Larwy lumpenproletariatu - Anna Filipiak-Hasior - ebook

Larwy lumpenproletariatu ebook

Anna Filipiak-Hasior

4,3

Opis

Larwy lumpenproletariatu” Anny Filipiak Hasior to powieść obyczajowa, która w sposób humorystyczny, a czasem ironiczny ukazuje mentalność naszego społeczeństwa, myślenie stereotypami oraz bardzo głęboko zakorzenione uprzedzenia. To pewnego rodzaju rozliczenie się autorki z kilkuletnią pracą za ladą, wnioski wyciągnięte po obserwacji ludzi przewijających się w tamtym okresie przez sklep, jak i jego okolicę. To także spostrzeżenia dotyczące lokalnej społeczności od tej drugiej, brzydszej strony: meliniarzy, zbieraczy złomu, żebraków.

Główni bohaterowie tej powieści to rodzina gnieżdżąca się w mieszkaniu pewnego blokowiska: Grażyna, jej dorosły już syn, córka z zięciem i wnuk. Zabawnie, ale też w dosadny sposób zostało przedstawione zwykłe życie tych ludzi, ich problemy, niezaradność, namiętności oraz potrzeba wyrwania się ze środowiska. Grażyna jest łącznikiem między różnymi warstwami społecznymi z racji wykonywanego zawodu i kręgu posiadanych znajomych. Zakompleksiona, marząca o miłości i ponownym wyjściu za mąż, bardzo chce awansować w hierarchii społecznej. Tego samego pragnie dla swoich dzieci. Jednak wizja lepszego życia często zostaje zepchnięta na boczny tor, bo teraźniejszość to walka o byt i przetrwanie.

Książka dowcipnie, a jednocześnie bezpruderyjnie ujmuje temat krawędzi patologii społecznej. Tytuł wywołuje często uczucie obrzydzenia, ale czytając tę powieść, takie właśnie emocje mogą towarzyszyć czytelnikowi względem bohaterów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 532

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (8 ocen)
5
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Anna Filipiak-Hasior "Larwy lumpenproletariatu"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2014 Copyright © by Anna Filipiak-Hasior, 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Arkadiusz Woźniak INFOX e-booki Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok Zdjęcie okładki: © Fotolia – bzyxx; Fotolia - Vitalii Hulai; Fotolia - boule1301 Korekta pobieżna: Paweł Markowski

ISBN: 978-83-7900-300-6

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242 02 02, kom. 665-955-131

wydawnictwo.psychoskok.pl

Anna Filipiak-Hasior
Larwy
lumpenproletariatu
Wydawnictwo

Wszelkie

- Trzeba wstawać, trzeba wstawać.... – telepało się ciągle Grażynie w głowie.

- Kurczę, jeszcze ciemno, znowu muszę po omacku do kibla. Dobrze, że chociaż neony tego sklepu z naprzeciwka rozświetlają trochę pokój – mruczała pod nosem.

- Kurde, jaka jestem połamana. Kaleka już chyba ze mnie. Jak się poruszam, to może przejdzie – jęczała dalej. Doczłapała do łazienki. Zostawiła drzwi otwarte, aby jakieś kontury sedesu i umywalki rozpoznać. Symbolicznie ochlapała się wodą z mydłem. Palić się jej strasznie chciało, ale papierosów nie miała.

- Może ten gnojek Jasiek będzie miał – pomyślała Grażyna i ostrożnie poczłapała do pokoju syna.

W maleńkim pokoiku, w którym mieściło się łóżko i miniaturowa meblościanka, spał w najlepsze chudy chłopak. Grażyna podniosła rzucone w kąt dżinsy i po omacku obszukała je, aż natrafiła w kieszeni na zmiętoloną paczkę po papierosach.

- Kurwa, nie wyrobię, jak się nie sztachnę – rozpaczliwie pomyślała Grażyna. Jednocześnie coś jej zatulało pod palcami w paczce po papierosach.

- Jest, jest. Upalony ogryzek, ale jest! – Czuła się prawie szczęśliwa. Wycofała się po cichu do kuchni, zapaliła od zapałki peta i z lubością zaciągnęła się znaleziskiem.

- Kurde, mogę nie jeść, mogę nie pić, ale papierocha muszę mieć – wymamrotała pod nosem.

- Kurde, co on za świństwo pali! Gorzkie... no ale i tak dobre. Paliło się gorsze.

- Puszczając dym nosem pomyślała, że do pełni szczęścia przydałaby się jej jeszcze kawusia. Grażyna wiedziała, że kawa jest gdzieś schowana w szafkach kuchennych przez jej córkę, ale że Marzenka z zięciem gospodarowali się jakby osobno, to nie chciała im tego ruszać. Poza tym, wyłączyli w chałupie prąd za nieopłacone rachunki, więc i tak nie było w czym wody zagotować. Grożą im też eksmisją, jak nie uregulują czynszu i jeszcze tam czegoś, jest jednak przecież zima, to i tak im nic nie zrobią. Ale oprócz niej, to się chyba nikt tym nie przejmował. Dlatego, że to jej mieszkanie. Syn ma wielkie plany, ale na razie to tylko się niby uczy i w tym roku robi maturę. Z technikum przepisał się do liceum zaocznego i chodzi w weekendy. Co robi cały tydzień? Mówi, że ostro kuje, ale Grażyna podejrzewa, że bardziej się gdzieś szlaja po okolicy z tą nową dziewczyną. No ładna dziewucha, taka trochę pyskata, wygadana. Uczy się na fryzjerkę. Jasiek chyba się zakochał, bo coś wspominał o żeniaczce jak tylko szkołę skończy. Córa z mężem mieszkają u niej od początku. Zięć Kazik to dobry człowiek. Ma stałą pracę, nie pije, nie pali. Tylko jakiś taki dziwny, osowiały. Ani z nim pogadać, ani usiąść i pośmiać się. Taki mruk. Marzenka jednak wpatrzona w niego jak w obrazek. Co sobie tam uzgodnią razem w pokoju, to się tego później trzymają. Zrobił jej dzieciaka, no i zepsuł karierę. Kazik to robol, ciężko pracuje, nadgodziny robi, więcej go nie ma w chałupie niż jest. I co Marzenka w nim widziała? A tak dobrze się uczyła. Skończyła liceum i zrobiła licencjat z socjologii, ale już ledwo, ledwo, bo z brzuchem łaziła. No i siedzi teraz w domu i dzieciaka chowa. Ale wnuk Michaś opowiada, że mamunia tylko telenowele ogląda.

- O mama! – W drzwiach kuchni pojawiła się w neonowej poświacie postać córki. – Znowu nasmrodziłaś papierosami. Najpierw coś zjedz, a później pal. I nie w domu!

- Dobra, dobra. Nie zrzędź tyle, bo dzieciaka obudzisz – odburknęła Grażyna wyrwana ze swoich myśli.

- Słuchaj mama, poszukaj ten papier z zaległymi rachunkami za prąd. Kazik wróci dzisiaj wcześniej, to załatwi tę sprawę z elektrycznością. Przecież dzieciak musi mieć widno. I bajek oglądać nie może. Ale to już ostatni raz Kazik będzie płacił za was rachunki.

- Co za nas, co za nas! Mnie nie ma cały dzień w domu. Ile ja tego prądu zużywam, co? Chcesz mieszkać, to płać. Nikt was tu na siłę nie trzyma. Mieszkania czekają na was – ironicznie wykrzywiła usta Grażyna.

- A Jachu to co? Święty Turecki? Siostra pożycz kawy, siostra, daj trochę tej dobrej herbatki! – przedrzeźniała brata Marzena. – Obiad dla Kazika mi podbiera! Cały dzień siedzi w domu, w stołek pierdzi i nic nie robi. Albo z tą swoją ciągle się migdali. Kazik to już na niego patrzeć nie może. Czy on do jakiejś roboty nie może iść?

Dobra, dobra, pogadam z nim dzisiaj. A te papiery są w szafce w segmencie. Na wierzchu. A to Kazik jakieś lewe pieniądze dostał, że się tak na prąd rzuca?

- Jak mama coś powie. Jakie lewe! Za nadgodziny! Zamiast sobie nowe buty kupić, a mnie płaszczyk, to wasz prąd płacić musi! – wydarła się już pełna oburzenia Marzenka.

- Cii, cii, dzieciaka obudzisz – studziła atmosferę Grażyna.

- Czyjego, mojego, czy tego twojego kurwa nieroba! – darła się dalej Marzena.

- Cii, obu dziewczyno. A niech śpią. Ja już lecę, bo Pryncypał będzie zły. Ale dzisiaj śnieg i mróz, to utargu nie będzie – na usprawiedliwienie dodała Grażyna i zarzuciwszy płaszcz, chwyciła jeszcze czapkę i szalik, i dosłownie uciekła z domu.

- Uff – odetchnęła z ulgą już na dworze. – Co ta Marzena czepia się tego Jaśka. Uczy się, dziewczynę ma. Zdolny raczej jest. Wszystko potrafi. Tylko maturę musi zdać najpierw i na jakie studia się załapać, aby do woja nie iść. – I na piechotę, po skrzypiącym śniegu poczłapała do firmy, w której zahaczyła się jakieś 5 lat temu. I tak jakoś egzystowała do tej pory, jako taki akwizytor, pracując „na lewo”. Sprzedawała bluzki, sweterki, męskie pola, czasem bieliznę. Z olbrzymią torbą na ramieniu, chodziła zazwyczaj na piechotę, bo na bilet komunikacji miejskiej było jej szkoda, a i najczęściej po prostu nie było jej stać. Od tego ciężaru zauważyła, że się skrzywiła. Trochę garbata to była zawsze, ale nie było tego zbytnio widać. Przynajmniej, jak była młodsza. Zawsze była chuda, ale teraz to jeszcze ją tak dziwnie powykrzywiało na wszystkie strony. Czasem też od tej torby, to aż ją zarzucało. Wtedy na ulicy niektórzy brali ją za pijaną. A przecież kiedy sobie wypiła, to się jej lepiej chodziło. Ma stałe trasy i rewiry. Pryncypał – jak razem z koleżankami z roboty nazywają właściciela firmy, ustalił im rewiry, aby sobie w drogę nie wchodziły. Grażyna uważała go za kutwę i zdziercę, ale jednak dał jej pracę, no i trzyma ją. A tyle się już dziewczyn u niego przewinęło.

Skończyła zawodówkę odzieżową, ale szyć nigdy nie lubiła. To i teraz, gdy miała coś podszyć, gdy się towar pruł (wtedy pryncypał kazał im siadać w kółku i szyć), to ją szlag trafiał. Raz nawet już mu chciała torbą rzucić w cholerę i iść sobie, ale ją jakoś udobruchał i zatrzymał. Nawet mimo tego, że mu powiedziała, aby sobie sam szył to gówno.

