Lista. Historia zbrodni niedoskonałych... - Magda Bielicka - ebook + audiobook

Lista. Historia zbrodni niedoskonałych... ebook i audiobook

Bielicka Magda

3,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Mieszkający z niezbyt sympatycznym kotem Adam traci intratną posadę na rzecz nudnej i pozbawionej perspektyw pracy w firmie ubezpieczeniowej. Problemy z regulowaniem rachunków sprawiają, że decyduje się na podnajem jednego z pokoi. Lokalem zainteresowana jest Agnieszka, nauczycielka samotnie wychowująca córkę Anię.

Okazuje się, że Adam w osobie Agnieszki zyskuje nie tylko lokatora, ale też kompana do skutecznego podreperowania dziury w domowym budżecie…

Kiedy uczciwe sposoby na poprawę sytuacji finansowej zawodzą, pozostaje droga przestępcza. Poddany dla żartu pomysł na wyjście z kłopotów niespodziewanie przechodzi w stan realizacji, ściągając na bohaterów całą lawinę problemów. Akcja przyspiesza, a trup ściele się gęsto.

Zdołowany Adam, ambitna Agnieszka, słodka Ania i wredna Niutka – kiedy ich drogi się spotkają, nic już nie będzie takie jak przedtem.


Magda Bielicka – redaktor naczelna rosyjskojęzycznego portalu. Wieloletni dziennikarz prasy lokalnej, a także redaktor prowadzący mediów branżowych. Absolwentka dziennikarstwa oraz politologii. Autorka bloga pt. "Z życia wąsatej kreatury". Pochodzi z Prabut. Mieszka w Pruszczu Gdańskim z mężem i kotem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 185

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 6 min

Lektor: Mateusz Drozda

Oceny
3,3 (7 ocen)
2
1
1
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Magda Bielicka

LISTA

HISTORIA ZBRODNI NIEDOSKONAŁYCH

Strona redakcyjna

Redakcja: Zuzanna Gościcka-Miotk

Korekta: Katarzyna Czapiewska

Okładka: Bartosz Bielicki

Skład: Katarzyna Dambiec

© Magda Bielicka i Novae Res s.c. 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-7942-298-2

NOVAE RES – WYDAWNICTWO INNOWACYJNE

al. Zwycięstwa 96/98, 81-451 Gdynia

tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Wydawnictwo Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.

Konwersja do formatu EPUB/MOBI:

Legimi Sp. z o.o. | Legimi.com

Rozdział I

Adam wrócił do ciasnego biura z kubkiem gorącego wywaru. Trzecim od 8 rano. Przykrył ziółka notesem, żeby się dobrze zaparzyły. Usiadł wygodnie za biurkiem. Nogi położył na fotelu po jego drugiej stronie, z definicji przeznaczonym dla petenta. W praktyce jednak nikt nigdy na nim nie siedział. Przynajmniej za kadencji Adama, bo oba fotele z pewnością pamiętały lepsze czasy.

Na służbowym laptopie miał otwartą tylko stronę YouTube. Piosenka, której słuchał przed wyjściem po melisę, a także wcześniej i jeszcze wcześniej, dobiegła końca. Najechał kursorem na „jeszcze raz”. Kliknął. Popłynęła kojąca melodia i słowa:

Spokój grabarza.

Wszystko będzie dobrze...

– Wszystko będzie dobrze – powtórzył na głos razem z Kubą Sienkiewiczem.

Zegar nad drzwiami wskazywał 15:30. W biurze panowała cisza. Elektryczne Gitary dawno skończyły wykonanie. Adam budził się z drzemki. Spojrzał na zegarek na ścianie, na ręku i na laptopie. Miał taki odruch, odkąd trafił do nowej pracy, która polegała na czekaniu na godzinę 16.

Przespał ostatnie 2 godziny. Dobrze. Zostało tylko 30 minut. Za kwadrans wyłączy laptopa, włoży kurtkę i ostatnie kilka minut niecierpliwie przeczeka.

