Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy szkoła może sprawiać uczniom radość? Czy może dawać satysfakcję nauczycielom? Jak wspierać dziecko w obliczu presji szkolnej? Jak rozwiązywać problemy, które rodzą się w klasie?
Jesper Juul, duński pedagog i terapeuta, twierdzi, że współczesne dzieci żyją pod nadmierną presją szkoły. Szkoła jest najważniejszą częścią ich życia, wokół niej koncentrują się także relacje z rodzicami, co rodzi wiele konfliktów i napięcia we wzajemnych relacjach.
Jesper Juul postuluje radykalną zmianę nastawienia do uczniów: zaufanie zamiast przymusu, prawdziwe relacje zamiast bezosobowych reguł. Jego główną troską jest dobro dzieci, jednak podkreśla, że uczniowie nie będą czuć się w szkole dobrze, jeśli nauczyciele źle się w niej czują.
Jesper Juul – duński terapeuta rodzinny i pedagog o światowej renomie. Jego książka Twoje kompetentne dziecko jest jednym z najbardziej cenionych poradników wychowawczych na świecie i światowym bestsellerem.
Jesper Juul był jednym z głównych liderów przełomu we współczesnej pedagogice. Zawdzięczamy mu odejście od wychowania autorytarnego z jednej strony, oraz od filozofii permisywizmu, z drugiej. Propaguje idee szacunku i współdziałania we wzajemnych relacjach z dzieckiem, oraz dojrzałe przywództwo dorosłych.
Wydawnictwo MiND jest polskim wydawcą książek Jespera Juula. Dotychczas ukazały się:
Twoje kompetentne dziecko (2011), ,,Nie’’ z miłości. Mądrzy rodzice ‒ silne dzieci (2011), Twoja kompetentna rodzina (2011), Uśmiechnij się! Siadamy do stołu (2011), Przestrzeń dla rodziny (2012), Być mężem i ojcem (2012), Życie w rodzinie (2013), Agresja ‒ nowe Tabu? Dlaczego jest potrzebna nam i naszym dzieciom? (2013).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 120
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
SCHULINFARKT. WAS WIR TUN KÖNNEN, DAMIT ES KINDERN, ELTERN UND LEHRERN BESSER GEHT?
Okładka i projekt graficzny
KAROLINA TOLKA
Tłumaczenie
DARIUSZ SYSKA
Copyright © 2013 Kösel Verlag, a division of Verlagsgruppe Random House GmbH, München, Germany
Copyright © for the Polish edition and translation by Wydawnictwo MiND, Podkowa Leśna 2014
ISBN 978-83-62445-51-6
Wydawnictwo MiND
ul. Sarnia 21
05-807 Podkowa Leśna
tel./fax 22 729 02 82
tel. 505 455 151
www.wydawnictwomind.pl
mind@wydawnictwomind.pl
Wydanie pierwsze
Skład i łamanie: Mateusz Staszek
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Nauczyciele, uczniowie i rodzice powinni razem wyjść na ulicęi zaprotestować przeciwko obecnemu systemowi szkolnemu.
Jeśli kiedyś do tego dojdzie, wstanę i pójdę razem z nimi.
Jesper Juul
Współczesna szkoła znajduje się w bardzo głębokim kryzysie. Powszechne przekonanie jest takie, że jego źródłem są uczniowie i ich rodzice.
Kiedy kilkanaście lat temu zaczynałem się nad tym poważnie zastanawiać, zwróciło moją uwagę zjawisko presji edukacyjnej – w szczególności w krajach niemieckojęzycznych. Nie bardzo wiedziałem, co o tym myśleć. Ale im więcej miałem do czynienia z dziećmi, młodzieżą i ich rodzicami, tym silniej mogłem odczuć tę presję na własnej skórze. Jest to fenomen, którego nie znałem z Danii ani innych krajów skandynawskich.