Jeszcze stara nie była. 48 lat to nie tak wiele, ale i tak nikt jej do innej pracy nie chciał. Ze sprzątania ją wywalili już parokrotnie jak trochę zabalowała i nie przyszła do roboty na czas. Parę lat pracowała w drukarni, ale właścicielka pozbyła się jej jak była redukcja etatów. Ale tam o chłopa chodziło. O takiego Benka. Ładny był, młodszy od Grażyny i od właścicielki też. Ale ślepiami wodził za Grażyną, że aż się wszyscy śmiali. Że to niby taki młody i dorodny byczek, a ona taka drobniutka. Wszyscy kibicowali, czy coś z tego będzie, ale nic nie było. Nawet pracy. Teraz robotę bardziej szanuje i jej pilnuje. Chodzi po ludziach, to widzi jak jest. A może być jeszcze gorzej niż u niej.

Grażyna czasem zerka na siebie w lustrze, ale nic takiego nie widzi. Raczej podoba się sobie, ale to dlatego, że jeszcze czasem chłopy patrzą na nią, nawet zaczepiają czy podszczypują. Bywa nawet i coś więcej, ale to już rzadko. Uważa, że trzeba się już szanować.

Wie również, że trochę się jąka. Szczególnie jak chce mówić ładnie, albo się wkurzy. Nauczyła się jednak, że zamiast powtarzać nerwowo pewne sylaby, przeciąga niektóre zgłoski. Wydaje się jej wtedy, że mówi płynniej.

- Po jakiego gnoja przylazłaś tak wcześnie. Nawet człowiekowi popracować nie dadzą! – nieprzyjemnie odezwał się Pryncypał. Był to człowiek w nieokreślonym wieku 30-50 lat. Niezbyt urodziwy, ale wysoki i dobrze zbudowany. Rudo-siwe włosy przystrzyżone miał na krótkiego jeża. Swoje pracownice trzymał krótko, przez co bały się go, ale i szanowały.

- No dobra, jak już jesteś to siadaj i szyj. Przejrzyj wszystkie sweterki od bliźniaków, bo na ramionach się prują.

Grażyna nic nie odpowiedziała, usiadła przy stosie kolorowych kompletów ubrań i zaczęła je przeglądać.

- Coś taka małomówna? – zagadnął po chwili już łagodniej mężczyzna.

- A co będę gadała, żeby mi się znowu oberwało?- naburmuszona odpowiedziała Grażyna. Zapadła chwila ciszy, po czym kobieta odezwała się znowu.

- Prąd mi w chałupie wyłączyli. Pan, szefie, pieniądze ściąga za torby, a miesiąc długi przed nami. Nakupował szef na siłę nam te torby, i jeszcze każe sobie za nie spłacać - żaliła się.

- Ty Grażyna nie bądź cwańsza niż myślisz, że jesteś – odpowiedział Pryncypał.

- Wielkie mi pieniądze. Złotówka dziennie za te torby to nie jest dużo, a chociaż nie wyglądacie jak dziadówy.

- Mogłam chodzić w starej, o nową się nie prosiłam.

- Ale wyglądałaś jak nie powiem co, i swoje śmierdzące żarcie nosiłaś z moim towarem rozbabrane, a teraz masz eleganckie kieszenie do chowania, i torba jest większa, a to jest większy asortyment i większy utarg, więc i większy zysk - stanowczo odpowiedział.

- Akurat- mruknęła Grażyna.

- Masz, kawy ci gorącej naleję, bo ty chyba nic jeszcze do gęby dzisiaj nie włożyłaś- i podał jej jednorazowy kubek do którego nalał pięknie pachnącą kawę z termosu.

- Papierosek by się przydał, co? - raczej stwierdził, niż  zapytał Pryncypał, i wyjął nowiutką paczkę papierosów, z namaszczeniem otworzył, stuknął pudełkiem o dłoń i wysunął dla siebie, zawahał się i podsunął paczkę w stronę Grażyny. Ta, ze spuszczoną głową, szybko wyciągnęła rękę po fajkę.

- Jak dają, to trzeba korzystać - mruknęła i wyjęła z kieszeni spodni swoją zapalniczkę. Pod tym względem była niezależna, Wiedziała, że z każdej okazji korzystać trzeba szybko, bo drugi raz może się nie powtórzyć.

Palili chwilę w milczeniu.

- Najpierw kawa, teraz papierosek, co on kurwa będzie ode mnie chciał?- myślała intensywnie Grażyna.

- Gdyby miał zamiar mnie wywalić, już by mnie tu nie było, więc o co chodzi?

- Po chwili odezwał się Pryncypał - słuchaj Grażyna, a co ty w ogóle chcesz zrobić? Wisisz mi jeszcze 5 zeta za torbę, prąd masz odcięty, eksmisję prawie w kieszeni. Ten twój synalek jakiej roboty nie ma? A ta twoja córka? Dwa razy tu była, niby chciałaś ją wkręcić i co? Ładna jest, coś zawsze by sprzedała.

- Eee, tam z nią. Za leniwa krowa. Dziecko chowa i jej tak dobrze. Wtedy ze mną nic nie sprzedała i jeszcze od ludzi się nasłuchała co za jedna z niej. No to i stwierdziła, że szmatą nie jest.

- Ja wiem, że to niewdzięczna praca jest, ludzie też są różni, ale trzeba być ponad to. Jak cię wywalają drzwiami, to wchodzisz oknem - z uśmiechem stwierdził Pryncypał.

Nagle zaskrzypiały drzwi wejściowe i z głośnym chichotem weszły trzy kobiety.

- No to do roboty – stęknął mężczyzna, i zaczął rozdzielać towar. Pryncypał obdzielał towarem po swojemu, a przy większych utargach dawał bonusy. Rzadziej w formie pieniężnej, częściej jako drobny ciuch. Mogły z nim zrobić co chciały. Nawet sprzedać dla własnego zysku.

- I tylko mi dziewuchy wracać o rozsądnych porach. I nie schodzić z terenu za wcześnie, bo potem pretensje, że mało macie i towar nie idzie. I nie za późno! Słyszysz Grażyna? Do 17-tej masz być! Nie będę czekał za tobą do usranej śmierci. Ostatnio to nawet myślałem, że nawiałaś z towarem.

- Dobrze, dobrze. Wtedy mnie klientka zatrzymała – wyjąkała Grażyna.

- Taak, taak – przedrzeźniał Pryncypał. Tylko nic nie kupiła – ciągnął dalej, budząc ogólny śmiech kobiet.

Było zimno, wilgotno i wietrznie. Na dodatek styczeń. Nikt nic nie chciał kupować, bo po świętach z groszem u ludzi było krucho. Tak więc Grażyna bez wielkiej wiary chodziła od jednej szkoły do drugiej. Zaglądała od kuchni, czasem dostała się do jakiegoś biura. Niechętnie na nią patrzono. Przeważnie nawet nie chciano oglądać jej szmat.

- Jutro zaryzykuję i pojadę tramwajem dalej. Tutaj na razie nie ma szans cokolwiek upchnąć. Dzisiaj podskoczę jeszcze do tych szatniarek w sądzie. Równe babki. Chociaż się ogrzeję, bo coś marznę – i nogi same poniosły Grażynę w stronę sądu. Wchodziła zawsze wejściem od podwórza, od tzw. stróżówki, bo głównym nawet mowy nie było, żeby z taką torbą ktokolwiek ją wpuścił do sądu. Tam od tyłu wchodziła, nikt na nią nie zwracał uwagi, mało kto ją widział. W malutkim przedsionku zawsze mogła liczyć na odsapnięcie od ciężaru. Tym razem jednak, już na pierwszy rzut oka było widać, że szatniarka jest zła.

- Och, to pani – z nieukrywanym grymasem niechęci odezwała się gruba kobieta w fartuchu w granatowe kwiatki. – Nic nie będę od pani kupować kochana, bo się z pieniędzy wyprztykałam – bez ogródek uprzedziła.

- To tak jak wszyscy, ale chociaż obejrzy pani co mam i zamówi na później. – zachęcała Grażyna.

- Pani, daj mi spokój! Nie mam nerwów na oglądanie. Pani, tak oszukują w tych sklepach, że głowa boli! Patrz pani, albo lepiej wąchaj! - Szatniarka wyjęła spod biurka zawiniątko w białym papierze śniadaniowym i rozwinęła to z namaszczeniem. Oczom Grażyny ukazała się zapakowana w folię wędzona ryba. Szatniarka delikatnie odchyliła tę folię i podsunęła do powąchania Grażynie.

- No, powąchaj kochana... No i co? Śmierdzi, prawda?!

- Czy ja wiem? Ryba jak ryba, zawsze tak śmierdzi – niezbyt pewnie stwierdziła Grażyna, bo zbytnio jakiegoś zepsucia nie czuła.

- Pani! Pani chyba węchu nie masz! Ja jestem delikatna. Jak coś jest nie świeże, to ja zaraz wyczuwam. Mi to nawet w mięsnym dają do powąchania. Mówię pani, ta ryba śmierdzi! Ale wiesz kochana co? Kupiłam tę rybę dzisiaj rano w tym naszym hipermarkecie. O nawet tu jest paragon. Jak chcesz, to weź ją sobie pani, i wymień na nową. Niech dobrą dadzą. Zrób im pani jeszcze awanturę za mnie. Mi się chodzić nie chce. Tylko bym ją wyrzuciła. No to co? Bierzesz kochana? Bo jak nie, to wyrzucam, bo mi tu wszystko teraz już tą rybą prześmierdnie – zachęcała szatniarka.

- A, mogę wziąć. Do hipermarketu też mogę wstąpić. Co mi tam – skwapliwie przytaknęła Grażyna. – Jak ma pani wyrzucić, to biorę. Makrela to taka dobra ryba, tłusta...

- Dobra, kochana, bierz w takim razie i idź, bo teraz to mi już wszystko tą rybą śmierdzi.

- Ok., już sobie idę. – Grażyna upchała zawiniątko w boczną kieszeń torby, zamachnęła się, zachwiała, przez moment wyglądało jakby nie miała trafić w światło drzwi, ale jakoś wyszła.

- Kurde, dzisiaj to faktycznie nic nie zarobię. Może chociaż z tą rybą się uda – pomyślała i nogi same poniosły ją do hipermarketu.

- Że tu zawsze tyle ludzi – dziwiła się w myślach Grażyna. – Skąd oni mają forsę na te duże zakupy? Cholera, innym to dobrze, tylko jak oni to robią? Przecież ja też pracuję całymi dniami, a tylko o jakąś rybę przyszłam się prosić. I to jeszcze nie moją.

Podeszła do „Obsługi klienta” i powiedziała – dzisiaj kupowałam, ale śmierdzi.

