KUNE - Tomasz Hipsz - ebook

KUNE ebook

Tomasz Hipsz

3,7

Opis

Zbliża się czas intensywnego wykorzystywania Księżyca i najbliższych okolic naszej planety.

Czy w parze z postępem technicznym idą zmiany w naturze ludzkiej? Czy w ściśle kontrolowanym środowisku bazy księżycowej jest miejsce na typowe słabości, intrygi, przestępstwa? Czy w zamkniętym środowisku jest miejsce na uczucia i intymność? Może zmienia się tylko otoczenie, w którym się poruszamy, a natura ludzka pozostaje niezmienna?

Mark Novak - dojrzały facet po przejściach chce zostawić za sobą przeszłość. Liczy na spokojną posadę, która umożliwi mu uporządkowanie własnego życia. Przybywa do bazy księżycowej KUNE, na której ma objąć stanowisko dowódcy Służby Bezpieczeństwa. Jednak spokój nie jest mu pisany…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 284

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (37 ocen)
14
6
11
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wsciekla_surykatka

Całkiem niezła

Fabuła ciekawa, szybko i łatwo się czyta, jednakże ilość literówek i błędów składniowych zabiera trochę z przyjemności czytania.
00
Tomasz1920

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawy pomysł wartka akcja. Polecam.
00

Popularność




Tomasz Hipsz

KUNE

www.kune.com.pl

PROLOG

Osswald całą noc nie mógł zasnąć mimo, że pokój w hoteliku przy Rue Pierre Fontaine był całkiem przytulny. Niewielki, ze staroświeckimi, lekko wypłowiałymi tapetami na ścianach i równie zabytkowym telewizorem przyklejonym do jednej ze ścian, miał swój urok. Wtapiał się w atmosferę okolic Moulin Rouge. Udało mu się w miarę spokojnie przetrwać noc. Oglądał telewizję, wsłuchiwał się w odgłosy ulicy oraz skrzypienia schodów i łóżek w okolicznych pokojach.

Musiał pozostać niewidoczny. Nie korzystał z sieci, ani żadnych usług wymagających wymiany danych. Sam hotelik miał pewne zabezpieczenia, ale na wszelki wypadek wyłączył wszystkie swoje komputery.

Mimo, że wziął urlop, wydział bezpieczeństwa korporacji Prodigieux, kontrolował aktywność online wszystkich pracowników, którzy zajmowali się ważnymi projektami. Napisał prosty programik, który imitował jego obecność w sieci, w mieszkaniu w niewielkiej miejscowości, niedaleko Monachium.

Przyjechał tu ledwo trzymającym się kupy samochodem, któremu wcześniej przeprogramował komputer, żeby podczas płatności za autostrady i paliwo nie podawał jego prawdziwych danych. Nie było to trudne, przecież zajmował się systemami bezpieczeństwa.

W tą wyprawę włożył dużo wysiłku, ale miał to być interes jego życia. Miał dosyć wypruwania sobie żył i przesiadywania po kilkanaście godzin dziennie przed obrazem komputerowym, podczas gdy cały zysk i nagrody zgarniali przełożeni. Będzie to jednorazowa akcja, którą planował od miesięcy i już nigdy nie będzie musiał pracować.

Wyglądał, jak typowy mól książkowy, cokolwiek to kiedyś znaczyło. Był chudy, przygarbiony i miał potężne, przestarzałe soczewki kontaktowe, które służyły jako wyświetlacz jego PCU (personal computer unit – komputer osobisty) i zapewniały odpowiednią korektę wzroku wyniszczonego przez lata pracy przy komputerze. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak kiedyś programiści mogli pracować gapiąc się w niewielkie, prostokątne ekraniki.

Ale już niedługo. Jak tylko zakończy transakcję, w szwajcarskiej klinice naprawi zniszczony wzrok i kupi profesjonalne wyświetlacze kontaktowe. Potem kupi apartament z osobistym systemem fitness i będzie wyglądał, jak goście z Zarządu. Nie będzie już musiał korzystać z wynajmowanego vPartnera, płacić z seks lub towarzystwo. A nawet jeśli tak, to będzie go na to stać.

Na szczęście nikt w firmie nie zorientował się, co odkrył i zamierzał sprzedać korporacji Mushimoto, głównemu konkurentowi jego pracodawcy. Długo wszystko planował i rozważał wszelkie scenariusze, ale mimo zachowania daleko idących środków ostrożności nie mógł się uspokoić.

Spotkanie z przedstawicielem klienta było umówione na 6 rano. Zegarek pokazywał 5:03. Wstał i wyjrzał przez okno. Turecki bar po drugiej stronie ulicy nadal był czynny. Stało przy nim kilku podpitych gości i spomiędzy samochodów powoli wyturlał się poprzycierany ze wszystkich stron, skuter z niezwykle grubym gościem na siodełku. Pewnie też był głodny. Nic podejrzanego.

Z ulicy dochodziły odgłosy głośnej rozmowy, muzyki z pobliskich lokali oraz chlupotu kałuż przez które przejeżdżały samochody. Dotknął wyświetlonej na ścianie klawiatury kontrolera wyposażenia pokoju i poczekał, aż okno cicho się domknie.

Teraz było ciszej. Do jego uszu dobiegał tylko szum klimatyzacji i urządzeń hotelowych. Wszedł do mikroskopijnej łazienki i wziął szybki prysznic. Lubił czystość, więc trochę drażniły go niedomyte fugi między kafelkami i lekko odstające uszczelnienie kabiny prysznicowej. Na szczęście sam system sterowania prysznica działał bez zarzutu. Ustawił odpowiednią temperaturę wody, ilość i zapach mydła. Zastanawiał się, czy nie zostać dłużej pod kojącym strumieniem wody. Stwierdził jednak, że na to będzie czas później. Nastawił program suszenia gorącym powietrzem, żeby nie musieć wycierać się ręcznikiem hotelowym. Mimo, że wydawały się czyste, jakoś nieswojo się czuł dotykając ich. Po zamoczeniu wydzielały delikatną, ale wyraźną woń przemysłowych środków piorących. Założył klapki i wszedł goły do pokoju. Wyciągnął ubranie z torby turystycznej i rozłożył na łóżku. Nie rozpakowywał go wcześniej, bo nie czuł się tu swobodnie i zawsze podczas krótkich pobytów w pokojach hotelowych miał wrażenie, że pakowanie i rozpakowywanie zajmuje dłużej niż potrzeba. Zawsze bał się, że następnego dnia przeoczy coś i zostawi.

