęczenie i alkohol zrobiły swoje. Ale Marek długo przewracał się z boku na bok. Ciekawość go zżerała. Nie mógł się doczekać, kiedy jutro spotka się w szpitalu z Robertem.

*****

Marek obudził się z przeraźliwym bólem głowy. Anny już dawno nie było. Przez sen słyszał dzwoniący budzik. Starała się zachowywać cicho, ale właśnie w takich chwilach zawsze coś szło nie tak.

Prawie zerwał się na równe nogi, kiedy z półsnu wyrwał go ogromny huk, a potem przytłumiony śmiech Anny:

- O żesz w mordę... - a po chwili - Przepraszam, przepraszam. To tylko ta nieznośna deska sedesowa wymknęła mi się z ręki – usłyszał wołanie z łazienki.

Znowu zapadł w coś w rodzaju sennego letargu. Słyszał pracujący ekspres do kawy, cicho puszczone radio i sąsiadów z sąsiedniego domku, kłócących się od rana. Potem poczuł na czole coś mokrego. A, to Anna całowała go na pożegnanie. Nareszcie był sam.

Znowu zasnął. Obudził się po jakiejś godzinie.

Nie boli, nie boli, nie boli, powtarzał jak mantrę, mając nadzieję, że w ten sposób pozbędzie się bólu głowy, który rozsadzał mu czaszkę. Nagle przypomniało mu się, że jest umówiony dziś z Robertem w szpitalu. Zerwał się z łóżka i tak nagle jak z niego wstał, tak usiadł z powrotem, przyciskając ręce do głowy, jakby mocny uścisk miał coś zmienić. Odczekał chwilę i powoli, bardzo powolutku wstał ponownie.

Poczłapał do kuchni. Zażył tabletki przeciwbólowe i dopiero potem poszedł do łazienki. Stanął, opierając się o umywalkę. Spuścił głowę i odczekał chwilę. Tabletka zaczęła działać. Sięgnął po szczoteczkę do zębów i wtedy dopiero zerknął do lustra. Na środku czoła miał odciśnięty wyraźny czerwony zarys ust. Uśmiechnął się do siebie. Anka, Anka. Ją zawsze trzymały się żarty.

Poranna kawa, tost i tabletki postawiły go na nogi. Jakieś czterdzieści minut później już jechał do szpitala. W sam raz. Dochodziła dziesiąta, kiedy parkował pod budynkiem.

- Do doktora Roberta Kozlowskiego to gdzie? - zapytał faceta siedzącego w informacji

- Na drugie piętro. Proszę poczekać – po tych słowach gość zerknął do rozłożonego przed sobą zeszytu – tak na drugim piętrze. Ale od dziesiątej jest na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej

- Dzięki – Marek skierował się do windy. Nie miał ochoty wchodzić dziś po schodach, ponieważ ciągle bał się, że ból głowy wróci.

Musiał chwilę odczekać, zanim pielęgniarka poprosiła Roberta.

- A, jesteś. Wstrzeliłeś się w sam raz. Ubierz fartuch i chodź – Robert podał Markowi

rękę na powitanie, prowadząc go długim korytarzem.

Po obu stronach znajdowały się pokoje, w których maksymalnie leżało trzech pacjentów. W niektórych zauważył tylko jedną osobę. Prawie wszyscy wyglądali jakby spali. Za nimi stała aparatura do podtrzymywania życia i monitorowania funkcji życiowych. Pip, pip, pip – taki odgłos było słychać na całym oddziale. Robert prowadził go do ostatniego pokoju.

- Zerknij – powiedział, kiedy się zatrzymali

Marek podszedł bliżej do otwartych szerokich drzwi i spojrzał na leżącego na łóżku mężczyznę. Tak jak za większością pacjentów, tak i za nim ustawiono monitory. Spojrzał na nie, ale dane, które się tam wyświetlały niewiele mu mówiły. Wreszcie cofnął się i spojrzał na Roberta. W jego oczach widać było pytanie.

- Chodź, pogadamy u mnie – lekarz skierował się do swojego gabinetu, który znajdował się piętro niżej. Mijając dyżurkę pielęgniarek poprosił jedną z nich, aby dzwoniły, jeżeli coś by się działo.

- Będę u siebie – dodał na odchodnym

- I co powiesz – zagadnął, kiedy byli już w gabinecie. Marek wzruszył ramionami.

- Nie wiem czego ode mnie oczekujesz. Młody facet. Około trzydziestki, może trochę po. Nie ma w nim nic nadzwyczajnego. No, może oprócz tego, że jest cholernie przystojny. Nie pomyśl o mnie źle, ale tak jest. Nawet ja, facet, jestem w stanie to zauważyć

- No właśnie. Niby nic nienormalnego, a jednak

- Siostrzyczki na oddziale chyba okupują szpitalną kaplicę, modląc się o jego wyzdrowienie i o to, żeby nie miał dziewczyny ani żony, co? – dodał Marek

Robert uśmiechnął się do niego i pokiwał głową ze zrozumieniem. Usiadł za biurkiem. Nabrał głęboko powietrza i spojrzał na kolegę z wyrazem, który mówił Markowi, że zaraz zacznie opowiadać:

- Kiedy go tu przywieźli był w opłakanym stanie. W zasadzie, kiedy go operowaliśmy nie mieliśmy złudzeń, ale po to tu jesteśmy, no nie? - Marek nie odpowiedział, a Robert zresztą wcale nie czekał na odpowiedź. Po chwili zaczął mówić dalej – Po operacji daliśmy mu 48 godzin, chociaż nie liczyłem nawet na tyle. Ale facet walczył i po tych dwóch dobach zaczęliśmy go badać. No wiesz, wcześniej tylko sprawdziliśmy jaką ma grupę krwi. Więc zlecono wszystkie badania. Nie będę cię zanudzać medyczną terminologią. Zresztą to nie ważne. Ważne jest to, że kiedy przyszły wyniki przeżyłem szok. Pomyślałem, że może się mylę, że gdzieś jest błąd. Kazałem powtórzyć niektóre z nich, ale wyniki ciągle były takie same. Pokazałem je innym lekarzom, bardziej doświadczonym i wszyscy, jak jeden mąż, otwierali usta ze zdziwienia...

Robert przestał mówić i zapatrzył się w okno. W gabinecie zapadła cisz, przerywana tylko miarowym tykaniem zegara, wiszącego na ścianie. W końcu odezwał się Marek:

- Okazało się, że ten gość to faktycznie nie facet a kobieta – zażartował, aby rozluźnić atmosferę, ale Robertowi najwyraźniej nie było do śmiechu.