Młoda dziewczyna rzuciła okiem na zawiniątko i nawet nie dotykając palcem stwierdziła, żeby Grażyna weszła na sklep, to jej tam wymienią od ręki. Musiała tylko zostawić w depozycie tę swoją torbę. Trochę Grażyna się zawahała, ale perspektywa czegoś na kolację odebrała jej resztki skrupułów. O dziwo, nie było żadnych problemów, nawet poszukano jej kawałek wagowo identyczny z tym zaśmierdłym, aby nic dopłacać nie musiała. Wyszła ze sklepu naprawdę uszczęśliwiona. Po drodze sprzedała jeszcze jakieś majtki ściągające pośladki babce w kiosku i poczłapała z powrotem.

- No to dobre chociaż te gacie. Pryncypał będzie miał z czego ściągnąć za torbę. A ja kupię chleb i jakąś omastę do niego. Rybka jest. Jasiek się naje, bo jakiś taki chudy jest nieborak. Kurde, na fajki już nie starczy. Może po drodze wstąpię do tego gościa ze sklepu żelaznego. Raczej nic nie da, ani nie kupi, ale może fajką jaką poczęstuje. Jak pomyślała, tak zrobiła. Oczywiście facet ze sklepu żelaznego nic nie kupił, ale razem przed wystawą wypalili papieroska, i jeszcze na drogę dostała jednego. Teraz wracała do Pryncypała spokojna. Coś tam zawsze była do przodu.

Czasem wracała na skróty, tzn. tzw. ścieżkami. Była to dróżka pomiędzy garażami, które stały na tyłach ogródków domków jednorodzinnych. Niejednokrotnie szła tamtędy bo się naprawdę śpieszyła, ale zdarzało się, że szła specjalnie, aby zahaczyć o mechaników z warsztatu samochodowego, czyli pana Rysia i jego nowego pracownika, pana Zbyszka.

Rysiu miał mały warsztat samochodowy w swoim garażu i ciągle naprawiał okazyjnie samochody. Pamiętała jeszcze jak parę lat temu, wtedy jeszcze pan Ryszard miał razem ze swoim wspólnikiem niedaleko duży warsztat samochodowy i jak im się nieźle powodziło. Wszyscy o tym wiedzieli. A później nagle warsztat zamknięto, wspólnik podobno poszedł siedzieć, a z pana Rysia jakby powietrze uszło. Teraz żyje z renty i tego dłubania w swoim małym garażu od ogródka. Wprawdzie znowu zaczął bardziej udzielać się towarzysko, prowadził jakieś „interesy”, a od faktycznej roboty przy samochodach miał zawsze pracownika. Teraz był nim „młody” Zbyszek. Grażynka lubiła Rysia, czasem zapraszał ją na kielicha i zagryzkę, czasem dała się pomacać, ale zawsze pełna kultura. Nigdy jej nie obraził. Jak nie chciała to zbytnio nie nalegał. Ale ostatnio zwróciła uwagę, że wpadła w oko temu „młodemu”. – Jaki on młody? – myślała. W ostatniej rozmowie przyznał się, że mieszka z mamusią i ma prawie 40 lat. Wysoki, szczupły, nawet można powiedzieć, że chudy blondyn o szerokim uśmiechu. Brakowało mu kilku zębów, a te z przodu wystawały, jakby się chwiały, ale poza tym to był całkiem, całkiem.

- Jak wychodziłam za mąż, też z przodu jedynki nie miałam. Widocznie się taka podobałam, skoro mnie mój chłop chciał i brał. Teraz mam koronkę i zdrowy uśmiech. Jemu ten uśmiech się trochę czerni, ale przecież nie jest gwiazdą filmową. No i chyba trochę głupi jest, tak mi się przynajmniej zdaje – myślała. W tym momencie natknęła się na stojącego i szczerzącego do niej zęby Rysia.

- O Grażynka bladziuchna dzisiaj, i ciężką torbę ma. To znaczy, że chyba słabo poszło, co?

- Ano słabo, zimno, styczeń, ludzie nie przy forsie – odparła Grażyna.

- U mnie to samo. Chodź, zapalimy.

Grażyna nawet okiem nie mrugnęła. Przecież nie odmówi papierosa, a że już trochę późno, no to co. Przecież pa-pie-ro-sa nie odmawia się.

- Przyjdź Grażynka jutro do nas, tak koło południa. Zbychu ma urodziny, będziemy świętować.

- Bo ja wiem? A czy to ja jakaś jego rodzina?

- No przyjdź, Grażynka. Potrzebna kobieta, aby składniej rozmowa przebiegała, a ty Zbychowi się podobasz. Przyjdź, mówię ci, nie pożałujesz, jeszcze co z tego będziesz miała - namawiał Rysiu.

- Niby co? Już ja was znam – z oburzeniem odpowiedziała Grażyna, ale oczy filuternie zmrużyła.

- Babo, przychodź, i nie daj się prosić. Będzie fajnie - zachęcał dalej Rysiu.

- No dobrze, może wpadnę, jak będę mogła - nie chciała tak wprost się zgodzić Grażyna.

- Muszę już iść, bo mnie Pryncypał opitoli.

- Ha, ha, ale ty się go boisz. Wiesz, ja o nim takie numery słyszałem, że ty się go nie bój. On jest mięczak - protekcjonalnie mówił Rysiu.

- Chciał ode mnie kiedyś garaż wynająć, ale jakoś się nie dogadaliśmy. Ale to bufon taki bez jaj.

- Dobra, dobra. Idę, bo będzie się darł.

I rzeczywiście, Pryncypał wydarł się na Grażynę, bo znowu przyszła po 17-tej. Był tak wściekły, że nawet nie chciał słuchać wyjaśnień. Przetrząsnął jej torbę, objechał, że ma bałagan i ciuchy nie w workach. Odebrał utarg i praktycznie wygonił ją do domu.

Grażyna wracała bez większego zapału. Była zmarznięta, głodna, a tam harmider. Jeżeli są wszyscy, to aż iskrzy od napięcia. Niby trzy pokoje. Córa z mężem i Michasiem w jednym średnim pokoju, mało ustawnym, kiszkowatym. Syn w maleńkim pokoiku, bez miejsca praktycznie na nic, takie 2x2m kwadratowe. No i ona, zajmująca największy pokój, ale prawdę mówiąc, to była bez własnego kąta, bo całe życie rodzinne toczyło się właśnie u niej. U niej był telewizor i wszyscy wokół niego się skupiali (jak był prąd). U niej była ława z dwoma sfatygowanymi fotelami, na których wszyscy siedzieli, a na kawałku wykładziny bawił się wnuczek. W pokoju u Marzeny musiał być porządek. Natomiast na parapecie Grażyny okna stały doniczki z kwiatkami córki, bo dziewczyna bała się, że Michaś może się na nie uczulić, bowiem w jakimś babskim pisemku wyczytała, że tam gdzie się śpi, nie mogą stać kwiaty.

Kobieta weszła do ciemnego mieszkania, które jednak tętniło życiem. Cienie od świeczki rzucały koliste malunki na ścianach. Grażyna nadepnęła na klocek, przeklęła go siarczyście i zajrzała do swojego pokoju.

- O, mama! Jesteś już! – zdziwił się leżący na jej kanapie syn.

- Powiedz Marzenie, aby się tak nie indyczyła, bo mam jej już dosyć – narzekał dalej.

- Masz może coś do wrzucenia na ruszt? Głodny przecież jestem!

- Mam makrelę wędzoną i chleb. Chodź do kuchni, to zjemy. Też głodna jestem. A Marzena u siebie?

- Tak, zamknęli się i naradę wojenną mają – odpowiedział Jasiek.

- Narada wojenna? – spytała zmęczona Grażyna. – A nie wiesz, czy zapłacili za ten prąd?

- No właśnie, zapłacili, to teraz chcą za to cała chałupę.

- Och, Jasiek, Jasiek. Poszukałbyś jakiejś roboty. Tyle ludzie remontują, naprawiają. Przecież ty wszystko potrafisz, nie mógłbyś za jakąś pracą się rozejrzeć? Rachunki byśmy trochę popłacili, toby i eksmisją nie straszyli – spokojnie zaczęła Grażyna. – A tak to codziennie będzie Marzena nam wymawiać, ile ją kosztujemy.

- A co mama taka honorowa? Mieszkają w trzy osoby, to niech płacą! -  hardo odpowiedział chłopak.

- A roboty nigdzie nie ma. Nikt mi nic nie proponuje.

- A ty się chociaż pytasz, dowiadujesz? Ja jak chodzę po ludziach, to może porozglądam się, co synek?

- Jak mama chce, to niech mama robi co uważa, ale ja się uczę i muszą mi iść na rękę.

- To ja się popytam synek, a teraz jedz - i Grażynka podała mu tackę z kanapkami z makrelą i sama wzięła jedną.

Rano nie chciało się jej wstać. Deszcz padał za oknem. W domu ciemno.

- Przez tę wilgoć to chyba zdechnę, ale czy to kogo obchodzi - zamruczała Grażyna.

- Kurde, chyba nie pójdę do Rysia, bo nie mam z czym. A nawet mi się nie chce. No, to trzeba wstawać.

Po omacku i na pamięć zahaczyła łazienkę i ubrała się. W kuchni zapaliła znicza i wzięła kawałek chleba z margaryną. Zaczęła przeglądać pierwsze lepsze, kolorowe czasopismo. Takich gazet mieli pod dostatkiem, bo często Grażyna zaglądała do kubłów i wyjmowała to, co inni wyrzucili. Oprócz gazet znajdowała jakiś ciuch. Ostatnio był to płaszczyk w sam raz na nią, z obszytym kołnierzem, rękawami ze sztucznym futerkiem. Czapek i szalików miała tyle, że mogła codziennie zmieniać na inne. Potrafiła wyszukać niezłe buty. Jak znalazła dla syna, to mu nie mówiła, że wyrzucone przez kogoś, tylko, że je dostała. Córce też nie mówiła. Po co? Raz po drodze znalazła kilka surowych piersi z kurczaka. Musiały dopiero co, komuś wypaść z torby. W woreczku foliowym były, świeżutkie. Grażyna nawet sekundy się nie zastanawiała, czy podnieść. Gorzej było z gotówką. Aby mieć żywy grosz, musiała się naprawdę nabiegać i nadźwigać.

- No mama, nie śpisz już! – W drzwiach stanęła Marzena.- Rany, jak tu śmierdzi! Oczywiście nikt nie wyniósł kubła z papierem po tej waszej wczorajszej rybie!

- A co ty taka nie w sosie już od rana? – Zapytała Grażyna.

- Rozmawiała mama z Jaśkiem o jakiejś robocie?

- Rozmawiałam, będzie szukał – odparła matka.

- Tak jak do tej pory? – Marzena nie odpuszczała.

- Nie, ja mu pomogę, to szybciej coś znajdziemy. Ale coś ty na Jaśka tak się ostatnio uparłaś?

- A mama jak zwykle synalka broni. A wiesz co twój kochany Jasieczek zamierza?

