Łańcuszek - Iwona Sobolewska - ebook

Łańcuszek ebook

Iwona Sobolewska

4,4

Opis

Łańcuszek to książka o nastolatce, która pewnego dnia z domu dziecka ląduje w domu bogatej rodziny. Mimo luksusu, jaki zapewniają jej opiekunowie nie należy do grona tych szczęśliwych. Ojca, którego darzy szacunkiem często nie ma, a matka z siostrą nie przepadają za nią, jawnie jej to okazując. Julka nic nie wie o swojej przeszłości i mimo tego, że ma już siedemnaście lat nie chce tego wiedzieć. Pogodziła się z tym, że biologicznych rodziców nie interesuje jej los. Jednak jak się okazuje opiekunowie dziewczyny nie są przypadkowi, jeszcze więcej pytań nasuwa na myśl sam Łańcuszek, który pewnego dnia przychodzi w paczce. Na dodatek wszystkiego pojawia się Sebastian, chłopak z dobrego domu, którego dziewczyna musi oczarować, zgodnie z prośbą ojca. Ważne interesy Pawła opierają się często na uroku jego podopiecznej. Wszystko poszłoby gładko, gdyby chłopak nie był zarazem tak irytujący i tak pociągający. Jednym słowem miłość, zagadka i ciągłe problemy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 200

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (10 ocen)
6
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zanetak92

Nie oderwiesz się od lektury

przeczytana jednym tchem. bardzo przyjemna książka do poczytania wieczorem o młodej dziewczynie która ma życie trochę jak kopciuszek, wzięta z przytułku i traktowana jak służka przez macochę mimo otrzymywania wszystkiego co najlepsze to musi na to zapracować. pewnego dnia spotyka przystojnego młodzieńca i tu zaczną się schody. POLECAM gorąco
00

Popularność




Iwona Sobolewska

ŁAŃCUSZEK

© Copyright by Iwona Sobolewska & e-bookowo

Projekt okładki: e-bookowo

ISBN 978-83-62480-58-6

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt:wydawnictwo @e-bookowo.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2011

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Czasem codzienność staje się ciężarem,

który musimy dźwigać mimo naszej woli…

– Julka no gdzie ten obiad?! – Moja mama, a właściwie macocha jak zwykle goni mnie do roboty. Tak właśnie wygląda każdy mój dzień. Jak pechowy piątek trzynastego. Od dziecka tłukę się z jednego sierocińca do drugiego. Nigdy nie narzekałam, bo nie było mi źle. Kwestia przyzwyczajenia. Moje jakby to nazwać „problemy” zaczęły się dopiero w dniu adopcji. Kiedy to zamieszkałam w tej wspaniałej willi. Pewnie myślicie, że sierotce trafił się szczęśliwy los na loterii? Jasne. Też tak myślałam, aż do dnia przeprowadzki. Wierzyć się nie chce, ale wolałam błąkać się po przytułkach niż mieszkać tutaj. Moi opiekunowie mają dom na obrzeżach miasta, wielki, wspaniały i wszystko byłoby pięknie gdybym to ja nie musiała go sprzątać. Codzienne odkurzanie, wycieranie, pastowanie, pranie. I tak w kółko. Na początku nic na to nie wskazywało. Parogodzinne wizyty, drogie prezenty i te sztuczne uśmiechy. Dopiero po przeprowadzce macocha pokazała swoje prawdziwe ja. Na forum oczywiście, jestem przedstawiana jako ułożona, grzeczna dziewczynka, której nic nie brakuje. I owszem, najlepsze ciuchy, szyte na miarę – u prywatnej krawcowej, ogromny pokój z jeszcze większą garderobą, najnowsze gadżety. Wszystko to tylko po to, by kontrola z opieki społecznej nie zabrała im służącej. Myślicie: wszystko ma. Kasę, ciuchy, ogromną chatę. Czasem tylko trochę posprząta. Czemu tak biadoli? Akurat. Mam przyrodnią siostrę – Kornelię, która do czternastego roku życia była samolubną, rozpieszczoną jedynaczką. Nic się nie zmieniło, oprócz tego, że teraz musi pamiętać o mnie – niby starszej siostrze. Lecz oczywiście w jej życiu również odgrywam tylko rolę służącej.

– Julka!

– Już idę, mamo. – To słowo ciężko przechodzi mi przez gardło, ale niestety muszę je wymawiać. Nigdy nie znałam i pewnie nie poznam swojej prawdziwej matki. O ojcu nie wspominając. Nie dostałam po nich żadnych zdjęć ani pamiątek. Zawsze posiadałam tylko to, co dali mi ludzie, to, czym się ze mną podzielili. Ubrania, książki, stare zabawki. Nie jestem specjalnie przywiązana do miejsc, w których już byłam, ani do ludzi, z którymi przebywałam. Spełniałam tylko swoje obowiązki. Kiedy trzeba było jadłam, spałam, uczyłam się. Teraz też tak jest. Tylko znacznie ciężej. Moje życie opiera się na ciągłej pracy. Codziennie, nie ważne czy to zwykły dzień tygodnia, czy niedziela czy święto, wstaję punktualnie o piątej. Muszę zdążyć zrobić śniadanie i zakupy. Podać je w zależności od tego, o której kto wstanie. Wybrać się do szkoły, poćwiczyć chwilę sztuczny uśmiech i podmalować sine worki pod oczami, które siłą rzeczy od dłuższego czasu pojawiają się na mojej twarzy. Przychodzę do domu, gotuję, sprzątam, jeśli trzeba to piorę lub prasuję. Na naukę – a o jakiejkolwiek rozrywce już nie wspominam nawet – zostaje mi niewiele czasu, dlatego zwykle kładę się spać po pierwszej. Kilka szkolnych koleżanek i kolegów, którzy nauczyli się, że nie opłaca się nawet pytać, czy gdzieś z nimi wyjdę, bo nawet, jeśli mam wolna chwilę, macocha już wymyśla coś innego. W wieku siedemnastu lat musiałam się nauczyć wszystkiego, co powinna wiedzieć już dawno moja, czterdziestodwuletnia opiekunka. Jest anty-talenciem kulinarnym i nie tylko. Zastanawiam się, jak oni wyżyli przez te wszystkie lata? Niestety, jej córka jest identyczna. Tylko przyjęcia, bankiety, szampańska zabawa. Liczy na to, że tak jak matka wyjdzie za mąż za bogacza i będzie siedzieć w domu. Paweł jest naprawdę świetnym facetem i z ogromną radością mówię do niego „tato”, jednak rzadko bywa w domu. Właściwie tylko on traktuje mnie jak pełnoprawnego członka rodziny. Uwielbiam te dni, kiedy przyjeżdża. Mam wtedy parę tygodni odpoczynku, a Kinga zatrudnia wtedy służbę. Tak dla niepoznaki, żeby wyglądało tak, jakbym prowadziła spokojne nastoletnie i przede wszystkim beztroskie życie. Dlaczego się nigdy nie poskarżyłam? Nie wiem. Uznałam, że są osoby, które mają gorzej ode mnie, a Paweł i tak ma dość na głowie. One tego nie widzą, ale kiedy przyjeżdża do domu jest mizerniutki, i coraz bledszy, po prostu pada z nóg. Widocznie interesy idą coraz gorzej i musi harować jak wół, żeby zapewnić rozpieszczonym lalkom byt. Dla Neli zawsze najważniejsze jest to, co jej przywiezie. Nowy telefon, biżuterię, drogie perfumy typu Chanel czy Dior.

