Krajobrazy mojej duszy. Księga V - Jarosław Bzoma - ebook

Krajobrazy mojej duszy. Księga V ebook

Jarosław Bzoma

5,0

Opis

„Krajobrazy” to cykl 6 tomów, w których autor zadaje pytania i stara się dać odpowiedź na fundamentalne psychologiczno-filozoficzne zagadnienia metafizyczne, epistemologiczne i ontologiczne dotyczące człowieka. To sokratejski przewodnik po tym, co ludziom znane i nieznane, czego chcieliby się dowiedzieć o sobie samych, a co często leży na pograniczach i peryferiach ludzkiej świadomości. Co leży w zakresie naszego poznania, a co być może na zawsze pozostanie tajemnicą.

Czy na Ziemi oprócz cywilizacji ludzkiej istnieje jakaś inna, niewidzialna dla nas cywilizacja?
Czy ponad poziomem materialnym dobro i zło nadal są swoimi przeciwieństwami?
Czy Bogu zależy na tym, co o nim myślimy?
Która z domniemanych wersji „pozagrobowego” życia Jezusa jest prawdziwa?
Czy nicość istnieje? Czy możemy jej doświadczyć? Czy możemy ją przekroczyć?
Czy Słońce ma świadomość i czy oddziałuje na naszą ewolucję?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 736

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

„Bóg oznacza ostatni etap jakiejś wędrówki, najdalszy punkt samotności, punkt bezsubstancjalny, któremu jednak trzeba dać jakąś nazwę, przysądzić jakieś fikcyjne istnienie. Krótko mówiąc, pełni on pewną funkcję: dialogu. Nawet niewierzący pragnie porozmawiać z «Jedynym», bo niełatwa to rzecz gadać z nieskończonością.

Trzeba myśleć o Bogu, a nie o religii, o ekstazie, a nie o mistyce. Różnica między teoretykiem wiary a wierzącym jest równie wielka jak pomiędzy psychiatrą a szaleńcem”.

 

Emil Cioran, Rozmowy z Cioranem

 

„Dowiadujemy się, że według upaniszady Isa ciemność rozlewa się tak szeroko, że pokrywa ostateczną rzeczywistość. Jeżeli to, w czym się zagłębiamy przez rozkoszowanie się wiedzą, jest jeszcze większą ciemnością niż ta, którą rządzi uwielbienie dla ignorancji, to musi być coś ciemnego w samej rzeczywistości, w boskim kosmosie u samego jego fundamentów, w samej istocie bytów – i tak właśnie jest”.

 

Denise Lardner Carmody, John Tully Carmody, Mistycyzm w wielkich religiach świata

 

 

 

 

 

 

 

 

Pragnienie wiedzy o ostatecznej przyczynie wszystkiego jest jak narkotyk. Kto raz wejdzie na ścieżkę poznania, nie poprzestanie, aż dotrze do granic swojego zrozumienia. Jestem wraz z Państwem świadkiem i jednocześnie uczestnikiem takiej przygody. Staram się obserwować siebie i to, co się ze mną dzieje, w miarę obiektywnie, ale jestem świadom tego, że kto płynie przez rzekę wpław, nie może się nie zamoczyć.

Kiedy rozpoczynałem tę podróż, sądziłem, że będzie łatwiejsza, a odpowiedzi będą natychmiastowe i jasne. Tymczasem poziom stawianych pytań zależy od poziomu zrozumienia osiągniętego na kolejnym etapie. Odpowiedzi są tylko pozornie wieloznaczne. Pozornie, ponieważ przekraczają nasze możliwości aktualnego poziomu refleksji nad nimi. Symbole ulegają w czasie podróży pewnej modyfikacji. Czasem ten sam przedmiot eksploracji jest omawiany przez kilka odmiennych ciągów symboli. Zdawałoby się, że z różnych palet i narracji. Jako przykład podam obrócenie ekranu śnienia. W innym ciągu symboli obrócenie ekranu jest przedstawione jako przekraczanie dwupasmowej jezdni (czasu płynącego w dwie strony), polaryzacja o kącie stu osiemdziesięciu stopni (powodująca, że dla nas, bytujących poniżej, przestrzeń ponad taką granicą staje się niewidoczna), ekran komputera lub zwierciadło, a nawet zaśnięcie we śnie, o którym wspomina również Castaneda. Nie jest wykluczone, że wynika to z prostego powodu. Zrozumienie odbywa się na wielu poziomach naszej Świadomości jednocześnie. W czasie snu Świadomość przenosi nasze zrozumienie / naszą jaźń z jednego poziomu na inny i właśnie to powoduje powstawanie synonimicznych ciągów symboli użytych do opisu tego samego zjawiska. Śnimy o wyższym poziomie z poziomu relatywnie niższego. Symbolika snu pozwala kodować te informacje tak, aby były dostępne dla węższego zrozumienia. Pozwala przechowywać je, powracać do nich po dłuższym czasie i odczytywać je ponownie z lepszym skutkiem.

Wszystko wskazuje na to, że istnienie trzech granic nie jest jedynie wymysłem gnostyków czy mistyków. Ma swoją reprezentację w naszym fizycznym umyśle. Świadomość, wyłaniając z siebie niefizyczny byt, ulega pierwszemu ograniczeniu. To pierwsza granica, patrząc z tamtej strony. Kolejna granica powstaje po narodzinach. Dziecko rodzi się, widząc świat do góry nogami. Dopiero pod wpływem konfrontacji z przedmiotami istniejącymi fizycznie jego mózg przekłada górę na dół. Ta transgresja nie przestawia jednak wszystkiego, co dziecko mogło dostrzec wcześniej. Obróceniu ulega jedynie obraz świata fizycznego. Percepcja dziecka pozostaje zatem zubożona o to, co jest dla mózgu nieistotne, niefizyczne. To druga granica. Istnienie trzeciej granicy, patrząc z tamtej strony, albo pierwszej, kiedy patrzymy na nią od strony świata fizycznego, jest wynikiem skrzyżowania nerwów wzrokowych, które z jakiegoś tajemniczego powodu przekazują większość bodźców wzrokowych z każdego oka do przeciwległej półkuli mózgowej.

Musimy uzmysłowić sobie po raz kolejny, że jedynym sposobem doświadczenia nieświadomości zbiorowej, a być może nawet spoczywającego w niej Boga, jest wejście w nią poprzez indywidualną bramę naszej własnej nieświadomości. Nie ma innej drogi.

Podróżnik dysponuje jedynie własnym doświadczeniem, własnym zrozumieniem i przykłada je do własnej głębi. Są oczywiście symbole wspólne całej cywilizacji czy poszczególnym kręgom kulturowym, ale nasze doświadczenie nieświadomości zawsze zaczynamy od własnego ich zrozumienia.

W pierwszych podróżach, jakiejkolwiek metody byśmy nie użyli, następuje uzgodnienie i indywidualne zrozumienie znaczenia zaobserwowanych we śnie znaków. To, co obserwujemy w wizji, często zawiera obrazy i znaczenia, które tylko my potrafimy w pełni zrozumieć. Dlatego że są nasze. Często takie prywatne symbole zawierają ogromny zespół skojarzeń zrozumiałych tylko dla nas. Nie oznacza to jednak, że są wymyślone. Nawet jeżeli w pierwszej fazie uzgadniania znaczenia symboli błądzimy, toniemy, nie mogąc wyczuć gruntu, to nieświadomość nasze błędne interpretacje przyjmuje jako swoistą wspólną konwencję i zaczyna używać naszego rozumienia obserwowanego symbolu, z czasem go modyfikując w zrozumiały dla nas sposób i w tempie, jakie jesteśmy w stanie przyjąć. Znak staje się sylabą w języku, który powstaje pomiędzy nieświadomym a świadomością podróżującego. Proces ten zajmuje kilka miesięcy. Zakładając, że zajmujemy się nim intensywnie co noc. Symbole nabierają pełniejszych znaczeń i z czasem przemawiają do nas precyzyjniej. Kiedy symbol przestaje mieć pojemność wymaganą do komunikacji, pojawia się głos śnienia, głos wizji, a symbole układają się w ciągi, stanowiąc wzajemne odniesienia. Z czasem symbole i narracja naśladująca jawę przemieniają się w symbole i relacje geometryczne, a nawet w bezpośredni przekaz i zrozumienie, z jakim powracamy na jawę bez zapamiętywania narracji sennej. Żeby tego doświadczyć, należy przejść pewien proces i wejść w interakcję z własną, a z czasem ze zbiorową nieświadomością. Nazwałem ją przekornie Świadomością.

Jeżeli ktoś nie potrafi ekstrapolować cudzego indywidualnego doświadczenia na swoje własne sny, musi całą drogę pokonać samodzielnie. Nie każdemu jest jednak dana swobodna gra wyobraźni i możliwość otwarcia się na doświadczenie wglądu. Nie da się tego nauczyć, jeżeli adept nie próbuje sam przełamać bariery niezrozumienia. Do tego trzeba mieć nieco dobrej woli i ufność w to, że wysiłek nie jest bezcelowy. Nieufność wobec autorów poświęcających swój czas na przekazanie swojego wewnętrznego doświadczenia jest wyrazem niedojrzałości i niegotowości na własne poszukiwanie. Pomijam łatwych do zdemaskowania mitomanów piszących o swoich doświadczeniach ze snem jedynie dla zaspokojenia własnej próżności.

Nasza nieświadomość nie działa na podobieństwo maszyny parowej. Logika nie jest narzędziem, które sprawdza się na tej drodze. Istotniejsze są otwartość na doświadczenie, brak lęku i zdolność pojemnościowego, wielowektorowego, a nie linearnego pojmowania doświadczenia, które nas na tej drodze spotyka.

Przenoszenie zrozumienia na coraz głębszy / wyższy poziom powoduje, że mimo zadawania podobnego pytania otrzymujemy z czasem odpowiedzi na wyższym poziomie szczegółowości, o zaskakujących kontekstach, często poszerzających nasz wewnętrzny świat w nieoczekiwanym kierunku. Lepsze zrozumienie pozwala na dostęp do głębszej warstwy prawdy.

Tak właśnie stało się z moim rozumieniem roli piramid w dziejach ludzkości. Początkowo, jak opisałem to w trzeciej księdze, dostrzegłem ich rolę ekranującą, ale jak się za chwilę okaże, to nie jedyna ich funkcja.

 

 

 

 

 

 

 

 

Pytam, jak działa piramida.

Wchodzę do budynku przez niewielki otwór z boku jego podstawy. Kiedy znajduję się nieco wyżej, okazuje się, że przybyliśmy do tego budynku wraz z żoną w celu uzyskania finansowego wsparcia na zakup urządzenia ułatwiającego mojej żonie chodzenie! Siadamy w pobliżu pokoju 150 i czekamy na wezwanie. Oczywiście po jakimś czasie potrzebuję rozprostować nogi i zaczynam chodzić po całym piętrze. Kiedy wracam w miejsce, gdzie zostawiłem żonę, okazuje się, że polecono jej przejść wyżej do pokoju 290.

