Królowa śniegu - Hans Christian Andersen - ebook

Królowa śniegu ebook

Hans Christian Andersen

0,0
4,89 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

"Królowa śniegu" to jedna z najsłynniejszych baśni Hansa Christiana Andersena.

W odróżnieniu od innych baśni napisanych przez Andersena, które zostały zainspirowane folklorem bądź tradycją innych narodów, opowieść ta zrodziła się w wyobraźni autora.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 44

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



I. Czarodziejskie zwierciadło.

II. Sąsiedzi.

III. W ogródku wróżki.

IV. U księżniczki.

V. Mała zbójniczka.

VI. Laponka i Eskimka.

VII. W pałacu królowej śniegu.

Hans Christian Andersen

KRÓLOWA ŚNIEGU

Tłumaczenie: Cecylia Niewiadomska

Projekt okładki: Avia Artis

W projekcie okładki wykorzystano portret Hansa Christiana Andersena.

Autor: Anonim.

Wydawnictwo Avia Artis

2017

ISBN 978-83-65810-47-2

I. Czarodziejskie zwierciadło.

 Żył sobie niegdyś bardzo złośliwy czarodziej. Całą jego przyjemnością było dokuczać ludziom, czynić źle, ze wszystkiego się wyśmiewać i każdą rzecz przedstawiać z najgorszej strony.

 Wymyślił wreszcie i zrobił takie sztuczne zwierciadło, iż wszystkie rzeczy piękne i dobre wyglądały w niem szkaradnie, a nawet śmiesznie, ponieważ były wykrzywione, zamazane, niewyraźne, — zato rzeczy złe widać w niem było doskonale.

Tym sposobem cały świat w tem zwierciadle był brzydki i zły, a nic na nim nie było pięknego. Czarodziej klaskał w dłonie i śmiał się ze swego figla, a źli jego uczniowie porwali zwierciadło i biegali z nim wszędzie, podstawiając je ludziom znienacka przed oczy, i cieszyli się i śmiali, kiedy przerażony człowiek zasłaniał oczy ręką; a potem nieraz sam nie wiedział, który świat jest prawdziwy: czy ten, który ogląda codzień, czy tamten, który ujrzał z zaklętem zwierciadle?

 I tacy ludzie byli bardzo nieszczęśliwi, a było ich coraz więcej.

 Cieszył się bardzo zły czarodziej, ale to mu nie wystarczało. Uczniowie jego postanowili zanieść zwierciadło aż do nieba. Niechże i aniołowie spojrzą w nie choć raz jeden. To byłaby uciecha! A może i sam Pan Bóg — —

I zaczęli lecieć do góry. Bardzo im było trudno, a jeszcze z tak ciężkim zwierciadłem — zaledwie mogli utrzymać je w rękach... O, daleko do nieba! aż im pot okrył czoło, a ręce drżeć zaczęły. — Wtem trrrach! i ciężkie lustro z takiej wysokości brzdęk aż na ziemię! Naturalnie w mgnieniu oka rozprysnęło się na miljony, miljony drobnych szczątków, na niezliczoną ilość czarodziejskiego pyłku, który rozleciał się na wszystkie strony.

Ale to właśnie było najgorsze nieszczęście!

Zamiast jednego lustra były ich teraz miljony; rozproszyły się wszędzie, a w każdym najmniejszym kawałeczku, choćby drobnym jak ziarnko piasku, widać było cały świat szkaradny, śmieszny, wykrzywiony. Jeżeli taki proszek wpadł komu do oka, to człowiek ten wszystko już widział zmienione i nie mógł dostrzedz koło siebie nic dobrego, nic pięknego! Za to najgorsze rzeczy widział jasno i wyraźnie, więc wszystko złem było dla niego.

Gorzej jeszcze, jeżeli okruszyna lustra wpadła komu do serca. Nieszczęśliwy tracił uczucie: serce jego stawało się kawałkiem lodu, nikogo kochać nie mógł, wszyscy byli dla niego obcy, obojętni.