Poruszał palcem po touchpadzie, żeby zlikwidować wygaszacz. YouTube sugerował inną melodię Elektrycznych Gitar – Ja mam szczęście. Adam wybrał jednak opcję „jeszcze raz”, upił łyk zimnej melisy, oparł się na fotelu i przymknął powieki.

Wszystko będzie dobrze.

Facet ją rozbroił. Umawiali się inaczej. Zapłaciła z góry do końca roku. Mało tego, zapewniał ją, że może spokojnie mieszkać nawet do przyszłej jesieni. Wówczas być może zrobi mały remont i wynajmie mieszkanie studentom. Ale do tego czasu na pewno nie zostawi jej na lodzie. Faceci! Nie można ufać nawet właścicielowi stancji.

– Niech pani tak na mnie nie patrzy – znów uderzył w ten swój żałosny ton. – Co ja mam zrobić, jak zaciążyła i żenić się muszą? Nie będziemy ich na dwóch pokojach trzymać. Robią bez umów. Kto im kredyt da?

– No właśnie, panie Franciszku, umawialiśmy się, że do czasu otrzymania przeze mnie...

– Ja wiem. Ja wszystko wiem, pani kochana, ale co ja mogę? – rozkładał ręce. – Mówiłem swojej starej, ale ona w takich nerwach teraz, że daj pani spokój. Płacze, że wstyd, że jedyna córka z brzuchem do ślubu, że babcią przedwcześnie zostanie. Uparła się, żeby ich w Boże Narodzenie żenić, kiedy nie będzie jeszcze widać i ludzie na języki nie wezmą. A na remont mieszkania miesiąc to jeszcze mało. Jakiś kąt dla dziecka...

Facet zaczął snuć wizje przestrzenne i przestała go słuchać. Nie chce się teraz przenosić. Jeszcze miesiąc, może dwa i dostanie kredyt na własne mieszkanie. Ma do tego czasu żyć na walizkach? Zresztą przyzwyczaiła się do tej okolicy. Nawet jej własne cztery kąty miały być po sąsiedzku. Kupiłaby nawet to mieszkanie, gdyby nie miało 30 metrów kwadratowych. Potrzebowała jednak czegoś większego, żeby Ania miała wreszcie swój pokój.

Pan Franciszek pokazywał jej właśnie ścianę, którą planował zburzyć na rzecz salonu z aneksem.

Czy ci młodzi mają po 15 lat, że rodzice muszą im zapewniać mieszkanie? Nie mają rąk? Nie cierpiała nierobów najbardziej na świecie. Westchnęła i zdecydowała, że da człowiekowi spokój. Niech wróci do żony z wypełnioną misją.

– Do kiedy mamy czas na zalezienie czegoś nowego?

– Za tydzień przyjdzie ekipa remontowa.

Punktualnie o 16 opuszczał biuro. Wcześniej wyłączył laptopa i schował go do szuflady, od której klucz włożył do organizera na długopisy. Taki prikaz. Zamknął biuro, przekręcając klucz w górnym oraz dolnym zamku, i ruszył w kierunku wyjścia. Po obu stronach korytarza znajdowały się podobne biura. Były większe i pracowały w nich po dwie, trzy, a nawet cztery osoby. Nikomu nie kiwnął na pożegnanie.

Zamknął garaż. Sprawdził dla pewności i ruszył w kierunku klatki. Wystukał kod na domofonie. Pomylił się. Skasował. Nacisnął wszystkie 7 cyferek jeszcze raz. Pchnął drzwi, gdy rozbrzmiał nieprzyjemny zgrzyt, i znalazł się na klatce schodowej. Sprawdził skrytkę pocztową z numerem 9. Ulotka. Gazetka. Ulotka. Położył śmieci na skrzynce i wszedł na drugie piętro.