– Jeszcze coś? – spytałam, kładąc przed matką pełny talerz.

– Taaak. Za godzinę lub dwie przyjedzie Paweł. Posprzątaj dokładnie jego gabinet, a potem idź do pokoju się przebrać.

– Dobrze. Smacznego. – Oddaliłam się do kuchni, w której zwykle jadam sama. A więc zapowiada się parę dni spokoju. Nareszcie.

– A, i zadzwoń do tej gosposi, która była ostatnio, niech przyjdzie jutro punkt ósma. Zrozumiałaś? – dodała jeszcze swoim piskliwym głosikiem.

– Tak – odpowiedziałam mechanicznie i wyszłam z jadalni.

Życie jest takie niesprawiedliwe. Chyba lepiej byłoby spać pod mostem niż ciągle męczyć się w tej chorej atmosferze złudnego szczęścia. Ale tak naprawdę robię to tylko dla Pawła.

To dobry człowiek i pewnie miałby tylko dodatkowe wyrzuty sumienia. Jakoś to będzie.

Pod dom podjechał samochód ojca. Po chwili słychać było trzask zamykanych drzwi i kroki cukrowych dam. Zgodnie z prośbą, a właściwie oczekiwaniem macochy posprzątałam gabinet i teraz w nowiuśkiej sukience i czółenkach od Prady siedziałam w swoim pokoju, czekając na wezwanie, kończąc pleść włosy w gęsty, długi warkocz. Nie wiem, dlaczego, ale rosną w zawrotnym tempie. Miesiąc temu ścięłam je do ramion i znów odrosły na tę samą długość, co zawsze. Idealnie do pasa. Macocha nie zwraca uwagi na takie szczegóły, a ja nie mam jej ochoty o tym informować, aczkolwiek jest to dla mnie bardzo dziwne. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek urosły poza „wyznaczoną” długość. Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Nie ukrywam, że trochę mnie to zdziwiło, macocha rzadko kiedy zjawiała się w moim pokoju.

– Proszę.

– Cześć, księżniczko – przywitał się ojciec, wchodząc do pokoju. Mówił tak do mnie tylko na osobności. Pewnie nie chciał drażnić swojej rozpieszczonej córeczki.

– Cześć, tato – odparłam serdecznie. Przy nim nie musiałam się wysilać na swobodny ton, to przychodziło samo. – Jak się czujesz? – spytałam retorycznie. Właściwie wszystko było doskonale widoczne. Twarz powróciła do normalnego kolorytu, policzki nabrały sprężystości, a sińce pod oczami zniknęły całkowicie. Jednym słowem sukces i to dwuznaczny. Paweł wrócił do formy, a dotychczasowe problemy zostały rozwikłane.

– Teraz wspaniale. Rano podpisałem bardzo korzystny kontrakt i przez jakiś czas mam święty spokój.

– Cieszę się. To znaczy, że zostaniesz na dłużej?

– Tak. Myślę, że jakieś dwa miesiące firma poradzi sobie beze mnie – odparł z zagadkowym uśmieszkiem. Aż dwa pełne miesiące? Bez żadnej przerwy? Matko. Aż nie wierzę w swoje szczęście. Ale Kingę to szlag trafi – pomyślałam z nieskrywaną satysfakcją.

– Rozumiem, że niedługo będziemy świętować – powiedziałam zagadkowo.

– Niby, dlaczego? – spytał najwyraźniej nie rozumiejąc.

– Nela ma w środę piętnaste urodziny. Nie mów, że zapomniałeś?

– No, em, nie. Ale jakoś mi umknęło. Czas teraz tak jakoś wolno leciał i w ogóle. Pewnie już coś z Kingą wymyśliły. O to się nie martw.

– Nie wątpię – odparłam. To było wręcz oczywiste. Znając życie, lista gości dochodzi już do pięćdziesiątki. Będą w tym zarówno wszyscy znajomi z klasy – nieważne, czy ich lubi, czy nie. Grunt, to się podlizać, a kto nie skorzystałby z okazji przestąpienia progu tego domu? Oczywiście jej cztery najlepsze przyjaciółeczki, no i może parę osób z mojej klasy. Tam też mam niezłe powodzenie. Rok temu pogoda im nie dopisała, dlatego przyjęcie było w domu, ale tym razem na pewno odbędzie się na basenie. Już widzę ten cały syf, który po sobie zostawią. Szczerze współczuję Swietłanie. Paweł nie zawsze przyjeżdżał na urodziny córki i przez to zwykle ja musiałam sprzątać. Po ostatniej imprezie nie mogłam się doczyścić paru rzeczy, które w rezultacie zostały wywalone i oczywiście moje kieszonkowe na tym ucierpiało. Przecież to moja wina, że nie potrafię zmaterializować się w kilku miejscach na raz i przypilnować gości.

– A właśnie zapomniałbym, przyszedł do ciebie list.

– List? Przecież wyciągałam dzisiaj pocztę.

– To przyszło na adres firmy, ale na twoje nazwisko – powiedział, wręczając mi kopertę. Zdziwił mnie nie tyle list, co adres, pod który go dostarczono. Fakt, że ten jest zapieczętowany zupełnie mnie zmylił, zwykle przychodzą do mnie już otwarte, znaczy się zamknięte, ale macocha oddaje mi je przeczytane. Najczęściej to jakieś kartki lub reklamy, ale ona woli się upewniać. Z tym, że kto mógłby wiedzieć o tym, że tylko ojciec daje mi pełną swobodę?

– Em. Dziwne. Ale dzięki – podsumowałam.

Paweł wyszedł z pokoju chcąc dać mi chwilę prywatności. Zawsze idealnie potrafił się dostosować. Z Kingą nie poszłoby tak łatwo. Koperta zawierała długi łańcuszek i krótki cytat: „Życie ma tyle kolorów, ile potrafisz w nim dostrzec”. Doczepiona na nim zawieszka symbolizowała jakąś postać ze skrzydełkami. Zaraz jak się na to mówi… Elfy? Tak, chyba tak. Małe stworzonka z bajek ze skrzydełkami i spiczastymi uszami. Tylko, po co mi to? Elfik był dosyć pokaźnych rozmiarów, tak gdzieś około sześciu centymetrów długości. Obracałam go w dłoniach, dokładnie przyglądając się szczegółom. Twarz niby niedokładna i niepozorna przypominała młodą kobietę. Miałam wrażenie, że gdzieś już mi mignęła. W najdalszych zakamarkach podświadomości, wiedziałam, że skądś ją znam. W jednej z dłoni trzymała kulę w kolorze zieleni. Właściwie na pierwszy rzut oka powiedziałabym, że to szmaragd. No, ale wiedzieć tego nie mogę, bo się nie znam. Lecz muszę przyznać, że wszystko zostało zrobione z idealną perfekcją. Zawiesiłam anonimowy prezent na szyi. Cóż… prezentował się idealnie. Radosna z powodu długiego pobytu Pawła w domu zaczęłam rozkoszować się chwilą wolności.

