List do Krzysztofa - Stanisław Turowski - ebook + książka

List do Krzysztofa ebook

Stanisław Turowski

0,0

Opis

Krzysztof jest adresatem listu – publicystycznego eseju – w którym autor dzieli się swoimi przemyśleniami i spostrzeżeniami na różnorakie tematy dotyczące Polski i Polaków, bardzo czasem od siebie odległe. Porusza sprawy polskiej sceny politycznej, gospodarki, finansów, kultury i religii. Wypowiada się o służbie zdrowia, emeryturach, rynku pracy, bezrobociu, biedzie; nawiązuje do niedawnych wydarzeń społecznych, kulturalnych, socjologicznych. Odnosi się również do kondycji książki, rynku edytorskiego, czytelnictwa oraz bycia pisarzem.

Stanisław Turowski. Rocznik 1945. Z zawodu nauczyciel. Członek Polskiego Stowarzyszenia Nauczycieli Twórczych, publicysta. Debiutował literacko opowiadaniem „Przepych” w „Nadodrzu” (1974). W jego dorobku znajdują się książki takie jak: „Belferska miłość” (1998), „Adres Pana Boga” (2002) czy „Notatki z kraju szczęśliwości” (2010), a także około 3 tysięcy różnych tekstów prasowych oraz kilkadziesiąt felietonów radiowych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 130

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

Drogi Krzysztofie…

 

 

Wciąż jestem pod wrażeniem spotkania z Tobą. Po dwudziestu trzech latach… Słyszę nadal stukot kół zwalniającego pociągu. Szkoda, że wtedy musiałeś wysiąść w Głogowie. Kilka godzin jechaliśmy w tym samym wagonie w sąsiednich przedziałach. Gdyby nie dobry traf – równocześnie potrzebowaliśmy się odświeżyć, wyjść do okna…

Ledwie dotknęliśmy wspomnień sprzed ćwierćwiecza, rzucając SMS-owymi skrótami dotyczącymi naszych rodzin, studiów, pracy. Krzysztofie, nie rozpraszałeś swojej energii. Zastępca burmistrza – to jest coś…

Słowa połykaliśmy zachłannie… Tyle tematów zostało niedokończonych. Jakimi ludźmi jesteśmy dzisiaj? Przyrzekliśmy opowiedzieć sobie w listach… Ja czynię to teraz jako pierwszy, zgodnie z naszą umową. Przy biurku usiadłem niemal natychmiast po wejściu do domu.

Z klawiaturą grałem z pasją, bo widziałem, iż pisanie tego listu pozwala mi inaczej, uważniej spojrzeć na siebie i na świat. Retrospektywnie oraz w odbiorze wyznaczonym przez aktualia. Przepraszam za chaos rozważań i strzępki myśli.

Chcę Ci, Krzysztofie, zaprezentować możliwie szeroką panoramę zagadnień, oszczędzając jednocześnie Twoje godziny. No i zadeklarowałem, że ten pierwszy list będzie – w przygotowaniu – dwutygodniowy. Wyjmuję z duszy to, co się akurat przebija na ekran. Widzę – podobnie jak wtedy w pociągu – kawałki zdarzeń, treści, problemów.

To swoisty raport z codziennego życia szarego belfra. Ciekaw jestem, jak teraz ocenisz moje postrzeganie rzeczywistości. Dawniej rzadko się w swoich opiniach zgadzaliśmy. Te nasze nocne spory, dyskusje do samego rana, niekiedy argumentowane latającymi zeszytami. Ale dosyć wprowadzenia.

Cierpliwości. Zaczynamy. Od stąpania po ziemi – jak lubiłeś podkreślać.

 

 

Sztandarowe hasło nowego (starego) kapitalistycznego ustroju. Firma. Mała, średnia. Obiekt uwielbienia. Ogólnie biorąc. Ujmując rzecz szczegółowo – czasem przekleństwo. Gdy pracownikowi wyrządza krzywdę. Zjawisko firmy u nas zostało wykreowane w ostatnich dwudziestu latach w nowym (starym) naszym kapitalizmie. Zdaje się niekiedy, że słowo „firma” wyparło ze społecznej powierzchni pojęcie „patriotyzm”. Kult firmy to bodaj największa religia… Coraz śmielej współistnieje z chrześcijaństwem (ponad miliard wyznawców) i z islamem (blisko miliard wyznawców). Ze względu na konieczność kontaktów gospodarczych hasło „firma” podbija obszary wszystkich kontynentów. Możliwe jest szkodzenie firmie przez jej właściciela. W uszach laika brzmi to… Ale i ma swoje uzasadnienie. Zakłócanie wspomnianego porządku ściąga na winnego konsekwencje prawne.

