Łotr - Trudi Canavan - ebook + książka

Łotr ebook

Trudi Canavan

4,5

Opis

Żyjąc wśród sachakańskich buntowników, Lorkin stara się dowiedzieć o nich i ich wyjątkowej magii jak najwięcej. Zdrajcy nie są jednak chętni, by podzielić się nią w zamian za wiedzę uzdrowicielską, którą tak desperacko pragną poznać. Choć Lorkin przypuszcza, że obawiają się ujawnić przed światem swoje istnienie, pojawiają się pewne przesłanki, że ich plany są bardziej ambitne.
Sonea szuka dzikiego maga, mając świadomość, że Cery nie może w nieskończoność uciekać przed zamachami na swoje życie, mag jednak ma znacznie większy wpływ na półświatek, niż się obawiała. Jego jedynym słabym punktem jest więziona w Strażnicy matka.
W Sachace Dannyl utracił poważanie wśród elity, po tym jak pozwolił Lorkinowi dołączyć do Zdrajców. Uwaga ashakich natomiast skupia się na nowym Ambasadorze Elyne, którego Dannyl zna aż za dobrze.
Tymczasem na Uniwersytecie dwie nowicjuszki przypominają magom Gildii, że czasami największy wróg kryje się wśród nich samych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 605

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (239 ocen)
149
64
23
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
styher

Nie oderwiesz się od lektury

spoko
00
avalon2015

Dobrze spędzony czas

Fajne zwroty akcji, ciekawe nowe pomysły autorki. Dobrze się czyta.
00
KariKacz

Dobrze spędzony czas

nie wciąga aż tak jak poprzednie ale miło poczytać
00
Togus81

Dobrze spędzony czas

książka warta przeczytania Lubię ten cykl
00
maggiee-z

Całkiem niezła

Druga część trylogii znacznie ciekawsza niż pierwsza. O wiele lepiej się czyta, fabuła wartka, akcja ciekawa.
00

Popularność




Tytuł oryginału: The Rogue: Book Two of the Traitor Spy Trilogy

Copyright © 2011 by TRUDI CANAVAN. All rights reserved.

Copyright © for the Polish translation by IZABELLA MAZUREK, 2011

Copyright © for the Polish edition by WYDAWNICTWO GALERIA KSIĄŻKI, 2011

Autor ilustracji: STEVE STONE / ARTIST PARTNERS LTD.

Opracowanie graficzne okładki na podstawie oryginału:

WIKTOR WILK / WWW.BORN4DESIGN.PL

Opracowanie redakcyjne i DTP:

PRACOWNIA EDYTORSKA OD A DO Z / ODA-DOZ.COM.PL

Redakcja:EWA WIĄCKOWSKA

Korekta:KATARZYNA KIEREJSZA

DTP:STEFAN ŁASKAWIEC

Wydanie I

ISBN: 978-83-62170-23-4

WYDAWNICTWO GALERIA KSIĄŻKI

www.galeriaksiazki.pl

[email protected]

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

PODZIĘKOWANIA

Jak zawsze, książka byłaby znacznie uboższa, gdyby nie wspaniałomyślność i odzew czytelników. Tym razem otrzymałam sprzeczne opinie na temat wątków i postaci, co pomogło mi podjąć decyzję, w jaki sposób nimi pokierować. Chciałabym podziękować Paulowi Ewinsowi, Fran Bryson, Liz Kemp, Fozowi Meadowsowi, Nicole Murphy, Donnie Hanson i Jennifer Fallon za ich wnikliwość, opinie, sugestie i znalezione błędy.

Jeszcze raz dziękuję Fran i Liz oraz wszystkim wspaniałym agentom na całym świecie. Podziękowania również dla nieocenionych zespołów wydawnictwa Orbit i wydawców w innych krajach, którzy włożyli wiele pracy w udostępnienie mojej twórczości w formie pięknych książek, e-booków i czarujących wersji audio wszystkim czytelnikom.

Wreszcie serdeczne podziękowania dla wszystkich czytelników. Pisanie książki bez odzewu z ich strony nie sprawiałoby mi tyle przyjemności. Nigdy też nie byłabym w stanie poświęcić tak wiele czasu i energii na pisanie, gdyby ludzie nie wydawali swoich ciężko zarobionych pieniędzy na moje opowieści. Wielkie dzięki za Wasz entuzjazm i wsparcie.

CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ 1JASKINIE TWÓRCZYŃ KAMIENI

Jak mówi sachakańska tradycja, tak zamierzchła, że nikt nie pamięta jej początków, lato zawiera w sobie pierwiastek męski, a zima – kobiecy. Przez całe wieki zwierzchniczki i prorokinie Zdrajców twierdziły, że przesądy dotyczące kobiet i mężczyzn – zwłaszcza kobiet – są całkowicie absurdalne. Zwykli ludzie byli jednak przekonani, że pora roku wywierająca największy wpływ na ich życie miała wiele cech kobiecych. Zima, bezlitosna i wszechwładna, zbliżała do siebie walczących o przetrwanie.

Za to dla mieszkańców nizin i pustyń Sachaki sprawy miały się odwrotnie – to właśnie zima była wybawieniem, przynosząc deszcze, tak potrzebne uprawom i zwierzętom. Lato było okrutne, suche i jałowe.

Kiedy Lorkin spieszył z Herbery, głowę zaprzątała mu jedynie myśl, że w dolinie jest zimniej, niż się spodziewał. Panujący w powietrzu chłód niósł z sobą groźbę śniegu i lodu. Młodemu magowi wydawało się, że nie spędził w Azylu aż tyle czasu, aby zima była już tak ostra. Minęło zaledwie kilka miesięcy, od kiedy stanął w progu sekretnego domu sachakańskich buntowników. Wcześniej przemierzał ciepłe, suche niziny, salwując się ucieczką w towarzystwie kobiety, która uratowała mu życie.

Tyvara. Poczuł w piersi niepokojący, ale dziwnie przyjemny ucisk. Odetchnął głęboko i przyspieszył kroku. Miał zamiar zignorować to uczucie z taką samą stanowczością, z jaką Tyvara ignorowała jego.

Przecież nie znalazłem się tu tylko dlatego, że się w niej zakochałem, wmawiał sobie. Honor nakazywał mu bronić Tyvary przed jej ludem, gdyż uratowała mu życie. Zabiła skrytobójczynię, która próbowała go uwieść i zamordować, ale – podobnie jak Tyvara – również należała do Zdrajców. Riva działała w imieniu frakcji, która uważała, że powinien zostać ukarany, ponieważ Akkarin, jego ojciec i były Wielki Mistrz, nie dotrzymał układu zawartego ze Zdrajcami wiele lat temu. We frakcji nikt nie przyznał się do zlecenia Rivie zabójstwa Lorkina. Oznaczałoby to działanie sprzeczne z życzeniami Królowej, więc całą inicjatywę przypisano skrytobójczyni.

Wśród buntowników także są buntownicy, zadumał się Lorkin.

Jego obrona może i uratowała Tyvarę przed egzekucją, jednak kobieta nie uniknęła kary. Być może to właśnie obowiązki, które wyznaczyła jej rodzina Rivy, sprawiały, że nie zbliżała się do niego. Cierpiał samotność obcego w obcym kraju, bez względu na jej przyczynę.

Dotarł prawie do stóp klifu otaczającego dolinę. Spoglądając na niezliczone okna i drzwi wykute w zboczach urwiska, pomyślał, że nadejdzie dzień, gdy poczuje się tu jak w pułapce. Nie z powodu ostrej zimy, która zmusi go do pozostania, ale dlatego, że cudzoziemcowi, który znał już przybliżone miejsce pobytu Zdrajców, nigdy nie pozwolono by odejść.

Za tymi oknami i drzwiami znajdowały się pomieszczenia, które mogłyby dać schronienie populacji małego miasta. Ich rozmiary były różne – od zagłębień małych jak spiżarnie po sale wielkości Rady Gildii. Większości z nich nie wykuto głęboko w skale z powodu niegdysiejszych wstrząsów i zawaleń – ludzie czuli się bardziej komfortowo, mieszkając na tyle blisko zewnętrznej ściany, by w razie potrzeby móc ratować się szybką ucieczką.

Niektóre korytarze prowadziły znacznie głębiej. To tam mieściły się posiadłości magów Zdrajców – kobiet, które rządziły tym miejscem, mimo że utrzymywały, iż w ich społeczności wszyscy są równi. Życie głębiej pod ziemią nie przeszkadzało im prawdopodobnie dlatego, że mogły użyć magii, aby ochronić się w razie zawalenia. A może chcą być blisko jaskiń, gdzie powstają magiczne kryształy i kamienie.

Na tę myśl Lorkina przeszedł dreszcz ekscytacji. Przerzucił skrzynię na drugie ramię i wkroczył łukowatą bramą do miasta. Może dzisiaj się dowiem.

Skalne korytarze pełne były robotników wracających do swoich rodzin. W pewnym momencie dzieci dwojga Zdrajców, którzy przystanęli, aby porozmawiać, zastąpiły Lorkinowi drogę.

– Przepraszam – powiedział automatycznie, próbując je ominąć.

Zarówno dorośli, jak i dzieci wyglądali na rozbawionych. Kyraliańskie maniery intrygowały wszystkich Sachakan. Ashaki i ich rodziny, potężne ludy nizin, mieli zbyt wielkie poczucie wyższości, aby wyrażać wdzięczność za przysługi. Uważali, że dziękowanie niewolnikom za coś, co i tak musieli zrobić, było niedorzeczne. Mimo że Zdrajcy nie uznawali niewolnictwa, a ludność w ich społeczności była równa, nie przejawiali zbyt dobrych manier. Na początku Lorkin próbował zachowywać się tak jak oni, ale nie chciał zatracić swojej uprzejmości, aby jego własny lud nie uznał go za gbura, gdyby miał kiedyś wrócić do Kyralii.

Niech Zdrajcy myślą sobie, że jestem dziwny. Lepsze to, niż gdyby mieli uważać, że jestem niewdzięcznikiem albo trzymam się na uboczu.

Zdrajcy nie byli jednak wrogo nastawieni ani pozbawieni życzliwości. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni byli zaskakująco serdeczni. Niektóre kobiety próbowały go nawet zwabić do swego łoża, ale grzecznie odmawiał. Może jestem głupcem, ale jeszcze nie zrezygnowałem z Tyvary.

