Koszyk kwiatów. Das Blumenkörbchen - Christoph von Schmid - ebook

Koszyk kwiatów. Das Blumenkörbchen ebook

Christoph von Schmid

4,0

Opis

Koszyk kwiatów: powieść dla młodzieży. Historia bardzo smutna, o niesłusznym oskarżeniu młodej, pięknej, bardzo uczciwej dziewczyny o kradzież pierścionka w pałacu hrabiego. Na skutek tego dziewczyna trafiła do więzienia. Życie całej rodziny legło w gruzach... Co prawda po dłuższym czasie prawda wyszła na jaw i bohaterkę powieści przeproszono za niesłuszne oskarżenie i skazanie, ale zmarnowanych lat nikt jej przecież nie zwrócił. Ostatecznie jednak opowieść dobrze się kończy, bo na skrzywdzona dziewczyna poślubia swojego ukochanego, a ślub nastąpił z taką okazałością, jakiej w Eichburgu jeszcze nie widziano. Cała familia hrabiów stanęła o naznaczonej godzinie ślubu w kościele, który już napełniony ludem z całego hrabstwa zebranym, bo to było coś szczególnego, że uboga dziewczyna, która niegdyś więzieniem i wygnaniem niewinnie skaraną była, obecnie uczczoną według zasług została.

Johann Christoph Friedrich von Schmid (1768-1854) war ein römisch-katholischer Priester und Schriftsteller, auch von Kirchenliedern, der als der erfolgreichste Jugendbuchautor seiner Zeit gilt. Zu seinen auch heute noch bekannten Werken gehört – neben anderen Kirchenliedern – das in aller Welt bekannte Weihnachtslied „Ihr Kinderlein, kommet“. Grundlegend für sein späteres Werk wurde seine Naturverbundenheit und seine tiefe Religiosität, deren Wurzeln bereits in seinem Elternhaus liegen. (http://de.wikipedia.org/wiki/Christoph_von_Schmid)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 293

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ks. Christoph von Schmid

Koszyk kwiatów Das Blumenkörbchen

TEKST - TEXT: POLSKI / DEUTSCH

na język polski przełożył Ks. Mateusz Osmański

Armoryka

Sandomierz

Projekt okładki: Juliusz Susak 

Copyright © 2014 by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKA

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

tel +48 15 833 21 41

e-mail:[email protected]

http://www.armoryka.pl/

Koszyk kwiatów

Rozdział pierwszy. Ojciec Jakub i jego córka Marianna

W miasteczku Eichburg żył przed więcej jak sto laty rozumny i poczciwy mąż nazwiska Jakub Rode. Jako ubogi chłopczyna przyszedł do Eichburga, ażeby w ogrodzie hrabiego wyuczyć się sztuki ogrodniczej. Jego piękne przymioty duszy, jego dobre serce, zręczność z którą wszystko wykonywał i powabność postaci ciała i twarzy zjednały mu przychylność państwa. – Polecano mu niejedno zatrudnienie w pałacu, które zręcznie i sumiennie wykonał, a gdy hrabia, wówczas jeszcze młody człowiek, wybrał się w podróż na zwidzenie rozmaitych krajów, obrał Jakuba jako towarzysza podróży. – Nie była ta podróż bez chwalebnego wpływu na Jakuba, bo ubogacił swój umysł, zapatrując się ciekawie na rozliczne przedmioty, rozmaitymi wiadomościami, wykształcił swój sposób wysłowienia i wzięcia się, a co jeszcze więcej znaczy zachował swe piękne serce od wszelkiego złego wpływu. Hrabia postanowił z czasem wynagrodzić jego wierne usługi i zaopatrzyć go dostarczającym utrzymaniem. Jakub mógłby był dostąpić urzędu rządcy domu hrabiowskiego w stolicy; ale że milsze mu było życie wiejskie, a właśnie naówczas w Eichburgu zwrócono hrabi małą osadę z ogrodem dotąd wydzierżawianą, przeto na prośbę przekazał mu hrabia takową i to do żywocie, bezpłatnie, z wyznaczeniem deputatu w zbożu i drzewie, co wystarczyć mogło do uczciwego utrzymania. Tak uposażony łaskawością hrabi, pojął Jakub małżonkę z tejże wsi i swobodnie żył zbiorem swej osady, która prócz pięknego domku miała znaczny ogród, którego jedna połowa zasadzona była drzewem owocowym wybornych gatunków, a druga użyta była na warzywo. 

Po kilkunastoletnim szczęśliwym pożyciu z zacną swą małżonką, stracił ją Jakub przez nieubłaganą śmierć, a jego smutek stąd wynikły był bardzo dokuczający; widocznie chylił się ku ziemi i głowa jego siwiała. Jedyną jego pociechą była, pozostała z wielu zmarłych dzieci, córka imieniem Marianna, w czasie jak umierała matka, tylko pięć lat stara. Wierny obraz swej poczciwej matki, a z wzrostem i duch jej stawał się ozdobniejszy nadobnymi przymioty: niewinność, skromność, uprzejmość, dodawały jej piękności, ozdób. Z twarzy jej wyglądało coś tak ujmującego, jak gdyby Anioł boży mieszkał w jej ciele. Zaledwo doszła piętnastego roku swego życia, a już prowadziła małe ojczyste gospodarstwo z zupełnym zadowoleniem ojca. W izbie nie spostrzegłbyś pyłku, w kuchni wszystko błyszczało jak nowe, a cały dom był wzorem porządku i ochędóstwa. Przecież umiała tak czas swój oszczędnie rozporządzić, że go zbyło do pomocy ojcu zatrudnionemu w ogrodzie, – a te godziny były najmilszymi jej życia, bo je słodził rozumny ojciec, powabnymi i na obyczajność wpływającymi powieściami i w ten sposób pracę czynił dwojako korzystną i przyjemną. 

