Listy do brata III - Grzegorz Kossowski - ebook

Listy do brata III ebook

Grzegorz Kossowski

0,0

Opis

„Listy do Brata” to zbiór felietonów kierowanych do przebywającego na emigracji krewnego. Pierwotnie publikowane były one w ramach konkursu na „Blog Roku 2009”, uzyskując najwięcej głosów czytelników w swojej kategorii.

Choć umieszczone w odległej przeszłości przygody bohaterów zapożyczonych na chwilę od innych autorów wydają się wymysłem, wytworem wyobraźni, w istocie wydarzyły się naprawdę w boleśnie bliskiej nam teraźniejszości.


Grzegorz Kossowski

„Nie masz takowych terminów, z których by się ten psotny rycerz salwować nie umiał, czy to sprytem, czy podstępem. Szlachcic zacny, któremu nieobce są słowa Bóg, Honor i Ojczyzna. Nie taki stary przecie, a pamięta, że kiedyś nie było Teleranka. Talentami wieloma obdarowany, godzien jest, by ostrzem satyry, niczym piką, dźgać wrogów Rzeczpospolitej, co chwalebnym jest.”



Strona autorska: www.kossowski.eu

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 78

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Grzegorz Kossowski

Listy do Brata III

© Copyright by Grzegorz Kossowski & e-bookowo

Projekt okładki: Grzegorz Kossowski

ISBN 978-83-7859-046-0   

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl

Kontakt:[email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.

Przedmowa

Kłaniam szlachciankom prawym w pas. Wielka to rzecz dla mnie, skryby skromnego, iże wasze denary ciężką pracą zdobywane w czasach coraz trudniejszych – zamiast na kolejne dyariusze szmatławe, których nawet w wychodku użyć nie sposób – na te pisma moje żeście przeznaczyć raczyły.

Kłaniam wam, szlachcice prawi, żeście – miast na piwska kolejny kufel – denara czy dwa poświęcili, by prawdę z pism moich wynikającą poznać. Listy te, choć żartami jedynie się wydają, fraszkami ulotnymi – niestety, na prawdzie oparte są. Każda historia miejsce miała, choć w innym kontekście i z innymi bohaterami. Kto zabawić się chce i pierwowzory przygód owych w otaczającej nas rzeczywistości szukać zamierza, tego wola i igrzyska. Pozostałych zapewniam solennie – radość to jest przez łzy je czytać, bo lepiej dla nas wszystkich by było, gdyby nigdy powstać nie musiały. Jednak, gdy komu dobro Rzeczpospolitej na sercu leży, ten milczeć nie może i każdy na swój sposób – mieczem, piórem czy rozumem – działać powinien.

Do czego i Was zachęcam, Brat Szlachcic

List LXVII – o tym, że wrzesień wasz, lipiec nasz

Szanowny Panie Bracie

Czasy mamy niespokojne. Oto Rusy nam na nowo historyję piszą. Oto nam Jankielowi po nasze mienie ręce wyciągają. Oto nam Prusacy Anschluß wprowadzają. Jednym słowem Rzeczpospolita w potrzebie, kto wie czy nie większej niż pamiętnego 1 września. Czas nam najwyższy wojenkę jaką przejść, bo żelazo w ogniu się hartuje, a Narodowi temu rozleniwionemu opamiętania trzeba i nauczki jakiej.

A przecież nie tak było, nie tak. Nawet w chwilach ciężkich Opatrzność nad nami czuwała. I ramiona silne Polaków gotowych życie oddać za Ojczyznę.

„Oto jeden leżący na ziemi Krzyżak rozpruł nożem brzuch konia, na którym siedział Marcin z Wrocimowic trzymający wielką, świętą dla wszystkich wojsk chorągiew krakowską z orłem w koronie. Rumak i jeździec zwalili się nagle, a wraz z nimi zachwiała się i padła chorągiew.

W jednej chwili setki żelaznych ramion wyciągnęło się po nią, a ze wszystkich piersi niemieckich wyrwał się ryk radości. Zdało im się, że to koniec, że strach i popłoch ogarną teraz Polaków, że przychodzi czas klęski, mordu i rzezi, że już uciekających tylko przyjdzie im ścigać i wycinać.

Ale oto właśnie czekał ich straszny i krwawy zawód. Krzyknęły wprawdzie z rozpaczą jak jeden mąż wojska polskie na widok upadającej chorągwi, lecz w tym krzyku i w tej rozpaczy był nie strach, ale wściekłość. Rzekłbyś, żywy ogień spadł na pancerze. Rzucili się jak lwy rozżarte ku miejscu najstraszniejsi mężowie z obu armii i rzekłbyś, burza rozpętała się koło chorągwi. Ludzie i konie zbili się w jeden wir potworny, a w tym wirze śmigały ramiona, szczękały miecze, warczały topory, zgrzytała stal o żelazo, łomot, jęki, dziki wrzask wyrzynanych mężów zlały się w jeden przeokropny głos, taki, jakby potępieńcy odezwali się nagle z głębi piekła. Wstała kurzawa, a z niej wypadły tylko oślepłe z przerażenia konie bez jeźdźców, z krwawymi oczyma i rozwianą dziko grzywą.