Wszystko starał się utrzymywać na swoim miejscu. Przybory toaletowe – w odpowiedniej torbie, ubrania w walizce, brudne rzeczy w papierowej torbie. Jedyne, co wyjął na wierzch poprzedniego dnia, to wszystkie elementy sprzętu komputerowego. Nie było tego dużo, ponieważ postanowił ograniczyć ilość urządzeń do minimum, żeby ułatwić sobie ich kontrolę i utrudnić wykrycie. Położył ręcznik na krześle i usiadł przy stole, na który padało mdłe światło lampki diodowej zamontowanej powyżej na ścianie. Jednak wystarczyło mu to. Sprawdził, czy są wszystkie elementy i czy są wyłączone. Obraz w soczewkach pochodził z bransoletki połączonej z komputerem osobistym. Może był staroświecki, ale nie lubił urządzeń wszczepianych pod skórę. Poza tym takie rozwiązanie było znacznie tańsze i zgodne z wymaganiami bezpieczeństwa w firmie. Przed wejściem do swojego pokoju musiał pozbywać się wszystkich urządzeń elektronicznych.

Na komputerze miał specjalnie przygotowany system z fałszywą tożsamością, którą kupił od znajomego hakera. Musiał ją mieć, ponieważ wychodząc z hotelu bez żadnego śladu elektronicznego, od razu wzbudziłby zainteresowanie. Miał na nim uruchomioną mapę Paryża, którą mógł podglądać w soczewkach kontaktowych.

Dodatkowo miał swoje cacko. Profesjonalną jednostkę obliczeniową, na której trzymał w zasadzie całe swoje życie. Od zdjęć z dzieciństwa, poprzez konta bankowe, własne programy, gry, profile vPartnerów i preferencje multimediów. Był spory i nieporęczny. Miał wielkość starodawnej karty kredytowej. Wyraźnie odznaczał się w kieszeni. W związku z tym postanowił przykleić go na środku klatki piersiowej. Chciał mieć pewność, że nie uderzy nim o nic, a sygnał będzie miał odpowiedni zasięg.

Najważniejszą zawartością były jednak dane przygotowane do przekazania. Stworzył procedurę, która uruchamiała system po otrzymaniu zgłoszenia komputera klienta, kontrolowała wpływ pieniędzy na konto bankowe, autoryzowała i szyfrowała transmisję, a następnie kasowała dane i własne pliki. Następnie wyłączała system, żeby nie można go było namierzyć i żeby nic nie pozostało w pamięci operacyjnej. Cała operacja nie powinna trwać więcej niż kilka sekund. Klient musiał jedynie wyemitować odpowiedni sygnał, o ustalonej godzinie i w odległości nie większej niż 30-40m. Dzięki temu ani on nie będzie widział klienta, ani, co najważniejsze, klient nie będzie widział jego. Wszystkie ustalenia, hasła i informacje o procedurze przesłał klientowi zaszyfrowanym mailem z konta pocztowego, w jednej z anonimowych sieci, do których miał dostęp.

Starał się wszystko przewidzieć. Liczył na to, że taki sposób przekazania danych, bez wykorzystania Internetu i jakichkolwiek komputerów pośredniczących, będzie najbezpieczniejszy i nawet, jeśli ktoś obserwowałby klienta, nie będzie w stanie jego samego zidentyfikować. Mimo tego, że technicznie nie stanowiło to problemu, postarał się też o to, żeby trudniej było podsłuchać transmisję. W okolicach Moulin Rouge zawsze tłoczyło się wiele osób i odbywało wiele, nie do końca legalnych transakcji, więc z tego szumu i natłoku informacji, trudno by było wyłowić akurat tą jedną. Nawet jeśli ktoś by go zidentyfikował – jego komputerowa bransoletka miała podawać fałszywą tożsamość i upodabniać go do setek turystów odwiedzających te okolice.

Jeszcze raz sprawdził zasilanie wszystkich urządzeń i zamontował oba komputery. Następnie zaczął się gorączkowo ubierać.

Czyste rzeczy na podróż i przybory toaletowe spakował do niewielkiego plecaka, a resztę do torby i trzy razy sprawdził, czy czegoś nie zapomniał. Torbę zostawi w kupie śmieci przy pojemniku w jednej z bram na tej ulicy. Z samym plecakiem lepiej będzie się wtapiał w tłum turystów i czuł się bardziej mobilny.

Nogi mu lekko drżały. Wziął głęboki oddech i wcisnął starodawną, metalową klamkę. Ostrożnie wyjrzał na korytarz, a potem szybkim krokiem zszedł do recepcji. Zajrzał przez szybę do kantorka recepcjonisty. Ten spał w najlepsze. W niewielkim hallu nie było nikogo. W drodze do wyjścia wyświetliła się postać wirtualnej recepcjonistki, która podziękowała mu za pobyt i automatycznie pobrała opłatę za nocleg. Szybko, zanim zdążył wyjść, na drzwiach dostrzegł jeszcze reklamę pobliskiej knajpki z meksykańskim jedzeniem. Reklama zgasła w trakcie odsuwania się automatycznych drzwi, a on poczuł lekkie ssanie w żołądku.

Uderzyło go chłodne, przepełnione wilgocią powietrze i hałas panujący na zewnątrz. Lekko zesztywniał z wrażenia, ale skręcił w lewo i poszedł w stronę widocznego już stąd Moulin Rouge. Przy ulicy ciasno zaparkowane były samochody, a przy pobliskiej latarni piętrzyła się kupa śmieci przykrywająca już pojemnik. Nie zatrzymując się upuścił tam walizkę. Teraz było mu lżej i od razu poczuł się pewniej. Było mokro, co powodowało, że specyficzny zapach brudu paryskich ulic, była bardziej wyczuwalny. Zbliżał się do Boulevard de Clichy i niewielkiego placyku przez znaną rewią. Zatrzymał się i spojrzał na reklamy menu śniadaniowego wyświetlane w każdym oknie znajdującej się na rogu restauracji. Okoliczne bary, sklepy i lokale oferujące różnorodne atrakcje erotyczne tętniły przepychem reklam, które zajmowały praktycznie całe mury i okna aż do wysokości 2. pięta. Środkiem bulwaru, na ruchomym chodniku pomiędzy drzewami, poruszali się mniej lub bardziej rozbawieni turyści wymieszani z paryżanami podążającymi do pracy.

Miał czekać na klienta przy wejściu do stacji metra Blanche. Pozostało jeszcze kilka minut. Najspokojniejszym krokiem, na który było go teraz stać, podszedł do automatycznego kiosku z przekąskami przy schodach ruchomych jadących w dół, na peron. Zastanawiał się, czy czegoś sobie nie kupić bo widok i rozpylany przez automat aromat świeżych bagietek bardzo go nęcił, ale stwierdził, że jest zbyt zdenerwowany żeby jeść. Przełknął ślinę i ostrożnie rozejrzał się po okolicy.

