Listy do Yves'a - Pierre Bergé - ebook

Listy do Yves'a ebook

Pierre Bergé

4,3

Opis

“CHANEL PODAROWAŁA KOBIETOM WOLNOŚĆ, ALE YVES SAINT LAURENT DAŁ IM SIŁĘ.” - Pierre Bergé

Yves Saint Laurent zrewolucjonizował świat mody. Projektował przełomowe kolekcje. Kobiety ubrał w skórzane marynarki i garnitury, dał im dzwony i platformy. Modowe imperium przez lata rosło w siłę nie tylko dzięki niezwykłemu talentowi YSL, lecz także pomocy jego wieloletniego partnera Pierre’a Bergé. Jeden z ich wspólnych domów – willa Dar es-Saada w Marrakeszu – stał się ostoją i miejscem słynnych spotkań europejskiej bohemy: The Rolling Stones, Paloma Picasso, Catherine Deneuve byli tam częstymi gośćmi. Yves Saint Laurent zmarł w 2008 roku na raka mózgu. Nie wiedział, jak poważnie jest chory. Pierre Bergé był przy nim do końca.
Emocjonalne, pełne tęsknoty po stracie najbliższej osoby Listy do Yves’a powstały tuż po tym wydarzeniu. Pierre Bergé pisał je w okresie od 5 czerwca 2008 do 14 sierpnia 2009 roku, próbując się odnaleźć po śmierci partnera, z którym przez pięćdziesiąt lat dzielił życie zawodowe i prywatne. Z listów wyłania się sylwetka Yves’a Saint Laurenta, nie zawsze kryształowa. Nie jest to laudatio na cześć wielkiego kreatora, raczej szczery i prawdziwy zapis uczuć, wspomnień i zwykłych zdarzeń.
Listy do Yves’a zostały nagrodzone prestiżową nagrodą literacką Prix Le Vaudeville (La Coupole). Publikacja zawiera unikatowe zdjęcia i szkice wybrane przez Pierre’a Bergé z prywatnego archiwum YSL.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 93

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PIERRE BERGÉ

LISTYDO YVES'A

Przekład Magdalena Pluta

Tytuł oryginału: Lettres à Yves

Copyright © Editions Gallimard, 2010.

Copyright © for the Polish edition by Dream Books

(A division of Dream Music Ltd.), Warsaw, Poland 2014

Copyright © for the Polish translation by Magdalena Pluta & Dream Books, 2014

Cover designed by Radosław Kulig / Dream Books

Zdjęcie na okładce: AKG/EAST NEWS

Saint Laurent, Yves; franz. Modeschöpfer;

1.8.1936 in Oran (Algerien) – 1.6.2008 Paris.

Foto, 2. Mai 1970.

Przekład: Magdalena Pluta

Redakcja: Dorota Kassjanowicz

Korekta: zespół

Wydanie I ISBN: 978-83-64460-08-1 (oprawa twarda)

ISBN: 978-83-64460-09-8 (oprawa miękka)

ISBN: 978-83-64460-10-4 (ebook)

Dream Books

Dream Music Sp. z o. o.

ul. Wspólna 50 lok. 9, 00-687 Warszawa, Polska

Tel. +48-22-4035713

Fax +48-22-4035713

E-mail:[email protected]

Website:www.dreambooks.com.pl ,www.dreammusic.pl

Skład i łamanie: Ewa Majewska

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Pierre Bergé urodził się 14 listopada 1930 roku na wyspie Oléron.

Jako bardzo młody człowiek zainteresował się literaturą: głęboki wpływ wywarło na niego spotkanie z Jeanem Giono i Jeanem Cocteau. Pozostał przyjacielem obu aż do ich śmierci i w dalszym ciągu zajmuje się ich dziełem. Jest dziś posiadaczem moralnego prawa do spuścizny Jeana Cocteau.

W 1958 poznał Yves’a Saint Laurenta. W 1961 założył wraz z nim dom mody, którym kierował do 1999. Jest przewodniczącym Fundacji Pierre Bergé-Yves Saint Laurent.

Był dyrektorem teatru Athénée-Louis Jouvet, gdzie wystawił między innymi Jeźdźca Petera Schaffera z François Perrierem, cztery sztuki Moliera (w reżyserii Antoine’a Viteza), Navire Night Marguerite Duras (w reżyserii Claude’a Régy).

Zapoczątkował Poniedziałki muzyczne w Athénée (1977), w których brali udział artyści światowej sławy.

Był producentem koncertów Philipa Glassa i Johna Cage’a, a także spektaklu Ingrid Caven na placu Pigalle.

Od wielu lat wspiera na całym świecie działalność artystyczną Roberta Wilsona1 i Petera Brooka2.