Mieszkanie miało 65 metrów kwadratowych, a składały się na nie następujące pomieszczenia: salon z aneksem, gabinet do pracy po godzinach, sypialnia oraz łazienka z wanną z hydromasażem. Adam wziął na ten przybytek spory kredyt. Przed rokiem mógł sobie pozwolić na miesięczną ratę w wysokości 2150 złotych. Przez ostatnie 12 miesięcy dużo się jednak wydarzyło. Jego szef, właściciel dobrze prosperującej agencji nieruchomości, pewnego pięknego dnia zdefraudował pokaźne zaliczki na mieszkania nad Motławą i uciekł za granicę. Wraz z posadą kierownika sprzedaży na województwo pomorskie Adam stracił lukratywne zarobki, na które składały się: podstawa netto w wysokości 3000 złotych i prowizja od sprzedaży od 0 złotych przez pierwsze kilka miesięcy do 12 000 złotych po pół roku pracy. Za ostatnie pensje wyposażył mieszkanie w najlepsze meble, wymienił samochód na 15 lat młodszy i wpłacił zaliczkę na zasłużony urlop w szwajcarskich Alpach. Zaliczka przepadła w momencie nieuiszczenia pozostałej kwoty.

Adam wysyłał dziesiątki aplikacji dziennie na różne stanowiska: od przedstawiciela handlowego po kierownika zespołu sprzedaży w banku. To, co uważał na najlepszy punkt w CV – doświadczenie na wysokim stanowisku w renomowanej firmie – stało się jego przekleństwem. Żyjący w przeświadczeniu, że firma wciąż świetnie prosperuje, bali się, że będzie chciał zarabiać krocie. Ci, którzy słyszeli o aferze, wybierali kandydatów mających doświadczenie w firmach o mniej wątpliwej reputacji. Tym samym Adam musiał usunąć ostatnią pracę z rubryki „Doświadczenie zawodowe”, a pozostawić jedynie takie posady jak: telemarketer (w sieci telefonii komórkowej), specjalista ds. obsługi klienta (w lokalnym oddziale banku) i przedstawiciel handlowy (branża farmaceutyczna).

Skasował także informacje o studiach podyplomowych i certyfikacie FCE.

Uboższe CV spotkało się z większym zainteresowaniem. Dostał 6 ofert, głównie na stanowiska tak zwanych specjalistów ds. sprzedaży (czytaj: akwizytorów). Podczas 4 rozmów poinformowano go, że musi założyć własną działalność. Jedna firma oferowała mu umowę zlecenie, druga – umowę o pracę. Przystał na ostatnią propozycję. Umowa o pracę była niezbędna przy jego kredycie.

Kwota, jaka na niej widniała, przyprawiła Adama po silny ból żołądka. 1500 złotych brutto. Jakieś 1100 na rękę. Prowizja uzależniona od wyników sprzedaży ubezpieczeń na życie. Zanim się obejrzał, siedział w obskurnym, ciasnym biurze, do którego nikt nie zaglądał. Sam Adam też nie kwapił się zapraszać tu potencjalnych klientów. W firmie, zajmującej się nie tylko ubezpieczeniami, pracowało jeszcze kilkanaście osób: skwarek, jak zwykł nazywać wielbicieli solarium o bardzo niskim ilorazie inteligencji, obu płci. Wszyscy razem mieli mniejszy móżdżek niż jego kot.

A właśnie. Adam wszedł do mieszkania, gdzie zniecierpliwionym „mraau” przywitała go niezbyt sympatyczna kotka.

Kotka nie miała imienia. Adam nazywał ją za każdym razem inaczej.

– Cześć, wredna małpo – przywitał zwierzaka, wieszając jednocześnie kurtkę w przedpokoju i wkładając buty do szafki.

– Jesteś głodna?

– Mraał – odparła, łasząc się do jego nóg.

Kotka Adama posługiwała się trzema słowami: „mraau”, gdy była zła (czyli przez większość czasu), „miaau”, gdy była smutna, i „wraau”, gdy wszystko przebiegało po jej myśli. Adam dostał ją od dzieciaków z osiedla. Pewnego razu, gdy jak co dzień ruszył z garażu w kierunku domofonu, trójka bachorów w wieku bliżej nieokreślonym (Adam nie znał się na dzieciach i nie chciał poznać, bo ich zwyczajnie nie cierpiał) stanęła przed nim i zadała mu zasadnicze pytanie:

– Chce pan kota?