Marianna, która właśnie wzrosła między ziołami i kwiatami, której przeto światem był ogród, mocno kochała kwiaty; a ojciec dla jej zadowolenia sprowadzał co rok nasiona, cebulki i korzenie rozmaitych, a coraz nowszych kwiatów, pozwalając nimi osadzać brzegi zagonów; w ten sposób miała Marianna w wolnych od domowego zarządu godzinach przyjemną zabawę. Hodowała z pilnością delikatne roślinki, przypatrywała się pączkom zgadując, jaki wydadzą kwiatek, a gdy się ten rozwinął, czuła niezmierną radość. – 

„Jest to niewinna i czysta radość!” mawiał ojciec przypatrując się z uśmiechem córce. „Inni wydają znaczne pieniądze na złoto i jedwabie dla swych córek, a przecież im nie czynią tyle uciechy, co ja mojej za kilka groszy.” – I w rzeczy samej kwitła co miesiąc, co tydzień nowa dla Marianny pociecha, że mogła mówić: „jak raj miłym jest nasz ogródek!” bo i przechodzący około niego nie mogli się dosyć napatrzyć, a dzieci wiejskie zamilknąwszy przypatrując się szparami parkanu, z radością odbierały od Marianny kwieciste podarunki. – 

Rozumny ojciec usiłował radości Marianny z powodu kwiatów dać wznioślejsze znaczenie; uczył ją bowiem w piękności kwiatów, ich rozmaitych kształtach, ich rozmiarach, farbach, zapachu widzieć i podziwiać mądrość dobroć i wszechmoc Boga. Zwykł on był pierwsze godziny dnia poświęcać modlitwie, a przeto raniej wstawać niż tego jego prace wymagały; był bowiem tego przekonania, że życie ludzkie dużo traci na swojej cenie, skoro człowiek nie ujmie mu co dzień kilka godzin, lub przynajmniej półgodzinki, aby je Stwórcy swemu poświęcić i w nich zatrudnić się swym przeznaczeniem dla Nieba. W porankach wiosennych i letnich, zabierał Mariannę do swego ogródka, gdzie przy ślicznym śpiewie ptasząt, rosą skropionych ziołach, i nadobnie rannym promieniem słońca oświeconej i orzeźwionej okolicy, mawiał z nią o Bogu, który tak przyjemnie oświecać świat słońcu każe, rosą i dżdżem pokrzepia roślinki, ptastwo żywi i kwiaty tak nadobnie stroi. Tu uczył ją poznawać Wszechmocnego, jako dobrego ojca ludzi, który nierównie przychylniejszym i dobrotliwszym jak w swych stworzeniach, pokazał się w daniu nam Syna swego, dla zbawienia człowieka. Tu uczył ją modlić się, gdy z nią razem podług uczucia swego modlił się do Boga. – Te godziny ranne przyłożyły się niezmiernie do wykształcenia serca Marianny; bo prosta, nieprzesadna pobożność zajęła trwałe miejsce w jej sercu. 

W kwiatach, a właśnie tych, które ona lubiła, wskazywał jej godła cnót, które panny zdobić powinny. Gdy radosna przyniosła mu w początku marca pierwszy fiołek; mówił jej ojciec: „fiołek, moja Marysiu, niech cię uczy: pokory, skromności i dobroczynności w ukryciu bez przechwałek, jak to Pan Jezus kazał, żeby nie wiedziała lewa, co czyni prawa ręka. Fiołek przybrany w barwę skromności, kwitnie ukryty w listkach, a napełnia powietrze wyborną wonią. Bądź i ty Marysiu takim fiołkiem, co gardzi krzyczącymi farbami i działa dobrze w ukryciu, aż okwitnie. 

Gdy róże i lilie rozkwitły, zdobiąc ogródek i napełniając przyjemną wonią powietrze, mówił ojciec do radosnej tym Marianny: „Lilia, moja córko, niech ci będzie obrazem niewinności! Widzisz ją jaka czysta i niczym niepokalana. Najpiękniejszy atłas jeszcze nie jest tak śliczny jak ona. Szczęśliwa panna, której serce tak czyste, dalekie od brudnych myśli! Ale najczystsza ze wszystkich farb, najtrudniej się w swej świetności utrzymuje; łatwo skazić listek lilii, szorstkie dotknięcie już pozostawi plamę; tak to jedno brudne słowo, jedna myśl skazi niewinność! – Róża niech ci będzie godłem wstydliwości. Piękniejszą farbą jak róży jest rumieniec wstydliwości panieńskiej; a szczęśliwa ta panna, która na każdy zawoalowany żarcik rumienić się umie, i przyjmie ten rumieniec jak przestrogę zapowiadającą niebezpieczeństwo. – Oblicze, co się zwykło rumienić, bywa trwale czerstwe i nadobne; gdy to, co nie umie rumienić się, straciło wstyd i wszystką krasę panieństwa – poblednie, zżółknie niebawem i przed czasem zgnije w grobie.” Zerwał lilię i różę, złączył w bukiet, a oddając go Mariannie odrzekł: „lilie i róże, te rodzinne kwiatki, są z sobą spowinowacone i stoją w bukietach i wieńcach bardzo harmonicznie; tak niewinność i wstydliwość są bliźniętami i rozłączyć ich nie można. Tak jest, w pielgrzymce życia obecnego oddał Bóg niewinności wstydliwość za towarzyszkę, aby tamtą strzegła i chroniła. – Bądź wstydliwą, moja córko, będziesz niezawodnie niewinną. Niech będzie serce twoje czyste jak lilia, a lica twoje utrzymają kolor róży. 