2 lipca 1993 otrzymał tytuł Ambasadora Dobrej Woli UNESCO.

Decyzją prezydenta Republiki François Mitterranda i Rady Ministrów, z 31 sierpnia 1988, Pierre Bergé otrzymał stanowisko dyrektora Opery Paryskiej, które piastował do 1994, kiedy to został dyrektorem honorowym Paryskiej Opery Narodowej.

Dla Madisona Coxa

Straciłem świadka swego życia, lękam się odtąd żyć niedbale.

Pliniusz Młodszy

5 czerwca 2008

Jakiż to był młody i piękny poranek w Paryżu, ten, kiedy się poznaliśmy! Prowadziłeś swoją pierwszą walkę. Tego dnia napotkałeś sławę i od tamtej pory nigdy się już nie rozstaliście. Czy mógłbym sobie wtedy wyobrazić, że pięćdziesiąt lat później znowu staniemy tam twarzą w twarz i że będę do Ciebie kierował słowa ostatniego pożegnania? Mówię do Ciebie po raz ostatni, bo po raz ostatni mogę. Wkrótce Twoje prochy znajdą się w ogrodach Marrakeszu, tam, gdzie czeka na Ciebie pomnik grobowy.

Do Ciebie się zwracam, do Ciebie, który mnie nie słyszysz, który mi nie odpowiadasz. Wszyscy obecni tu mnie słyszą, tylko Ty jeden nie możesz.

Jak mógłbym nie wspominać? Pamiętam to pierwsze spotkanie i te, które nastąpiły potem. Pamiętam dzień, kiedy postanowiliśmy – ale czy w takim sensie można coś postanowić? – że nasze drogi połączą się w jedną. Pamiętam, jak powiadomiłem Cię, kiedy leżałeś na szpitalnym łóżku w Valde-Grâce, że już nie stoisz na czele domu mody, który Cię zatrudniał, i pamiętam też Twoją reakcję: „W takim razie – powiedziałeś – sami stworzymy taki dom i ty nim pokierujesz”. Pamiętam polowanie na pieniądze, wyłaniające się zewsząd trudności, chociaż Ty uważałeś, że mógłbym się zmierzyć z o wiele większym ryzykiem. Pamiętam pierwszą kolekcję pod Twoim nazwiskiem, przy ulicy Spontini, i Twoje łzy na koniec – świadectwo miesięcy wątpienia, poszukiwania, lęku. I znowu sława musnęła Cię swoim skrzydłem. A potem nadchodziły kolejne lata, a wraz z nimi kolekcje. Jakże te lata szybko minęły i jakże Twoje kolekcje naznaczyły swoją epokę! Ze wszystkich projektantów byłeś jedynym, który otworzył księgę swojego życia, rozpoczął ją od rozdziału pierwszego, napisał, i dodał słowo Koniec. Zrozumiałeś bowiem, że nadchodząca epoka nie będzie potrzebowała staranności ani nie będzie wymagająca, i po ostatnim pokazie w Centrum Pompidou, który pozostanie w pamięci świata mody, na zawsze porzuciłeś ten zawód, któremu tyle służyłeś i który tak kochałeś.

Nigdy nie znalazłeś pocieszenia po tym rozstaniu. Projektowałeś modę z pasją, ale jak to się zdarza w niektórych związkach, rozwód był nieunikniony. Co nie przeszkadza dalej kochać i cierpieć. Chcę Ci powiedzieć, ja, który byłem Twoim najbliższym świadkiem, że pośród wszystkich innych zalet najbardziej podziwiałem u Ciebie właśnie uczciwość, staranność i to, że byłeś taki wymagający. Nieraz mogłeś dać się ponieść modzie, ale nigdy nawet o tym nie pomyślałeś, wierny własnemu stylowi. Oczywiście miałeś słuszność, bo to jest styl, który można odnaleźć wszędzie. Być może nie na wybiegach, ale na ulicach całego świata. Twoje porozumienie z kobietami, którego się głośno domagałeś i z którego byłeś taki dumny, nigdy nie ustało. Razem z Chanel – bo jeśli dzisiaj powinno zostać przywołane jakieś jedno nazwisko, to właśnie jej – Chanel, która wyznaczyła Cię na swojego następcę, byłbyś jednym z najważniejszych projektantów XX wieku. Ona – jego pierwszej połowy, Ty zaś – drugiej.

Na marmurowej płycie, która na Ciebie czeka, poniżej Twojego nazwiska, poleciłem wyryć: „projektant francuski”. Wszak byłeś projektantem, i to jakim! Stworzyłeś dzieło, którego echo długo nie przebrzmi. „Francuski”, bo nie mogłeś być kimś innym. Francuski jak wers Ronsarda, jak ogród Le Nôtre’a, jak stronica Ravela, jak obraz Matisse’a.