Nic podejrzanego. Postanowił zjechać na stację, gdzie powinno być nieco cieplej. Postacie z reklam wyświetlanych przed nim, w miarę jak jechał w dół nawoływały go po imieniu, żeby zwrócił na nie uwagę. Na peronie było około 20 osób. W kilku miejscach na ścianach i szklanej barierze odgradzającej tory od peronu także poruszały się te cholerne reklamy. Strasznie go rozpraszały i nie mógł skupić się na obrazie z soczewek. Musiał pilnować godziny, żeby w odpowiednim momencie włączyć komputer.

Bezgłośnie na stację wsunęły się wagony metra. Zgasły wyświetlacze i rozsunęły się przezroczyste bariery. Podróżni szybko wysiedli, a kilka osób wsiadło. Zdziwił go widok mężczyzny w lekko pogniecionym garniturze i ciemnych okularach, który ociągał się z wejściem do pociągu. Osobnik zerknął na niego i jednak nagle się zdecydował. Zrobił to jakoś dziwnie gwałtownie. Osswald spojrzał na schody, wmieszał się w grupkę osób, które wysiadły i postanowił wjechać na górę. Był zbyt zdenerwowany, żeby usiąść na peronowej ławce.

Spojrzał na zegar.

Jeszcze 3 minuty.

Był coraz bardziej zdenerwowany. Ręką sprawdził, czy komputer jest odpowiednio zamocowany i wymacał przycisk zasilania. Wszystko w porządku, ale jakoś nie odczuł ulgi. Postanowił obejść placyk dookoła i ponownie zjechać na dół.

Gdy już zrobił rundkę i szedł w stronę stacji, kątem oka zobaczył tego samego mężczyznę stojącego pod sklepem, po przeciwnej stronie ulicy.

Cholera. Przecież widział, jak gość wsiadał do wagonu.

Może mu się przewidziało? Pewnie tak, ale jego nerwy były coraz bardziej napięte. Przyspieszył krok. Wchodząc na schody jeszcze raz zerknął na faceta. On też na niego patrzył!

Czy to był klient? Niemożliwe. Nie wiedział, jak wygląda. Jeśli nie on, to kto?

Zaczął szybko schodzić po poruszających się schodach mijając kilka osób. Niemożliwe, żeby ktoś wiedział, co tu robi. Może to tylko nerwy. Postanowił pójść w dalszy koniec peronu.

Stanął w kącie i obserwował ludzi czekających na pociąg.

Na ekranie w soczewkach zapalił się alarm. Jeszcze 15 sekund. Dotknął komputera i położył palec na włączniku. Cholera, jak tak mu się będzie trzęsła ręka, to nie trafi w niego w odpowiednim momencie. Tylko wcisnąć i zaraz będzie bezpieczny. Oczy chodziły mu nerwowo.

Cyferki zegara wyświetlane w soczewkach, przed jego oczami, zaczęły migać na czerwono. Ścisnął całą obudowę boleśnie odrywając ją nieco od skóry. Zobaczył przed oczami informacje o przebiegu procedury.

Od ściany, po środku peronu oderwał się niewielki ciemny przedmiot, który z bzyczeniem małego wirnika ruszył w jego kierunku. Z ogłuszającym hukiem rozerwał się o 2-3 metry od niego i nagle wszystko zgasło...

Nie było obrazu na jego soczewkach kontaktowych, w jego końcu peronu zgasły reklamy i zamigały światła. W uszach mu dzwoniło. Nie widział, co się dzieje! Zobaczył kilka sylwetek, które nagle obróciły się w jego stronę i zaczęły biec. Skulił się i przycisnął obie dłonie do komputera na piersiach. Dotarły do niego wściekłe krzyki zbliżających się osób: „Służba Bezpieczeństwa! Rozłóż ręce! Rozłóż ręce!”.

W przerażeniu nie był w stanie nic zrobić. Zobaczył otwór wymierzonego w siebie miotacza pneumatycznego. Nagłe uderzenie sprężonego powietrza podcięło mu nogi. Jeszcze lecąc w kierunku posadzki poczuł ból uderzonych genitaliów. Wyciągną ręce przed siebie, żeby nie upaść na twarz. Od razu zostały unieruchomione na plecach przez dwóch silnych mężczyzn. Kobieta, która także podbiegła, rozerwała mu koszulę na piersiach i do końca oderwała komputer od ciała.

Rozległ się dźwięk alarmu bombowego i rozbłysły światła awaryjnego oświetlenia peronu. Został uniesiony w powietrze i czterech potężnych facetów w marynarkach z wyświetlonymi znakami Służby Bezpieczeństwa Unii Europejskiej poniosło go biegiem do ruchomych schodów.

Mijali zdezorientowanych ludzi i szybko znaleźli się na świeżym powietrzu. Został brutalnie wepchnięty do środka zaparkowanego przy chodniku samochodu. Rozglądał się wokoło przerażony i kątem oka znów, po drugiej stronie ulicy, dostrzegł tego mężczyznę w pogniecionej marynarce. Gość się uśmiechał i pomachał ręką. Co się dzieje!? Samochód ostro ruszył...

Wybuch wstrząsnął okolicznymi domami. Zgasły światła i reklamy, a z szyb posypało się szkło. Podrzucony do góry samochód spadł w płomieniach kilka metrów dalej.

Mężczyzna w pogniecionym garniturze, zdawał się jako jedyny w okolicy zachowywać spokój. Powoli się odwrócił i ruszył, oddalając się od zamieszania. Na wyświetlaczu jego soczewek migał napis „Przesyłanie zakończone”. Lars uśmiechnął się i wyłączył obraz spokojnie wsiadając do zaparkowanego w bocznej uliczce samochodu.

ROZDZIAŁ 1 – Przybycie

Obudziłem się. Po środku nasennym miałem przykry smak w ustach. Z trudem otworzyłem oczy. Jasne oświetlenie kabiny raziło w oczy. Przyciemniłem soczewki. Musiałem się czegoś napić. Poruszyłem się i poczułem, że coś mnie przytrzymuje. A... Tak... Jak zwykle zapomniałem. Fotel nadal trzymał dolną powierzchnię mojego skafandra. Wcisnąłem przycisk zwalniający mocowanie. Z cichym syknięciem, fotel puścił materiał. Z trudem usiadłem, unosząc się z pozycji, w której spędziłem ostatnich kilka dni.