Najpiękniejszą ozdobą ogródka była jabłoń, nie większa jak dobry krzak róży; stała na jednym z zagonów. Sadził ją ojciec w dzień urodzin Marianny, na wiosnę okryła się najpiękniejszym kwiatem, tak że się zdawało, jakoby to był jeden tylko tak wielki kwiat, Marianna stąd wynikłej radości ukryć nie mogła. W parę dni potem nocny mróz zwarzył ten piękny kwiat tak, że całe drzewo przedstawiało smutną postać zniszczenia. Marianna nie mogła powściągnąć swoich łez na ten smutny widok; a ojciec tak jej te okoliczności zastosował: „tak to, moja kochana, potrafi namiętność zniszczyć róż niewinności. Gdyby i tobie podobnie temu drzewku przydarzyć się miało, gdyby, mówię, te piękne nadzieje, które mnie ty postępowaniem twoim rokujesz, nie tak jak tu na rok, ale niepowetowanie zniknąć miały; – o natenczas daleko boleśniejsze wylewałbym nad tobą łzy, jak ty wylewasz obecnie! Znikłyby natenczas dla mnie godziny pociechy, a ciało moje, którego twarz nosiłaby znaki obficie w życiu wylewanych łez, poniesiono by do grobu.” – W istocie, samo wspomnienie możebności zrosiło lica jego, – na Mariannie wywarła ta okoliczność głębokie wrażenie! – 

Pod okiem tak mądrego i miłością pałającego ojca rosła Marianna jak kwitnąca róża, niewinna jak lilia, skromna jak fiołek, a obiecująca wiele, jak drzewko obficie kwitnące. 

Z zadowalającym uśmiechem popatrywał się Jakub na swój ogródek, co mu się za prace jego tak pięknie wywdzięczał; ale nieskończenie większą miał stąd radość, że w córce usiłowania jego tak śliczne wydawały owoce. 

Rozdział drugi. Marianna w pałacu hrabiego

Pewnego pięknego poranku w maju poszła Marianna do bliskiego lasu, aby uzbierać prątków laskowych i wierzbowych do koszyków, które jej ojciec w wolnych od innych zatrudnień godzinach zwykł był wyrabiać; przy tej sposobności znalazła konwalię i uzbierała tego tak przyjemny zapach wydającego kwiatu, z którego zrobiła dwa bukiety, jeden dla ojca, drugi dla siebie. Gdy wracała do domu ścieżką kwiatem ozdobioną przez łąkę, spotkała hrabinę Eichburg i jej córkę Emilię, które pospolicie mieszkały w stolicy, a tu przyjechały przed parą dniami, dla użycia świeżego powietrza. 

Skoro je Marianna zbliżające się spostrzegła, zeszła ze ścieżki, aby im wolne zostawić przejście, i stała z uszanowaniem. 

Przechodząc i widząc kwiatki, rzekła hrabianka: „tak to wczesną konwalię znalazłaś?” – 

Z tej radość tłumaczącej odezwy, wniosła słusznie Marianna, że hrabianka lubi konwalię; a przeto grzecznie ofiarowała oba pęczki, jeden matce, a drugi córce. – Za co odwdzięczając się hrabina, dobyła sakiewek i chciała pieniędzmi wynagrodzić grzeczną ofiarę. 

Wszakże domyślając się tego Marianna odrzekła: „Ach Jaśnie Pani! – ja nie dla nagrody ofiarowałam bukiet; dla mnie dosyć już wielkie zadowolenie, że panie tę małą ofiarę wdzięcznie przyjmują z rąk biednej dziewczyny; a cóż dopiero za radość, że tą drobnostką mogę okazać moją wdzięczność za tyle już doznanych łask i dobrodziejstw!” – 

Hrabina uśmiechnęła się wdzięcznie na ten piękny zwrot Marianny i żądała, aby częściej Emilii przynosiła do dworu tak piękne kwiaty; co ona każdego wykonała poranku, dopokąd konwalię znaleźć można było, a tak co dzień znajdowała się na dworze. Emilia podobała sobie w towarzystwie Marianny; jej zdrowy rozsądek, jej skromność, jej umysł wesoły, jej nie wykwintne, ale grzeczne postępowanie, to wszystko wiązało hrabiankę; – a choć już wszystka konwalia znikła, to Marianna na żądanie Emilii musiała bywać na dworze i jej towarzyszyć. Co więcej, można było oczywiście wnosić, że życzy sobie mieć Mariannę zawsze przy sobie, i wziąć ją na usługi. 

Zbliżała się rocznica urodzin Emilii, a Marianna przemyślała, jakie by dać solenizantce wiązanie. Bukiet już jej kilka razy ofiarowała, taki więc zdawał się jej być czymś spowszedniałym, przeto trzeba było coś rzadszego ofiarować. Zeszłej zimy zrobił był ojciec kilka pięknych koszyków dla dam, i jeden z nich najpiękniejszy podarował Mariannie, ten postanowiła napełnić wyborem kwiatów i w dzień urodzin ofiarować Emilii. Ojciec nie tylko zezwolił na to, ale co więcej ozdobił koszyczek sztucznym wyrobem herbu hrabiów. – 

Z rana w dzień urodzin Emilii nazrywała Marianna najpiękniejszych róż, różnobarwnych lewkonii, laku, goździków i rozmaitych innych kwiatów i tak wszystko to gustownie ułożywszy w koszyczku, ten, a osobliwie imię Emilii obwiodła wybornym wianuszkiem z niezapominajek. W istocie, cały ten koszyczek i wyborem kwiatów, i doborem ich farb jak najprzyjemniej głaskał oko, nawet poważny jej ojciec znalazł w tym wielkie zadowolenie, że z uśmiechem odrzekł „wstrzymajże się cokolwiek z odniesieniem tego koszyczka, aż mu się do syta przypatrzę!” 