W domu przygotowania szły pełną parą. Przyjęciem młodej zajmowało się teraz około dziesięciu osób, nie wliczając rodziców. Zapewne czyszczono basen, ustawiano stoły i kwiaty, montowano scenę przeznaczoną na zespół. Ale ja nie interesowałam się tym kompletnie. Zupełnie odizolowana wracałam właśnie samotnie do domu autobusem. Pewnie to dziwne, nie? Niby taka nadziana, a nie stać ją na taksówkę? No cóż, lubię się pospolitować. I nie wyróżniać. Strasznie się krępuję, kiedy codziennie podjeżdża po mnie wynajęta limuzyna, niestety z siostrą w środku. Widzę wtedy, jak reszta spogląda na mnie z podziwem albo zazdrością, czy wręcz niechęcią. W szkole przejęłam po Neli opinię wywyższającej się lalki. Tylko moi najbliżsi koledzy wiedzą, że jest zupełnie odwrotnie. No, ale cóż innego można wywnioskować, widząc mnie na ulicy? Zawsze starannie i przede wszystkim drogo ubraną według najnowszej mody w ciuchach rzadko kiedy noszonych dwa razy, z twarzą niezdradzającą jakichkolwiek emocji? Najgorsze jest to, że dokładnie tak postrzega mnie postronny obserwator. Natomiast myślę, że ja sama zobaczyłabym najpierw dziewczynę mniej więcej metr sześćdziesiąt wzrostu o falistych hebanowych włosach ze zmęczoną miną i szarymi workami pod oczami, a dopiero potem spostrzegłabym, że wsiada do białej limuzyny w płaszczyku z kolekcji, która dopiero pojawia się na rynku. I pewnie wtedy zaczęłabym się zastanawiać: co ona właściwie tu robi? Przecież to nie jej świat. Autobus zatrzymał się na pierwszym przystanku, a zaraz po tym była kolej na mój. Zapatrzona gdzieś w dal próbowałam zastanowić się, co zrobić w wolnym czasie, który mi teraz pozostał.

– Wolne? – spytał melodyjny głos. Odwróciłam głowę i skinęłam. Na nic więcej w tej chwili nie było mnie stać. Chłopak usiadł bez najmniejszego skrępowania, zadowolony z siebie. Nigdy w życiu jeszcze nie widziałam kogoś takiego. A zauważyłabym go na pewno. Całkowicie wyróżniał się z tłumu. Idealne rysy twarzy, blond włosy sięgające do ramion, ścięte tak, by idealnie przykryć uszy i ta cera bez żadnej skazy. Jasna karnacja doskonale pasowała do rysów jego twarzy.

– Coś ze mną nie tak? – spytał najwyraźniej zauważając, że mu się przyglądam. Poczułam się jak idiotka. Co mogłam powiedzieć? Nie, wszystko w porządku, zagapiłam się? Przecież to śmieszne.

– Właściwie nie wiem, ale jak coś zauważę, to dam ci znać – odparłam niezbyt logicznie. Myślałam, że spojrzy na mnie z politowaniem, ale on tylko uśmiechnął się szeroko odsłaniając rząd śnieżnobiałych, równiutkich zębów. Jego oczy były niesamowicie zielone. Wpadały w podobny kolor jak szmaragdowa kula przy moim łańcuszku.

– Sebastian – przedstawił się, podając mi rękę.

– Julka – odpowiedziałam, ściskając jego dłoń. Miał delikatne, widać nieprzepracowane dłonie. Moja ręka była bardziej szorstka i zniszczona od ciągłej pracy. Pospiesznie schowałam ją do kieszeni.

– Zawsze wracasz autobusem do domu? – spytał z wyraźną ciekawością, a ja nie potrafiłam zrozumieć, czemu ta informacja aż tak go interesuje.

– Em, nie. Zwykle ze szkoły ktoś mnie odbiera – odparłam.

– Chodzisz do tej szkoły na Szewskiej?

– Tak, skąd wiesz?

– Strzelałem – przyznał. – Też się tam uczyłem. Obecnie pierwszy rok studiów i dorywcza praca u ojca.

– A jaki kierunek?

– Marketing i zarządzanie. Wiesz, ojciec chce, żebym przejął po nim firmę, a mi to pasuje. Kasy mu nie brak, co chce to ma.

Mimowolnie skrzywiłam się na te słowa. Wyglądało na to, że nici z normalności, a chłopak jest mojego pokroju.

– Coś się stało? – Punkt dla niego. Spostrzegawczy jest. Może to oznacza, że jeszcze nie aż tak zepsuty?

– Po prostu mam alergię na kasę. – Sebastian wytrzeszczył oczy. – Nie zrozum mnie źle. Po prostu jak słyszę snobistyczny ton głosu i upajanie się swoim stanowiskiem społecznym odrzuca mnie.

– Zdaje się, że tobie również się źle nie powodzi – zauważył.

– No, powiedzmy – podsumowałam. Nie lubiłam rozmawiać o swoim domu i rodzinie, zwłaszcza z obcymi. W tym samym momencie autobus zatrzymał się na moim przystanku. Zauważyłam, że Seba podnosi się razem ze mną. – Ty tutaj?

– Mieszkam niedaleko – wyjaśnił. Wychodzi na to, że będę musiała znosić jego towarzystwo jeszcze przez jakiś czas.

– Nigdy cię tu nie widziałam – przyznałam szczerze. Prawda, nie wychodziłam często z domu, z oczywistych powodów, ale w tej dzielnicy znałam już każdego. Tutejsi mieszkańcy często są zapraszani do naszego domu na tak zwane party, które Kinga regularnie organizuje. Taa, raczej wymyśla, a potem wszystko spada na mnie. Sebastiana wcale nie zaskoczyły moje spostrzeżenia. Zauważyłam, że przez cały czas intensywnie mi się przygląda. Badał każdy ruch. To wszystko tak dokładnie malowało się na jego twarzy.

– Przyjechałem niedawno. Do tej pory ojciec posyłał mnie do prywatnych szkół, uczyłem się za granicą, teraz, kiedy już jestem pełnoletni, chce mi w pełni pokazać firmę.

– A gdzie konkretnie mieszkałeś? – dopytywałam się.

– Najpierw w Londynie, później ojciec przeniósł mnie do Oxfordu, ale cały czas w Anglii. W Polsce byłem dłużej przez jeden rok, wiesz, szkoła. No, a ty?

– Co, ja?

– Od dziecka mieszkasz tutaj, czy przeniosłaś się skądś?

– Nie, nie od dziecka – przyznałam. – Moja historia… jakby to ująć… jest bardziej złożona. Można powiedzieć, że zwiedziłam bardzo dużo – zakończyłam wymijająco.

– Niechętnie mówisz o sobie. – zauważył.

– Bo tak jakby nie ma o czym. A poza tym, ty tego nie zrozumiesz.