Idziemy razem, ale w związku z tym, że jestem szybszy od mojej sennej żony, wyprzedzam ją i idąc po bardzo stromych schodach przyczepionych do ściany po lewej stronie, docieram do ich szczytu i w tym miejscu się urywają. Trochę mnie to dziwi, bo przecież schody powinny prowadzić dokądś, a nie urywać się na szczycie (schodkowa krawędź jest wciąż wewnątrz budynku, który zawiera w sobie całość tej konstrukcji). Schodzę po tych samych schodach na nieco niższy poziom – na piętro, na którym ma znajdować się pokój 290. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybym wchodząc po tych schodach, był tylko sobą. Niestety kiedy dotarłem na ich wierzchołek, byłem i sobą, i żoną jednocześnie! Zdałem sobie z tego sprawę, kiedy zszedłem na poziom pokoju 290 i stwierdziłem, że na tym piętrze jestem oddzielony od żony!

Okazuje się po chwili, że na poziomie pokoju 290 wsparcie oferowane żonie jest dużo skromniejsze niż na tym niższym (150). Na poziomie pokoju 290 mogą ją wesprzeć dofinansowaniem do laski (trzeciej nogi). Wcześniej była mowa o dwukołowym wózku. Oferowana suma jest tak niewielka, że nawet nie warto o nią zabiegać. Zastanawiam się, czy się z takiej pomocy wspólnotowej w ogóle nie wycofać, ale w tej chwili otwierają się drzwi i wychodzi z nich kobieta, która, jak się okazuje, jest tą, która kiedy znajdowała się niżej, odmówiła dofinansowania do specjalnego pojazdu dla żony. Podchodzi do żony i mówi jej, że na tym poziomie nie będzie już występowała przeciw wsparciu mojej żony. Dodaje, że żona jest jeszcze młoda i mogłaby nad sobą się zastanowić i spróbować się jakoś samej uruchomić.

Sen wydawał mi się początkowo absurdalny. Po jakimś czasie jednak zastanowiły mnie wartości 1-5-0 i 2-9-0. Wcześniej analizowałem sen o mojej żonie, która po ponownym pojawieniu się po tym, jak na jakiś czas rozstaliśmy się po usamodzielniającym mnie doktoracie (księga czwarta), powróciła, mając trzy nogi. Początkowo ta troistość wydawała się bez znaczenia, ale teraz zaczynam rozumieć, że im wyżej w strukturze Świadomości pojawia się moja żona, tym mniejszego wymaga wsparcia fizycznego, aby funkcjonować normalnie. Na pewnym poziomie stapia się ze mną. Widać, że tak naprawdę jest jedynie moją własną emanacją, rozszczepieniem zachodzącym na wyższym poziomie Świadomości! Piramida zatem jest urządzeniem do podnoszenia niskiej, ludzkiej świadomości na wyższy poziom. Rewelacja!

W moich dawnych snach o piramidach stwierdziłem, że one izolują śniącego. Zastanawiałem się, czy właśnie z tego powodu Żydzi nie starali się uwolnić spod niewoli egipskiej. Z powodu ekranowania wszystkich obcych kulturowo znajdujących się w ich zasięgu. Harald Alke stwierdził również pojawianie się wewnątrz piramid dużych ilości świadomych bytów duchowych, które niejako lgnęły do bycia wewnątrz piramidy.

Piramida okazała się trampoliną świadomości. Ciekawe jest również to, że nikt mnie nie powstrzymywał przed wejściem do jej wnętrza, a przecież nie byłem faraonem, tylko zwykłym podróżnikiem. Piramida okazała się rodzajem działa świadomości. Wypychającego ludzką świadomość na poziom tak wysoki (dziewiąty, a może nawet jedenasty: 2+9+0), że ktoś, kto nie był na to przygotowany, odbierał jej działanie jako zagrożenie. Widać i ja jeszcze wówczas nie byłem gotowy.

Ludzie postrzegający Boga na poziomie wspólnotowym, tak jak uciekający z Egiptu Żydzi, traktowali Boga jak potężnego protektora swojego plemienia. Ich Bóg towarzyszył tylko im, ludowi Izraela, i nie znajdował się w niczym, co późniejszym chrześcijanom kojarzyło się z niebem, towarzyszył im w nocy jako słup ognia, a w dzień jako słup kurzu.

Ma to szerszy kulturowy kontekst. Ci, którzy wierzyli podówczas w reinkarnację, postrzegali ją w specyficzny, plemienny sposób. W ich rozumieniu ponowne narodziny następowały jedynie w obrębie ich plemienia. Mieli zapewne ku temu jakieś podstawy. Widać z tego, że nawet mechanizm karmiczny reinkarnacji zależy od wyobrażenia o mechanizmie jego działania. Jej prawo jest przecież rodzajem myślokształtu. Narodziny w obrębie rodziny i plemienia, potem szerszych grup, były początkiem jej ewolucji. Dopiero po wielu tysiącach lat ludzie zaczęli inkarnować w większej odległości, poza swoją grupą plemienną, narodową. Rozpoczęła się turystyka wcieleniowa. Wiele bardziej rozwiniętych świadomości wcielonych w ludzi zaczęło podróżować po fizycznej śmierci na poziomy, które wyzwalały od powtórnych narodzin na Ziemi.

Rola, jaką odgrywała piramida, sprowadza się zatem do wyssania z otaczającej ją przestrzeni świadomości bytów o niskich wibracjach i wyniesienia ich na poziom, który wyzwala je ze sfery konieczności inkarnacyjnej. Dlatego wymierają wokół piramid społeczności, które przyczyniły się do ich powstania. Ludność napływowa, odizolowana od tych duchowych maszyn swoją religią, nie korzysta z ich dobrodziejstwa.

 

Sen Wojtka:

 

Fajne pytanie.

Jeden sen tylko pamiętam, ale kotłowało się tego dużo więcej. Chyba z żoną i córeczką pojechaliśmy do kogoś do domu prosić o poradę (o co dokładnie, umknęło mi). Pojechaliśmy do tego domu, było już bardzo ciemno, budynki były monumentalne. Staraliśmy się być bardzo cicho, ale dźwięk rozchodził się z niesamowitą mocą i pobudziliśmy sąsiadów.

Sąsiedzi wyjrzeli przez okno, a ja do nich mówię: „Spokojnie, ja jestem swój, nazywam się Wojtek i przybyłem tu po poradę do…” (nie pamiętam). Powiedzieli, że wszystko w porządku, ale nie muszę krzyczeć, bo usłyszeliby nawet mój szept. Dźwięk tam się tak rewelacyjnie rozchodził.

 

Sen Wojtka podkreślił funkcję wzmacniającą, jaką pełni piramida.

Dla upewnienia się pytamy jeszcze raz o to, jak działa piramida.

Obraz z towarzyszącym mu przekazem poinformował, że ta konstrukcja umożliwia obserwację wznoszenia się ludzkiej świadomości po krawędzi piramidy. Nad ranem nastąpił sen, z którego zapamiętałem jedynie czystość, świetlistą biel przestrzeni ograniczonej ścianami.

 

Sen Wojtka:

 

Śniło mi się sporo, ale zapamiętałem tylko fragmenty tych snów. Chodziłem po pokojach i wykonywałem zadania. Kiedy wykonałem jedno zadanie, to szedłem do następnego. Później śniłem coś jeszcze, a na końcu przechodziłem z piramidy do piramidy, aby ostatecznie dostać się do największej, chyba złotej albo ze złotymi emblematami. I to w zasadzie tyle.

 

Sen Wojtka dodaje jeszcze nowy aspekt. Piramidy działają w swoistej synchronizacji. Są połączone w systemy. Mniejsze budowle odgrywają rolę przygotowującą podróżników do wejścia do centrum systemu, jakim jest złota / świetlista piramida.

Zapytajmy, kto nauczył ludzi budować piramidy.

Sen: Ten ktoś manipuluje przy moich warstwach (!) świadomości. Pozwalam na to temu bytowi w pełni świadomie. Chcę się przed nim pokazać z jak najlepszej strony. Tymczasem on przestawia te warstwy, tworząc konfigurację, jaką sam uważa za najwłaściwszą.

Nad ranem pytam, kim są ci przestawiający nasze wnętrza.

Stoję wraz z żoną (dwunożną) w autobusie, tyłem do kierunku jazdy (!). Wyglądamy przez tylną szybę pojazdu. Zdaje się, że właśnie stoimy przed przystankiem lub na nim. Moją uwagę zwraca jednak nie samo zatrzymanie się autobusu, a to, co dzieje się tuż za nim na skrzyżowaniu z ulicą Spadochroniarzy (gdzie znajduje się Komenda Uzupełnień, znana z wielu moich poprzednich snów). Z lewej strony nadjeżdża samochód terenowy i próbuje skręcić w ulicę, którą przyjechaliśmy. Tymczasem na jego drodze pojawia się kilku rozdokazywanych młodych ludzi i blokuje mu możliwość tego manewru. Kierowca, niewiele myśląc, wycofuje się w kierunku, z którego przybył. Tymczasem grupka blokująca wyraźnie się rozrosła i tworzy szpaler przez cały środek skrzyżowania. Teraz blokują za naszym autobusem ruch pojazdom, które wracają od strony centrum główną ulicą. My tymczasem nie mamy przed sobą żadnej blokady i możemy właśnie w tym kierunku, wznoszącym się, poruszać.

Wygląda to na ruchomą granicę tworzoną ad hoc. Jednym słowem, to są byty, które nadzorują nasze wewnętrzne struktury świadomości po to, aby nadać im odpowiedni kierunek.

Nietrudno się również domyślić, kim był kierowca samochodu terenowego, który nadjechał od strony Komendy Uzupełnień. To ja, który się wycofałem, jak to opisałem w księdze trzeciej, napotykając funkcję ekranującą piramidy.

Czy to są byty, które żyły na Ziemi przed wiekami, czy nadal żyją obok nas, niewidzialne?

Sny pochodzą z poziomu brył geometrycznych, to dość wysoki poziom, jako że bardzo trudno przenieść obraz i jego znaczenie na poziom dziennej świadomości. Zasypiam kilka razy, aby wśnić się ponownie w treść przewodnią przekazu.

To stanowi jakieś uzupełnienie dla mnie, człowieka. Jakiś rodzaj pomocy ze strony tego kogoś stojącego po tamtej stronie. W coś w rodzaju taśmy ciągnącej się ze strony prawej na lewą, wkładane są w specjalnie przygotowane perforacje, specyficzne okrągłe zatyczki. Raz moja, raz tego kogoś. Jednak im bardziej przesuwamy się na lewo, tym więcej zatyczek jest jego. Godzę się na to, ponieważ jego są lepsze.

Zasypiam drugi i trzeci raz, aby lepiej zrozumieć sens tych obrazów. Wynik jest powtarzalny. Ogólny sens jest taki, że to oni zastępują nas, może oddaje to jeszcze lepiej stwierdzenie, że to my stajemy się wraz z rozwojem świadomości coraz bardziej nimi!