Na ekranie soczewek wyświetliło się powitanie, informacja o przewidywanym czasie lądowania oraz menu z napojami i lekkimi przekąskami. Wybrałem kanapki. Nie bardzo je lubiłem, ale w najbliższym czasie będę jadł tylko tutejsze pieczywo, które lekko trąciło plastikiem. Do tego kawa na rozbudzenie. Ustawiłem fotel w pozycji siedzącej i rozejrzałem się po kabinie.

Chyba obudziłem się wcześniej niż inni. Cholera, przypomniałem sobie, dlaczego się tu znalazłem. Ogarnęła mnie fala złości, więc do zamówienia dodałem jeszcze irlandzką whisky. Kosztowało to tutaj majątek, ale w tym momencie jakoś nie był to mój największy problem.

Ze stolika pomiędzy fotelami wyjechała tacka z zamówieniem. Postawiłem ją przed sobą na rozkładanym blacie i powąchałem kawę. Bardzo lubiłem ten zapach. To była prawdziwa kawa, a nie jakiś rozpuszczalny substytut. Zjadłem kanapkę i popiłem gorącym napojem. Od razu lepiej się poczułem. Podniosłem szklaneczkę whisky i wetknąłem w nią nos. Powoli wciągnąłem powietrze. Po aromacie kawy, zapach alkoholu zaskoczył moje nozdrza i myślę, że skutecznie je odkaził. Wziąłem do ust niewielki łyk. Zimny płyn zaszczypał delikatnie w język i rozgrzał gardło. Wziąłem głęboki oddech i wychyliłem naczynie do końca. Poczułem ciepło w przełyku, które za moment przeniosło się na całe ciało.

Teraz mogłem zacząć funkcjonować. Na moich soczewkach kontaktowych sprawdziłem godzinę. Do lądowania zostało około 2 godzin. Zamówiłem kolejną whisky i wybrałem film, który miał mi zapełnić czas do końca podróży. Mimo, że był wyświetlany dokładnie przed moimi oczami, w trójwymiarowy i z dźwiękiem odtwarzanym przez implanty w moich uszach, nie mogłem się na nim skupić.

Rozejrzałem się po kabinie. Inni pasażerowie zaczęli się budzić. Drinki cieszyły się duża popularnością. Obok mnie było 5 rzędów siedzeń. Z tego, co wiedziałem, większość pasażerów stanowili pracownicy techniczni, operatorzy urządzeń i inżynierowie. Była też spora grupa osób w mundurach. Tak jak wszystkie bazy, ta też była nadzorowana przez wojsko. Dzięki temu wpływy korporacji handlowych były nieco ograniczone. Na Ziemi nie udało się tego wyegzekwować, ale w związku z tym, że ruch kosmiczny stosunkowo łatwo było ograniczać i kontrolować, bazy pozaziemskie miały status niezależny od korporacji, działalności organizacji wyznaniowych, czy politycznych. Kontrolę nad tym sprawowała armia, jako jedyna organizacja rządowa, która zdołała we w miarę nienaruszony sposób przetrwać rewolucję Anonymous w pierwszej połowie XXI wieku. Tylko armia i największe korporacje zdołały utrzymywać takie zabezpieczenia systemów, że pozostał pewien zakres informacji, do których mimo wielokrotnych prób, nie udało się dostać hakerom.

W soczewkach pojawił się pejzaż księżyca przekazywany z kamer promu. Nie byłem zbyt pewny, co mnie czeka po wylądowaniu. Miałem nadzieję, że sobie poradzę, ale życie w tym niegościnnym otoczeniu rządziło się innymi prawami. Podświetliłem planowany tor lotu, żeby zobaczyć, gdzie jest lotnisko i baza. Powiększyłem obraz i spostrzegłem brunatną, spłaszczoną konstrukcję wewnątrz krateru. Wiedziałem, że to tylko pancerna kopuła ochronna przykrywająca całą bazę zbudowaną wewnątrz owalnego krateru. Miała zapewniać ochronę przed niewielkimi meteoroidami, które przy braku atmosfery często uderzały w powierzchnię Księżyca.

Ze słuchawek padło polecenie powrotu na swoje miejsca. Grzecznie usiadłem. Fotel rozłożył się i złapał za skafander. Ten moment lotu był najmniej przyjemny. Starałem się rozluźnić. Wszystkie naczynia i resztki jedzenia zostały schowane w obudowie fotela.

Po chwili zaczęła się procedura lądowania. Najpierw to śmieszne uczucie w brzuchu, jak w dzieciństwie, na huśtawce. Potem gwałtowne uderzenie i poleciałem do przodu. Dobrze, że skafander mocno trzymał. Gdyby moje ręce nie były unieruchomione wyciągnąłbym jest do przodu, żeby wepchnąć z powrotem oczy, które mi wyszyły na wierzch. Z trudem łapałem oddech. Zmienił się kierunek przeciążenia i teraz wpychało mnie w głąb fotela.

Znów uderzenie. Żołądek obciążony jedzeniem i tą wspaniałą whisky chyba owinął mi się dookoła kręgosłupa. W tym samym momencie poczułem, jak fotel puścił mój skafander.

Odetchnąłem i poczułem się jak młody bóg, leciutki jak dziecko. Byłem leciutki, więc chyba nie musiałem już dbać o linię.

Wyszliśmy z promu do niewielkiego pomieszczenia. Mimo tego, że sprawdzano nas i nasze bagaże przed startem, bazy pozaziemskie miały swoje procedury. Zewsząd obserwowały nas kamery i skanowały różnorodne czujniki. Pasażerowie pojedynczo wychodzili z poczekalni przez 4 wyjścia. Każdy pasażer był skanowany przez urządzenia ochrony stacji. Jedynie personel wojskowy przechodził do sali obok. Spokojnie poczekałem na swoją kolej i przeszedłem przez automatyczne drzwi do bramki kontrolnej. Z przodu były zamknięte drzwi. Gdy się do nich zbliżyłem natychmiast drzwi zamknęły się też za mną. Nieprzyjemne uczucie. Pojawiła się wirtualna celniczka i wyjaśniła procedurę. Prześwietlanie i kontrola chemiczna trwały tylko moment. Najbardziej nieprzyjemne było ukłucie w celu zbadania DNA.