– Wyglądam aż na takiego głupka? – spytał poważnie.

– Nie, ale ja…

– Witaj siostrzyczko. – Nela zaświergoliła sztucznym głosikiem. Aż mi się niedobrze zrobiło.

– Cześć – odparłam oschle. – To jest Kornelia, moja siostra, jak już wiesz, a to Sebastian, mój znajomy – dodałam bez entuzjazmu.

– Może miałbyś ochotę wpaść dzisiaj na moje urodziny? – spytała serdecznie. Nie wierzyłam własnym uszom. Ona naprawdę ma tupet. Seba spojrzał najpierw na mnie, potem na nią zupełnie rozbawiony.

– Dzięki za zaproszenie, w ogóle wszystkiego naj, ale dziś naprawdę nie mogę. Mam już plany. – Mimo jego miękkiego melodyjnego głosu, tak bardzo przekonywującego doszukałam się w jego spojrzeniu fałszu. Wcale nie zależało mu na imprezie, a tym bardziej na mojej siostrze.

– Och, szkoda – westchnęła teatralnie. Nie, tego było naprawdę za wiele jak na moje zszargane nerwy.

– Na pewno znajdzie się jeszcze nie jedna okazja, prawda Nela? – powiedziałam z przekąsem. Dziewczyna spiorunowała mnie wzrokiem. – Miło było, ale na mnie już czas.

– Tak, mi też się troszkę jednak spieszy – dodała siostrunia. – Mam nadzieję, że do zobaczenia.

– Niewykluczone – podsumował Seba i rozeszliśmy się w swoje strony. Postanowiłam przeczekać początek Neli urodzin w pokoju, a potem pokazać się na jakieś parę godzinek, żeby Paweł o nic nie pytał.

– Impreza była odjechana na maksa.

– No, masakra. – Tego typu teksty słyszałam, idąc szkolnym korytarzem. Wszyscy byli zachwyceni i wręcz oczarowani. No, ale nie dziwię się. Największą furorę zrobiły fontanny z koktajlami montowane specjalnie na tę okazję i basenowy mini aqua park. Naprawdę było na czym poszaleć.

– Hej, coś ledwo żyjesz – stwierdziła Anka, jedna z moich bliższych kumpeli.

– Impreza młodej teoretycznie skończyła się koło pierwszej, w praktyce o trzeciej wyganiałam ostatnich gości – przyznałam.

– No, a Kinga, Paweł?

– Daj spokój, wyszli gdzieś do teatru i nie wiem, o której wrócili. Byłam tak padnięta, że zasnęłam w rzeczach.

– Rozumiem, że dzisiejszą klasówkę też masz z głowy.

– Z czego znowu? – spytałam zdziwiona.

– Z matmy.

– O, matko – jęknęłam. – Uwzięła się w tym roku, czy co? Jak tak dalej pójdzie, to w końcu mnie usadzi.

– Daj spokój, przecież nie masz takich złych ocen.

– Tak, z innych przedmiotów jakoś wychodzę, ale widziałaś moje ostatnie z matmy? Dwie dwóje i bania, nie licząc tej, którą dostanę dzisiaj – podsumowałam załamana.

– Przecież ci pomogę – pocieszyła mnie, posłałam jej blady uśmiech. – A właśnie. Z kim ty wczoraj wysiadałaś z autobusu? – spytała z błyskiem w oczach. Starałam się przypomnieć sobie ostatnie kilkanaście godzin. Mój mózg zaczął pracować na bardzo szybkich obrotach i wtedy znów go zobaczyłam.

– Seba – szepnęłam pod nosem. Chłopak pewnym krokiem szedł w moją stronę. Co tu dużo mówić? Zamurowało mnie. Otrząsnęłam się z pierwszego szoku i zwróciłam do Anny: – Tak konkretnie, to z nim – odparłam, wskazując głową na roześmianego chłopaka. No cóż, tak jak mówiłam, przykuwał uwagę. Dziewczyny wodziły za nim wzrokiem i patrzyły z rozmarzeniem.

– Hej – przywitał się. W tej chwili powinnam być w siódmym niebie, bo przyszedł właśnie do mnie, ale nie. Opanował mnie raczej niepokój, niezrozumiany niepokój, bo właściwie, czego się obawiałam?

– Co ty tutaj robisz? – spytałam przytomnie.

– Konkretnie to stoję – odparł spokojnie. Spojrzałam na niego ze sceptycyzmem.

– Nie masz wykładów czy coś w tym stylu? – W końcu skoro studiował, to, co robił o tej porze w mojej szkole?

– Mam przerwę – odpowiedział bez zająknięcia. – Więc pomyślałem, że odwiedzę stare kąty.

– Hmm. Interesujące. Pogadałabym jeszcze trochę, ale niestety za minutę piszę klasówkę.

– Coś ważnego? – spytał.

– Mam nadzieję, że nie, bo kolejna bania mi się nie uśmiecha. – Seba uśmiechnął się pod nosem i zamyślił na chwilę.

– Myślę, że nie będzie tak źle.

– Em. Tak, jasne. No to cześć – wydukałam. Odwróciłam się plecami i ruszyłam w stronę klasy. Pięknie, pomyślałam. Teraz nawet na klasówce się nie skupię przez niego.

– Julka! – Usłyszałam po chwili jego melodyjny głos. Odwróciłam się gwałtownie bum. Wpadliśmy na siebie, a konkretniej, on z rozpędu wpadł na mnie. Ale, o dziwo, nie poczułam silnego uderzenia. Moje oczy były do tej pory zamknięte. A mój mózg przygotowany na uderzenie czy jakikolwiek ból po upadku. Jednak wszystko to osłodziła mi rozkoszna woń lasu z dodatkiem czegoś, co w zasadzie trudno nazwać. Zapach najpiękniejszy i najprzyjemniejszy, jaki do tej pory wąchałam, wręcz upajający. Żadne perfumy nie potrafiłyby go oddać. Powoli zaczęłam otwierać oczy. Pierwsze, co zobaczyłam to czyjąś bluzę. Dokładnie uruchomiłam wszystkie zmysły. Dopiero teraz dotarło do mnie, że Seba utrzymał nas w pionie i właśnie trzyma mnie w ramionach. Pospiesznie odsunęłam się od niego, choć musiałam do tego użyć ostatnich sił mojej woli.

– Ups, sorki – mruknęłam speszona.

– To raczej ja powinienem to powiedzieć. Niechcący.

– Wiem. A co chciałeś?

– Zostawiłaś książkę – powiedział, podając mi podręcznik od matematyki.

– Ech – westchnęłam. – No tak próbowałam coś załapać, ale to tylko strata czasu.

– Nie idzie ci z matmą?

– Kompletnie, zwłaszcza ostatnio… świetnie i na dodatek się spóźnię – odparłam, widząc pusty korytarz.

– To przeze mnie – powiedział szczerze, ale w kącikach jego ust zamajaczył uśmieszek.

– Nie przeczę – odpowiedziałam, wyszczerzając zęby. – Na razie.

