Księga Wszechrzeczy - V. G. Soque - ebook

Księga Wszechrzeczy ebook

V. G. Soque

0,0

Opis

„Piętnaście lat temu Biały Książę rzucił, na Międzyziemie trzy wszechpotężne klątwy, by przechwycić Księgę Wszechrzeczy, zawładnąć trzema wymiarami i stać się półboską istotą . Od tej pory świat pogrążył się w mroku, a jego mieszkańcy, na mocy jednej z klątw stracili swe człowieczeństwo, przestali mówić, tworzyć i kochać. Ale nadszedł czas odkupienia, Księga Wszechrzeczy wyznaczyła wybrańców…Czy czwórka nastolatków zdoła spełnić żądania księgi? Czy podejmie walkę o ocalenie Międzyziemia?

Dwie międzyziemskie wieże przeobraziły się w zgliszcza, zdewastowane czarnoksięską zagładą. Pozostała tylko jedna, wieża rodu Gasparow. „Ale z czasem nadejdą dni, kiedy białomagiczne zaklęcie, zacznie słabnąć, a wieża będzie ulegać stopniowej degradacji. I jeśli klątwy Białego Księcia nie zostaną zdjęte, wieża przemieni się w proch, a Święte Drzewo na zawsze straci swą moc, po czym przepadnie wraz z całym Międzyziemiem.”


Zanurz się w magicznych wersetach Księgi Wszechrzeczy, odkryj nieznane dotąd przestworza międzyziemskiego świata i razem z bohaterami powieści zdejmij klątwy Białego Księcia! Odkryj świat, którego jeszcze nikt nie odkrył! Poznaj historię, o której jeszcze nikt nie słyszał! Przeczytaj księgę, jakiej jeszcze nie czytałeś! A gdy słowa wedrą się do twego umysłu klątwa ustąpi…Zło przegra walkę o twoją duszę…



V.G. Soque
Urodziła się w Międzyziemiu, w hrabstwie Ardenii, w mieście Navar. Gdy miała cztery lata wybuchła Wojna Teodozjuszy,  która ogarnęła całą krainę. Tuż przed rzuceniem klątw przez Białego Księcia rodzice autorki, wraz z innymi czarodziejami wyemigrowali do krajów Europy Zachodniej i Środkowej. Obecnie V.G.Soque mieszka we Francji w okolicach Clermont-Ferrand. Jej pasją są podróże, także te po nieznanych wymiarach i nadrealnych rzeczywistościach. Uwielbia muzykę klasyczną, zwłaszcza utwory Fryderyka Chopina oraz dzieła operowe, baletowe i symfoniczne Piotra Czajkowskiego. W wolnym czasie najczęściej opisuje losy Międzyziemia, czyta książki i wędruje po górach.


Monika Pitas
Urodzona w pierwszym roku Wojny Teodozjuszy, podobnie jak autorka książki wyemigrowała wraz z rodzicami do niemagicznego wymiaru. Już jako dziecko uwielbiała malować międzyziemskie pejzaże, znając je zaledwie z opowieści rodziców. W niemagicznym świecie ukończyła plastyczne liceum, a obecnie studiuje grafikę na jednym z europejskich uniwersytetów. Jej pasją jest fotografowanie, szczególnie dzikiej przyrody, a także piesze wyprawy do lasu, w poszukiwaniu odgłosów natury i magicznych miejsc w zupełnie niemagicznym świecie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 171

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by V.G. Soque & e-bookowo

Projekt okładki: Monika Pitas

ISBN 978-83-63080-34-1

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt:wydawnictwo @e-bookowo.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2011

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

V. G. Soque

urodziła się w Międzyziemiu, w hrabstwie Ardenii, w mieście Navar. Gdy miała cztery lata wybuchła Wojna Teodozjuszy, która ogarnęła całą krainę. Tuż przed rzuceniem klątw przez Białego Księcia rodzice autorki, wraz z innymi czarodziejami wyemigrowali do krajów Europy Zachodniej i Środkowej. Obecnie V. G. Soque mieszka we Francji w okolicach Clermont-Ferrand. Jej pasją są podróże, także te po nieznanych wymiarach i nadrealnych rzeczywistościach. Uwielbia muzykę klasyczną, zwłaszcza utwory Fryderyka Chopina oraz dzieła operowe, baletowe i symfoniczne Piotra Czajkowskiego. W wolnym czasie najczęściej opisuje losy Międzyziemia, czyta książki i wędruje po górach.

ROZDZIAŁ 1 NIESPODZIEWANY WYJAZD

Zapadał zmierzch. Ciemnoszare sylwetki śnieżnych płatków wirowały szaleńczo w mroźnej przestrzeni. Jedne pokrywały puchową kołderką dachy domów i kamienic, inne ubierały w skrzący biały kostium konary drzew. Jeszcze inne opadały spokojnie na szybę domu państwa Książkowskich. A przemieniając się rychło w krystaliczną ciecz, kończyły swój żywot w czarnych oczach siedzącej na parapecie obserwatorki.

– Luizo! Luizo! – zza zamkniętych drzwi do salonu rozległ się zniecierpliwiony głos matki. – Luizo gdzie jesteś?

Dziewczyna pospiesznie zeskoczyła z parapetu, gdy matka nacisnęła klamkę.

– Wszędzie cię szukam! Co robisz? – zapytała, wchodząc do pokoju i stając na środku dywanu. Ciemne włosy pani Emilii Książkowskiej opadały sprężystymi lokami na ramiona, a ciemne, bystre oczy wpatrywały się w zmieszaną córkę.

– No… No… W sumie… Tak tylko siedzę – wyjąkała piętnastolatka, a na jej bladym policzku pojawił się rumieniec.

– Lektury przeczytane? – zapytała kobieta podpierając boki.

– Noooo nie.

– W takim razie marsz do pokoju! – rozkazała. – Przecież macie z Julią sprawdzian po świętach. Jak chcecie go dobrze napisać skoro nic czytacie? – Spojrzała z politowaniem na córkę.