Marianna poniosła ten koszyk do dworu i z wynurzeniem prostym swych najszczerszych życzeń oddała Emilii. – Ta siedziała właśnie przy gotowalni, garderobiana stała za nią zajęta trefieniem włosów swej pani. Emilii ofiarowany koszyczek z prostym a szczerym powinszowaniem tak dalece się spodobał, że nie znalazła dosyć życzeniu swemu odpowiednich wyrazów na oświadczenie swej wdzięczności. „Dobre dziewczę!” rzekła, „tyś cały swój ogródek ogołociła z najpiękniejszych ozdób, aby się mnie przysłużyć! – A twój ojciec tak ślicznie zrobił ten koszyczek, że nic piękniejszego w tym rodzaju nie widziałam! – O pójdźże ze mną do mej matki, niech widzi tę tak mi miłą ofiarę!” – Powstała, wzięła Mariannę za rękę i poprowadziła na pokoje matki na piętrze dworu będące. 

„O przypatrzże się, matko! zawołała radośnie hrabianka wchodząc na pokoje, jak nieporównanie piękną przyniosła mi dziś Marianna ofiarę! – Piękniejszego koszyczka doprawdy nie widziałam! – A kwiatki jak to wyborne, jak kolory gustownie dobrane!” – 

„W istocie! – odrzekła hrabina, wszystko tak ślicznie, że żaden malarz nie zdobyłby się na tak wdzięczny obraz. Czyni to wielki honor tak wdzięcznemu sercu Marianny, jak jej wybornemu smakowi! – Poczekaj, moja miła, cokolwiek!” – 

To wyrzekłszy, wyszła z córką do przyległego pokoju, gdzie do Emilii tak mówiła: „bez wynagrodzenia nie można tego dobrego dziewczęcia puścić; cóż jej ofiarować myślisz?” 

Po małym namyśle odrzekła hrabianka: „mnie się zdaje, żeby sukienka była dla niej najstosowniejsza, zwłaszcza jeżelibyś matka pozwoliła dać jej sukienkę ową w białe i czerwone kwiatki na tle ciemnozielonym. Jest ona jeszcze dobra, jak nowa; parę razy tylko jej użyłam; ale już po części z niej wyrosłam; Marianna potrafi ją sobie przerobić, i będzie dla niej odświętną. Jeżeli przeto matka pozwolisz.” – 

„Bardzo chętnie! – Gdy się ludziom coś ofiaruje, trzeba na to uważać, iżby z ofiary mieli istotną korzyść. Sukienka ta będzie jej do twarzy.” 

Wyszedłszy z Emilią do stancji, w której pozostała Marianna, rzekła hrabina: „idźcie, moje dzieci, miejcie pieczę, aby te kwiatki do obiadu nie zwiędły, bo chcę je wraz z koszykiem mieć ozdobą stołu, przy którym dziś gości mieć będziemy. – Tobie, Emilio, pozostawiam odwdzięczenie się Mariannie za jej przysługę.” 

Emilia pobiegła z Marianną do swego pokoju i rozkazała garderobianej przynieść wiadomą sukienkę. – Jutka, tak się zwała garderobiana, stanęła i rzekła: „przecież pani dziś tej sukni nie obleczesz?” 

„Pewnie że nie! – Ale ją Mariannie podaruję.” 

„Te suknię? – Czy wie o tym Jaśnie Pani?” 

„Cóż ciebie to obchodzi? – Spełnij rozkaz, a ja biorę na siebie odpowiedzialność.” 

Jutka odwróciła się nagle, ażeby zakryć swe zmartwienie, i wyszła. Oblicze jej pałało złością; z gniewem porywała ubiory ze skrzyni i szemrała: „godziłoby się, żebym wszystkie dziś podarła w drobne sztuczki. Ta przebrzydła ogrodowianka! – Połowy przychylności mego państwa już mię pozbawiła, a teraz mi jeszcze tak piękną sukienkę kradnie, boć zużywane mnie należą. – Oczy bym mogła wydrapać tej obrzydłej kwiaciarce!” – Z tym wszystkim stłumiła jak mogła swą złość; wróciwszy oddała pani swej żądaną suknię. 

Hrabianka, odebrawszy sukienkę, rzekła do Marianny: „lubo odebrałam dziś droższe jak twój upominki, ale żaden z tych nie był mi tak przyjemnym jak twój koszyk. Kwiatki tej sukienki nie są wprawdzie tak piękne jak twoje, przecież sądzę, że dla mej miłości nie pogardzisz nimi. Noś tę sukienkę na moją pamiątkę, i pozdrów ode mnie twojego ojca.” Marianna dziękując pocałowała hrabiankę w rękę, i odebrawszy podarunek odeszła. 

Jutka, pełna zazdrości i zemsty, które ile możności w sobie tuliła, poczęła przerwane trefienie włosów wykonywać. Tłumienie burzliwych namiętności niemało ją zatrudniało, że nie mogła się obejść, iż tu i owdzie drasnęła panię. 

Z tego powodu odezwała się hrabianka: „Czy się ty gniewasz, Jutka?” 