 

Wojtek do mnie:

 

Wszystko, co pamiętam, to to, że wykonywałem znów jakieś zadania i jednego z ostatnich nie mogłem zrobić. Było ono powiązane z poprzednimi, jakoś wpływało na wynik tego ostatniego i coś tam uzgadniałem, szukałem rozwiązania, ale szczegółów nie pamiętam.

 

Rysuje się zaskakujący problem. Czy to oznacza, że ludzie stają się owymi Niewidzialnymi architektami piramid, czy oni stali się nami?

Mam wiele snów, ale żadnego nie mogę sprowadzić na jawę. W końcu nad samym ranem udaje mi się uchwycić coś, co zapewne powtarzało się przez całą noc w wielu wariantach.

Obraz: Wchodzę pomiędzy dwie odgraniczone od siebie przestrzenie. Obraz snu przedstawia je jak dwie woliery w zoo.

Sens tego, co we śnie się rozgrywa, jest następujący: dobrowolnie muszę zdecydować, czy chcę być myśliwym z długą bronią, czy selekcjonerem w dawnym stylu bez broni, wchodzącym w bezpośredni kontakt ze stworzeniami zamkniętymi w przestrzeni po prawej stronie. Przestrzeń ta jest nieco zamglona i widzę w niej dwa rodzaje istot: chodzące po podłożu i latające w powietrzu. W tym drugim przypadku będę mógł zbliżać się do tych istot, w pierwszym zostaną na mnie nałożone obostrzenia i utrudnienia – gęściejsza mgła i zakaz nadmiernego (!) zbliżania się do woliery.

Przyznaję, że po przebudzeniu czułem się nieswojo. To nadzorcy naszej ewolucji! Coś takiego?!

 

Logiczną konsekwencją właśnie rozpoczętego cyklu podróży będzie zapowiedziane w czwartej księdze pytanie: Czy na Ziemi oprócz cywilizacji ludzkiej istnieje równolegle jakaś inna rozwinięta, niewidzialna dla nas cywilizacja?

Głos: Pomiędzy kobietami i mężczyznami są wyraźne różnice. (Czyli tak jak u ludzi?)

W suterenie w moim domu, w dawnym, nieistniejącym już gabinecie, jest tłum ludzi. Zorientowałem się, że za fotelem pozostawiłem dokumenty. Nie chciałbym, aby dostały się w ich ręce. Korzystając z ogólnego rozgardiaszu, wyciągam je, jak mi się zdaje, niepostrzeżenie i wynoszę do kotłowni. Kwadratowa przestrzeń jest dziwnie zniekształcona. Jej dalszy prawy róg jest wyciągnięty.

Przekaz: Każdy ma swoją dziurę, w którą wpycha swoje zbędne (z powodu nadmiaru) elementy. Topograficznie ten kwadrat odpowiada poprzedniemu snowi. Widać, jak zawartość kwadratu jest spychana w rozciągnięty róg.

Zaczynam się zastanawiać, czy Atlanci, kosmici, Niewidzialni nie są jednym i tym samym. Teraz trzeba spytać, jak wygląda rzeczywistość tej cywilizacji.

Pytam, jak wygląda świat niewidzialnej dla nas, współczesnej nam obcej cywilizacji.

Wyruszam w podróż. To jakiś ciąg obrazów sennych. Nie mogę zabrać ze sobą psa. Muszę go zostawić siedzącego na łóżku. (Czyżby pies symbolizował ciało fizyczne? Może raczej Cerbera pilnującego dusz, aby nie włóczyły się tam, gdzie im przyjdzie do głowy? A może to jedno i to samo? Muszę o tym jeszcze pomyśleć, porównując sytuacje w snach z udziałem psów.) Już jestem na miejscu. To jakieś miasto, które przypomina to, w którym mieszkam (!). Tyle że okolice, które odwiedzam, wyglądają jak zaniedbane (!), zapomniane przestrzenie pomiędzy (!) lepszymi ulicami czy dzielnicami mojego miasta. Jesteśmy już w tym miejscu od kilku dni (!). Dzisiaj jest chyba ostatni dzień tej wizyty. Mam w nieokreślonym bliżej celu, z samego rana, znaleźć się w nieznanym mi miejscu. Będą towarzyszyli mi dwaj tutejsi znajomi. Jeden wysoki, drugi niższy. Jestem pomiędzy nimi.

Kiedy skręcamy z szerszej ulicy w prawo, w podwórko przechodnie, widzę w głębi podmiejski krajobraz z rzadko rozrzuconymi domkami. Znam go już z jakiegoś zdjęcia czy obrazu na ekranie telewizora. Idziemy w głąb tego osiedla. Potem skręcamy w lewo, zaraz za rogiem jedynego w tej okolicy okazalszego budynku. Okazuje się, że to świątynia. Wchodzimy do środka. We wnętrzu panuje półmrok, mimo że odbywa się nabożeństwo. Siadamy na ławce ustawionej przodem do bocznej ściany (tak jak montowano ławki w dawnych wozach strażackich), po lewej stronie głównej nawy – wzdłuż nawy, a nie przodem do ołtarza, jak to zwykle ma miejsce w świątyniach. Co prawda druga ławka jest teraz po naszej lewej stronie, ale ci, którzy na niej siedzą, również swoją uwagę skupiają na bocznej ścianie, a nie tak jak w kościele na miejscu, gdzie powinien znajdować się główny ołtarz. Całe nabożeństwo sprowadza się do rozdania komunii. Ja nie byłem na to przygotowany, ale myślę sobie, że jak będzie trzeba, to się nie będę przed tym bronił. Nikt nie sprawdzi, czy mogę ją przyjąć. Mnie jest wszystko jedno, na pewno mi to nie zaszkodzi.

Miejsce, w którym rozdawana jest komunia, to jakiś ciemny zakamarek, nawet nie boczna nawa, pod samą ścianą stoi nieco wyższy stół. Koniec końców nikt na mnie nie nalega, a ja się do „ołtarza” nie pcham. Nadchodzi moment, kiedy wszyscy wstają. Nie ma przy mnie kolegów, z którymi tu przyszedłem. Siedzę na tej ławce pomiędzy obcymi (!). Kiedy wszyscy wstają z miejsc, pomiędzy moimi sąsiadami nie pozostaje wiele miejsca dla mnie. Nie mogę zatem stanąć na nogach i każda próba podniesienia się z ławki kończy się opadnięciem z powrotem na nią, z niemożności uchwycenia równowagi. Nie mogę się zbytnio rozpychać, nie wypada, więc próbuję kilka razy wpasować się pomiędzy ramiona stojących po obydwu stronach. W końcu następuje jakaś zmiana i mężczyzna po mojej lewej stronie staje się sporą srebrną walizką (walizka wygląda na aluminiową, jest srebrnego koloru, ma poziomo wytłoczone fałdy na bokach). Kiedy orientuję się, że to walizka, a nie osoba, piętą odpycham ją w tył. Teraz mogę wstać i odejść w stronę wyjścia. Jest po mojej lewej stronie. Przechodząc razem z innymi w jego kierunku, widzę, jak jeden z mężczyzn, który uczestniczył z nami w nabożeństwie, wchodzi do małego pomieszczenia po prawej stronie drzwi. To niewielki kiosk we wnętrzu świątyni, a mężczyzna jest tu ekspedientem. Korzystając z tego, że przechodzimy obok kiosku, mężczyzna zajmuje swoje miejsce za ladą w oczekiwaniu na nasze zainteresowanie towarami, które ma do zaproponowania. Myślę, czyby go nie zapytać o prezerwatywy, ale ostatecznie rezygnuję, uznając, że taka prowokacja mogłaby być dla niego mało zabawna.

Kiedy szedłem ku drzwiom wyjściowym po lewej stronie, zauważyłem w ścianie duże szklane okno, a za nim sporo osób posilających się przy stołach. Wychodzę na zewnątrz. Tu spotykam niższego z moich kolegów. Stoi po lewej stronie. Czekamy na drugiego z nich, tego wysokiego. W tym czasie niższy pokazuje mi starodawny kryształowy flakonik, bogato zdobiony szlifowanymi ornamentami. Kolega zdobył go na targu staroci. Był do niedawna używany przez laboratorium niezgodnie ze swoim oryginalnym, dawnym przeznaczeniem, ale najciekawsze jest to, że użytkowano go w pozycji bocznej (!). (Tak samo jak działo się to z ustawieniem ławek w świątyni, polaryzacja dziewięćdziesiąt stopni). Na dnie słoiczka widzę wypisane białą farbą litery. Niektóre z nich są zatarte, bo ten napis wykonano w laboratorium, które używało słoiczka do swoich celów. Napis, mimo że niekompletny, pozwala się nawet we śnie domyślić znaczenia tego wyrazu. To słowo „świństwo”.

 

Wojtek relacjonuje swoją podróż na ten sam temat:

 

Byłem w jakiejś grupie śniących albo nawet byłem organizatorem takiej grupy. Mieliśmy spotkania na piętrze budynku/kamienicy. Ludzie byli bardzo zainteresowani, ale strasznie się tego wstydzili (?). Ogólnie było tak, że śniących było bardzo dużo, bo prawie większość to robiła, ale jednak większość ukrywała ten fakt. Stałem na dole i zbierałem uczestników na spotkanie śniących na górze. Mieliśmy śnić zbiorowo. Stałem na dole i obserwowałem ludzi na ulicy. Ja wiedziałem, kto jest śniący, i oni też wiedzieli, że wiem. Podszedłem do kobiety, a ta w popłochu władowała zeszyt z zapiskami sennymi do kubła. Ja do niej/niego, bo już nie jestem pewny: Czemu to wyrzucasz? To jest bardzo cenne! Czemu wstydzisz się, że śnisz, czego się boisz? itp.

Była też w tym śnie jakaś zawiła topografia, bo ten budynek/ta kamienica miał/miała trzy–cztery piętra – no maksymalnie pięć – i był to budynek narożny. Naprzeciwko stał bardzo podobny budynek, tylko że mój był po lewej. Między nimi była jezdnia, a na środku niej przystanek.

 

Nietrudno zauważyć cechy wspólne obydwu snów. Zgromadzenie w celu przeprowadzenia obrzędu w narożnym budynku. Jest też podkreślony, choć w różny sposób, stan znajdowania się pomiędzy głównym nurtem życia. Pojawia się również pojemnik na „świństwa”. U niego podkreślona jest cztero-, a nawet pięciopiętrowość narożnego budynku zgromadzeń, u mnie polaryzacja (poziom graniczny) przestrzeni dziewięćdziesiąt stopni. To opis tej samej przestrzeni.

Kolejnej nocy pytam, co znajduje się w srebrnej walizce.

Zapamiętuję jedynie to, że pozwolono mi skorzystać z dwóch trzecich ograniczonej przestrzeni, zanim ją opuszczę.

