Królestwo Mostu - Danielle L Jensen - ebook + audiobook
BESTSELLER

Królestwo Mostu ebook

Danielle L Jensen

4,5

69 osób interesuje się tą książką

Opis

A gdybyście zakochali się w tej jednej osobie, którą przysięgaliście zniszczyć?

W dniu ślubu Lara ma dla męża tylko jedną myśl: rzucę twoje królestwo na kolana. Jako księżniczka szkolona od najmłodszych lat, by być śmiertelnie niebezpiecznym szpiegiem, wie, że Królestwo Mostu symbolizuje jednocześnie legendarne zło – i legendarną obietnicę. Jako jedyna droga przez pustoszony burzami świat, Królestwo Mostu kontroluje handel i podróże między krajami, co pozwala jego władcy się wzbogacać, a swoich wrogów– w tym ojczyznę Lary – rujnować. Kiedy więc Lara – pod pozorem wypełniania zapisów traktatu pokojowego – trafia do niego jako narzeczona władcy, jest gotowa zrobić wszystko, by osłabić obronę nieprzeniknionego Królestwa Mostu.
Ale kiedy Lara trafia do nowego domu – porośniętego bujną roślinnością raju otoczonego przez wzburzone morza – i poznaje przyszłego męża, Arena, zaczyna się zastanawiać, gdzie leży prawdziwe zło. Wokół siebie widzi królestwo walczące o przetrwanie, a w Arenie mężczyznę, który zajadle broni swoich poddanych. Dzięki swojej misji Lara coraz lepiej rozumie konflikt o most, a jednocześnie nie może dłużej ignorować uczucia, które zaczyna ją łączyć z Arenem.
A mając cel niemal w zasięgu ręki, musi podjąć decyzję – czy zniszczy króla, czy wybawi własny lud?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 428

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (1546 ocen)
1008
389
115
29
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Blair_B

Całkiem niezła

Główne składniki Królestwa mostu to wątki od jakiegoś czasu bardzo popularne w literaturze New Adult – składniki, do których sama mam pewną słabość, dodajmy do tego – więc trudno nie zgadnąć, że wciągnęłam się od samego początku. Jensen nie ma problemu z tworzeniu barwnych, ciekawych światów czy charakternych i interesujących postaci. Lara już od pierwszych stron owinęła mnie sobie wokół palca i nie wypuściła z garści, dopóki nie przeczytałam całości za jednym posiedzeniem. Chociaż bardzo staram się uciekać od takich porównań, to tutaj muszę powiedzieć, że Królestwo… to bez wątpienia historia dla fanów Dworów Sarah J. Maas czy Pojedynku Marie Rutkowski. Mamy tutaj zaaranżowane małżeństwo, ciekawy konflikt geopolityczny, ukryte przed innymi, świetnie rozwijające się społeczeństwo oraz interesujący rozdźwięk oraz starcia pomiędzy głównymi bohaterami, Larą oraz Arenem. Czego tutaj nie lubić?
40
Karine1

Całkiem niezła

Przewidywalna do bólu, ale dla fanów romansów osadzonych w fantastycznych światach jest dobrym wyborem. Warto się pomęczyć, bo następne części są nieco lepsze.
10
Chilim26

Całkiem niezła

Skończyłam, ale jest mało prawdopodobne, że sięgnę po kolejne tomy.
10
monickrk

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam tą serię! Szybka akcja, świetne postacie, czuć emocje !!
00
Reliable1987

Nie oderwiesz się od lektury

Wow ale to było dobre 😍
00

Popularność




Danielle L. Jensen

KRÓLESTWO MOSTU

Przełożyła Anna Studniarek

Kraków 2020

Tytuł oryginału: The Bridge Kingdom

Copyright © 2018 by Danielle L. Jensen

Cover art

Copyright © 2018 by Audible Originals, LLC

All rights reserved

Copyright © for the Polish translation by Anna Studniarek, 2020

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Galeria Książki, 2020

Opracowanie graficzne okładki na podstawie oryginału d2d.pl

Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Redakcja językowa, korekta i skład d2d.pl

Opracowanie wersji elektronicznej:

Wydanie I

ISBN EPUB: 978-83-66173-36-1

ISBN MOBI: 978-83-66173-37-8

Wydawca: WYDAWNICTWO Galeria Książki

www.galeriaksiazki.pl

[email protected]

Rozdział 1Lara

Lara oparła łokcie na niskim murku z piaskowca i wpatrzyła się w blask słońca zachodzącego nad odległymi szczytami. Między tym miejscem a nimi rozciągały się rozpalone piaskowe wydmy, zamieszkane przez skorpiony i nieliczne jaszczurki. Nie do przebycia dla kogoś pozbawionego wielbłąda, odpowiednich zapasów i mnóstwa szczęścia.

Nie, żeby jej to nie kusiło, i to nie raz.

Zabrzmiał gong, jego odgłos odbijał się echem nad kompleksem i niósł na całe mile. Przez ostatnie piętnaście lat codziennie przywoływał ją na kolację, ale tego wieczora wstrząsnął nią do szpiku kości jak bęben wojenny. Lara odetchnęła głęboko, by się uspokoić, po czym odwróciła się i z szelestem różowej spódnicy ruszyła przez plac ćwiczeń w stronę wysokich palm. Cała jedenastka jej przyrodnich sióstr zbliżała się do tego samego miejsca, każda w innej sukni o barwie starannie wybranej przez Mistrzynię Estetyki, by pasowała do rysów.

Lara nie znosiła różu, ale nikt nie pytał jej o zdanie.

Po piętnastu latach uwięzienia w kompleksie ten wieczór miał być ostatnim spędzonym wspólnie przez siostry i Mistrz Medytacji polecił im, by godzinę przed kolacją poświęciły na roz­ważenie w ulubionym miejscu wszystkiego, czego się nauczyły i co miały osiągnąć dzięki otrzymanym narzędziom.

A przynajmniej co miała osiągnąćjednaz nich.

Słaby wietrzyk niósł zapach oazy. Woń owoców i roślin liściastych, gotującego się mięsa i ponad wszystko wody. Cennej, cennej wody. Kompleks znajdował się nad jednym z nielicznych źródeł pośrodku Czerwonej Pustyni, ale z dala od szlaków karawan. Odizolowany. Tajemny.

Dokładnie tak jak życzył sobie ich ojciec, król Maridriny. A z tego, co o nim słyszała, onzawszedostawał to, czego chciał, w taki czy inny sposób.

Zatrzymawszy się na skraju placu ćwiczeń, Lara wytarła podeszwy stóp o łydki, by oczyścić je z piasku, po czym zapięła delikatne sandały na wysokich obcasach. Zachowywała w nich równowagę tak swobodnie, jakby były butami do walki.

Stuk, stuk, stuk. Jej obcasy akompaniowały gorączkowemu biciu serca, gdy szła spokojnie ścieżką z mozaikowych płytek. Jej uszu dobiegł cichy dźwięk instrumentów smyczkowych. Muzycy przybyli z orszakiem jej ojca, by zapewnić rozrywkę na dzisiejsze uroczystości.

Wątpiła, by mieli powrócić.

Po jej plecach spłynęła kropla potu, która nie miała nic wspólnego z upałem, pasek przytrzymujący nóż po wewnętrznej stronie uda był już wilgotny. „Nie umrzesz dzisiaj – skandowała bezgłośnie. – Nie dzisiaj, nie dzisiaj, nie dzisiaj…”

Lara i jej siostry zebrały się na dziedzińcu pośrodku oazy i skierowały w stronę ogromnego stołu udrapowanego jedwabiem. Drewno prawie jęczało pod ciężarem sreber, niezbędnych do podania tuzina potraw czekających na zapleczu. Służący, wszyscy niemi, wszyscy niepiśmienni, stali za trzynastoma krzesłami ze wzrokiem wbitym w ziemię. Powoli je odsunęli, gdy podeszły młode kobiety. Lara usiadła bez wahania, wiedząc, że będzie na nią czekać różowa poduszka.

Żadna z sióstr się nie odzywała.

Później Lara poczuła, że pod stołem ktoś łapie ją za rękę. Na chwilę przeniosła spojrzenie w lewo, napotkała wzrok Sarhiny i znów wpatrzyła się w talerz. Wszystkie były córkami króla, ale każdą urodziła inna z jego żon, i cała dwunastka miała teraz dwadzieścia lat. Wszystkie zostały zabrane do tego ukrytego miejsca, by odbyć szkolenie, jakiego nigdy wcześniej nie przeszła żadna maridrińska dziewczyna. To szkolenie właśnie się zakończyło.

Lara poczuła ściskanie w żołądku i puściła dłoń Sarhiny, swojej najbliższej siostry. Dotyk jej skóry, chłodnej i suchej w porównaniu z jej własną, wywoływał w niej mdłości.

Znów zabrzmiał gong i muzycy ucichli, a wszystkie dziewczęta się podniosły. Uderzenie serca później pojawił się ich ojciec, jego srebrne włosy błyszczały w blasku lamp, gdy szedł ścieżką w stronę córek, a lazurowe oczy wyglądały dokładnie tak samo jak oczy ich wszystkich. Pot spływał strumykami po nogach Lary, choć dzięki szkoleniu zwracała uwagę na każdy szczegół. Płaszcz w kolorze indygo. Znoszone buty ze skóry. Miecz u pasa. A kiedy się odwrócił, by przejść dookoła stołu, ledwie widoczny zarys ostrza ukrytego na plecach.

Usiadł. Tak samo zrobiły Lara i jej siostry, a żadna nie wydała z siebie dźwięku.

– Córki.

Silas Veliant, król Maridriny, odchylił się do tyłu, uśmiechnął, zaczekał, aż jego degustator skinie głową, i pociągnął długi łyk wina. Wszystkie naśladowały ten ruch, ale Lara ledwie poczuła smak szkarłatnego płynu, który spłynął po jej języku.

– Jesteście moją najcenniejszą własnością. – Machnięciem kielicha objął je wszystkie. – Z dwudziestki moich potomkiń, która została tu sprowadzona, tylko wy przeżyłyście. To, że się wam udało, żerozkwitacie, jest osiągnięciem, gdyż wasze szkolenie byłoby próbą dla najlepszych mężczyzn. A jednak nie jesteście mężczyznami.