Dzisiaj mogę powiedzieć, że nie tylko w krajach niemieckojęzycznych, ale niemal w całej Europie panuje olbrzymia presja na edukację i wykształcenie. Jest ona na dłuższą metę trudna do zniesienia przez dzieci, więc wywołuje reakcję przeciwną – jak w fizyce: każda akcja ma swoją reakcję – i prowadzi do oporu.
Społeczny nacisk na konieczność zdobycia jak najlepszego wykształcenia jest nie tylko daremny, ale także skrajnie niezdrowy, ponieważ rzuca się cieniem na relacje międzyludzkie, przede wszystkim między rodzicami i dziećmi. Za każdym razem, kiedy nasze dzieci słyszą, że muszą bezwzględnie zadośćuczynić jakimś wymaganiom szkoły, jeśli nie chcą pogrzebać swojej przyszłości, ginie cząstka ich poczucia własnej wartości.
Poczucie własnej wartości – w odróżnieniu od pewności siebie – to pewna cecha egzystencjalna człowieka. Wyraża się w nim nasza wiedza o tym, kim jesteśmy. Od wewnątrz doświadczamy go jako poczucia, że polegamy na sobie i czujemy się ze sobą dobrze. Z kolei jego brak objawia się niepewnością, wzmożonym samokrytycyzmem i częstym poczuciem winy. Człowiek o zdrowej samoocenie myśli o sobie, że jest w porządku i ma wartość po prostu jako człowiek. W przeciwieństwie do tego pewność siebie bazuje na konkretnych talentach i umiejętnościach, czyli na tym, co potrafimy zrobić najlepiej. Jest to ważne rozróżnienie, dlatego wrócę do niego jeszcze w kolejnych rozdziałach.
Poczucie własnej wartości dziecka cierpi, gdy szkoła wywiera na nim presję. Dlaczego? Dlatego, że w pierwszych latach szkolnych każde dziecko stara się za wszelką cenę uszczęśliwić swoich rodziców i przynosić najlepsze stopnie. I kiedy mu się to nie udaje, czuje się dla nich mniej wartościowe. A przecież jeśli tak się zdarza, nie jest to winą ani jego lenistwa, ani nieposłuszeństwa, ani braku miłości do rodziców.
Presja to także deklaracja braku zaufania do dziecka – tego decydującego czynnika rozwoju poczucia własnej wartości u dzieci i młodzieży. Przy czym nie chodzi o wiarę, że nasze dzieci będą robiły to, czego od nich oczekujemy, ale że będą podejmowały najlepsze decyzje, na jakie je w danym momencie stać – co, oczywiście, zakłada także możliwość popełniania błędów.
Dzieci chcą się uczyć
Niedawno rozmawiałem z jedenastolatką, która powiedziała, że ma pewien problem, przy którym pewnie nie będę w stanie jej pomóc: „Nienawidzę mojej szkoły, mimo że uwielbiam się uczyć”. Potem bardzo dokładnie opisała, dlaczego nie cierpi szkoły. Bez wchodzenia w szczegóły mogę tylko powiedzieć, że na jej miejscu czułbym dokładnie to samo. A mimo to każdego dnia rano wychodziła pokornie do szkoły jak pracownik do fabryki.
Zawsze jest dla mnie strasznym doświadczeniem, kiedy widzę wspaniałe, radosne i inteligentne dzieci, które dzień w dzień muszą cierpieć. I nie jest to wina jakichś konkretnych złych nauczycieli, ale ogólnej atmosfery nauczania w szkole, której nie da się określić inaczej niż jako nieludzka. Wiele dzieci mówi, że nie widzi sensu chodzenia do szkoły i że nie chcą się uczyć. W całym swoim życiu nie spotkałem jednak ani jednego dziecka, które naprawdę nie chciałoby się uczyć.