– Dlaczego? – odparł Adam, na co bachory nie miały odpowiedzi i patrzyły na niego tępo. Jedno z nich trzymało za przednie łapy niedużego kota. Reszta zwierzaka bezładnie zwisała.

– Chce pan kota? – powtórzyły.

– A dajcie! – Zabrał dzieciakowi kota i zaniósł go na drugie piętro. Kotka nie należała do przyjemnych zwierzaków. Gryzła jak pies, drapała jak tygrys i syczała jak anakonda.

Adam otworzył lodówkę, gdzie dolną półkę zajmowały puszki z whiskasem.

– Ty mała bździągwo! Doprowadzisz mnie do bankructwa!

– Mraau – potwierdziła kotka, która nie chciała jeść niczego poza firmową miękką karmą. Kiedy Adam kupił jej tańszy zamiennik, nawet go nie tknęła.

– Jedz, ty wstrętny wyzyskiwaczu – Poczęstował futrzanego przyjaciela.

– Mraau – podziękowała uprzejmie, po czym zabrała się za penetrowanie miski.

Kiedy skończyła posiłek, oblizała pyszczek, a następnie łapkę, którą domyła wąsy, po czym lekko wskoczyła na kolana siedzącemu przy kuchennym stole Adamowi. Melisy strasznie go zmuliły i zrobił sobie mocną kawę po turecku według własnej receptury: 5 łyżek niebieskiej primy i wrzątek. Żadnego mleka i cukru.

– Co taka miła się zrobiłaś, obżartuchu jeden? Smutno ci, diable tasmański?

– Miaaau.

– Nie tylko tobie. Jak nic nie wymyślimy, bank zabierze nam mieszkanie i pożegnasz się z whiskasem raz na zawsze.

– Miaaau.

Kotka umościła sobie łapkami miejsce do spania i zasnęła snem sprawiedliwego, a przynajmniej najedzonego kota.

– Wrrrau – dodała po chwili.

Adam ogarnął wzrokiem swoje mieszkanie. Zwlekał z ostatnią ratą kredytu. Wcześniejsze jakoś uregulował z oszczędności. Ma dwa wyjścia: albo rozpocząć wyprzedaż mebli na Allegro, albo podnająć dwa z trzech pokoi. Jemu wystarczyłby salon z aneksem. Całkiem spory gabinet, który służył do pracy po godzinach, i sypialnia, gdzie gościł mniej lub bardziej poważne znajome, nie były mu potrzebne, odkąd jego kariera legła w gruzach, a wraz z nią życie towarzyskie. Z drugiej jednak strony nie zniósłby obcych ludzi przemykających przez jego salon do kuchni czy do łazienki. W ogóle nie lubił z nikim mieszkać. Drażniło go ludzkie bałaganiarstwo i hałaśliwość. Lubił spokój i porządek. Ostatnio pedantyzm tylko mu się nasilił. Odkąd przekonał się na własnej skórze, jak trudno trafić na dobrą pracę za dobre pieniądze, wśród inteligentnych ludzi, stracił chęć do życia. Wszystko i wszyscy działali mu na nerwy.

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Domyślił się, że to ktoś z sąsiadów. Obca osoba dzwoniłaby najpierw do domofonu. Wziął zwierzaka na ramię. Kotka usiadła na człowieku jak papuga i z zaciekawieniem patrzyła, komu jej pan otwiera drzwi.

Gościem okazała się staruszka z pierwszego piętra.

– Dobry wieczór, panie Adamie. List do pana. Listonosz wrzucił przez pomyłkę do nas. – Wręczając kopertę, tradycyjnie zapuściła żurawia do środka. Facet mieszkający z kotem udającym papugę wydawał jej się podejrzany.

– Dziękuje pani. – Poczekał cierpliwie, aż staruszka wysunie głowę, by nie przytrzasnąć jej drzwiami.- Złaź, władco piekieł – zrzucił kotkę i otworzył kopertę. Rachunek za prąd. Prawie 1000 złotych za ostatni kwartał.

– Meduzo leśna, wynajmujemy mieszkanie!

– Mraaaauuu!