– Witamy Panie Novak – oznajmił miły głos. Drzwi się otworzyły z lekkim sykiem i na soczewkach została wyświetlona droga, do mojego nowego biura. Znałem w zarysach plan bazy. Wiedziałem, że posiada wiele poziomów, które były ponumerowane od pancernego sklepienia w głąb krateru. Była podzielona na sektory, z których część była ogólnodostępna. Spodziewałem się klaustrofobicznych korytarzy, pancernych drzwi i śluz. Było jednak sporo miejsca I co chwilę mijałem innych przechodniów. W miarę, jak się zbliżałem na ścianach wyświetlane były reklamy i informacje lokalne. Wnętrze nie różniło się praktycznie od krajobrazu przeciętnego biura na Ziemi.

Przy tak niewielkim ciążeniu miałem pewne trudności z utrzymaniem się przy podłodze. Wyglądałem jak rusałka podskakująca na łące. U mijających mnie osób wywoływało to na zmianę politowanie lub wesoły uśmiech. Doszedłem do windy. Drzwi od razu wyświetliły zaproszenie dla mnie i komunikat o transporcie specjalnym oraz prośbę o korzystanie z innych szybów. Trochę niezręcznie się czułem mając na sobie nieco rozdrażnione spojrzenia czekających na transport. Drzwi rozsunęły się cicho, a ja czym prędzej wszedłem do środka. Winda ruszyła w dół, a ja w sposób zupełnie niekontrolowany uniosłem się w powietrze. Nie zdążyłem się chwycić poręczy i pozostało mi próbować ustawić się tak, żebym po zatrzymaniu nie wylądował na twarzy. Moje wysiłki nie zdały się na wiele. Chyba się nie polubiliśmy, bo winda zatrzymała się złośliwie w najgorszym momencie. Wykonując rozpaczliwe ruchy grzmotnąłem bokiem w podłogę wyrzucają z siebie kilka niecenzuralnych słów pod adresem mojego przewoźnika. Na szczęście w tym ciążeniu szybkie podniesienie nie stanowiło większego problemu. Zanim otworzyły się drzwi stanąłem w nonszalanckiej pozycji, na wszelki wypadek opierając się o poręcz. Myślałem, że wyglądam na rozluźnionego i budzącego respekt. Normalnie jak z reklamy. Moja pewność siebie i godność szybko się ulotniły, gdy po otwarciu drzwi zauważyłem miny moich podwładnych. Z trudem opanowywali uśmiechy, a jedno z nich miało nawet łzy w oczach. No, tak. Przecież w windzie musiały się znajdować kamery monitoringu.

Czekały na mnie dwie osoby. Od razu je rozpoznałem. Niewysoka kobieta to starszy sierżant Anette Hughes, a wysoki i szczupły, nie mogący opanować uśmiechu jegomość, to podporucznik Paul Zerinsky. Oboje ubrani byli w obcisłe mundury służby bezpieczeństwa, a przy pasach mieli niewielkie miotacze pneumatyczne. Wszystko zgodnie z regulaminem, oczywiście oprócz ich min. Wśród naszej trójki tylko ja nie byłem zawodowym żołnierzem, ale przed wylotem zostałem w trybie nadzwyczajnym zaprzysiężony i otrzymałem stopień kapitana. Przywitałem się podając im obojgu rękę. Pokazali, w którym kierunku mam iść i ruszyliśmy do naszego biura.

Weszliśmy do sporego pomieszczenia ze ścianami wypełnionym obrazami z kamer umieszczonych w różnych miejscach bazy. Na obrotowym fotelu siedział chłopak patrzący w przestrzeń. Jedną ręką stukał w klawiaturę, a drugą machał w powietrzu. Wyglądało to, jakby był niespełna rozumu. Błyskotliwie domyśliłem się, że obraz komputera był wyświetlany na jego soczewkach, a gestami obsługiwał komputer. Nie usłyszał, że weszliśmy. Anette klepnęła go w ramię. Wzdrygnął się tak mocno, że podskoczył do góry, co zresztą nie było takie trudne przy tym ciążeniu. Jak już złapał równowagę, nieporadnie stanął na baczność, starając się dopiąć mundur. Jego kombinezon różnił się od pozostałych brakiem oznaczenia stopnia wojskowego. Steve Knox był cywilnym specjalistą zatrudnionym przez Zarząd bazy.

Anette pokazała mi moje biuro, które znajdowało się za szklaną ścianą. Wszedłem tam i wyłączyłem przezroczystość szyby. Teraz, gdy nikt mnie nie widział, mogłem obejrzeć pomieszczenie. Było niewielkie. Wzdłuż jednej ze ścian stała niska szafka biurowa, a nad nią przylepiony był duży ekran. Część ściany naprzeciwko wejścia zajmowała wysoka szafa zawierająca skafandry specjalistyczne. W rogu stał wygodny fotel, a przed nim biurko, nad blatem którego znajdował się półokrągły, przezroczysty ekran komputera. Obok biurka, przy ścianie znajdował się terminal spożywczy, dzięki któremu można było zamówić napoje i drobne przekąski. Pozostałą część pomieszczenia zajmował niewielki stolik i krzesła. Wszystkie meble i urządzenia były wysokiej jakości. Sprawiały dobre wrażenie. O wystroju wnętrza można było dużo powiedzieć, ale raczej nie to, że jest przytulne. Było doskonale bezosobowe. Nie należałem do osób, które muszą wszędzie ustawiać dyplomy, pamiątki i inne drobiazgi osobiste, ale coś będę musiał zrobić, żeby poczuć się jak u siebie.

Usiadłem przy biurku, rozpierając się na fotelu. Dotarłem i co teraz. Nie bardzo wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Po locie i efektownych wyczynach w windzie czułem się nieco zagubiony. Nie wiedziałem od czego zacząć.

Na szczęście weszła Anette.

– Przepraszam, że przeszkadzam Panie Kapitanie, ale otrzymałam informację, że bagaże dotarły już do Pańskiej kajuty – powiedziała spoglądając na mnie – Tam też dostarczyliśmy kombinezon służbowy. W szafie znajdzie Pan kombinezony specjalne oraz buty magnetyczne, które ułatwiają poruszanie się i przejazdy windą – powiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy. W jej tonie nie było żadnej złośliwości, tylko wesołość. Mimo to spłoniłem się jak młoda dziewica.

– Każdy z nas zaliczył taki przejazd, a teraz obstawiamy, kto wykona bardziej skomplikowane ewolucje.

– Dziękuję bardzo – odpowiedziałem ze śmiechem, gdy pomyślałem, jak moje wyczyny musiały wyglądać z zewnątrz. Podobało mi się, że sierżant, z którą będę najbliżej współpracował, nie jest służbistką. Sztywna, wojskowa etykieta na co dzień była dla mnie męcząca.

– Mam nadzieję, że nie wypadłem najgorzej i dostałem dobre noty za wartość artystyczną.