Nakrywam powierzchnię, na którą patrzę z góry, przezroczystą pokrywą. (Określam nią obszar do penetracji.) Ktoś przekonuje mnie, że on sam pokona za mnie tę drogę, a mnie pokaże to w sposób symboliczny. Upieram się jednak, aby odbyć podróż samodzielnie. Wiem, że to oznacza wypełnienie sobą sieci kanałów (!). (Wytłoczone pasy na walizce?)

Jestem na szkoleniu. Towarzyszy mi żona. Szkolących się jest kilkunastu. Posadzono nas wzdłuż bardzo długiego stołu i polecono najeść się do syta. Po skończonym posiłku poproszono, abyśmy zebrali się przed budynkiem. Stoimy w dwuszeregu. Przede mną stanęła żona. Nie wszyscy ustawiają się w swoich parach, niektórzy porozłączali się z nieznanego mi powodu. Szkolący nas, który stanął przed dwuszeregiem, poleca nam teraz wszystko, co zjedliśmy, zwymiotować! Większość z nas jest oburzona. Szkoda nam tego, cośmy zjedli. Mówię do szkolącego, że moja żona potrafi to świetnie wykonać, pod warunkiem że będzie mogła zwymiotować na niego!

Następuje zmiana scenerii snu. Teraz jesteśmy z żoną w łazience. Stoimy nad wanną. Przynieśliśmy ze sobą tasiemca (!). Chcemy sprawdzić, czy tasiemiec jest tylko tasiemcem, czy jest człowiekiem (inteligentnym bytem) w ciele tasiemca! Mamy zamiar odciąć mu głowę, aby nie identyfikował się z tasiemcowym ciałem, i dopiero wtedy zapytamy, czy jest człowiekiem, czy tasiemcem. Odcięty łeb wrzucamy do wody.

Po obudzeniu modyfikuję pytanie. Czy Niewidzialni są niewidzialnymi inteligentnymi bytami, czy to rodzaj niewidzialnych zwierząt?

On (tasiemiec!) mówi do nas, aby ciąć łeb bardzo wysoko. Ja na to, że byłoby korzystniej trochę niżej, miałby czym oddychać po obcięciu głowy. Głowa odpowiada, że nie. Tu chodzi tylko o samą głowę!

Kiedy po krótkim przebudzeniu zasypiam, słyszę głos: Proszę was, wyjdźcie. W głowach się wam poprzewracało!

Odnoszę wrażenie, że Niewidzialni to świadome, inteligentne, spokojne byty o taśmowatym, w związku z czym nie wiadomo, czy zróżnicowanym co do płci, ciele, które nie jest im niezbędne do prowadzenia procesów świadomościowych, nie potrzebują jedzenia ani narządów do oddychania. Nie pragną wizyt nas, śniących, w ich świecie. Najwidoczniej zakłócamy swoją obecnością ich spokój.

 

Wojtek śnił na ten sam temat:

 

Jak to w końcu z tym pytaniem było? Bo przeczytałem Twoje pytanie, kiedy czytałem maila, a przed snem, kiedy tradycyjnie zadaję pytanie, zapomniałem, o co chodziło z tymi obcymi, miałem sprawdzić w komórce to „pytanie od Jarka” i powiem szczerze, nie pamiętam, czy sprawdziłem.

„Ciemność! Widzę ciemność!” Ale sen miałem. Śniłem o pobycie na wielkim statku (chyba pływającym) i przez większość snu zwiedzałem go, a był potężny. Spotykałem się z jego załogą i byłem pod coraz większym wrażeniem tej całej pływającej „instytucji”. Dziwiłem się też, iż tak potężna rzecz nie jest znana szerszej publiczności. Ludzie na tym statku byli bardzo mili, wydaje mi się dziś, że większość była kobietami, albo przynajmniej z kobietami głównie się komunikowałem. W pewnym momencie wielkość tego statku chciałem zwizualizować poprzez liczbę członków załogi. Otóż robiłem we śnie obliczenia, że jeżeli załoga ustawiłaby się jeden obok drugiego i szereg za szeregiem, to utworzyliby prostokąt o długości ponad kilometra (tak pamiętam, ale później coś było nie tak z tymi obliczeniami, bo w końcu wyliczyłem najpierw, że zmieściliby się na powierzchni 5×6 boisk piłkarskich, co zweryfikowałem później, że jednak powinno być 6×7 boisk piłkarskich (czyli czterdzieści dwa boiska piłkarskie – obliczyłem po obudzeniu – całkiem sporo). Pytanie tylko, co to za statek. We śnie morza nie widziałem, ale cały czas był to jednak statek. O czym śniłem?

 

Ja do Wojtka:

 

Oczywiście śniłeś o przestrzeni Niewidzialnych, ustawiając ich w taśmowate ciągi. Tasiemcowaci obojnacy miewają wygląd raczej żeński niż męski, stąd ta żeńska załoga.

Dzisiaj niczego nie zapamiętałem poza wielkim basenem napełnionym błękitną wodą. To nawet dość zabawne, takie uzupełnianie się naszych snów. Muszę jeszcze raz zapytać, czy Niewidzialni mają swoją kulturę i technikę oraz czym się odżywiają.

 

 

 

 

 

 

 

 

Ciekawe, że mimo że sny są wyraźne, przez kolejne dwie noce udaje mi się zapamiętać tylko jeden element z jednej nocy.

Śnię oczywiście o tym, czy Niewidzialni mają swoją niewidzialną kulturę, choć pewnie trudno by było ją nazwać materialną.

Dzisiaj zapamiętałem krojenie przestrzeni w kratkę /kostkę. Naśladowałem w ten sposób to, co oni z nią robią. Tyle tylko, że dla mnie było to tylko działanie symboliczne, a dla nich sposób na pozyskiwanie z niej jakichś substancji. Odżywczych?

Zaczyna się nam rysować obraz cywilizacji obojnaków (tasiemce są obupłciowe), a może bezpłciowych istot eksploatujących idealnie jednakowe fragmenty przestrzeni, która dla nas nie nadaje się bezpośrednio do spożycia. Wyglądają na byty inteligentne i zorganizowane w społeczeństwo. W taśmowate ciała składające się z wielu jednostek.

Pytam, czy Niewidzialni stworzyli jakąś kulturę.

Biorę udział w pewnego rodzaju zadaniu/współzawodnictwie. Kiedy cała grupa uczestników dociera do miejsca, gdzie rozpoczyna się owo zadanie, mamy przed sobą budynek, przed którym po prawej stronie przy stoliku siedzi osoba, która z ustawionego przed sobą pudełka wyjmuje i wręcza każdemu z nas bukiet. Bukiety są przeznaczone dla konkretnych uczestników, nie wybieramy ich sami. Dostałem bukiet, który jest właściwie szkieletem zwykłego bukietu, ale kiedy biorę go do ręki i strząsam, rozwija się natychmiast w piękny bukiet kwiatów koloru chabrowego (!). Po otrzymaniu bukietów, które, zdaje się, będziemy wręczać swoim osobom współtowarzyszącym, przechodzimy na lewo i przez otwartą bramę wchodzimy całą grupą na teren, na którym ma się owo zadanie / współzawodnictwo odbyć.

Wszyscy wiedzą, że ja jestem odmieńcem, ale nikt nie lekceważy moich umiejętności czy też nie sugeruje ich braku. Wszyscy mamy równe szanse. Widzę, że kilkadziesiąt metrów przed naszą grupą na naszej drodze, wciąż dając nam znaki, porusza się pilot. Jego zadaniem jest ciągłe przypominanie nam, że Ziemia kręci się z prawej na lewą stronę i mamy wciąż kompensować jej ruch odpowiednim ustawieniem naszych ciał. Pilot pokazuje nam, że trzeba odchylać się w przeciwnym kierunku! To trochę kłopotliwe, ale tu jest to powszechnie przyjęte. Moje zdziwienie tym rytuałem spotyka się natychmiast z dodatkowym objaśnieniem. Okazuje się, że u nich, kiedy muszą się poruszać, szczególnie kiedy poruszają się szybko, należy utrzymywać się pod kątem dziewięćdziesięciu stopni do płaszczyzny podłoża, ponieważ inaczej straciłoby się z nim kontakt. Odleciałoby się w przestrzeń pozaziemską? Trwają prace nad stworzeniem sieci specjalnych odbojników, które mimo że będą zainstalowane w poziomie, będą powodowały ciągłą korektę położenia zbliżającego, w ten sposób będą zastępowały konieczność zachowywania kąta prostego do powierzchni Ziemi i nie będą pozwalały oddalić się zbytnio od jej powierzchni. Oni zdają sobie sprawę, że poruszanie równolegle do powierzchni Ziemi jest wygodniejsze.

Budzę się, wstaję i kiedy wracam z łazienki, moja ziemska żona mówi, że miała dziwny sen. Opowiada, że z grupą ludzi była nad brzegiem morza. Przed nią szedł mężczyzna, który pokonawszy wąską plażę, wszedł wprost do wody. Szedł tak, jakby jej w ogóle nie zauważył. Żona krzyczała, aby go uprzedzić, że to jest już woda, ale on szedł, nie zwracając uwagi na jej ostrzeżenia. Szedł dotąd, aż woda nie przykryła go całkowicie. Przez dłuższą chwilę pozostawał pod wodą. Żona widziała bańki powietrza, które wydobywały się spod wody. Po jakimś czasie mężczyzna wrócił na plażę. Był cały mokry. Żona doradziła mu, aby zdjął płaszcz i całe ubranie, bo może się przeziębić. Po długich namowach zdecydował się tak zrobić, ale wciąż pozostawał w butach. Żona doradzała mu, aby zdjął również buty, ale on utrzymywał, że nogi ma suche, ponieważ przez cały czas miał zawiązane sznurówki. Długo trwało, zanim udało się go namówić do zdjęcia również i tych butów. Okazało się, że nie miał racji – mimo zawiązanych butów skarpety również miał mokre. Potem żona siedziała na brzegu ławki i wciąż musiała korygować pochylaniem się swojego ciała w lewą stronę nieznaną siłę, która powodowała przechylanie się na bok. Przez cały czas ktoś ją obserwował.

Śnienie, jak widać, działa również przez indukcję.

Kładę się do łóżka i pytam Szirin, na czym polegały zadanie/konkurencja, które trenowali Niewidzialni. Na wchodzeniu do wody?

Niczego nie zapamiętałem, ale wydaje się, że na stojącym na stoliku talerzu ułożyłem w piramidę jednakowe kulki i czymś gęstym, przezroczystym jak woda oblałem je, ale to odbyło się poza konkursem. Dla mojej satysfakcji. Tak mi to objaśniono we śnie.

Myślę, że Niewidzialni mieszkają wszędzie na Ziemi, bo opór powietrza i wody oraz grawitacja dla nich nie istnieją.

Dlatego dzisiaj zapytam, czy obce pojazdy, które widują ludzie, są pojazdami Niewidzialnych oraz czy znali Atlantów, kiedy ci żyli na Ziemi.