„A to by też było bardzo głupie ode mnie, żebym się miała o to gniewać, że Pani jesteś dobra!” 

„Bardzo rozumnie mówisz, życzę, abyś też tak rozumnie i myślała!” – Tymczasem Marianna biegła radosna z sukienką do domu. Ojciec, zobaczywszy sukienkę, nie dzielił z córką radości, pokręcił głową i powiedział: „wolałbym, żebyś nie była poniosła koszyka do dworu! – Podarunek ten jako od naszego państwa pochodzący jest mi wprawdzie miły; ale może zrodzić zazdrość, a co by gorzej było, ciebie nauczyć próżności. Bądźże ostrożną, moja Marychno, żeby przynajmniej na ciebie złego upływu nie wywarła. Wiedz, że skromność i obyczajność daleko więcej zdobi dziewczynę, jak najpiękniejszy i najwyborniejszy ubiór!” 

Rozdział trzeci. Skradziony pierścionek

Zaledwo Marianna przymierzyła sukienkę i zdążyła tę złożyć i schować do skrzyni, wchodzi do izby hrabianka blada, drżąca i rzecze: „Przebóg, Marianno, cóżeś ty zrobiła! – Zginął pierścień matki z diamentem z izby, w której prócz ciebie nikt obcy nie był. – Zwróć go, to się ta rzecz da jeszcze zatrzeć, inaczej gdy się zguba rozgłosi, narobisz sobie i nam wielkich nieprzyjemności.” 

Przelękła Marianna odrzekła: „mój Boże! ja o żadnym pierścionku nie wiem! – Anim widziała pierścionka; – ani nawet nie ruszyłam się z miejsca, na którym stanęłam, gdyście wyszły do przyległego pokoju.” 

„Marianno! mówiła dalej hrabianka, na twoją własną pomyślność zaklinam cię, oddaj pierścionek! – Ty nie wiesz jak drogi jest taki pierścień, oto jest wart około tysiąca talarów. – Wiem, iżbyś go nie była wzięła, gdybyś jego cenę znała; sądziłaś pewnie że to taka nikczemna bagatelka. – Zwróć go, a darujemy ci dziecinną lekkomyślność!” – 

Marianna zalała się łzami i odrzekła: „Za prawdę mówię, iż nie wiem o żadnym pierścionku. Nigdy w życiu nie pozwoliłam sobie cudzej rzeczy ruszyć, a miała bym tak wielką rzecz skraść? – O zanadto głęboko wpoił mi mój ojciec szacunek dla cudzej własności, żeby dać się złudzić chciwości!” 

W tym wszedł ojciec do izby, bo pracując w sadzie, widział hrabiankę spiesznie do chaty biegnącą; a wyrozumiawszy, o co rzecz idzie, zawołał żalem trapiony: „Mój Boże! – Dziecko! taki pierścień skraść, jest to zasłużyć na śmierć! A to jeszcze najmniejsza; wspomnij no na przykazanie Boże, mówiące: „nie kradnij!” Za taki występek stajemy się odpowiedzialnymi nie tylko ludziom, ale i Bogu, daleko wyższemu Panu, Sędzi, przed którego wiadomością nic się utaić nie może, bo jest świadkiem czynów i nawet myśli naszych; – przed którym nie popłaca żadna czcza wymówka, ani kłamstwo! – Jeżeliś o tym bożym przykazaniu zapomniała, jeżeliś nie wspomniała na moje napomnienia, a zaślepiona blaskiem złota i drogiego kamienia, pozwoliłaś chciwości wziąć górę nad sobą i zgrzeszyłaś; to przynajmniej nie trwaj w grzechu, nie przecz, przyznaj się i oddaj pierścień!” 

„Ach ojcze! wierz mi, że pierścienia nawet nie widziałam! – Gdybym taki pierścień na ulicy znalazła, doprawdy nie miałabym żadnej spokojności, dopokąd bym go nie złożyła w ręce właściciela; a miała bym takowy ukraść?” 

„Córko! oto hrabianka Emilia, która jak Anioł stróż przyszła tu, aby cię oswobodzić z nieszczęścia i odwrócić od ciebie hańbę i karę, – która cię dopiero co tak hojnie obdarzyła, nie zasługuje na to, żebyś ją okłamywała i na twoje własne nieszczęście oszukiwała! – Masz pierścień; to się przyznaj: a hrabianka przez swoje pośrednictwo u rodziców ocali cię od haniebnych skutków kradzieży! – Marianna! bądź rzetelną; nie kłam!” 

„Ojcze! wszakże ci to wiadoma, iż w życiu moim nic takiego, co by najmniej warte było, nie skradłam! – Wszakże nawet jednego jabłuszka z cudzego drzewa, garstki trawy z cudzej roli, a cóż dopiero miałabym tak wielki skraść klejnot? – Wierzże mi ojcze! Wszakże w życiu moim okłamać cię nie odważyłam się!” 

„Marianno! spojrzyj na moją zsiwiałą głowę! – Nie przyczyniaj się do tego, iżbym zgryzotą znękany życie moje nędznie kończył! – Oszczędź mi żalu i zgryzoty! – Wyznaj wobec Boga, który złodzieja karać będzie, czy masz pierścień? – Na miłość duszy twej i jej zbawienia zaklinam cię, powiedz prawdę!” – 

Marianna wzniosła oczy ku niebu, złożyła ręce i rzekła: „Bóg wie że nie mam pierścienia! – Jak chcę być zbawioną, tak pewno nie wzięłam pierścienia!” 