 

 

Podatki. Rzecz fundamentalna w cywilizowanych krajach. Obywatele, proporcjonalnie do posiadanych zasobów (finansowych, nieruchomości), składają się do jednej państwowej kasy, żeby w ten sposób zgromadzonymi środkami tworzyć warunki do realizowania inwestycji służących społeczeństwu czy lokalnym wspólnotom; żeby finansować (dofinansowywać) administrację państwową oraz samorządową, siły zbrojne, policję, system wymiaru sprawiedliwości, opiekę zdrowotną, oświatę, kulturę, główne połączenia komunikacyjne. Podatków państwu nigdy nie jest dość. Specjaliści od finansów co rusz wymyślają sztuczki, jak z kieszeni obywatela wyciągnąć maksymalnie dużo. Trzeba czuwać, żeby wymagania rządowe w tej mierze nie były dla gospodarki i instytucji zbyt wygórowane, bo wtedy dochodzi do szkodliwych wstrząsów finansowo-ekonomicznych, względnie do groźnych niepokojów społecznych. Jest jeszcze sporo niewykorzystanych możliwości „podatkodajnych”, na przykład: opłaty za zamieszkiwanie (także „hotelowe”, turystyczne) na obszarach o szczególnych walorach uzdrowiskowych, klimatycznych, ustanowienie specjalnego podatku od osób rozwodzących się, poczynając od drugiego rozwiązania małżeństwa. Niemałe podatki wypływałyby z tytułu aktywności seksualnej (nie byłoby większego technicznego problemu z wprowadzeniem odpowiedniego systemu rejestracji i egzekwowania należności), przydałby się podatek od drogiej odzieży (z samochodami to jest załatwione) i innych luksusów. Człowiek może posiadać atrakcyjne auto, ale niekoniecznie atrakcyjne szpanersko; może mieć mieszkanie wielopokojowe, lecz niekoniecznie obszerne pałace. Najbogatsi i najzdolniejsi zadowolić by się mogli bajecznymi apartamentami wynajmowanymi od państwa. Chyba największy kłopot w tym, żeby owe transakcje nie przysparzały obywatelom uciążliwych formalności. Fortuny powyżej kilku milionów na rodzinę właściwie pozwalają spełnić wszystkie marzenia, więc część tego ogromnego majątku mogłaby przechodzić na konto państwa do racjonalnego zagospodarowania w interesie ogółu społeczeństwa. Ludzie o skromniejszych dochodach nie są przez fiskusa rozpieszczani. Nawet prywatne pożyczki powyżej pięciuset złotych już powinny być – zdaniem speców od fiskusa – jakoś kontrolowane. W sumie system działa tak, że szary podatnik staje się łatwy do wykorzystania, skarcenia. Przepisów i interpretacji jest dostatecznie dużo, żeby…

Według obiegowego powiedzenia nikt nie lubi płacić podatków. Stąd szukanie możliwości wykiwania fiskusa, żeby nie pożywił się za bardzo naszym portfelem. Jeśli chwyt okaże się udany, to powód do dumy. Z tym że wtedy bardziej naturalne jest zadowolenie wśród osób zamożnych. Tu w grę wchodzą znaczące kwoty.

Gdy obywatel zamożny skutecznie unika płacenia podatków, a biedny go za to podziwia, wówczas proletariusz śmieje się sam z siebie. Wszak nieodprowadzenie należnego podatku, czyli pieniędzy do wspólnej społecznej kasy, to mniej środków państwowych na różne formy pomocy ludziom biedniejszym, mniej środków na ochronę zdrowia, na oświatę, na ważniejsze linie komunikacyjne, na drogi lokalne. Jeszcze inaczej mówiąc: oszukiwanie fiskusa to oszukiwanie społeczeństwa, szczególnie tej biedniejszej jego części.