Pascal, który nie lubił Montaigne’a, zarzuca mu, że wolał swoje dzieło ponad wszystko. Ale to Montaigne ma rację. Właśnie Twoje dzieło pozwoliło Ci żyć i znosić lęk, który stał się Twoim udziałem od najmłodszych lat. Artysta jest tak skonstruowany, że znajduje zbawienie i powody do nadziei jedynie w tworzeniu.

Jakże, w Twoim kontekście, nie zacytować Prousta? Należałeś bowiem, „do tej wspaniałej i żałosnej rodziny, która jest solą ziemi. Wszystko, co znamy wielkiego, zawdzięczamy nerwowcom. To oni, a nie inni, poczęli religie i stworzyli arcydzieła. Nigdy świat się nie dowie, ile im zawdzięcza, a zwłaszcza ile oni wycierpieli, aby to dać światu”1.

To właśnie chciałem Ci, Yves, powiedzieć. Teraz będziemy musieli się rozstać i nie wiem, jak to zrobić. Gdyż ja się nigdy z Tobą nie rozstanę – czy myśmy się kiedykolwiek rozstali? – nawet jeśli wiem, że nie popatrzymy już na zachód słońca za ogrodem Agdal2 ani nie podzielimy wzruszenia przed żadnym obrazem czy dziełem sztuki. Tak, wiem to wszystko, ale wiem też, że nigdy nie zapomnę, ile Ci zawdzięczam, i że pewnego dnia dołączę do Ciebie pod marokańskimi palmami. Na pożegnanie, Yves, pragnę wyrazić Ci swój podziw, głęboki szacunek i swoją miłość.

25 grudnia 2008

Przeczytałem przed chwilą tę mowę, którą wygłosiłem w kościele świętego Rocha w dniu Twojego pogrzebu. Tak naprawdę, jest to skierowany do Ciebie list. List publiczny, ale jednak list. Nie słyszysz mnie również dziś, tak jak nie słyszałeś wczoraj. Dlaczego więc mam chęć pisać do Ciebie, kontynuować ten dialog z Tobą, który rozpocząłem przed sześcioma miesiącami? Nie mam pojęcia, jak to wyjaśnić. Tak czy inaczej, pójdę za tym.

Pierwsze Boże Narodzenie bez Ciebie. Nie przywiązywaliśmy zbytniego znaczenia do tego święta, prawda? Zresztą zawsze zostawaliśmy w Paryżu z powodu kolekcji haute couture. Jestem w Marrakeszu, w domu, który niegdyś był nasz, a teraz jest tylko mój, i gdzie wszystko przypomina mi nasze życie, opowiada naszą historię. Wiesz, pięćdziesiąt lat, rok za rokiem, to nie byle co, dlatego mieszają mi się wspomnienia. Co robiliśmy w 1958? To było nasze pierwsze Boże Narodzenia, a ja niczego nie pamiętam. Mieszkaliśmy przy placu Dauphine. Trochę wcześniej usłyszeliśmy Callas w Operze, podczas tej słynnej gali, która wryła się nam obu w pamięć. Ale akurat z tamtego Bożego Narodzenia nie pamiętam nic.

Poszedłem posiedzieć – chodzę tam codziennie – przed pomnikiem, który poleciłem postawić dla Ciebie. Było dużo turystów, gości. Niektórzy robią zdjęcia. Nie przeszkadzają mi. Jestem szczęśliwy, że czytają Twoje nazwisko, że myślą o Tobie. Właśnie o to mi chodziło.

Dobrze wiem, że nie przeczytasz ani tego listu, ani następnych, ale co tam, piszę do Ciebie, nawet jeśli zwracam się do samego siebie. Oczywiście te listy są przeznaczone dla Ciebie: to sposób na podtrzymanie naszego dialogu. To mój sposób na to, by w dalszym ciągu do Ciebie mówić. Chociaż mnie nie słyszysz i nie odpowiesz mi.

26 grudnia 2008

Wysłuchałem mojego ulubionego kwartetu Beethovena, opus 132, w wykonaniu (z precyzją skalpela) Kwartetu Prażak3. Wiesz, to coś wspaniałego, nosić ze sobą w pudełeczku, maleńkim jak paczka papierosów, całą muzykę świata. W każdym razie znaczną część. Pogoda jest taka, jak lubiłeś: słońce nie za ostre, a wieczory i noce chłodniejsze. Postanowiłem dziś wieczór przemeblować Twój pokój i w nim zamieszkać. Przedwczoraj, po wigilii, było mi przykro, że muszę opuścić ten dom i wrócić do mieszkania, które urządziłem sobie w ogrodzie Majorelle4. Zwłaszcza teraz. Wrócę więc do tego domu i spróbuję w nim żyć. Poproszę Billa5 o nowy projekt. Nie jest w najlepszej formie, daleko mu do tego, ale będzie szczęśliwy, jak się znów weźmie do roboty. Wracając do mojego iPoda, słucham często sekstetu Brahmsa, który grano na Twojej mszy żałobnej u świętego Rocha.