Lecz trwało to krótko. Ni jeden Niemiec nie wyszedł żywy z tej burzy i po chwili powiała znów nad polskimi zastępami odbita chorągiew. Wiatr poruszył ją, rozwinął i rozkwitła wspaniale jak olbrzymi kwiat, jako znak nadziei i jako znak gniewu Bożego dla Niemców, a zwycięstwa dla polskich rycerzy.

Całe wojsko powitało ją okrzykiem tryumfu i uderzyło z taką zapamiętałością w Niemców, jakby każdej chorągwi przybyło w dwójnasób sił i żołnierzy.” [Henryk Sienkiewicz, Krzyżacy]

Gdzie są zatem ci odważni, którzy Ojczyznę uratują?

„Kto ojczyźnie służy, sam sobie służy.”

„Gdy okręt tonie, a wiatry go przewracają, głupi tłomoczki i skrzynki swoje opatruje i na nich leży, a do obrony okrętu nie idzie, i mniema, że się sam miłuje, a on się sam gubi. Bo gdy okręt obrony nie ma, i on ze wszytkim, co zebrał, utonąć musi.” [Piotr Skarga]

Wzywam Cię przeto Bracie Najmilejszy, byś służby swe Ojczyźnie polecił, jako i ja to czynię.

Brat Waszeci Umiłowany

List LXVIII – o zdradzie narodowej i Irlandach

Szanowny Panie Bracie

Dawnom do Waszmości nie pisał pisma nijakiego, ale a to kanikuła była, a to stanicę zmienialiśmy, a to insze zadania głowę zaprzątały. A tymczasem targowiczanie gruszek w popiele nie zasypywawszy, jako te korniki ryją i ryją zdrową tkankę naszego drzewa oliwnego w próchno zamieniając.

Rację miał Montesquieu Charles Louis de Secondat mówiąc, iż największym złem, na które cierpi świat, jest nie siła złych, lecz słabość dobrych. Przeto upadłe pióro podnosząc, inkaust do atramentarza nalawszy, ślę Ci nowe pismo, a ważne.

Rzeczpospolita w potrzebie ogromnej, w jakiej od lat, a nawet wieków, nie była. Oto nasza niepodległość, byt nasz państwowy zagrożon jest wielce, bowiem ludzie małego formatu na ostrzu szabli naszą przyszłością i dziatek naszych się bawią. A było to tak...

Rozmościlim się z waszmościami rycerzami na nowej stanicy, a że nikt nie wiedział, gdzieśmy się rozbili z obozem,

przeto i wieści do nas z rzadka szły. Ale razu pewnego zawitał do nas goniec ze stolicy, który akurat z poselstwem na południe jechał, bo pono manufakturę jakąś na sprzedunek wystawiono i jakoweś osmańskie inwestory się nią zainteresowały. A że chwilę popasał, to i czas miał opowiedzieć, co we wielkim świecie słychać. Najbardziej go się pan Zagłoba wypytywał o różne sprawy, bo świata ciekawy, odkąd w świecie bywać nie może. Ale przy jego tuszy to i tułanie brzucha na kobyle w grę już nie wchodzi. Co najwyżej na wozie jakim.

– Co tam waść na stolicy i w krajach ościennych słychać – zapytał gońca.

– Ano, Irlandczyki chyba jakieś chore, albo im owa grypa koszerna dopiekła.

– Jakże to? – zdziwił się Zagłoba.

– Ano, drzewiej votum przeprowadzali, czy chcą się poddać dyktatowi bruselskiemu, czy nie. Jako panowie pamiętacie, opowiedzieli się przeciw.

– Było tak, było.

– No i ostatnio znowuż votum na ten temat robili.

– A to raz nie wystarczy?

– Znać nie wystarczy.

– To co, ony Irlandczyki tobołki jakieś niegramotne, że trzeba ich dwa razy o to samo pytać? Jak szlachcic prawy się za czymś opowie, to szablę złamie, a słowa raz wyrzeczonego nie cofnie. Ale widać gmin prosty w gębie jeno ozorem miele, a słowo raz dane dla niego tyle, co i śliną splunąć. Gmin i zaraza. A i u nas mamy takich, co to obiecują, obiecują, a potem przepraszają. A lud ciemny i tak ślepy. Wystarczy mu powiedzieć, że cuda będą, a motłoch jarmarczny gęby porozdziawia myśląc, że lepiej się będzie żyło. Wszystkim...