Dostałem od znajomego dwie rzeczy. Druga nie bierze udziału w moim śnie, za to cała moja uwaga skupiona jest na tej pierwszej. (Widać z tego, że o Atlantach dzisiaj niczego się od nich nie dowiemy.) Przychodzę do domu. Po prawej stronie siada żona, a po mojej lewej córka (!). Wyjmuję niewielką torbę, mówiąc:

– Zobaczcie, co wam przyniosłem.

Córka bierze do rąk torbę i otwiera ją. Nie jest wcale zaskoczona jej zawartością, jak to młodzi. Mówi:

– Laptop. Nic specjalnego.

Ja na to:

– Nieważne, czy jest jakiś supernowoczesny czy nie. Zobacz, kiedy ten laptop został wyprodukowany.

Córka odwraca małego laptopa, właściwie notebooka, na spodnią stronę i odczytuje na głos datę:

– 1939!

– No właśnie – mówię. – Gdyby nie wybuchła wojna, wszedłby do masowej produkcji. Czy zdajecie sobie sprawę, jaką mielibyśmy przewagę technologiczną?

Czy to znaczy, że obca cywilizacja spoza Ziemi zaatakowała „naszych” Niewidzialnych i cofnęła ich w rozwoju?

Nasz pociąg ma duże opóźnienie (!). Trochę mnie to wkurza, bo wiem, że prędzej sam bym dotarł na piechotę do stacji końcowej. Opóźnienie wynika z niedokończenia estakady – czegoś, co bardziej przypomina krętą estakadę drogową, a nie kolejową. Po długich pertraktacjach z zarządem drogi uzyskuję zgodę na pieszą podróż. Zgoda dotyczy wyłącznie poruszania się poboczem. Rozpoczynam bieg. Biegnę w płaszczu i w garniturze (!). Oczywiście kiedy nikt nie widzi, zasuwam utwardzoną drogą, dopiero kiedy jestem w połowie i pociąg dogania mnie na serpentynie biegnącej pod górę w prawo, biegnę poboczem. Ten sam pociąg, z którym rozpocząłem ten swojego rodzaju wyścig. Jestem już niedaleko dworca, więc zanim pociąg na niego wjedzie i pasażerowie wysiądą, mam szansę dobiec równo z nim do celu.

Jestem już w mieście. Spotykam dwie obce dziewczyny. Podbiegam do nich, aby spytać o drogę do dworca. Dziewczyny nieco się mnie przestraszyły, bo mam zmierzwione włosy i jestem zasapany. Trochę z nimi pogadałem, aby je uspokoić. Wskazały mi skrótową drogę przez budynek Akademii Medycznej. Wbiegam do głównego holu. Pusto, nikogo nie widać. Już jest po zajęciach i dlatego nie ma studentów. Spotykam jakąś asystentkę. Chyba razem studiowaliśmy przed laty. Wskazuje mi skrót w prawo (tajemnica sennych skrótów w prawo wyjaśni się za kilka tygodni). Sam bym go nie zauważył, bo jest niepozornym przejściem. Ja pobiegłbym dalej głównym holem i pewnie bym zbłądził.

Wbiegam na teren dworca. Biegnę schodami w górę (!), tak aby zająć miejsce przy drzwiach od windy. Będą z niej wysiadali pasażerowie pociągu, z którym się ścigam. Kiedy wbiegam na właściwe piętro, właśnie otwierają się drzwi od windy. Najpierw wychodzi kila obcych osób, a potem wychodzą moi znajomi z pociągu. W tym mój brat (!). Witam go, a on nie może uwierzyć własnym oczom. Dobiegłem w porę. Zdaje się, że o coś się założyliśmy.

(Wygląda na to, że chyba nikt „naszych” Niewidzialnych nie napadł, tylko mieli opóźnienie spowodowane utrudnieniami w komunikacji w przestrzeni. Poradzili sobie jednak z tym problemem, rezygnując z techniki.)

Czyli wy nie macie statków latających takich jak UFO, tylko poruszacie się samodzielnie albo zbiorowo w tasiemcach, czyli niemechanicznych pociągach!

 

Z tą refleksją zasnąłem ponownie.

Widzę trzy przedmioty. Pierwszy z lewej jest rodzajem nieregularnego składowiska nieokreślonych dla mnie bliżej elementów (być może to zebrane razem elementy, które wystąpią na środkowym spodku), środkowy to srebrny metalowy spodek, na którym leżą poukładane wokół długie czekoladki (jak wagoniki pociągu / tasiemca) z wyraźnymi ornamentami wyrytymi na powierzchni. Najbardziej z prawej strony widzę pusty srebrny spodek pozbawiony czegokolwiek, co mogłoby go zanieczyścić. Facet, który je ode mnie odbiera, ma mi za złe, że zanieczyściłem spodek środkowy. Odpowiadam, że to da się oczyścić i nie będzie śladu po czekoladkach. Ten facet czuje się zmuszony przez nieznane byty do świadczenia usług. Pada zdanie: „Człowiek w murach jest nikim”.

Po chwili zmienia się symbolika snu. Jest tak naprawdę naświetleniem tego samego problemu z innej strony.

Nasza rodzina zajmuje się pakowaniem / rolowaniem materaca razem z pościelą. Facet, który ten komplet zamówił, czeka, aż go spakuję i oddam jemu. Właśnie dla niego zwijam materac z pościelą w rolkę. To moje własne posłanie, na którym śpię na jawie! Zauważyłem, że pod poszewkę poduszki dostała się torebka po zaparzonej herbacie, którą piłem na kolację. Trochę to miejsce się przebarwiło, ale udaję, że niczego nie dostrzegłem. Wyjmuję dyskretnie torebkę i zwijam pościel, mimo że ma zaplamioną poduszkę. Po chwili wybucha afera, ale ma związek zupełnie z czym innym. Miałem wziąć z jego córką ślub. Ale będą chyba z tego nici, bo okazało się tymczasem, że jestem jakiś gorszy! Wyszło na jaw (zanieczyszczenie, torebka po herbacie?), że moje prawdziwe nazwisko brzmi Schulze[1]. Chyba nie podoba się im moje pochodzenie albo moja funkcja! Ja nie przyszedłem do nich po żonę. Mam już jedną po tamtej stronie, więc wcale nie mam o to do nich pretensji.

Mój statek do podróżowania to moje łóżko. Oni mają latające talerze, ale one są widoczne dopiero na poziomie naszego świata. Są wtedy pojedynczymi srebrnymi dyskami. Po lewej stronie poprzez zanieczyszczenia mojego umysłu (koncepcja czasu) postrzegałem je jako pociąg / tasiemiec – widząc je jako ciąg pojedynczych obrazów przesuwającego się statku widziany jednocześnie. Dlatego roluję swój pojazd, który może występować również jako płaski materac.

 

Wojtek relacjonuje sen na ten sam temat:

 

Świeżuteńki sen – właśnie się obudziłem i piszę to, o czym śniłem przed chwilą, choć akcja wydaje się niedokończona co do treści i jako odpowiedź na pytanie wydaje się nie pozostawiać wątpliwości. Zadałem pytanie, czy Niewidzialni zostali zaatakowani przez inną cywilizację i jeżeli tak, to przez kogo.

We śnie czytałem artykuł i chyba widziałem to też w telewizji. Dowiaduję się z nich, że w Stanach Zjednoczonych ukradziono urządzenie – hiperczułą i wydajną głowicę wraz z całym oprzyrządowaniem do wytwarzania niesamowitych ilości energii! Było tam opisane wraz z rysunkami, jak ta głowica wyglądała i nawet jak działała. Rozmawiam o tym z kuzynem. Mówi, że słyszał gdzieś w informacjach o tej głowicy i słyszał, że grupa Polaków jakimś cudem ukradła całe urządzenie. Jest to nie lada sensacja, gdyż nikt nie zdawał sobie sprawy, że tak zuchwała kradzież wielkiego i skomplikowanego urządzenia jest w ogóle możliwa (ale Polak potrafi). Kuzyn mówi mi też, że wartość tego jest niewyobrażalna – kilkadziesiąt bilionów dolarów – i że wyznaczyli nagrodę dla kogoś, kto pomoże odnaleźć głowicę! Co ciekawe, ta głowica/to urządzenie wygląda całkiem jak to, które tu właśnie stoi i należy do jakichś ludzi. Poza tym jemu się wydaje, że ci ludzie właśnie wprowadzili się/wprowadzają do domu mojego ojca! Pomyślałem, że zaraz, natychmiast wykręcę numer do redaktora gazety/programu w telewizji, powiem, że wiem, gdzie jest to urządzenie. Zdawałem sobie sprawę, że przez przypadek odkryłem coś niesamowitego i sensacyjnego, a przede wszystkim „wygrałem los na loterii”. Próbuję się dodzwonić, a koleś pyta mnie o hasło/szyfr z artykułu. Podaję mu, ale za bardzo mi nie wychodzi. Rozłącza się. Przez cały czas, kiedy próbowałem się z nim dogadać, słyszałem, jakby ktoś z drugiego aparatu telefonicznego też próbował rozmawiać z tym redaktorem. Zdenerwowany próbuję dzwonić jeszcze raz, ale cały czas wykręcam błędne cyfry. Kiedy przyszła moja siostra, poprosiłem ją, aby ona zadzwoniła, i jej się udało, ale program/czas się już skończył. Zadzwoniłem więc do redakcji. Podniósł słuchawkę główny redaktor. Ja mu prosto z mostu, iż wiem o urządzeniu, przez przypadek znajduje się w moim domu wraz ze sprawcami i proszę, żeby skontaktował mnie z rządem USA. Pomogę im, ale chcę oczywiście dużej nagrody. Nagroda dla znalazcy już została wyznaczona. Jestem bardzo podniecony w tym śnie!

W tym podnieceniu mówię redaktorowi, żeby dał mi osobisty telefon komórkowy tego redaktora od artykułu i że będziemy w ciągłym kontakcie, ale przede wszystkim oni mają zorganizować spotkanie z przedstawicielami rządu USA. Nie dość, że pomogę, to jeszcze zarobię! Zbiegam na dół, do samej piwnicy/suteryny, bo tam umieścił ich mój ojciec. Poza tym dowiedział się chyba już od kuzyna o tych rzezimieszkach i postanowił pomóc ich złapać – powiedział im, że ma na strychu sporo miejsca magazynowego i tam złodzieje mogą sobie trzymać swoje skrzynie, przez co zaoszczędzą sporo miejsca w mieszkaniu. Nieświadomi złodzieje zgadzają się i skrzynie wędrują na strych w domu mojego ojca! Udało mi się poobserwować ich w piwnicy. Jest ich pięciu i siedzą w czterech w kwadracie – po lewej dwóch białych, po prawej czarny z dziewczyną na kolanach i jeden jakiś niewyraźny. Ojca spotkałem, kiedy szedłem w dół, ale nie mogłem dostrzec jego twarzy.