– Do jutra. – Zdążyłam mu rzucić tylko wymowne spojrzenie żądające wyjaśnień, ale, niestety, nie doczekałam się odpowiedzi. Nie mogłam dłużej przeciągać tej rozmowy, bo lekcja się zaczęła, a jednak bądź, co bądź musiałam napisać ten sprawdzian. Jak burza wpadłam na salę, ale o dziwo nauczycielka nawet nie zauważyła, a może zignorowała moje wtargnięcie. Postanowiłam nie tłumaczyć się ze swojego spóźnienia i czym prędzej usiadłam koło Anki.

– Co jej jest? – spytałam, wskazując na Krzywą. 

– A, bo ja wiem. Słuchaj, weszła do klasy, usiadła przy biurku i powiedziała, że mamy się chwilę czymś zająć.

– Sprawdzała obecność?

– Nie, jeszcze nie. – W zdumiewającej ciszy przebiegła połowa lekcji. Nauczycielka intensywnie coś gryzmoliła w dzienniku, a my nie potrafiliśmy zrozumieć, skąd ta nagła odmiana. Przecież ona nigdy, jak to ujmowała: „nie zmarnowała lekcji na bezczynne siedzenie”. Czyżby jakiś przełom? Tylko gdzie? W naszej klasie, gdzie trzy czwarte powinno siedzieć z matmy? Nie, z nią naprawdę coś jest nie tak. Piętnaście minut przed dzwonkiem Krzywa wstała od stołu, przeleciała wzrokiem po klasie i po cichym odchrząknięciu odezwała się w końcu:

– Dzisiaj, o ile mnie pamięć nie myli, mieliście pisać klasówkę. Jednak zdecydowałam, że odpuszczę wam ten jeden jedyny raz. To był dosyć prosty dział i mam nadzieję, że wszyscy go zrozumieliście. No, może nie wszyscy, ale chociaż większość z was. Miałam dzisiaj dużo papierkowej roboty, dlatego pierwszy i ostatni raz się wam tak udało. A teraz możecie udać się na przerwę. – Szczęki nam opadły. Największa kosa w historii tej szkoły odpuściła sprawdzian. I to, komu? II c. Największym leserom. Nie, naprawdę utwierdzam się w fakcie, iż musiała mieć jakieś traumatyczne przeżycia w ostatnim czasie, skoro zdecydowała się na coś tak irracjonalnego.

– Słyszałaś to, co ja? – zza pleców dobiegł mnie głos Artura, klasowego błazna i tym samym mojego najlepszego kumpla.

– Ehe. I jeszcze dochodzę do siebie. Weź mną wstrząśnij, czy coś. Muszę się upewnić, że to nie sen. – Artur bez wahania wykonał moja prośbę. – Auć. Delikatniej może?

– Wtedy nie byłby ten sam efekt – powiedział, wyszczerzając zęby jak w reklamie pasty. Mimo wszystko odwzajemniałam jego uśmiech. – A tak na marginesie, co to za koleś, co przylazł dzisiaj do ciebie?

– Em. Znajomy taki. Sebastian się nazywa.

– Sebuś mówisz? Będę go tak nazywał, ładnie prawda?

– Nie bardzo – powiedziałam, krzywiąc się.

– Zawsze mogę postarać się lepiej…

– Lepiej nie. Chodź, idziemy.

Pod szkołę jak zwykle podjechała limuzyna. Niechętnie wsiadałam do środka, tym bardziej, że Nela już w niej była. Pierwsze, co mnie spotkało to jej złośliwy uśmieszek. Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić, dlatego ignorowanie jej przychodziło mi z nadzwyczajną łatwością.

– Zapomnij. Taki chłopak jak on, nie poleci na dziewczynę taką jak ty – prychnęła.

– O co ci znowu chodzi? – spytałam znudzona.

– Nie łudź się.

– Uwierz mi, nie zamierzam – odparłam, chociaż jej słowa mnie zabolały, bardziej niż bym chciała. Najbardziej denerwujące było to, że młoda miała rację. Nawet, jeśli teraz coś we mnie widzi to zniknie, kiedy tylko dowie się o mojej przeszłości. Kiedy zrozumie, że tak naprawdę nie mam nic i jestem skazana na łaskę lub nie łaskę swoich opiekunów.

– Em. A tak w ogóle, to gdzie my jedziemy? – spytałam, zauważając, że podążamy w inną stronę niż zwykle. Nela uśmiechnęła się pod nosem.

– Projektantka mamy nie zdąży uszyć na jutro trzech sukien, dlatego jedziemy na zakupy. – Co mi pozostało? Tylko pogodzić się z tym faktem. W końcu to nie moja kasa, kolejny raz wydawana niepotrzebnie. Nie rozumiem, dlaczego dla nich jest tak ważne, żeby za każdym razem na bankiecie pokazać się w czymś innym. Ale…

– Zaraz, jak to na jutro? – spytałam. Nic mi nie wiadomo o kolejnej imprezie. Nela westchnęła zrezygnowana.

– Przychodzą do nas nowi wspólnicy ojca z rodzinami. Wszyscy wysoko postawieni, niektórych z nich znasz. Tak sądzę. Matka chce żebym… śmy wyglądały idealnie, po prostu rewelacyjnie. Muszę więcej tłumaczyć?

– Nie – odparłam krótko. Teraz w mojej głowie zagościły inne zmartwienia. Czy właśnie to miał na myśli Seba, mówiąc: „Do jutra”? Czy może ma zamiar znów przyjść do szkoły? Jego zachowanie i, co najgorsze, zainteresowanie, bardzo mnie niepokoi. Może chce zdobyć dla swojego ojca jakieś ważne informacje, a ja mam być łatwym narzędziem pracy? Ajć… I po co mi to wszystko? Limuzyna zatrzymała się pod jedną z drogich galerii w tym mieście. Obie z Nelą jak na komendę wyszłyśmy równiutko z samochodu.

– Gdzie najpierw? – spytałam.

– Chyba tam, gdzie zawsze – Odparła beztrosko. Ruszyłyśmy zgodnie, jak przystało na siostry w stronę dyżurnych butików. Miałyśmy tam zaufane ekspedientki, które zawsze z wystudiowanym i czasem wręcz zbyt nachalnym uśmiechem doradzały nam w kwestii ubioru. Kornelia zaczęła kolejno przymierzać najróżniejsze suknie. Ja w tym czasie rozleniwiona przyglądałam się jej poczynaniom, uznając, że kiedy skończy wezmę pierwszą lepszą kieckę w moim rozmiarze i w ten sposób zakończę ten cały cyrk. Czasem tylko rzucałam w stronę młodej znaczące uwagi typu: masz podobną, ta jest za długa, ta za ciasna, ta się marszczy. Jeśli chodzi o modę, czy ubiór miała do mnie kompletne zaufanie. Ten fakt był dla mnie bardzo dziwny, aczkolwiek również bardzo pocieszający. W gruncie rzeczy, gdy czegoś potrzebowała, potrafiła być milutka i nie sprawiała kłopotów.