- Gdyby tylko...

- To chłopie mów, wykrztuś to z siebie. Cholera, umiesz budować napięcie – Marek wiercił się na niewygodnym krześle

- Nawet nie wiem jak mam ci to powiedzieć, teraz kiedy o tym mówię to wszystko wydaje się tak nieprawdopodobne, że aż idiotyczne

- Nie daj się prosić

- Dobra. Prosto z mostu i bez owijania w bawełnę. Zgodnie z wynikami badań gość jest starszy niż wszystkie mumie egipskie razem wzięte do kupy, a może jeszcze starszy. Co ty na to? - Robert wypluł te słowa z prędkością karabinu maszynowego.

W gabinecie zapadła cisza. Marek przełknął ślinę. Nie wiedział co ma powiedzieć. Patrzył na kolegę i zastanawiał się, czy ten żartuje. Ale Robert był poważny.

- Żartujesz? - mimo tego Marek pragnął się upewnić, że to jednak taki medyczny, lekarski dowcip

- Nie, nie żartuję. Chciałabym, ale nie. Nie wiem, co o tym myśleć.

- A co na to inni lekarze?

- Chyba ich to przerosło. Omijają tą sprawę z daleka. Nawet profesor Rozwadowski nie wie z czym mamy do czynienia. Szuka, ale na próżno. Wyobraź sobie, że sprowadzono nawet serwisanta, aby posprawdzał, czy urządzenia w laboratorium się nie popsuły

- I co?

- I nic, wszystko chodzi jak w szwajcarskim zegarku

- Ale w zasadzie dlaczego mi go pokazałeś? - Marek nie miał pojęcia jaki miał być sens jego wizyty w tym szpitalu – Chcesz, żebym opisał ten przypadek?

- Nie, broń Boże nie! - Robert prawie krzyknął, a potem już ciszej i nieco spokojniej dodał – Sam nie wiem, ale chyba musiałem się z kimś podzielić tą wiadomością. A może porozmawiasz z nim?

- Porozmawiać? Przecież gość ledwo zipi

- Nie, teraz jest już lepiej. Jest przytomny. Może mówić. Zresztą pielęgniarki i tak już go zagadują – uśmiechnął się na myśl, jak dziewczyny skwapliwie wypełniały obowiązki przy pacjencie

- Ale po co?

- Może powie ci coś, czego nam nie mówi

- Mnie? Dziennikarzowi? Chyba powinieneś wezwać księdza?

- Nie żartuj. Wbrew pozorom ludzie wcale nie kwapią się do rozmowy z ojczulkiem. To już nie te czasy.

- Nie mów. Wiesz przecież, że jak trwoga to do Boga – Marek nie czuł chęci rozmowy, a przecież był dziennikarzem i taki temat nie zdarzał się co dzień

- Do Boga, właśnie. Do Boga, ale nie do księdza. Sutanna odstrasza. Zrób to dla mnie, po starej znajomości – poprosił lekarz i widać było, że bardzo mu na tym zależy

- No dobra. Zresztą może coś z tego będzie – Marek zgodził się po chwili namysłu.

Los działał na jego korzyść. W końcu wyszli z gabinetu Roberta i ponownie skierowali się na drugie piętro, na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej.

*****

Mężczyzna, o którym właśnie rozmawiali Marek i Robert, obudził się. Ciągle leżał z zamkniętymi oczami, ale czuł, że nie jest sam. Wreszcie odwrócił głowę w stronę, gdzie spodziewał się zobaczyć intruza, który zakłócał jego spokój. Powoli podniósł powieki. Przy łóżku, na twardym, obrotowym stołku, z którego odłaziła biała farba emulsyjna siedział młody mężczyzna.

- Jak długo tu jesteś? – zapytał ranny

- Wieki – z uśmiechem na ustach odpowiedział tamten

- Pytam poważnie

- Poważnie, to chwilę. Może kilka minut, ale czymże jest ta chwila w obliczu wieczności – głos mężczyzny miał kojące brzmienie, ale ktoś obserwujący ich obu, mógłby odnieść wrażenie, że pacjent krzywi się na każde wypowiedziane przez tego pierwszego słowo

- Jak zwykle dowcipny... - leżący zamknął na chwilę oczy – Cieszysz się, prawda?

- Nie, dlaczego?

- Długo na to czekałeś – ruch głowy mężczyzny w stronę swojego bezwładnego ciała jasno mówił, o co mu chodzi

- To nie tak

- A jak?

- Nigdy nie chciałem, żeby to się tak skończyło

- Kłamiesz – z ust chorego wydobyło się coś na kształt śmiechu, bardzo słabego, ale jednak śmiechu – Myślałem, że nie umiesz kłamać, a jednak wychodzi ci to całkiem nieźle

- Umiem, jak wszyscy, ale przecież teraz mówię prawdę. W końcu, jakby nie było, jesteśmy braćmi

Mężczyzna zamknął oczy. Leżał tak chwilę. Bez ruchu. Wydawać by się mogło, że znowu zapadł w sen albo stracił przytomność. Nagle jednak odwrócił się do siedzącego. Jego ruchy były w tym momencie zadziwiająco szybkie i pewne, jakby nie był chory, ranny, czy cierpiący. Patrzył na swojego gościa przez chwilę:

- Gdzie ona jest? Co jej zrobiłeś? - głos miał silny i pewny, czuć była w nim złość i niepewność

- Nie martw się. Ona nigdy nie była celem, tylko środkiem. Skoro ty jesteś tu, w takim stanie – ruchem ręki mężczyzna pokazał leżącego – to ona jest bezpieczna. Tym razem ktoś inny był środkiem do celu. Chociaż muszę przyznać, że cały ten wypadek trochę gmatwa moje plany...

- Całe szczęście to już koniec, a swoje plany możesz sobie wsadzić w swój anielski tyłek! Słyszysz! - chory podniósł głos – Już nigdy więcej... - chciał mówić dalej, ale suchość w ustach spowodowała, że słowa uwięzły mu w gardle

- Uspokój się, bo jeszcze umrzesz – krzywy uśmiech na twarzy drugiego mężczyzny jeszcze bardziej drażnił chorego. Gość spojrzał na monitor. Ciśnienie rannego gwałtownie skoczyło do góry, co świadczyło o jego wzburzeniu

- Tak, umrę i to będzie definitywny koniec

- O, to jeszcze nie jest przesądzone...