Jedynie to właśnie szkolenie powstrzymało Larę przed zmrużeniem oczu. Przed okazaniem jakichkolwiek uczuć.

– Wszystkie zostałyście sprowadzone tutaj, bym mógł ocenić, która z was jest najlepsza. Która będzie moim nożem w mroku. Która z was zostanie królową Ithicany. – W jego oczach było nie więcej współczucia niż u skorpionów na pustyni. – Która z was skruszy obronę Ithicany i w ten sposób pozwoli Maridrinie powrócić do dawnej chwały.

Lara skinęła głową, podobnie pozostałe siostry. Nie było niecierpliwego oczekiwania. Przynajmniej nie na decyzję ich ojca. Zapadła przed wieloma dniami i przy drugim krańcu stołu siedziała Marylyn, jej złote włosy zapleciono wokół głowy jak koronę, a jej suknię uszyto z lamy. Marylyn była oczywistym wyborem – błyskotliwa, pełna wdzięku, piękna jak wschód słońca. I kusząca jak zmierzch.

Nie, oczekiwanie dotyczyło tego, co miało nadejść później. Wybrano, która zostanie zaproponowana następcy tronu – obecnie królowi – Królestwa Ithicany. Niewiadomą pozostawało, co stanie się z pozostałymi. Pochodziły z królewskiego rodu, a to znaczyło, że miały swoją wartość.

Przez ostatnie kilka wieczorów wszystkie siostry, w tym Marylyn, zbierały się na stercie poduszek i zastanawiały nad swoim losem. Za którego z wezyrów króla mogą zostać wydane. Władcom jakich innych krain zaproponowane. Nie liczyli się ani mężczyzna, ani królestwo. Każdą z dziewcząt interesowało jedynie to, że zostanie uwolniona z tego miejsca.

Ale przez te długie noce Lara spoczywała na skraju i nic nie mówiła, wykorzystywała ten czas, by przyglądać się siostrom. Kochać je. Wspominać, jak walczyła z każdą z nich równie często, jak mocno je przytulała. Ich uśmiechy. Ich oczy. Sposób, w jaki nawet później przytulały się niczym stado szczeniąt dopiero co oddzielonych od matki.

Lara wiedziała coś, o czym inne nie miały pojęcia – ich ojciec planował, że tylkojednaz sióstr opuści kompleks. I będzie to przyszła królowa Ithicany.

Postawiono przed nią sałatkę udekorowaną serem i szkarłatnymi owocami. Lara zjadła ją mechanicznie. „Będziesz żyć, będziesz żyć, będziesz żyć”.

– Jak daleko można sięgnąć pamięcią, Ithicana panowała nad handlem, tworząc królestwa i niszcząc je jak mroczny bóg – warknął król, a jego oczy zapłonęły jasno. – Mój ojciec i jego ojciec, i jego ojciec przed nim, wszyscy próbowali zwyciężyć Królestwo Mostu. Za pomocą skrytobójców, wojny, blokad, każdego narzędzia, jakie mieli do dyspozycji. Ale żaden z nich nie pomyślał o tym, by użyć kobiety. – Uśmiechnął się przebiegle. – Maridrinki są miękkie. Są słabe. Nadają się jedynie do dbania o dom i chowania dzieci. Z wyjątkiem waszej dwunastki.

Lara nie zamrugała. Żadna z jej sióstr tego nie zrobiła, a ona zastanawiała się przez chwilę, czy ojciec uświadamiał sobie, że każda z nich rozważała dźgnięcie go w serce za te obelżywe słowa. Bo to, że każda z nich byłaby zdolna to zrobić, powinien dobrze wiedzieć.

– Piętnaście lat temu – mówił dalej ojciec – król Ithicany zażądał narzeczonej dla swojego syna jako trybutu. Jakozapłaty. – Wykrzywił szyderczo wargi. – Bękart nie żyje od roku, ale jego syn zażądał wypełnienia warunków traktatu. A Maridrina jest gotowa.

Przeniósł spojrzenie na Marylyn, a służący zaczęli zbierać talerze po sałatce.

W gromadzących się cieniach nocy Lara wyczuła ruch. Wyczuwała gromadzących się żołnierzy, których ojciec zabrał ze sobą. Znów pojawiła się służba, z miskami zupy, a poprzedzał ją aromat cynamonu i porów.

– Chciwość Ithicany, jej pycha, jej pogarda dlawas będą jej zgubą.

Lara na chwilę oderwała wzrok od twarzy ojca i popatrzyła po kolei na wszystkie siostry. Od początku nie zamierzał pozwolić, by to miejsce opuścił ktokolwiek poza jego wybraną. Od początku nie planował, by pozostałe, ze swoimi umiejętnościami i wiedzą o jego zamiarach, przeżyły choć godzinę po tej kolacji.

Miski z zupą znalazły się przed wszystkimi i każda z sióstr zaczekała, aż degustator ojca spróbuje i pokiwa głową. Później wszystkie podniosły łyżki i zaczęły posłusznie jeść.

Lara również.

Ojciec wierzył, że inteligencja i uroda były najważniejszymi cechami córki, którą zamierzał wybrać. Że powinna wykazywać największe zdolności bitewne lub strategiczne. I największy talent do sztuk łożnicy. Myślał, że zna najważniejsze cechy broni, którą wykuwał przez ostatnie piętnaście lat. Ale o jednej zapomniał.

Siedząca obok niej Sarhina zesztywniała.

„Przepraszam”, szepnęła bezgłośnie do sióstr.

Później jej ciało zaczęło spazmatycznie drżeć.

„Modlę się, byście wszystkie odnalazły wolność, na którą zasługujecie”.

Łyżka Sarhiny przeleciała przez stół, ale żadna z pozostałych dziewcząt tego nie zauważyła. Żadna się nie przejęła. Ponieważ wszystkie się krztusiły, na ich ustach pojawiła się piana, drżały i z trudem łapały powietrze, aż w końcu jedna po drugiej padały do tyłu albo na bok. Wszystkie spoczywały teraz bez ruchu.

Lara odłożyła łyżkę obok pustej miski i spojrzała na Marylyn, która leżała twarzą w zupie. Wstała, obeszła stół, uniosła głowę siostry i starannie wytarła resztki jedzenia, po czym oparła policzek Marylyn na blacie. Kiedy znów podniosła wzrok, jej ojciec miał bladą twarz i stał z na wpół wyciągniętym mieczem. Żołnierze, którzy kryli się na uboczu, wybiegli do przodu i otoczyli przerażoną służbę. Ale wszyscy,wszyscy patrzyli na nią.

– Dokonałeś błędnego wyboru, ojcze – powiedziała. – To ja zostanę kolejną królową Ithicany. – Patrzyła mu w oczy, pozwalając, by mroczna, nienasycona i egoistyczna część jej duszy wydobyła się na powierzchnię i wpatrywała się w niego. – I to ja rzucę Królestwo Mostu na kolana.

Rozdział 2Lara

Lara spodziewała się tego, co miało nadejść, ale wszystko wydarzyło się tak szybko. Była też pewna, że każdy szczegół pozostanie wypalony w jej myślach aż do dnia śmierci. Ojciec z trzaskiem wsunął miecz z powrotem do pochwy, po czym wyciągnął rękę i przycisnął palce do gardła najbliższej dziewczyny. Trzymał je tak przez dłuższą chwilę, a Lara przyglądała się beznamiętnie. Później raz skinął głową w stronę otaczających ich żołnierzy.

Mężczyźni, którzy mieli się pozbyć Lary i jej sióstr, skierowali miecze przeciwko sługom. Pozbawione języków usta służących wydawały bezgłośne krzyki, kiedy próbowali uciec przed masakrą. Zginęli muzycy, tak samo jak kucharze w oddalonych kuchniach i pokojówki zmieniające pościel w łóżkach, na których nikt już nie miał spać, aż pozostał jedynie lojalny korpus żołnierzy króla, z dłońmi zalanymi krwią ofiar.

Przez ten cały czas Lara stała nieruchomo. I tylko świadomość, że była jedyną pozostałą przy życiu córką, jedynym koniem, na którego jeszcze można było postawić, powstrzymywała ją przed próbą wyrwania się z rzezi i ucieczki na pustynię.

Spomiędzy palm wyszedł Erik, Mistrz Broni, w jego dłoniach błyszczało ostrze. Przeniósł wzrok z Lary na nieruchome sylwetki jej sióstr i uśmiechnął się do niej smutno.

– Nie zaskakuje mnie, że to ty wciąż stoisz na własnych nogach, mój karaluszku.

Ten przydomek nadał jej, kiedy przyjechała. Miała pięć lat i była ledwie żywa po burzy piaskowej, w którą wpadła jej grupa w drodze do kompleksu. „Lód i ogień mogą zniszczyć świat, ale karaluchy przetrwają – powiedział wtedy. – Tak jak ty”.

Może i była karaluchem, ale i tak bezgłośnie mu podziękowała. Dwie noce wcześniej wysłał ją na plac ćwiczeń za karę za drobne uchybienie, a ona podsłuchała, jak żołnierze jej ojca planują zabicie jej i jej sióstr – rozmową tą kierował sam Erik. Jej oczy płonęły, gdy patrzyła na niego – mężczyznę, który był dla niej ojcem w większym stopniu niż srebrnowłosy monarcha po jej prawej – ale nic nie mówiła, nawet nie uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Dokonało się? – spytał ojciec.

Erik pokiwał głową.

– Wszyscy zostali uciszeni, Wasza Wysokość. Poza mną. – Przeniósł wzrok na cienie, których nie rozświetlały lampy na stole. –I Sroką.

Z tych cieni wyłonił się jej Mistrz Intrygi. Lara przyglądała się chłodno drobnemu mężczyźnie, który bez wątpienia zaplanował każdy szczegół tego wieczora. Nosowym głosem, którego nie znosiła, Sroka powiedział:

– Dziewczyna wykonała za ciebie większość brudnej roboty.