– Ano, dziwum takie, ale cóż poradzić. Taka teraz moda jest, że jak się votum urządza, to tak długo się votuje, aż się wynik właściwy uzyska. Zatem kolejne votum urządziwszy, wynik właściwy uzyskali i od tej pory już na pasku bruselskim chodzić będą.

– Ale chyba nie za darmo skórę przedali?

– No nie. Za obietnice.

– To co, ony Irlandczyki nie wiedzą, co jest obietnicami brukowane?

– Pewnikiem nie wiedzą, choć to naród chrześcijański był. Ale widać wiara u nich upadła. A co dziwniejszym się wydaje, choć badania robiono wcześniejsze i po połowie się głosy rozkładały, znienacka nagle zwycięstwo unijonistów przytłaczające się okazało. Podejrzane to, podejrzane. Znamy my takie sytuacyje, gdy się właściwe głosy do puszek kładło i dopiero potem kreski liczyło.

– No, to całe szczęście – rzekł Zagłoba – że nam takie terminy nie grożą.

– O, i tu się waść mylisz, bo my też już na pasku bruselskim

chodzim – zauważył goniec.

– Jakże to?

– Ano, JE Regent obiecał, że jak Irlandczyki votum na „tak” zrobią, to i on ów traktat podpisze.

– Jakże to!!! – zakrzyknął Zagłoba i tak z zydla się zerwał, aż wino z kubasów powylewał. – To JE Regent komu służyć przysięgał? Irlandom czy Polakom?

– Na to wygląda, że Irlandom.

– O! Niedoczekanie! Psiawiara! Niedoczekanie!

I tu Zagłoba szablę z kołka zerwawszy z izby wybiegł, na koń wskoczył i do stolicy ruszył, by o wolność i niepodległość Rzeczpospolitej po dobroci lub siłą zbiegać.

A mnie się zdaje, że gdy kto Narodowi przysięgę składa, że będzie bronić „niezłomnie godności Narodu, NIEPODLEGŁOŚCI i bezpieczeństwa Państwa, a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla niego zawsze najwyższym nakazem” – a przysięgę złamie, tego można przed szeregiem muszkieterów postawić, a na dodatek na ostatnią drogę i księdza odmówić, bo nie masz większej zdrady, gdy kto Naród w niewolę posyła. Ten i duszę na zatracenie skazuje i na odpuszczenie grzechu nie zasługuje.

Takież to terminy okrutne na Rzeczpospolitą, Matkę naszą najmilejszą nastały. Ale jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy! Hej! Szablę w dłoń, łuki w juki a trupy w wojłoki! Hajda na koń! Okażemy się godni epoki! Ruszamy w bój, żeby bronić Rzeczpospolitą! Targowic znój nie przytłoczy nas nigdy, tra la la!

O czym, zgrabnie słowa klecąc, donoszę,

Brat Waćpana, faworyzujący

List LXIX – czarne chmury nad Rzeczpospolitą

Szanowny Panie Bracie

Czas oddzielić ziarno od plew. Nad Rzeczpospolitą zbierają się czarne chmury. Oto do naszej stanicy nadeszła wieść, iż JE Regent jutro podpisze traktat, który nas w niewolę ciśnie. Jak dowiedzieliśmy się od posłańca, przehandlował naszą niepodległość za rozszerzenie własnych uprawnień względem rady gabinetowej i JE Pierwszego Sekretarza dworu.

Kolejny raz prywata przebija sztyletem serce Ojczyzny. Prawi szlachcice w odwrocie. Gmin zniewolony na postronku targowicy uwiązan. Jestem jednak przekonany, że każdy, komu Bóg, Honor i Ojczyzna miłe, ten szabli nie złoży i nawet pod jarzmem zaborców spod znaku 12 gwiazd, walczyć o odzyskanie wolności Rzeczpospolitej będzie. Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy. Co nam obca przemoc wzięła, szablą odbijemy!

O czym ze smutkiem donoszę,

Brat Waćpana umiłowany

List LXX – o grypie koszernej opowieść krótka

Szanowny Panie Bracie

Dobrze się składa, żeśmy są biedni, jak te kozy. Bóg się najwyraźniej nad nami ulitował i choć rozumu nam poskąpił, takoż i dobytku, byśmy za jego sprawą głupot nie wyczyniali. Przeto ratuje nas owa biedota póki co przed szaleństwem kolejnym, bo nas nie stać na kosztowne leczenia, dzięki czemu czosnkiem leczyć się będziem. A było to tak...