W duńskim Instytucie Kemplera pracowałem ponad dziesięć lat z dorosłymi, którzy przerwali albo zostali zmuszeni przerwać edukację szkolną: było wśród nich wiele matek samotnie wychowujących dzieci. Kiedy pytaliśmy o ich życzenia, z reguły odpowiadały, że chciałyby na nowo podjąć naukę i zdać egzaminy końcowe. A więc myślały o tym, żeby znowu pójść do szkoły, mimo że miały z nią tak okropne, częściowo nawet traumatyczne doświadczenia. Często brakowało im jednak odwagi, żeby podjąć naukę. Urządziliśmy więc dla nich coś w rodzaju kursu przygotowawczego, żeby wzmocnić je i pomóc w przezwyciężeniu lęków przed szkołą i nauczycielami. Dokładnie w tej samej sytuacji znajduje się wiele dzieci, które codziennie muszą pokonywać swój strach i niepewność, żeby wyjść rano z tornistrem z domu.
Wśród całej tej mizerii szkolnej najbardziej dziwi mnie zachowanie rodziców: niemal bez słowa podporządkowują się wszechobecnej presji i dopasowują do panujących okoliczności. A przecież oni też cierpią z powodu presji szkoły i często na nią narzekają. Mimo to przekazują ją dalej swoim dzieciom, jakby było to jakieś zjawisko naturalne, z którym nic nie da się zrobić.
Jest to tym mniej zrozumiałe, że obecna sytuacja w szkołach obciąża wzajemne relacje między rodzicami i dziećmi i wystawia ich na niepotrzebny stres. A z relacjami międzyludzkimi jest tak samo jak z komórkami naszego ciała: kiedy zbyt długo funkcjonują w stresie, ich działanie zostaje zaburzone.
Prawo do nauki zamiast obowiązku szkolnego
Napiętą atmosferę wokół szkoły mogłaby uleczyć rezygnacja z reliktu przeszłości, jakim jest obowiązek szkolny, i zastąpienie go prawem do nauki. Dzisiaj nie ma już konieczności zmuszania mieszkańców wsi do posyłania swoich dzieci do szkoły. Za to prawo do nauki przywróciłoby poczucie jednakowej godności wszystkim uczestnikom systemu szkolnego.
Interesujący jest fakt, że zachodnie społeczeństwa, których rozwój polegał dotychczas na postępującej demokratyzacji w różnych dziedzinach, teraz coraz więcej stawiają na przymus, zakazy i wyciąganie konsekwencji. Niedawno byłem w Słowenii, gdzie rozmawiałem z pewnym doświadczonym i rozsądnym dziennikarzem, który powiedział mi, że najnowsze wytyczne słoweńskiego ministerstwa edukacji zalecają więcej reguł, więcej zakazów, więcej sankcji.
Smutne, że nie tylko politycy, ale również rodzice i specjaliści od edukacji najchętniej przenieśliby się w czasie do przeszłości. Chcieliby powrotu takiej szkoły, jaką znają ze swojego dzieciństwa, ze wszystkimi jej regułami, nakazami i karami. Ale czy ówczesna szkoła była sukcesem? Bynajmniej! Gdyby istniały wtedy testy PISA, zapewne ujawniłyby katastrofalną prawdę.
W 2009 roku po raz pierwszy Szanghaj wziął udział w testach PISA i od razu wylądował na pierwszym miejscu. Od tej pory delegacje polityków i specjalistów od edukacji odwiedzają to miasto, żeby „uczyć się, jak wygląda efektywne szkolnictwo”. Niestety, od tamtejszych oficjeli nie dowiedzą się całej prawdy, na przykład o rosnącej liczbie samobójstw wśród uczniów. Szanghaj to drastyczny, ale bardzo wymowny przykład, że skuteczność w testach PISA nie mówi nic o jakości systemu edukacyjnego.