– Lara od początku powinna być twoim wyborem. – Głos Erika brzmiał beznamiętnie, ale jego oczy wypełnił smutek, gdy przesunął wzrokiem po leżących dziewczętach, po czym powrócił do twarzy Lary.

Lara chciała sięgnąć po nóż – jakśmiał je opłakiwać, skoro nie zrobił nic, by je uratować? – ale tysiąc godzin szkolenia nie pozwoliło jej się poruszyć. Mężczyzna ukłonił się nisko królowi.

– Za Maridrinę. – Przeciągnął nożem po szyi.

Lara zacisnęła zęby, zawartość żołądka podeszła jej do gard­ła, gorzka, obrzydliwa i pełna trucizny, którą podała siostrom. Jednak nie odwróciła wzroku, zmusiła się do patrzenia, gdy Erik osunął się na ziemię, a krew wypływała z jego tętnicy pulsującym strumieniem, aż jego serce przestało bić.

Sroka obszedł kałużę i wyszedł na światło.

– Cóż za melodramatyzm.

Tak naprawdę, rzecz jasna, nazywał się nie Sroka, lecz Serin. Ze wszystkich mężczyzn i kobiet, którzy przez lata szkolili siostry, jako jedyny mógł swobodnie opuszczać kompleks i zarządzać siecią szpiegów i intryg króla, choć jednocześnie aranżował największą z nich.

– Był dobrym człowiekiem. Lojalnym poddanym. – Głos ojca brzmiał beznamiętnie i Lara zastanawiała się, czy mówił szczerze, czy jedynie na potrzeby żołnierzy, którzy widzieli wszystko, co się wydarzyło. Nawet najbardziej niezłomna lojalność miała swoje granice, a jej ojciec nie był głupcem.

Sroka zwrócił wzrok na nią.

– Jak wiecie, Wasza Wysokość, Lara nie była moim pierwszym wyborem. Uzyskiwała najgorsze wyniki niemal we wszystkim, z wyjątkiem walki. Nadal nie umie zapanować nad wybuchowością. Co do Marylyn – wskazał na jej siostrę – nie miałem wątpliwości. Inteligentna i piękna. Mistrzowsko panowała nad uczuciami, cowyraźnie udowodniła przez ostatnich kilka dni. – Wydał z siebie odgłos obrzydzenia.

Wszystko, co powiedział o Marylyn, było prawdą, ale nie wyczerpywało jej opisu. Umysł Lary wypełniły nieproszone wspomnienia. Obrazy jej siostry troszczącej się o najsłabszego kociaka z miotu, teraz najgrubszego kota w całym kompleksie. Marylyn, która w milczeniu słuchała sióstr opowiadających o swoich problemach, a później udzielała doskonałych rad. Która w dzieciństwie nadała imiona wszystkim służącym, bo uznała za okrutne, że ich nie mają. A później obrazy odeszły, pozostawiając jedynie nieruchome ciało ze złocistymi włosami zlepionymi zupą.

– Moja siostra była pełna dobroci. – Lara odwróciła głowę w stronę ojca, a serce jej drżało, gdy rzucała mu wyzwanie. – Przyszła królowa Ithicany musi uwieść jej władcę. Sprawić, by uwierzył, że jest prostolinijna i uczciwa. Musi wzbudzić jego zaufanie i wykorzystać swoją pozycję, żeby poznać każdą jego słabość do chwili, kiedy go zdradzi. Marylyn nie była taką kobietą.

Ojciec wpatrywał się w nią bez mrugnięcia okiem i lekko skinął głową z aprobatą.

– Ale ty jesteś?

– Tak – wydyszała. Jej uszy wypełniał szum krwi, a skórę mimo upału pokrywała lepka warstwa zimnego potu.

– Rzadko się mylisz, Serinie – powiedział ojciec. – Jednak sądzę, że tu popełniłeś błąd i los interweniował, by naprawić tę pomyłkę.

Mistrz Intrygi zesztywniał, a Lara zastanawiała się, czy zaczął sobie uświadamiać, że jego życie wisi na włosku.

– Zaiste, Wasza Wysokość. Wydaje się, że Lara ma cechę, której nie wziąłem pod uwagę w swoich próbach.

– Najważniejszą cechę ze wszystkich: bezwzględność. – Król przyglądał jej się przez chwilę, po czym znów odwrócił do ­Sroki. – Przygotuj karawanę. Dziś w nocy wyruszamy do ­Ithicany. – Później uśmiechnął się do niej, jakby była najcenniejszą z jego rzeczy. – Czas, by moja córka poznała swojego przyszłego męża.

Rozdział 3Lara

Gdy wyjeżdżali, nocne niebo lizały płomienie, ale Lara zaryzykowała tylko jedno spojrzenie na płonący kompleks, który był jej domem. Zalane krwią podłogi i ściany czerniały, gdy ogień pochłaniał wszelkie dowody spisku przygotowywanego od piętnastu lat. Jedynie serce oazy, gdzie stał niesprzątnięty stół, miało pozostać nietknięte przez ogień.

Mimo wszystko z trudem zmusiła się do opuszczenia drzemiących sióstr otoczonych pierścieniem ognia, nieprzytomnych i bezradnych do czasu, aż mieszanka środków usypiających, którą im podała, przestanie działać. Ich puls już przyspieszał, a oddech byłby widoczny dla każdego, kto przyjrzałby się uważniej. Gdyby Lara zaczęła wymyślać powody, by pozostać dłużej i zapewnić im bezpieczeństwo, ryzykowałaby, że ktoś się zorientuje, a wtedy wszystko poszłoby na marne.

– Nie spalajcie ich. Zostawcie je padlinożercom, niech oczyszczą ich kości – powiedziała ojcu.

Żołądek ściskał jej się do chwili, aż mężczyzna się roześmiał i zgodził na jej makabryczną prośbę, pozostawiając dziewczęta leżące przy stole i otoczone krwawym kręgiem wymordowanych służących.

To właśnie ujrzą jej siostry, kiedy się obudzą. Bo tylko jeśli ojciec uwierzyłby, że zostały uciszone, miałyby jakąkolwiek przyszłość. Zamierzała kontynuować jego misję, podczas gdy siostry mogły żyć własnym życiem i pokierować własnym losem. Wyjaśniła to wszystko w wiadomości, którą wsunęła do kieszeni Sarhiny, kiedy ojciec nakazał sprawdzenie kompleksu w poszukiwaniu ocalałych. Przy życiu nie mógł pozostać nikt, kto choć słowem zdradziłby podstęp, z którym jechali teraz do Ithicany.

Podróż przez Czerwoną Pustynię miała być najeżona trudnościami i niebezpieczeństwami. Ale w tej właśnie chwili Lara wierzyła, że najgorsze będzie słuchanie przez całą drogę gadaniny Sroki. Klacz Lary została obciążona posagiem Marylyn, a ona sama musiała jechać za plecami Mistrza Intrygi.

– Od tej chwili musisz być idealną maridrińską damą – instruował ją, a jego głos działał dziewczynie na nerwy. – Nie możemy ryzykować, że ktokolwiek zobaczy, że zachowujesz się w inny sposób, nawet ci, których Jego Wysokość uważa za lojalnych. – Posłał znaczące spojrzenie w stronę strażników ojca, którzy swobodnie utworzyli karawanę.

Żaden z nich nie spojrzał na nią.

Nie wiedzieli, kim jest. Do czego została wyszkolona. Jaki był jej cel poza wypełnieniem warunków traktatu z wrogim królestwem. Ale każdy z nich wierzył, że z zimną krwią zamordowała swoje siostry. Co sprawiało, że zaczęła się zastanawiać, jak długo jej ojciec pozwoli im żyć.

– Jak to zrobiłaś?

Wiele godzin po rozpoczęciu podróży pytanie Sroki wyrwało Larę z zamyślenia. Ciaśniej osłoniła twarz białym jedwabnym szalem, choć mężczyzna był odwrócony do niej plecami.

– Trucizna. – Pozwoliła, by w jej głosie pojawiła się cierpka nuta.

Prychnął.

– Ktoś tu się zrobił bezczelny, bo wierzy, że jest nietykalny.

Przeciągnęła językiem po suchych wargach, na plecach czuła gorąco wschodzącego słońca. Później wślizgnęła się do wewnętrznej oazy spokoju, z której Mistrz Medytacji nauczył ją korzystać, między innymi kiedy tworzyła plany.

– Zatrułam łyżki do zupy.

– Jak? Nie wiedziałaś, gdzie zostaniesz posadzona.

– Zatrułam wszystkie poza tymi u szczytu stołu.

Sroka milczał.

– Przez lata przyjmowałam niewielkie dawki różnych trucizn, by wyrobić sobie odporność – mówiła dalej.

Mimo to Lara przy pierwszej okazji pozbyła się zawartości żołądka, wymiotowała raz za razem, aż go opróżniła, a później wzięła antidotum. Tylko zawroty głowy świadczyły o tym, że zażyła środek usypiający.

Drobna sylwetka Mistrza Intrygi stężała.

– A gdyby zmieniono ustawienie krzeseł? Mogłaś zabić króla.

– Najwyraźniej wierzyła, że warto zaryzykować.

Lara przechyliła głowę. Już wcześniej usłyszała brzęczenie dzwoneczków na uździe konia ojca, kiedy podjeżdżał z tyłu – wierzchowca zdobiło srebro, a nie cyna, jak w przypadku wierzchowców strażników.

– Domyśliłaś się, że zamierzam zabić dziewczęta, których nie potrzebuję – powiedział. – Ale zamiast ostrzec siostry albo spróbować ucieczki, zamordowałaś je, by zająć miejsce wybranej. Dlaczego?

Bo gdyby dziewczęta wyrwały się na zewnątrz, przez całe życie musiałyby uciekać. Sfingowanie ich śmierci było jedynym rozwiązaniem.

– Może i spędziłam życie w izolacji, ojcze, ale dobrze wybrałeś nauczycieli. Wiem, ile muszą wycierpieć nasi poddani w związku z obciążeniami, jakie Ithicana nałożyła na handel. Nasz wróg musi zostać pognębiony, a ze wszystkich sióstr tylko ja jestem do tego zdolna.