– Dobra, ta jest ostatnia – rzuciła Nela niby to do siebie, ale w gruncie rzeczy chciała, żebym jej coś doradziła. Niestety, na sprzedawczynie nie mogła liczyć. Według nich w każdej wyglądała jak prawdziwa dama, księżniczka i te pe. Mimo wszystko nie udzieliłam jej żadnej odpowiedzi. Panna rozpieszczona w końcu zrezygnowana postanowiła bezpośrednio zwrócić się do mnie o pomoc.

– Julka, co o tym sądzisz? – Przeniosłam wzrok znad wieszaka z sukienkami. Tak naprawdę już dawno wybrałam jej idealną kreację, ale gdybym jej zaproponowała ją od razu z pewnością by odmówiła. Przez ten krótki okres czasu, w którym mieszkam z nią pod jednym dachem zauważyłam, że nie lubi, wręcz nie cierpi, kiedy ktoś dyktuje jej, co ma robić. Przeleciałam wzrokiem jej wygląd a szczególności sukienkę, którą na sobie miała.

– Ładna, ciekawie uszyta, leży praktycznie idealnie, ale… – zaczęłam spokojnie, Nela wydawała się być usatysfakcjonowana moją odpowiedzią, jednak przy tym znacznym słowie, „ale” powieka jej zadrżała. Niewątpliwie zauważyłam to doskonale, lecz niezrażona jej zachowaniem kontynuowałam swój wywód: – To raczej nie twój kolor. Przy tym wszechobecnym bladym różu jesteś jeszcze bledsza i taka nijaka. Myślę, że w tym będziesz wyglądać o wiele lepiej – zakończyłam, podając jej sukienkę z błyszczącej satyny w śliwkowym kolorze. Kolorystycznie kontrastujące wstawki przy dekolcie i rozszerzana spódnica lekko za kolana idealnie pasowały do jej figury i młodzieńczego wieku. Kornela często postarzała się długimi sukniami z ciężkimi ozdobami. Nigdy mi się to nie podobało. W końcu nie miała tyle lat, co jej matka, powinna ubierać się bardziej młodzieżowo. Młoda z niechęcią, ale i z ciekawością wzięła ode mnie sukienkę i prędko ją przymierzyła. Wychodząc z przymierzalni już o nic nie pytała. Starała się nie okazywać zbyt wielu emocji, ale i tak zauważyłam, że jest w pełni zadowolona. No, cóż, nie oczekiwałam pochwał, ani najmniejszego dziękuję. Znałam ją zbyt dobrze.

– A ty? – spytała, płacąc należną kwotę.

– Ja? – zdziwiłam się. – A, no tak. Chyba wezmę tą – przyznałam, wskazując na białą sukienkę, a raczej suknię z miękkiego lejącego szyfonu. Do ziemi. Prostą z głębokim wycięciem z tyłu zakończonym na pasie i ramiączkami wiązanymi na szyi. Bez większych ozdób z dekoltem w szpic. Jednym zdaniem prosta, elegancka i bez przesadnych świecideł. Nela zerknęła tylko na nią i przytaknęła skinieniem.

– Julka?! – zawołała macocha.

– Tak? – spytałam, schodząc do salonu w szlafroku i cała rozczochrana.

– Ojciec chce z tobą rozmawiać. Jest w swoim gabinecie – zakomunikowała mi z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Potrząsnęłam głową i udałam się we wskazanym kierunku. Swoją drogą dość dziwna była jak dla mnie ta poranna wizyta. No, ale cóż. Z mieszanymi uczuciami zapukałam do drzwi.

– Proszę!

– Chciałeś mnie widzieć – wyjaśniłam od razu powód swojej wizyty. Paweł był energiczny, radosny, pełny życia. Zastanawiałam się, co dało mu nagle aż tyle energii i witalności?

– Siadaj. Mam do ciebie małą prośbę. – Oho, zaczyna się nieciekawie – pomyślałam. – Dzisiejsze hm… spotkanie jest dla mnie bardzo ważne, a zawłaszcza dobre wrażenie, jakie chcę wywrzeć na moim, od niedawna wspólniku.

– Em, przepraszam, że ci przerywam, ale właściwie, co to ma wspólnego ze mną? – spytałam.

– Otóż, jego syn jest niewiele starszy od ciebie – Paweł zaczął dokładniej dobierać słowa, nie wiedział, jak mi to najlepiej przedstawić. – Chciałbym, żeby wspomnienia z pobytu tutaj miał jak najlepsze. Opinia tego chłopaka jest niezwykle ważna. Jego ojciec ufa mu bezwarunkowo i wie, że…

– Ok. Rozumiem. Chłopak ma się dobrze bawić. Nie ma sprawy. Jakoś to załatwię – przerwałam.

– Dziękuję, księżniczko – odparł z ulgą. Tak, jasne teraz to się podlizuje – myślałam. – Poprosiłbym Kornelię, ale sama wiesz. Ona jest zbyt porywcza młoda.

– Skąd będę wiedzieć, że to on? – spytałam rzeczowo, puszczając jego wzmianki mimo uszu.

– Wieczorem przedstawię ci go osobiście.

– Ok. Więc do wieczora – odpowiedziałam i natychmiast ruszyłam do swojego pokoju. Niewiele czasu zostało mi do lekcji. Kinga patrzyła na mnie przenikliwie. Czyżby nie wiedziała, o czym rozmawiał ze mną jej mąż? Niemożliwe. A zresztą, co mnie to obchodzi? Błyskawicznie się przebrałam i zbiegając po schodach natknęłam się na dopiero co wstającą siostrzyczkę.

No, jasne. Ja się tu spieszę, a księżniczka olewa wszystko i wszystkich. Normalka? Tak, w jej wydaniu zdecydowanie tak.

– Kochanie, mogłabyś mi wyprasować koszulę? – spytał Paweł swoją żonę. Swietłana przychodziła teraz dopiero o dziewiątej, kiedy w domu zostawała sama Kinga. No, to może być ciekawe – przemknęło mi przez myśl.

– Tak, już – odpowiedziała swobodnie, ale jej twarz zdradzała zupełne przerażenie. Powinnam się zmartwić tym faktem, ale gdzie tam. Wręcz przeciwnie. Niech w końcu Paweł przejrzy na oczy. – Julka! – krzyknęła półgłosem. – Gdzie te… no… żelazko?

– W schowku – odpowiedziałam i wyszłam do kuchni zająć się porządnym śniadaniem. Poranna toaleta Neli nie trwała jeszcze nigdy dziesięć minut, więc czasu miałam aż za dużo.

Właśnie zaczęłam oglądać zawartość lodówki i po długim myśleniu w końcu zrezygnowałam z czegoś wyszukanego i po prostu nasypałam do miski każdego rodzaju płatków, jakie mieliśmy, po trochu i dolałam mleka. Naraz zdało się słyszeć przerażający okrzyk od strony salonu. Czyj? Oczywiście macochy.

– Kinga, co się… – usłyszałam Pawła, który nie dokończył wypowiedzi. – Coś ty zrobiła z moją koszulą?! – krzyknął niezadowolony. Postanowiłam się wmieszać, ktoś musiał ratować sytuację. Weszłam do pokoju właściwie nie zdziwił mnie widok, jaki zastałam oraz panująca tam napięta atmosfera. Przerażona Kinga, rozłoszczony Paweł, a w swoim pokoju niczego nieświadoma Kornela. Tradycja. A na desce do prasowania koszula mojego ojca przypalona na rękawie. No cóż, tak potrafi tylko moja matka. Westchnęłam w duchu i przystąpiłam do działania.