 

Widać z tego, że są dwa nurty cywilizacji Niewidzialnych. Ci, którzy zatrzymali się na Ziemi, podjęli trud wspomagania ewolucji na naszej planecie. Przyczyną zatrzymania się na „wiadukcie” było zatem utracenie wielkich zasobów energii związane z naszym rozwojem. Na dodatek nawet zwrot jej źródła, który powinien nastąpić w wyniku samorozwoju podjętego już przez samych ludzi, na pewnym etapie ewolucji naszego gatunku chcemy wykorzystać do dodatkowego zysku. Niezbyt pochlebna diagnoza.

 

Teraz zapytam, jak wielu jest Niewidzialnych i czy długo żyją.

Idę z synem żony i jego żoną wzdłuż alei Solidarności. To tranzytowa dwupasmowa droga. W moich snach symbolizuje czas, może nawet granicę z bezczasem, a przynajmniej czasem jakoś inaczej płynącym. W tym śnie jednak w miejscu, gdzie powinna się znajdować ta droga, nie ma jej (!), zamiast niej są zarośla i opuszczone drewniane domy i gospodarstwa! Mamy je po prawej stronie. Obserwujemy, jak ktoś, kto wygrał przetarg na ich rozbiórkę, zamiast rozebrać je na deski i ponownie sprzedać, podpala je z kilku stron.

(O takiej samej rozbiórce budynków w okolicy tej drogi tranzytowej pisałem w czwartej księdze, ale tamte były murowane, czyli nowsze.)

Mówię do moich towarzyszy, że to marnotrawstwo. Przecież można byłoby je wykorzystać jako opał. Syn mówi, że są malowane i dlatego się nie nadają. Te domy zostały opuszczone, wysiedlono ich mieszkańców. Tak jak kiedyś domy pożydowskie. Mija nas grupa, która idzie w przeciwną stronę. Zwracam się do syna żony. Jeżeli ma ze sobą telefon z aparatem, moglibyśmy wrócić i zrobić kilka zdjęć. Jakbyśmy je zamieścili w necie, byłaby sensacja na cały świat! Syn żony wyraźnie się ociąga. Nie ma ochoty. Nie pozostaje mi nic innego, jak wyjąć własny telefon i wrócić na miejsce pożarów.

Kiedy się odwracam, znajduję się natychmiast w mieszkaniu rodziców (dziesiąte piętro). W mieszkaniu jest ciemno, a samych rodziców nie widzę. Jest za to kobieta, która wszystko nam opowie w najdrobniejszych szczegółach. Filmuję ją, jak wychodzi z kuchni i opowiada, co zaszło. Byłem tak zajęty kadrowaniem, że niestety nie zapamiętałem, o czym opowiadała. Kobieta podchodzi do mnie kilkakrotnie w czasie swojej opowieści, wtedy ja kieruję aparat z jego lampą błyskową do góry (!) na sufit. To taki zabieg realizatorski. Kończymy to nagranie dość szybko, bo moi towarzysze – syn żony ze swoją żoną – trochę mnie przynaglają. Rodzice, których w ciemności nie widzę, martwią się trochę, że już wracam, bo jest zimna noc, a ja jestem dość lekko ubrany (na jawie jest zima).

 

Pytam, co/kto was, Niewidzialnych, pozbawiło domów (może też chodzić o ciała fizyczne).

Na tablicy prowadzę obliczenia. To równanie, które właśnie tworzę, składa się z sumy przedmiotów (!). Matematyk, który to obserwuje, podpowiada mi, abym sprowadził przedmioty do liczb. Tak też czynię, ale to są jakieś nieznane mi cyfry. Wiem tylko jedno, że zsumowane liczby po lewej stronie nie równają się, tak jak w naszych równaniach, swojej sumie po stronie prawej!

O co więc chodzi? – pytam bezradny. Nastąpiła jakaś niszczycielska nierównowaga? Nie chodzi o przedmioty fizyczne, a o ich idee?

Jestem na przeglądzie rejestracyjnym samochodu. Stoję razem z mechanikiem pod podniesionym pojazdem i wskazuję mu cztery miejsca wycięte w podłodze samochodu, gdzie wcześniej wymieniono cztery sworznie kół. Poza tym reszta jest w całkowitym porządku.

Czyli co, wasza oryginalna postać została zastąpiona przez nową? Ponadto zauważyłem, że nie całkiem jesteście po prawej stronie. Jakby mniej materialni?

W towarzystwie dwóch osób oglądam duży stół, na którym są porozrzucane w mniejszych lub większych skupiskach banknoty. Wszystkie są jednakowe. To niebieskie pięćdziesięciozłotówki.

Coś mamy na tym stole robić, konstruować.

Jesteście identyczni? Tworzycie tylko różnego rodzaju skupiska z identycznych jednostek świadomości? Przemieszczacie się jako budowniczy nowych świadomości?

Ekipa budowlana jest po lewej stronie, a my stoimy po prawej, tworząc różne organizacje.

Czyli jesteście konglomeratami lokalnych inżynierów. Konglomeratami lokalnych konstruktorów. Budowniczowie zaś są jeszcze bardziej niefizyczni!

Podchodzę do kasy, pchając przed sobą wózek z zakupami. Kasę mam po prawej stronie. Jakaś dziwna ta kasa. Nie ma taśmy (!) ani miejsca, gdzie by można było wyłożyć towar. Kasa jednak działa, bo przede mną właśnie odszedł po uiszczeniu rachunku inny klient, a za kasą stoi kobieta. Spoglądam na nią pytająco. Okazuje się, że kasa skanuje samoistnie wszystko, co jest w koszyku!

Zaraz, zaraz, jeszcze nie wychodzę! Znaliście Atlantów?

Głos: To też jest normalne, ale ja nie muszę mówić.

Tak naprawdę te słowa wypowiadam ja obserwator, składając przed sobą jasną płaszczyznę. Pod nią odsłania się cała misterna plątanina rur sięgająca samego dołu suteryny. (We śnie o Atlantach podobne rozgałęziające się zakorzenienie potraktowałem jako obraz kopalni, tymczasem to mógł być obraz przenikania poziomów wyższych do niższych. Gradacja świadomości? Może Atlanci byli narzędziami, którymi Niewidzialni posługiwali się tu na Ziemi, tak jakby byli maszynami duchowymi?)

Kim zatem byli Atlanci? Egregorami? Myślakami? Wcześniej przez was skonstruowanymi istotami fizycznymi? A może wy sami jesteście czyimiś egregorami? (Pytając w ten sposób, stosuję wybieg, zmuszając rozmówcę do odpowiedzenia mi na kilka interesujących mnie pytań jednocześnie. Zazwyczaj na odczepnego zyskuję choć jedną interesującą mnie odpowiedź).

Głos: O, chyba coś niedobrego się stało. (Głos rozlega się jak wypowiedziany w ogromnym pustym pomieszczeniu!)

Zakładam srebrną kurtkę na plecy i schodzę kręconymi schodkami na dół zgodnie z ruchem wskazówek zegara.

Głos: Bardzo źle są widziane dotacje państwa. (Państwa w sensie władzy, czyli nie byli waszymi niewolnikami.)

Z wózka na dwóch kołach wywalane są na prawą stronę karpy trawy. Są zabłocone tak bardzo, że umazały sam wózek, a ich zieleń (!) jest praktycznie przez to niewidoczna.

Czyli Atlanci (ich poziom astralny) zostali stworzeni przez wyższe struktury i wszczepieni w byty ziemskie! Byli samodzielnymi bytami, ponieważ ingerencja władz stwórczych jest źle widziana. Ciekawe, co oznacza kolor srebrny. Michael Newton twierdził, że to kolor nauczycieli duchowych. To by się nawet zgadzało!

W wielkiej, prawie pustej (!) sali widzę pojedynczo rozstawionych uczniów, którzy obsługują ogromne drążki służące do zmiany biegów!

Posłużyliście się nimi jak uczniami? Jesteście wyższymi, choć nie najwyższymi istotami, które kierują szybkością rozwoju niższych form bytu i posługują się nimi, aby wpływały na niższe od siebie.

Stoję z żoną przed srebrnymi drzwiami od windy. Otwieramy je, ale szyb jest pusty. Żona instruuje mnie, że należy stanąć na samej krawędzi szybu. Trochę się boję, bo to strasznie wysoko. Żona tłumaczy mi, że z dołu będzie podnosić się osobowa siła. (Nie osoba, ale i nie bezosobowa siła, po prostu przestrzenna moc, która stała się osobą!) Należy to uczynić, ponieważ tylko tak można przez tę osobową siłę zostać uzdrowionym, kiedy Ona się wznosi!

Czyli jesteście drzwiami (nauczycielami) do szybu, w którym działają opadające i wznoszące prądy duchowe! Bezosobowa siła nabiera na samym dole cech osobowych. Jesteście różnego rodzaju konglomeratami jednostek duchowych podnoszącymi nas, pół zwierzęta, z dolnego świata na wyższe poziomy duchowe! W nas ta bezosobowa siła nabiera cech samoświadomej osoby! Fascynujące!

Bardzo ciekawy szczegół. Zgłosił się przez Internet podróżnik, który tej nocy świadomie towarzyszył mi w tej podróży. Nim właśnie był syn mojej żony z własną żoną / przewodniczką, których spotkałem na początku nocy. Ten fakt wyjaśnia, kogo symbolizuje syn mojej żony we śnie. To świadomość innego człowieka, podróżnika, który chciał mnie spotkać we śnie świadomie, a którego nie znam osobiście na jawie.

Czy Niewidzialni są tymi, których ludzie określają aniołami?