Na godzinie wychowawczej oddała zaległe klasówki z historii. Trochę je przetrzymała, ale ostatnio brakowało jej doby. Po pracy pędziła do przedszkola odebrać córkę, która już dwa razy zmieniała grupę i w żadnej jej się nie podobało. Potem często do wieczora udzielała korepetycji z angielskiego, zostawiając dziecko pod opieką sąsiadki albo zabierając je ze sobą. Jej klientom nie bardzo odpowiadało, że przyjeżdża z córką, ale mała siedziała cicho, zajęta kolorowanką czy inną książeczką, więc trudno im było o uzasadnione pretensje. Do tego doszły niezliczone spotkania w bankach i oddziałach doradztwa kredytowego.

Klasówki ze średniowiecza sprawdzała pół nocy i teraz już była pewna, że jest to okres dziejów, który darzyła najmniejszą sympatią.

W klasie panował chaos. O ile na historii potrafiła utrzymać ciszę, o tyle na lekcji wychowawczej średnio jej to wychodziło. Jej czwartoklasiści raz w tygodniu uzurpowali sobie prawo do czterdziestopięciominutowego zajmowania się wyłącznie sobą: przepisywania prac domowych, jedzenia, grania w gry i tworzenia ambitnych statusów na Facebooku. Dzieciaki nie miały najbogatszych rodziców, ale nie zauważyła, by któreś nie przynosiło do szkoły komórki z nieograniczonym internetem.

Wpisała do dziennika temat dzisiejszej godziny wychowawczej: Czy jestem asertywny? i również postanowiła zająć się swoimi sprawami. Spojrzała na klasę.

– Czy ktoś może wejść na Trójmiasto.pl i poszukać mieszkań do wynajęcia?

Tego dnia Adam przyniósł do swojej „pracy” czajnik elektryczny. Postawił go na parapecie obok kaktusa, którego podlewał częściej niż to było konieczne (także melisą) i który zżółkł od tej nadgorliwości. Czajnik nie będzie mu już potrzebny w domu, bo postanowił oszczędzać (sprawi sobie tradycyjny, może czerwony albo niebieski), a tylko usprawni jego egzystencję w biurze, skąd nie będzie już musiał wychodzić nawet do kuchni i tym samym narażać się na bliskie spotkania z bardzo opalonymi osobnikami, dyskutującymi o tipsach, kaloriach i utleniaczach. Nastawił wodę na melisę i odpalił laptopa. Zapuścił w internecie ściąganie albumu z najlepszymi przebojami Elektrycznych Gitar. Miał go na swoim pulpicie po kilku minutach. Wybrał Spokój grabarza, a następnie opcję repeat. Z kubkiem ziółek rozsiadł się wygodnie w fotelu i przymknął oczy.

Obudził go telefon. Zdążył zakończyć rozmowę, a dzwonek rozbrzmiał po raz kolejny. Telefonowały osoby zainteresowane najmem pokoi w mieszkaniu Adama. Wczoraj pod wpływem niebotycznego rachunku za prąd dał ogłoszenie na kilku portalach i teoretycznie powinien się cieszyć z tak szybkiego odzewu. Tymczasem poczuł ból żołądka świadczący o tym, że sprawy przybrały niepożądany i zbyt gwałtowny obrót.

Wszyscy dzwoniący, a było ich w sumie troje, chcieli umówić się na dziś, więc po powrocie do domu Adam wziął się za porządki. Wymył i porządnie wyfroterował podłogi – szwedy o rzadkim czekoladowym odcieniu, zaścielił łóżko w sypialni, przykrywając je kapą w czerwono-czarne kwiaty i przyozdabiając dodatkowo złotymi jaśkami, wyczyścił lustra w łazience i przedpokoju, wyszorował cifem wannę, umywalkę i sedes, wymył płytki, wstawił zakupione po drodze czerwone goździki do wazonu, który od parapetówki czekał na debiut. Wyczytał w internecie, że kwiaty wpływają pozytywnie na potencjalnych najemców/kupców mieszkania.

Pierwsi zainteresowani zapowiedzieli się na 20. Ma więc czas, by poczytać kotce.