– Właśnie, że czytamy! – Zacisnęła pulchne pięści dziewczyna, kierując się w stronę drzwi.

Na czole kobiety pojawiła się sieć zmarszczek.

– Tylko, co! Gazety dla nastolatek! – nie dawała za wygraną matka, coraz bardziej podnosząc głos.

– Właśnie, że nie! – przekonywała Luiza.

– No tak! Ty gapisz się w okno, Julia ogląda telewizję…

– Czy ty musisz zawsze ze wszystkiego robić problem! – rzuciła Luiza, machając rękoma. Po czym wybiegła z pokoju, kierując się w stronę drewnianych schodów.

Pani Emilia wzięła głęboki oddech, odwracając się na pięcie.

– Do kolacji chcę widzieć przeczytane przynajmniej trzy rozdziały! – rozkazała, stając na progu pokoju. – Przepytam was obie dokładnie! – zapewniła, wychylając głowę zza futryny.

Luiza złapała się poręczy krzycząc.

– Do szóstej na pewno nie zdążę!

– Dziś kolacja będzie o piątej!

– To jeszcze lepiej! – prychnęła ze złością nastolatka. – Nienawidzę czytać! Nienawidzę książek! – warczała dziewczyna wchodząc po schodach, które skrzypiały pod jej stopami.

Trzaskając drzwiami weszła do prześlicznie urządzonego pokoju siostry. Na wprost drzwi znajdowało się okno przyozdobione śnieżnobiałą firanką i zasłonami w kolorze lawendy. Po prawej stronie stała różowa sofa i biała szafa, a po lewej biurko i regał z kosmetykami.

– Znowu się kłóciłyście? – zapytała Julia, nie podnosząc swych błękitnych oczu znad cieniutkiej książeczki, którą czytała.

– Taa… – westchnęła. – A ty, co robisz? Chyba mi nie powiesz, że czytasz, bo nie uwierzę! – Spojrzała z pogardą na siostrę, siedzącą przy biurku.

– Czytam! Czytam! Ale opracowanie. I matka daje mi spokój.

– Wzruszyła ramionami, na które opadały jasne blond loki.

– Schodzisz na psy – stwierdziła z pogardą Luiza, po czym opadła na różową kanapę. – Tak się poświęcasz, a matka i tak myśli, że oglądasz telewizję.

Wbijając łokieć w oparcie kanapy, przekręciła się niezgrabnie na sofie, która skrzypnęła boleśnie. A następnie ku przerażeniu siostry położyła pięty na miękkim, atłasowym podgłówku.

– Ej! Zabieraj te brudne buciory z mojej kanapy! – krzyknęła Julia, podrywając się gwałtownie i czyszcząc ręką różowy tapczan.

Luiza prychnęła, patrząc na siostrę z ironicznym uśmieszkiem.

– Masz jakąś obsesję. To się wyczyści!

Choć Julia i Luiza były bliźniaczkami, różniło je prawie wszystko. Luiza była brunetką o przebiegłym spojrzeniu, zadartym nosku i postrzępionych czarnych krótkich włosach. Zawsze ubrana na czarno, z przewiązaną na szyi arafatką. Jej nadgarstki ozdobione były kolczastymi bransoletkami, a uszy miała przebite kolczykami z trupimi czaszkami. Poobgryzane paznokcie malowała czarnym lakierem, a zewnętrzną cześć dłoni tatuowała henną. Czasami nosiła czerwoną opaskę na włosach, która dodawała jej nieco dziewczęcości i łagodziła ponury wygląd. Była uparta i małomówna, czasami złośliwa i prześmiewcza wobec rodziny i rówieśników. Gderliwa i zamknięta w sobie Luiza nie miała zbyt wielu przyjaciół. Jej paczkę stanowiło grono kilku starannie wyselekcjonowanych przyjaciółek i kolegów. Gdy coś ją dręczyło, zamykała się na całe popołudnia w swoim oblepionym plakatami, zaśmieconym pokoju, by rozładować napięcie grą na komputerze lub partią szachów rozgrywaną ze samą sobą.

Julia z kolei sprawiała wrażenie spokojnej i delikatnej. Ale to były tylko pozory. Tak naprawdę dziewczyna miała gwałtowny temperament połączony z wesołym, towarzyskim usposobieniem, które zjednywało jej przyjaciół. Była pyskata i impulsywna, wiecznie kłóciła się z matką i siostrą. Bezkompromisowa i władcza, nie uznawała sprzeciwu. Potrafiła jednak łatwo nawiązywać nowe znajomości i podlizywać się nauczycielom. Obdarowana przez naturę anielską urodą, uważała się nieskromnie za największą piękność w okolicy. Jej jasne, długie blond loki idealnie współgrały z alabastrową cerą, kształtnym nosem i błękitnymi niczym niezapominajki oczami. Czerwone, zgrabne usta, odziedziczone po matce, kontrastowały z lśniącymi, drobnymi ząbkami. Nie znosiła spodni i sportowych butów, hołdując szpilkom i sukienkom. Codziennie wkładała na siebie coś innego. Buty zawsze dopasowywała do torebki, kolor bluzki do koloru spódnicy. Pedantycznie dbała o dłonie, włosy i cerę, spędzając przed lustrem długie godziny. W przeciwieństwie do siostry była próżna i łasa na komplementy.

Było jednak coś, co łączyło córki państwa Książkowskich. A mianowicie nienawiść do książek i szkoły. Obie nastolatki wolały spędzać czas na wagarach, szkolnych imprezach i przetrząsaniu galerii handlowych, nie przejmując się zupełnie nadchodzącym egzaminem gimnazjalnym ani walką o dostanie się do dobrego liceum. Zamiast lektur wolały kolorowe gazety dla nastolatek pełne plotek i plakatów przystojnych gwiazdorów show biznesu. Opera i teatr jawiły im się jako staromodne imprezy dla staruszek i sztywniaków. Ponadto maszyna do pisania, którą posługiwał się ich ojciec, w oczach bliźniaczek była jedynie reliktem minionego stulecia. W nowoczesnym świecie wszyscy przecież posługują się komputerami.Po krótkiej drzemce na miękkiej sofie, Luiza podniosła się, poprawiając czarny, szeroki sweter.