- A co? – spytała zaintrygowana Grażyna.

- Powiedział, że jak się ożeni po maturze, to ty idziesz do jego pokoju, a on zajmuje twój. I nikt nie będzie do niego właził.

- A co on moim mieszkaniem już tak rozporządza? – obruszyła się Grażyna.

Ja też mu tak wczoraj powiedziałam. Ale po prawdzie ten twój pokój to by się nam przydał, bo nas jest trójka.

- O ty skubana! – Zaperzyła się Grażyna. – Ty też nic nie jesteś warta, nic was matka nie interesuje!

- Dobra, dobra, idę jeszcze pospać. Dzisiaj chyba prąd włączą. A Kazik jak wychodzi rano do roboty, to mówi, że Jasiek tak chrapie, tak stęka przez sen, że on chyba naprawdę albo taki zakochany, albo taki chory. Może mama, on ćpa? Przecież on jeszcze za młody, aby tak chrapać! Dopiero co skończy 19 lat!

- To dziedziczne. Twój ojciec też chrapał, a poza tym jak zmęczony, to później chrapie – odpowiedziała Grażynka.

- Idź, pośpij jeszcze. Poczytam trochę i po 8. wyjdę.

- A co ty ostatnio tak wcześnie wychodzisz? – spytała Marzena.

- A co ja mam tu do roboty? Cicho muszę siedzieć, bo wszyscy śpią. Ugotować nic nie można, nawet wody na herbatę. A jak przychodzę z roboty, to wszyscy wrzeszczą, pretensje o coś mają. A może ty byś tak pochodziła ze mną. Pryncypał pytał się o ciebie – wtrąciła Grażyna.

- Mama, niech mnie mama nie naciąga. I tak nie pójdę, bo szmaty z siebie nie pozwolę robić. Ale nawet gdybym chciała, to co z Michasiem? Wiesz ile przedszkole kosztuje? A poza tym on taki żywy, że muszę go mieć na oku.

- Ta, on taki żywy cały dzień, bo jak rano tak długo śpi do nie wiadomo której, to nie miej pretensji do nikogo, że hula tak długo. Ty byś mu nie pozwalała rano tyle spać, to wieczorem byłby szybciej spokój. A sama też byś zaczęła wcześniej wstawać – zaczęła strofować córkę Grażyna.

A mama znowu swoje. Kiedy lubię rano poleżeć sobie. Kazik wieczorem jest nie do życia, to przed robotą mnie męczy. No to ja to muszę jeszcze trochę odespać. Tak jest nam wygodnie. Idę już do siebie. Acha, a ten twój synalek to też śpi do 11-tej, no nie? I jeszcze się wydziera, że go Michaś budzi.

- Dobra, ty idź jeszcze faktycznie pospać, bo znowu zaczynasz – odpowiedziała Grażyna.

W teren z wypchaną torbą ruszyła po 10-tej. Pryncypał nawalił im jakieś sweterki i kazał je zachwalać. Nawet niezłe, tylko, że z krótkimi rękawkami, a tu środek zimy. – Gdzie ja je upcham? – myślała Grażyna.

Jednak już w pierwszym barze do którego zajrzała od zaplecza, pomocnice kucharek wzięły od reki dwa. Trochę się targowały, musiała spuścić z ceny po złotówce, ale z samego rana upłynnić dwie sztuki to już coś. Zaraz się jej humor poprawił. Tramwajem gdzieś dalej dzisiaj nie chciała jechać, no bo się łamała, czy nie iść jednak do Rycha. Coraz bardziej ją tam ciągnęło. Grażyna szła i biła się z myślami. Nie chciała iść z pustymi rękami, bo na pewno będą ją tam częstować, a to głupio tak ciągle tylko brać. Zarobione pieniądze na ćwiartkę by wystarczyły. Szła, a im bliżej była monopolowego, tym skrupuły ją opuszczały. Kupiła więc półlitrówkę, a co tam, gest miała. Chciała w pierwszej chwili kupić wino, ale jednak stwierdziła, że z „sikaczem” nie wypada. Tylko, że znowu zadłużyła się u Pryncypała na jakieś 14 złotych. – Będzie musiała później jeszcze pohandlować.

I wesolutka jak skowronek poszła w stronę garaży. Na samej ścieżce jednak zwolniła, przyjęła obojętny wyraz twarzy i szła niby to w stronę pracy. Przez moment bała się, że Rysiu jej nie zauważy. Ale już za chwilę zobaczyła go przed bramą garażu jak stał z rękami podpartymi pod boki i z szerokim uśmiechem. Zaraz też zaczął głośno mówić – Grażynka, Grażynka, jesteś kwiatuszku! A my na ciebie czekamy. Chodź, chodź. U nas ciepło, a Zbyszek to już chyba ze szczęścia nie wyrobi – i obłapił Grażynę w pasie, szepcząc jej do ucha – kurwa, Grażyna! Zrób coś temu „młodemu”, bo jest nie do życia. Zachowuje się jak podstarzały prawiczek!

- Pierdolisz, taki stary?! A co ja mam do tego? Zaprosiłeś, to przyszłam. Będziesz, kurwa, cham, to idę – warknęła na koniec. Jednak zaintrygowana, wcale nie miała zamiaru nigdzie indziej iść. Weszli więc do garażu, a stamtąd do małego, ciepłego pomieszczenia. W oparach dymu papierosowego i alkoholu, Grażyna zobaczyła siedzącego na zydlu Zbyszka, a na ławeczce pod ścianą Grubą Kaśkę, Mariusza Złomiarza i Mareczka, syna faceta od skupu złomu i surowców wtórnych.

Grubą Kaśkę Grażyna znała tyle o ile. Nie lubiła jej zbytnio. Wbrew przezwisku, wcale nie była taka gruba. Miała spory biust i pupę. Robiła się na brunetkę i miała krótko na jeża przycięte włosy. Przy niej Grażyna trochę czuła się jak sucha szczapa. Mariusza Złomiarza znała dobrze ze śmietników. Czasem razem przeczesywali jakiś teren. Dogadywali się. Jak coś znalazł dla kobiety, to potrafił dla niej odłożyć. W porządku był, tylko strasznie bełkotał i mało go rozumiała. Tego nowego, Marka nie znała osobiście. Wprawdzie widziała go parę razy, ale to już okoliczna elita była. Dla niej za wysokie progi. Wszyscy z jego ojcem interesy chcieli robić to się mu i podlizywali. Widać Rysiu też o niego zabiegał.

Rysiu dał jej jedno krzesełko. Okazało się, że oddał jej swoje, a sam wepchał się koło Grubej Kaśki.

- Rzuć tę torbę, o tam – pokazał na pusty kąt Rysiu – śmiało, nikt ci nic nie weźmie. My nie baby, to nie łasi na szmaty. O pardon – tu zwrócił się do Grubej Kaśki – nie miałem ciebie na myśli – szarmancko ujął pulchną dłoń kobiety i wycisnął mokrego całusa.

- A co? Masz coś ciekawego w tych ciuchach? – spytała niewinnie Grażynę Gruba Kaśka.

- Mam, ale same małe numery, eski. Na ciebie nic nie mam.

- No właśnie, ja mam zawsze kłopot ze swoją klatką piersiową – odpowiedziała Kaśka obciągając i tak już opięty do granic wytrzymałości sweterek z dużym dekoltem, spod którego wylewał się obfity biust.

- Jaki tam kłopot, każdy by chciał mieć taki kłopot u siebie pod ręką - z obleśnym wzrokiem utkwionym w dekolcie kobiety odpowiedział Marek.

Zaraz na stole znalazł się kieliszek dla Grażyny. Pocięta w plastry kiełbasa, ogórki konserwowe, świeże kromki chleba i smalec w półprzeźroczystym pudełeczku, były jeszcze nietknięte. Grażyna poczuła nagle ślinotok i ledwie mogła odpowiadać. Wydawało się jej, że wszyscy widzą jak jej ślina zalewa usta na widok żarcia i jak musi ją co chwila głośno łykać.

- A niech tam, żebyście nie myśleli – znowu przełknęła głośno ślinę Grażyna. Ogromne ilości śliny. I aby zmylić czujność wstała od stołu, zachwiała się i podeszła do swojej torby, z której wyciągnęła zawiniętą w biały papier butelkę i postawiła ze stukiem na stół.

- To dla pana Zbycha, na te urodziny. Z prezentem przyszłam.

- Eeee, no nieee! – rozległ się przeciągły aplauz.

- Grażynka jak zwykle honorowa i z klasą – zaryczał głośno Rysiu. – No to teraz brudzia ze Zbychem musisz się napić! – i Rysiu napełnił kieliszki wszystkich do pełna. Grażyna wzięła do ręki swój i przeciągle z wyczekiwaniem popatrzyła na Zbyszka. Zrobiło się jej nawet trochę głupio, bo on jakby nigdy nic, zabierał się do wypicia swojej wódki, a na nią nawet nie zerknął, ale Rysiu, czujny jak zawsze, klepnął „młodego” w plecy i rzekł – no stary, całuj Grażynę, bo my tu wszyscy w kolejce po całusy do niej.

Takim sposobem Grażynka i Zbyszek byli na ty. Później przyszła pora na pana Mareczka. Nawet Mariusz Złomiarz jej nie przepuścił, chociaż byli po imieniu. Ale uparł się, że brudzia z nią nigdy nie pił. Później była zrzutka panów na nowy trunek i zakąskę. Gospodarz uwinął się z tym w mig. Na stole pojawiło się piwo, które zaczęto wzmacniać alkoholem. Atmosfera robiła się coraz swawolniejsza. Gruba Kaśka już od jakiegoś czasu siedziała na kolanach Mareczka, a ten resztki z kieliszka wykapywał na dekolt kobiety, aby końcem języka to zlizywać. Jednak zawsze jakoś tak to nieudolnie robił, że kropla wpadła w rowek pomiędzy bujne piersi pani Kasi. Ta znowu chichotała, droczyła się, że niby Mareczek młody, ale język to mało gibki ma i nie nadąża za kropelką.

Rysiu patrzył na to mętnym, trochę już przekrwionym wzrokiem i widać było, że stacza ze sobą jakąś walkę. To na jego twarzy pojawiał się cień cierpienia, tak jakby marzył o tym, aby zamienić się z Mareczkiem. To znowu na jego twarzy pojawiał się wyraz obrzydzenia i znudzenia. Na dodatek spódnica Grubej Kaśki podwinęła się dosyć wysoko. Kobieta odsłoniła mocne uda w czarnych, cienkich rajstopach. Rysiu już sam nie wiedział, czy mu się to podoba, czy nie. Poza tym, jako gospodarz musiał czuwać nad wszystkim, wiec nie mógł się tak zajmować tylko panią Kasią. Odstąpił pola nowemu gościu, panu Mareczkowi. Natomiast Grażyna po paru kieliszkach zrobiła się zadziorna i wygadana. Przestała się nawet jąkać. Wydawało się jej, że się wszystkim podoba. Oprócz tego chłystka Mareczka. Mariusz Złomiarz zaczął prowokować Zbyszka. Ten natomiast prężył się i pokazywał braki w uzębieniu. Wiedział, że jest tu najprzystojniejszy. I czuł, że Grażynka to widzi. Chciał ją dotknąć, więc wyciągnął rękę i wziął w palce jej włosy.