- Nie, nie zrobisz mi tego! Słyszysz! Słyszysz!! - jakimś cudem pacjent odzyskał głos.

Do pokoju wpadła pielęgniarka:

- Proszę wyjść! - zwróciła się do stojącego w drzwiach mężczyzny – Natychmiast! A pan niech się uspokoi – delikatnie położyła ręce na ramionach pacjenta, który pomimo braku sił próbował podnieść się z łóżka. Pod presją dziewczyny mężczyzna opadł na posłanie.

Nie, nie pozwoli mu, aby wszystko zaczęło się od nowa. Chciał z kimś podzielić się swoją historią. Musi ją komuś opowiedzieć, a potem... A potem będzie koniec

*****

Robert przyspieszył kroku. Coś działo się w pokoju tajemniczego pacjenta. Marek podążał za nim. Na wysokości dyżurki pielęgniarek minął się z przystojnym blondynem. Kiedy koło niego przechodził poczuł się jakoś dziwnie.

Zatrzymał się i obejrzał za mężczyzną. Ten jednak nie zwrócił na niego uwagi. Wszedł do czekającej na piętrze windy i zjechał na dół. Marek potrząsnął głową i skierował się w stronę pokoju w drzwiach, którego zniknął Robert.

Kolega pochylał się nad pacjentem. Mówił coś do niego. Sprawdzał wszystkie parametry, poprawiał coś przy kroplówce. Wreszcie wyszedł na korytarz.

- Coś nie tak? - zagadnął Marek

- Pielęgniarka mówi, że miał gościa. Bardzo się zdenerwował tą wizytą. Podobno zaczął krzyczeć. Kazała mu wyjść

- To chyba ten blondyn, z którym się mijałem?

- Tak, chyba tak. Wychodził akurat, kiedy wbiegłem do pokoju. Ludzie to nie mają sumienia, żeby denerwować tak chorych pacjentów. Pielęgniarka powiedziała, że słyszała, jak tamten mówił, że są braćmi. Uwierzysz? - Robert był wyraźnie zbulwersowany. Zamilkł na chwilę, ale już po paru minutach odezwał się ponownie:

- Wejdź do niego. Może będzie chciał z tobą pogadać – mówiąc to popchnął Marka w stronę drzwi – Idź, no idź...

Marek usiadł na miejscu, które jeszcze przed chwilą zajmował brat chorego. Odwrócił się w stronę drzwi, ale Roberta już tam nie było. Kiedy zerknął w stronę łóżka zobaczył, że mężczyzna przygląda mu się z zaciekawieniem:

- Ksiądz? - z ust chorego padło pytanie

- Kto? Ja? - Marek wskazał na siebie palcem – Nie, nie jestem księdzem. Jestem dziennikarzem...

- Kiedyś przysyłali księży, a dziś dziennikarzy – słaby uśmiech błąkał się na ustach leżącego

- Nie, to nie tak. Kolega, pana lekarz... To znaczy doktor Kozlowski, z którym chodziłem razem do szkoły, poprosił mnie żebym z panem porozmawiał – Marek sam słyszał, że pląta się w zeznaniach, przez co czuł się niezręcznie. Miał ochotę zabić za to Roberta.

- Porozmawiać. Czemu nie? W zasadzie to chciałem z kimś porozmawiać. Opowiedzieć o sobie. Powiedzieć prawdę... Tylko, czy dasz radę wysłuchać tego, co mam do powiedzenia?

- Dlaczego miałbym nie dać rady?

- Bo do tego trzeba nie tylko otwartego umysłu, ale wiary... Pytanie więc, czy masz jedno i drugie?

- Nie wiem, ale to się okaże. To zależy od tego co masz mi do powiedzenia – Marek czuł, że facet zaczyna go intrygować. Chciał się dowiedzieć kim jest i co chce mu przekazać. Znowu pojawiła się w nim ta ciekawość, która nie pozwoliła mu wczoraj zasnąć

- W każdym razie, zapewne będziesz chciał dowodu na to, że mówię prawdę... Tak to już z wami jest. Ludzie zawsze chcą dowodu. Nic na słowo. Brak wiary to wasz elementarny problem. Jesteście jak ten niewierny Tomasz – pokiwał głową, ale zaraz odezwał się ponownie – Cóż, będziesz musiał poczekać na tego ładniutkiego blondynka, który wyszedł z mojego pokoju kilka minut temu, aby dostać dowód, którego będziesz żądać. I jak znam życie stanie się to szybciej niż myślisz

- Czemu akurat na niego?

- Bo to mój brat. Niestety. Chciałbym żebyś wiedział, że to nie ja, a on jest zakałą rodziny. Taka czarna owca. Ale Michał zawsze taki był. Skory do bójki, ale Ojcu to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Chciał, aby Michał walczył. I brat walczył. Pytanie tylko dlaczego ze mną? - przerwał na chwilę, ale zaraz dodał, jakby widział powątpiewanie w oczach Marka - Wiem, wiem... Zdaję sobie sprawę z braku jakiegokolwiek podobieństwa. Ale faktem jest, że rodziny się nie wybiera – Marek miał wrażenie, że rozmowa nie sprawia choremu żadnych trudności. Widać czuł się coraz lepiej. Tymczasem pacjent mówił dalej – Po drugie, ja już od jakiegoś czasu nie jestem w stanie nikomu i niczego udowodnić. Również tego, że mówię prawdę. Ale mój brat ciągle może...

- W takim razie, jeżeli uznam, że muszę się upewnić z pewnością na niego poczekam i zapytam – zapewnił Marek – A tak przy okazji, jestem Marek – przedstawił się, żeby formalności stało się za dość – A ty?

- Lucek, ale możesz mi też mówić Lu

- Dziwne imię

- To skrót– poprawił go chory

- Więc jak masz naprawdę na imię? - dopytywał się Marek

- Lucyfer. Na imię mam Lucyfer

Notes, który Marek wyciągnął przed chwilą z kurtki z hukiem upadł na ziemię.

*****

W pokoju panowała cisza. Chory przyglądał się Markowi, który odsunął się pod ścianę i teraz spoglądał na leżącego. Przyspieszony oddech dziennikarza zagłuszał panującą ciszę. Nie, myślał Marek, ten facet to jakiś świr. Powinni go przewieźć na oddział psychiatryczny, najlepiej zaraz do pokoju bez klamek. Chciał krzyczeć, żeby pielęgniarka przyniosła kaftan bezpieczeństwa.