– Tato – zagadnęłam, lecz ani drgnął. Udałam się w stronę jego garderoby i wyciągnęłam nową koszulę. – Ta lepiej pasuje do tego garnituru. – Ojciec spojrzał na mnie w milczeniu. Toczył wewnętrzną walkę, nie mógł się zdecydować, czy jakoś skomentować poczynania żony, czy dać sobie po prostu spokój.

– Masz rację – odpowiedział w końcu spokojnie. Bądź, co bądź nawet w sytuacjach kryzysowych był człowiekiem nad wymiar opanowanym. Rzuciłam mu przelotny uśmieszek.

Kinga bezradnie wyciągnęła rękę, żeby wziąć ode mnie koszulę.

– Zaraz ją wyprasuję – odparłam spokojnie.

– Spóźnisz się – zauważył bardziej przytomny od swojej żony Paweł.

– I tak już jestem, Nela jeszcze nie skończyła się ubierać, te dwie minuty i tak mnie już nie uratują – zakończyłam. Kinga nic nie odpowiedziała, a ja zabrałam się do pracy. Dokładnie wyprasowałam koszulę ojca i wyrzuciłam tą zniszczoną. W chwilę po tym zastałam młodą czekającą na mnie przy drzwiach. Nie poganiała mnie, ani nie zrzędziła. Czyżby jakaś odmiana? Wzięłam tylko plecak i udałam się w jej kierunku.

– Julka? – usłyszałam za plecami głos macochy. Odruchowo się odwróciłam. – Dziękuję. – Po raz pierwszy usłyszałam od niej te słowa. Zamurowało mnie. Wiedziałam, jak wiele musiało ją to kosztować.

– Nie ma, za co – odpowiedziałam swobodnie i zniknęłam za drzwiami. Po tak zajmującym poranku wylądowałam w szkole na drugą lekcję. Jednak nie bardzo byłam zmartwiona tym faktem. Niepokoiła mnie myśl, na temat prośby, jaką muszę spełnić. To, że Paweł poprosił o to właśnie mnie, oznaczało, iż ma do mnie zaufanie i to nie byle jakie.

Stałam na piętrze, wpatrując się w przychodzących, co rusz nowych gości. Były to osoby w wieku czterdziestu i wyżej lat z dziećmi w większości starszymi ode mnie, aczkolwiek zdarzały się młodsze małżeństwa.

– Julka? – zawołała Nela ze swojego pokoju. Weszłam do środka. Przed lustrem siedział obraz nędzy i rozpaczy, no może nie dosłownie. Kornela owszem była ubrana w sukienkę, którą jej wczoraj wybrałam, ale ostry makijaż, jaki do niej sobie zrobiła był przerażający.

– Matko, coś ty z sobą zrobiła?

– Em… no nie wyszło – wybąkała.

– Co chcesz ode mnie? – spytałam.

– Zrób coś z tym – powiedziała wskazując na swoją twarz i obracając głowę.

– Zgłupiałaś – stwierdziłam, patrząc zdziwiona i jeszcze bardziej zaniepokojona jej fryzurą. Dopiero teraz spostrzegłam strzępki jej włosów leżące na podłodze i poczochrane, nierówne włosy pozlepiane jakimś żelem. Nela spuściła wzrok i nawet nie śmiała się temu sprzeciwić. – Idź, zmyj tą twarz i umyj włosy. Migiem – zadecydowałam. Nela wstała pospiesznie i ruszyła do łazienki. – A i… weź może ściągnij na razie tą sukienkę. Dobrze by było gdyby, chociaż ona została cała i czysta. – Młoda wykonywała moje polecenia z największą pokorą. No, trudno, nie miała innego wyjścia, za głupotę się płaci. Uwinęła się szybko, jak na nią niemalże ekspresowo. Zrezygnowana i bez najmniejszych nadziei wzięłam suszarkę i energicznie zaczęłam podsuszać jej włosy. W rezultacie wyglądało to tak: z przodu były krótko, a przede wszystkim krzywo obciachane na kształt niby grzywki, a tył? Tragedia. Z jednej strony krótko wystrzyżone, z drugiej obcięte plackami.

– Matka cię zabije – powiedziałam spokojnie, chociaż właściwie nie musiałam jej tego mówić, wiedziała o tym aż za dobrze. – Co do makijażu, mogę ci zrobić nowy, znacznie lepszy ode tego, który miałaś na sobie, ale włosy… przykro mi, nie umiem…

– Julka, no daj spokój przecież ty wszystko umiesz, błagam – wypaliła zrozpaczona.

– Muszę cię rozczarować. Ale zawołam mamę, na pewno ma jakiegoś znajomego fryzjera. Raz, dwa i będzie po sprawie.

– Nie! – krzyknęła. – Jeśli zobaczy mnie w takim stanie… – zaczęła i nagle urwała. Tak, nie musiała mi tego nawet kończyć. Kinga wpadłaby lekko mówiąc w szał.

– Ech. No dobra, ale jeśli powiesz, że to ja cię cięłam…

– Obiecuję, że nie – powiedziała jak najpoważniej. Sama się sobie dziwię, ale uwierzyłam jej.

– Takie pytanie, masz tu może takie coś do cieniowania włosów? – spytałam.

– Jasne – odpowiedziała Kornelia ku mojemu wielkiemu zdziwieniu i wyciągnęła z bocznej szufladki przedmiot, o który pytałam. No dobra – pomyślałam – jakoś muszę temu zaradzić. Przeczesałam dokładnie jej włosy i zaczęłam ciąć. Najpierw zebrałam więcej włosów na grzywkę, żeby była gęstsza i obcięłam ją na bok, tak jak wcześniej próbowała to zrobić młoda. Resztę włosów zaczęłam doprowadzać do równomiernej długości taka by mogła być na całości. Następnie pocieniowałam je i wymodelowałam. W rezultacie tych zabiegów Nela miała na głowie krótką fryzurkę sięgającą niedaleko za uszy i skośną grzywkę. No cóż, etap końcowy wcale nie wyglądał najgorzej. Nie lubię się przechwalać, ale wyszło mi to całkiem, całkiem. Na koniec zabrałam się do zrobienia jej delikatnego makijażu.

– Koniec – oznajmiłam po wykonaniu zadania. Kornelia odwróciła się powoli do lustra i szeroko otwarła oczy. – No, co? Mówiłam, że nie umiem.

– Nie, nie jest… jest idealnie. Tak. Ja…d…d… – zająkała.

– Och, dobra, daruj sobie. Teraz lepiej się ubierz i wyjdź z pokoju. W końcu ty też musisz się pojawić – odparłam i wyszłam na korytarz z zamiarem udania się do swojego pokoju. Błyskawicznie ubrałam swoją suknię i zaczęłam próbować się uczesać w jako tako wyglądający kok. I wtedy właśnie ktoś zapukał do drzwi.