– Zamordowałaś siostry dla dobra naszego kraju? – W jego głosie brzmiało rozbawienie.

Lara zmusiła się do suchego śmiechu.

– Bynajmniej. Zamordowałam je, bo chciałam żyć.

– Ryzykowałaś życie króla, by ocalić własną skórę?

Serin odwrócił się w jej stronę, twarz miał zieloną. Szkolił ją, co znaczyło, że król miałby prawo obwinić go o wszystko, co zrobiła. A jej ojciec słynął z braku litości.

Ale król Maridriny jedynie roześmiał się z zadowoleniem.

– Zaryzykowałai wygrała. – Wyciągnął rękę, odsunął szal Lary i otoczył jej policzek dłonią. – Król Aren nie dostrzeże tego, aż będzie o wiele za późno. Czarna wdowa w jego łożnicy.

Król Aren z Ithicany. Aren, już wkrótce jej mąż.

Lara niewyraźnie usłyszała, jak ojciec wydaje strażnikom rozkaz rozbicia obozu, ponieważ zamierzali przespać najgorętsze godziny dnia.

Jeden z żołnierzy zdjął ją z grzbietu wielbłąda Serina. Gdy mężczyźni rozbijali obóz, usiadła na kocu i wykorzystała ten czas na rozmyślania o przyszłości.

Lara wiedziała o Ithicanie tyle co inni Maridrini – a może i więcej. Było to królestwo spowite tajemnicą na równi z mgłą – wiele wysp rozciągających się między dwoma kontynentami, strzeżonych przez wzburzone wody, jeszcze trudniejsze do przebycia z powodu zabezpieczeń, które Ithicanie umieścili w morzu, by chronić swoje ziemie. Ale nie to czyniło Ithicanę tak potężną. Najważniejszy był most rozciągający się ponad wyspami i między nimi, jedyne bezpieczne połączenie między kontynentami przez dziesięć miesięcy w roku. A Ithicana dbała, by królestwa zależne od handlu były głodne. Zdesperowane. I, co najważniejsze, gotowe zapłacić Królestwu Mostu każdą cenę, jakiej zażądało za swoje usługi.

Kiedy Lara spostrzegła, że jej namiot jest już gotów, zaczekała, aż mężczyźni umieszczą wewnątrz jej bagaże, a później ukryła się w upragnionym cieniu, tłumiąc pragnienie, by podziękować mijanym żołnierzom.

Była samotna zaledwie przez czas konieczny do zdjęcia szala, potem do środka wsunął się jej ojciec, a za nim Serin.

– Muszę zacząć uczyć cię szyfrów. – Mistrz Intrygi zaczekał, aż król usiądzie, po czym ulokował się przed Larą. – Ten kod stworzyła Marylyn, a ja śmiem twierdzić, że nauczenie gociebiew tak krótkim czasie będzie wyzwaniem.

– Marylyn nie żyje. – Pociągnęła łyk letniej wody z manierki, po czym znów starannie ją zamknęła. Gdyby z jakiegoś powodu została zmuszona do ucieczki, miałaby tylko tyle.

– Nie przypominaj mi – warknął.

Jej uśmiech był pełen pewności siebie, której nie czuła.

– To może pogódź się z faktem, żeja jestem wszystkim, co pozostało z dziewcząt, które szkoliłeś, a wtedy nie będę musiała ci przypominać.

– Zaczynaj – polecił ojciec i zamknął lazurowe oczy. Jego obecność w namiocie córki wynikała jedynie z wymogów przyzwoitości.

Serin zaczął uczyć ją szyfru, a ona musiała wszystko zapamiętać, bo do Ithicany nie mogła zabrać żadnych notatek. Istniała możliwość, że nigdy go nie wykorzysta, ponieważ aby okazał się przydatny, król Ithicany musiałby w swej dobroci pozwolić jej na korespondowanie z rodziną. A dobroć, jak jej powiedziano, nie była cechą, z której słynął ten mężczyzna.

– Jak wiesz – mówił Serin monotonnym tonem – Ithicanie są mistrzami łamania szyfrów, poza tym wszystko, co uda ci się wysłać, zostanie poddane wnikliwej kontroli. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że ten kod również złamią.

Lara uniosła dłoń i odliczała na palcach.

– Powinnam się spodziewać, że będę całkowicie izolowana, zarówno od Ithicany, jak i od świata zewnętrznego. Może dostanę pozwolenie na korespondencję, może nie, a nawet jeśli, istnieje duże ryzyko, że nasz szyfr zostanie złamany. Nie ma sposobu, by ktokolwiek do mnie dotarł, żeby odebrać wiadomość. Ani żebym ja wysłała cokolwiek z pomocą tamtejszych mieszkańców, bo nie udało się wam skaptować nawet jednego. – Zacisnęła pięść. – Poza ucieczką, co oznaczałoby koniec możliwości szpiegowania, jak twoim zdaniem mam przekazywać wam informacje?

– Gdyby to było łatwe zadanie, już byśmy je wykonali. – Serin wyjął z torby gruby pergamin. – Jest jeden Ithicanin, który koresponduje ze światem zewnętrznym. To król Aren.

Wzięła pergamin z wytłoczonym herbem Ithicany, czyli łukowatym mostem, i pozłacanymi krawędziami i przyjrzała się starannemu pismu. Dokument zawierał żądanie, by Maridrina dostarczyła księżniczkę za żonę zgodnie z postanowieniami Traktatu piętnastu lat, jak również zaproszenie do wynegocjowania nowych zasad handlu między królestwami.

– Chcesz, żebym ukryła wiadomość w jednej z jego?

Pokiwał głową i podał jej słoik przezroczystego płynu.

„Atrament sympatyczny”, pomyślała.

– Spróbujemy skłonić go do wysyłania wiadomości, żebyś miała okazję coś dopisać, ale on nie ma w zwyczaju często korespondować. Z tego powodu powinniśmy powrócić do nauki szyfru twojej siostry.

Lekcja była nużąca, a ona czuła się wyczerpana. Z trudem zapanowała nad sobą, by nie westchnąć z ulgą, kiedy Serin w końcu udał się do swojego namiotu.

Ojciec wstał i ziewnął, choć Lara szczerze wątpiła, by spał, mimo udawanego chrapania.

– Czy wolno mi zadać pytanie, Wasza Wysokość? – spytała, nim zdążył odejść.

Kiedy skinął głową, oblizała wargi.

– Widziałeś go? Nowego króla Ithicany?

– Nikt go nie widział. Noszą maski, zawsze, kiedy spotykają się z obcymi. – Ojciec potrząsnął głową. – Ale spotkałem go raz. Lata temu, gdy był dzieckiem.

Lara czekała, jedwab spódnicy robił się coraz bardziej wilgot­ny od jej dłoni.

– Podobno jest jeszcze bardziej bezwzględny od swojego ojca. Bezduszny mężczyzna, który nie okazuje litości obcym. – Popatrzył jej w oczy, a nietypowe współczucie w jego spojrzeniu sprawiło, że jej dłonie zmieniły się w lód. – Przeczuwam, że będzie traktował cię okrutnie, Laro.

– Nauczono mnie znosić ból.

Ból i głód, i samotność. Wszystko, co mogło ją czekać w ­Ithicanie. Nauczono ją, jak je znosić i pozostać wierną swojej misji.

– To może nie być taki ból, jaki znasz. – Ojciec wziął jej rękę i odwrócił ją, ukazując spód dłoni, by mu się przyjrzeć. – Strzeż się przede wszystkim ich dobroci, Laro. Bo Ithicanie są ponad wszystko przebiegli. A ich król nie odda niczego bez zapłaty.

Serce jej zadrżało.

– Nasze królestwo jest uwięzione między Czerwoną Pustynią a Burzliwymi Morzami, most Ithicany to jedyny bezpieczny szlak na zewnątrz – mówił dalej. – Ani pustynia, ani morze nie ugną się przed żadnym panem, ale Ithicana… Chce doprowadzić naszych poddanych do ubóstwa, głodu i załamania, zanim pozwoli na swobodny handel. – Puścił jej dłoń. – Przez wiele pokoleń próbowaliśmy wszystkiego, by przemówić im do rozsądku. Sprawić, by dostrzegli krzywdę, jaką ich chciwość wyrządza niewinnym mieszkańcom naszych ziem. Ale Ithicanie nie są ludźmi. To demony ukryte w ludzkiej postaci. A ja obawiam się, że wkrótce się tego dowiesz.

Kiedy Lara patrzyła, jak jej ojciec opuszcza namiot, mięśnie jej dłoni się napięły. Pragnęła złapać za broń. Zaatakować. Okaleczyć. Zabić.

Nie z powodu jego słów.

Choć ostrzeżenie ojca brzmiało złowrogo, słyszała je niezliczone razy już wcześniej. Teraz chodziło o jego opuszczone ramiona. Rezygnację w głosie. Brak nadziei, który przez chwilę widziała w jego oczach. Wszystkie sygnały, że choć ojciec włożył w ten gambit wiele wysiłku, tak naprawdę wcale nie wierzył, że ona odniesie sukces w tej misji. Chociaż Lara nie znosiła być niedoceniana, jeszcze bardziej nienawidziła, kiedy tym, którzy się dla niej liczyli, działa się krzywda. A teraz, gdy jej siostry zostały uwolnione z kajdan, nic nie było dla niej ważniejsze od Maridriny.

Ithicana zapłaci za swoje zbrodnie przeciwko jej ludowi, a nim ona skończy z królem Arenem, on nie tylko sięugnie.

Będzie krwawił.

* * *

Po kolejnych czterech dniach podróży na północ czerwone wydmy ustąpiły falującym wzgórzom porośniętym suchymi krzakami i niskimi drzewami, a później stromym górom, które zdawały się dotykać nieba. Podążali wąskimi wąwozami. Klimat powoli zaczął się zmieniać, na niekończącej się brązowej ziemi pojawiały się plamy zieleni, a od czasu do czasu kolorowy kwiat. Wyschnięty strumień przed nimi stał się błotnisty, a po kilku godzinach karawana brodziła przez wolno płynącą wodę, ale poza tym okolica była wysuszona na wiór. Surowa i na pierwszy rzut oka nienadająca się do życia.