– Mama jest podenerwowana! Zauważyłaś?

Julia przerwała malowanie paznokci, machając gwałtownie rozczapierzonymi palcami, by lakier szybciej wysechł.

– Taa… Może coś z tatą? Może został ranny w Darfurze? – snuła domysły Julia.

– Nawet tak nie myśl! – upomniała ją siostra, marszcząc brwi, które swym kształtem przypominały teraz matematyczne znaki mniejszości i większości.

Złote światło świec wymykało się przez uchylone drzwi salonu, kładąc się jasnymi smugami na ścianach przedpokoju. W całym domu unosił się apatyczny zapach bigosu i zupy grzybowej przyrządzonej przez panią domu, która wraz z córkami zasiadła do kolacji.

Ciszę panującą tego wieczoru podczas posiłku przerywał tylko szczękot sztućców i wiatr, który świszczał na zewnątrz, wdzierając się przez szpary okien do domu.

Pani Emilia pierwsza skończyła posiłek, odkładając sztućce na talerz. Spojrzała badawczym wzrokiem na córki, opierając nadgarstki o kant stołu.

– Yhm! – chrząknęła, chcąc zwrócić uwagę córek.

Julia i Luiza czuły, że coś się święci, że matka ma im coś ważnego do powiedzenia. Tak długie milczenie było całkowicie nienaturalne z jej strony. Pani Emilia była bowiem niezwykle gadatliwą osobą. Zazwyczaj podczas kolacji prowadziła z córkami nudne wychowawcze rozmowy, wypytując o wszystko, co robiły w ciągu dnia. Choć niejednokrotnie krzyczała na bliźniaczki za ich lekkomyślność i niezdyscyplinowanie, to jednak nigdy na jej twarzy nie pojawił się cień smutku. Zawsze niezwykle energiczna i pełna optymizmu, teraz wydawała się przygaszona i przytłoczona jakimś niewidzialnym ciężarem.

W głowach dziewczyn plątały się różne czarne myśli i scenariusze. Obie myślały o tym, czy czasem mama nie dowiedziała się o ich zeszłotygodniowej ucieczce ze szkoły, albo o szalonych zakupach w galerii handlowej, podczas których wydały niemal całe swoje miesięczne kieszonkowe, świeżo otrzymane od matki.

Pani Emilia, spojrzała badawczym wzrokiem na córki, które jadły z zapałem gorący bigos, udając, że nie czują na sobie wzroku matki.

– Yhm! – chrząknęła ponownie pani Emilia, próbując skupić uwagę córek.

– Cośśś… Coś się stało? – zapytała niepewnie Julia, goniąc widelcem czarną kulkę pieprzu.

Luiza przełknęła z trudem ślinę. Była pewna, ze za chwilę obie z siostrą dostaną ostrą reprymendę od matki za swoje ze-szłotygodniowe wyskoki. Już w myślach liczyła się ze szlabanem na komputer, telewizor i kieszonkowe.

– Muszę wam o czymś powiedzieć – oświadczyła w końcu pani Emilia. Skrzyżowała dłonie, podpierając nimi brodę i zerkając smutnym spojrzeniem raz na jedną, raz na drugą córkę. Widać było, że wyraźnie coś ją nękało. Zebrała myśli, zacisnęła wargi, wzdychając. – Ojciec został ranny w Darfurze! – wyrzuciła z siebie jednym tchem kobieta. Jej czarne oczy zaszkliły się od łez.

– Jak to ranny? Co z nim? – wypytywały bliźniaczki.

Na twarzach obu dziewczyn malowało się zaskoczenie pomieszane z przerażeniem. Były wprawdzie przyzwyczajone do długich, dziennikarskich podróży ojca po najniebezpieczniejszych zakątkach świata, aczkolwiek zawsze wracał z nich cały i zdrowy.

To, co się wydarzyło było dla nich kompletnym zaskoczeniem.

W ich głowach szamotały się najczarniejsze scenariusze oraz mnóstwo pytań do matki, których nie miały odwagi zadać.

Kilka tygodni temu przed wyjazdem ojca, rodzice pokłócili się o jego kolejną misję reporterską. Tym razem miał przygotować film o wojnie w Darfurze, gdzie toczą się walki między arabskimi wojownikami zwanymi Dżandżawidami a niearabskimi mieszkańcami tego rejonu. Pani Emilia miała pretensje do męża, że ciągle nie ma go w domu, że nieustannie naraża życie, że gdy wraca pisze całymi dniami książki, nie interesując się w ogóle rodziną. W dodatku miała złe przeczucia, co do tego wyjazdu. Czuła, że tym razem coś się wydarzy, coś złego. Z telewizji raz po raz dobiegały informacje o ofiarach krwawych mordów, o kryzysie humanitarnym, o bezsilności żołnierzy międzynarodowych dywizji stacjonujących w tamtejszym regionie. Nie mieściło jej się w głowie, że w tę piekielną otchłań ma pojechać jej mąż.

Julia poderwała się gwałtownie z krzesła, podbiegając do matki, by kucnąć przy jej boku i przytulić się. Pani Emilia objęła córkę drżącą, dłonią.

Luiza zaś siedziała naprzeciwko matki i siostry, bacznie się im przyglądając. Czuła w sobie ogromne napięcie. Ale nie potrafiła wybuchnąć płaczem jak siostra czy matka. Była powściągliwa, starając się nie okazywać emocji.

– Nie wiem… Nnie wiem jjak to się stało… Nie znam szczegółów – szlochała kobieta, ocierając łzy serwetką.

– Chcesz tam pojechać? – zapytała Luiza z opanowaniem w głosie.

Pani Emilia spojrzała na córkę ze zdziwieniem. Planowała ten wyjazd od chwili, kiedy tylko dostała wiadomość od redakcyjnego kolegi męża o tym straszliwym zdarzeniu. Ale nie zwierzała się z tych planów córkom. Czyżby Luiza umiała czytać w jej myślach?