– W biurku znajdzie Pan PCU przypisany do dowódcy Służby Bezpieczeństwa. Proszę go zawsze mieć przy sobie. Dodatkowo, proszę także przykleić sobie do ciała osobisty identyfikator. W szafie znajduje się sejf z bronią – powiedziała wskazując na mebel. – Przyjęło się, że w normalnych warunkach, wewnątrz stacji nosimy przy sobie jedynie miotacze pneumatyczne.

– Założę te buty i byłbym wdzięczny, gdyby pokazała mi Pani moją kajutę.

– Oczywiście Panie kapitanie – powiedziała szybko wychodząc z mojego pokoju.

Po chwili wyszedłem z mojego biura. Szło mi nieco niezgrabnie. Będę musiał się przyzwyczaić i nauczyć chodzenia w takich warunkach. Przy zbliżaniu do podłogi noga była ciągnięta w dół, a za to drugą unosiło się bez żadnego oporu.

– W takim razie chodźmy – powiedziałem starając się pokazać, że potrafię z godnością i powagą stawiać jedną nogę za drugą.

Okazało się, że moja kajuta znajduje się na tym samym poziomie. Były tu także pomieszczenia mieszkalne i robocze większości personelu obsługi bazy. Dostęp do tego poziomu był ściśle kontrolowany. Na korytarzach nie było zbyt dużego ruchu. Dzięki mojemu chwiejnemu krokowi szliśmy stosunkowo powolnie. Dotarliśmy do skrzyżowania za którym znajdował się krótki korytarz. Zatrzymałem się na chwilę, ponieważ wydawało mi się, że za nim znajduje się jakaś duża przestrzeń.

– To centralna część bazy – powiedziała Anette – chodźmy, pokażę Panu.

Po kilku metrach rozciągnął się przede mną widok dużej hali w kształcie pionowo ustawionego jaja.

– Wnioski z wcześniejszych konstrukcji kosmicznych pokazywały, że zwykli pracownicy, którzy musieli przez dłuższy czas przebywać w zamkniętej i stosunkowo niewielkiej przestrzeni, po pewnym czasie doznawali uczucia klaustrofobii i niepokoju, którzy znacznie zmniejszał ich efektywność i utrudniał zachowanie bezpieczeństwa. Projektanci postanowili stworzyć na środku bazy dużą, pustą halę, dzięki której można cieszyć się przestrzenią. Teraz może Pan zobaczyć całą przestrzeń. Jest ona oczywiście podzielona na kilka poziomów, które okazjonalnie wykorzystywane są do specjalnych zastosowań – spokojnie wyjaśniała.

– Zgodnie z rytmem biologicznym człowieka, w bazie staramy się zachowywać podział dzień/noc. Raz w tygodniu hala staje się centrum rozrywki z różnymi atrakcjami na poszczególnych poziomach. Zjeżdżają do nas pracownicy pobliskich placówek roboczych, załogi statków kosmicznych wykonujących w okolicach swoje zadania i przeładowujących w bazie towary. Oczywiście stali mieszkańcy bazy też intensywnie z tego korzystają. W ciągu tygodnia czynne są jedynie restauracje i pomieszczenia sportowe na poziomie rekreacyjnym. Podłogi poszczególnych poziomów hali głównej są wtedy zupełnie przeźroczyste tworząc wrażenie jednej ogromnej przestrzeni.

– Rozumiem, że te cotygodniowe imprezy są bardzo interesujące z naszego punktu widzenia? – zapytałem z uśmiechem.

– Oczywiście. – odwzajemniła uśmiech i poprowadziła mnie w głąb korytarza.

Po 3 skrzyżowaniach dotarliśmy na miejsce. Przyklejona obok drzwi tabliczka głosiła: ‘Mark Novak. Chief Security Officer’. Błyskotliwie domyśliłem się, że to moja kajuta. Anette jakoś chyba nie zauważyła przebłysku mojej inteligencji i po prostu weszła do środka.

– Pańska kajuta jest znacznie obszerniejsza od standardowych. Pan kapitan jest jedną z osób zarządzających stacją, więc wszystkie ważniejsze urządzenia niezbędne do zapewnienia bezpieczeństwa znajdują się zarówno w naszym biurze, jak i u Pana w kajucie – powiedziała wskazując na biurko przytulone do jednej ze ścian. Nad nim umieszczony był półkolisty ekran. Drugi był przyklejony na ścianie powyżej.

Rzeczywiście było tu sporo miejsca. Po lewej stronie znajdowały się szafy i aneks kuchenny. W lewym rogu, po skosie od wejścia, było łóżko. Z tego, co zauważyłem, zadbano o wygodę i rozrywki. Nad nim zainstalowany był jeden z najnowszych modeli vPartnera, czyli zestawu do prywatnej regeneracji i zaspokajania podstawowych potrzeb. No dobrze – używany przede wszystkim jako wirtualny partner do ‘zabaw intymnych’.

– Hmmmm... nieźle – pomyślałem z lekkim uśmiechem.

Spojrzała na mnie i też lekko się uśmiechnęła.

Na środku ustawiona była wygodna kanapa i niewielki stolik. Na wprost wejścia zauważyłem matowe szyby otaczające łazienkę.

Moje bagaże już dostarczono i leżały tuż obok drzwi.

– Nie przeszkadzam. Pan kapitan pewnie chciałby się odświeżyć, chwilę odpocząć i rozpakować. – powiedziała uprzejmie. – W razie czego proszę się ze mną skontaktować.

– Dziękuję.

Po chwili dodałem – Wiem, że to niezgodne z wojskową nomenklaturą, ale czuję się strasznie sztywny, gdy się Pani do mnie tak zwraca. Jeśli rozmawiamy tylko w swoim gronie, chciałbym, żebyście odnosili się do mnie mniej oficjalnie. Nie wiem, może po prostu Szefie lub coś takiego. Jeśli mamy razem pracować, musimy się dobrze czuć we własnym towarzystwie i nie stawiać niepotrzebnych barier.

Na jej twarzy pojawił się niewielki uśmiech i chyba lekko odetchnęła.

– Oczywiście Szefie. – odpowiedziała już mniej sztywnym tonem.

– Jutro zaczyna Pan... Przepraszam, Szef pełnienie obowiązków służbowych. Najpierw niezbędne będzie spotkanie z Zarządem bazy, a później my przekażemy Szefowi wszystkie niezbędne informacje i zapoznamy ze wszystkimi systemami, którymi dysponujemy.

– Dziękuję. Teraz muszę się ogarnąć i zebrać myśli. Czy gdzieś tu można jakoś lepiej zjeść, czy wszędzie jest takie samo konserwowane jedzenie. – zapytałem.