Jeśli macie jeszcze jakieś wątpliwości, polecam przeczytanie niezwykle interesującej książki Amy Chua Bojowa pieśń tygrysicy. Autorka opisuje, w jaki sposób wcielała w życie model wychowania, w który wierzyła. „Nie chcę mieć leniwych amerykańskich dzieci – mówiła – ale pilne dzieci chińskie”. Z pierwszą córką robiła rzeczy, których nie polecałbym żadnemu rodzicowi. Kiedy jednak zaczęła w ten sam sposób wychowywać drugą córkę, tamta pokazała jej figę z makiem, i pani Chua po raz pierwszy w życiu postawiła sobie pytanie: A może każde dziecko jest inne? Może z każdym trzeba postępować inaczej?
Jeśli w rodzinie z dwójką dzieci nie działa metoda równania do pewnego standardu, to co można powiedzieć o szkole pełnej dzieci? Dlatego nie da się już dłużej przechodzić obok tej ważnej prawdy, że czas wreszcie dostrzec i uznać indywiduum!
Utrata wspólnych wartości
Współczesny neokonserwatywny wiatr, który wieje przez Europę i przynosi więcej granic, więcej karania i więcej konsekwencji, da się być możewytłumaczyć rosnącą niepewnością i dezorientacją społeczeństwa w kwestii tego, co słuszne, a co nie. Utraciliśmy społeczny konsensus w sprawie wartości. Jeszcze pokolenie wcześniej żyliśmy w dość izolowanych społecznościach o wspólnych wartościach. Pomiędzy wychowawcami w przedszkolach i szkołach a rodzicami w domach panowała zgoda co do podstawowych granic i metod wychowawczych. Dorośli mieli więcej pewności siebie w tych kwestiach niż teraz i nawet jeśli nachodziły ich wątpliwości, zawsze mogli znaleźć wsparcie w kręgu rodziny lub przyjaciół. Większość z nich żyła we wspólnym przekonaniu, że dziecko powinno się po prostu podporządkowywać – w razie potrzeby pod naciskiem kar i przemocy.
Pamiętam, jak w wieku dwunastu lat poprosiłem rodziców o zgodę na wyjście z kolegami do klubu jazzowego. Jedyną odpowiedzią było beznamiętne potrząśnięcie głową: „Nawet nie ma mowy!”. Gdy odważyłem się zapytać o uzasadnienie, usłyszałem: „Takich rzeczy nie robi się w twoim wieku i na tym koniec!”. Potem sprawdziłem, czy mówili prawdę: rzeczywiście, okazało się, że żaden z moich kolegów nie dostał pozwolenia.
Wydaje mi się, że tego elementu wychowania, który wyrażał się kiedyś w zwrocie „się” – na przykład: „tego się nie robi” lub „tak się robi” – nie jesteśmy już w stanie dłużej utrzymać, jeśli zależy nam na w miarę zdrowych relacjach w rodzinie. „Się” było kiedyś narzędziem nacisku wyrażającym moc absolutnego i nieomylnego autorytetu, którego już nie mamy.
Samodzielne myślenie zamiast wykonywania rozkazów
Dzisiejsza szkoła do złudzenia przypomina fabrykę z pionierskich czasów industrializacji. Mówiono wtedy, że trzeba pracować, a nie myśleć. Pytanie tylko, czy nasze społeczeństwo rzeczywiście potrzebuje dzieci, które funkcjonują jak posłuszni robotnicy i robią wszystko, co szef każe? Czy naprawdę zależy nam, żeby wchłonęły jak najwięcej wiedzy, którą potem na komendę wyplują z siebie na teście, a następnie zapomną? Jeśli zapytamy o to specjalistów od zasobów ludzkich w firmach, okaże się, że tacy ludzie nie są już dzisiaj potrzebni. Firmy nie chcą posłusznych wykonawców rozkazów, ale odpowiedzialnych i silnych osobowości, które potrafią pracować w sposób kreatywny i podejmować samodzielne decyzje. Potrzebują pracowników, którzy potrafią myśleć samodzielnie i niestandardowo i nie wtapiają się w tłum. Tylko tacy ludzie są w stanie sprawić, że nasze społeczeństwo nie tylko przetrwa, ale będzie mogło żyć dobrze.