- Te, Grażyna, ty to masz taki puch kręcony na głowie jak dziecko...

- Jaki puch! Kręcą mi się od małego. Naturalnie tak. Trwałej nie robię i nie farbuję. Parę lat temu to mi jeden taki mówił, że wyglądam jak ten, no, cherubinek, czy coś takiego tam. Tak ładnie mówił.

- A co to takiego, ten cheru coś tam? – w pijackim widzie wybełkotał Mariusz.

- To taki aniołek z jasnymi, kręconymi włoskami jak w kościele – wytłumaczyła Grażyna.

- Coś chudy ten aniołek, trzeba go nakarmić! Jedz! – zaskrzeczał Rysiu. – Zbychu, nakarm Grażynkę, bo je jak wróbelek.

Zbyszek mając pretekst, zaczął karmić z ręki Grażynkę kawałkami kiełbasy. Jak przyszła, wydała się mu trochę starawa, nawet jak to on określał – zużyta. W porównaniu z kwitnącą, młodą, Grubą Kaśką mocno traciła w jego oczach. Ale w tej chwili, nie widział już u Grażynki żadnych braków. Wręcz czuł się przy niej jak młody bóg. Nagle odkrył, że ona jest taka delikatna a jednocześnie z charakterem. Krew napłynęła mu do głowy i nie tylko. Zachciało mu się tej Grażyny jak nigdy innej kobiety. Sam nie wiedział, jak się na to zdobył, ale nachylił się do jej ucha i wyszeptał – chodź gdzieś ze mną...

Grażyna już od jakiegoś czasu wyczekiwała na jakiś gest, znak z jego strony. Czuła co się dzieje ze Zbychem, widziała jego podniecenie. Bała się jednak, że może jest zbyt nieśmiały i na nic się nie ośmieli. Więc te jego słowa przyjęła z ulgą, ale też coś jej zaświtało w głowie.

- Nigdzie z tobą szlajać się nie będę – odburknęła, ale całe jej ciał mówiło coś innego.

- Oj, zaraz szlajać. Poszłabyś ze mną tu, za samochód. Coś bym ci pokazał... z szelmowskim uśmiechem nagabywał Zbyszek.

- Nie, nie chcę. Nie mam nastroju do oglądania – dalej niby to odmawiała Grażyna.

- A dlaczego nie masz nastroju? Coś się stało aniołkowi? Powiedz! Może ci pomogę – zamruczał Zbyszek w ucho Grażynki.

- Pieniądze zgubiłam. Pryncypał mnie wyleje, a w najlepszym wypadku będzie się darł i opitoli mnie.

- A ile zgubiłaś? Dmuchnął jej pytaniem we włosy.

- 10 zeta – wypaliła Grażyna, ale przestraszyła się, że się zagalopowała, bo zauważyła błysk niedowierzania w jego oczach. Prędko więc dodała – 5 zeta muszę jakoś wykombinować, to się Pryncypałowi wytłumaczę.

- 5 zeta, mówisz, wystarczy? A jak ja ci te 5 złociszków dam, to pójdziesz ze mną? – pytał cały już czerwony z niecierpliwości Zbyszek.

- No, jak dasz, to może pójdę – droczyła się Grażyna.

- Zbyszek pogrzebał w kieszeni napiętych spodni i wyjął 2 złote. – Masz teraz 2 zeta, a jak wrócimy, to dam ci resztę....

Grażyna zawahała się. – Na pewno dasz?- spytała, ale jednocześnie pomyślała, że przecież nic z tego mogła nie mieć, bo przecież i tak by z nim poszła, miała przecież na to chęć.

- Oj Grażyna, no dam, tylko chodź. – I pociągnął ociągającą się jeszcze pro forma Grażynę. Wymknęli się do dużego garażu za samochód.

- No, no! Ze Zbycha to jednak nie taka fujara, na jaką wygląda – pełen nagłych obaw stwierdził Rysiu do Mariusza Złomiarza, rytmicznie kiwającego się na ławce.

- Żeby go tylko czym nie poczęstowała, bo jak on taki mało zaprawiony, to i gumki nie umie założyć – wybełkotał Mariusz.

- Co ty kurwa pierdolisz, ja się martwię, żeby to on jej czymś nie nafaszerował, bo to czysta dziewucha. A ten skurwiel, to chyba kłamał, że niby taki prawiczek – irytował się Rysiu.

- Co ci tak nagle zależy na cnocie Grażyny, co? Pienisz się tak, jakbyś sam ją chciał przelecieć. Mówię ci, bez gumy nie warto. A poza tym, to z niej taka chuda dupa. Co to za przyjemność. Rżnie się taką jak chłopa. Phi – tu machnął bezwładnie ręką Mariusz. – zobacz sobie tu, w lusterku. Jest jak mówię. Chuda dupa. – I znowu machnął, w zamierzeniu chcąc pokazać kawałek lusterka, powieszonego na szafce. Faktycznie, w tym lustrze widać było chude pośladki Grażyny i napierające na nie wąskie ciało Zbyszka. Pan Rysio tylko skrzywił się, odwrócił i nagle spytał – A gdzie Kaśka i Marek?

- Oni? A poszli sobie. Do niej. Za dużo jej tego trunku do gaci wpadło. I on ma jej to zlizywać. No i poszli. Szybko szli – bełkotał Mariusz.

- Kurwa, żeby z tego jakiej chryi nie było, bo ta kurwa Kaśka ta trochę pierdolnięta jest. No i meliniara. Może stary Marka nie będzie miał do mnie pretensji. Po co ona tu przylazła! No tak, polowała na niego. Ale ja niemądry byłem! Tak się nabrać, że to niby przypadek. Jaki człowiek jest na starość głupi i naiwny. A te baby to same kurestwo. Normalnie głowa boli – jęczał Rysiu, ale nagle przerwał, bo w drzwiach pojawiła się Grażyna i Zbyszek. Grażyna trzymała się framugi. A on trochę się chwiał i jeszcze dyszał.

- Ty Grażyna, to ty idź już sobie – obcesowo wypalił Rysiu – koniec imprezy.

- Dobra, już idę, tylko niech Zbychu mi da te trzy zeta.

- Jakie trzy zeta? – zdziwił się Zbyszek.

- Jak to jakie. No te, co mi obiecałeś, jak pójdę z tobą – wrzasnęła Grażyna.

- A co ty, jaka kurwa jesteś, żebym ci płacił? Jak bym chciał kurewkę mieć, to bym sobie ją wziął i zapłacił. A ty podobno gość byłaś, i z dobroci serca poszłaś ze mną.

- Co z dobroci, co?! – krzyknęła Grażyna. Jak się coś obiecuje, to się to dotrzymuje, ty gnojku! Ty szczurku, ty!

- Zbyszek włożył ręce do kieszeni, pogrzebał i wyjął złotówkę – masz, więcej nie mam – spuścił głowę tak, że nie było widać mu twarzy.

- Dawaj, ale więcej nie obiecuj czegoś, czego nie masz, gnojku! – Grażyna zarzuciła torbę na ramię i poszła.

- Cholera, chyba już po 17-tej, bo ciemno. Rany, Pryncypał mnie zabije! –przeraziła się Grażyna. Wzięła głęboki oddech i pomaszerowała. – Przecież mnie nie zakatrupi, najwyżej się wydrze. Mam to gdzieś. Tych trzech złotych mu nie pokarzę. Będą na chleb, a jutro coś wymyślę, jak tę forsę oddać. Ale warto było. Prawdziwy chłop z jajami z tego Zbycha. Przecież tak przypuszczałam, że nie miał więcej. Ale ten dziad Rysiek mógłby mu pożyczyć, a nie, że on się do niczego nie wtrąca. No, ale fajnie było.

Pryncypał darł się strasznie na Grażynę. Krzyczał za to, że ciuchy śmierdzą papierosami i wódką, że Grażyna nachlana, że w takim stanie nic nigdy nie sprzeda. A jak dowiedział się o brakujących pieniądzach, to wpadł w histerię. Krzyczał, że jeszcze nikt nigdy go tak nie okradał, jak Grażyna. I że ją wypierdoli, jak jutro jemu nie odda tych pieniędzy. Nie wie jak, ale będzie z nią koniec.

Grażynie było wszystko jedno. Stała i słuchała, bo musiała wysłuchać. Ale wpadało jej to jednym uchem, a wypadało drugim. Gdzieś w podświadomości wiedziała, że Pryncypałowi zależy na niej. No bo niby gdzie znajdzie taką, co to za grosze łazi cały dzień i nic z tego nie ma. Nawet ZUS-ów. Nic! Zarejestrowana była jako bezrobotna, bez prawa do zasiłku. Ostatnio poszukiwali szwaczek, ale jakoś się wymigała od tego szycia. Raz, że już stara była, a po drugie, że zbyt długą przerwę w zawodzie miała (praktycznie, to nigdy w nim nie pracowała), nikt nie chciał już w nią zainwestować, bo nierozwojowa była.

Alkohol powoli wyparowywał z jej krwi i głowy. Do domu nie chciało się jej wracać.

 - Znowu rozwrzeszczany Michaś, dzieci z pretensjami o wszystko, obrażony zięć, bałagan. Żeby chociaż ten prąd już był – myślała. Kupiła coś po drodze. Miała też kilka papierosów w paczce, którą niby przypadkowo wzięła, i schowała do kieszeni. No bo leżała sobie ta paczka na stoliku podczas imprezy u Rycha, i taka niczyja była. Chyba były to papierosy Grubej Kaśki albo Marka. Dobre były. Schowała w kieszeni spodni i naciągnęła mocno sweter, żeby nikt nie zauważył. Żeby tylko Jachu się nie przykumplował.

W domu zastała gwar. Michaś biegał i robił wrażenie, że go wszędzie pełno. W jej pokoju córka, zięć i jeszcze jakaś dziewczyna z młodym mężczyzną siedzieli na jej kanapie przy ławie. Ława była stara i kiwająca się na cienkich nóżkach, pamiętających czasy PRL-u, ale jeszcze mogącej uchodzić za stolik. Jasno było, światło w pokoju się świeciło, herbata w szklankach stała, krakersy na podstawku. – Tylko dlaczego oni siedzą w moim pokoju? – przemknęło Grażynie przez głowę. Stanęła w drzwiach pokoju, młodzi się jej grzecznie ukłonili, ale nie zwróciła na to uwagi.