– Co dziś sobie życzysz do poduszki, diabelski pomiocie?

– Mraau. – Kotka weszła już Adamowi na ramię i spacerowała z nim po wypełnionym książkami gabinecie. Gdzie on je teraz wszystkie przeniesie?!

– Dawno nie czytaliśmy Puzo. To ten od Ojca Chrzestnego i Rodziny Borgiów – przypomniał kotce, na wypadek gdyby zapomniała. – Chyba że preferujesz coś mniej zawiłego? Jeśli tak, to polecam Dickensa. Co ty na to?

– Mraau.

– Masz rację. Nie ma co się dołować. Co my tu jeszcze mamy? – kontynuował monolog, wodząc wzrokiem po półkach. – O, proszę, coś w sam raz dla ciebie, chodząca agresjo: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. Kojarzysz sagę Larssona? A powinnaś, zakurzony ignorancie.

– Miaau – skomentowała kotka i postawiła uszy. W tej chwili zadzwonił domofon.

– Oho, pierwsi zainteresowani. Bądź miła.

– Mraau.

Adam wpuścił do mieszkania dwie studentki. Choć sam nie wiedział czemu, spodziewał się ułożonych dziewczyn o inteligentnym wyrazie twarzy. Tymczasem po jego przybytku rozglądały się dwie blondwłose skwarki. Dziewczyny były tak nienaturalnie opalone, że na pierwszy rzut oka można było dostrzec jedynie białka ich oczu oraz zęby.

Chciały wiedzieć, czy wolno palić w mieszkaniu i ile osób maksymalnie można zaprosić na noc. Wyraziły też nadzieję na zniżki, jako że biorą od razu dwa pokoje. Adam najspokojniej, jak tylko potrafił, poprosił, by opuściły jego mieszkanie.

Nie minęło 15 minut, a domofon rozdzwonił się ponownie. Niezupełnie doszedł do siebie po pierwszych gościach, kiedy otwierał drzwi kolejnym. Tym razem do mieszkania wkroczyła para z dwójką małych dzieci. Chyba zapomniał dodać w ogłoszeniu, że on także będzie dalej tu mieszkał. Jak można całą ferajną pchać się do czyjegoś domu? Facet miał rude włosy i takież same wąsy. Był niski i wątły. Kobieta – wyższa od niego i dużo bardziej tęga. Bachory od razu pobiegły do kota. Zanim się obejrzał, ciągnęły go po podłodze za ogon. Kotka miauczała i syczała. Wyszczerzyła zęby i w ostatniej sekundzie uchronił małe gnojki przed pogryzieniem.

Kobiecie nie podobały się półki z książkami i plazma blisko łóżka, a jej mężowi (konkubentowi?) zdjęcia w ramkach przedstawiające kulturę Chin.

Wyszli zniesmaczeni. Adam odetchnął.

Kiedy domofon rozbrzmiał po raz trzeci, chciał go zignorować i zapomnieć o pomyśle najmu, a zamiast tego skupić się na rzeczach z mieszkania, które może dobrze sprzedać. Domofon dzwonił natarczywie i Adam postanowił wpuścić intruzów. Najwyżej powie, że oferta jest już nieaktualna.

Do mieszkania weszła młoda kobieta z dzieckiem. Matka miała na sobie karmelowy płaszcz, niebieskie jeansy i brązowe oficerki. Mała była opatulona w czerwoną puchową kurtkę, szalik w kratkę, dziecięce sztruksy i kozaczki z wywiniętym futerkiem. Zanim przystąpiły do oglądania, zdjęły buty i ustawiły je przy szafce w przedpokoju. Adam poczuł wewnętrzny spokój.

– Ile książek! – zachwyciła się kobieta, gdy tylko przekroczyła próg gabinetu. Postanowił jej nie wyganiać. – O, czyta pan Davisa!

– Na razie przebrnąłem przez Boże Igrzysko i Europę. Zna pani?

– Oczywiście. Jestem historykiem z wykształcenia i z zamiłowania także. Nowych wydań, przyznam, nie czytałam. Kiedy studiowałam, dostępne były tylko wersje ocenzurowane.