W pobliżu sali opieki, miejskiego odpowiednika lecznicy, gdzie pracował przez większość czasu, zwolnił krok, aby złapać oddech. Salę prowadziła Kalia, nieoficjalna przywódczyni frakcji, która zleciła jego egzekucję. Nie chciał, żeby z jakiegokolwiek powodu myślała, że spieszył się z powrotem albo że zależało mu, by skończyć zmianę o czasie. Gdyby stwierdziła, że Lorkin chce wyjść, przydzieliłaby mu jakieś zadanie, aby go zatrzymać. Wiedział też, że kiedy chwilowo nie miał się czym zająć, nie powinien siedzieć i odpoczywać, bo Kalia znalazłaby mu coś do roboty, najchętniej coś nieprzyjemnego i zbędnego.

Jeśliby jednak wszedł do środka powolnym krokiem, jak gdyby w ogóle nie gonił go czas, mogłaby ukarać go i za to. Przyjął więc swoją zwyczajną spokojną i stoicką postawę. Kalia dostrzegła go, przewróciła oczami i za pomocą magii odebrała od niego skrzynię.

– Dlaczego nigdy nie wpadniesz na to, żeby użyć swoich mocy? – westchnęła i odwróciła się, odkładając skrzynię do składu.

Zignorował jej pytanie. Nie chciałaby słuchać o Mistrzu Rothenie, jego starym nauczycielu z Gildii, który uważał, że mag nie powinien całkowicie zastępować wysiłku fizycznego magią, aby nie utracić sił i zdrowia.

– Pomóc ci w tym? – zapytał. Skrzynia była wypełniona ziołami, z których miały powstać leki – chciałby poznać receptury niektórych z nich. Spojrzała na niego wilkiem.

– Nie. Zajmij się pacjentami.

Wzruszył ramionami, skrywając frustrację, i odwrócił się, by spojrzeć na przestronną salę główną. Niewiele się zmieniło od poranka, kiedy zaczął pracę. Łóżka ustawione były w rzędach. Tylko nieliczne z nich były zajęte. Kilkoro dzieci dochodziło do siebie po typowych dziecięcych chorobach lub urazach, starsza kobieta zaś pielęgnowała złamaną rękę. Wszyscy spali.

To Kalia wpadła na pomysł, żeby pracował w sali opieki. Był pewny, że chciała w ten sposób poddać próbie jego postanowienie, by nie uczyć Zdrajców leczenia za pomocą magii. Do tej pory nie trafił na pacjentów, którzy mogliby nie przeżyć z powodu choroby lub ran możliwych do wyleczenia wyłącznie magią, ale taki dzień musiał w końcu nadejść. Gdyby tak się stało, Kalia zapewne otwarcie okazałaby wrogość. Miał plan, aby się jej przeciwstawić, jednak za jej matczynym wyglądem i postawą krył się przebiegły umysł. Mogła już znać jego intencje. Jedyne, co mu pozostało, to oczekiwanie.

Teraz jednak nie mógł czekać. Musiał być gdzie indziej. Z każdą mijającą chwilą był coraz bardziej spóźniony, więc poszedł za Kalią do składu.

– Wygląda na to, że masz mnóstwo pracy – zauważył.

Nie spojrzała na niego.

– Tak. Na całą noc.

– Nie zmrużyłaś oka od wczoraj – przypomniał jej. – Nie wyjdzie ci to na dobre.

– Nie bądź głupi – odburknęła, rzucając mu piorunujące spojrzenie. – Świetnie sobie radzę bez snu. Trzeba to załatwić właśnie teraz. I musi zrobić to ktoś, kto zna się na rzeczy. – Odwróciła się. – Idź. Zrób sobie wolne dziś w nocy.

Lorkin nie dał jej szansy na zmianę zdania. Uśmiechnął się do siebie krzywo i wymknął się z sali opieki. Uzdrowiciele z Gildii wiedzieli, jak źle na organizm wpływa brak snu, gdyż wyczuwali efekty tego braku. Zdrajcy nie byli świadomi swojego błędu, ponieważ nie potrafili leczyć przy użyciu magii, i twierdzili, że przespana noc to zbędny luksus.

Nie próbował ich przekonywać, że jest inaczej, gdyż wspominanie o rzeczach, o których nie posiedli wiedzy, było nietaktowne. Wiele lat temu jego ojciec przyrzekł Zdrajcom, że nauczy ich uzdrawiania w zamian za wiedzę na temat czarnej magii, mimo że Gildia nie upoważniła go do przekazywania takich informacji, a przede wszystkim – mimo że czarna magia była dla magów Gildii zakazana.

W tym czasie śmiertelna choroba zabrała Zdrajcom wiele dzieci, a znajomość magii uzdrowicielskiej mogła je uratować. Czarna magia pozwoliła Akkarinowi umknąć jednemu z ichanich, u którego był niewolnikiem, i wrócić do Kyralii, lecz nigdy nie powrócił do Sachaki, aby wywiązać się ze swojej części umowy. Lorkin zastanawiał się nad różnymi powodami postępowania ojca, od kiedy dowiedział się o złamanej przez niego obietnicy. Akkarin wiedział, że brat człowieka, który go więził, planował najechać Kyralię. Być może czuł, że jego obowiązkiem jest najpierw poradzić sobie z tym właśnie zagrożeniem. Możliwe, że nie mógł poinformować Gildii o niebezpieczeństwie, nie ujawniając jednocześnie, że posiadł wiedzę na temat zakazanej czarnej magii. Albo też uznał samotny powrót do Sachaki za zbyt niebezpieczny, związany z ryzykiem ponownego schwytania przez ichanich lub zemsty brata swojego dawnego pana.

A może nigdy nie zamierzał dotrzymać umowy. Przecież Zdrajcy wiedzieli o jego tragicznej sytuacji, zanim zaproponowali pomoc, a cały czas pomagali innym – głównie kobietom z Sachaki – nie upominając się o zapłatę. Fakt, że nie pomogli Akkarinowi odzyskać wolności, dopóki nie było to dla nich opłacalne, z całą pewnością dowodził, jak bardzo potrafili być bezwzględni.

Korytarze miasta już nieco opustoszały, więc Lorkin mógł iść szybciej, a nawet biec, gdy nikt nie patrzył. Jeżeli ktoś z frakcji Kalii zauważyłby jego pośpiech, mógłby jej o tym donieść.

Tutejsze życie odbiegało od przedstawianego przez Tyvarę obrazu społeczeństwa spokojnego – albo nawet sprawiedliwego, mimo zasad równości panujących wśród Zdrajców. A jednak i tak radzą sobie lepiej niż inne kraje, w szczególności lepiej niż pozostała część Sachaki. Nie uznają niewolnictwa i ludzie wykonują pracę dobraną do swoich umiejętności, a nie zgodną z ich pozycją w systemie klasowym. Być może nie traktują równo kobiet i mężczyzn, ale tak samo jest w innych społecznościach – tyle że na odwrót. W większości kultur kobiety są traktowane znacznie gorzej niż mężczyźni wśród Zdrajców.

Przyszedł mu na myśl nowy, a zarazem najbliższy przyjaciel w Azylu, mężczyzna o imieniu Evar, z którym miał się dziś spotkać. Młody mag zaprzyjaźnił się z Lorkinem z ciekawości, ponieważ był on jedynym magiem w Azylu, który nie był jeszcze z kobietą. Lorkin odkrył, że pierwsze wrażenie, jakie odniósł na temat statusu mężczyzn będących magami, było mylne: wcześniej zakładał, że skoro mogą posługiwać się magią, Zdrajcy na pewno oferują im te same możliwości nauki co kobietom. Prawda była jednak taka, że wszyscy mężczyźni magowie urodzili się z talentem magicznym – ich magia rozwijała się w sposób naturalny, co zmuszało kobiety magów do zajęcia się ich szkoleniem lub pozostawienia ich na pewną śmierć, gdy tracili kontrolę nad swoją mocą. Wrodzone zdolności były jedynym sposobem, w jaki mężczyźni wśród Zdrajców mogli posiąść wiedzę o magii.

Jednak ci nieliczni szczęśliwcy, którzy mieli naturalny talent, i tak nie dorównywali kobietom. Mężczyzn nie uczono czarnej magii. Dzięki temu pośród magów nawet słabe kobiety były silniejsze niż mężczyźni, gdyż mogły zwiększyć swoją moc, gromadząc magię pobieraną od innych.

Ciekawe, czy wpuszczono by mnie do Azylu, gdybym znał czarną magię.

Porzucił jednak tę myśl, gdyż wreszcie dotarł na miejsce: do pokoju mężczyzn. Była to duża sala dla męskiej części Zdrajców, którzy byli już na tyle dojrzali, że nie mieszkali z rodzicami, ale kobiety nie wybrały ich jeszcze na swoich partnerów.

Evar rozmawiał z dwoma innymi mężczyznami, ale porzucił ich towarzystwo, gdy zobaczył Lorkina wchodzącego do sali. Podobnie jak większość mężczyzn tej społeczności był szczupły i drobnej budowy, w przeciwieństwie do typowych wolnych Sachakan zamieszkujących niziny, którzy zwykle byli wysokiego wzrostu i mieli szerokie ramiona. Nie po raz pierwszy Lorkin zastanawiał się, czy mężczyźni wśród Zdrajców jakimś dziwnym sposobem nie maleli, dostosowując się do swojej pozycji społecznej.

– Evarze – rzekł Lorkin. – Przepraszam za spóźnienie.

Evar wzruszył ramionami.

– Zjedzmy coś.

Lorkin zawahał się, lecz ruszył za innymi do miejsca, w którym gotowano strawę, gdzie podano garnek gorącej zupy przyrządzonej przez jednego z mężczyzn. Tego nie było w planie. Czyżby się spóźnił? Czy Evar się rozmyślił?

– Nadal wybieramy się na ten spacer, o którym mówiłeś? – zapytał, starając się zachować jak największą obojętność. Evar przytaknął.

– Jeśli nie zmieniłeś zdania. – Pochylił się bliżej. – Kilka twórczyń kamieni pracuje do późna – powiedział szeptem młody mag. – Trzeba zaczekać, aż skończą i wyjdą.

Lorkin poczuł ucisk w żołądku.

– Jesteś przekonany, że chcesz to zrobić? – spytał, kiedy podeszli do jednego z długich stołów, zajmując miejsca na końcu, w pewnej odległości od jedzących już mężczyzn. Evar pogryzł jedzenie, przełknął i uśmiechnął się do Lorkina uspokajająco.