Uspokój się!, mówił sam do siebie. Odsuń się od tej ściany, bo robisz z siebie idiotę.

A jednak ciągle tam tkwił. I nie mógł przestać gapić się na leżącego.

Że co on powiedział? Że jak ma imię? Lucyfer. Kurwa mać!! Lucyfer! To chyba jakiś żart.

W życiu nie słyszał większej głupoty.

Chciał wierzyć, że to brednie, ale coś nie dawało mu spokoju. Gdzieś tam w zakamarkach, może nie umysłu, ale duszy zapaliło się światełko, które mówiło mu, że leżący mówi prawdę.

Zaraz potem pojawiły się pytania. Skoro mężczyzna twierdził, że jest diabłem, to dlaczego leżał jak kłoda? Dlaczego był tak chory, że prawie umierający? Na granicy życia i śmierci. Dlaczego jest ranny?

Pytania, pytania i jeszcze raz pytania. I brak odpowiedzi. Nie, odpowiedzią był wpatrujący się teraz w Marka pacjent.

A ten blondyn? Kiedy przechodził koło niego poczuł się dziwnie. Jakoś tak spokojnie. Tak dobrze, tak... Właśnie jak?

Świat zwariował! Po co, do cholery, tu przyszedł? Miał postawić na swoim i nie zgadzać się na żadną rozmowę.

Co robić? Co robić? Pytał sam siebie, ciągle podpierając ścianę.

- Dobrze się pan czuje? – pielęgniarka, która przyszła sprawdzić, czy z pacjentem wszystko w porządku, lustrowała Marka dziwnym wzrokiem

- Nie..., to znaczy tak, nie... Zresztą sam nie wiem – Marek jąkał się jak jakiś uczniak

- Może podać panu wody? Boli pana coś? Czyje się pan słabo? - pielęgniarka podeszła bliżej, jakby chciała go podtrzymać w razie, gdyby zemdlał – bardzo blado pan wygląda

A jak niby miał wyglądać? Przed chwilą pacjent, do którego siostrzyczka podchodziła z taką troską, powiedział mu, że jest Lucyferem.

Kurwa mać, ja pierdole! Marek zaklął ponownie w duchu

- Proszę pana, proszę powiedzieć co panu jest, bo będę musiała zawołać lekarza – pielęgniarka nie ustępowała

- Nic, siostro, absolutnie nic. Od rana boli mnie głowa. Musiałem zbyt szybko wstać i zakręciło mi się w głowie. Ciągle ta głowa – uśmiechnął się z przymusem

- Proszę usiąść – wskazała na stołek przy łóżku chorego – zaraz podam tabletkę przeciwbólową

A może lepiej na uspokojenie, pomyślał Marek, ale nie powiedział tego głośno. Popatrzył na krzesło, które wskazała pielęgniarka. Jakoś nie czuł się na siłach, aby na nim usiąść.

Wreszcie mężczyzna, leżący na łóżku odezwał się do niego:

- Tak myślałem... Ciągle te wątpliwości. Zastanawiasz się zapewne czy, mówię prawdę? A może jestem tylko kolejnym wariatem? - przerwała na chwilę, aby zaraz dodać – Nie stój tak. Siadaj. Nie gryzę, nie palę żywym ogniem i wbrew temu, co się o mnie mówi nie pluję też smołą. Zresztą to wszystko to zabobony i ciemnota. Piekło, piekło – niebo. Nie bój się, chłopie! Hulaj dusza, piekła nie ma! – mówiąc to uśmiechnął się szeroko

Marek podszedł w końcu do wskazanego krzesła, podnosząc przy okazji, leżący na ziemi notes, który wyciągnął zaledwie kilka minut temu, przygotowując się do rozmowy. Usiadł na stołku, ale miał wrażenie jakby siedział na igłach. Nigdy jeszcze nie czuł się w ten sposób. Nie potrafił nawet określić tego wszystkiego. Uczucie było tak dziwne, że nie umiał go nawet nazwać. Ale chyba najbardziej bliskie opisowi jego stanu emocjonalnego było słowa – strach.

Strach przez duże S. Tak, bał się. Pierwszy raz od wielu lat. Tak prawdziwie, tak pierwotnie. Jak boi się dziecko.

- Boisz się? - zapytał Lucyfer

- Skąd to pytanie? Czytasz w myślach? Bo chyba powinieneś?

- Nie, teraz już nie, ale nie trudno zgadnąć co czujesz, kiedy się na ciebie patrzy. Z twojej twarzy i twojego zachowania można czytać jak z otwartej księgi.

- A więc nie czytasz w myślach? - Marek odetchnął. Po krótkim zastanowieniu postanowił, że porozmawia z pacjentem, niezależnie za kogo ten się uważa. Poza tym na chwilę obecną nie przywiązywał wagi do tego, czy to co mówił mężczyzna było prawdą, czy też trafił mu się zwykły wariat

- Jak wcześniej zaznaczyłem, teraz już nie.

- Jak mam to rozumieć?

- Tylko tak, że teraz jestem takim samym człowiekiem jak ty

- Ale twierdzisz, że masz na imię Lucyfer i, że jesteś diabłem? Bo chyba to chciałeś mi dać do zrozumienia, prawda?

- Po pierwsze, mam na imię Lucyfer. A po drugie nigdy nie byłem diabłem, tylko aniołem. A po trzecie, kiedyś dostałem szansę wyboru.

- Wyboru?

- Tak, tego kim chcę być. Myślisz, że tylko ludzie mają prawo do wolnej woli? Otóż nie. Wszyscy je mamy.

- I?

- I zostałem człowiekiem.

- Dlaczego?

- Chyba źle zaczynasz rozmowę... - Lucyfer nie dokończył, ponieważ Marek wszedł mu w słowo

- Nie, poczekaj, nie odpowiadaj. Zaraz do tego wrócimy, ale najpierw powiedz mi, czy jest piekło? Bo chyba usłyszałem, że nie ma, czy tak?

- Nagrzeszyłeś? - mężczyzna uśmiechnął się do Marka, a ten zdał sobie sprawę, że rozluźnił się na tyle, aby odpowiedzieć tym samym. Pacjent tymczasem mówił dalej – Zresztą wszyscy grzeszymy, bez wyjątków.

- Wszyscy? Masz na myśli także anioły?