- Gdzie Jachu? – zapytała się od razu Marzeny.

- A skąd my mamy wiedzieć! Jeszcze nie wrócił od południa. Jak wylazł z barłogu. Pewnie jest u tej swojej – odburknęła córka.

- Bał się magika od prądu, bo by musiał coś się dorzucić za włączenie – z sarkazmem skwitował do siebie zięć. Niestety, zięć miał pecha, bo go Grażyna usłyszała. A, że resztki alkoholu jeszcze krążyły jej w krwioobiegu, to od razu wypaliła.

- Ty, kurwa, zięć! Nie podskakuj, bo u mnie mieszkasz! Siedzisz na moim stołku w moim pokoju! Jak się co nie podoba to wypierdalać! A teraz spać chcę, to też wypierdalać!

- Ale mama to jest… – syknęła Marzena. – Znowu się mamusia narąbała!? – spytał złośliwie Kazik. A kto to sponsoruje, chyba, że mamusia ma pieniążki, a my nic o tym nie wiemy? Rachuneczków tylko płacić się nie chciało, co?! – ciągnął dalej. – Na prąd nie było, ale na gorzałę to się znalazły!?

- Wynocha, wszyscy! – wydarła się Grażyna. – Ty Kazik zawsze do swojej mamusi możesz iść, tu ci nikt nie każe siedzieć!

- Od mojej matki, to wara! Ona nie chleje i się nie puszcza z kim popadnie za trochę wódy! – rozedrganym od emocji głosem, ale cichym, prawie szeptem powiedział Kazik.

- Co? Ja się niby pierdolę z kim popadnie?! No, z kim, co?! Może z tobą?! – ujadała Grażyna.

- Chodźcie stąd. Do naszego pokoju – zarządziła Marzena. Wszyscy wzięli swoje szklanki z herbatą w ręce, Marzena jeszcze talerzyk z krakersami i ostentacyjnie zaczęli opuszczać duży pokój. Na koniec córka Grażyny stwierdziła – i tak byśmy tu długo z tobą nie wysiedzieli, tak tu cuchnie. Chyba w gówno wlazłaś, aż się rzygać chce. Idź do łazienki i coś zrób ze sobą. Tylko mi nie zarzygaj kibla, bo myłam.

- Ty, kurwa, myłaś! – wpadła jej w słowo Grażyna. – A od kiedy ty cokolwiek myjesz?

- Chodźcie do nas, bo się stara znowu uwaliła i cyrk robi – ponaglał Kazik. – Michaś, do pokoju!

Rano, gdy wstawała, ledwo pamiętała, że jest już światło. W kuchni zrobiła sobie herbaty i kromkę chleba. Zajrzała do pokoju syna. Łóżko było puste.

- A to śmierdziel. Został u tej swojej na noc. A może to i lepiej. Niech go tamci wychowują i żreć dają. Tylko mógłby dać jakoś znać, choćby na komórkę Kazika – myślała. Na stole leżały jakieś nowe papiery, rachunki, ponaglenia. Oczywiście, wszystkie na nią. Nie chciało się jej nawet na to patrzeć. – I tak przecież nie zapłaci, no bo z czego? Może Marzena z Kazikiem trochę się dorzucą jak zwykle, ale reszta? Najwyżej ją zlicytują, jak usłyszała w Spółdzielni, jeżeli zaległości się powiększą. I tak była w dobrej sytuacji, że mieszkanie było własnościowe na nią. Jedna babka, tam w biurze poradziła jej nawet, aby sprzedała to mieszkanie z długiem. Ale wtedy co by jej zostało? Tego już nie wiedziała. Na kawalerkę pewnie by już nie starczyło z tego, co by dostała. A tak w ogóle, to co ona będzie się martwiła, co będzie za miesiąc, czy dwa? Ona ma zmartwienie dzisiaj. Musi oddać pieniądze Pryncypałowi. Połazi trochę, a jak cienko będzie, to zaryzykuje w swoje tzw. pewniaki. Tak Grażyna nazywała klientki, które często od niej coś kupowały. Nie nadużywała tego, bo takich klientów można było łatwo stracić, jak za często się u nich zjawiała. Starała się tam do nich nie zjawiać częściej niż raz na miesiąc, półtora i zawsze z innym towarem. Miała kilka takich punktów, tyle tylko, że była końcówka stycznia i ludzie nie mieli pieniędzy. To się czuło. Jak wchodziła gdzieś, to zaraz wszyscy narzekali jaka bida i dawali do zrozumienia, że nic nie kupią.

Wietrzysko było straszne. To potęgowało jeszcze odczucie przenikliwego zimna. Znowu nic. Jedyny jej dorobek to plik kolorowych, kobiecych magazynów, które były wyrzucone do miejskiego kubła, ale ładnie opakowane w reklamówkę i poukładane nawet datami. Tak więc czekały tylko na kogoś takiego jak Grażyna, aby je wziąć. To i je zabrała. Od czasu do czasu zagryzała pajdą chleba ze smalcem przygotowaną w domu. Wydawało się jej wtedy, że robi się cieplej. Z rozrzewnieniem wspominała wczorajsze urodziny Zbyszka i smak polskiej kiełbasy. Miała ogromną chęć na parówki, bo akurat spojrzała na wystawę sklepu drobiowego. Leżały tam pięknie poukładane wieńce cienkich parówek. Grażyna jednak za cienkimi, i to jeszcze drobiowymi, nie przepadała. Grube, takie normalne lubiła. Z musztardą i na gorąco. A jak się je kroiło, to musiały sok puszczać i głośno strzelać.

- A może do opieki społecznej pójść? Może by co dali? Ale dostała już na święta, więc teraz chyba jeszcze za wcześnie. Dali 30 złotych, olej i paczkę ryżu. Powiedzieli, że więcej dać nie mogą, bo są biedniejsi, i to z małymi dziećmi. A z wywiadu środowiskowego podobno tak źle u niej nie wyglądało. Wszystko przez Marzenę. Zamiast narzekać, to się swoim mężem zaczęła chwalić. – Idiotka! – aż żachnęła się Grażyna. Odpędziła od siebie te myśli, bo ją na wspomnienie tego telepać zaczynało. Wiedziała też, że do pomocy częściej niż raz na kwartał, to nie ma po co zaglądać. Do Caritasu też nie, bo oni tylko by ciuchy dawali, jedzenie rzadko, a i tak ostatnio to kazali dopiero przed Świętami Wielkanocnymi się zjawić. A zresztą co jej po używanych szmatach, jej gotówki było trzeba! No, wreszcie upchnęła jakąś męską bluzę, ale sporo musiała dać upustu. Do przodu była tylko parę złotych. Weszła jeszcze na zaplecze do takiego spożywczego, ale dzisiaj ją stamtąd przegonili, bo podobno właściciel był na sklepie, ona to rozumiała, ale była już 16- ta i musiała wstąpić do najbliższego pewniaka. Lubiła tam wchodzić. Czasem nawet trochę dłużej tam sobie posiedziała, aby się ogrzać i tak zwyczajnie pogadać. Lubiła ten sklep, mimo że było to dziwne miejsce. Tak jak dziwne były kobiety z tego sklepu. Handlowały tam wszystkim i niczym. Grażyna sama się dziwiła, że w ogóle ludzie takie badziewie kupują. Trochę szkła, aniołki, jakieś figurki, coś z wikliny. Ale ani to do czegoś przydatne, ani nawet ładne, ale być może się nie znała. Jednak atmosfera tego pomieszczenia, zawsze przytłumione światło i zapach jakiś kadzidełek, dawało poczucie innego świata. Lepszego świata, o jakim intuicyjnie marzyła. Tam, w środku, wydawało się jej, że może być lepsza, inna i że jest to na wyciągnięcie ręki, takie realne. Właścicielka też ją fascynowała. Elegancka, duża brunetka, zawsze poobwiązywana w jakieś chusty, szale. Grażyna uważała, że ubiera się dziwnie, ale bardzo kobieco. Nawet ciuchy od niej ( przecież pamiętała, co jej i jej córkom sprzedawała ) wyglądały na niej jakoś tak niesamowicie. Kobieta była w nieokreślonym wieku. Grażyna domyślała się, że musiała być od niej starsza. Miała przecież dwie dorosłe córki, w tym jedną mężatkę. I ona musiała być na pewno starsza od Marzenki. Przynajmniej na taką wyglądała. Grażyna lubiła te kobiety, lubiła z nimi rozmawiać. Tak o życiu, a one ją rozumiały. Szczególnie starsza słuchała ją, lekko się uśmiechała i zawsze podtrzymywała na duchu. Mimo trochę drapieżnego wyglądu była bardzo miła, czasem nawet taka jakaś naiwna według Grażyny. No i najważniejsze. Kobieta ta nie targowała się. Grażyna zaczęła więc powoli podnosić jej ceny. Najpierw o złotówkę, później o 3 złote. Raz nawet zaryzykowała o 7 złotych i się udało!

Grażynka postanowiła więc, że pójdzie tam, i wręcz poprosi o pożyczkę. 10 złotych pożyczy, a może 15 jakby była stara.

- Jest, jest stara! I nie ma klientów w sklepie – ucieszyła się Grażyna. Nie znosiła tych klientów. Wchodzili do jej ulubionego sklepu i przerywali pogaduszki! Plątali się tam nie wiadomo po co, pytali o ceny, oglądali. Byle kto, to raczej tam nie wchodził. Chyba tylko ona. Zawsze się czuła niezręcznie z tą olbrzymią torbą, bo nie było gdzie jej tam schować. Poza tym, bała się, aby niechcący niczego tym swoim tobołem nie strącić.

Dzień dobry, to znowu ja – wchodząc zakomunikowała Grażyna.

- A, dzień dobry. Co to panią do nas sprowadza? – powitała ją właścicielka.

- Co mnie sprowadza? –Powtórzyła pytanie Grażyna. – Ano, nie będę owijała w bawełnę. Kłopoty mam. Taki wielki problem i prośbę taką wielką mam. Wydałam dzisiaj pieniądze na bilety, a nic nie sprzedałam. Muszę dzisiaj mojemu Pryncypałowi oddać pieniądze za bluzkę. Bo wmawia mi, że mi podobno dał i posądza, że ją gdzieś na lewo upchnęłam. No a przecież nie dał mi żadnej bluzki. No i przyszłam prosić, czy kilka złotych nie dałoby się pożyczyć. Ja dam dowód, wszystko co pani chce. Pani mnie zresztą zna... - chaotycznie, ale z nadzieją w głosie prosiła Grażyna.

Kilka złotych, to znaczy ile? – z powagą i zamyśleniem spytała właścicielka.

- No, 15 złotych na kilka dni – odparowała szybko Grażyna.

- 15 złotych to dużo pieniążków. A kiedy by mi je pani mogła oddać? – spokojnie pytała kobieta.