Czytam – ponownie – Flauberta. Pierwszy tom Korespondencji. Pasjonujące, chociaż wolę ostatni, z roku jego śmierci, z roku śmierci tylu jego przyjaciół, także George Sand. Ale co to za cudowny człowiek, który dźwigał pancerz swojego geniuszu od Croisset6 do Kairu.

Jutro przyjeżdża Pierre.

27 grudnia 2008

Flaubert: „Nil jest płaski jak rzeka ze stali”. Czytałem to zdanie wiele razy. „Nowy Jork to miasto stojące”, powiedział Céline. To są słowa rozstrzygające. Wybacz, ale nie mogę dłużej do Ciebie pisać.

30 grudnia 2008

Siedzę w samolocie w drodze do Paryża. Przelatujemy nad Tangerem. Można dojrzeć nasz dom. To znaczy, wyobrazić go sobie. Tak często, Yves, przebywaliśmy tę drogę razem od ponad czterdziestu lat. Mój pobyt w Marrakeszu był przyjemny, ale i trudny. Przyjemny, bo lubię tych, którzy tam byli; trudny, bo Twoja obecność zaznaczała się wszędzie i w każdej chwili. Przyzwyczaję się do tego. Pamiętam, że nie lubiłeś już jeździć do Marrakeszu. Ale co Ty lubiłeś? Tak samo oderwałeś się od Deauville7. Stałeś się jedną odmową, odrzuceniem. Wszystko było pretekstem, żebyś zaczął gderać, wpadł w zły humor. Bliscy, którzy Cię otaczali – a Ty zaledwie ich tolerowałeś – nie mieli Ci tego za złe. Czy ja kiedykolwiek miałem Ci coś za złe? Ale nie ukrywam, że czasami było to trudne. W końcu jednak już dawno temu wszystko zaakceptowałem, wszystko znosiłem, bo ty nie mogłeś się z niczym zmierzyć, najmniejsza przeszkoda wytrącała Cię z równowagi, wzbudzała Twój gniew. Przeżyłeś ostatnie dwadzieścia pięć lat swojego życia – a to długo, dwadzieścia pięć lat – jak w czapce niewidce, z dala od rzeczywistości, ukryty przed światem. Prawda jest taka, że nigdy nie podniosłeś się po tych mrocznych latach i ci, którzy widywali Cię na co dzień, wiedzieli, że nie bez racji uznałeś się za „skazanego na śmierć”. Ta ostatnia część Twojego życia to było coś strasznego, pełno okropności, których się można było mniej lub bardziej domyślać, rozpaczy, ataków histerii, bo byłeś wszak głęboko histeryczny.

31 grudnia 2008

Ten rok wkrótce dobiegnie końca. Rok Twojej śmierci. Śmierci, o której od ponad roku – odkąd mi to oznajmiono – wiedziałem, że jest nieunikniona. Twojej śmierci, która była, jak powiedzieli mi lekarze, spokojna. Doskonała. Ale czy istnieją śmierci doskonałe? Twoja nastąpiła o godzinie 23.10 w niedzielę pierwszego czerwca. Byłeś w swoim pokoju, w swoim łóżku, jak byś sobie z pewnością życzył. Nigdy nie wyjawiłem Ci, że jesteś chory. Bo i po co? Nie zostałeś poddany żadnemu leczeniu, żadnej torturze, które często towarzyszą życiu chorych na raka. Tak naprawdę po prostu przestałeś oddychać i szeroko otworzyły Ci się oczy. Zamknąłem je. To był koniec. Nie płakałem. Dopiero później, dużo później, pojawiły się łzy. Umarłeś w otoczeniu tych, których kochałeś. Postanowiliśmy razem z Philippe’em powiadomić prasę i rozdzwonił się telefon. Mówiłem o Tobie. Powiedziałem, co było trzeba, jak wyuczoną lekcję. Moujik8 nie został w Twoim pokoju. Unikał go już od kilku dni. Przyjechała Catherine Deneuve, położyła się koło Ciebie, żeby Cię ucałować. Bardzo mnie to wzruszyło.

Potem Twoje prochy zostały rozsypane w rozarium willi Oasis, naszego domu w Marrakeszu, a w ogrodzie Majorelle wzniesiono ten pomnik według projektu Madisona9. Wiesz, możesz być dumny