- Tak, właśnie tak. Ludzie mają mylne pojęcie o aniołach. Rafael zaburzył to postrzeganie. Jego śliczne, małe aniołeczki są słodkie, ale nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Zresztą powiedziałem mu o tym, ale nie chciał słuchać. Uparciuch – przy tych słowach Lucyfer uśmiechnął się zagadkowo, jakby ta wypowiedź miała drugie, jeszcze nie odkryte dno – Ale wróćmy do twojego pytania. Interesuje cię, czy istnieje piekło?

- Dokładnie – powtórzył Marek

- Średniowieczne brednie teologów. Pamiętaj, że strach to najlepsza broń. Ludzie nie buntowali się, kiedy byli przerażeni. A piekło, o jakim myślisz i jakie sobie wyobrażasz, świetnie się do tego nadawało. Nie ma czegoś takiego jak jezioro z siarki i ognia. Nie ma diabłów smażących ludzi w kotłach. Takie piekło nie istnieje... Zresztą, czyż Bóg nie jest miłosierny? Jest. Wszystko wybacza i wszystkich przyjmuje na niebiańskie łono – w głosie Lucyfera było słychać gorycz i ironię

- Czegoś tu chyba nie rozumiem – powiedział Marek

- Wiem, że nie rozumiesz, ale zostawmy to na później. Dobrze?

- Chciałbym jeszcze zapytać...

- Potem – przerwał Lucyfer – potem, kiedy poznasz nieco, powiedzmy to faktów. Jak powiedziałem źle zacząłeś rozmowę. Nie to pytanie i nie tędy droga...

- A którędy? Jakie powinienem zadać pytanie, twoim zdaniem – Marek spojrzał śmiało w oczy mężczyzny. Gdzieś w głowie światło mu, że Lucyfer uważany był za najpiękniejszego z aniołów. Fakt, facet nie miał w sobie równych. I te oczy... Opamiętaj się, upomniał sam siebie, odkąd to podobają ci się faceci?

- Gapisz się – powiedział Lucyfer

- Dziwisz się? A wracając do rozmowy – Marek nie dał mu czasu na odpowiedź – o co powinienem pytać?

- Przecież to ty jesteś dziennikarzem...

- Wiesz, że nie ułatwiasz mi zadania. Ale dobra, niech ci będzie. W takim razie, powiedz dlaczego wybrałeś człowieczeństwo i dlaczego zrezygnowałeś z nieśmiertelności?

Lucyfer nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ usłyszeli, że na korytarzu doszło do jakiegoś zamieszania. Marek podszedł do drzwi i zobaczył śliczną brunetkę rozmawiającą z pielęgniarką:

- Gdzie on jest?! Dowiedziałam się dopiero dziś i od razu przyjechałam z delegacji... Gdzie jest Gabriel?!

Chociaż Marek nie miał pewności czuł, że ta kobieta pyta o leżącego w pokoju mężczyznę. Wszedł do środka i powiedział szybko, chcąc zdążyć zanim dziewczyna wejdzie do sali:

- Ktoś do ciebie... - ruchem głowy wskazał na korytarz - Tylko, że ta dziewczyna pyta o Gabriela. Więc, powiesz mi jak masz w końcu na imię?

- Chyba nie myślisz, że powiedziałem, że mam na imię Lucyfer. Kiedyś to wiedziała, ale to było dawno temu i zanim... Zresztą nieważne. Zrozumiesz, jak mnie wysłuchasz – Lucyfer wykrzywił się w uśmiechu

- Ale żeby Gabriel? - Marek kiwał głową z dezaprobatą

- Taki żart... Zresztą ani Michał, ani sam Gabriel nie mieli nic przeciwko. A poza tym, Gabriel znaczy tyle co „Bóg jest mocny”. Nieźle pomyślane, no nie?

W tym momencie do pokoju wpadła szczupła, niewysoka brunetka z rozszerzonymi ze strachu oczami. Marek wyszedł zostawiając tych dwoje samych. Nie chciał przeszkadzać. Zamknął za sobą drzwi.

Chodził tam i z powrotem. Nie wiedział czy czekać, czy może przyjść później. Chociaż jeszcze jakieś pół godziny temu miał ochotę wybiec z pokoju i nie wracać, teraz był zdeterminowany, żeby porozmawiać z mężczyzną i dowiedzieć się, co ma do powiedzenia. Był akurat przy drzwiach, kiedy te otworzyły się i wyszła z nich dziewczyna chorego. Podeszła do Marka:

- Prosi pana na chwilę – skinęła w stronę chorego – ale proszę nie siedzieć długo, bo Gabriel jest bardzo słaby – uśmiechnęła się i podeszła do stojącej nieopodal pielęgniarki, Marek usłyszał jak pytała o doktora prowadzącego:

- Proszę zejść piętro niżej i poszukać gabinetu doktora Kozlowskiego, powinien być u siebie – poinformowała pielęgniarka

Marek wszedł do pokoju i stanął obok łóżka:

- Przyjdź jutro rano. Eliza wróci dopiero za kilka dni. Musi jechać z powrotem na delegację. Na nic tłumaczenia, że jestem w szpitalu... - teraz było dopiero widać, że chyba jest zmęczony

- Dobrze, przyjdę jutro – Marek już prawie wychodził, kiedy dobiegł go głos Lucyfera

- Byłem głupi, że myślałem, że to wszystko skończy się inaczej... Ironia losu, że nawet ja nie ustrzegłem się przed naiwnością – widząc, że Marek chce zawrócić ponaglił go do wyjścia – Idź już, idź. Jutro, porozmawiamy jutro.

Po tych słowach zamknął oczy. Jego oddech stał się bardziej miarowy. Wyglądało na to, że zasnął.

*****

Lucyfer jednak nie spał. Od kiedy osiem lat temu stał się człowiekiem często myślał o swoim poprzednim życiu. Zwłaszcza o tym sprzed kary. W pamięci zobaczył siebie, stojącego nad ogromnym wodospadem, którego potężne kaskady przeźroczyście czystej wody roztrzaskiwały się gdzieś tam w dole. Czuł na twarzy ożywcze krople, które odbijały się od białych, gładkich skał. Lubił ten hałas.

Nad lustrem lazurowej wody unosiło się błękitne bezchmurne niebo. Słońce chowało się za horyzontem. Ogromna kula pomarańczowego ognia kończyła swój dzienny bieg. Lucyfer odwrócił się od wodospadu i spojrzał na okrągłą tarczę księżyca. Gdyby tylko chciał mógłby wyciągnąć rękę i dotknąć jego pooranej powierzchni. Chociaż był tu sam jeden nie przeszkadzała mu samotność.