Wieczorem zasnąłem przed telewizorem i obudziłem się przed trzecią całkiem wyspany. Kładę się do łóżka, ale nie tak łatwo teraz zasnąć. Rozmyślam o różnych rzeczach, ale sen nie przychodzi. Wstaję, idę do kuchni. Piję wodę. Znowu się kładę. Leżę. Godzina trzecia. Znowu wstaję. Idę do łazienki. Wracam do łóżka. Leżę. Na zegarku trzecia trzydzieści. No chyba nie pośpię dzisiaj. Leżę. Powtarzam intencję podróży któryś już raz z rzędu. Wstaję znowu. Idę na kolanach w stronę drzwi. Po prawej stronie drzwi stoi kilka doniczek z kwiatkami. Drzewko szczęścia ma tak sucho, że aż się przechyliło w swojej doniczce. Na dodatek z doniczki wysypało się nieco ziemi na podłogę. Nie chce mi się iść w środku nocy do kuchni po zmiotkę. Sprzątnę rano. No ale kwiatek trzeba podlać od razu. Idę na kolanach na lewo w stronę kominka, gdzie trzymamy butelkę z wodą do kwiatków. Biorę butelkę z wodą i wlewam jej nieco do doniczki. Odstawiam butelkę. Wystarczy chwila, aby kwiatek podniósł się do pionu. Już chcę wrócić do łóżka, ale coś mnie jednak intryguje. To dźwięk dochodzący od strony drzwi wyjściowych na klatkę schodową. Podnoszę się z klęczek i idę do nich. Drzwi są uchylone. Coś tu jest nie tak. Przecież wieczorem na pewno je zamknąłem. Ostrożnie popycham drzwi. Przed drzwiami stoi para małych bucików. Zanim ochłonąłem ze zdziwienia, buty znikają. Kurczę, może mi się zdawało? Jest środek nocy, wszystko jest możliwe. Ale te buty to ja już gdzieś widziałem. One mi się kiedyś musiały śnić we śnie, którego nie udało mi się zapamiętać, i to całkiem niedawno. Otwieram drzwi szerzej i wyglądam na klatkę schodową. Dźwięk, który mnie zaintrygował, dochodzi z ulicy. Okno balkonowe jest uchylone. Trochę zrobiło się mi nieswojo. Podchodzę do okna. Zabezpieczenie przed otworzeniem okna z zewnątrz jest zdjęte. Włamanie? Podchodzę do okna i wyglądam na podwórko przed domem. Nie wierzę własnym oczom! Po lewej stronie, na ukos, tyłem do posesji sąsiada, którego ogród i dom są posadowione nieco niżej, stoi betoniarka. Wielka grucha z kręcącym się bębnem. Leje beton do ogrodu sąsiada. Nie! To szczyt wszystkiego! Poczekali do późnej nocy, aby bez mojej zgody wjechać na moją posesję. Betoniarka robi swoje. Na dworze pada deszcz. Przed moim domem stoi robotnik. Nikogo więcej nie widzę.

Jestem tak wściekły, że wychodzę na balkon, mimo że leje jak z cebra. Krzyczę do robotnika, że tak nie może być. Że to skandal, że zadzwonię po policję. Jestem tak wściekły, że aż momentami przestaję widzieć, co się dzieje na dole. Może to deszcz zalewa mi oczy, a może to wściekłość. Krzyczę więc na oślep, w kierunku robotnika. Są jednak chwile, kiedy odzyskuję obraz i wtedy mogę się przyjrzeć szkodom, jakie zrobili nocni robotnicy przed moim domem. Rozjechali mi zielony (!) mimo zimy trawnik, wszystko zachlapali błotem. Ten pacan na dole powsypywał w powstałe koleiny gruz z czerwonej (!) cegły. Wściekłem się jeszcze bardziej. Kto to teraz będzie wyciągał z błota i zasypywał koleiny ziemią, trawa urośnie dopiero na wiosnę. Mamy środek grudnia.

Wrzeszczę wściekły na robotnika. Tym bardziej że teraz zorientowałem się, że aby betoniarka mogła podjechać do płotu sąsiada, rozebrano mi również poprzeczny płotek oddzielający wejście do domu od ogrodu. Poskładano go co prawda prowizorycznie, ale na pewno go uszkodzono. Kiedy betoniarka będzie wyjeżdżała, dokończą psuć to, co zaczęli wcześniej. Robotnik próbuje się tłumaczyć, pokazuje, że wszystko jest na bieżąco naprawiane, ale co to za naprawa. Ja im tego nie daruję. Sięgam po komórkę i wybieram numer 212 (!). Policyjny numer alarmowy. Wracam do domu, bo już mam dość emocji tej nocy.

Oczywiście dopiero teraz wróciłem ze snu na jawę. Ale muszę chwilę ochłonąć, aby zdać sobie sprawę, że to była nocna podróż. Na wszelki wypadek podnoszę głowę, aby sprawdzić, czy nie ma kwiatków w donicach obok drzwi. Nie ma. Bo ich tam nigdy na jawie nie było. Uff! Czas? 3.46!

Piękny pokaz działania Niewidzialnych. Czy to anioły, trudno powiedzieć, ale na pewno to nocni robotnicy, którzy stabilizowali moje ciało astralne (zielone). Mogłem obserwować ich akcję z góry z poziomu mentalnego! Najciekawsze było to, że betoniarka przyjechała z wyższego poziomu. Mieli ze sobą również własny czerwony gruz ceglany do stabilizacji gruntu.

Chociaż te małe znikające buciki sugerowałyby, że nad tym towarzystwem jednak ktoś czuwa.

Pytam, po co oni to robią.

Przybyłem wraz z obcym, wysokim mężczyzną na dworzec / lotnisko. Przed podróżą zaopatrzyliśmy się w różne zbędne i niezbędne przedmioty. Mój towarzysz właśnie przeszedł na drugą stronę barierki w głąb ekranu śnienia. To trochę tak jak w hali odlotów, kiedy przechodzi się przez punkt odpraw. Kiedy towarzyszący mi wysoki mężczyzna jest już po tamtej stronie barierki, w głębi ekranu śnienia pokazuje mi z daleka, co tak naprawdę warto ze sobą tam zabrać, a co pozostawić tu, gdzie teraz jestem. Te rzeczy, które pokazuje mi, podnosząc je do góry, są po tamtej stronie dziesięć, a może nawet sto razy bardziej wartościowe niż po mojej stronie. W jego rękach widzę tylko trzy przedmioty z wielu, które chcieliśmy zabrać ze sobą.

Pytam, co warto zabrać.

Głos: Są różne stany materializmu.

Jednym słowem, na różnych etapach różne rzeczy należy odrzucić. Co więcej, na różnym poziomie zrozumienia inaczej wartościujemy i inaczej oceniamy różnorakie stany duchowe. Niewidzialni są po to, aby nam o tym powiedzieć, kiedy jesteśmy jeszcze po tej stronie.

Dotarłem do momentu, w którym powinienem zapytać, czy istnieją również obserwatorzy zwani Zgromadzeniem, czy może to są właśnie Niewidzialni z moich snów. Robert Monroe i wielu badaczy, którzy zgłębiali ten temat wiele lat po nim, stwierdzili, że istnieje taka grupa istot, reprezentantów różnych cywilizacji kosmicznych, którzy obserwują z niewielkiej jak na warunki kosmiczne odległości rozwój naszej cywilizacji. Zadałem to pytanie i uzyskałem odpowiedź. Była tak zaskakująca, że postanowiłem wykorzystać ją jako puentę całego sześcioksięgu. Proszę zatem uzbroić się w cierpliwość. Póki co powróćmy do zwyczajnych ziemskich tematów.

Pytanie będzie dotyczyło ciekawego zagadnienia, czy na Ziemi istnieje kolonia Marsjan. Przeczytałem gdzieś taką absurdalną informację, więc czemu jej nie sprawdzić?

Sen: Z powodu ratowania swojego zdrowia kobieta, którą spotkaliśmy wraz z żoną w domu ojca, musi obciąć sobie palec u ręki! Ofiarowałem jej swoją pomoc, ale ona mówi, że zrobi to sama. W pokoju ojca przygotowałem jej siekierę. Teraz idę razem z żoną do pokoju gościnnego i właśnie w długim przedpokoju mijamy tę kobietę zmierzającą do pokoju ojca na zabieg obcięcia palca. Mówię trochę żartem, że skalpel zostawiłem na łóżku. Jeszcze raz proponuję, że może ona sobie przyłoży siekierę sama, a ja stuknę w siekierę młotkiem, wtedy cięcie będzie bardziej precyzyjne, ale kobieta nie słucha moich myśli (!). Jest już skupiona na czekającym ją zadaniu.

Głos: Po spotkaniu w dolinie nazwali go Appalach.

Idę ulicą (korytarzem?) biegnącą równolegle do głównej ulicy mojego miasta. W poprzek ulicy stoi zamknięta brama. Decyduję się przejść na drugą stronę. Mimo że brama jest zamknięta, nie jest to trudne, bo brama po mojej (lewej) stronie jest zasypana śniegiem aż po sam wierzch. Po drugiej stronie śniegu nie ma, więc trzeba będzie zeskoczyć. W trakcie tego przechodzenia podchodzi do mnie z tyłu kobieta w średnim wieku. To jakaś znajoma z mojej branży. Pyta, dlaczego nie pójdę na główną ulicę, tylko się tak męczę. Odpowiadam, że szkoda mi czasu.

– Skoro tak – mówi kobieta – to może ja dam ci pieniądze, a ty mi kupisz krople do oczu (i coś jeszcze, ale tego nie zapamiętałem).

Kobieta daje mi garść pomiętych banknotów, jakby nie znała ich wartości. Widzę, że pieniędzy jest zbyt dużo. Pięćdziesiąt złotych i trzy banknoty po dziesięć. Oddaję jej pięćdziesiąt i dziesięć, mówiąc, że dwadzieścia wystarczy.

Wróciłem z zakupów samochodem. Jest noc. Zgasiłem światła i powyłączałem wszystko w środku. Siedząc wciąż w samochodzie, obserwuję okno od klatki schodowej w moim domu. Na tle oświetlonego okna porusza się kilka osób. Czekam, aż wyjdą. Nie mam ochoty się z nimi spotykać. Wszyscy wychodzą przed dom. To siostra i nasza dalsza kuzynka z gromadką dzieci. Udaję, że mnie nie ma w samochodzie, ale cała gromadka idzie niespiesznie, a dzieci biegają dokoła samochodu. Decyduję się ujawnić, bo pewnie i tak już mnie zauważyli. Rozciągam sweter na brzuchu i pakuje w niego zakupy. Wysiadam z tym ładunkiem na brzuchu z samochodu. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Podbiega tylko jedno z dzieci i mówi do mnie:

– Wujku, mam jełopa!

Odpowiadam, że chyba przesadza, i idę w stronę domu. Po drodze mijam siostrę, która podniosła z ziemi kartkę, na której coś jest zapisane. Próbuje odczytać. Sylabizuje:

– Kro-ple do o-czu?

Mówię:

– Tak, to chodzi o krople do oczu.

Dopiero teraz przypomniałem sobie o kroplach, o które prosiła mnie znajoma. Zastanawiam się, czy rzeczywiście je kupić, czy oddać jej pieniądze. Gdzie ja ją teraz znajdę?

Widać z tego, że osiedlili się w dolinie Appalachów. Są chorzy, to głównie kobiety (?), na jakąś chorobę niedokrwienną kończyn. Dzieci nie chorują, chociaż dużo się chyba mówi o chorobie, bo dzieci często powtarzają takie rzeczy zasłyszane od dorosłych. Wychodzą na spacery nocą. Być może ma to związek ze wzrokiem, który nie toleruje naszego natężenia światła.

Szukając związku Marsjan z Appalachami ze snu, trafiłem na zaskakujące informacje. Genialne schronienie na strzeżonym osiedlu odizolowanym pod pretekstem badań nad bombą atomową z czasów drugiej wojny światowej i tuż po niej. A może wcale nie pod pretekstem. Schronienie dla chorych Marsjan w zamian za zdradzenie technologii?!