– Nic z tego, co zamierzam ci pokazać, nie jest tajemnicą. Każdy, kto chce, może się temu przyjrzeć, pod warunkiem że ma przewodnika, siedzi cicho i nie plącze się pod nogami.

– Ale ja nie jestem jak każdy.

– Powinieneś być jednym z nas. Z tą różnicą, że tobiezabroniono odejść. Cóż, gdybym ja próbował odejść, to bez zezwolenia też nie zaszedłbym daleko, a zgody na to raczej nie dostanę. Nie lubią, gdy zbyt wielu Zdrajców przebywa poza miastem. Każdy szpieg to ryzyko, nawet jeśli ma kamień blokujący czytanie myśli. Co by było, gdybyś trzymał kamień w ręce, a ktoś by ci ją uciął?

Twarz Lorkina wykrzywił grymas.

– Nawet gdyby tak było, to wątpię, żeby komuś podobało się, że tu jestem – odparł, wracając do tematu. – Albo że mnie tam zabierasz.

Evar przełknął ostatni kęs posiłku.

– Pewnie nie. Ale droga cioteczka Kalia mnie uwielbia.

Choć Lorkin nigdy nie widział, by Kalia po przyjacielsku gawędziła z Evarem, wyglądało na to, że rzeczywiście akceptuje swojego siostrzeńca.

– Będziesz to jeszcze jadł?

Lorkin pokręcił głową i odsunął na bok resztę swojej porcji. Był zbyt zdenerwowany, żeby się najeść. Przyjaciel spojrzał krzywo na nieopróżnioną miskę, ale nic nie powiedział, tylko po prostu dokończył resztki. Ponieważ ilość ziemi pod uprawy i hodowlę była ograniczona, Zdrajcy nie pochwalali marnotrawstwa, a Evar był zawsze głodny. Wstali, posprzątali, spakowali swoje sztućce i wyszli z pokoju mężczyzn. Lorkin niecierpliwie wyczekiwał tego, co miał zobaczyć, choć jego żołądek skręcał się w niepewności.

– Przejdziemy jednym z tylnych wejść – szepnął Evar. – Mniejsza szansa, że zauważą, jak wchodzisz.

Kiedy wędrowali przez miasto, Lorkin zastanawiał się nad swoimi oczekiwaniami. Gildia przez wieki utrzymywała, że prawdziwe przedmioty magiczne nie istnieją. Istnieją najwyżej zwykłe rzeczy obdarzone odpornością na zniszczenie lub o ulepszonych właściwościach – na przykład magicznie wzmocnione budynki czy błyszczące ściany Uniwersytetu. Zostały bowiem wykonane z materiału, w którym działanie magii było powolne, toteż jej skutek utrzymywał się długo po tym, jak magowie przestawali nad nim pracować. Nawet szklane krwawe klejnoty nie były magiczne. Służyły przekazywaniu mentalnych wiadomości pomiędzy noszącym a twórcą w sposób uniemożliwiający podsłuchiwanie innym magom, ale nie zawierały w sobie magii.

Podejrzewał jednak, że niektóre klejnoty w Azylu ją zawierały. Większość z nich była podobna do krwawych klejnotów, ponieważ przekształcały przesyłaną do nich magię, aby mogła służyć odpowiedniemu celowi. W innych prawdopodobnie była przechowywana w gotowości do użytku. Wszyscy Zdrajcy, którzy zapuszczali się poza swoją ukrytą siedzibę, mieli pod skórą maleńki kamień. Nie tylko pozwalał on chronić ich umysły przed dostępem sachakańskich magów, ale umożliwiał także wysyłanie nieszkodliwych, bezpiecznych myśli. Korytarze i sale miasta rozjaśniały mieniące się światłem klejnoty. W sali opieki, gdzie Lorkin zajmował się chorymi, znajdowało się kilka kamieni o pożytecznych właściwościach, od emitujących ciepły blask lub delikatne wibracje dające ukojenie bolącym mięśniom po takie, którymi można było przypalać rany.

Jeżeli historyczne zapisy, na które trafili Lorkin i Dannyl, zawierały prawdziwe informacje, oznaczało to, że w klejnotach mogły się kumulować ogromne pokłady magii. Wiele lat temu taki kamień magazynujący istniał w Arvice, stolicy Sachaki. Według Chari, kobiety, która pomogła Lorkinowi i Tyvarze dotrzeć bezpiecznie do Azylu, Zdrajcy wiedzieli o istnieniu kamieni magazynujących, ale nie potrafili ich tworzyć. Może mówiła prawdę, a może kłamała, aby chronić swój lud.

Jeżeli gdzieś istniała wiedza na temat takich kamieni, mogła uwolnić Gildię od konieczności zezwalania niektórym magom na naukę czarnej magii na wypadek kolejnego ataku Sachakan. Zamiast tego można by magazynować energię magiczną, która mogłaby posłużyć obronie kraju.

Dlatego właśnie podjął ryzyko wyprawy do jaskiń twórczyń kamieni. Nie chciał się uczyć, jak wytwarzać kamienie, chciał potwierdzenia, że posiadały one potencjał, który miał nadzieję w nich odnaleźć. Wtedy być może mógłby wynegocjować pewien układ pomiędzy Gildią a Zdrajcami: wytwarzanie kamieni w zamian za uzdrawianie. Taka wymiana przyniosłaby korzyść obu ludom.

Wiedział, że musiałby się napracować, aby przekonać Zdrajców do takiej umowy. Od wieków ukrywając się przed ashakimi, ściśle chronili swoją siedzibę i sposób życia. Nie uznawali komunikacji mentalnej, aby nie przyciągać uwagi do miasta. Jedynymi Zdrajcami, którym pozwalano opuszczać dolinę, byli – z kilkoma wyjątkami – szpiedzy.

Kiedy jednak Lorkin podążał za Evarem coraz głębiej siecią korytarzy, martwił się, że jest za wcześnie na wizytę w jaskiniach. Nie chciał, aby Zdrajcy mieli powód, by mu nie ufać.

Mogło się przecież okazać, że – jako cudzoziemca – nigdy w pełni go nie zaakceptują. Chciał jedynie, aby zaufali mu na tyle, by mógł ich przekonać do handlu z Gildią i Krainami Sprzymierzonymi. W końcu może do nich dotrzeć, że oficjalnie nie zabroniono mi odwiedzania jaskiń, i zrobią coś w tej sprawie. Muszę zaryzykować właśnie teraz.

Evar miał odmienne zdanie: „Zdrajcy podejmują własne decyzje, a właściwie nie pozwalają, aby decydowali za nich inni. Jeżeli chcesz, żebyśmy coś zrobili, musisz nas przekonać, że pomysł wyszedł od nas. Jeśli ktoś się dowie, że byliśmy w jaskiniach, przynajmniej przypomnisz wszystkim, że mamy coś, czego w zamian za uzdrawianie może chcieć Gildia”.

– Jesteśmy na miejscu – powiedział Evar, odwracając się do Lorkina.

Korytarz był tak wąski, że nie mogli iść obok siebie. Evar zatrzymał się przed otworem w bocznej ścianie. Ponad jego ramieniem Lorkin dostrzegł jasno oświetlone pomieszczenie. Serce podskoczyło mu w piersi.

Jesteśmy na miejscu!

Evar skinął na niego i wszedł do sali. Idąc za nim, młody mag wodził oczami po olbrzymiej przestrzeni. W zasięgu wzroku nie było innych osób. Spojrzał na ściany i zaparło mu dech w piersi.

Były pokryte masami mieniących się, barwnych klejnotów. Na początku zdawało mu się, że były rozmieszczone nieregularnie, kiedy jednak przyjrzał się kolorom, zdał sobie sprawę, że kryształy tworzą pasma, łuki i plamy o podobnych odcieniach. Odwrócił się, aby obejrzeć drugą ścianę, i zobaczył, że kamienie mają różne rozmiary, od maleńkich drobin po kryształy wielkości paznokcia.

Coś pięknego.

– Tutaj robimy kamienie świetliste – powiedział Evar, wskazując olśniewającą część ściany i podchodząc do niej. – To najłatwiejsze zadanie, co jest oczywiste, jeśli zrozumiesz, jak powstają. Nie potrzeba nawet kamienia duplikującego.

– Kamienia duplikującego? – powtórzył Lorkin. Evar kiedyś o nich wspominał, lecz Lorkin nigdy do końca nie pojął ich przeznaczenia.

– Takiego jak te. – Evar nagle zmienił kierunek i zaprowadził Lorkina do jednego z wielu stołów w sali. Otworzył drewnianą skrzynkę, w której na aksamitnej tkaninie leżał pojedynczy klejnot. – W rosnących kamieniach świetlistych musisz po prostu zaszczepić tę samą myśl, która służy do wytworzenia światła za pomocą magii. Ale jeśli chodzi o bardziej skomplikowane zastosowania, łatwiej jest przypisać wzorzec do prawidłowo wykonanego kamienia. Dzięki temu zmniejszasz ryzyko błędów i tworzenia kamieni ze skazą. Możesz też stworzyć kilka kamieni naraz.

Lorkin przytaknął. Wskazał inną część sali.

– A do czego służą te?

– Do postawienia i utrzymania bariery. Używa się ich do tymczasowego powstrzymania wody albo osuwisk. Spójrz tutaj…

Przeszli wszerz sali, podchodząc do ściany maleńkich czarnych kryształków.

– Te będą blokowały czytanie myśli. Są tak skomplikowane, że ich wytworzenie zajmuje dużo czasu. Byłoby łatwiej, gdyby miały tylko ukrywać myśli osoby, która je nosi, ale muszą też pozwolić jej na przekazywanie myśli, których spodziewa się odczytujący, aby móc go zmylić.

– Evar wpatrywał się z podziwem w maleńkie kamienie. – Nie są naszym wynalazkiem. Kupowaliśmy je od plemion Duna.

Przez myśl Lorkina przemknęło ostrzeżenie Dannyla, że wiedzę na temat tworzenia kamieni Zdrajcy wykradli zamieszkującemu północ ludowi. Możliwe, że tylko plemiona Duna zapatrywały się na to w ten sposób. A może to kolejna niedotrzymana umowa, jak ta pomiędzy jego ojcem a Zdrajcami.

– Wciąż z nimi handlujecie? – zapytał.