Z większych kawałków porobiono szyby, z innych szkła do okularów, a mnóstwo jeszcze krążyło w powietrzu, — wiatr je roznosił wciąż dalej i dalej, i naturalnie, coraz więcej ludzi stawało się nieszczęśliwymi kalekami.

A niegodziwych pyłków ciągle jeszcze pełno, i — zobaczymy, co z tego wynikło.

II. Sąsiedzi.

W pewnem bardzo starem mieście, w bardzo wysokim domu, na poddaszu, mieszkało dwoje dzieci, każde u swoich rodziców, — był to Jaś i Marysia.

W tem mieście było tyle ludzi, że nie mógł każdy dla siebie mieć osobnego domku, — ani myśleć!—a cóż dopiero myśleć o własnym ogródku? Ale że dobrzy ludzie bardzo lubią kwiaty, więc wszyscy hodowali je w doniczkach. I tym sposobem w każdym prawie oknie był ogródek; — ale najładniej było u Janka i Marysi.

Bo posłuchajcie tylko: W tym wysokim domu na poddaszu każda rodzina miała własną izdebkę z dużem oknem, przez które w lecie można było wyjść na dach, albo—wcale nie schodząc ze schodów — przejść z jednego mieszkania do drugiego. Można tu było bawić się na płaskim dachu. Gdy Marysia wyjrzała oknem, widziała Jasia w izbie naprzeciwko. Kiedy słonko przygrzało, dzieci wybiegały na dach i bawiły się doskonale, albo siadały na małych stołeczkach i rozmawiały o wszystkiem, co je zajmowało.

  Były to bardzo dobre dzieci i kochały się, jak brat i siostra.

Na wiosnę rodzice Jasia i Marysi ustawiali na brzegu dachu długie skrzynie, napełnione ziemią; w nich zasiewali potrzebne warzywa i wiele pięknych kwiatów. Tak więc kawałek dachu przed oknami zamieniał się na śliczny, maleńki ogródek.

 Im mocniej dogrzewało złote słonko, tem piękniej było w ogródku na dachu. Zielone festony roślin pokrywały drewniane skrzynie i spadały aż na mur domu; różnobarwne powoje otwierały śliczne kielichy pełne rosy; różowy groszek ciekawie wyglądał na wszystkie strony; aksamitne bratki szeroko otwierały wielkie oczy, a drobne stokrotki uśmiechały się wesoło. Oprócz tego w każdej skrzyni rósł wysoki różany krzaczek, niby drzewko. Na wiosnę stroił się w zielone listki, a już w maju okrywał ślicznemi kwiatami, których woń rozpływała się w powietrzu. Gałązki róż ciekawie zaglądały w okna, szeptały cicho drobnymi listkami i kołysały się lekko pod tchnieniem wietrzyka.

 Ślicznie tu było w lecie.

 Ale w zimie wszystko znikało. Biały śnieg pokrywał dachy, a zamknięte okna często zamarzały; — wtedy mróz kładł na nie delikatne białe kwiaty, ale nic przez nie widzieć nie było można. A dzieci chciały się widzieć, chciały ciągle wiedzieć o sobie. Więc rozgrzewały pieniądz miedziany przy piecu i kładły go na szybę. Wtedy wśród białych liści i gałązek tworzył się mały, przezroczysty otwór, w którym zaraz mrugnęło śmiejące się oko Jasia albo Marysi.

 — Pójdź tu do nas! — mówiło oko.

 — Dobrze, dobrze!

 W lecie tak łatwo było przejść z jednego mieszkania do drugiego, ale w zimie musiały dzieci zbiegać na dół i znów wchodzić na schody, tak wysoko! A tam na dole śnieg i wicher!

 — Patrz, patrz! białe pszczoły wyleciały z ula — mówiła stara babka, ukazując wnuczce chwiejące się w powietrzu płatki śniegu.

 — Pszczoły, pszczoły! — powtarzała wesoło Marysia. — A czy mają swoją królowę?

 — Rozumie