– Mogę pani pożyczyć – Adam nie wiedział, czemu właściwie palnął takie głupstwo. Nigdy. Nikomu. Nie pożyczał książek. Jego znajomi mieli zwyczaj pożyczać i nie oddawać. W dodatku, jak podejrzewał, nigdy ich nie czytali, a jedynie chcieli udawać głupio-mądrych.

– Dziękuję. Chętnie skorzystam, jeśli oferta najmu jest jeszcze aktualna. – Kobieta miała przyjemny wygląd. Adamowi spodobała się jej naturalność. Ciemnobrązowe włosy, brązowe oczy, jasna cera, szczupła, ale niewychudzona sylwetka. Czy naprawdę w tych czasach normalne kobiety to gatunek na wymarciu?

– Jest aktualna. Interesują panią dwa pokoje? – Dopiero teraz przyjrzał się dziewczynce, która grzecznie stała przy mamie, z zaciekawieniem zerkając na kotkę, dla odmiany zaczepnie zezującą w stronę dziecka.

– Obecnie możemy sobie pozwolić tylko na jeden... Czy to jakiś problem?

– Nie, skąd! – Adam nawet się ucieszył, bo chociaż nie przepędził lokatorów, jak planował, zachował sobie jeden z pokoi.

– Kiedy chciałaby się pani wprowadzić? I do którego pokoju?

– Myślę, że do sypialni.

– Nie ma sprawy. Postaram się przygotować go jak najszybciej. Wyniosę część mebli. Zostawię tylko łóżko i szafę. Poszukam też klucza do tych drzwi.

– Idealnie! Podoba ci się, kochanie? – zwróciła się do dziecka.

– Mamusiu, a mogę pogłaskać kotka? – Mała miała widać co innego w głowie.

Adam wziął kotkę na ręce i podał dziewczynce.

– Tylko ostrożnie, bo gryzie i drapie.

Dziewczynka delikatnie głaskała kota.

– Jak ma na imię?

Adamowi przyszła na myśl Szkarłatna Ośmiornica.

– Jeszcze nie ma imienia. To kotka. Masz jakiś pomysł?

– Może Niutka?

– Niutka? Czemu nie?

I tak rozkapryszony małpiszon został Niutką, a Adam zyskał lokatorów za 700 złotych miesięcznie. Jeśli nie będzie jadł i płacił rachunków, do raty kredytu będzie mu brakowało tylko 350 złotych.

Rozdział II

Zniosła do samochodu ostatni karton. Po raz kolejny pogratulowała sobie kombi. Już tyle razy jej się przydał. Oby to był przedostatni raz. Wróciła na górę rozejrzeć się po mieszkaniu. Wolała niczego nie zapomnieć. Nie lubi się wracać. Poza tym miała jeszcze dobre pół godziny do przyjścia pana Franciszka. Chciała zwrócić klucze i odebrać zaliczkę za niewykorzystany miesiąc.

Usiadła na taborecie w małej kuchni i rozejrzała się dookoła. W sumie to nic jej się tu nie podobało. W życiu nie kupiłaby zielonej kuchni. Jeszcze te niebieskie płytki na ścianach! Takie połączenie kolorów zniosłaby jedynie w łazience. Swoje mieszkania miała zaplanowane w najmniejszym detalu. Od paneli na podłodze po kolor zastawy stołowej.

Postanowiła wstać i zajrzeć w każdy kąt. Pod łóżkiem, gdzie, jak jej się zdawało, odkurzyła dokładnie, znalazła jeszcze jeden kawałek układanki i dwa klocki lego. Wyrzuciła je do śmietnika po zlewem, w którym wymieniła właśnie worek. Trudno, nie będzie idealnie czysty. Zajrzała też za okropne meble i wtedy coś jej błysnęło. Nie mogła dosięgnąć ręką, więc włożyła w szczelinę kij od szczotki. Przyciągnęła maleńki przedmiot do siebie. Okazał się nim złoty pierścionek. Zaczęła wkładać na kolejne palce. Pasował tylko na serdeczny. Gdyby była zabobonna, uznałaby to za dobry znak. Tymczasem schowała znalezisko do kieszeni.