Mężczyźni, kobiety i dzieci przerywali pracę na wyschłych polach, by osłonić oczy i przyjrzeć się przejeżdżającej grupie. Wszyscy byli chudzi, w przetartych ubraniach z samodziału i szerokich słomianych kapeluszach, które chroniły ich przed nieubłaganym słońcem. Utrzymywali się przy życiu dzięki skąpym plonom i chudemu bydłu, które hodowali. Nie mieli innego wyboru. Choć w poprzednich pokoleniach rodziny mog­ły zarobić na handlu swoimi towarami dość, by kupić mięso i ziarno sprowadzane z Harendell przez most, rosnące podatki i myta Ithicany to zmieniły. Teraz jedynie bogacze mogli sobie pozwolić na te towary, a rzemieślnicy Maridriny zostali zmuszeni do porzucenia warsztatów i pracy na tych suchych ­polach, by nakarmić dzieci.

„Ledwie je nakarmić”, poprawiła się w duchu Lara. Czuła ścis­kanie w piersi, gdy do karawany podbiegły dzieci, a spod ich podartych ubrań wyraźnie wystawały żebra.

– Niech Bóg błogosławi Jego Wysokość! – wołały. – Niech Bóg błogosławi księżniczkę!

Małe dziewczynki biegły obok wielbłąda Serina i podawały jej sznury splecione z dzikich kwiatów, którymi Lara otaczała ramiona, a później siodło, gdy zrobiło się ich zbyt dużo.

Serin dał jej woreczek srebrnych monet do rozdania, a ona z trudem powstrzymywała palce przed drżeniem, gdy wciskała je w małe rączki. Wkrótce poznali jej imię, a gdy błotnisty strumień zmienił się w krystaliczne bystrza płynące w dół, w stronę morza, dzieci krzyczały:

– Pobłogosław księżniczkę Larę! Chroń naszą piękną księżniczkę!

Jednak to coraz głośniejsze skandowanie: „Pobłogosław Larę, męczennicę Maridriny” sprawiło, że zrobiło jej się zimno. Nie pozwalało jej zasnąć każdego wieczora na długo po tym, jak Serin kończył lekcje, a później, gdy wreszcie zmorzył ją sen, wypełniało jej głowę koszmarami. Sny, w których więziły ją szydzące demony, w których zawodziły ją wszystkie umiejętności i niezależnie od tego, co zrobiła, nie mogła się uwolnić. Sny, w których Maridrina płonęła.

A z każdym dniem zbliżali się coraz bardziej.

Kiedy w okolicy pojawiły się bujna roślinność i woda, do karawany dołączył większy oddział żołnierzy, a Lara została przeniesiona z wielbłąda do niebieskiego powozu ciągniętego przez zaprzęg białych koni, których uprzęże zdobiły takie same srebrne monety jak uzdę konia jej ojca. Wraz ze strażnikami przybył cały orszak służących, które miały się zajmować wszystkimi potrzebami Lary, myć ją, szorować i pielęgnować, w miarę jak zbliżali się do Vencii, stolicy Maridriny.

Ich szepty wpadały przez ściany namiotu: że jej ojciec trzymał przyszłą narzeczoną króla Ithicany ukrytą przez te wszystkie lata na pustyni dla jej własnego bezpieczeństwa. Że była cenną córką, zrodzoną z ulubionej żony, wybraną przez niego, by zjednoczyć dwa królestwa w pokoju, a jej urok i wdzięk miały sprawić, że Ithicana obdarzy Maridrinę wszystkimi korzyściami należnymi sojusznikowi, co pozwoliłoby królestwu znów rozkwitnąć.

Pomysł, że Ithicana poszłaby na tak duże ustępstwa, był śmieszny, ale Lary nie bawiła ich naiwność. Nie, kiedy widziała desperację i nadzieję w ich oczach. Przeciwnie – wszystko to podsycało wściekłość, którą ukrywała pod łagodnym uśmiechem i pełnym wdzięku machaniem ręką przez okno powozu. Potrzebowała siły, zwłaszcza że słyszała inne szepty.

– Biedna łagodna księżniczka – mówiły służące ze smutkiem w oczach. – Co się z nią stanie wśród tych demonów? Jak przeżyje ich brutalność?

– Boisz się? – Ojciec zaciągnął zasłony w jej powozie, kiedy zbliżyli się do przedmieść Vencii, co nie spodobało się Larze.

Było to miasto, w którym się urodziła, i nie widziała go od czasu, kiedy w wieku pięciu lat została zabrana z haremu i zawieziona do kompleksu, gdzie rozpoczęła szkolenie.

Odwróciła się do niego.

– Byłabym głupia, gdybym się nie bała. Jeśli odkryją, że jestem szpiegiem, zabiją mnie, a później z czystej złośliwości anulują ustępstwa.

Ojciec mruknął potakująco, po czym wyjął spod płaszcza dwa noże inkrustowane maridrińskimi rubinami i podał je córce. Lara rozpoznała w nich ceremonialną broń noszoną przez kobiety z Maridriny na znak, że są zamężne. W założeniu miały służyć mężowi, by mógł bronić honoru swojej żony, ale zwykle były tępe. Ozdobne. Bezużyteczne.

– Są piękne. Dziękuję.

Roześmiał się.

– Przyjrzyj się uważniej.

Lara wysunęła je z pochew, sprawdziła krawędzie i odkryła, że są ostre, ale broń nie była dobrze wyważona. Wtedy ojciec wyciągnął rękę i nacisnął jeden z klejnotów, a wówczas złota rękojeść rozsunęła się, ukazując nóż do rzucania.

Lara się uśmiechnęła.

– Jeśli nie pozwolą ci porozumiewać się ze światem zewnętrznym, musisz czekać na właściwy moment, poznawać ich tajemnice, a później uciec. Może nawet walczyć o wolność i powrócić do nas z tym, czego się nauczyłaś.

Pokiwała głową, przerzucając noże z ręki do ręki, by je wyczuć. Nie zamierzała powrócić z własnej woli, by osobiście przedstawić wymyśloną przez siebie strategię inwazji. Prosiłaby się o śmierć.

Odkąd Lara dowiedziała się, że ojciec zamierza zabić ją i jej siostry przy kolacji, miała czas na rozmyślania nad tym, dlaczego postanowił zamordować córki, które nie zostały wybrane na królową. Chodziło o coś więcej niż utrzymanie intrygi w tajemnicy do momentu zdobycia mostu. Ojciec chciał utrzymać tę intrygę w tajemnicynazawsze, bo gdyby ktokolwiek się o niej dowiedział, nie mógłby już wykorzystywać pozostałych przy życiu dzieci jako pionków w negocjacjach. Nikt by mu już nie zaufał. Podobnie jak on nigdy nie zaufałby jej. Co znaczyło, że gdyby Lara wróciła, niezależnie od tego, czy osiągnęłaby sukces, również zostałaby uciszona.

Ojciec wyrwał ją z zamyślenia.

– Byłem tam, kiedy zabiłyście po raz pierwszy. Wiedziałaś?

Ostrza w dłoniach Lary znieruchomiały, kiedy sobie przypomniała. Ona i jej siostry miały szesnaście lat, gdy pod czujnym spojrzeniem Serina wprowadzono do kompleksu szereg mężczyzn w kajdanach. Byli najeźdźcami z Valcotty, którzy zostali pojmani i sprowadzeni, by sprawdzić odwagę wojowniczych księżniczek Maridriny. „Zabijcie albo zostańcie zabite”, powiedział Mistrz Erik, gdy wypchnięto je, jedną po drugiej, na plac ćwiczeń. Niektóre z sióstr zawahały się i upadły pod rozpaczliwymi ciosami mężczyzn. Lara nie. Ale wiedziała, że nigdy nie zapomni głuchego odgłosu, z jakim jej ostrze wbiło się w gardło przeciwnika po drugiej stronie placu. Tego, jak patrzył na nią zaskoczony, po czym powoli osunął się na piasek i otoczyła go kałuża krwi.

– Nie wiedziałam.

– O ile dobrze sobie przypominam, twoją specjalnością są noże.

Zabijaniebyłojejspecjalnością.

Powóz dudnił na miejskim bruku, kopyta koni uderzały o kamienie z cichym trzaskiem. Na zewnątrz Lara od czasu do czasu słyszała wiwaty, więc odsunęła zasłonę i próbowała się uśmiechnąć do brudnych mężczyzn i kobiet stojących wzdłuż ulicy, o twarzach bladych od głodu i choroby. Jeszcze gorsze były dzieci – ich otępiałe, pozbawione nadziei spojrzenia i muchy bzyczące wokół oczu i ust.

– Dlaczego nic dla nich nie zrobisz? – spytała ostro ojca, którego twarz pozostawała bez wyrazu, kiedy wyglądał przez okno.

Zwrócił w jej stronę spojrzenie lazurowych oczu.

– A jak myślisz, dlaczego cię stworzyłem? – Sięgnął do kieszeni i dał jej garść srebra, by wyrzuciła monety przez okno.

Zamknęła oczy, gdy zubożali ludzie walczyli między sobą o błyszczący metal. Ocali ich. Wyrwie most spod panowania Ithicany i żaden Maridrin nie będzie już chodził głodny.

Konie zwolniły, wjechali na biegnące zakosami ulice prowadzące w dół do portu, gdzie czekał statek mający zabrać ją do Ithicany.

Odsunęła zasłonę, by po raz pierwszy spojrzeć na morze. W powietrzu unosiła się woń ryb i słonej wody. Wznoszenie i opadanie spienionych fal przyciągnęło jej uwagę. Ojciec wyjął jej noże z dłoni – zwróci je, kiedy nadejdzie właściwy czas.

Powóz jechał przez targ, który wydawał się niemal pozbawiony życia, kramy świeciły pustkami.

– Gdzie są wszyscy? – spytała.

Twarz ojca była poważna i nieprzenikniona.

– Czekają, aż otworzysz bramy do Ithicany.

Powóz wjechał do portu i się zatrzymał. Nie urządzono żadnej ceremonii. Ojciec pomógł jej wysiąść. Oczekujący na nich statek miał banderę w barwach lazuru i srebra, kolorach Maridriny.