– Tak. – zawiesiła na chwilę głos kobieta, nie mogąc przestać płakać – Chchccemyy z bbabcią Alicją tam ppojechchać. Ja. juttro wyllattujemy! – oznajmiła, szlochając.

Luiza już chciała zadać kolejne pytanie, ale postanowiła poczekać aż matka i siostra trochę się uspokoją.

Myślami wracała do momentów, kiedy ojciec był w domu. Zamykał się wtedy w swym małym, wiecznie zadymionym od dymu kubańskich cygar, gabinecie na poddaszu. I pisał. Pisał otoczony mnóstwem książek stojących na regałach, wałęsających się po wyblakłym dywanie, leżących na parapecie i szerokim, starym, dębowym biurku.

W rogu pokoju stał adapter, z którego płynęły piosenki Edith Piaf – ulubionej śpiewaczki ojca – zawsze, gdy pisał słuchał jej utworów, racząc się raz po raz szklaneczką whisky. Na ścianach wisiały portrety w złotych ramach, przedstawiające pradziadków dziewczynek. Mała żarówka zwisająca z sufitu i lampa stojąca na biurku rozświetlały nieco ponure wnętrze gabinetu.

Pan Edward nikomu nie pozwalał wchodzić do swej pisarskiej pracowni poza Luizą. Tylko ona mogła siedzieć na starym krześle z bladozieloną poduszką i oparciem, by przyglądać się pracy ojca.

Nie przeszkadzał jej wtedy, ani duszący dym, który unosił się w powietrzu niczym mgła, ani hałas wydawany przez ponad trzydziestoletnią maszyną do pisania, ani przestarzałe piosenki francuskiej śpiewaczki. Uwielbiała te bezcenne chwile spędzane z wiecznie zapracowanym ojcem.

Pani Emilia po raz kolejny otarła łzy, chcąc się uspokoić. Ale ciężko było jej opanować negatywne emocje, które gromadziły się w niej od samego rana, kiedy to zadzwonił telefon, by przekazać straszliwą wiadomość.

Julia usiadła na krześle obok niej, wydmuchując nos. A Luiza uznała, że to dobry moment, aby zapytać matkę, o to czy jadą razem z nią do Afryki, co było bardzo mało prawdopodobne, czy może zostają w domu same na święta i sylwestra. Co było z kolei kuszącą perspektywą.

– A co z nami, mamo? – zapytała ściszonym głosem.

Pani Emilia prawie natychmiast przestała szlochać, wbijając wzrok w spokojną, pucołowatą twarz córki. Nie mogła uwierzyć w to, że Luiza może być tak spokojna i opanowana w obliczu takiego nieszczęścia. Nie zauważyła na jej twarzy niemal żadnych emocji, co wzbudziło w niej siłę do zdecydowania, dokąd pośle dziewczynki.

– Postanowiłam, że pojejedziecie – zanosiła się jeszcze momentami kobieta, prostując fałdy sukienki drżącą dłonią – do ciotki Kunegundy do Francji.

– Co? – poderwały się niemal jednocześnie dziewczyny, nie dowierzając słowom matki.

– Chyba nie mówisz poważnie? – Wykrzywiła gniewnie twarz Julia. Jeszcze przed chwilą chlipała na kolanach matki, a teraz na wysoko podniesionym czole dziewczyny rysowały się groźne marszczenia. – Dlaczego mamy jechać do tej wariatki? Ty chyba zwariowałaś? – krzyknęła z nieukrywaną złością.

Luiza założyła ręce na piersi, czekając na rozwój wydarzeń. Starała się uspokoić, choć wewnątrz rozsadzała ją złość, której nie chciała pokazać zrozpaczonej matce. Huśtała się, więc na krześle i cmokała nerwowo ustami, tępo wpatrując się w stół.

Bezczelny ton córki spowodował, że w pani Emilii coś drgnęło. Zacisnęła zęby, zmarszczyła brwi, napięła palce dłoni do granic możliwości, niczym przeciągający się kocur. Wstała z krzesła, spoglądając z góry na córkę.

Julia wiedziała już, że przeholowała, ale jej upór i duma nie pozwalały na to, by spuścić z tonu. Stała przed matką, mierząc ją wyzywającym wzrokiem, choć czuła jak mięśnie łydek zaczynają jej nerwowo drgać.

– Po pierwsze nie mów do mnie takim tonem. – Zacisnęła zęby kobieta, siląc się, by powstrzymać lawę złości, żalu, strachu i bólu, która w niej wrzała. – Po drugie pojedziecie do Francji i nie obchodzi mnie to, że nie znosicie starej ciotki Kunegundy.

Nastolatki patrzyły z lękiem, jak przez napiętą skórę skroni matki widać niewielką, błękitną i nerwowo pulsującą żyłkę.

– Po trzecie nie zostawię was samych w domu, ponieważ jesteście za młode, za głupie i kompletnie nie odpowiedzialne!

Julia i Luiza jednocześnie zastanawiały się czy matka ma na myśli ich ostatnie ekscesy.

– Jedziecie do Francji i bez dyskusji! Możecie już pakować walizki! – dodała na koniec ostro, dziwiąc się samej sobie, że zdobyła się na taką stanowczość, gdy jeszcze przed chwilą tonęła we łzach, nie mogąc powstrzymać ogarniającej ją rozpaczy i bezsilności.

Luiza wstała gwałtownie, aż krzesło, na którym siedziała odchyliło się wprzód i w tył. W jej sercu tlił się żal do matki oraz złość. Nie zgadzała się z decyzją matki, jednak nie miała w zwyczaju wszczynać awantur w przeciwieństwie do swej rodzonej bliźniaczki. Wybiegła, więc z pokoju z zaciśniętymi wargami i założonymi na piersi rękoma. Po chwili jej głośne tupanie po schodach rozległo się głośnym echem w przedpokoju i salonie.

Julia spojrzała na matkę z wyrzutem i złością.