- No, za kilka dni. Jak tylko coś zarobię. Przecież ja nie ucieknę! Mogę dowód zostawić, albo niech mnie pani spisze...

- Nie chcę pani dowodu. Ja się tylko pytam, że jeżeli pożyczę te pieniądze, to chcę konkretnie wiedzieć, do kiedy mi je pani zwróci. Tam na ścianie wisi kalendarz. Proszę się przyjrzeć i dokładnie mi powiedzieć, kiedy.

Grażyna ciężko myślała, co by tu odpowiedzieć tej dziwnej handlarce.

- Do końca lutego – zaryzykowała.

- Dobrze, do końca lutego. Pożyczę pani te pieniądze i trzymam panią za słowo. Proszę, tu jest te 15 złotych. I rozumiem, że albo mi je pani zwróci, albo będzie pani omijać mnie i mój sklep szerokim łukiem.

- Nie, nie! Zwrócę już za kilka dni - pełna entuzjazmu Grażyna zapewniała właścicielkę.

Po drodze do Pryncypała aż podśpiewywała sobie pod nosem. – Odda mu te pieniądze, kupi parówki, może lizaka dla małego. Gorzej z papierosami. Musi je oszczędzać. – Ale, że ta baba taka naiwna, i tak łatwo z nią poszło? Musi chyba mieć niezłą kasę z tej jej budy, skoro tak lekką ręką daje tyle pieniędzy. No tak. Szczerze mówiąc, to siedzi sobie w ciepełku, nic nie robi, a ludzie sami do niej przychodzą. I jeszcze jej płacą za te śmieci. Ja też powinnam mieć taki sklep. Czym ja się od niej tak różnię, że ona ma a ja nie? Jestem od niej młodsza, szczuplejsza, nie wyglądam jak dziwoląg zakutany w szmaty. I ona ma, a ja nie!? Dlaczego? Czy ja z Marzenką nie mogłybyśmy mieć takiego cudeńka? I skąd one to mają? Mi nigdy nikt nic za darmo nie dał – zaczęła rozrzewniać się nad sobą Grażyna.

Gdy oddawała pieniądze Pryncypałowi, ten tylko powiedział – mam nadzieję, że nikogo nie oskubałaś. Bo jak skojarzą ciebie, złodziejstwo i mnie, to kicha. Wylatujesz bez mrugnięcia okiem.

- Niech się Pryncypał nie boi. Pożyczyłam od znajomej. Ulitowała się nad moją niewinnością.

- Acha - mruknął tylko mężczyzna.

Rozżalona nad sobą Grażyna kupiła oprócz parówek jedno piwko. - Będzie kolacyjka – i poczłapała do domu. W mieszkaniu nikogo jednak nie było. Z ulgą usiadła na kanapie. Zdała sobie sprawę, że wszyscy ją męczą. Tylko by coś od niej chcieli, a ona przecież nic im nie może dać. Jedynie kąt w mieszkaniu. Nastawiła garnek z parówkami, wodę na herbatę. Piwo wypije z butelki, a pustą będzie musiała gdzieś zakamuflować.

Wzięło nagle ją coś na wspomnienia. Obrazy z jej życia zaczęły przelatywać przed oczami. Wspomniała swojego męża i teściową po której ma mieszkanie. Heniek zmarł jakieś 17 lat temu. Wyszła za mąż, bo musiała. Gdyby nie ciąża, chyba by jeszcze szukała innego na męża. Heniek był, jaki był. Trochę przylał, trochę pogłaskał. Taki nerwus. Dobry fach miał w ręku, ślusarzem był, ale lubił wypić, i to ostro, a później to już zarzyganym pijakiem się stał, więc teściowa mieszkanie zapisała na nią, aby Heniu nie przechlał. Tym bardziej, że pojawił się na świecie Jasiek. Czasem lubiła patrzeć na swoje ślubne zdjęcie. Nie miała wtedy przedniego zęba, to trochę zaciskała usta, aby nikt tego braku nie widział. Heńkowi chyba to jednak nie przeszkadzało, skoro ją taką brał. Umarł też szybko, niby na zawał pod budką z piwem. Leżał tam parę godzin na chodniku, bo wszyscy myśleli, że napity. Grażyna uważała jednak, że go krew zalała, bo się dowiedział, że nie może zaciągnąć pożyczki na mieszkanie. Jego własna matka go przechytrzyła! I tak została wdową z dwojgiem dzieci i teściową. Sporo jej pomagała, tyle, że mocno pilnowała Grażynę, aby ta sobie na nowo życia nie ułożyła z jakim innym chłopem. Dzieci rentę po ojcu miały, grosze, ale i to dobre. Teraz jeszcze na Jaśka przychodzą te pieniądze, i za nie trochę popłacą zaległe rachunki, czynsz. Niestety nie wszystkie. Jasiek też z tego parę groszy chce i ma rację, bo to on te pieniądze przecież dostaje. Wcześniej jeszcze teściowa wyjechała do siostry Heńka i tam już została do końca swego żywota. Heniek miał jeszcze brata, ale tamten był całe życie obrażony na wszystkich. Przez to kontakt z tamtą rodziną się urwał, bo za złe mieli Grażynie, że teściowa tak łatwo oddała jej swoje mieszkanie, a im zwaliła się na głowę. Grażynie było łatwiej wysłać Jaśka do szkoły o rok wcześniej, bo wtedy Marzenka się nim już mogła więcej zająć, a i ona sprzątała w tej szkole, więc wydawało się, że tak będzie najlepiej dla nich wszystkich. Wprawdzie jakaś psycholog stwierdziła, że dziecko się jeszcze do szkoły nie nadaje, ale wtedy kucharka załatwiła jej miejsce dla syna bez tej głupiej opinii. Grażyna jednak długo tam nie posprzątała, a Jasiek został i miał pod górkę.

- Mama, skąd masz browar? – głos Jaśka wyrwał ją z zamyślenia. Nawet nie usłyszała, kiedy wrócił do domu.

- I żarcie? Boże, jaki jestem głodny! Jest coś do jedzenia? Bo przecież nie będę Marzenie po szafkach buszował. I tak ma pozamykane.

- To ty już jesteś? A ja się tak martwiłam, że coś się stało! Znikasz na tyle czasu....

- Dobra, dobra. Daj mama coś jeść, bo zdycham z głodu.

- Masz synek, jedz – i podała mu talerz parówek, musztardę, chleb. Nalała piwa, usiadła naprzeciwko i zaczęli jeść.

- Skąd miałaś kasę na browar?- spytał z pełnymi ustami.

- Zarobiłam, ciężko zarobiłam. Może wreszcie ty zaczniesz zarabiać? Wyrzucą nas tu z tej chałupy i co ty zrobisz?

- Do starszych Magdy pójdę.

- No coś ty, przecież oni tylko dwa pokoje mają, prawda? I jeszcze tę małą.

- Jak trzeba będzie, to się jakoś pomieścimy - odpowiedział z pełną buzią dalej. U nich chociaż jest co jeść. Teściowa (przyszła) ciągle coś pichci. Tylko chyba teściu za mną nie przepada. Magda mówiła, że jej starzy to myślą, że jesteśmy tylko tak chwilowo ze sobą i nic z tego nie będzie.

- A jest przelotne to wasze bycie razem, czy na poważnie? – spytała Grażyna.

- Bo ja wiem? - zapatrzył się gdzieś, niewidzącym wzrokiem Jasiek. – Magda mi się podoba. Jest fajowa, kolesie mi takiej laseczki zazdroszczą. Zawód prawie ma, pieniądze robić będzie. No, to powiedz mama, czego mi więcej potrzeba?

- A wczoraj, to byłeś u niej?

- Tak, u niej – pokiwał głową Jasiek.

- No a co na to jej starzy? Tak mogłeś zostać? Przecież mówiłeś, że ona w jednym pokoju jest z tą młodszą siostrą.

- No coś ty, mama! Starszych z małolatą nie było. Gdzieś w Polskę na pogrzeb pojechali do rodziny. Magda została, bo ma praktyki. No to ja zostałem u niej. Frajer bym był, gdybym taką okazję przepuścił.

- A jak zaciąży? – wystraszyła się nagle Grażyna.

- Eee – skrzywił się chłopak. Najwyżej się ożenię - wzruszył ramionami.

- Teściową znowu będziesz – zaśmiał się głośno Jasiek.

- Ty lepiej roboty szukaj, a nie o żeniaczce myśl!

- No przecież miałaś mi coś poszukać – powiedział Jasiek i delektował się resztkami piwa, aż mu się odbiło.

- Ja? Ja miałam ci robotę poszukać?! Coś ci się synek popieprzyło w tej łepetynie – podniosła głos Grażyna. – Ty nierobie! To ty masz sobie poszukać, ja tylko się rozpytam - rozkręcała się dalej.

- No i rozpytałaś się? – ze stoickim spokojem zadał pytanie chłopak.

- Jeszcze nie, ale się rozglądam. Ale ty też masz szukać! – Trochę spokojniej odpowiedziała już Grażyna.

Dzisiaj kończyła 49 lat. Miała urodziny. Była zła i obrażona na cały świat. Pryncypał myślał, że jej zrobi niespodziankę i dał jej prezent. – Musiał gdzieś zapisać sobie jej datę, skoro skubany pamiętał - intensywnie myślała Grażyna. – Tak bezinteresownie, to prezentów nie daje. – Najgorsze w tym wszystkim było to, że podarkiem była zawiedziona. Czapka i szalik w komplecie. W bladobłękitnym kolorze. A przecież czapek, to Grażyna miała, ile chciała i to za darmochę, jak po śmietnikach buszowała. – A tu jeszcze wdzięczna być musiała – prychała pod nosem. Jednak musiała przyznać, że w tej czapce i szaliczku było jej ładnie. Dziewczyny u Pryncypała tak mówiły, a i ona sama patrząc w lustro stwierdziła, że raczej nie kłamią. Zarobiła później 11 złotych i chciała od razu pójść do pewniaka oddać dług, ale zawahała się, czy nie lepiej pokazać się w czapeczce Zbychowi. - Może oddałby te 2 złocisze? Ale znowu jak tam polezę, to pomyśli sobie, że się dopominam. E, lepiej nie, bo jeszcze bym musiała co postawić! – nagle wystraszyła się konsekwencji tego spotkania. Postanowiła, że pójdzie na garaże kiedy indziej, a dzisiaj odda trochę długu. Może nie wszystko, może nawet nie 10 złotych, ale chociaż 5 złociszków. Zawsze to coś. Jak postanowiła, tak zrobiła. Poszła oddać dług. Część długu. W środku była Stara i jej zamężna córka. Grażyna poczekała trochę, aż klienci wyjdą i dopiero wtedy weszła.