Król szybko poprowadził ją przez dok i po trapie na statek.

– Droga do Południowej Strażnicy zajmuje niecałą godzinę. Na dole są służące, które cię przygotują.

Lara posłała ostatnie spojrzenie Vencii i płonącemu nad nią jasnemu słońcu, po czym wpatrzyła się w chmury, mgłę i ciemność rozciągające się po drugiej stronie wąskiej cieśniny. Jedno królestwo do ocalenia. Jedno królestwo do zniszczenia.

Rozdział 4Lara

Lara stała na pokładzie statku, który szarpał się i stawał dęba jak dziki koń, wbijała paznokcie w reling i z trudem powstrzymywała zawartość żołądka przed wylaniem się do morza. Co gorsza, ponieważ wychowała się na pustyni, nie nauczyła się pływać – ta słabość już zaczęła ją prześladować. Za każdym razem, kiedy statek przechylał się na silnym wietrze, zapierało jej dech w piersiach, bo myślała, że się przewrócą i utoną. Jedynym, co odwracało jej uwagę od wizji fal zamykających się nad jej głową, były pewne zagrożenia, które ją czekały.

Tego wieczora miała zostać mężatką. Będzie samotna w obcym królestwie słynącym z najgorszych możliwych okrucieństw. Żoną młodego mężczyzny, który był panem tego wszystkiego. Przedtakim życiem chroniła siostry, za cenę własnego, a wszystko dla dobra swoich poddanych. Ale teraz konsekwencje tego wyboru były przerażająco bliskie. Chmury wisiały nisko nad grzywaczami, poruszały się i przesuwały jak myślące stwory, jednak z przodu, bardzo niewyraźnie, widziała cień wyspy.Ithicana.

Ojciec dołączył do niej przy relingu.

– Południowa Strażnica.

Jego brudny po podróży strój zastąpiły idealnie czysta biała koszula i czarny płaszcz, a błyszczący miecz wisiał u pasa zdobionego srebrnymi i turkusowymi kołami.

– Ma tam garnizon zawsze pełen żołnierzy z katapultami i innymi machinami wojennymi wycelowanymi w morze, gotowymi zniszczyć każdy okręt próbujący zdobyć wyspę. W dno morza wbito pale, które przebiją każdy statek zbliżający się od strony innej niż nabrzeże, a to z kolei naszpikowano materiałami wybuchowymi, na wypadek gdyby uznano, że jest zagrożone. Most nie może zostać zdobyty od strony wejścia. – Zacisnął zęby. – Próbowano tego wiele razy.

A każda próba oznaczała stratę niezliczonych okrętów i tysięcy ludzi. Lara znała historię wojny, która zakończyła się przed piętnastu laty triumfem Ithicany, ale szczegóły wznosiły się i opadały w jej umyśle jak fale unoszące statek. Kolana jej drżały, a całe ciało było słabe od choroby morskiej.

– Jesteś nadzieją naszego ludu, Laro. Potrzebujemy tego mostu.

Bała się, że jeśli otworzy usta, wyrzuci za burtę to, co pozostało w jej żołądku, więc jedynie skinęła głową. Teraz dobrze widziała wyspę, wyrastające z morza bliźniacze skalne szczyty porośnięte bujną roślinnością. U ich podstawy znajdowało się opuszczone nabrzeże najeżone bronią, garstka pozbawionych ozdób kamiennych budynków, a dalej droga prowadząca do ziejącego wejścia na most.

Rękaw ojca musnął jej nadgarstek.

– Nie myśl nawet przez jedno uderzenie serca, że ci ufam – mruknął, przyciągając jej uwagę. – Widziałem, co zrobiłaś siostrom, a choć twierdzisz, że najważniejsza jest dla ciebie Maridrina, wiem, że kierowało tobą pragnienie ocalenia własnego życia.

Gdyby ocalenie własnego życia było tym, co ją obchodziło, Lara sfingowałaby własną śmierć, ale nic nie odpowiedziała.

– Chociaż twoja bezwzględność czyni cię odpowiednią do tej roli, twój brak honoru sprawia, że zaczynam się zastanawiać, czy postawisz życie naszych poddanych ponad własnym. – Chwycił ją za ramiona i odwrócił w swoją stronę, ale nic w jego twarzy nie wskazywało, by było to coś więcej niż rozmowa kochającego ojca z córką. – Jeśli mnie zdradzisz, dopadnę cię. A to, co ci zrobię, sprawi, że zaczniesz żałować, iż nie umarłaś razem z siostrami. Jeśli zawiedziesz, zrobię to samo.

Nad morzem poniósł się dźwięk blaszanych bębnów, który wypełnił jej uszy, a współgrało z nim odległe dudnienie gromu.

– A jeśli mi się uda? – W ustach czuła kwaśny posmak. Odwróciła głowę i wpatrywała się w setki postaci czekających na wyspie na statek. Czekających na nią.

– Będziesz zbawczynią Maridriny. Zostaniesz wynagrodzona ponad wszelkie wyobrażenie.

– Chcę wolności. – Kiedy mówiła, język wydawał jej się dziwnie odrętwiały. – Chcę zostać pozostawiona w spokoju, sama sobie. Wolna, by udać się, dokąd tylko zechcę, i robić, co zapragnę.

Uniósł srebrną brew.

– Jakże różne jesteście z Marylyn.

– Byłyśmy.

Pochylił głowę.

– Wszystko jedno.

– Umowa stoi? Most w zamian za moją wolność?

Jego skinienie podkreślił głośny grzmot. Było to kłamstwo i ona o tym wiedziała. Ale mogła żyć z jego kłamstwami, bo mieli wspólne cele.

– Zrzucić żagle! – ryknął kapitan statku.

Gdy zwolnili, Lara mocno chwyciła reling. Wokół nich biegali marynarze, przygotowując się do przybicia do brzegu. Bębny wciąż dudniły, a ich rytm przyspieszał razem z biciem serca Lary, kiedy statek dopłynął do pustego nabrzeża i marynarze przeskoczyli przez lukę, by przywiązać cumy.

Gdy opuszczono trap, ojciec wziął ją za rękę i poprowadził w jego stronę. Bębnienie się nasiliło.

– Masz rok. – Wszedł na kamienny brzeg. – Nie wahaj się. Nie zawiedź.

Larze zakręciło się w głowie i po raz pierwszy od nocy, kiedy uwolniła siostry od mrocznego losu, poczuła się rozpaczliwie przerażona. W końcu zrobiła pierwszy krok w świat, który był teraz jej nowym domem.

Bębny zagrzmiały i ucichły. Mocno ściskając ramię ojca, Lara szła obok niego po nabrzeżu. Stłumiła okrzyk, gdy po raz pierwszy ujrzała zamaskowanych Ithican.

Ich stalowe hełmy naśladowały rozwścieczone bestie z zębatymi pyskami i zakrzywionymi rogami. Z ukrytych pod nimi twarzy widziała jedynie oczy, które wydawały się błyszczeć złośliwie, kiedy mijała wojowników. Dłonie trzymali na mieczach i pikach. Nikt się nie odzywał, jedynymi dźwiękami były świst wiatru między dwoma skalnymi wieżami i odgłosy burzy.

Lara oderwała wzrok od żołnierzy i przesunęła spojrzeniem po brukowanej drodze prowadzącej do ziejącego otworu w ithi­cańskim moście. Był obudowany jak tunel, szeroki może na tuzin stóp i równie wysoki, z szarego kamienia, który pozieleniał od wilgoci. Wielką stalową bronę podniesiono, wejście na most otaczała strażnica.

Z ciemnego otworu wyszła postać, stalowe kolce kraty wisiały nad nią jak kły. Lara poczuła ściskanie w żołądku.

„Król Ithicany”.

Miał na sobie spodnie, ciężkie buty i tunikę w ponurym zielonoszarym odcieniu, był wysoki i szeroki w ramionach, a wyszkolenie podpowiadało jej, że to żołnierz na równi z tymi stojącymi wzdłuż drogi. Zapomniała jednak o tych szczegółach, a jej serce wybijało gorączkowy rytm, gdy przyglądała się hełmowi zasłaniającemu jego twarz. Miał pysk jak u lwa, otwarty, by ukazać błyszczące kły, i rogi jak u byka wyrastające z obu skroni.

Nie człowiek – demon.

Zawroty głowy po podróży omywały ją falami, a wraz z nimi przybył strach, który opętał ją jak rozwścieczony duch. Obcas jej sandała poślizgnął się na kamieniu i Lara zatoczyła się na ojca. Miała przy tym wrażenie, że ziemia porusza się pod nią jak kołyszący się pokład statku.

„To był błąd. Straszliwy, koszmarny błąd”.

Kiedy dzieliło ich zaledwie kilka kroków, ojciec zatrzymał się i odwrócił do niej. W wolnej ręce trzymał zdobiony klejnotami pas z zamaskowanymi nożami do rzucania zawieszonymi po obu bokach. Otoczył nim jej przemoczoną suknię i zapiął klamrę. Później ucałował ją w oba policzki i znów odwrócił się do króla Ithicany.

– Jak zostało ustalone, stoję tutaj, by oddać swoją najcenniejszą córkę Larę jako symbol pragnienia Maridriny, by zachować sojusz z Ithicaną. Oby między naszymi królestwami zawsze panował pokój.

Król Ithicany skinął głową i ojciec lekko pchnął Larę naprzód. Niepewnym krokiem podeszła do króla. Kiedy to robiła, niebo przecięła błyskawica, a światło sprawiło, że jego hełm wydawał się poruszać, jakby nie był metalem, lecz żywą istotą.

Bębny znów zaczęły dudnić w ostrym, miarowym rytmie – wcielona Ithicana. Król wyciągnął rękę, a choć wszystkie instynkty kazały jej się odwrócić i uciec, Lara ją przyjęła.

Z powodów, których nie umiała wyrazić, spodziewała się, że będzie zimna jak stal i równie nieustępliwa – ale była ciep­ła. Długie palce zacisnęły się wokół jej dłoni, paznokcie były krótko przycięte. Wewnętrzną stronę dłoni pokrywały odciski, a skórę, podobnie jak jej, drobniutkie białe blizny. Draśnięcia i skaleczenia, których nie dało się uniknąć, jeśli ktoś żył walką. Okazało się to dziwnie uspokajające – to, co stało przed nią, było jedynie człowiekiem.