Evar pokręcił głową.

– Przewyższyliśmy ich pod względem wiedzy i umiejętności całe wieki temu. – Spojrzał w prawo. – Tutaj są klejnoty, które wypracowaliśmy sami. – Podeszli do skupiska dużych kamieni o opalizującej powierzchni odbijającej światło, przypominającej Lorkinowi wnętrze egzotycznych polerowanych muszli. – To kamienie przyzywające. Są jak krwawe klejnoty. Dzięki nim możemy się komunikować na odległość, ale tylko poprzez kamienie wyhodowane obok siebie. Nie jest łatwo śledzić, które z nich są z sobą powiązane, dlatego cały czas musimy tworzyć krwawe klejnoty.

– A dlaczego mielibyście przestać je tworzyć?

Evar spojrzał na niego zaskoczony.

– Chyba wiesz o ich niedoskonałościach?

– Niech pomyślę… Czyżby twórca tych tutaj miał nie widzieć myśli noszącego przez cały czas?

– Właśnie, klejnot odbiera tylko wiadomość, którą wyśle użytkownik, a nie wszystkie myśli i uczucia.

– Rzeczywiście, byłoby to ułatwienie. – Lorkin odwrócił się w stronę sali. Wszędzie było całe mnóstwo skupisk klejnotów, pod ścianami stały zaś stoły uginające się pod ciężarem różnych przedmiotów. – A do czego służą te kamienie? – spytał, wskazując dużą stertę.

Evar wzruszył ramionami.

– Nie wiem dokładnie. To chyba jakiś eksperyment. Coś w rodzaju broni.

– Broni?

– Do obrony miasta na wypadek ataku.

Lorkin kiwnął głową i zamilkł. Pytania o broń mogłyby wydać się podejrzane nawet nowemu przyjacielowi.

– Kamienie obronne muszą służyć czemuś, czego nie potrafią jeszcze magowie – powiedział Evar. – Komuś, kto ma za małe umiejętności, lub magowi, którego moc się wyczerpała. Mam nadzieję, że poprawiają celność ataków. Nie byłem zbyt dobry w magii bojowej, więc jeśli ktoś miałby nas kiedyś zaatakować, będę potrzebował jak największego wsparcia.

– A walczyłbyś w ogóle? – spytał Lorkin. – Z tego, co mi wiadomo, w bitwach z czarnymi magami ludzie niskiego pochodzenia, tacy jak my, przydają się tylko jako źródło dodatkowej mocy. Prawdopodobnie oddalibyśmy naszą moc czarnemu magowi, a potem by nas odesłano, żebyśmy nie przeszkadzali.

Evar przytaknął i spojrzał na Lorkina z ukosa.

– Ciągle nie mogę się przyzwyczaić, że nazywacie wyższą magię czarną magią.

– W Kyralii czarny to kolor zagrożenia i mocy – wyjaśnił Lorkin.

– Tak, mówiłeś już. – Evar odwrócił się, rozglądając się po sali, jak gdyby szukał jeszcze czegoś, co mógłby pokazać Lorkinowi. Nagle zrobił wielkie oczy i wydał z siebie niski pomruk.

– Ojej.

Spojrzawszy w tym samym kierunku, Lorkin dostrzegł, że łukowato sklepionym głównym wejściem do sali wkroczyła młoda kobieta. Miał ochotę poszukać mniejszego tylnego wyjścia; pewnie było kilka kroków od nich, ale kobieta musiała ich zauważyć, zanim tu dotarli.

Chyba jednak wpakujemy się w te kłopoty, o których mówiła nam Kalia.

Chwilę później kobieta podniosła oczy i zobaczyła ich. Uśmiechnęła się do Evara, po czym jej wzrok powędrował ku Lorkinowi i uśmiech znikł z jej twarzy. Zatrzymała się, spojrzała na niego w zamyśleniu, odwróciła się i wyszła z sali.

– Zobaczyłeś to, co chciałeś? Bo chyba pora wracać – powiedział szybko Evar.

– Tak – odparł Lorkin.

Evar zrobił krok w kierunku wyjścia i zatrzymał się.

– Nie, chodźmy główną drogą. Lepiej, żebyśmy nie sprawiali wrażenia winnych, skoro ktoś nas już zobaczył.

Wymienili ponure uśmiechy, odetchnęli głęboko i ruszyli w kierunku przejścia, za którym zniknęła kobieta. Byli już prawie przy łuku, kiedy pojawiła się kolejna, groźnie spoglądająca. Zauważyła ich i podeszła.

– Co tu robicie? – zapytała Lorkina.

– Witaj, Chavo – rzekł Evar. – Przyszedł ze mną Lorkin.

Spojrzała na Evara.

– Widzę. Co on tu robi?

– Oprowadzam go – odpowiedział Evar. Wzruszył ramionami. – Żadna zasada przecież tego nie zabrania.

Kobieta zmarszczyła brwi i spoglądała to na Evara, to na Lorkina. Otworzyła usta, znów je zamknęła, a na jej twarzy pojawił się wyraz poirytowania.

– Być może nie zabrania – odparła – istnieją jednak… pewne inne względy. Wiesz, jak niebezpiecznie jest przeszkadzać twórczyniom kamieni i je rozpraszać.

– Oczywiście, że wiem. – Mina i ton głosu Evara nabrały powagi. – Dlatego zaczekałem, aż udadzą się do domów na spoczynek, i nie zabrałem Lorkina do wewnętrznych jaskiń.

Uniosła brwi.

– Nie do ciebie należy ocena, kiedy jest na to właściwa pora. Otrzymałeś zezwolenie na to oprowadzanie?

Evar pokręcił głową.

– Nigdy wcześniej go nie potrzebowałem.

Widząc triumfujące spojrzenie Chavy, Lorkin zamarł.

– Powinieneś je mieć – powiedziała. – Trzeba to zgłosić, a żadnemu z was nie wolno zniknąć mi z oczu, zanim odpowiednie osoby o tym nie usłyszą i nie zdecydują, co z wami zrobić.

Kiedy odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku wejścia, Lorkin spojrzał na Evara. Chłopak uśmiechnął się i mrugnął. Mam nadzieję, że rzeczywiście nie potrzebujemy tego zezwolenia, myślał Lorkin, gdy podążali za Chavą. Mam też nadzieję, że nikt nie zapomniał mi powiedzieć o prawie czy zasadzie, które powinienem znać. Mówczynie zaleciły mu, żeby nauczył się praw Azylu i ich przestrzegał, dlatego starannie się do tego przyłożył.

Nie potrafił jednak zachować takiej beztroski jak Evar. Nawet jeśli obaj mieli rację, reakcja Chavy potwierdziła obawy Lorkina: jego wizyta w jaskiniach nadwyrężyła zaufanie Zdrajców. Miał tylko nadzieję, że nie pozwolił sobie na zbyt wiele i nie zaprzepaścił wszelkich widoków na handel z Gildią – albo na swój powrót do domu.

ROZDZIAŁ 2NIESPODZIEWANA WIZYTA

Dannyl odłożył pióro, usiadł wygodniej w fotelu i westchnął. Nigdy bym nie pomyślał, że ponowne przyjęcie funkcji Ambasadora Gildii w takim kraju jak Sachaka będzie oznaczało brak zajęć, nudę i samotność.

Ponieważ Sachaka nie była częścią Krain Sprzymierzonych, nie było w okolicy młodych osób pragnących wstąpić do Gildii, których magiczne umiejętności mógłby sprawdzić, nie było spraw dotyczących lokalnych magów Gildii, którymi mógłby się zająć, ani samych magów Gildii przyjeżdżających z wizytą, dla których mógłby zorganizować zakwaterowanie i spotkania. Zajmował się wyłącznie okazjonalną komunikacją pomiędzy Gildią a sachakańskim Królem bądź elitą czy też sprawami handlowymi. To bardzo niewiele.

Sprawy miały się inaczej, niż kiedy przyjechał tu po raz pierwszy. Lub raczej charakter pracy był wtedy ten sam, ale wówczas spędzał sporo czasu – głównie wieczorami – odwiedzając ważnych i wpływowych Sachakan. Od kiedy wrócił z gór, z pościgu za Lorkinem i jego porywaczami, zaproszenia na obiady czy spotkania z ashakimi, liczącą się elitą Sachaki, przestały się pojawiać.

Dannyl wstał – i zawahał się. Niewolnikom nie podobało się, gdy wędrował po Domu Gildii. Schodzili mu z drogi lub przyglądali się zza rogów. Słyszał wypowiadane szeptem ostrzeżenia, że się zbliża, co rozpraszało jego uwagę. Przechadzki były dla niego czasem do namysłu, a szepty niepotrzebnie zakłócały myśli.

W końcu nauczą się trzymać poza zasięgiem wzroku, powiedział sobie, wstając zza biurka. Albo będę musiał chodzić w kółko po swoim pokoju.

Kiedy wyszedł z gabinetu do głównego pokoju swojego mieszkania, niewolnik stojący przy ścianie padł na podłogę. Dannyl odprawił go machnięciem ręki. Niewolnik zmierzył go ostrożnym spojrzeniem, wstał i zniknął na korytarzu.

Dannyl powolnym krokiem przemierzył pokój i wyszedł na korytarz. Sposób, w jaki projektowano domy w Sachace, dziwnie i lekko ironicznie zachęcał do przechadzania się po nich. Ściany rzadko bywały proste, a korytarze większej, prywatnej części budynku wiły się lekkimi łukami, które w końcu się schodziły.

Kolejna grupa pokoi należała do Lorkina. Dannyl przystanął przy głównym wejściu a potem wszedł do środka. Lada dzień pojawi się asystent, który zastąpi Lorkina i tu zamieszka. Ambasador podszedł do drzwi sypialni i spojrzał na łóżko.

Chyba nie powinienem wspominać, że kiedyś leżała w nim martwa niewolnica, pomyślał. Sam raczej nie chciałbym o tym wiedzieć, bo pewnie nie mógłbym usnąć w nocy, próbując walczyć z wyobrażeniem leżących obok zwłok.

Odkrycie ciała było paskudnym doświadczeniem, gorsza jednak była wiadomość, że Lorkin zniknął wraz z inną niewolnicą. Z początku zastanawiał się, czy Sonea miała rację, obawiając się, że rodziny sachakańskich najeźdźców, których zabiła wraz z Akkarinem ponad dwadzieścia lat temu, zemszczą się na jej synu.