W samą porę odłożyła szczotkę na miejsce – do małej komórki na akcesoria do sprzątania – gdy przyszedł właściciel.

Znów miał godną pożałowania minę. Nie patrząc na Agnieszkę, wręczył jej kopertę. Oddała mu klucze.

– To chyba wszystko – burknął, obserwując własne buty.

– Tak. W przypadku korespondencji...

– Zadzwonię, zadzwonię – zapewnił gorliwie.

– To ja już będę się żegnać. Do zobaczenia, panie Franciszku. Proszę pozdrowić żonę -wyciągnęła rękę do zakłopotanego mężczyzny. Wtedy o czymś sobie przypomniała.

– Znalazłam właśnie. To pewnie żony. – Wyjęła z kieszeni złoty pierścionek.

Pan Franciszek wziął biżuterię do ręki i obejrzał dokładnie.

– To nie żony. Pewnie poprzedniej lokatorki. Niech pani sobie weźmie – zaproponował nieśmiało.

– Nie, w żadnym wypadku. Niech żona zdecyduje, co z nim zrobić. Do widzenia!

Agnieszka i niespełna 4-letnia Ania przeprowadziły się do Adama tydzień po oględzinach. Miały ze sobą dwie duże walizki i dwa plecaki: jeden normalny, drugi dziecięcy. Książki, meble i inne sprzęty, jak poinformowała Adama nowa współlokatorka, znalazły przechowanie w wynajętym od znajomych strychu.

Rozpakowały rzeczy do szafy trzydrzwiowej, która stała w sypialni. Adam przeniósł swoje ubrania do komody w gabinecie.

Wieczorem, kiedy lokatorka położyła zmęczoną wrażeniami dziewczynkę spać, zaproponował drinka w gabinecie.

Podsunął Agnieszce swoje krzesło biurowe, a sobie przyniósł kuchenne.

– Z daleka się przeprowadzałyście? – zapytał, stawiając na biurku dwie szklanki, colę i tonik. Wcześniej podsunął średnio wyposażony barek-globus na kółkach, w którym znalazła się butelka johnniego walkera oraz pół flaszki ginu. Pozostałości po ostatnich gościach, czyli mniej więcej sprzed pół roku.

– Nie. Można powiedzieć, że mieszkałyśmy po sąsiedzku. – Usiadła wygodniej i wreszcie zaczęła patrzeć na Adama. Wcześniej sprawiała wrażenie skrępowanej. – Właściciel naszej stancji miał co do niej inne plany i musieliśmy szukać czegoś nowego. Wynajmowałyśmy kawalerkę.

– To trochę wam będzie ciasno teraz. – Przygotował Agnieszce gin z tonikiem, a sobie whiskey z odrobiną coli.

– Muszę przyoszczędzić. Staram się o kredyt – westchnęła i upiła drinka.

– Nie za mocny?

– Nie, w sam raz.

– A gdzie pracujesz?

– Uczę historii i angielskiego w podstawówce.

– O, to fajnie! Robisz to, co lubisz – stwierdził Adam, mimo że nie pozazdrościł przebywania z tępym motłochem.

– Lubię historię, ale nauczanie młodzieży, która ma gdzieś ciebie i twoje wywody, nie jest najbardziej satysfakcjonującym zajęciem na świecie. Jeśli już uczyć, to na wyższej uczelni.

– Co więc stoi na przeszkodzie?

Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z głupoty, jaką palnął. Tak jakby sam miał wspaniałą pracę, którą podjął z pełną świadomością o własnym rozwoju i realizacji marzeń.

– Sorry, to głupie pytanie – zreflektował się, ale Agnieszka przerwała mu machnięciem ręki.

– Nie, w porządku. Przymierzam się do doktoratu. Kompletuję opublikowane artykuły, no i zbieram pieniądze. Wcześniej wiele lat pracowałam w marketingu Cos-Medu.

– Naprawdę?! To świetna firma! Dlaczego już tam nie pracujesz?