A człowieka dało się pokonać.

Od jej lewej podeszła kapłanka i obwiązała ich dłonie lazurową szarfą, łącząc ich ze sobą, po czym wykrzyczała maridrińską przysięgę małżeńską, tak by wszyscy usłyszeli ją ponad zbliżającą się burzą. Przysięga posłuszeństwa dla niej. Przysięga spłodzenia setki synów dla niego. Lara mogłaby przysiąc, że zza hełmu króla dobiegło ją ciche prychnięcie rozbawienia.

Ale kiedy kapłanka uniosła ręce, by ogłosić ich mężem i żoną, odezwał się po raz pierwszy:

– Jeszcze nie.

Odesławszy gestem zaskoczoną kapłankę, strząsnął wstęgę, którą Lara miała nosić wplecioną we włosy przez pierwszy rok małżeństwa, a jedwab pofrunął nad morze. Jeden z jego żołnierzy w hełmach wyszedł z szeregu i stanął przed nim.

Krzyknął:

– Czy ty, Arenie Kertell, królu Ithicany, przysięgasz walczyć u boku tej kobiety, bronić jej aż do ostatniego tchu, miłować jej ciało i żadne inne i być lojalny wobec niej tak długo, jak długo oboje żyjecie?!

– Tak.

Słowa króla zostały podkreślone uderzeniem setki mieczy i włóczni o tarcze, a Lara zadrżała.

Ale wstrząs wywołany hałasem był niczym w porównaniu ze słowami żołnierza, który odwrócił się w jej stronę i powiedział:

– Czy ty, Laro Veliant, księżniczko Maridriny, przysięgasz walczyć u boku tego mężczyzny, bronić go aż do ostatniego tchu, miłować jego ciało i żadne inne i być lojalną wobec niego tak długo, jak długo oboje żyjecie?!

Zamrugała. A ponieważ nie miała nic innego do powiedzenia, szepnęła:

– Tak.

Żołnierz pokiwał głową i chwycił nóż.

– Nie zachowujcie się tylko jak dziecko, Wasza Wysokość – mruknął, a król odpowiedział pełnym napięcia śmiechem, po czym wyciągnął rękę.

Żołnierz przeciągnął ostrzem po wnętrzu dłoni króla, a zanim Lara zdążyła się cofnąć, chwycił ją za ramię i przesunął również po jej dłoni. Wzbierającą krew zobaczyła wcześniej, niż poczuła ból, tymczasem żołnierz ścisnął razem ich dłonie i gorąca krew króla Ithicany zmieszała się z jej krwią, po czym spłynęła po ich splecionych palcach.

Żołnierz szarpnięciem uniósł ich ręce, prawie podnosząc Larę nad ziemię.

– Oto król i królowa Ithicany.

Jakby dla podkreślenia tych słów burza w końcu spadła na nich z donośnym grzmotem, od którego wszystko zadrżało. Bębny znów zadudniły gorączkowo, a król Ithicany wysunął ich ręce z uścisku żołnierza, opuszczając ramię, tak że Lara nie stała już na palcach.

– Sugeruję, byście weszli na pokład, Wasza Łaskawość – powiedział do ojca Lary. – Burza i tak będzie was gonić.

– Moglibyście zaproponować nam gościnę – odpowiedział ojciec, a Lara przeniosła wzrok z niego na Serina, który stał z tyłu z pozostałymi Maridrinami. – W końcu jesteśmy teraz rodziną.

Król Ithicany się roześmiał.

– Wszystko po kolei, Silasie. Wszystko po kolei.

Odwrócił się i łagodnie pociągnął Larę w głąb mostu, a za ich plecami z grzechotem opadła brona. Mogła jedynie na chwilę obejrzeć się za siebie i popatrzeć na ojca, którego twarz była beznamiętna i nieprzenikniona. Ale stojący za nim Serin napotkał jej spojrzenie i powoli skinął głową, zanim Lara została odciągnięta.

W środku było ciemno i lekko śmierdziało nawozem i potem. Żaden z Ithican nie zdjął hełmu, ale choć mieli zasłonięte twarze, Lara wyczuwała ich uważne spojrzenia.

– Witaj w Ithicanie – powiedział król… jej mąż. – Przepraszam, że muszę to zrobić.

Lara zobaczyła, że unosi rękę z flakonikiem. Mogłaby się uchylić. Mogłaby powalić go jednym ciosem i przebić się przez jego żołnierzy. Ale nie mogła pozwolić, by się tego dowiedział. Patrzyła więc na niego szeroko otwartymi z zaskoczenia oczami, kiedy uniósł flakonik do jej nosa, a świat wokół się zakołysał i otoczyła ją ciemność. Kolana ugięły się pod nią, jednak zanim upadła na ziemię, poczuła, jak chwytają ją silne ręce. Ostatnim, co usłyszała, zanim straciła świadomość, był zrezygnowany głos króla:

– I w co ja się z tobą wpakowałem?

Rozdział 5Aren

Aren, trzydziesty siódmy władca Ithicany, leżał na plecach i wpatrywał się w plamy sadzy na suficie koszar. Obok jego lewej dłoni spoczywał hełm. Gdy odwrócił głowę w jego stronę, owej potwornej stalowej rzeczy odziedziczonej razem z tytułem, pomyś­lał, że ten z jego przodków, który wpadł na pomysł noszenia hełmów, był jednocześnie geniuszem i sadystą. Geniuszem, bo wzbudzały przerażenie w sercach wrogów Ithicany. Sadystą, bo noszenie ich było jak trzymanie głowy w kociołku śmierdzącym przepoconymi skarpetami.

W jego polu widzenia pojawiła się rozbawiona twarz jego siostry bliźniaczki.

– Babcia ją zbadała. Mówi, że jest zaskakująco sprawna, z całą pewnością zdrowa i o ile nie dojdzie do tragedii, najpewniej długo pożyje.

Aren zamrugał.

– Rozczarowany? – spytała Ahnna.

Podparł się łokciem i usiadł.

– Wbrew przekonaniom sąsiednich królestw nie jestem aż tak zdeprawowany, by życzyć śmierci niewinnej dziewczynie.

– Masz pewność, że jest niewinna?

– Czyżbyś sugerowała, że nie jest?

Ahnna skrzywiła się i potrząsnęła głową.

– Zgodnie z najlepszymi maridrińskimi tradycjami oddali ci piękną i chowaną pod kloszem trusię. Można na nią z przyjemnością popatrzeć i niewiele poza tym.

Przypomniawszy sobie drżenie młodej kobiety, gdy ściskając ramię ojca, szła przez nabrzeże, i przerażenie w jej ogromnych niebieskich oczach, Aren był skłonny zgodzić się z oceną siostry. Mimo wszystko zamierzał trzymać Larę w izolacji, aż uda mu się odkryć jej prawdziwą naturę. I dowiedzieć się dokładnie, wobec kogo jest lojalna.

– Czy nasi szpiedzy dowiedzieli się czegoś jeszcze na jej temat?

Ahnna potrząsnęła głową.

– Nie. Najwyraźniej trzymał ją w ukryciu na pustyni, a dopóki nie opuściła czerwonych piasków, nawet Maridrini nie znali jej imienia.

– Po co te tajemnice?

– Mówią, że po to, aby ją chronić. Nie wszystkich cieszy nasz sojusz z Maridriną, a najmniej Valcottę.

Aren zmarszczył czoło, niezadowolony z odpowiedzi, choć nie umiał wyjaśnić dlaczego. Maridrina i Valcotta pozostawały w stanie ciągłej wojny o pas żyznej ziemi, biegnący wzdłuż zachodniego wybrzeża południowego kontynentu, i oba królestwa kwestionowały przebieg granicy. Możliwe, że cesarzowa Valcotty spróbowałaby zaszkodzić sojuszowi, nasyłając skrytobójców na księżniczkę, ale uznał to za mało prawdopodobne. Po pierwsze Silas Veliant miał tyle córek, że nie wiedział, co z nimi robić, a układ nie precyzował, która z dziewcząt zostanie wysłana. Po drugie każde królestwo na północy i na południu wiedziało, że małżeństwo Arena z maridrińską księżniczką jest jedynie aktem symbolicznym, a obie strony bardziej interesowały się porozumieniem hand­lowym i po­kojem, które sobie w ten sposób kupowały. Traktat ­przetrwałby nawet wówczas, gdyby nie udało się to księżniczce.

Ale po trzecie, co niepokoiło go najbardziej,ukrywaniesię przed kimkolwiek nie leżało w maridrińskiej naturze. Jeśli już, Silas ucieszyłby się z zamachu na życie córki, ponieważ wzmocniłoby to słabnące poparcie jego poddanych dla wojny przeciwko Valcotcie.

– Obudziła się już?

– Nie. Zeszłam, jak tylko Babcia uznała ją za odpowiednio zdrową żonę dla ciebie, bo chciałam być tą osobą, która podzieli się z tobą wspaniałymi wieściami. – Głos bliźniaczki ociekał sarkazmem, więc Aren posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.

– Lara jest teraz twoją królową. Może postarasz się okazywać jej trochę szacunku.

Ahnna w odpowiedzi pokazała mu środkowy palec.

– A co zamierzaszzrobićz królową Larą?

– Ma takie cycki, że zasugerowałbym pójście z nią do łóżka – wtrącił chrapliwy głos.

Aren odwrócił się i spiorunował wzrokiem Jora, kapitana gwardii honorowej, który siedział po przeciwnej stronie paleniska.

– Dziękuję za sugestię.

– Czy oni w ogóle nie myśleli, kiedy ubierali ją w jedwab na taką ulewę? Równie dobrze mogłaby przejść przed nami zupełnie nago.

Aren też to zauważył. Nawet przemoczona wyglądała oszałamiająco – ponętne krągłości i śliczna twarz otoczona włosami o barwie miodu. Nie żeby spodziewał się czegokolwiek innego. Mimo że król Maridriny najlepsze lata miał już za sobą, pozostał silnym mężczyzną, a powszechnie sądzono, że większość żon wybierał jedynie ze względu na ich urodę.