„Po takich słowach wierzę ci! – Wierzę żebyś wobec Bogi, u przytomności hrabianki, starego ojca twego nie okłamała. Że jesteś niewinną, jak się przekonywam, więc ta okoliczność zaspokaja mnie; zaspokój się i ty, a nie obawiaj się niczego. Jedno tylko i to istotne złe jest na świecie, a tym jest grzech. Więzienie, haniebna śmierć, są niczym względem tamtego. Niech więc przyjdzie na nas, co chce, niech nas wszyscy opuszczą, niech przeciw nam wszyscy powstaną, przecież przy czystości sumienia Bóg nas nie opuści, i będzie niewinnych przyjacielem. Jego potężna opieka wykryje z czasem naszą niewinność, prędzej czy później, tu albo na sądzie bożym!” – 

Hrabianka, tuląc swe rozczulenie, odezwała się: „moi mili ludzie, gdy was tak mówiących słyszę, muszę w prawdzie wierzyć, że pierścionka nie macie; wszakże wziąwszy z drugiej strony na uwagę okoliczności towarzyszące zgubie, nie inaczej się zdaje, jak że go mieć musicie! – Matka moja przypomina sobie z pewnością, że przed przyjściem moim z Marianną do jej pokoju pierścień leżał na stoliku, wie nawet dokładnie oznaczyć miejsce, na którym go w ten moment widziała. Żywa dusza prócz nas nie była w tym pokoju; Marianna sobie przypomni, że przy tym stoliczku nie byłam nawet. Gdyśmy z matką poszły do drugiego pokoju, sama Marianna została tam, gdzie leżał pierścień, przed naszym przyjściem i potem aż do spostrzeżenia zguby, nikt tam nie był. Skorośmy się oddaliły, zamknęła matka na zamek drzwi pierwszego, a udała się do drugiego pokoju, aby się tam ubrać. Gdy ubrawszy się wróciła, i chciała wsadzić sygnet na palec; już go nie znalazła. Przerzuciła wszystko w pokoju, – nie pozwoliła nikomu, nawet mnie, wejść do niego, aż przetrząsnęła wszystko szukając; to przecież było bezskutecznie. – Powiedzcież teraz sami, któż ten pierścień mógł wziąć?” – 

„Ja tego nie pojmuję! – pojmuję to tylko, że nas Bóg wielce doświadcza! – Wszakże bądź co bądź, – rzekł ojciec z wzniesionymi w niebo oczyma i rękoma, – Boże! oto tu jestem, rób ze mną, co święta wola Twoja rozporządzi! Nie usuwaj mi tylko Twej łaski, a na tym dosyć mi będzie!” – 

„Wierzcie mi, rzekła hrabianka, ja wracam z ciężkim sercem do domu! Smutna to mnie rocznica urodzin! – Już widzę jak okropna stąd powstanie historia! – Jeszcze matka, chroniąc Mariannę, nikomu o zgubie nie powiedziała; ale na długo nie da się to zataić. Matka ten pierścień musi dziś mieć u stołu; bo ojciec, którego się dziś na obiad ze stolicy spodziewamy, spostrzegłby łatwo, że go nie ma, ile że jej go w dzień moich urodzin ofiarował i ona go odtąd w każdą nosi rocznicę, oczekuje więc, że jej go niezawodnie przyniosę. – Bądźcie zdrowi! rada bym powiedziała, że jesteście niewinni, ale któż mi uwierzy?” 

Wyszła Emilia, ucierając zapłakane oczy; ojciec wraz z córką zanadto odurzeni byli smutkiem, żeby ją odprowadzić. – Ojciec siadł na ławce, wsparłszy głowę na ręku, patrzał zamyślony w ziemię, łzy toczyły się po licach jego. Marianna uklękła przed nim, spojrzała mu w oczy i rzekła: „Ojcze kochany! wierz mi, że w tym zdarzeniu na włos nie zawiniłam.” 

Jakub podniósł ją, popatrzył się w jej niebieskie oczy i odrzekł: „tak Marianno, ty jesteś niewinna! – bo tak śmiało i poufnie winowajca nie spojrzy!” – 

„O ojcze! Jakiż to koniec weźmie nasze utrapienie! Jaki nas los czeka! O gdyby ta smutna przyszłość mię samą dotknęła, zniosłabym ją cierpliwie; ale że ty dla mnie masz cierpieć, to mi jest najokropniejsza!” 

„Ufaj Bogu i nie rozpaczaj. – Bez jego woli włosek nam z głowy nie spadnie. – Wszystko, co nas czeka, jest z dopuszczenia bożego – i na dobro nasze, bo od ojca naszego pochodzi, i cóż możesz chcieć więcej na naszą pociechę? – Niech cię przyszłość nie trwoży; stój zawsze przy prawdzie. Czy ci grozić będą, czy łudzić cię obietnicami, nie zbaczaj na włos od prawdy, nie obrażaj sumienia. Czyste sumienie jest najlepszą pociechą nawet we więzieniu. Pewnie nas zechcą rozłączyć; ojciec twój, Marianno, nie będzie ci mógł nieść pociechy, szukajże więc takowej u Ojca Niebieskiego, który zawsze jest bliski ciebie; tego potężnego obrońcy nie zdołają ci zabrać.” 

Wtem z trzaskiem roztworzono drzwi, a na progu pokazał się urzędnik sprawiedliwości, jego pisarz i kilka sług sądowych. Marianna przelękniona, krzyknęła i rzuciła się w objęcia ojca. – 

„Rozłączcie ich!” zawołał sędzia, a oczy jego iskrzyły się gniewem. – „Córkę okujcie w kajdany i zaprowadźcie do więzienia; a ojca osadźcie takoż pod strażą. – Dom i ogród weźcie tymczasem w dozór, żeby tu nikt nie wszedł, aż wszystko z pisarzem przejrzymy.” 