Po przesłuchaniu niewolników i przeanalizowaniu wskazówek, jakie udało mu się zebrać z pomocą Achatiego, przedstawiciela sachakańskiego Króla, okazało się, że prawda jest zupełnie inna. Ludzie, którzy porwali Lorkina, byli buntownikami nazywanymi Zdrajcami. Achati zebrał pięciu będących magami sachakańskich ashakich, którzy ruszyli w góry, poszukując Lorkina i jego porywaczy. W kierunku terytorium Zdrajców.

Jednakże garstka sachakańskich magów i jeden mag Gildii nigdy nie sprostaliby atakowi Zdrajców. Dannyl w końcu zdał sobie sprawę, że buntownicy nie zaatakowali tylko dlatego, że chcieli zapobiec kolejnym najazdom na ich terytorium. Gdyby jednak Dannyl i jego pomocnicy byli blisko odkrycia siedziby porywaczy, zostaliby zabici. Na szczęście Lorkin spotkał się z Dannylem i zapewnił go, że poszedł ze Zdrajcami z własnej woli i chciał dowiedzieć się o nich czegoś więcej.

Dannyl odwrócił wzrok od pustej sypialni Lorkina i powoli wyszedł z mieszkania, czując zalewającą go falę przygnębienia. Poczuł ulgę, wiedząc, że Lorkin jest bezpieczny, a nawet ekscytację na myśl, że chłopak ma nadzieję posiąść wiedzę na temat magii nieznanej w Gildii. Nie pojmował jednak, jak dziwnie ta sytuacja wyglądała dla ashakich, którzy mu pomagali. Byli zobowiązani do dalszych poszukiwań do chwili odnalezienia Lorkina. Poddanie się ze strachu przed atakiem przyniosłoby im ujmę. Podejmując samodzielną decyzję, Dannyl oszczędził im upokorzenia. Uznał to za jedyne honorowe rozwiązane po tym, jak narażali się dla niego i Lorkina. Nie wiedział, jaką szkodę przyniesie to jego pozycji wśród sachakańskiej elity.

Korytarz skręcił w lewo. Dannyl przebiegł palcami po białej ścianie, po czym zatrzymał się przy wejściu do kolejnego mieszkania. Te pokoje przeznaczone były dla gości i rzadko ktoś w nich mieszkał w czasie tych wielu lat, gdy Gildia zajmowała budynek.

Wypadłem z łask, zadumał się Dannyl. Za zaprzestanie pościgu. Za tchórzliwą ucieczkę przed Zdrajcami. Ipewnie za to, że pozwoliłem magowi Gildii, za którego odpowiadam i od którego jestem wyższy rangą, na dołączenie do wrogów Sachakan.

Gdyby miał jeszcze raz podjąć decyzję, zrobiłby to samo. Jeśli Zdrajcy posiadają wiedzę na temat nowego rodzaju magii, a Lorkin byłby w stanie przekonać ich, aby mu ją przekazali i pozwolili mu na powrót do domu, zasoby wiedzy magicznej Gildii powiększyłyby się po raz pierwszy od wieków. Nie traktował czarnej magii jako czegoś nowego, lecz bardziej jak coś, co odkryto na nowo i wciąż uważano za niebezpieczne i niepożądane.

Ashaki Achati zapewnił go, że niektóre osoby uznały „poświęcenie” dumy Dannyla za godną podziwu szlachetność. Dannyl mógł tego uniknąć, prosząc ashakich, którzy mu pomagali, aby podjęli decyzję wraz z nim, rozkładając w ten sposób odpowiedzialność na wszystkich. Grupowa decyzja mogłaby jednak oznaczać kontynuację pościgu, a to nikomu nie przyniosłoby korzyści.

Ambasador nie wszedł do pokojów dla gości, lecz ruszył dalej korytarzem. Chwilę później dotarł do pokoju pana, najważniejszego publicznego pomieszczenia w budynku. To tutaj właściciel lub osoba o najwyższej pozycji w tradycyjnym sachakańskim domu przyjmowali i zabawiali gości. Goście wchodzili od strony głównego dziedzińca, przy drzwiach witał ich niewolnik i prowadził ich do tego pokoju krótkim korytarzem przez zaskakująco skromne drzwi.

Usiadł na jednym ze stołków ustawionych w półkolu, myśląc o wielu pysznych posiłkach, które mu podawano, gdy zajmował podobne miejsce w podobnych pokojach. Achati, przedstawiciel Króla, prezentował Dannyla ważnym osobistościom i udzielał mu rad w sprawach etykiety i manier. Fakt, że był on jedyną osobą, która wciąż odwiedzała Dannyla bez niechęci, był zarówno ciekawy, jak i nieco niepokojący. Czy Achatiego nie dotyczyły zasady społeczne, czy też chodziło o coś innego?

A może odwiedza mnie, ponieważ interesuję go pod względami innymi niż polityczne?

Dannyl przypomniał sobie moment, gdy Achati wyraził pragnienie związku bliższego niż przyjaźń. Jak zawsze, towarzyszyła temu cała mieszanka uczuć: schlebiało mu to, a jednocześnie odczuwał niepokój, ostrożność i winę. Akurat świadomość winy nie była żadnym zaskoczeniem, pomyślał. Choć opuszczał Kyralię z poczuciem frustracji i oddalenia od swojego ukochanego, Tayenda, nie zdecydowali się na rozstanie.

Wciąż nie wiem, czy tego chcę. Może jestem sentymentalny, trzymając się czegoś, co istniało tylko w przeszłości. Ale gdy zadaję sobie pytanie, czy Achati wzbudza moje zainteresowanie, nie mogę odpowiedzieć inaczej. Ten człowiek jest zachwycający. Myślę, że mamy wiele wspólnego – magia, zainteresowania, wiek…

Do pokoju wszedł niewolnik i rzucił się na podłogę. Dannyl westchnął, gdyż zakłóciło to jego rozważania.

– Mów – rozkazał.

– Przybył powóz Gildii. Dwoje podróżnych.

Dannyl szybko wstał, a jego serce podskoczyło z nagłej ekscytacji i nadziei. Wreszcie przybył jego nowy asystent. Choć nie mógł zlecić mu żadnych zadań, przynajmniej będzie miał towarzystwo.

– Wprowadź ich. – Ambasador potarł dłonie, zrobił kilka kroków w kierunku głównego wejścia i zatrzymał się. – I powiedz komuś, by zadbał o poczęstunek.

Niewolnik wstał i pośpiesznie wyszedł. Uszu Dannyla dobiegł odgłos zamykających się drzwi i kroków w korytarzu wejściowym. Odźwierny wszedł do pokoju i padł do stóp Dannyla.

Młoda Uzdrowicielka, która weszła za nim, popatrzyła na niewolnika z przerażeniem, a następnie spojrzała na Dannyla i skinęła głową z wyrazem szacunku. Otworzył usta, by ją powitać, ale słowa uwięzły mu w gardle, gdy jego wzrok przykuł jaskrawo ubrany mężczyzna, który pojawił się za nią i z ciekawością ogarniał spojrzeniem pokój.

Dostrzegł Dannyla i rozjaśnił się w uśmiechu.

– Witaj, Ambasadorze Dannylu – rzekł Tayend. – Król zapewnił mnie, że Gildia zadba o zakwaterowanie dla Ambasadora Elyne w Sachace, jeśli to jednak kłopot, z pewnością znajdę kwaterę w mieście.

– Ambasadora…? – powtórzył Dannyl.

– Tak. – Tayend uśmiechnął się szerzej. – Zostałem nowym Ambasadorem Elyne w Sachace.

Mimo że kontakt z przestępcami nie sprzeciwiał się już zasadom Gildii i że, zdaniem Sonei, konsultacja z Cerym była logicznym posunięciem w kwestii schwytania dzikich magów, gdyż to właśnie on pomógł jej w tym już wcześniej, nadal umawiali się potajemnie. Niekiedy pojawiał się w jej pokojach w Gildii, czasem ona przebierała się i spotykali się w odludnych częściach miasta. Jednym z najbezpieczniejszych miejsc spotkań okazał się skład w lecznicy po Stronie Północnej. Wejście prowadziło przez ukryte drzwi w sąsiednim domu, który kupił Cery.

Spotkania w tajemnicy były bezpieczniejsze – najpotężniejszy Złodziej w mieście, dziki mag, którego ścigała, nie przepadał za Cerym, gdyż pomógł on Gildii złapać i uwięzić jego matkę, Lorandrę. Skellin wciąż był wpływową postacią w półświatku Imardinu i zrobiłby wszystko – łącznie z zamordowaniem poszukiwaczy – aby uniknąć schwytania.

Tyle że nie trafiliśmy na żaden ślad Skellina w ciągu ostatnich kilku miesięcy.

Chociaż Sonea w końcu otrzymała zezwolenie na swobodne poruszanie się po mieście, żadne z jej dochodzeń nie przyniosło wskazówek co do miejsca pobytu dzikiego maga. Ludzie Cery’ego prędzej dowiedzieliby się, gdyby ktoś zauważył maga, ale nie dotarły do nich żadne wieści na ten temat. Człowiek o tak egzotycznej urodzie przyciągałby uwagę, jednak nie pojawiły się żadne informacje o szczupłym mężczyźnie o ciemnej, czerwonawej karnacji i niezwykłym spojrzeniu.

– Jego sprzedawcy gnilu zajęli całe moje terytorium – powiedział Cery. – Kiedy tylko zamknę jedną palarnię, otwierają następną. Kiedy poradzę sobie z jednym sprzedawcą, na jego miejsce pojawia się dziesięciu kolejnych. Bez względu na to, jak ich potraktuję, nic ich nie odstrasza.

Sonea nie chciała pytać, co miał na myśli, mówiąc „poradzę sobie”. Nie sądziła, żeby oznaczało to grzeczną prośbę o oddalenie się.

– Wygląda na to, że bardziej boją się Skellina niż ciebie. A to znaczy, że wciąż jest w mieście.

Cery pokręcił głową.

– Ktoś inny mógł zastraszyć sprzedawców w jego imieniu. Jeśli pracuje dla ciebie wystarczająco wielu ludzi i masz sprzymierzeńców, możesz prowadzić interesy na odległość. Jedyna wada to czas, w jakim twoje rozkazy docierają do ludzi.