- Twoje niebo przybiera dziwny kształt – odwrócił się w stronę dochodzącego głosu.

- Michał? Oczywiście, przecież tylko ty zapuszczasz się do mojej samotni

- Czasami lubię posłuchać ciszy

Stali tak zatem obaj, ramię w ramię, patrząc na przewalające się lazurowe kaskady.

Michał był jego młodszym bratem. Zawsze skory do bójki. Ojciec powierzył mu dowodzenie niebiańskimi zastępami, które stworzył specjalnie dla niego, aby ten mógł od czasu do czasu utemperować rozweselonych braciszków. Najczęściej robił porządek wśród aniołów muzykujących, ponieważ od ich ciągłego brzdękania bolały uszy.

- Ucisz ich Michałku – mówił Ojciec, kiedy jego nerwy były już napięte jak postronki – Oni mają głosić swoją muzyką moją chwałę i harmonię świata... Ale to, to jest katastrofa!

Zawsze w takich chwilach zwracał się do Lucyfera, swojego ulubieńca. Lubiła patrzeć na tego najpiękniejszego pośród aniołów.

- Ty zagraj. Twoja muzyka koi moje stare nerwy – sadowił się wtedy wygodnie na wielkim tronie i zamykał oczy, wsłuchując się jak Lucyfer gra na skrzypcach.

Czasami jednak Lucyfer potrzebował ciszy. Dlatego stworzył sobie tę oto kryjówkę, do której zaglądał tylko Michał, który teraz odwrócił się do brata i zadał mu, po raz kolejny zresztą, to samo pytanie:

- Dlaczego nigdy nie schodzisz na dół? – mówiąc „dół” miał na myśli Ziemię

- Po co? Tu mam wszystko czego potrzebuję.

- Ale tam jest pięknie – Michał nie dawał za wygraną

- Tu też. Tylko spójrz – Lucyfer wskazał ręką na wodospad

- Poznałbyś ludzi – Michał naciskał

- Poznałem. Wybrałem się kiedyś na spacer po ludzkim niebie. Gdybyś wiedział, co oni wymyślają... - przewrócił oczami i wzruszył ramionami – Nie Michale, tu jest mi dobrze. Ale ty idź. Jak chcesz to idź.

Popatrzył za odchodzącym bratem i doskonale zdawał sobie sprawę, że kiedyś ugnie się pod ciężarem jego nacisków. Kochał Michała i zawsze, prędzej, czy później, robił to, czego ten chciał.

Ból w klatce piersiowej wyrwał go z zamyślenia. Powoli otworzył oczy i napotkał zatroskany wzrok Elizy.

- Śpij – w jej głosie było słychać troskę – lekarz mówi, że w twoim przypadku sen to najlepsze lekarstwo.

- Skąd widziałaś, gdzie mnie szukać – telefon, który miał przy sobie roztrzaskał się w czasie wypadku. Musiała umierać z niepokoju, kiedy dzwoniła i dzwoniła, a on nie odbierał

- Pielęgniarka znalazła twój notes, w którym zapisałeś mój numer telefonu ze wskazówką, żeby w razie konieczności właśnie na niego dzwonić. Szef nie chciał mnie puścić i zgodził się dopiero kiedy obiecałam, że jutro wrócę. Gdybym tylko była pewna, że znajdę drugą tak dobrze płatną pracę nie zastanawiałbym się ani chwili i kazała mu się wypchać, ale...

- Ciii – pokiwał głową, dając do zrozumienia, że rozumie.

Ludzkie demony XX i XXI wieku. Praca, pieniądze i konsumpcja.

Nie miał z nimi nic wspólnego, a jednak to jego obwiniano za chciwość, pazerność i brak empatii. Jeszcze raz spojrzał na Elizę, a kiedy zamknął powieki stanął mu przed oczami jej obraz, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Kiedy zobaczył jej pierwotne wcielenie...

*****

W końcu Michał przekonał go do zejścia na Ziemię. Z pewnością nie udałoby mu się to, gdyby nie zwykły zbieg okoliczności. Cóż, nawet w Niebie zdarzały się takie rzeczy, jak zbiegi okoliczności.

Nie co dzień Ojciec zwoływał zebranie. W zasadzie nie było ani jednego od chwili stworzenia świata. Ale wtedy okazja była wyjątkowa, ponieważ Ojciec poinformował ich, że nie będą jego jedynymi dziećmi. I tak powstał człowiek, którego zachowanie z jednej strony wprowadzało Lucyfera w zakłopotanie, ale z drugiej fascynowało od wielu już tysiącleci.

Tak więc teraz, znowu przyszło im się spotkać. W czasie takich spędów – jak nazywał je Michał - najbliżej Ojca zasiadały serafiny, które pełne miłość, czystość i dobroć płonęły jasnym blaskiem czystego ognia.

Dalej siedziały cherubiny. Lucyfer zawsze uważał je za najdziwniejsze spośród mieszkańców niebios. A to ze względu na to, że jako jedyne miały sześć par skrzydeł. Dwie pary uniesione wysoko ku górze, dwie skierowane w dół i dwie rozpostarte szeroko. Na tych ostatnich znajdowały się oczy, co upodobniało je do pawiego ogona. Ich zadaniem była wieczna modlitwa, dlatego zawsze klęczały. Niżej rozsiedli się aniołowie należący do chórów Panowania, Potęgi, Mocy oraz Księstwa Zwierzchności.

Kolejne rzędy zajmowali archaniołowie i na końcu aniołowie. Chociaż w czasie zebrań Lucyfer zajmował miejsce wśród aniołów, czyli najniżej w hierarchii, to miało świadomość, że niezależnie od tego jest ulubieńcem Ojca i nic tego nie zmieni. Jak bardzo się wtedy mylił...

Ojciec nigdy niczego i nikomu nie narzucał. Wierzył, że na wszystko przychodzi w życiu właściwy czas. Wierzył, że ludzie obudzą się kiedyś i zrozumieją, że jest tylko jeden prawdziwy Stwórca. Ale musiał czekać tysiące lat, aż wreszcie doniesiono mu, że w miejscu, w którym nikt nie mógł się tego spodziewać zaczyna rodzić się wiara w jednego Boga.