– Podeślę namiary na restaurację z poziomu 8, gdzie chyba nieco bardziej się starają. Zresztą w weekendy jest bardzo oblegana zarówno przez stałych mieszkańców, jak i przyjezdnych.

– OK.

– Do widzenia... Szefie.

– Do widzenia.

Po wyjściu Anette, usiadłem na łóżku i westchnąłem.

– No dobra, zaczynam nowe życie – pomyślałem.

Byłem nieco zmęczony i skołowany po podróży. Pierwsze wrażenia ze stacji też dawały mi się we znaki. Spojrzałem na zegar wyświetlony nad kuchnią, to znaczy ‘dystrybutorem spożywczym’. Skrzywiłem się nieco. Tutaj nie ma indywidualnych kuchni. Napoje oraz posiłki są dostarczane przez centralny system. Na szczęście zjadłem coś na pokładzie promu.

Postanowiłem chwilę odpocząć i pójść do swojego nowego biura tuż przed zakończeniem dziennej zmiany.

Rozebrałem się i wszedłem do kabiny łazienkowej. Była całkiem obszerna. Na dwóch ścianach i suficie znajdowały się dysze prysznicowe. Na trzeciej – ekran i panel sterowania. Był nieco inny niż te, których używałem wcześniej. Teraz nie chciało mi się wczytywać w dostępne opcje, więc tylko znalazłem ‘szybką kąpiel’ i nacisnąłem.

– Ciekawe jak to będzie wyglądało w tym ciążeniu. – pomyślałem.

Przez chwilę nic się nie działo, ale jak już się zaczęło....

– Proszę zamknąć oczy. Temperaturę wody można zmienić przez podniesienie lub opuszczenie rąk. – usłyszałem z głośników.

Woda z mydłem trysnęła intensywnym strumieniem ze wszystkich dysz, a przez otwory w suficie zaczęło dmuchać ciepłe powietrze, które było wysysane przez podobne otwory w podłodze. Nawet było to przyjemne, a woda, mimo niewielkiego ciążenia, szybko spływała. Rozluźniłem się, kiedy nagle woda przestała lecieć.

– Proszę rozłożyć ręce i rozszerzyć nogi. – usłyszałem polecenie.

– No, no, a nawet nie byliśmy na „Ty” – uśmiechnąłem się.

– Jest to pierwsza kąpiel po przybyciu na stację. Zostanie Pan zdezynfekowany.

Już obawiałem się igieł, zastrzyków i szorowania gąbkami, ale tylko zmienił się panujący w kabinie zapach. Było całkiem miło.

– Uwaga, suszenie. – zabrzmiało groźnie. Uśmiałem się wyobrażając sobie co może nastąpić.

Podmuch ciepłego powietrza przemieszczał się od góry do dołu. Włosów nie miałem zbyt wiele, ale zostały przedmuchane na wszystkie strony. Powietrze było ciepłe, więc było mi przyjemnie. Podmuch dotarł w newralgiczne, z mojego punktu widzenia, miejsca.

– Oooooo!.... – chyba często będę się kąpał. Czułem się jak na plaży nudystów, gdzie wiatr głaszcze wszelkie delikatne miejsca.

A potem suszarka zajęła się moimi nogami. Byłem rozczarowany – już nie było takich emocji.

– Kąpiel skończona – usłyszałem.

Szklane drzwi się otworzyły i wyszedłem nagi na zewnątrz. Zerknąłem na lustro wyświetlone na ścianie obok. No pięknie. Fryzura typu „młodość Chopina”, a poniżej w zasadzie to co zwykle. Posmutniałem.

Zawsze myślałem, że jestem niezłym kąskiem. Niestety teraz, tak gdzieś w połowie mnie już nie było wyraźnych mięśni brzucha. Mimo, że brzuch był płaski, to jednak odznaczała się pewna warstwa tłuszczu. No cóż, trzeba będzie nad tym popracować. Mam nadzieję, że będzie na to trochę czasu. Oczywiście, bardzo dobry wygląd można było zdobyć dzięki różnym lekarstwom i środkom wspomagającym, ale w ten sposób rozbudowane mięśnie nie były mocne i w odpowiedni sposób przygotowane do wysiłku.

– No dobra, nie jest tak źle. – pocieszyłem się na głos.

Poszedłem do łóżka i mocno na nie upadłem. Mimo, że było mi ciepło, jakoś nie byłem przyzwyczajony do spania bez przykrycia. Spojrzałem na ścianę, gdzie było wyświetlone menu vPartnera. Wybrałem opcję ‘sen/przykrycie’. Z góry opuściła się jednostka centralna, na której spodzie znajdował się elastyczny materiał, który otulił mnie stwarzając wrażenie czegoś pomiędzy kołdrą, a tuleniem przez czułą kochankę. Ależ to było przyjemne.

– Pobudka na 16:00 – powiedziałem i lekkie piknięcie komputera potwierdziło przyjęcie polecenia.

Nie było mi trzeba dużo. Przekręciłem się na brzuch i zdążyłem jeszcze poczuć dopasowanie się przyjemnego ciężaru przykrycia i oczy mi się zamknęły.

ROZDZIAŁ 2 – Biuro

Byłem jeszcze nieco zaspany, ale najedzony. Żwawo wkroczyłem do swojego biura. Tym razem miałem na sobie oficjalny mundur Służby Bezpieczeństwa i buty magnetyczne. Drzwi cicho się przesunęły. Mimo trudności w chodzeniu, które pewnie jeszcze przez jakiś czas będę odczuwał, zdołałem zachować godną postawę.

W biurze byli wszyscy moi podwładni. Rozmowy umilkły. Wszyscy stanęli na baczność. Czułem ich napięcie i nerwowość. Cóż, Ja też nie czułem się komfortowo.

– Spocznij – powiedziałem stanowczo. Chyba zbyt stanowczo.

– Siadajcie – dodałem delikatniej.

Usiedli i wpatrywali się we mnie. Na ich twarzach widziałem mieszankę oczekiwania i lekkiej pogardy. W końcu oni pracowali tu od momentu uruchomienia bazy i pewnie coś słyszeli o moim ostatnim trudnym okresie, czy braku doświadczenia w wojsku.

– Nazywam się Mark Novak. Od jutra przejmuję dowodzenie Służbą Bezpieczeństwa na tej stacji, czyli także nad Wami. – głos mi się trochę chwiał. Nie lubiłem takich wystąpień.