Ambicje. Estetyka. To potrzeby bardzo silne. Tak jak łaknienie władzy i dominacji nad innymi. Żeby je zaspokoić, trzeba było wymyślić pieniądze. Ale srebrniki nie są wartością najwyższą. Stanowią tylko narzędzie… Człowiek bardzo bogaty nie zadowala się tym, co już posiada, wielkimi sumami. Pragnie pieniędzy więcej i więcej, żeby z powodu zgromadzonych piramid talarów podziwiano go, otaczano szacunkiem.

 

 

Na ulicach wielkich miast europejskich i amerykańskich zbierają się fale społecznego buntu. Rosną rzesze bezrobotnych. Coraz liczniejszym rodzinom bieda zagląda do domów. Powstają coraz większe przepaści między bogatymi i nędzarzami. Przy tym nawołuje się do wyrzeczeń ludzi, którzy już nic prawie nie mają. Przyciskają do siebie ostatnie resztki godności. Gdyby miliarderzy podzielili się z biedakami chociaż milionami, zwiększyłaby się masowa wymiana handlowa. Wyszłyby w świat nowe zamówienia na produkcję różnych artykułów przemysłowych i żywnościowych. Zniknęłaby plaga głodu i niedosytu. W naszym kraju, gdyby najzamożniejsi, powiedzmy o dochodach większych niż sześć–siedem tysięcy złotych miesięcznie na osobę, zrzekli się przykładowo na okres pół roku jednej trzeciej albo jednej czwartej swojego wynagrodzenia (dochodów), a środki w ten sposób zgromadzone przekazali do dyspozycji rządu z przeznaczeniem na pobudzenie gospodarki, Polska byłaby pogodniejsza, nie wypychałaby swoich synów i córek za granicę, żeby szukali sobie zarobków starczających na podstawowe utrzymanie. Ale przedsiębiorcy bardzo bogaci i bogaci raczej nie są zachwyceni uszczuplaniem swoich fortun. Nie sami, lecz ustami doradców, profesorów komunikują, że ich „datki” wbrew pozorom i tak problemów kraju nie załatwią. Zależy, kto liczy – można tu zauważyć. Każdy argument na obronę posiadania jest dobry. Nie po to ktoś, często bardzo ryzykując, gromadził „skarby”, żeby je teraz rozdawać i jeszcze przy tym pozować na charytatywną radość. Trzeba godziwie podwyższyć płace minimalne. Sensownie by było owo najniższe wynagrodzenie uzależnić od wykształcenia; powiedzmy: z ukończoną szkołą zasadniczą zawodową – wynagrodzenie najskromniejsze, atrakcyjniejsze dla osób z wykształceniem maturalnym, najatrakcyjniejsze pobory dla absolwentów uczelni, od licencjatu poczynając. Oczywiście z szansą inkasowania wyższego wynagrodzenia, w każdym z poziomów uposażenia, zależnie – głównie i wyraźnie – od osiąganych wyników. Byłaby też wtedy motywacja do solidniejszego przykładania się młodzieży do nauki.

Na Cyprze, pod wpływem zrozpaczonego społeczeństwa, prezydent obniżył swoją pensję o dwadzieścia pięć, a pensje ministrów o dwadzieścia procent. Nie jest to pułap oczekiwań ludzi zagrożonych biedą, ale świadczy o woli porozumienia. Nie idzie tu o praktykowanie zasad rewolucyjnych. Wtedy wszyscy byliby stratni.

 

 

Niektórzy teoretycy ekonomiści, eksperci i doradcy rządowi przestrzegają przed populistycznymi, według nich, rozwiązaniami. Na przykład są zdecydowanymi przeciwnikami nawet tymczasowego (dobrowolnie ustalonego) podzielenia się najzamożniejszych swoimi fortunami. Twierdzą, że pieniądz i rynek sam wszystko wyreguluje. Przywołują w tym momencie widmo budowanego socjalizmu, praktyki okresu PRL-u. Mają sporo racji, ale nie do końca (przepraszam za moje amatorskie proste opinie). Rzetelność naukowa (albo etyczna) tych autorytetów nie wygląda przekonująco choćby dlatego, że ani jeden z reprezentantów wspomnianych przeciwników „populizmu” nie zadeklarował intencji ewentualnego uszczuplenia swojego konta na rzecz dobra ogólnego. Ochoczo natomiast wypuszczają się na obszary domniemanych procesów gospodarczych w przyszłości, z perspektywą kilku dziesiątek lat. To jest taktyka bezpieczna. I dodaje autorytetu. Niektórzy specjaliści od ekonomii zdają sobie sprawę, jakie błędy wcale nie tak dawno popełnili. Cóż, za forsowanie, także praktyczne, chybionych teorii nie ponosi się odpowiedzialności. Najwyżej – o ile już… – następuje przesunięcie na inną synekurę.