– Czego znowu? – mruknęłam pod nosem i chcąc nie chcąc ruszyłam się z miejsca. W drzwiach stała Nela. Wyglądała olśniewająco. Fakt, że w długich włosach było jej lepiej, ale niewiele. Wpuściłam ją do środka. – Nom?

– Przyszłam spytać czy ci nie pomóc? – spytała. Zaraz, zaraz, czy ja śnię? – pytałam w myślach.

– Nie, radzę sobie jakoś. Skąd ta nagła zmiana?

– Chciałam się jakoś odwdzięczyć.

– Niemożliwe – bąknęłam pod nosem, a głośniej powiedziałam: – Raczej nie będziesz miała okazji.

– A może… widzę, że coś ci nie idzie czesanie, z długimi włosami trudniej sobie poradzić samemu – wywnioskowała. Ironiczny uśmieszek zabłąkał się na moich ustach.

– Tak, ale tobie też idzie raczej średnio – odparłam.

– Z sobą tak, ale z tobą… kto wie? – Chwilę zastanowiłam się nad jej słowami. Właściwie ma rację, a lepsza fryzura przyda mi się dzisiaj. Zwłaszcza, że ojciec prosił mnie o przysługę.

– No dobra, ale nie waż się ich ciąć – zdecydowałam. Młoda kiwnęła głową i już bez słowa zabrała się do zburzenia mojej misternej fryzury. Nie sprzeciwiałam się jej poczynaniom. Cały czas miałam nadzieję, że może jednak uda jej się zrobić coś interesującego. O, dziwo po raz pierwszy się na niej nie zawiodłam. Owszem, mojej fryzurze daleko było do profesjonalności, ale wyglądała sto razy lepiej od tego, co sama wcześniej zrobiłam. Włosy były upięte dokładnie i elegancko. Nie wychodziły bokami, ani nie rozwalały się. Wszystko było ze sobą idealnie zharmonizowanie i dodawało uroku.

– Dzięki – odparłam lekko po zakończeniu obserwacji. – A teraz chyba czas się pokazać.

Zeszłyśmy na dół do ogromnego salonu przywitać się z przybyłymi gośćmi. W momencie, kiedy szłyśmy do ojca – ja w sprawie nieznanego mi chłopaka, którym miałam się zająć, a Nela wysłuchania kazania na temat swojej nowej fryzury – ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłam się odruchowo i zamarłam. Przede mną znów stał Sebastian, zdążyłam już o nim zapomnieć i nagle się zjawił. Zrozumiałam, co dokładnie znaczyło „do jutra”.

– Witam ponownie – odpowiedział, uśmiechając się zawadiacko.

– Em, no tak, cześć. Co ty tutaj robisz? – Chłopak zaśmiał się gardłowo. Spojrzałam na niego zdziwiona.

– Zawsze będziesz mi zadawać to samo pytanie? – spytał, lecz, niestety, nie doczekał się z mojej strony jakiejkolwiek odpowiedzi. – Powiedzmy, że mam znajomości.

– I to nie byle jakie – odparłam, bardziej do siebie niż do niego.

– Zatańczymy? – zaproponował, właśnie zaczęła grać muzyka. Trochę się zmieszałam tą propozycją. Nie bardzo wiedziałam jak mu odmówić. Byle wykręt byłby niegrzeczny…

– Chętnie, ale jest mały problem – wyznałam.

– Jaki? – spytał zdziwiony.

– Nie umiem. – Poczułam, że moje policzki robią się gorące i żaden makijaż nie przykryje pąsu, który teraz na nich wystąpił.

– Jakoś damy radę – odpowiedział beztrosko i wziął mnie za rękę prowadząc na parkiet. Kompletnie nie wiedziałam, co zrobić. Uciec? Nie, to nie wchodziło w grę, krzyczeć? Tym bardziej, Paweł by mi tego nie wybaczył. W towarzystwie musiałam zachowywać się idealnie. Pozostało mi tylko zbłaźnienie się na całej linii. Seba położył rękę na mojej talii, drugą trzymał moją. I cóż, zaczęliśmy tańczyć. Na początku szło mi dosyć nieporadnie, ale w pewnym momencie jakby coś w moim mózgu zaskoczyło. Poczułam jakbym od dziecka nic innego nie robiła oprócz tańczenia. Seba tak doskonale prowadził, że po prostu samo z siebie szło mi lepiej. Czułam się wspaniale, tak lekko, beztrosko. Muzyka zaczęła dobiegać końca, a tym samym nasz wspólny taniec. Dopiero po zatrzymaniu się spostrzegłam, że tańczyliśmy sami, natomiast reszta zajmowała się, cóż, podziwianiem nas. Tak, dokładnie tak, jak mówię. Po raz pierwszy w życiu byłam z tego naprawdę bardzo zadowolona. Seba natomiast patrzył na mnie ze skrywanym szokiem i uśmieszkiem na twarzy, który od razu odwzajemniłam.

– Okłamałaś mnie – powiedział uszczypliwe.

– A skąd – odparłam zgodnie z prawdą.

– Widzę, że już poznałaś się z młodym panem Kalinowskim – usłyszałam za plecami głos ojca. Odwróciłam się zdumiona z twarzą domagającą się odpowiedzi na to niezrozumiałe oświadczenie. W tej samej chwili podszedł do nas sam dobrze mi znany pan Kalinowski.

– Dzień dobry – przywitałam się uprzejmie, pan Wojciech odpowiedział mi skinieniem. Po czym zwrócił się do Sebastiana.

– Wspaniały taniec, synu, jak widzę, partnerka również. – Wydawało mi się, że albo jestem przygłucha albo ślepa. Dokładnie przyglądałam się mężczyźnie, który przed chwilą nazwał Sebę swoim synem. Czy to rzeczywiście było możliwe? W końcu coś do siebie nie pasowało. Lekko odchrząknęłam.

– Przecież pan nie ma dzieci – wypaliłam szybciej niż zdążyłam się zastanowić.

– Skądże znowu. Zawsze miałem i mam syna. Sebastian mieszkał w Anglii, tam go posyłaliśmy do najlepszych szkół – odparł pogodnie. – Musiało ci się coś pomylić.

– Wątpię – powiedziałam.

– Julka – upomniał mnie ojciec. W tym momencie zdałam sobie z czegoś sprawę. Pomyliłam osoby. Owszem, brat pana Wojciecha nie miał dzieci. Jego żona zawsze przychodziła do Kingi żaląc się, że nie mogą ich mieć i mówiąc, że to ogromnie niesprawiedliwe. Wspominała też coś o bratanku. Podstępnym, zepsutym chłopcu, którego jej szwagier kreuje na rekina biznesu.

– Przepraszam, coś pomyliłam.

– Nic się nie stało – zapewnił pan Kalinowski.

– Tato. Chyba chciałeś mnie komuś przedstawić – przypomniałam.

– Ach, tak. Pan Kalinowski jest moim nowym wspólnikiem, a Sebastian to właśnie jego syn. Mam nadzieję, że dobrze się dogadacie. – Uśmiechnęłam się tylko na te słowa. Seba zadowolony z takiego