 

„Oak Ridge. Odgrodzone murami i drutami, pilnowane przez strażnice i uzbrojonych żołnierzy, składające się z setek, a potem tysięcy domków, kempingów i baraków zbudowanych z półfabrykatów miasto «pochłonęło» ponad siedemdziesiąt tysięcy ludzi, którzy od 1942 roku tworzyli tu najbardziej niesamowitą w historii świata społeczność i których połączył jeden cel, z którego jednak nie zdawał sobie sprawy niemal nikt – wyprodukowanie materiałów, które umożliwią budowę bomby atomowej – ta miała zmienić bieg historii i oblicze świata”[2].

 

Wojtek do mnie:

 

Sny miałem dwa, ale zadałem też dwa pytania.

Sen był o tym, jak ja (lub bohater snu) szedłem do swojej kochanki, ale po drodze zaczepił mnie gość, objął mnie ramieniem za szyję (taki niby przyjacielski gest) i spytał mnie, jak mi się tu żyje. A ja na to, że znośnie, a nawet ok. Jakby nie czekając na moje ewentualne pytanie, gość mi powiedział: „Ja w zasadzie (też? – tego nie jestem pewien) jestem stąd, ale nie stąd, bo w zasadzie jestem z Hamburga i jest tu ok”. Co ciekawe, nie zwolnił swojego ramienia i trzymał mnie dalej, już milcząc. Próbowałem się mu wyrwać, ale nie popuszczał skubany i jakby zastygł na zawsze. Do końca snu próbowałem się wyrwać z tego uścisku, nawet próbując coś podkładać i robić dźwignie.

Przebudziłem się i jakoś byłem przekonany po tym śnie, że ta odpowiedź oznacza, że żyją na Ziemi przesiedleńcy. Zadałem więc nowe pytanie: Czy ja jestem przesiedleńcem z Marsa bądź innej planety?

Wracałem z pracy do domu dużo szybciej, a w zasadzie nie do domu jako takiego, ale na spotkanie z kochanką. Byłem nim bardzo podekscytowany, jakbym jej dawno nie widział. Spotkaliśmy się w jakimś mieszkaniu na półpiętrze domu, w którym było moje mieszkanie, a w nim żona. Drzwi były wręcz naprzeciw siebie, ale na różnych poziomach. Uważałem, że to niezbyt dobre miejsce, bo łatwo o wpadkę, ale w razie czego miałem przygotowaną jakąś historyjkę. Moja kochanka to w sumie nasza znajoma (we śnie naprawdę występowała nasza znajoma, co ciekawe, to bardzo atrakcyjna dziewczyna i nie miałbym nic przeciwko takiej kochance. Po zamknięciu drzwi zamknęliśmy jeszcze drugie, dodatkowe, aby było bezpieczniej. Bałem się, że żona może wpaść nieoczekiwanie. Zaczynamy rozmowę. Widzę, że cieszy się ze spotkania – ja też. Mówi, że ponieważ do niej nie przyszedłem (poprzedni sen?), przyszła dziś do mnie, że nie chciała zwlekać, że jest jej ciężko, że tęskni, że chce się spotykać, ale to jest złe. Mówi mi, że musimy coś zrobić/zmienić. Ja jej na to, że nic nie możemy zmienić, bo mamy swoje rodziny, które kochamy, a to jest nasza wspólna fascynacja sobą. Ona mówi, że tak, to tylko seks. A ja na to, że wcale nie, że lubię jej towarzystwo i rozmowy z nią, że jest dla mnie jak przyjaciółka i bliska mi osoba, ale mam żonę i kocham ją (kobiety by nigdy czegoś takiego nie zrozumiały i nie widzę powodów, aby coś zmieniać). Ogólnie zaczynamy zabawę, aż tu nagle słyszę na korytarzu kroki i głos mojego ojca. Przeląkłem się tym tak, że aż się obudziłem.

Co Ty na to?

Teraz tego nie rozumiem, ale wydaje mi się, że chyba rzeczywiście nie jestem z tej planety i znajduję się tu tylko czasowo, choć czerpię z tego jakieś korzyści. Dobrze myślę?

 

Ja do Wojtka:

 

A mnie się wydaje, że drugi sen był o tym, że One i Oni próbują się z nami zaprzyjaźnić, ale jakoś tak kanciasto im to wychodzi. Wyraźnie sen pokazał, że jesteś różny od Marsjan! Pierwszy sen był oczywiście o przyjaźni niemiecko-marsjańskiej zgromadzonych tam naukowców, również niemieckich, w amerykańskim obozie w Appalachach.

Zadałem to pytanie, bo wczoraj trafiłem na „chomiku” na książkę jakiegoś amerykańskiego psychonauty. Myślałem, że on żartuje, ale wygląda na to, że nie.

W nocy spróbujemy się z nimi zaprzyjaźnić.

 

Poprosiłem o spotkanie z marsjańskimi przesiedleńcami.

To trudny do ogarnięcia stan. Śpię i nie śpię jednocześnie. Balansuję na tej krawędzi, bo staram się uchwycić sen i dać mu jakiś wyraz. To tak, jakbym trzymał w rękach śliską rybę. Jestem mężczyzną. Jestem w stanie zdrowotnego oczyszczania albo odbywam jakąś karę. Moje cztery ciała (!) są tak chude, że zaczęły w końcu odróżniać się od dwóch innych, obcych, które do tej pory były złączone z szeregiem moich i których nie można było odróżnić. Obce są wielokątne i mają ciemne kolory, są różne, moje są jednakowe i płasko owalne, ale widać to dopiero teraz, kiedy moje ciała zeszczuplały. Chyba chodzi o to, aby doprowadzić mnie celowo do stanu schudnięcia czterech moich ciał, po to aby oddzielić od moich tamte. Obce ciała nie chudną! (Pasożyty?) Wszyscy mi bardzo współczują, ale nie podają mi pożywienia. Wszyscy wiemy, że to na nic, bo ja i tak nie byłbym w stanie niczego zjeść. Zjem dopiero, jak nastąpi pełne oczyszczenie.

Nad ranem zaczynają dziać się jeszcze ciekawsze rzeczy. To dziwny sen. Na znane mi z życia na jawie warunki nakłada się najwyraźniej kontakt z obcymi!

Jestem w moim sadzie na wsi. Dwa kilometry, idąc zboczem w dół, od wiejskiego domu (Ziemia). Stoję obok granicznej miedzy. Od pola sąsiada oddzielają mnie stare totemiczne (!), graniczne słupy. To granica mojej własności ziemskiej. Poprawiam jeden z nich, przegnił i się wywrócił. Kiedy ponownie wcisnąłem słup w miękką darń, spoglądam na sąsiednie pole. Mam je przed sobą. Na polu stoją snopy zboża. Nie to jednak przykuwa moją uwagę. Za każdym za snopów stoi wbity w ziemię znak. Jakiś rodzaj totemicznego symbolu. Każdy jest inny i stoi za każdym ze snopów (z prawej strony), jakby oznaczały własność jakiegoś plemienia albo klanu. Jest tego całe pole. Natychmiast we śnie przypomniałem sobie, że już śniłem to samo pole, ale wtedy znak był tylko jeden. Z lewej strony idzie grupa robotników wracających z pracy. Pewnie pracowali na polu. Pytam ich, kto za te znaki zapłacił. Robotnicy, śmiejąc się, odpowiadają, że nikt inny, tylko bank. Wymieniają nazwę i ja we śnie wiem, o jaki chodzi, ale teraz nie mogę sobie przypomnieć szczegółów. Odpowiadam robotnikom, że ten bank przejął już obsługę całej okolicy, otworzył mnóstwo filii. Ma więc odpowiedni kapitał na takie akcje.

Pomiędzy grupą robotników idącą na prawo a mną idzie nieco oddzielony od nich mężczyzna. Podchodzi do mnie. To tłumacz (we śnie odbieram go jak tłumacza z języka rosyjskiego). To również obcy, ale świetnie mówiący w moim języku. Czuję jego przyjaźń, emanującą w moją stronę, zanim jeszcze podchodzi bliżej. Pyta mnie, co ja tu robię. Odpowiadam, że poprawiam słupy graniczne, bo przewróciły się ze starości. On pyta, dlaczego nie wezmę sobie do pomocy obcych. Ja odpowiadam, że obcy posprzątają wszystko do czysta, a ja chcę zachować zabytkowy charakter mojego siedliska. Tak aby wyglądało jak w skansenie. On pyta, czy nie boję się tak otwarcie nawiązywać kontakty z obcym na tym odludziu. Mówię, że ja tylko wyglądam na spokojnego i potrafię być agresywny, kiedy trzeba. Ponadto czuję się pewnie, bo za mną stoją potężne osoby. Jednym słowem, mam dobre plecy, mówiąc to, mam na myśli ojca i znajomych. Przez cały czas, kiedy rozmawiałem z obcym tłumaczem, on znajdował się blisko granicy mojej posesji, ale w jakiegoś rodzaju przepuście, śluzie.

 

Wojtek do mnie:

 

Oczywiście dałem intencję podróży z Tobą do przesiedleńców.

Pierwszy sen pamiętam najgorzej. Byliśmy w jakimś sklepie we trzech, ale to był jakby sklep, sam nie wiem, ale było na pewno po jego zamknięciu. Szukaliśmy czegoś, co okazało się sejfem. Gdy go znaleźliśmy, nastąpiło załamanie, bo okazało się, że jest zablokowany szyfrem. Jednak ja odparłem, że wiem, jak go otworzyć. Jeden z nas gdzieś się ulotnił, bo nie chciał marnować czasu na otwieranie, a drugi poszedł stać na czatach. Później zrobiłem przerwę i poszedłem do tego, co był na straży, ale on zdecydował się ulotnić, bo miał problem – rozstał się z kobietą. Zostałem sam, a w drodze do sejfu zatrzymał mnie jakiś ochroniarz i kazał mi się wylegitymować, żeby potwierdzić, że pracuję w tym sklepie. Zacząłem szukać w portfelu jakiegoś zaświadczenia, ale nie potrafiłem znaleźć. Więcej nie pamiętam.

Sen drugi był oczywisty, ale… Poszedłem do szpitala, gdzie miałem odwiedzić mojego kolegę (chyba Ciebie), ale okazało się chyba, że nie jesteś pacjentem, tylko tak jak ja odwiedzasz szpital. To był szpital samych dzieci. Dzieci wyglądały dziwnie, były trochę zdeformowane i nie cudnej urody, ale wciąż to były dzieci. Jedna dziewczynka nie była nawet brzydka, ale była bardzo smutna – płakała nad swym losem. Wygłosiłem do niej płomienną i motywującą mowę na temat jej życia, że nie jest brzydka, że wielu facetów się za nią obejrzy itd. (wszystkiego nie pamiętam). W jednym momencie poczułem jednak, jakby dziwny smród wydobywał się z jej ust. Okazało się, że to dlatego, że ona pali (papierosy?). Wszystkie dzieci w ogóle tam paliły. To powodowało, że śmierdziały i wyglądały jeszcze gorzej. Tak czy siak, chcieliśmy im pomóc.

Trzeci