Piewcy „wolności” gospodarczej udają, że na przykład sprawy Cypru czy Grecji nie ma. Gdy jednocześnie ani władze Cypru, ani kierownictwo Unii Europejskiej bynajmniej nie zachowują milczenia w sprawie kryzysu. I kiedy na tej rajskiej (i nieszczęsnej) wyspie parlamentarnie zablokowano lub ograniczono funkcjonowanie kont bankowych.

Cypr to bolesna lekcja dla ludzi zamożnych, dla tych, co modlą się do mamony i w niej jedynie widzą największą potęgę. Chyba pierwszy raz w dziejach naruszone zostało na olbrzymią skalę zaufanie do banków. Okazało się, iż mogą one zablokować tłuste konto, mogą rozporządzać pieniędzmi właściciela, mogą odmówić ich wypłacenia. Czyli w zasadzie to otwarta droga do kradzieży bajońskich sum. Własność więc nie jest święta… Stąd idzie również pociecha dla ubogich: finansowe rekiny też można przestraszyć.

To gremia przywódców politycznych podejmują kluczowe decyzje, któremu bankowi, któremu państwu dać walutowe wsparcie. Wielka finansjera, po cypryjskich doświadczeniach, już nie czuje się absolutnie niezależna.

 

 

Dużą popularnością cieszą się telewizyjne kursy i programy kulinarne. Może również dlatego, że porywają widzów w bliski im świat sztuki kulinarnej. Idzie się nauczyć tak wielu rzeczy; powstaje wrażenie, że zapełnianie stołu smakołykami nie jest aż takie drogie. Poprzez tę konsumencką wspólnotę niejako trafia się do grona gwiazd ekranu. I żyje się prawie na takim samym poziomie… Zniwelowana zostaje złość, świadomość pustawego portfela, zerowy wynik wizyty w pośredniaku. Z czysto handlowego punktu widzenia – nie jest obojętne, jakie reklamy nadawane są w sąsiedztwie kulinariów. Apetycznym posiłkiem łatwo zatrzymać kogoś przy stole. Zjeść coś smacznego lubi każdy, bez względu na wykształcenie, na status społeczny. W trochę innym znaczeniu – stół jednoczy, prowadzi do zgody. Zatem – nie na ulicę, z krzykiem, transparentami. Sprytnie pomyślane. Na media prawie zawsze można liczyć.

 

 

Prognozowanie – w ekonomii i zjawiskach atmosferycznych – bywa zwodnicze. Specom pracującym w tych dziedzinach przydaje się skromność. Nie trzeba dużego dorobku naukowego, by przepowiadać na najbliższe dni deszcz, gdy przez ostatnie trzy tygodnie panował upał. Niekoniecznie trzeba być utytułowanym ekonomistą, mieć do pomocy grupę współpracowników, badaczy, żeby wiedzieć, iż przed świętami na warzywniaku wszystko jest droższe.

 

 

Politycy. Nie powinni – tak samo jak bankowcy – czuć się bezgranicznie „suwerenni”. Zatrudnienie dają im wyborcy. Społeczeństwo wynajmuje sejm do zajmowania się najważniejszymi problemami narodowej wspólnoty. W przypadku rażących słabości głównych organów państwa owo społeczeństwo może, nawet przed czasem, wynająć sobie inną ekipę parlamentarną do prowadzenia kraju. Dygresja z codzienności: opiekowanie się samochodem zlecamy firmie, która to robi należycie. Szef kiepskiego warsztatu zwala winę na fabrykę, na poprzedniego mechanika.

Pośrednio, przez parlamentarzystów, obywatele mają wpływ na styl i efektywność pracy urzędów najwyższego szczebla. O skuteczności władzy, wszelkiego autoramentu, w wielkiej mierze decydują szefowie pionów administracyjnych, zatrudniani nie w wyniku masowego głosowania.

Tu w grę wchodzą specyficzne subtelności. Analizowanie ich nie jest jednak zadaniem tego raportu.