– Jak mogłaś nam to zrobić? To będą najgorsze święta w naszym życiu – krzyczała, zalewając się łzami. – Ta stara wariatka będzie nam kazała uczyć się po całych dniach i czytać setki bezwartościowych, starych ksiąg! – żaliła się, drżąc na całym ciele.

– Zamknij się!

– Czy nie możemy jechać do babci Stasi, skoro babcia Alicja jedzie z tobą? Czy nie mogłabyś nas zostawić z wujkiem Pawłem i jego rodziną? Czemu mamy jechać do tej starej jędzy?

Pani Emilia dygotała pod wpływem szalejących w niej emocji.

– Zejdź mi z oczu! – Wskazała palcem drzwi. – Za godzinę macie być obie spakowane!

– Aaa…

– Bez dyskusji!

Julia tupnęła nogą, czmychając z obrażoną miną.

ROZDZIAŁ 2 ŚLEPA ULICZKA

Ciemne chmury zgromadzone nad malowniczymi, francuskimi miasteczkami całkowicie zasłoniły niebo. Granatowe kłęby zawisły złowrogo nad ziemią, przybierając przedziwne kształty. Tego dnia, śnieżnobiałe obłoki musiały ustąpić miejsca rzęsistym strugom spływającym z ponurej powały.

Gwałtowne burze oraz silne gradobicia przemierzały od kilku dni całą północną Francję wzdłuż i wszerz powodując ogromne szkody. W mediach, co chwila pojawiały się informacje o kolejnych ofiarach, ginących pod szczątkami zniszczonych przez huragany domów albo rażonych śmiertelnie piorunami.

Od rana w radiu i telewizji pogoda była tematem dnia. Dziennikarze i meteorolodzy przestrzegali kierowców, aby ostrożnie poruszali się po drogach. Prosili, by w miarę możliwości pozostać w domach, gdyż ciągłe gradobicia i szalejące burze zbierały nieustannie żniwo w postaci nowych ofiar. Po godzinie dziesiątej odwołano loty wszystkich samolotów, wprowadzając tym samym panikę na lotniskach. A samolot, którym leciały córki państwa Książkowskich był opóźniony o półtorej godziny i o mały włos, nie przerwał lotu we Frankfurcie. Tegoroczne święta zapowiadały się fatalnie.

Monotonne dudnienie ulewnego deszczu, rozbijającego się o żelazny dach samochodu oraz ponura sceneria krajobrazu towarzyszyły Julii i Luizie w drodze do domu ciotki.

Czerwony Volkswagen przebijał się przez ścianę deszczu, rozpryskując na boki głębokie kałuże i przedzierając się przez wartkie strumienie płynące po asfalcie.

Córka ciotki Kunegundy, Claudette, prowadziła samochód, gawędząc wesoło z Julią. Już w pierwszej chwili, gdy tylko spotkały się na lotnisku, znalazły wspólny język: moda, kosmetyki, imprezy. Luiza siedziała zaś na tylnym siedzeniu w milczeniu, marszcząc czoło i wzdychając lekceważąco na ciągłe „ochy” i „achy” siostry.

Claudette była piękną, około trzydziestoletnią kobietą. Szczupła, wysoka, ścięta na boba brunetka, poruszała się i mówiła z wielką gracją i wdziękiem. Miała duże zielone oczy skrywające niebywały czar i nutkę tajemniczości. Jej pełne, czerwone usta z wydatniejszą dolną wargą, zgrabny nos i idealna, jakby wyrzeźbiona sylwetka były piorunującą mieszanką niezwykłego wręcz piękna. Claudette swą niebywałą urodę podkreślała subtelnym makijażem, ubraniami w najmodniejszych fasonach i zmysłowym zapachem wyszukanych, francuskich perfum.

Po przejechaniu kilku skrzyżowań czerwony Volkswagen ven-to wjechał w krętą, brukowaną uliczkę. Niebo stało się jeszcze bardziej ciemne niż przed chwilą, choć deszcz przestał już prawie padać, przeobrażając się w drobną mżawkę.

Po prawej i lewej stronie wznosiły się stare, zniszczone domy. Jedne wysokie schowane za gołymi bezlistnymi drzewami i dziurawymi płotami, drugie zaś niskie oplecione szarą, jesienną winoroślą. Okolica zdawała się być wyludniona; nie szczekały psy, nikt nie przechadzał się wyboistymi chodnikami, dzieci nie bawiły się na placu zabaw. I to bynajmniej nie przez smętną pogodę.

Claudette ostrożnie mijała zaparkowane po obu stronach zardzewiałe, straszące powybijanymi szybami samochody mieszkańców tej przedziwnej okolicy. Wjazd pod górkę po śliskiej, wybrzuszonej nawierzchni nie należał do najłatwiejszych.

– Claudette, czemu tutaj jest tak jakoś pusto? – zapytała, poprawiając sprężyste, blond loki, Julia.

– Hm.

– A co już ci się nie podoba, że nikt cię nie będzie podziwiał?

– mruknęła Luiza, wciągając powietrze ustami i kręcąc z politowaniem głową. Julia pokazała jej język.

– Nic ci do tego!

Claudette uśmiechnęła się tkliwie patrząc w lusterko nad kierownicą.

– Nie kłóćcie się.

– To ona o wszystko się drze! – żachnęła się Julia.

Słysząc słowa siostry Luiza jedynie odwróciła głowę w stronę okna.

Deszcz zdawał się słabnąć, gdy samochód zatrzymał się przed ponadprzeciętnie wysokim żywopłotem. Jego liście były nienaturalnie bujne i zielone, jak na tę porę roku. W dodatku okazało się, że ciotka mieszka na samym końcu ślepej uliczki, tuż pod ciemnym lasem, z którego wnętrza wydobywały się jakieś dziwne trzaski i hałasy.

Gdy Claudette otworzyła bagażnik okazało się, że całe jego wnętrze zajęte jest przez kolorowe kuferki Julii.

– Gdzie jest moja torba? – Zmarszczyła czoło czarnowłosa dziewczynka, nie mając zamiaru wyszarpywać swego bagażu spośród sterty walizeczek siostry. Julia wzruszyła ramionami, idąc powoli w jej stronę na cienkich obcasach.