- Dzień dobry, to ja. Wpadłam oddać, co pożyczyłam – już od progu mówiła, kiwając się w wejściu pod ciężarem torby. Kobiety aż zaniemówiły ze strachu o swoje eksponaty sklepowe, bowiem Grażynka tak dziwnie balansowała ciałem, jakby była pijana, i nie wiadomo w którą stronę się wywróci. Na szczęście ustała, stawiając torbę na podłodze.

- Korzystam z okazji i wstąpiłam oddać dług – jeszcze raz z dumą powtórzyła na wszelki wypadek Grażyna.

- Ojej, szybko się pani uwinęła – odpowiedziała zadowolona właścicielka.

- To ja najpierw chcę oddać 5 złotych. Tak na raty będę. A jak uzbieram następne, to znowu oddam, dobrze?

Właścicielce nawet jeden mięsień na twarzy nie drgnął. Uśmiechała się lekko. Jedynie jej córka, która układała towar na półce, ukryła twarz w rękawie, aby się głośno nie roześmiać.

- Jasne, proszę oddawać jak pani wygodnie. Ma pani czas do końca lutego tak jak się umawiałyśmy. Może mi pani nawet codziennie po złotówce przynosić, jak to wygodnie będzie.

- A może panie by co obejrzały? Mam ładne sweterki, i małe bluzeczki. Może by pani coś dla córy wzięła – zwróciła się Grażyna do młodszej kobiety, wiedząc, że tamta ma nastoletnią córkę. Kobiety się ociągały, ale młodsza miała chęć popatrzeć, więc długo nie dały się prosić. W międzyczasie weszli klienci, czego Grażyna nie lubiła, ale nimi zajęła się starsza właścicielka. Młodsza oglądała, ale nic jej się nie podobało. A to rozmiar nie ten, a to kolor nie jej, albo ogólnie, nie w jej guście. Grażyna też ponarzekała, a najbardziej na syna. Że się tak ciężko uczy, pracy szuka, a nigdzie nie ma. Że chudy taki, że ma dziewczynę, wprawdzie bardzo ładną, ale go na manowce chyba sprowadza. Ale najważniejsze, żeby tylko tę maturę zdał. Do rozmowy wróciła też właścicielka, pytając – a co ten pani syn umie? A czy ma jakiś zawód?

- On wszystko umie – z entuzjazmem odpowiedziała Grażyna. - Jak trzeba kafelki kłaść, to będzie kładł. Trzeba na budowie pomagać, to pomoże. Najbardziej to mu się podobało, jak w tartaku pracował. Wszyscy się go nie mogli nachwalić, że taki obrotny. Wszystko obliczył, przeliczył. Inni jeszcze sprawdzali, a on już wiedział, ile czego było.

- No a dlaczego już tam nie pracuje? – spytała młodsza kobieta.

- No bo daleko było, a poza tym, tylu im ludzi nie było trzeba, a on na czarno pracował. A że tam jakieś kontrole były, to i musiał odejść.

- No a jaki on ma fach? Rozumiem, że przed tym liceum, to pani chłopak coś skończył? Gdzieś się uczył? – pytała kobieta.

- Tak, w technikum budowlanym się uczył. Prawie go skończył, ale po trzech klasach już go tam nie chcieli. Zresztą, tam mu się nie podobało. Ale teraz zmądrzał i się uczy. A może panie mają jakąś pracę dla niego? Może jaki remont. Weźcie go, on ma do wszystkiego smykałkę – zachwalała syna Grażynka.

- A może twój mógłby mu coś znaleźć – spytała się właścicielka córki.

- Bo ja wiem? Może do jakiejś fizycznej pracy? Spytać się mogę, ale tak niezobowiązująco. Mój staruszek nie lubi tego typu sytuacji – zachichotała pod nosem córka właścicielki.

- Kochana, poproś pani męża! Mój Jasiek naprawdę do wszystkiego się nadaje – Grażyna prawie zachłystywała się tym co mówiła. – To kiedy ewentualnie mogę się dowiadywać, czy coś z tego będzie?

- Bo ja wiem? Jutro albo pojutrze. Proszę przyjść pojutrze, to ja tu będę i powiem pani jak to wygląda.

- Aaa - zaczęła jąkając się powoli jąkać Grażyna. – A czy, hm, nie mogłaby, e, tego, no, pani jakoś teraz zadzwonić, czy Jasiek byłby , no, znaczy się, przyjęty, i kiedy miałby przyjść do roboty.

Młodsza kobieta wytrzeszczyła na Grażynę oczy. Przez chwilę w sklepie zaległa cisza, którą przerwał jej śmiech.

- Ja, proszę pani, najpierw to muszę jakoś zagadnąć na ten temat męża. Jak już wspominałam, on nie lubi takich sytuacji. A szczególnie jak ja polecam. Pani chyba mnie po prostu nie zrozumiała. Ja nie obiecuję pracy, ja się spytam, czy jest jakaś szansa na pracę. A to jest różnica, proszę pani. Ja niczego nie obiecuję. A nawet, jak odpowiedź męża będzie pozytywna, to praca i tak nie będzie tak od zaraz. Syn będzie musiał się wtedy nastawić na rozmowę wstępną, na badania lekarskie, bo to przecież legalna praca, z ZUS-ami.

- To nie można by było, że pani mąż mówi, że robota jest, on przychodzi o tej i o tej już do roboty?

- Proszę pani – jęknęła młodsza kobieta – no tak nie można. To co, mam się pytać, czy nie? Bo już chyba żałuję, że w ogóle rozmawiamy na ten temat.

- Tak, tak! Proszę kochaniutka się pytać. A ja mu to jakoś wytłumaczę, że do takiej normalnej roboty, to inaczej się nie da. O rany, prawdziwa robota! – Grażyna postała jeszcze trochę, chciała jeszcze pogadać, ale do sklepu ktoś wszedł, później znowu ktoś. I ona z tą swoją ogromną torbą poczuła się zawadzająca i zbędna. Więc wyszła. Gryzła ją ta rozmowa o robocie dla Jaśka. Rozumiała, że gdyby te babki ze sklepu miały remont w domu, albo w tym sklepie, to Jasiek mógłby się tam załapać. Ustalili by cenę, wziąłby zadatek i wiadomo by było, że ma robotę, ale tu? Co on by miał robić? Czy miałby czas na naukę? Przecież matura już niebawem.

Taką zamyśloną nogi same zaprowadziły na ścieżkę koło garaży. Gdy się zorientowała, że na niej jest, stwierdziła, że chętnie by pogadała o tym z kimś, z jakimś chłopem. Ale przy garażu Rysia nie było. Trochę się zawahała, ale zaraz ją skrupuły minęły. Pchnęła metalowe drzwi garażu. W środku radio grało na cały regulator i coś strasznie syczało. Chwilę postała, zanim przyzwyczaiła się do tego jazgotu. Zobaczyła Zbyszka, który z namaszczeniem coś wycierał w zaoliwione szmaty. Jakoś cieplej jej się zrobiło. Przekrzykując hałas zawołała głośno dzień dobry! Zbyszek bardziej wyczuwając niż słysząc, podniósł głowę i obrócił się do Grażyny. Ale gdy ja zobaczył, wcale mu twarz nie zajaśniała, jak tego oczekiwała, tylko spochmurniał i gestem głowy wskazał na kanciapę obok. Z poruszających się ust, Grażyna zrozumiała, że Rysiek jest z boku. – Ale on wredny jest – pomyślała prawie się obrażając. Honorowo, bez oglądania się na mężczyznę, zatargała swoją torbę do pomieszczenia obok.

- Dzień dobry! – krzyknęła.

- Czego się tak drzesz?! – odwarknął Rysiu.

- Wchodź i zamykaj drzwi, bo od tego świstu to zgłupieję.

- A to musi tak cały czas syczeć? – spytała.

- Musi, nie musi, a jak syczy, to znaczy, że tak trzeba. Co cię sprowadza Grażyna?

- Kłopoty – odparła cicho.

- Co, ty też w ciąży jesteś? – krzyknął przerażony Rysiu. – A ty aby nie za stara jesteś na takie numery?

- W jakiej ciąży, co ty Rychu? Porąbało cię, czy co? Ja o kłopotach, poradzić się przyszłam, a ty o jakiś pierdołach!

- A, no to mi lżej. No to co to za kłopoty? Zapalisz? Nie ma jak na zmartwienia papierosek.

Grażyna z wdzięcznością przyjęła poczęstunek. Aż się jej ręce zatrzęsły, gdy go zapalała. Praktycznie, to była na głodzie nikotynowym i dopiero po kilku zaciągnięciach, świat zrobił się normalny.

- No? – zachęcił pan Rysio.

- Załatwiam robotę dla syna – odparła bardzo poważnie.

 - ????

- Nie jakąś byle jaką, tylko prawdziwą, z ZUS-ami i pensją i tym tam...no, nie pamiętam z czym, ale czymś jeszcze.

- O Boże, Grażyna! Gdzie? – spytał wstrząśnięty Rysiu.

- No właśnie o to chodzi, że nie wiem gdzie i za ile, no i co ten mój nierób miałby robić! – spuściła oczy i głowę.

- No wiesz? To co ty mu załatwiasz, jak nie wiesz co? – Z niedowierzaniem spytał mężczyzna.

- No właśnie – jęknęła Grażyna. – Zaczęłam nagrywać tę robotę, ale głupio było się pytać co to jest i gdzie. To dopiero się okaże pojutrze. Tyle, że to stała praca, taka wiesz, legalna. Ale jak Jaśkowi się nie spodoba, to będzie jeszcze głupiej. Boję się, że dupę zawracam ludziom, a on będzie wybrzydzał!

- No coś ty, Grażyna! Kto będzie wybrzydzał. Stała praca! Niech gnojek tylko spróbuje podskoczyć! Przecież on będzie od zaraz ustawiony! A chociaż może coś czujesz, o jaką robotę chodzi? Chyba nie za biurkiem? Bo jak by co, to ja mam z 5 chętnych na taką robotę.

 - Nie, no co ty. Wspomnieli coś o fizycznej i ciężkiej, więc chyba na budowie – myślała głośno kobieta.

- Oj, Grażyna, ale ty masz znajomości! No, no, no! Głupi ten Zbychu, oj głupi – kręcił głową Rysiu jakby do siebie.

- Dlaczego głupi?- tak mimochodem spytała Grażyna zaciągając się papieroskiem.

- A, nie wiem, czy ci mówić. Wy oboje ostatnio w takiej komitywie byliście, że chyba nie powinienem – zastanawiał się głośno Rysiu, wydmuchując ustami do góry dym.

- Nie, to nie. Ale jak coś zaczynasz, to kończ. A on wisi mi jeszcze 2 zeta.

- Dziewczyno, a skąd on ci teraz ma oddać te 2 zeta? On goły jak Święty Turecki, a się żenić musi – tu ściszył głos i czekał na efekt, jaki wywoła swoją sensacją.

- Żenić?! – zdziwiła się na