Jeszcze nigdy Lucyfer nie widział takiego podekscytowania. Radość z tego wydarzenia była wielka. Najgłośniej, jak zwykle zresztą, wyrażali ją aniołowie muzykujący, ale rzecz była na tyle niezwykła, że tym razem bezładne rzępolenie nie przeszkadzało nikomu.

Jakiś czas później kiedy, siedział sam w swoim małym skrawku nieba, odwiedził go Michał. Czuł, że brat przyjdzie prędzej czy później.

- Nie musisz nawet zaczynać i tak wiem po co tu jesteś – bez zbędnego wstępu Lucyfer zwrócił się do Michała

- Tylko nie mów mi, że nie jesteś ciekawy? Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że gdyby była taka możliwość, całe to towarzystwo zeszłoby na dół zobaczyć człowieka, który miał na tyle odwagi, aby stawić czoła starym przyzwyczajeniom – w głosie Michała czuć było podekscytowanie

- Zdaję sobie z tego sprawę. Ale nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca, prawda? – Lucyfer był jak zwykle sceptyczny

- U ciebie szklanka jak zwykle jest w połowie pusta, prawda?

- A u ciebie w połowie pełna

- Więc nie zejdziesz? - Michał był niestrudzony w swoich naleganiach

Lucyfer nie odpowiedział od razu.

Człowiekiem, który odważył się odrzucić wiarę w dawnych bogów, był egipski król Echnaton. Chcąc zerwać wszelkie związki z dawną religią Amona, Ozyrysa, Seta, Ptaha, Horusa i wielu innych, kazał wybudować nową, wielką stolicę.

Miasto pełne przepychu.

Achetaton.

Miasto na cześć Atona.

Tak, Lucyfer zdawał sobie sprawę, że jest to godne podziwu i byłby wobec siebie nieszczery, gdyby ciągle twierdził, że nie jest ciekawy. Ale z drugiej strony znał życie i podświadomie czuł, że to nie jest jeszcze ten moment, a radość jest przedwczesna. Poza tym tak długo odmawiał Michałowi, że teraz robił to tylko dlatego, że czułby się głupio gdyby nagle się zgodził. Duma była jego słabością.

Michał znał go jednak na tyle, że czytał z jego twarzy jak z otwartej księgi. Poza tym zawsze mógł zajrzeć w głąb umysłu Lucyfera, ale żaden z braci tego nie robił. Wszyscy bowiem wierzyli, że myśli każdego, czy to anioła, czy człowieka są jego prywatną własnością.

- Jak się zgodzisz to obiecuję, że nie powiem „a nie mówiłem” - mówiąc to Michał uśmiechał się od ucha do ucha – No, nie daj się prosić. Chyba, że to lubisz?

- Wiesz, że jesteś jak mały, kapryśny bachor?

- Wiem, ale gdybym taki nie był strasznie byś się tu nudził – mówiąc to Michał spojrzał na wodospad, którego wody przelewały się i niknęły gdzieś w ciemnej otchłani wszechświata, odbijając się od gwiazd i planet – Wiesz, że zawsze myślałem, że pierścienie wokół Saturna to woda, która spadając gdzieś tam w dół i dotykając po drodze rozgrzanych gwiazd, zamienia się w parę i oplata go dokładnie?

- Nie, nie wiedziałem. Ale skoro tak, to myślisz dokładnie tak jak ja – Lucyfer wstał i stanął obok brata – Dobra braciszku! To prowadź do Achetaton.

Musiał przyznać, że miasto było imponujące.

Wzdłuż Nilu wznosiły się trzy pałace. Najdalej na północ wysunięty był najmniejszy z nich. W środku, usytuowany w centrum miasta znajdował się główny pałac królewski. Najdalej na południu znajdował się średnich rozmiarów pałac, który zwano po prostu pałacem południowym.

On i Michał wmieszali się w tłum mieszkańców, spacerujących wąskimi uliczkami. Lucyfer czuł się niepewnie paradując tylko w białej przepasce biodrowej. Michał poruszał się z większą pewnością siebie, jakby fakt, że jest półnagi nie robił na nim wrażenia. Dzięki temu nie wyróżniali się wśród tłumu. Pomimo tego jednak Lucyfer nadal czuł skrępowanie.

- Rozluźnij się. Patrz i podziwiaj – Michał odwrócił się do idącego za nim brata

- Jak mam się czuć dobrze, kiedy jestem jak święty turecki, goły i wesoły? - syknął Lucyfer

- Wyglądasz bosko – cmoknął Michał i roześmiał głośno – Spójrz, o tam – mówiąc to wskazał na stojące przy drzwiach jednego z domów kobiety, które przyglądały się im obu – Podobasz im się. Uśmiechnij się!

Lucyfer nie miał jednak ochoty żaby się uśmiechać.

Chciał rzucić okiem na króla, z którego rozkaz w cztery lata wybudowano nowe miasto. Nowa stolica stanęła tylko po to, aby uświetnić wielkość jedynego boga – Atona, a tym samym zagrać kapłanom świątyni Amona, na nosie. Aby nie myśleć o swoim skromnym przyodziewku Lucyfer zaczął rozglądać się dookoła.

W mieście wzniesiono liczne domy z suszonej cegły, które stały to tu, to tam, porozrzucane bez żadnego planu. Widać było zupełny brak koncepcji architektonicznej. Lucyfer nadal rozglądał się z ciekawością.

Niektóre z domów, otoczono cudownymi ogrodami, których barwne kwiaty przyciągały wzrok przechodniów. Uliczki w ogrodach przecinały się pod kątem prostym, tworząc małe wysepki, na których ustawiano stoły i wygodne krzesła. W niektórych ogrodach zauważył dużych rozmiarów zbiorniki wodne. Na jednym z nich pływała mała łódka, w której siedziały rozweselone dzieci. Lucyfer patrzył z zachwytem i zaczął żałować, że po raz pierwszy dał się namówić na zejście na Ziemię.

- Chodź. Przestań się już rozglądać, bo musimy dojść do pałacu głównego– Michał pociągnął Lucyfera za rękę – Potem będziesz miał czas na zwiedzanie

Pałac oficjalny połączono pomostami z częścią, w której znajdowały się pomieszczenia prywatne. W tej właśnie części rozlokowano komnaty królewskie. Wokół nich zaś wzniesiono pomieszczenia publiczne.

Na prawo Lucyfer zauważył salę danin zagranicznych, do której właśnie zbliżała się karawana egzotycznie odzianych cudzoziemców, pragnących handlować w nowej stolicy Egiptu.