– Szukaj sobie! – prychnęła niczym obrażona kotka. Następnie zaczęła powolutku, ostrożnie wyciągać swoje skarby.

Luiza wzdychała patrząc na siostrę. Oparła rękę o klapę bagażnika, założyła prawą nogę o lewą, nerwowo wodząc oczami za Julią.

– Po co ci te wszystkie śmieci? Co ty tu spakowałaś?

– W przeciwieństwie do ciebie, nie mam zamiaru wyglądać jak menel! – oświadczyła blondynka, schylając się po niebieską walizeczkę wypełnioną po brzegi błyszczykami we wszystkich odcieniach.

– Ty za to wyglądasz jakbyś była sklepowym manekinem! – docięła siostrze Luiza.

Po wyszarpaniu swej ciężkiej, skórzanej torby, która leżała na samym dnie, czarnowłosa dziewczyna rozejrzała się wokoło.

Krajobraz zionął pustką i szarością. Zachmurzone niebo. Opustoszała ulica ze ślepym zaułkiem. Mokra, wybrzuszona kostka pod stopami. Bezlistne konary drzew przypominały palce kościotrupa, dotykające ciemnoszarych chmurzysk. Czarne wrony krakały złowieszczo, przekomarzając się wzajemnie i walcząc o panowanie w suchych, łamliwych gałęziach. Cisza przerywana raz po raz świstem wiatru i dziwnymi, leśnymi odgłosami panoszyła się wokoło.

Claudette i Julia już dawno zniknęły za wysokim krzewem, zupełnie zapominając o czarnowłosej dziewczynie.

Ubrana w czarny płaszcz postać w meloniku stanęła za Luizą.

Luiza podświadomie wyczuwając czyjąś obecność, obejrzała się za siebie. Jakieś dwadzieścia metrów od niej stał wysoki mężczyzna w czarnym, skórzanym płaszczu i meloniku. Podpierał się wysokim, eleganckim parasolem.

Dziewczynka poczuła jak serce bije jej w piersi szaleńczo.

Mężczyzna ruszył w jej stronę. Luiza chciała się schować za samochód, ale jego już nie było. Cofając się, zahaczyła o krawężnik. Z rosnącym niepokojem obserwowała zbliżającą się powoli tajemniczą postać. Krzak wznoszący się tuż za plecami dziewczynki zaszeleścił. Następnie zatrząsł się, jakby w jego wnętrzu uwięziona była żywa istota, pragnąca wydostać się z pułapki. Mężczyzna był zaledwie dwadzieścia metrów od niej. Zbliżał się coraz bardziej i bardziej, chichocąc i mamrocząc coś pod nosem. Wtem Luiza poczuła jak coś oplata szczelnie jej ciało cienkimi linami, po czym wciąga do swego wnętrza. Gałęzie podstępnego pochłaniającego ją krzewu, kłuły w odsłoniętą szyję, dłonie i dolną część pleców wystającą ze swetra. Mężczyzna wyciągnął w jej stronę potężną dłoń, a jego obłąkane, czerwone oczy, zdawały się czerpać radość z jej przerażenia.

ROZDZIAŁ 3 ZWARIOWANY DOM

Gęste pnącza pochłonęły Luizę w całości. Szarpiąc włosy i zacieśniając się jeszcze mocniej wokół kostek i nadgarstków. Tajemniczy krzew obrócił ją o sto osiemdziesiąt stopni. Luiza zauważyła, że przez małe listki przedzierają się ciemnożółte światełka przypominające lampiony. Po chwili okazało się, iż owe lampiony to nic innego jak małe okienka, gnieżdżące się w wysokiej na około piętnaście metrów kamiennej wieży, zakończonej drewnianym, czerwonym dachem. Krzak uniósł ja jeszcze wyżej, wysunął jej ciało w przód, a następnie zaczął powoli opuszczać dziewczynę. Luiza stanęła spokojnie na wąskiej krętej uliczce, zbudowanej z półokrągłych, szarych kamieni, prowadzących wprost do drewnianych schodów.

Czarnowłosa bliźniaczka, zapominając niemal od razu o nieprzyjemnej przygodzie z nieznajomym mężczyzną i czarodziejskim krzewem, postawiła ostrożnie stopę na pierwszym stopniu. Ten zaskrzypiał donośnie. Schody były stare, spróchniałe poprzecinane czarnymi szparami. Balustrada chwiała się niebezpiecznie, a drzazgi wystające z poręczy kłuły w dłonie. Pod stopniami powiewały na wietrze ciemnozielone pokrzywy, niewyglądające zbyt przyjaźnie.

TRZASK!

Gdy dziewczyna chciała nastąpić na drugi schodek, pierwszy złamał się, a jej noga wpadła prosto w sterczące pokrzywy.

Pomarańczowa smuga światła padła na bladą, rozzłoszczoną twarz Luizy.

– Co ty tutaj robisz, kochaniutka?

Zza niewielkich drzwi wychyliła się pulchna starsza kobieta.

Luiza szarpała nerwowo nogę, chcąc ją wyciągnąć, ale ta otoczona połamanymi deskami i kłującymi drzazgami tkwiła w dziurze.

– Powooooli! Dziecko kochane! – zawołała z politowaniem kobieta, wyciągając zza błękitnego fartucha różdżkę i celując nią w unieruchomioną kończynę.

W ciało Luizy uderzył strumień zielonych iskier, unosząc ją do góry.

– Aaaaa! Coo to ma byyyć? – krzyczała nastolatka, machając rękami i nogami. Wyglądała jakby uczyła się pływać w powietrzu.

– Opuuuść mnieee!

– Spokojnie! Zaraz cię postawię – zapewniła ciotka. A splot różnokolorowych iskier oplótł ciało dziewczyny. Luiza czuła jak jakaś niesamowita siła przenika ją i powoli stawia na ziemi. Miała wrażenie, jakby w jej ciało wstąpiła odrębna istota, władająca każdą kończyną, każdym nerwem. Przez kilka sekund dziewczyna nie mogła świadomie wykonać żadnych ruchów, czując się jak kamienny posąg.