– Nie wiem ile ‘wojskowego ładu’ wprowadzał wasz poprzedni dowódca. Nie interesuje mnie to. Interesują mnie Wasze kompetencje, doświadczenie i zaangażowanie. Nie mam zamiaru zmieniać Waszego zakresu obowiązków i schematów działań, dopóki odpowiednio nie poznam Was wszystkich i specyfiki bazy – starałem się zachować rzeczowy i równomierny ton głosu.

– Na początek chciałbym porozmawiać z każdym z Was osobno. Nie dzisiaj – uspokoiłem ich. – Rozmowy zaczniemy od jutra. Chciałbym, żebyście się do nich przygotowali. Każdy ma przygotować krótki opis zakresu obowiązków, problemów z którymi się spotyka, propozycji ewentualnych zmian oraz szczegóły, które powinienem wiedzieć o funkcjonowaniu bazy – Ktoś westchnął, a pozostali rzucali sobie porozumiewawcze spojrzenia. Chyba nie byli zbyt szczęśliwi. No cóż, nikt nie ma ochoty przygotowywać się do spotkania, które kojarzy się bardziej z przesłuchaniem niż rozmową.

– Nie chcę słyszeć ubarwionych opowieści, tylko konkrety, które pozwolą nam wszystkim na odpowiednią współpracę. Nie chodzi mi o ocenianie, ale jak najlepsze poznanie Was. Jak w każdym zespole, będziecie musieli się dostosować do nowego dowództwa – powiedziałem poważnie – A dowództwo, w mojej skromnej osobie, będzie musiało się dopasować się do Was.

Na twarzach pojawiło się niewielkie rozluźnienie, może lekkie zaskoczenie.

– Może spodziewali się służbisty o nienawistnym spojrzeniu – pomyślałem.

– W tym biurze, w swoim towarzystwie, proszę się do mnie zwracać Szefie, a nie Panie Kapitanie lub w inny służbowy sposób. Na zewnątrz jednak wojskowa nomenklatura jest obowiązkowa. – starałem się uśmiechnąć.

– Wiem, że to banał, ale u mnie obowiązuje zasada, że o wszystkim rozmawiamy wprost. Nie jestem Waszym wrogiem, ale przełożonym, który ma wymagać, ale także pomagać i służyć jako bufor pomiędzy Wami, innymi mieszkańcami bazy i jej Zarządem. – mówiłem to, ale widziałem, że nie wierzą w to, co mówię. – Mam zasłużyć na Wasz szacunek, a nie narzucić go poprzez wojskową hierarchię.

– Moim czułym punktem jest lojalność. – spoważniałem i przyjąłem bardziej stanowczy ton – Oczekuję całkowitej. Jeśli wyczuję jakiekolwiek ‘mijanie się z prawdą’, zatajanie lub rozpowszechnianie informacji wewnętrznych, będę działał szybko i stanowczo. Jeśli chcecie, żebym był w porządku w stosunku do Was, musicie tak samo zachowywać się w stosunku do mnie.

– W wielu przypadkach będę pytał o Wasze zdanie lub opinię. Każdą wypowiedź będę brał pod uwagę, ale chciałbym, żeby od początku było jasne – wyprostowałem się i lekko podniosłem głos – mimo mniej oficjalnej i koleżeńskiej atmosfery, decyzje podejmuję ja i tylko ja. Oczekuję ich przestrzegania, nawet jeśli się z nimi nie zgadzacie. Tutaj nie ma demokracji.

– Czy ktoś z Was chciałby coś powiedzieć? – zapytałem już mniej oficjalnie.

Zapadła cisza. Raczej nie spodziewałem się ożywionej dyskusji.

– OK. Z tego, co widzę koniec pracy na dziś. Na pewno macie ustalone, kto pozostaje na dyżurze, więc reszta ma już dziś wolne.

Po chwili wahania wstali i skierowali się do wyjścia. Wychodząc nie wiedzieli, czy maja mi salutować, podać rękę, czy po prostu wyjść. Spojrzałem na chudego podporucznika, który nie ruszył się z miejsca.

Podszedłem do niego. Na jego prawej piersi widniało nazwisko Paul Zerinsky. Był najmłodszy. Zdenerwowany stał praktycznie na baczność.

– Spocznij. Rozluźnij się. Ja nie gryzę – powiedziałem pokrzepiająco poklepując go po ramieniu.

– Nie chcę Ci przeszkadzać, ale byłbym wdzięczny, gdybyś mi coś powiedział o Dowódcy Bazy. Za piętnaście minut mam z nim spotkanie, a nie lubię być zaskakiwany – wyjaśniłem.

– Dowódcą bazy jest Alexander Birkmann. Nie jest żołnierzem, ale cywilnym przedstawicielem rządu. Zarządzał kilkoma mniejszymi bazami pośrednimi. – recytował pośpiesznie.

– OK. Nie do końca chodzi mi o jego CV, ale bardziej jakie ma podejście do Was... Do nas – szybko poprawiłem – Jak wygląda współpraca z nim?

– Nie do końca wiem, bo spotkałem go służbowo tylko kilka razy – odparł lekko zaniepokojony.

– Spokojnie. Nie podpuszczam Cię i nikt nie dowie się o czym rozmawialiśmy – powiedziałem siadając w najbliższym fotelu. – Siadaj. Chodzi mi o to, żebym wiedział, na co mam być przygotowany. Czy da się z nim normalnie porozumieć, czy muszę się przygotować na to, że będzie wkraczał w nasze kompetencje?

– Z tego, co słyszałem, nie jest zbyt miły w stosunku do pracowników. Nas traktował ‘ z góry’ oczekując, że będziemy wykonywali jego polecenia – mówił nieśmiało – Z drugiej strony jest bardzo zorganizowany i konkretny. Podobno dużo łatwiej się z nim współpracuje, gdy daje mu się odczuć jego wyższość.

– Czyli nie będzie łatwo – uśmiechnąłem się do niego – Dzięki. Do jutra.

Wyszedłem z biura i ruszyłem zgodnie ze wskazaniami pojawiającymi się na moich soczewkach.

Pustym korytarzem doszedłem do windy. Pojawił się komunikat o czasie oczekiwania. Rozejrzałem się dookoła. Ciemnoszara wykładzina i jasne ściany wyglądały całkiem przyjemnie, a przede wszystkim czysto. Takie higieniczne wnętrza rzadko się spotykało na Ziemi. Co kilkadziesiąt metrów, na ścianach i suficie znajdowała się rama, która maskowała drzwi śluz oraz czujniki systemów bazy. Szczelne grodzie miały zamykać się w przypadku rozhermetyzowania bazy, pożaru lub na polecenie Służby Bezpieczeństwa.