Dalej stał kolorowy dom pierwszego sługi Atona. Za nim widoczna była szkoła skrybów, a jeszcze dalej dom życia w kształcie piramidy.

Jednak największym wśród budynków administracyjnych był dom korespondencji, w którym znajdowały się setki listów dyplomatycznych, jakie w czasie swojego krótkiego panowania zdążył napisać Echnaton.

Lucyfer chciał zobaczyć wznoszącą się pośrodku wielką świątynię Atona, ale Michał co jakiś czas ciągnął go za rękę, nie przestając pędzić w stronę królewskiego pałacu.

- Jak chcesz tam wejść? - zapytał Lucyfer znienacka

- Żartujesz? Prawda? - oczywiście, że żartował, ale Michał był tak poważny, że Lucyfer chciał jakoś rozładować atmosferę.

Do pałacu weszli bez problemów. Niewidzialni dla ludzi mogli swobodnie poruszać się po wszystkich jego pomieszczeniach.

- Dokąd mnie prowadzisz? - Lucyfer zwrócił się do brata.

- Do komnaty króla – odpowiedź była oczywista – Przecież po to tu przyszliśmy. Chciałeś poznać wielkiego rewolucjonistę, którego kapłani Amona nazywają najgorszym z heretyków – na te słowa Michał uśmiechnął się od ucha do ucha.

Przeszli jeszcze kilka kroków, kiedy Lucyfer zwrócił się do brata:

- W zasadzie, dlaczego spacerowaliśmy po mieście, a teraz robimy to tutaj tracąc czas, skoro od razu moglibyśmy znaleźć się w jego pokojach?

- Trzeba było do razu mówić, że chcesz tylko zerknąć i wracać. Chciałem zafundować ci wycieczkę krajoznawczą – Michała nigdy nie opuszczał dobry humor. Zresztą był znany z ciętego dowcipu.

Wreszcie ich oczom ukazały się olbrzymie, starannie wyrzeźbione drzwi.

Michał nie musiał objaśniać, co znajduje się za nimi. Lucyfer wiedział dobrze, że doszli do celu. Wydawało mu się to niemożliwe, ale czuł coś na kształt strachu. Bał się, że kiedy zobaczy króla poczuje rozczarowanie. A tak bardzo tego nie chciał, ponieważ był pełen uznania dla niego oraz jego dzieła i chciał, aby tak zostało.

Kilka sekund potem stali za drzwiami, opierając się o nie. Spoglądali na Echnatona, który przechadzał się tam i z powrotem, od ogromnych okien do drzwi, przy których stali niewidzialni Michał i Lucyfer.

Bracia obserwowali tego niezbyt wysokiego mężczyznę, którego dość wydatnych kształtów biodra przywodziły na myśl kobietę. Jego ruchy zresztą, zwłaszcza kiedy chodził po komnacie, nie były typowo męskie, ale nie były też zniewieściałe.

Król miał dość wydatny nos, wystające kości policzkowe i kształtne, pełne usta, które rzucały się w oczy tym bardziej, że policzki monarchy były zapadnięte. Może nie był najprzystojniejszym mężczyzną, ale z pewnością nie brakowało mu uroku. Lucyfer poczuł do niego sympatię.

I wtedy jego wzrok podążył za wzrokiem Echnatona, który zwrócił się do kogoś, kto siedział na wielkim łożu z baldachimem. Nie widział dokładnie z kim król rozmawia, ponieważ obfite kotary zasłaniały widok.

Już chciał podejść do łoża, kiedy zobaczył delikatną damską rękę, rozsuwającą zasłony zwisające dookoła posłania.

Wstrzymał oddech.

Czekał z niecierpliwością.

Wreszcie kobieta ukazała się ich oczom. Westchnął na jej widok.

Do jego uszu doleciał cichy gwizd jaki wydał z siebie Michał.

- No, bracie. Powiem ci, że jak długo chodzę po tym świecie nie widziałem większej ślicznotki – w głosie młodszego brata było słychać autentyczny zachwyt nad urodą kobiety, która stanęła teraz obok Echnatona i delikatnie pogłaskała go po policzku

- Wiesz, że nie chcę tej rzeźby. Po co mi ona? - zwróciła się do króla

- Bo jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie i ten świat musi cię zapamiętać.

- Wystarczy, że ty będziesz o mnie pamiętać – miała melodyjny, kojący głos.

Lucyfer patrzył na nią jak zaczarowany. Nie mógł się ruszyć. Nie mógł mówić. Nie mógł myśleć. Chciał stać i patrzeć.

Wiedział, że nie powinien tego robić, ale musiał. Czuł się okropnie, kiedy wdzierał się w prywatną sferę tej kobiety, ale chciał poznać jej myśli. Czytając w nich dowiedział się, że broniła się przed pójściem do pracowni rzeźbiarza o imieniu Dżehutimes, ale wiedziała, że jej mąż będzie upierał się przy swoim tak długo, aż wreszcie wyrazi zgodę. Już się w zasadzie zgodziła, ale chciała się z nim podroczyć, czasami bowiem godził się na jej kaprysy. Miała nadzieję, że i tym razem tak będzie.

W czasie kiedy Lucyfer już bez większego skrępowania czytał myśli kobiety, Echnaton przekonywał ją do swojego pomysłu.

- Dobrze już. Zgadzam się – usłyszał anioł – Możesz wszystko przygotować

- Moja kochana Tatu-Hepa – król podszedł i złożył gorący pocałunek na dłoni królowej – jutro wyślę wiadomość do pracowni Dżehutimesa i każę przygotować wszystko na twoją wizytę. Ludzie muszą zobaczyć, jak piękna jest moja Nefretete.

Lucyfer chłonął każdy szczegół przeprowadzonej rozmowy. Wiedział już, jak i kiedy spotka królową ponownie. Był tak zajęty sobą, że nie zauważył, że nie jest jedynym, który zapragnął spotkać się z królową sam na sam.

*****

Marek wpadł do szpitala z samego rana następnego dnia. Przez cały wczorajszy dzień oraz noc nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie znowu zobaczy pacjenta Roberta. Jakoś ciągle nie wierzył, że rozmawia z Lucyferem, ale mężczyzna był na tyle intrygujący, że chciał dziś ponownie go odwiedzić. Podbiegł zatem do winy, ale kiedy zobaczył, że ta stoi na ósmym, ostatnim piętrze szpitala, skierował się w stronę schodów. Nie miał ochoty czekać, aż winda objedzie wszystkie piętra.

Biegł po