Do społecznej świadomości powoli przebija się pomysł wprowadzenia specjalnej emerytury dla byłych posłów i senatorów. Jedno z uzasadnień: coraz bardziej oporne problemy ze znalezieniem zatrudnienia. Niekoniecznie były parlamentarzysta musi być atrakcyjny dla pracodawcy, z różnych powodów. Na przykład obawy mógłby budzić kilkuletni brak czynnego kontaktu z zawodem, wygórowane oczekiwania płacowe. A to duży kłopot, gdy rozstający się z sejmem polityk nie ma konkretnego zawodu, wykształcenia ani doświadczenia.

 

 

Starość. Mało interesujący okres życia człowieka. Swoje ostatnie dni można spędzać wśród rodziny, wśród bliskich, dzieci, wnuków albo w domu pomocy społecznej, w ośrodku spokojnej starości. W placówce państwowej lub prywatnej. Zdarza się, iż w opuszczeniu, w samotności, na ulicy. Jak kto sobie zasłużył, często słyszymy. Nieraz fakt, że ktoś trafia do domu starości, nie świadczy o tym, że źle wychował dzieci i te nie chcą go, kiedy najbardziej potrzebuje pomocy. Z reguły taką sytuację wymuszają warunki życiowe. Trzeba pracować, żeby jakoś sobie radzić. Dwoje małżonków czynnych zawodowo, niskie stawki wynagrodzeniowe nie pozwalają na to, by zięć czy córka pozostawali w domu i opiekowali się rodzicami. Wolą dopłacać, odwiedzać… Dobrze, że miejsce w placówce załatwione. Zdarza się w niektórych domach dla osób starszych, że pensjonariusze są traktowani nieodpowiednio, nawet bestialsko. Dyrektorzy to „schronisko” postrzegają jako możliwość zdobywania dodatkowych pieniędzy. Starsi ludzie cierpią, nieraz miesiącami, latami. Brak stosownego nadzoru powoduje poczucie bezkarności wśród personelu, a przede wszystkim zaniedbania następują z winy kierownictwa. Urzędnicy odpowiedzialni za taki stan rzeczy rozgrzeszają się, że każdy ma starość, jaką sobie wypracował. Nakłady finansowe w pierwszej kolejności kieruje się do osób młodszych. I tu widać niczym na dłoni, że zamożnym lżej. Trafiają do lepszych ośrodków. Traktowanie ludzi starszych, zazwyczaj też schorowanych, jest miernikiem kultury tych, którzy powinni…

 

 

Papież Franciszek wywołał spore zamieszanie. Nawet ludzie bardzo krytycznie nastawieni do Kościoła są ostrożni w swoich opiniach. Nowy szef Watykanu już pierwszymi gestami swojego władztwa zaskarbił sobie powszechną życzliwość. Rasowy jezuita, podejrzewany o kontakty z dość popularną w jego ojczyźnie teologią wyzwolenia – postępowym (niektórzy uważają, że lewicującym) nurtem katolicyzmu.

Papież wyraźnie deklaruje się po stronie ubogich, chorych, niepełnosprawnych, wykluczonych. Interesują go placówki opieki społecznej, więzienia. Nie przywiązuje wagi do dóbr doczesnych. Ubiera się bardzo skromnie. Prawdziwy zakonnik. Do takich przekonań i takiego stylu życia najwyższego kapłana wielu hierarchom, księżom i katolikom świeckim trudno będzie się przyzwyczaić. Czy wszystkim starczy siły, żeby w sobie coś praktycznie zmienić?

Dzisiejszy następca św. Piotra bardzo dowartościował słabszych. W ten sposób zjednał sobie zapewne miliony bliźnich z niższych stref społecznych. Czy najbogatsi i możni tego świata też z entuzjazmem słuchają słów „dziwnego”, „innego” najpierwszego duszpasterza? Oni także coś zyskują już od początku. Na miliony upokorzonych promieniuje ufność i spokój. Czy Franciszkowi starczy konsekwencji, a może i determinacji, żeby realizować zapowiedziane hasła religijne, społeczne i polityczne? (Czymże jest pochylenie się nad biednymi? wezwanie do dzielenia się…?)