Gdy nastolatka stanęła na oślizgłych, nierównych kamieniach, natychmiast zaczęła przeklinać i wygrażać się spróchniałym schodom, nerwowo naciągając sweter i poprawiając czerwoną opaskę.

Na ustach ciotki Kunegundy pojawił się lekki uśmieszek.

– No dobrze już dobrze! Spokojnie, kochanie! Co się stało to się nie odstanie – powtarzała kojąco starsza dama. – Chodź do domu, napijesz się gorącej herbaty z brzozy – zaproponowała siwowłosa kobieta, wchodząc w głąb oświetlonego ciepłym blaskiem wnętrza domu.

Luiza ruszyła za nią. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ciotka jest czarownicą! Kiedy siedem lat temu odwiedziła ich z okazji urodzin ojca, wydawała się być wprawdzie nieco dziwna, gdyż potrafiła w parę minut posprzątać zdemolowany przez dziewczynki pokój, czy przygotować kolację w kilka sekund. Ale wtedy nie przykuło to ich uwagi, bowiem leciwa krewna skutecznie wypełniała im czas, zadając do czytania jakieś śmierdzące, stare książki. Nie przeszłoby im nawet przez myśl, że ciotka potrafi posługiwać się magią.

Ciekawe, co jeszcze potrafi?myślała Luiza,oby tylko nie kazała nam czytać.

Ciotka Kunegunda była niską, przysadzistą kobietą, o pulchnej rumianej twarzy, zielonych, badawczych oczach oraz siwych długich włosach, zaczesanych w zgrabnego ślimaka. Na jej haczykowatym nosie spoczywały małe okrągłe okularki w złotych oprawkach. Pasiasta koszula zapięta pod szyją ozdobną kameą, była ciasno upięta na obfitym biuście, a niebieski fartuch ciasno oplatał jej grubą talię. Ciotka Kunegunda była energiczną, pełną ciepła i serdeczności kobietą. Nie znosiła bałaganu i brudu, każdy dzień zaczynała od sprzątania swego domu za pomocą różdżki. Jednak zabiegi te były bezcelowe, bowiem magiczne stworzenia rezydujące w jej domu, prędko wprowadzały chaos, budząc w starszej kobiecie konsternację. Najgorsze spośród wszystkich stworzeń były chochliki błękitnokrwiste, szkockie hobgobliny oraz minitrolle, kochające brud i zanieczyszczające powietrze przykrymi zapachami. Choć stworzenia te spędzały sen z powiek starej ciotce, ta nie miała serca wyrzucić ich z domu. Zamieszkiwały go przecież od setek lat. Jedynymi istotami, będącymi w stanie wyprowadzić ją z równowagi byli ludzie, którzy za największe utrapienie uznawali czytanie pękatych ksiąg oraz zgłębianie wiedzy za ich pomocą.

Od wczesnej młodości ciotka działała w organizacjach na rzecz szerzenia czytelnictwa, była członkiem Najwyższej Rady Mędrców, Dyrektorem Biblioteki Głównej Państw Magicznych i Postmagicznych (takich, które odrzuciły czytelnictwo na rzecz komputeryzacji, a wszelką magię zaczęły udowadniać za pomocą nauki), dwadzieścia lat temu Akademia Czarodziejstwa i Czar-noksięstwa uhonorowała ja orderem „Białego Kruka”, czyli bardzo prestiżową odznaką dla ludzi zasłużonych dla nauki i magii.

Gdy ciotka zatrzasnęła drewniane drzwi i zaciągnęła żelazny rygiel, Luiza zauważyła, że znalazła się w nienaturalnie ciasnym, śmierdzącym stęchlizną przedpokoju. Miała wrażenie, że drewniane deski, którymi obudowane są ściany są tak, blisko, że wystające z nich drzazgi, zaczną nieproszone wdzierać się w dziurki nosa.

– Światło! – szepnęła kobieta, muskając ustami koniec różdżki, która rozbłysła jasnym płomieniem, dającym tyle światła, co przeciętna pięćdziesięciowatówka. Wtedy Luiza zobaczyła przed sobą spiralne schody, sięgające tak wysoko, że w ciemności nie sposób było dostrzec ich końca.

Co to za przedziwny dom?myślała,Tyle schodów. Komu chce się po nich wchodzić? Czemu ciotka czarownica nie zamontowała sobie windy?

– Nie jestem czarownicą! – Ciotka zdawała się czytać w jej myślach. – Tylko czarodziejką! – dodała stanowczo.

Luiza wzruszyła ramionami.

– A co to za różnica?

– Wchodź, opowiem ci po drodze – oznajmiła czarodziejka, dźwigając spódnicę.

Ciotka szła powoli, a czmychająca niczym gazela nastolatka, wpadała na nią od czasu do czasu, depcząc jej długą suknię. Stawała wtedy, czekała chwilę aż ciotka się oddali, po czym ruszała szybko w górę, pokonując po dwa stopnie na raz, by za chwilę znów się zatrzymać.

– No, więc co to za różnica? – zapytała ciotkę, czekając na jednym z piszczących, koślawych stopni.

– Jaka różnica? – zdziwiła się starsza dama, zupełnie zapominając o tym, że miała wyjaśnić czarnowłosej bliźniaczce różnicę między czarownicą, a czarodziejką.

– No między.

– Aha! Już wiem, moja droga, już wiem – przypomniała sobie, pesząc się nieco. – No więc tak, czarodziejka to kobieta uprawiająca białą magię, czarownica z kolei, zajmuje się podstawową czarną magią.

– Podstawową? – przerwała jej Luiza, prześlizgując dłonią po zakurzonej, chyboczącej się balustradzie.

– Taką. – zamyśliła się ciotka, szukając odpowiedniego sformułowania – niezwiązaną z tą najczarniejszą czarną magią zwaną czarnoksięstwem, a kobiety pałające się nią nazywamy czarnoksiężnicami, mężczyzn czarnoksiężnikami. To przeklęty termin – dodała ze grozą w głosie i smutkiem.