Rozkaz ten słudzy natychmiast wykonali: Mariannę porwali z objęcia ojcowskiego i okuli w kajdany; zemdlała, i w takim stanie wynieśli ją z domu. Gdy ojca i córkę wyprowadzono na ulicę, przyjęła ich wielka liczba zgromadzonego ludu, bo historia o pierścieniu wnet rozeszła się po całej wsi i zwabiła dużo ciekawych. Jak zwykle różni różnie sądzili, byli tacy, co im się nie mogło pomieścić w głowie, jakby Marianna i Jakub, ta para poczciwych ludzi, mogli być tak wielkimi winowajcami; – Inni litowali się nad ich nieszczęściem, sąd Bogu zostawiając; – a najwięcej było takich, którzy łatwo uwierzyli, że są zbrodniami. Byli to ludzie albo lekkomyślni, co chcieliby wszystkich prócz siebie widzieć złymi, albo zazdrośni, co im ciężko było widzieć szczęśliwszych od siebie. „Teraz widzieć, mówili ci ostatni, skąd im tak przyrastało wszystkiego! – W taki sposób pojmujemy, że jest łatwo wzbogacić się, kiedy się sięga po to, czego się nie położyło;” i tak podobnie sądzili przed czasem. Przed czasem? A prawda, bo dopiero, gdy Bóg swój sąd ogłosi, pokaże się prawda; wprzód może się człek dużo omylić, osobliwie gdy namiętność jaka i brak miłości bliźniego wmiesza się do naszego sądu. 

Wszakże nie wszyscy eichburszczanie byli tak nielitościwymi; wielu było z rzeczywistym politowaniem w dotyczeniu Jakuba i Marianny, a wielu mówiło sobie: „Mój Boże jak też to człowiek jest ułomnym! I najpoczciwszy nie jest wolny od upadku! Któż by był źle myślał o tych poczciwych ludziach. – Któż wie? Może to też i nie jest tak źle, jak powiadają; niechże Bóg wykryje ich niewinność! – albo doda im łaski nawrócenia, jeżeli w samej rzeczy upadli! – a nas niech broni i zachowa od podobnego upadku!” Stało tam i wiele małych dziatek, które rzewnie płakały i mówiły sobie: „jeżeli ich uwiężą, jakże nam będzie mógł dać Jakub owocu, a Marychna kwiatów?” – Niewinne samoluby! – Nie umieli źle sądzić o ludziach, bo sami wolni byli od występków; – kto im dobrze czynił, tego kochali. 

Rozdział czwarty. Marianna w więzieniu

Wniesiono Mariannę omdlałą do więzienia; gdy się ocuciła, poczęła rzewnie płakać, załamywać ręce, wyrzekać i modlić się, aż tym wszystkim zmęczona i osłabiona padła na posłanie ze słomy i zasnęła. Ocknęła się głęboko w nocy: w ciemności nie mogła pojąć, gdzie jest; zajście z owym pierścieniem, które jej przyszło na myśl, sądziła być snem, i zdawało się jej, że leży na swym łożu. Już poczęła się cieszyć, że znikł ten dręczący sen, gdy uczuła kajdany na ręku i nogach; przeląkłszy się, powstała z posłania, a klęknąwszy i wzniósłszy ręce swe tak się modliła: „Cóż tu innego czynić mogę, jak te niewinne, kajdanami obciążone ręce, wznieść do ciebie Boże! – Spojrzyj na mię łaskawie, wspomnij, że niewinną źle i fałszywie osądzili ludzie! Jesteś opieką i wybawicielem niewinnych, wybaw i mię z tej niedoli! – Zmiłuj się nade mną! Zmiłuj się i nad moim niewinnie cierpiącym ojcem! – Wlej pociechę w serce jego, ujmij jemu boleści, choćbyś mnie jego cząstkę nałożył!” 

Na wspomnienie o ojcu potok łez skropił jej twarz: boleść i litość przytłumiły jej głos, długi czas słychać było łkanie i kwilenie. – Zajaśniał dotąd czarną okryty chmurą księżyc, zajrzał małym okienkiem do więzienia przez żelazną kratę, którą odznaczył na posadzce; przy świetle jego widziała Marianna cztery brudne i wilgotne ściany więzienia, – tę garść zbutwiałej słomy, na której spoczywała, – dzban z wodą i kawał czarnego chleba dane jej na posiłek; tak rozpoznawszy swoje nieszczęśliwe położenie, odnowiła się zgryzota i żal; lecz że widziała, iż smutkiem tylko pogarsza swoje położenie, przeto usiłowała rozerwać swe smętne myśli, i poczęła rozmawiać z księżycem jakby z przyjacielem, mówiła więc: „Ty dawny mój przyjacielu, odwiedzasz mię i chcesz wiedzieć, jak mi się powodzi? – O! dawniej, gdyś zaglądał do mojej komórki przez liściem pokryte okienko, świeciłeś przecież wesoło, dziś przez te kraty, posępne jest twoje światło, czy ty się smucisz nad moim obecnym położeniem? – Nigdy nie myślałam widzieć cię w tak bolesnej dobie! – Cóż tam robi mój biedny ojciec! – pewnie ucieka sen z oczu jego i narzeka nad dolę swoją. Ach! gdybym ja go też choć na moment widzieć mogła! – Pewnie ty, księżycu, także zaglądasz do jego więzienia! O, gdybyś ty mógł mówić i powiedzieć mu, jak córka ubolewa nad jego nieszczęściem.” 