Wielu ludzi snuje przypuszczenia, jak papieską filozofię ubóstwa zinterpretują kapłani i wierni Kościoła katolickiego w Polsce. W świetle najnowszych zdarzeń, które kierują uwagę świata na Watykan, życie religijne w naszym kraju nie wygląda idealnie. Polak katolik jest chrześcijaninem głównie formalnie. Jego religijność to przede wszystkim chrzest, komunia, bierzmowanie, ślub, pogrzeb, udział we mszach, różnych nabożeństwach, zbiorowych modłach, czyli to, co na pokaz. Gorzej jest z praktyczną postawą wobec bliźnich. Nawet ci katolicy, którzy są majętni, nie przesadzają z dobroczynnością. Na ogół nie odmawiają pomocy biednym, ale czynią to nieraz symbolicznie, choć w sposób widoczny. O ile już, to wolą przy tym błyszczeć. Ktoś na tacy położy dziesięć złotych (zarabiając dwa tysiące złotych), a ktoś inny da więcej, bo zarabia kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. W tym drugim przypadku trudno powiedzieć, że mamy do czynienia z autentycznym wysileniem się, gdy idzie, powiedzmy, o zbiórkę na leczenie dziecka. Ale sumienie w porządku: gest dobroci wykonany.

Stolicy Apostolskiej pod nowym przywództwem przyjdzie się pewnie zmierzyć z problemem samobójstw. To wielka sprawa moralna i ekonomiczna. Człowiek nie ma wpływu na to, że się urodził, ale powinien móc decydować, czy swoje życie przerwać. Tym bardziej gdy jest zniewolony ogromnym i długotrwałym cierpieniem. Zdarza się, że ktoś chce ulżyć bliskim, którzy pomagają mu w wielkich wyrzeczeniach. Ludzi biednych nie stać na zatrudnienie opiekuna domowego dla chorej osoby, nie stać na lekarstwa, na usługi komunikacyjne. Państwo i Kościół są przeciw samobójstwom i eutanazji. Jeszcze w tle niżu demograficznego (pod względem liczby urodzeń jesteśmy w Europie prawie na ostatnim miejscu). Może też pojawia się obawa, że przyspieszanie śmierci trudno by było kontrolować… A z drugiej strony – owszem, państwo troszczy się o rodziny wielodzietne, potrzebujące dużego wsparcia, ale daleko jeszcze do radykalnej poprawy sytuacji w tym względzie. Człowiek niewidzący szans rozwiązania swoich problemów, ambitny, czasem chce odejść z naszego pięknego świata na ustalonych przez siebie warunkach. Nie chce być ciężarem dla bliskich, dla państwa, dla społeczeństwa. Czy to jest niegodziwość? W przypadku eutanazji rzecz powinna się odbywać według odpowiednich procedur wykluczających nieuprawnioną ingerencję osób trzecich. Samobójca nie potrzebuje żadnych uzgodnień. Jako wolny człowiek ma prawo wyboru… Z upływem lat społeczeństwa są coraz bardziej wyrozumiałe dla ludzi demonstrujących w ten dramatyczny sposób jakiś protest wobec rzeczywistości. Zdarzyć się mogło, że ktoś z nas nie zrozumiał wołania o pomoc. Czy można zapobiegać? Tak – można poprawiać ten świat, zaczynając od siebie i najbliższego otoczenia.

W ciągu nieodległych lat Kościół skompromituje się lub umocni. Papież Franciszek wziął na siebie wielką, historyczną odpowiedzialność.

 

 

Kapitalizm. Jego znamienne zaklęcia. Sukces, awans, kariera. Czy na tej drodze z dobrocią daleko można zajść? Da się unikać wrogości, wyścigu szczurów, krzywdy, niesprawiedliwości, psucia stosunków międzyludzkich? Da się ocalić godność osoby, człowieka? Starczy nadziei?

 

 

Humaniści. Zbierają coraz boleśniejsze cięgi. Niejednokrotnie traktowani są jak zaraza. Zbyteczna przypadłość społeczeństwa. Prawie dla wszystkich brakuje miejsc zatrudnienia, dla absolwentów uczelni kierunków humanistycznych tym bardziej. Wmawia się im (oraz opinii publicznej), że swego czasu podjęli błędną decyzję o zdobyciu wykształcenia. Gdyby ukończyli kierunki techniczne… Ale przecież wiadomo, iż obecnie inżynierowie też nie zawsze znajdują pracę. I bywa, że zasilają szeregi bezrobotnych, na przykład wskutek likwidacji przedsiębiorstw.

Jakby