– Da się to sprawdzić? Moglibyśmy pomyśleć nad czymś, czego Skellin musiałby dopilnować osobiście. Jakąś sprawą, w której jego sprzymierzeńcy i pracownicy nie mogą za niego zdecydować. Dowiemy się, jak szybko reagują, a to może nam powiedzieć, czy jest w Imardinie, czy nie.

Cery zmarszczył brwi.

– To może zadziałać. Musielibyśmy wymyślić coś na tyle ważnego, by zwrócić jego uwagę, ale co nie narazi nikogo na niebezpieczeństwo.

– Coś przekonującego. Wątpię, że da się wciągnąć w pułapkę.

– Ja też – zgodził się Cery.

– Problem polega na tym, że nie mogę.

Sonea zmarszczyła brwi. Wzrok Cery’ego skupił się na czymś nad jej ramieniem i mężczyzna cały się spiął. Od strony drzwi za jej plecami dochodził odgłos cichego skrobania. Odwróciła się i zobaczyła powoli obracającą się w obie strony klamkę. Drzwi były zamknięte za pomocą magii, więc nikt nie dostałby się do środka. Ktokolwiek jednak próbował, robił to ukradkiem.

– Lepiej już pójdę – powiedział cicho Cery.

Przytaknęła i oboje wstali.

– Zastanówmy się nad tym.

Jak długo stał za drzwiami ten, kto chwycił za klamkę? Czy słyszał, co mówiliśmy? Nikt oprócz Uzdrowicieli i pomocników nie powinien przebywać w tej części lecznicy, a każdy, kto kręciłby się w okolicy składu, wzbudziłby podejrzenia. Chyba że to Uzdrowiciel. Garstka osób wiedziała o jej spotkaniach z Cerym i popierała ją, ale byli też tacy, którzy tego nie pochwalali, i mogło im się nie podobać, że wykorzystywała do tego celu pomieszczenia lecznicy.

Wstała i podeszła do drzwi, odczekawszy, aż Cery po cichu wymknie się przez sekretne przejście, a następnie wyprostowała się i zdjęła z drzwi magiczną blokadę.

Zapadka przeskoczyła i drzwi otwarły się do środka. Niski, szczupły mężczyzna o uśmiechu szaleńca wszedł do pokoju. Kiedy ją zobaczył, jego wzrok padł na jej czarne szaty, a na twarzy odmalowało się przerażenie. Zbladł i zrobił kilka kroków w tył.

Coś jednak go powstrzymało. Coś sprawiło, że się zatrzymał, a w jego oczach pojawiła się szalona nadzieja. Coś kazało mu pozbyć się strachu przed tym, kim i czym była.

– Proszę – jęknął. – Muszę trochę wziąć. Pozwól mi.

Zalała ją fala współczucia, złości i smutku. Westchnęła, wyszła z pokoju, a potem zamknęła drzwi i zablokowała mechanizm zamka za pomocą magii.

– Tutaj nic nie mamy.

Wpatrywał się w nią, a jego twarz gniewnie spochmurniała.

– Kłamiesz! – wrzasnął. – Wiem, że macie. Używacie tego, kiedy chcecie ludzi odzwyczaić. Dawaj!

Rzucił się na nią, wyciągając dłonie niczym szpony. Złapała go za nadgarstki i zatrzymała atak, lekko napierając magią na jego klatkę piersiową. Był już wystarczająco pobudzony, dlatego nie chciała pogorszyć sytuacji, oplatając go magiczną mocą. Kątem oka dostrzegła w korytarzu zielone szaty Uzdrowicieli, którzy pośpieszyli na pomoc, słysząc jego krzyki.

Wkrótce dwóch z nich chwyciło mężczyznę za ręce, na poły wlokąc, na poły prowadząc go korytarzem. Trzeci z Uzdrowicieli został na miejscu, a gdy na niego spojrzała, jej serce podskoczyło z zaskoczenia.

– Dorrien!

Mężczyzna, który obdarzył ją uśmiechem, był kilka lat starszy i opalony po spędzeniu wielu godzin na słońcu. Syn Rothena był miejscowym Uzdrowicielem w małym miasteczku na skraju gór południowych, gdzie mieszkał z żoną i dziećmi. Dawno temu, gdy była jeszcze nowicjuszką, odwiedził Gildię i zaprzyjaźnili się z sobą – przyjaźń mogła przerodzić się w romans. Musiał jednak wracać do swojej wioski, a ona do nauki. Potem zakochałam się w Akkarinie, a gdy umarł, nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mogę być z kimkolwiek innym. Dorrien został w Imardinie, aby pomóc w naprawie szkód po ataku ichanich, jednak domem zawsze było dla niego jego miasteczko i w końcu tam powrócił. Poślubił miejscową kobietę i miał dwie córki.

– Wróciłem – powiedział. – Tym razem na krótko.

– Spojrzał na oddalającego się oszalałego narkomana. – Czyżby jego problemem było coś o nazwie nil?

Sonea westchnęła.

– Tak.

– To właśnie powód mojej wizyty. Dwóch młodych ludzi w mojej wiosce kilka miesięcy temu wróciło z tym z targu. Zanim zużyli wszystko, co kupili, zdążyli się uzależnić. Szukam porady na temat leczenia.

Przyjrzała mu się. W przeciwieństwie do Uzdrowicieli w mieście wolno mu było „marnować” swoją moc na leczenie uzależnienia. Czyżby próbował w tym celu magii uzdrowicielskiej i poniósł porażkę, tak jak ona w wypadku większości pacjentów, których potajemnie leczyła?

– Chodź ze mną – powiedziała, po czym odwróciła się i otworzyła skład. Podążył za nią, gdy weszła do środka, zamykając za sobą drzwi. Z uniesionymi brwiami rozejrzał się po pomieszczeniu, ale bez komentarza zajął miejsce, na którym wcześniej siedział Cery. Ona zaś usiadła na krześle, z którego chwilę temu wstała.

– Próbowałeś uzdrawiania? – spytała.

– Tak.

Dorrien opowiedział, jak młodzi mężczyźni przyszli do niego po pomoc, poniewczasie zdając sobie sprawę, że nie stać ich na ten nałóg, i z zażenowaniem dowiadując się, że był on zmorą miasta. Używając swojej uzdrowicielskiej mocy, próbował znaleźć źródło problemu w ich ciele i wyleczyć je, tak jak Sonea swoich pacjentów. I, podobnie jak ona, osiągał różne efekty. Jednego z braci udało się uzdrowić, drugi jednak nadal błagał o narkotyk.

– U mnie było tak samo – powiedziała. – Próbowałam się dowiedzieć, dlaczego uzdrawianie działa tylko na niektórych.

Dorrien skinął głową.

– Jak więc radzisz postąpić z tymi, na których nie działa?

– Nie powinni ponownie sięgać po narkotyk, efekt mógłby okazać się silniejszy. Niektórzy moi pacjenci mówią, że zajęcia pomagają im pozbyć się narkotycznego głodu. Niektórzy piją. Niestety dużo – mówią, że zbyt mała ilość osłabia ich postanowienie, by nie brać gnilu.

– „Gnilu”?

– To uliczna nazwa narkotyku.

Twarz Dorriena wykrzywił grymas.

– Rozumiem, że to ta właściwa. – Zmarszczył brwi i spojrzał na nią w zamyśleniu. – Jeżeli nie możemy wyleczyć uzależnienia u innych, to czy jest to możliwe, jeśli chodzi o uzależnionych magów? Oczywiście ja nie jestem uzależniony – dodał z lekkim uśmiechem.

Sonea ponuro odwzajemniła uśmiech.

– Od początku szukałam odpowiedzi na to pytanie, ale z marnym skutkiem. Nie znalazłam do tej pory żadnego maga uzależnionego od nilu, który chciałby poddać się badaniu. Rozmawiałam z kilkoma, ale nie jestem w stanie uzyskać w ten sposób wystarczających dowodów.

– Wystarczających do czego?

– Do przekonania Gildii o wadze problemu. Plan Skellina polegający na zniewoleniu uzależnionych magów mógł się powieść – i nadal może.

Dorrien zamyślił się i pokręcił głową.

– Magowie już wcześniej bywali szantażowani i przekupywani przy użyciu innych środków. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?

– Być może chodzi o skalę problemu. Dlatego trzeba to dokładniej zbadać. Jak wielu magów może być uzależnionych od nilu? Czy ci, na których nie ma on wpływu, uzależnią się, jeśli nadal będą go brać? Jak bardzo zmienia tok myślenia i zachowanie?

Dorrien pokiwał głową.

– Jak myślisz? Jak poważny jest problem?

Sonea zawahała się, gdy przyszedł jej do głowy Czarny Mag Kallen. Jeśli – zgodnie z tym, co mówił Cery – Anyi widziała, jak mag kupował nil, problem mógł być naprawdę duży. Nie chciała jednak dzielić się swoją wiedzą, dopóki nie zyska pewności, że Kallen bierze nil, i nie będzie mogła dowieść, że problem jest tak poważny, jak przypuszczała. Może kupował go dla kogoś innego. Gdyby niesłusznie oskarżyła go o uzależnienie, skompromitowałaby się, gdyby zaś ujawniła tę informację, zanim udowodni, że nil stanowi zagrożenie dla magów, wyszłoby na to, że robi wiele hałasu o nic.

Tak bardzo chciałabym komuś powiedzieć.

Nie powiedziała Rothenowi. Chciałby natychmiast coś zrobić. Nie podobało mu się, że Kallen traktował ją jak niegodną zaufania. Zawsze zachęcał ją, by obserwowała Czarnego Maga tak bacznie, jak on obserwował ją. Dorrien podzielał to zdanie.

– Nie wiem – odpowiedziała z westchnieniem.

Jak na złość, jedyną osobą, której prawdopodobnie mogłaby powiedzieć o tym w zaufaniu, był Regin, mag, który pomógł jej odnaleźć Lorandrę. Cóż za ironia, że nowicjusz, którego kiedyś tak nienawidziłam za to, że zamienił moje życie w koszmar, teraz jest magiem, któremu ufam. Rozumiał, jak istotny jest właściwy moment na wszystko. Mimo że spotkała się z Reginem, aby omówić poszukiwania Skellina, nie mogła na razie zdobyć się na to, by wspomnieć o Kallenie.