Mimo tego wciąż prowadzimy niekończące się dyskusje na temat coraz surowszych reguł w szkołach oraz sankcji za ich przekraczanie, czyli na temat budowania opresyjnego systemu opartego na karach.
Wychowawcze zadania szkoły
Zarówno faktycznie jak i prawnie szkoły ponoszą odpowiedzialność za osobisty i społeczny rozwój uczniów. Oznacza to, że podobnie jak na żłobkach i przedszkolach ciążą na nich zadania wychowawcze.
W Skandynawii dzieci w wieku od roku do piętnastu lat spędzają średnio dwadzieścia sześć tysięcy godzin w instytucjach edukacyjno-wychowawczych, które można by nazwać instytucjami przymusowego pobytu. Być może to wyrażenie wyda się komuś dziwne, ale używam go świadomie, żeby podkreślić, że nie od dzieci zależy, czy do nich trafią, czy nie. Muszą po prostu w nich być, nie mając wpływu na wybór kolegów, wychowawców ani atmosfery pedagogicznej, jaka w nich panuje. To jednak jeszcze nie wszystko. W ciągu kolejnych czternastu lat będzie się od nich oczekiwało tylko jednego: aby posłusznie wykonywały polecenia. O takim posłusznym dziecku mówi się, że „dobrze funkcjonuje w grupie”.
W tak urządzonym społeczeństwie pedagodzy i nauczyciele są równie odpowiedzialni za dzieci, jak rodzice, ponieważ spędzają z nimi tyle samo albo nawet więcej czasu. Kiedyś nauczyciele – a sam jestem jednym z nich – zadawali sobie pytanie: czy mamy tyko uczyć, czy jeszcze wychowywać? W istocie każdy, kto przebywa z dziećmi, mimowolnie je wychowuje. Można spędzić z dzieckiem tylko pięć minut i przekazać mu pewien wzór zachowania, co może mieć skutek wychowawczy niezależnie od tego, czy padną przy tym jakieś słowa, czy nie.
Za co odpowiadają rodzice?
W moich oczach, najważniejszą rolą rodziców jest empatyczne towarzyszenie dziecku i, oczywiście, ogólna troska o jego byt. Wiemy dzisiaj, że dzieci poniżej piątego roku życia nie potrzebują tak naprawdę żadnego wychowania, lecz przyjaznego, serdecznego wsparcia. Nie ma także najmniejszej wątpliwości, że dzieci potrzebują pewnego rodzaju przewodnictwa, które często zrównuje się dzisiaj z wychowaniem. Dzieci rozwijają się źle w rodzinach, w których nie mogą na takie przewodnictwo liczyć.
Decydujące pytanie brzmi, oczywiście, jak takie przewodnictwo ma wyglądać? Model wychowawczy sprzed stu lat, oparty na rodzicielskim autorytecie wspieranym przez krytykę, korygowanie, kary i przemoc, uległ z czasem modyfikacji i humanizacji. Przez ostatnie pięćdziesiąt lat walczyliśmy, żeby uniknąć błędów własnych rodziców. Badaliśmy różne możliwości, eksperymentowaliśmy, wymienialiśmy się ideami i doświadczeniem. Pod tym względem to, co dzieje się w rodzinach, jest dużo bardziej twórcze, niż to, co dzieje się w szkołach. Szkoły często ułatwiają sobie życie, zrzucając całą winę za swoje niepowodzenia na dzieci, ewentualnie na ich rodziców.
Gdziekolwiek jestem, zauważam, że rodzice znacznie wyprzedzają nauczycieli, pedagogów i psychologów, jeśli chodzi o kreatywne podejście do dzieci i poczucie odpowiedzialności. Ci ostatni mają dostęp do najnowszych osiągnięć nauki, więc powinni towarzyszyć rodzicom na tej drodze.
Jeśli ma