Siedzielim sobie w stanicy, jako zwykle, nudząc się niemożebnie, bo Tatarzynów w okolicy już od dawna nie ma. Niby jesteśmy przedmurze Europy, ale kto to widział, żeby przedmurze stało po środku? Wszak Europa kończy się na Uralu, co i nie wszyscy wiedzą. Niemniej robimy tu za Kresy Wschodnie, jak umiemy najlepiej, mało co się przykładając.

Graliśmy sobie właśnie ze Zagłobą i Wołodyjem w „Pana”, zwanego popularnie „Wujem”, gdy nagle stojący na wachcie nomen omen wachmistrz, konkretnie srogi Luśnia zakrzyknął, że jakowaś grupa w kierunku stanicy nadjeżdża.

Raz dwa zawarliśmy bramę, bo czasy takie, że nie wiadomo, kto swój, kto obcy i wylegliśmy na mury. Obcy podjechali i wtedy się okazało, że to pan Posłaniecki. Jako że go za bardzo nie lubim, przeto bramyśmy nie otwarli, jeno dowiedzieć się chcieli, czego on chce.

– Z ramienia i w imieniu panującej nam powszechnie Unii przyjechalim was zaszczepić przeciw morowemu powietrzu, które po świecie się panoszy.

– Zaraza?!? – przejął się nie na żarty Zagłoba. – Panie Michale, nie wpuszczaj ich, bo jeszcze nam tu gotowi jakiego syfa na stanicę zawlec.

– A cóż to za choróbsko? – zaczął drążyć Wołodyjowski z wysokości murów na Posłanieckiego spoglądając.

– Świńska grypa.

– Jaka?

– Świńska!

– Toście chyba powinni świnie szczepić, nie ludzi – zauważył celnie Zagłoba.

– Kiedy ona na ludzi przeszła.

– Nie trzeba było się ze świniami zadawać, zboczeńcy! Kto z kim przestaje, takim się staje...

– Miarkuj waść, toż to grypa, nie franca – zganił Onufrego Wołodyjowski. Do Posłanieckiego zaś rzekł – Nie będziem się szczepić, boście są oszusty i cwaniaki i za nic wam nie wierzym. Oszukujecie ludzi nie od dziś, więc bramy wam nie otworzymy. Chcecie, sami się kłujcie, a od nas odstąpcie.

– Ale przecie ludzie się szczepią na całym świecie – zauważył Posłaniecki. – Wszyscy tak robią!

– A jak wszyscy gęby gównem smarować będą, to i wy też?

Tak to owego dnia sparował celnie ów argument Zagłoba, któremu kunsztu w utarczkach słownych nie brakuje i któren jest z tego powodu sławny po całej Rzeczpospolitej.

A mnie się wydaje Panie Bracie, że kolejny raz ktoś nas od strony rzyci zachodzi i naszym kosztem kabzę chce nabijać. Nikt już nie słucha głosów rozsądku, a o posługiwaniu się własnym rozumem ludzie dawno zapomnieli. Idą, jak to bydło, za postronkiem, wiedzeni przez grupy nieliczne, własnych interesów pilnujące. Ale przyjdzie czas i po wiekach ciemnych rozum zapanuje, bo Prawda, jako oleum, zawsze na wierzch wypłynie i Narody uciśnione wyzwoli. Na szczęście, jako na początku rzekłem, bida ratuje nas, bo najwyraźniej z miłosierdzia Boskiego nie stać nas na drogie konfitury. Targowiczanie jedynie list intencyjny w tej sprawie wystosowali, bo już denarów im na owe szczepionki nie starczyło.

Ja zaś wzywam cię, Panie Bracie, byś się rozumem kierował. A to Ci mówię: nie wiesz, jakie skutki ma owo szczepienie, gdy medykament nie sprawdzony. Wirus grypy mutuje szybko i jedna szczepionka na nowy jego rodzaj nieskuteczna. Gdy Cię kto siłą zmusza, tedy najwyraźniej interes w tym ma. Na tego szablę szykuj, a policz sobie, ilu ludzi zeszło na ową grypę koszerną, a ilu na drogach ginie i gościńcach. Wreszcie szukaj u źródła, kto na tym denary zarabia.

Na grypy koszernej odporny szykany,

Brat Waćpana zahartowany

List LXXI – o młodzieży wychowaniu

Szanowny Panie Bracie

Wyjechalim sobie razem z mości panami rycerzami na objazd owymi środkami lokomocji dla gminu. A że akurat pora rańsza była, przeto młokosów pod nosem mleko mających trzech do powozu siadło, gdyż najwyraźniej w drodze byli do owych szkół przymusowych, gdzie się rozrabiać uczą. A zachowywali się, jakby jeno dla nich cały powóz był. A to słownictwa używali, które szlachcicom prawym nie przystoi [czym swój gminny rodowód owi szczeniakowie podkreślali], a to białogłowę siwą potrącili, a to miejsc zacniejszym od siebie nie ustępowali.