Chyba bardziej się boję, że Regin mi nie uwierzy i całkowicie się ośmieszę. Uśmiechnęła się krzywo. Nieważne, jak często powtarzam sobie, że nie jesteśmy już nowicjuszami i śmiertelnymi wrogami, nie mogę pozbyć się podejrzenia, że wykorzystałby przeciwko mnie każdą słabość. To niedorzeczne. Udowodnił, że potrafi dotrzymać tajemnicy. Zawsze mnie wspierał.

Często jednak nie docierał na spotkania albo spóźniał się i był rozkojarzony. Podejrzewała, że stracił zainteresowanie poszukiwaniem Skellina. Może wydawało mu się, że pojmanie dzikiego maga, który był Złodziejem, było niemożliwe. Z pewnością mogło się tak wydawać.

Skoro Cery musiał się ukrywać, a jego ludzie nie byli w stanie odnaleźć nawet śladu Skellina, nie bardzo wiedziała, jak mieliby znaleźć dzikiego maga – chyba że rozbierając miasto cegła po cegle, na co z pewnością nigdy nie zgodziłby się Król.

W jadalni jak zwykle panował gwar rozmów nowicjuszy i brzęk sztućców o gliniane naczynia. Lilia westchnęła niezauważalnie i porzuciła próby dosłyszenia, o czym rozmawiali jej towarzysze. Zamiast tego jej wzrok powoli przesunął się po sali.

Wnętrze stanowiło dziwną mieszankę wyszukania i prostoty, dekoracyjności i praktyczności. Okna i ściany były wykonane i ozdobione tak misternie jak w innych dużych pomieszczeniach Uniwersytetu, ale meble były masywne, proste i ciężkie. Wyglądało to tak, jak gdyby ktoś usunął polerowane, rzeźbione krzesła i stoły z wielkiej jadalni w domu, w którym się wychowała, i zastąpił je masywnymi drewnianymi stołami i ławami z kuchni.

Osoby przebywające w jadalni stanowiły podobnie zróżnicowaną mieszankę. Od nowicjuszy z najbardziej wpływowych Domów po dzieci żebraków z najbrudniejszych ulic miasta. Kiedy Lilia rozpoczęła lekcje magii, zastanawiała się, dlaczego wyniośli nadal korzystali z jadalni, skoro było ich stać na własnych kucharzy. Odpowiedź była prosta – nie mieli czasu na codzienne obiady ze swoimi rodzinami – poza tym i tak nie wolno im było opuszczać terenu Gildii bez pozwolenia.

Podejrzewała, że chodzi też o pewnego rodzaju ochronę własnej przestrzeni. Wyniośli spożywali posiłki w jadalni od wieków. Nizinni byli nowi. Jadalnia była miejscem wymiany wielu psikusów pomiędzy nizinnymi a wyniosłymi. Lilia nigdy nie brała w nich udziału. Choć nie mówiła o tym głośno, pochodziła z wyższej klasy nizinnych. Jej rodzina służyła w Domu o umiarkowanych wpływach politycznych – ani na szczycie, ani w dole hierarchii. Była w stanie prześledzić kilka pokoleń swoich przodków, łącznie z określeniem, który z nich pracował dla której rodziny w Domu.

Z drugiej strony niektórzy byli naprawdę niskiego pochodzenia. Synowie dziwek. Córki żebraków. Podejrzewała, że wielu z nich jest spokrewnionych z przestępcami. Wśród tych nizinnych pojawił się dziwny rodzaj współzawodnictwa – próbowali udowodnić, że pochodzą z jak najniższych warstw społecznych. Gdyby kanałowe ravi mogły być rodzicami, znaleźliby się nowicjusze chwalący się takim pochodzeniem jak szanowanym tytułem. Nizinni z rodzin służących niechętnie ujawniali szczegóły osobiste, gdyż przyciągnęliby masę problemów.

Nienawiść niektórych nizinnych do wyniosłych wydawała się jej niesprawiedliwa. Ludzie, u których pracowali jej rodzice, dobrze traktowali służbę. Lilia bawiła się z ich dziećmi, gdy dorastała. Zadbali o to, by dzieci wszystkich służących otrzymały podstawowe wykształcenie. Od czasu najazdu ichanich co kilka lat prosili maga o sprawdzenie talentu magicznego wszystkich dzieci. Mimo że w żadnym z ich własnych dzieci nie drzemał nawet ukryty talent wystarczający na przyjęcie do Gildii, byli uradowani, gdy wybrano Lilię i inne dzieci służby przed nią.

Dwie dziewczyny i dwóch chłopców, z którymi spędzała czas, również należeli do nizinnych i byli całkiem mili. Ona, Froje i Madie przyjaźniły się od samego początku nauki na Uniwersytecie. W zeszłym roku Froje zaczęła chodzić z Damendem, a Madie z Ellonem, przez co Lilia nieco straciła kontakt z grupą. Myśli dziewcząt zajmowali teraz przede wszystkim chłopcy i rzadko zasięgały opinii, rady czy sugestii Lilii. Wmawiała sobie, że było to nieuniknione i że nie ma nic przeciwko temu, bo i tak zawsze wolała słuchać ich rozmów, niż brać w nich udział.

Jej wzrok padł na nowicjuszkę, którą obserwowała od dłuższego czasu. Naki była w nauce o rok wyżej niż Lilia. Miała długie, czarne włosy i oczy tak ciemne, że ciężko było dostrzec krawędzie jej źrenic. Każdy jej ruch był pełen gracji. Jednocześnie przyciągała i onieśmielała chłopców. Jednak według Lilii Naki nie przejawiała zainteresowania żadnym z nich – nawet tymi, którym jej przyjaciółki nie potrafiły się oprzeć. Być może uważała, że nie są dla niej wystarczająco dobrzy. A może po prostu była wybredna w doborze przyjaciół.

Dziś siedziała przy stole z koleżanką. Nic nie mówiła, mimo że usta jej towarzyszki się nie zamykały. Lilia przyglądała się, jak jej rozmówczyni zaśmiała się i przewróciła oczami. Usta Naki rozszerzyły się w uprzejmym uśmiechu.

Po chwili, bez uprzedzenia, spojrzała wprost na Lilię.

Ojej, pomyślała Lilia, czując zalewającą ją falę gorąca spowodowaną zakłopotaniem i poczuciem winy. Złapana na gorącym uczynku. Już miała się odwrócić, kiedy Naki uśmiechnęła się.

Lilia zastygła z zaskoczenia. Przez chwilę zastanawiała się, co zrobić, po czym odwzajemniła uśmiech. Byłoby niegrzecznie, gdyby tego nie zrobiła. Zmusiła się, aby odwrócić głowę. Chyba nie przeszkadzało jej, że na nią patrzę, ale… to strasznie zawstydzające, gdy ktoś cię na tym przyłapie.

Jej uwagę przyciągnął ruch w miejscu, na którym siedziała starsza koleżanka. Oparła się pokusie zerknięcia, próbując kątem oka dostrzec, co się dzieje. Ciemnowłosa osoba stała tam, gdzie siedziała Naki. Ta osoba zaczęła iść.

I szła w tym kierunku.

Niemożliwe…

Nie potrafiła się powstrzymać i odwróciła głowę, podnosząc wzrok. Zobaczyła, że Naki idzie w jej stronę. Patrzyła prosto na nią i uśmiechała się.

Naki postawiła swój talerz obok talerza Lilii i zajęła puste miejsce na ławie obok niej.

– Cześć – powiedziała.

– Cześć – odparła niepewnie Lilia. Czego ona może chcieć? Chce wiedzieć, dlaczego na nią patrzyłam? Chce porozmawiać? O czym w ogóle miałabym z nią rozmawiać?

– Nudziło mi się. Pomyślałam, że podejdę do ciebie i zapytam, co słychać – wyjaśniła Naki.

Lilia nie mogła się powstrzymać od spojrzenia na towarzyszkę Naki. Ta patrzyła na nie, lekko zmieszana i poirytowana. Lilia spojrzała na swoje koleżanki. Były zaskoczone, a na twarzach chłopców malowały się obawa i rozmarzenie, które zwykle im towarzyszyły, gdy Naki była w pobliżu.

Powiedziała „…co słychać” w taki sposób, jakby nie miała na myśli nas wszystkich.

Odwróciła się z powrotem do Naki.

– Niewiele – odpowiedziała szczerze Lilia, krzywiąc się na myśl o swojej nieudolnej odpowiedzi. – Jemy.

– A wy? O czym rozmawialiście? – zapytała Naki, spoglądając na pozostałych.

– Czy wybraliśmy właściwą dyscyplinę – odparła jedna z osób.

Lilia wzruszyła ramionami i przytaknęła.

– Aha – odpowiedziała Naki. – Kusiło mnie, żeby wybrać sztuki wojenne, ale mimo ich atrakcyjności jakoś siebie w tym nie widzę. Oczywiście nie zaniedbam swoich umiejętności na wypadek kolejnego najazdu, ale zdecydowałam, że alchemia bardziej mi się przyda.

– Mnie bardziej przyda się uzdrawianie – powiedziała Lilia. – Jest bardziej pożyteczne.

– To prawda. Ale nigdy nie byłam w tym zbyt dobra. – Naki uśmiechnęła się krzywo.

Kiedy kontynuowały rozmowę, zaskoczenie Lilii powoli ustępowało. Jakimś dziwnym sposobem, dzięki temu, że uśmiechnęła się do kogoś po drugiej stronie sali, a może dlatego, że koleżanka przy tamtym stole była nudziarą, rozmawiała właśnie z piękną i podziwianą nowicjuszką, zupełnie jakby dopiero się zaprzyjaźniły. Bez względu na przyczynę postanowiła cieszyć się chwilą. Była pewna, że coś takiego już się nie powtórzy.

ROZDZIAŁ 3OSKARŻENIA I PROPOZYCJE

Trzy dni, które Lorkin i Evar musieli spędzić w pokoju mężczyzn, zanim mówczynie mogły zwołać spotkanie i podjąć w ich sprawie decyzję, upłynęły zaskakująco przyjemnie.

– O co? – Evar z rozkoszą zadawał to pytanie każdemu, kto sugerował, że zostaną oskarżeni lub ukarani. Nikt nie potrafił powiedzieć, o co mieliby zostać oskarżeni. Dodało to Lorkinowi nieco pewności siebie. Wszyscy wiedzą, że nie istnieje żadna zasada lub prawo, czy nawet rozkaz, które złamaliśmy. Gdyby tak było, zostałbym już zamknięty w osobnym pokoju.