Myśl o Silasie sprawiła, że Aren poczuł posmak żółci. Przypomniał sobie zadowolenie na twarzy mężczyzny, kiedy ten przekazywał mu swojącenną córkę.

Król Szczur miał do niego prawo.

Choć Ithicana była teraz zobowiązana do przestrzegania nowych, niekorzystnych warunków układu handlowego, król ­Maridriny ze swej strony dał tylko jedno ze swoich niezliczonych dzieci i obietnicę dalszego trwania piętnastoletniego pokoju między królestwami. Aren nie po raz pierwszy przeklął rodziców za uczynienie małżeństwa z Maridriną częścią porozumienia.

„Kawałek papieru z trzema podpisami nie pomoże zjednoczyć naszych dwóch królestw – powtarzała zawsze matka, kiedy się skarżył. – Twoje małżeństwo będzie pierwszym krokiem w stronę prawdziwego sojuszu naszych narodów. Będziesz świecił przykładem i w ten sposób sprawisz, że Ithicana osiągnie więcej niż tylko balansowanie na granicy przetrwania. A jeśli to nic dla ciebie nie znaczy, pamiętaj, że twój ojciec dał swoje słowo w moim imieniu”.

A Ithicanin zawsze dotrzymywał słowa. I dlatego w piętnastą rocznicę zawarcia porozumienia, mimo że rodzice nie żyli już od roku, Aren wysłał do Maridriny wiadomość z prośbą o dostarczenie księżniczki, którą miał poślubić.

– Nie da się zaprzeczyć, że całkiem miło się na nią patrzy. Mogę jedynie mieć nadzieję, że również będę miała takie szczęście.

Choć Ahnna mówiła lekkim tonem, Aren zauważył, że jej orzechowe oczy spochmurniały na myśl o tej części traktatu. Król Harendell, ich północnego sąsiada, nie posłał jeszcze po ithicańską żonę dla swojego syna, ale teraz, kiedy Aren poślubił Larę, była to jedynie kwestia czasu. Harendell poznało do tej pory warunki, jakie wynegocjowała Maridrina, i z pewnością również zażądają swojego funta ciała. Oba traktaty doprowadzą do odwetu ze strony Amaridu, a kontakty drugiego północnego królestwa z Ithicaną już nie były najlepsze, bo ich statki kupieckie konkurowały z mostem.

Aren posłał Jorowi znaczące spojrzenie i zaczekał, aż jego straż honorowa się ulotni, po czym przyciszonym głosem odezwał się do siostry:

– Nie zmuszę cię do ślubu z księciem, jeśli tego nie chcesz. Zrekompensuję im to w jakiś inny sposób. Harendell jest bardziej pragmatyczne niż Maridrina, da się przekupić.

Jednym było poślubienie przez Arena dziewczyny, której sam nie wybrał i nie miał okazji wcześniej poznać, dla zachowania pokoju, a czymś zupełnie innym oddanie siostry do obcego królestwa, gdzie byłaby samotna i ­mogła zostać potraktowana tak, jak tylko tamci by sobie zażyczyli.

– Nie bądź głupi, Arenie. Wiesz, że dobro królestwa jest dla mnie najważniejsze – mruknęła, ale oparła się o jego lewe ramię. Przez całe życie stała u jego boku i walczyła dla niego. – I nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

Nie odpowiedział, ponieważ nie wiedział,co zamierzał zrobić z Larą.

– Musimy zachować czujność – powiedziała Ahnna. – Silas mógł obiecać pokój, ale nie wierz ani przez chwilę, że ze względu na nią dotrzyma obietnicy. Bękart pewnie poświęciłby tuzin córek, żeby tylko uśpić naszą czujność.

– Jestem tego świadom.

– Może i jest piękna – mówiła dalej siostra – ale nie sądź, że tego nie przemyśleli. Jest córką naszego wroga. Onpragnie, by odwróciła twoją uwagę. Pewnie dostała polecenie, by cię uwieść i poznać jak najwięcej tajemnic Ithicany w nadziei, że uda jej się przekazać je ojcu. Nie chcemy, by miał taką kartę przetargową.

– A jak właściwie miałaby tego dokonać? Przecież nie będziemy jej wysyłać w odwiedziny do domu. Nie będzie miała kontaktuz nikim spoza Ithicany. On musi to wiedzieć.

– Lepiej zachować ostrożność. Lepiej, żeby pozostawała nieświadoma.

– Mam więc zamknąć ją w domu naszych rodziców na tej pustej wyspie do końca jej dni? – Aren wbił wzrok w żarzące się węgielki.

Podmuch wiatru wepchnął deszcz przez otwór w dachu, a krople zasyczały, gdy uderzyły w osmalone drewno.

– A jeśli… – Przełknął ślinę, bo znał swoje obowiązki wobec królestwa. –Kiedy będziemy mieli dziecko, je również powinienem tu zamknąć?

– Nigdy nie mówiłam, że będzie łatwo. – Siostra wzięła go za rękę i przekręciła ją, by przyjrzeć się ranie na dłoni, krwawiącej w miejscu, w którym zaczął skubać strup. – Ale naszym obowiązkiem jest chronić swoich poddanych. Utrzymać Eranahl w tajemnicy. Zapewnić mu bezpieczeństwo.

– Wiem.

Nie znaczyło to jednak, że nie czuł żadnych zobowiązań wobec młodej kobiety, którą poślubił. Którą przeprowadził przez ciemne odcinki mostu, wiedząc, że kiedy się obudzi, będzie w miejscu zupełnie innym niż wszystkie, jakie znała. W życiu, którego sobie nie wybrała, ale do którego została zmuszona.

– Powinieneś pójść do domu – stwierdziła Ahnna. – Środek uspokajający wkrótce przestanie działać.

– Ty idź. – Aren znów położył się na ławie i wsłuchiwał w grzmoty dudniące nad wyspą. Burza już prawie minęła, choć wkrótce miała nadejść kolejna. – Dość przeszła, więc możemy oszczędzić jej obudzenia się w komnacie z obcym mężczyzną.

Ahnna przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby chciała się sprzeciwić, ale później pokiwała głową.

– Przyślę wiadomość, kiedy się obudzi. – Wstała i cicho wyszła z koszar, pozostawiając go samego.

„Jesteś tchórzem”, pomyślał. Ponieważ była to jedynie wymówka, by nie spotkać się z dziewczyną. Jego matka wierzyła, że księżniczka to klucz do osiągnięcia przez Ithicanę wielkości, ale Aren nie był przekonany.

Ithicana potrzebowała królowej, która była wojowniczką. Królowej, która walczyłaby za swój lud aż do śmierci. Kobiety, która byłaby przebiegła i bezlitosna, nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że tego potrzebował jej kraj. Kobiety, która przez resztę życia każdego dnia rzucałaby mu wyzwanie. Kobiety, którą Ithicana by szanowała.

A jednego był pewien: Lara Veliantnie była taką kobietą.

Rozdział 6Lara

Lara gwałtownie poderwała się ze snu, głowa ją bolała, a w ustach czuła kwaśny posmak.

Nie poruszając się, otworzyła oczy i na ile mogła, rozejrzała się po sypialni. Przez otwarte okno wpadał wilgotny wiatr wypełniony aromatami kwiatów i bujnej roślinności, której nazw nie znała, bo całe życie spędziła wśród piasków. Widok miała na zielony ogród, a światło, równomierne i srebrzyste, jakby przenikało przez grube chmury. Jedynym dźwiękiem było ciche bębnienie deszczu.

I kobiece nucenie.

Rozluźniła dłoń, która zaraz po przebudzeniu zacisnęła się w pięść, gotową do ataku, i powoli przekręciła głowę.

Pośrodku komnaty stała dziwna kobieta, jakieś pięć lat starsza od Lary, o długich, kręconych, ciemnych włosach. Miała na sobie jedną z sukien Lary. „Jedną z sukien Marylyn”, pomyślała z bólem.

Sposób, w jaki tamta przechyliła głowę, świadczył, że usłyszała jej ruch, ale zachowywała się, jakby nic się nie stało, szeleściła zbyt krótką jedwabną suknią i wciąż nuciła. Lara nic nie powiedziała, przyglądała się meblom z rzeźbionego drewna owocowego, które wypolerowano tak, że aż błyszczało, i bukietom jaskrawych kwiatów ułożonym w wazonach stojących na właściwie każdej płaskiej powierzchni. Podłogę tworzyły malutkie kawałki drewna uformowane w skomplikowane wzory, a ściany pokrywał biały tynk i zdobiły jaskrawe malowidła. Jedne drzwi prowadziły do czegoś, co wyglądało na komnatę łaziebną, a drugie, zamknięte, najpewniej na korytarz. Uznawszy, że wystarczająco zorientowała się w otoczeniu, Lara spytała:

– Gdzie jestem?

– O, obudziłaś się! – powiedziała kobieta z udawanym zaskoczeniem. – Jesteś w domu króla na wyspie Środkowej Strażnicy.

– Rozumiem.

Jeśli Środkowa Strażnica, jak sugerowała nazwa, znajdowała się w środku Ithicany, Lara była nieprzytomna dłużej, niż myślała. Uśpili ją, co znaczyło, że jej nie ufali. Żadne zaskoczenie.

– Jak się tu dostałam?

– Przybyłaś na Środkową Strażnicę drogą morską.

– Jak długo spałam?

– Nie do końca spałaś. Jedynie byłaś… nieobecna. – Kobieta przepraszająco wzruszyła ramionami. – Wybacz nam. Ithicanie są z natury tajemniczy i dopiero zaczynamy przyzwyczajać się do obcej wśród nas.

– Na to wygląda – mruknęła Lara.

Zauważyła, że kobieta nie odpowiedziała na jej pytanie, choć dobrze wiedziała, czym ją naszpikowali i dlaczego. Pozbawienie człowieka przytomności na kilka dni miało konsekwencje – często z gatunku śmiertelnych. Podanie jej środków wymazujących pamięć było bezpieczniejsze.