Luiza zastanowiła się chwilkę.

– Czyli mężczyzna, będący dobrym magiem jest czarodziejem, jak jest trochę bardziej zły to jest czarownikiem, a kiedy staje się.

– Potworem. – wtrąciła ponownie ciotka, wiedząc, że Luiza będzie chciała użyć tylko sformułowania „bardzo zły”, co w jej mniemaniu było całkowicie niewystarczające.

Luiza zawahała się zmieszana podniesionym głosem starszej kobiety.

– Kiedy staje się potworem, ludzką bestią zdolną do najohydniejszych zbrodni, tak ohydnych, tak przerażających, że często ludzki rozum nie jest w stanie ich pojąć, to wtedy jest czarnoksiężnikiem. Rozumiesz? – odwróciła się, patrząc z góry przeszywającym wzrokiem na oniemiałą nastolatkę. Luiza wyczuła, że atmosfera jest napięta, rzuciła więc prędko kolejne pytanie:

– A, kiedy jest się magiem?

Ciotka westchnęła, pokonując kolejne stopnie.

– Magiem jest się wtedy, kiedy jest się czarodziejem, tylko i wyłącznie czarodziejem, który dodatkowo zajmuje się nauką – wyjaśniła cierpliwie. – Czarownicy i czarnoksiężnicy nigdy nie zastaną magami – dodała, przekładając zapaloną różdżkę do lewej ręki, gdyż prawa niemal jej zdrętwiała.

– Dlaczego? – Luiza była bardzo zaciekawiona.

– Bo oni tak naprawdę nie kochają nauki, nie chcą jej służyć, a jedynie wykorzystać ją do własnych bezecnych celów. Chcą dzięki niej posiąść władzę nad światem albo nieśmiertelność.

Nastolatka zamruczała coś pod nosem, zastanawiając się nad nowymi informacjami.

– Czyli wasz magiczny świat dzieli się na białomagów i czar-nomagów? – z pewną nieśmiałością zapytała dziewczyna, choć nie wiedziała, skąd te pojęcia przyszły jej na myśl. Miała wrażenie, że kiedyś dawno temu, gdzieś je usłyszała, nie była jednak w stanie, skojarzyć ich z jakąś konkretną sytuacją.

– Jesteś bardzo rezolutna! – pochwaliła ją ciotka Kunegunda, ponownie się odwracając i patrząc w jej oczy z zaciekawieniem.

Luiza poczuła jak wzbiera w niej duma.

– A czarownice i czarownicy też zaliczają się do czarnoma-gów?

– Tak.

– Ja określiłabym ich jako mieszańców. Tak pośrodku – gdybała bliźniaczka. – Może szaromadzy?

Starsza kobieta roześmiała się, choć w jej śmiechu nie było ani cienia kpiny.

– Oni są czarnomagami, bo zajmują się czarną magią, tylko nie posiadają tak potężnych, niszczących mocy magicznych jak czarnoksiężnicy.

W głowie nastolatki powstała kolejna wątpliwość.

– To w takim razie wszyscy czarodzieje mają potężne moce magiczne?

Ciotka chwilę milczała, nie sądziła, że czytanie bliźniaczkom magicznych ksiąg w dzieciństwie da tak dobre efekty.

– Nie! Jedni są słabsi, inni silniejsi! – spokojnie odpowiedziała kobieta.

– Aha.

Luiza zastanowiła się chwilkę.

– A czy można sobie wybrać, czy chce się być, czarnomagiem, czy białomagiem?

Ciotka odparła bez wahania.

– I tak i nie! Ponieważ czarodzieje rodzą się z nadanymi im przez Boga Cząstkami Mocy. Z reguły ilość „dobrych” cząsteczek jest równa ilości „złych”. Wtedy to podczas swojego życia człowiek sam decyduje, po której stronie chce stanąć. Ale nie zawsze tak jest. Istnieją bowiem stare rody biało i czarnomagiczne, w których dane cząsteczki od wieków są w nich głęboko zakorzenione i bardzo rzadko zdarza się, by członek takich rodów przeszedł na przeciwną stronę mocy.

– Ale się zdarza? – chciała uzyskać zapewnienie od ciotki dziewczyna.

– Tak, zdarza się, przeważnie pod wpływem jakiś dramatycznych wydarzeń w życiu człowieka.

Luiza zatrzymała się na schodach, mówiąc pełnym żalu głosem.

– Przecież to niesprawiedliwe, że ktoś rodzi się w danej rodzinie i jest z góry skazany na bycie dobrym, czy złym?

Ciotka Kunegunda odwróciła się, nachylając różdżkę w jej stronę tak, że okrągły płomień naświetlił pulchną, owalną twarz nastolatki.

– Niesprawiedliwe? – zapytała łagodnie, lecz z nutką ironii.-A czy jest sprawiedliwe, że odziedziczyłaś złe cechy charakteru po przodkach?

Luiza zmarszczyła brwi, nie spodobało jej się, iż ciotka zasugerowała, że może mieć złe geny. Po chwili namysłu odparła:

– To nie jest sprawiedliwe, ale ze złymi cechami charakteru można przecież walczyć!

– Z czarnymi bądź białymi mocami też. Nie powiedziałam ci przecież, że ci ludzie na pewno będą źli. Wszystko zależy od woli, jednak ta najczęściej jest u człowieka słaba.

Luiza trochę się rozchmurzyła.

– A nie mogą sobie czarodzieje czy czarownicy wymyślić jakiegoś eliksiru na taką wolę?

Starsza kobieta spojrzała na nastolatkę jak na małe głupiutkie dziecko.

– Niestety, nie mogą, moja droga.

– Dlaczego!

– Pomyśl! – rzuciła bliźniaczce tajemnicze spojrzenie, po czym uderzyła różdżką w sufit.

Na obie natychmiast posypał się piasek i kurz.

Okazało się, że w sufit jest wbudowana klapa, będąca wejściem do salonu.