„Ale jakże niedorzecznie mówię w moim smutku! – Daruj mi, Boże, moje próżne mowy! – Ty, Boże, jesteś wszędzie; widzisz mnie i ojca mego we więzieniu! – Ty rozumiesz myśli nawet człowieka, a przeto wiesz, że tak mnie jak ojca niewinnie posądzają o złodziejstwo! – Twej wszechmocnej pomocy ani mury, ani kraty żelazne przeszkodzić nie mogą! Poślijże nam uciemiężonym ojcowską twą pociechę!” – 

Z podziwieniem wielkim Marii, rozszedł się po więzieniu miły zapach kwiatów; rano gdy ubierała koszyk kwiatkami, związała zbywające w bukiet zatknęła za bawet i te to napełniły wonią więzienie. Doszedłszy tego, wyjęła bukiet i mówiła: „Ach, to i wy, niewinne kwiateczki, dostałyście się do więzienia?! – Wy niewinne i ja niewinna; toteż to jest ulgą w moich cierpieniach, bo gorzej by było jeszcze, gdyby sumienie czyniło zarzut!” 

Przypatrując się bliżej bukietowi i spostrzegłszy w nim pączki róż i kilka niezapominajek, mówiła dalej: „Kiedym was, różyczki, dziś rano zrywała i zbierała błękitne jak czyste niebo niezapominajki, któż by to był śmiał mówić, że wieczorem tegoż samego dnia leżeć będę w więzieniu? – Gdym wiła wieniec dla ozdoby koszyka, któż by sądził był, że pod wieczór opasaną będę tym żelaznym wieńcem? – Tak to wszystko na świecie podlega zmianie! – Tak to nie wie człowiek, jak prędko położenie jego zmienić się może! – jak najniewinniejsza jego czynność spowodować może jego wielkie nieszczęście! – W takiej niestateczności położeń ludzkich najlepiej rozpoczynając dzień polecić się opiece wszechmocnego Boga, – na nim wsparty nie zachwieje się; – On nie dopuści zginąć ufającemu w opiece Jego!” I zanuciła sobie dwie ostatnie zwrotki Psalmu 90. 

 Słuchaj, mówi Pan: że mi ufał szczerze, Czcił imię moje, zachował przymierze, Ja go też także w każdą jego trwogę Nie chcę zapomnieć i owszem wspomogę. Głos jego n mnie nie będzie wzgardzony, Ja z nim w przygodzie: ode mnie obrony Niech będzie pewien, pewien uwielbienia, I lat sędziwych, i mego zbawienia. –Poczęła znowu płakać, a łzy spadały kroplami na kwiatki i błyszczały w świetle księżyca jak rosa. „Ten co o kwiatach pamięta, i posila one rosą, nie zapomni i o mnie! – Tak dobry Boże! spuść kroplę pociechy w smutne serce moje i mojego ojca, jak zasilasz rosą po ojcowsku biedne kwiatki polne!” 

Wspomniawszy o ojcu, pomyślała: „O ty, dobry ojcze! gdy spojrzę na te kwiatki, przychodzą mi na myśl twoje słowa, któreś mi tyle razy powtarzał, zwracając na nie uwagę moją.” 

„Te pączki róż wyrosły spośród kolców; tak z boleści moich, wyrodzą się niezawodnie radości. Kto by usiłował tę z wolna rozwijającą się różę za wcześnie wydobywać z pączka, ten by ją zniszczył. Bóg tylko umie rozwinąć powoli te delikatne listeczki, i nadać im ten śliczny zapach. Tak i z moich cierpień wywinie z czasem swoją nieograniczoną mądrością swoje łaski, a choć to z wolna idzie, trzeba czekać czasu, który On najlepiej wie, – i ufać, bo On nie zawiedzie.” 

„Niezapominajki, – mówią mi: nie zapominaj o Bogu, jak On o tobie nie zapomina! – Są błękitne jak niebo; – niebo ma być pociechą twoją w cierpieniach, bo będzie odpoczynkiem po mężnym wytrwaniu!” 

„Wiczka z listkiem białym i różowym; – pozioma roślinko jakżebyś ty się musiała czołgać w prochu ziemi, gdybyś nie miała podpory, na którą się wspinasz, i tak podnosisz w górę! – I ja bym tak nikczemną była i niszczała w prochu ziemi, gdybyś Ty, Boże, nie stał mi za podporę w mej słabości! – Daj mi, Boże! pamięć na ten stosunek mnie nieszczęśliwej względem Ciebie, potężnego Pana!” 

„Ta gałązka rezedy zapełnia swą przyjemną wonią całe więzienie; i temu nawet udziela swego błogiego zapachu, kto ją zerwał; – stanowię być tobie podobną, nie gniewać się na tych, i tym być dobroczynną, którzy mię wyrwali z mego ogródka i w tym smutnym osadzili więzieniu.” 

„Oto tu jest gałązka barwinku: ten i w zimie nawet zachowuje swoją świeżość, a w ostrej porze roku swą zieloną farbą głosi błogą każdemu nadzieję! – To ziółko uczy mię, że w moich cierpieniach nie powinnam upadać na sercu, lecz unosić się nad to wszystko, co mię tłoczy, nadzieją w Boga. Toć ten, co ziółko to wśród wichrów zimowych, pod mrożącym śniegiem i lodem, w jego świeżości i zieloności utrzymuje, i mnie pokrzepiać zechce w moich cierpieniach.” 

„Oto i