Mieszkańców pokoju mężczyzn bardzo to bawiło. Ponieważ kierowanie Azylem było poza ich zasięgiem, cieszył ich każdy błąd ich przywódczyń – oczywiście pod warunkiem że nie miał na wszystkich złego wpływu. Byli tak zadowoleni, że Lorkin i Evar ośmieszyli Mówczynie, że przynieśli im podarki i spędzali z nimi czas, dbając o to, by ich nowi bohaterowie się nie nudzili.

Trzech z nich uczyło Lorkina gry z wykorzystaniem klejnotów, które nie przyjęły magicznych właściwości, 1 namalowanej planszy. Gra nazywała się Kamienie, a wybrali ją, ponieważ to właśnie przez klejnoty Lorkin wpakował się w kłopoty.

Wokół zbierała się publiczność. Kilku mężczyzn rozmawiało z Evarem, a paru innych rozeszło się po sali i zajęło zwykłą pracą lub relaksowało. Kiedy więc w pokoju nagle ucichło, wszyscy przerwali swoje zajęcia i próbowali dojrzeć, co się dzieje. Mężczyźni stojący pomiędzy Lorkinem a wejściem do sali usunęli się na bok. Lorkin spojrzał za nich, zobaczył, kto stanął w drzwiach, i serce w nim zamarło, a żołądek się zacisnął.

– Tyvara – powiedział.

Na jej ustach pojawił się przelotny uśmiech i znów spoważniała. Podeszła do niego z gracją, ignorując przeszywające ją spojrzenia mężczyzn. Na myśl o tym, że te piękne, egzotyczne oczy patrzyły właśnie na niego, przeszył go przyjemny dreszcz. Jednak zdecydowanie mi nie przeszło, pomyślał. Czas spędzony osobno sprawił najwyżej, że takie spotkanie jest jeszcze bardziej ekscytujące.

– Porozmawiajmy na osobności – powiedziała, przystając kilka kroków od niego i krzyżując ramiona.

– Z przyjemnością – odparł. – Ale nie wolno mi wychodzić z sali. Polecenie Kalii.

Zmarszczyła brwi, wzruszyła ramionami i rozejrzała się po pokoju.

– To niech inni wyjdą.

Patrzyła, jak mężczyźni, dobrotliwie mrucząc pod nosem, wychodzili z sali, i zauważyła, że Evar nie ruszył się z miejsca. Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.

– To samo polecenie… ale nie martw się – powiedział, wstając i odchodząc. – Pójdę sobie tam i spróbuję nie podsłuchiwać.

Tyvara obserwowała go z uniesioną z rozbawienia brwią, gdy oddalał się w kierunku kuchni, po czym spojrzała na Lorkina.

Uśmiechnął się. Zbyt łatwo było mu się do niej uśmiechać. Stąd już tylko krok do idiotycznego szczerzenia się. Jej ciemne długie włosy były czyste, a oczy nie były już podkrążone. Zawsze była ponętna; teraz wyglądała nawet jeszcze piękniej, niż ją zapamiętał.

Kiedy podróżowaliśmy, było inaczej, pomyślał. Może byłem zbyt zmęczony…

– To chyba będzie musiało wystarczyć – powiedziała cicho, rozplatając założone ramiona.

– O czym chcesz porozmawiać? – wydusił z siebie.

Westchnęła, po czym usiadła i spojrzała na niego tak otwarcie, że jego serce zaczęło bić jak oszalałe.

– Co ty kombinujesz, Lorkinie?

Poczuł się lekko rozczarowany. Czego ja się spodziewałem? Że zaprosi mnie do swojego pokoju na noc pełną… Szybko odepchnął od siebie tę myśl.

– Gdybym coś kombinował, to dlaczego miałbym ci o tym powiedzieć? – odparował.

Jej oczy zabłysły ze złości. Rzuciła mu ostre spojrzenie, wstała i ruszyła w kierunku drzwi. Serce podskoczyło mu z niepokoju. Nie mógł pozwolić, żeby tak szybko odeszła!

– Tylko o to chciałaś mnie zapytać? – zawołał.

– Tak – odpowiedziała, nie odwracając się.

– A ja mogę ci zadać kilka pytań?

Zwolniła, po czym zatrzymała się i spojrzała na niego. Przywołał ją gestem. Z westchnieniem podeszła z powrotem do swojego miejsca i usiadła, znów krzyżując ramiona.

– W takim razie pytaj – odparła.

Pochylił się ku niej i ściszył głos.

– Co u ciebie? Nie widziałem cię od miesięcy. Co teraz wymyśliła dla ciebie rodzina Rivy?

Spojrzała na niego w zamyśleniu i rozluźniła ręce.

– U mnie w porządku. Oczywiście wolałabym robić coś pożytecznego, ale… – Wzruszyła ramionami. – Każą mi pracować w kanałach.

Twarz Lorkina wykrzywił grymas.

– To pewnie nie za przyjemne i mało interesujące.

– Sądzą, że to najgorsze, co mogli dla mnie wymyślić, ale nie mam nic przeciwko. Miasto potrzebuje usuwania ścieków tak samo jak obrony, a niewolnikowi mogą się trafić znacznie gorsze zadania. Tyle że to strasznie nudne. Obawiam się, że oszaleję tam bez towarzystwa.

– Powinnaś wpadać w odwiedziny. Spróbuję zapewnić ci trochę rozrywki, ale nie mogę obiecać, że będzie to coś więcej niż głupie błędy obcokrajowca w nieznanym miejscu.

Uśmiechnęła się.

– Bardzo ci ciężko?

Rozłożył ręce.

– Czasami. Ale wszyscy są uprzejmi i choć nigdy nie chciałem być Uzdrowicielem, to przynajmniej się do czegoś przydaję.

Uśmiech zniknął z jej twarzy i pokręciła głową.

– Nigdy bym nie przypuszczała, że wyślą cię do Kalii, skoro chciała twojej śmierci.

– Wiedzą, że będzie miała na mnie oko.

– A teraz jeszcze ją ośmieszyłeś – powiedziała.

– Biedna Kalia – odparł bez cienia współczucia.

– Zatruje ci za to życie.

– I tak to robi. – Lorkin podniósł na nią wzrok. – Chyba nie spodziewałaś się, że się zaprzyjaźnimy?

– Ale myślałam, że jesteś na tyle bystry, żeby nie dawać jej powodów do nastawiania innych przeciwko tobie.

Pokręcił głową.

– Trzymanie się na uboczu i unikanie problemów i tak nic mi nie da.

Wpatrywała się w niego zmrużonymi oczami.

– Jeden niemądry kyraliański dzieciak nie zmieni Zdrajców, Lorkinie.

– Pewnie nie, jeżeli tego nie chcą – zgodził się. – Ale wydaje mi się, że jednak chcą. Wygląda na to, że w ich planach na przyszłość znalazło się miejsce na pewne poważne zmiany. Jestem niemądrym dzieciakiem, Tyvaro.

Uniosła brwi, po czym wstała.

– Muszę już iść.

Powoli odwróciła się i odeszła. Patrzył na nią z pożądaniem, mając nadzieję, że jej obraz wyraźnie zapisze się w jego pamięci.

– Odwiedź mnie czasem – zawołał za nią.

Odwróciła się i uśmiechnęła, ale nic nie powiedziała.

I już jej nie było. Chwilę później mężczyźni zaczęli wracać do pokoju. Lorkin westchnął, rozejrzał się i zobaczył, że Evar idzie w kierunku stołu. Młody mag usiadł z roziskrzonym spojrzeniem.

– Ileż ja bym dał, żeby wskoczyć z nią pod koc – powiedział cicho.

Lorkin miał ochotę spiorunować go wzrokiem.

– Nie tylko ty – odparł, mając nadzieję, że chłopak zrozumie aluzję.

– Fakt. Większość tutejszych mężczyzn dałaby wszystko za spędzenie z nią nocy – zgodził się Evar, nie zwracając uwagi na słowa Lorkina – albo puszczając je mimo uszu.

– Ale jest wybredna. Nie lubi się przywiązywać. Nie jest gotowa.

– Gotowa na co?

– Żeby być z mężczyzną. Nie chce porzucić niebezpiecznych zajęć. Szpiegowania. Zabijania.

– A bycie z mężczyzną w tym przeszkadza? Trudno sobie wyobrazić, że mężczyzna mógłby tutaj w czymkolwiek przeszkodzić kobiecie.

Evar wzruszył ramionami.

– Nie przeszkadza, ale kiedy kobiet długo nie ma albo gdy mogą zostać zabite, wiedzą, że mężczyznom byłoby ciężko. A z pewnością ciężko byłoby dzieciom. – Uniósł brwi. – W zasadzie ostrożność Tyvary bierze się pewnie z tego, że jej matka zmarła w czasie misji, kiedy była młoda. Jej ojciec był zdruzgotany i Tyvara musiała się nim opiekować. Była… och. Chyba już czas.

Lorkin podążył za wzrokiem młodego maga ku wejściu do pokoju. Stała tam młoda kobieta i wzywała go gestem. Wymienił z Evarem pełne współczucia spojrzenia.

– Chyba masz rację – powiedział. – Powodzenia.

– Wzajemnie.

Wstali i ruszyli w kierunku drzwi, Lorkin przodem. Kobieta zmierzyła go wzrokiem i uśmiechnęła się złośliwie. Lorkin stwierdził, że szacowała jego potencjał do przysparzania problemów, nie mógł jednak pozbyć się wrażenia, że oceniała go też pod kątem bardziej rekreacyjnych zajęć fizycznych.

– Stół zebrał się i chce z wami porozmawiać. Ty pierwszy. – Skinęła na Lorkina. – Chodź za mną.

Szli w milczeniu. Ludzie, których mijali, prawie na nich nie patrzyli, potwierdzając wrażenie, że nikt poważnie nie traktuje jego wyprawy do jaskiń twórczyń kamieni. W końcu znaleźli się przy wejściu do Komnaty Mówczyń i zatrzymali się. Siedem kobiet zasiadało przy półokrągłym kamiennym stole w drugim końcu sali, ale rzędy siedzeń dla publiczności rozchodzące się od niego w kształcie wachlarza były puste. Lorkin zauważył, że – zgodnie z jego przypuszczeniami – wysadzany klejnotami fotel Królowej Zdrajców był pusty. Sędziwa Królowa brała udział wyłącznie w ważniejszych ceremoniach i nie sądził, by w ogóle była zainteresowana tym posiedzeniem.