Kościół kobiet - Zuzanna Radzik - ebook + książka

Kościół kobiet ebook

Zuzanna Radzik

4,4

Opis

Kapłaństwo kobiet? Katolickie feministki wypowiadające się o etyce seksualnej i antykoncepcji? Charyzmatyczne kobiety obecne w służbie liturgicznej? Feministyczne czytanie Biblii? Kobiety uprawiające poważną teologię? Walka o równouprawnienie w kościele?

 

TAK! - i nie tylko w teorii, ale i w praktyce, jak pokazuje na konkretnych przykładach z rozmaitych krajów i kręgów kulturowych Zuzanna Radzik.

 

Kościół kobiet to pasjonująca podróż po istniejących na świecie praktykach, które pokazują, że udział kobiet w kościele jest o wiele szerszy i głębszy niż mogłoby się nam, Polkom i Polakom, wydawać.

 

Zuzanna Radzik (1983) - teolożka, studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym "Bobolanum" w Warszawie i Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Zawodowo i naukowo zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim i relacjami polsko-żydowskimi. Katolicki feminizm interesuje ją siłą rzeczy. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym” na którego stronach pisze bloga "Żydzi i czarownice".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 458

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (31 ocen)
16
11
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ponitka

Dobrze spędzony czas

Doczekamy się równości przy ołtarzu.
00

Popularność




WSTĘP

Jestem katolicką teolożką. Nie z zawodu, raczej z wykształcenia. Ale i z powołania. Ostatecznie w teologii nie chodzi przecież o budowanie zawiłych teorii czy pisanie traktatów, tylko o żywą wiarę oraz ułatwianie sobie i innym dostępu do zbawienia. Powtarzano nam, że mamy studiować przy biurku i na klęczniku. Nie jest też tajemnicą, że każdy teolog wychodzi od własnego doświadczenia wiary i Kościoła. Patrzę więc na Kościół, jego tradycję, teksty, wiarę i strukturę jako kobieta. I czuję się z tym wszystkim różnie. Wiem, że nie tylko ja.

Wielu współczesnym kobietom obraz Kościoła zaciemnia się tak, że trudno im dostrzec w nim jakikolwiek sens; drażni je tak bardzo, że nie mogą wytrzymać. Mnie też drażni. Nie trzeba szukać daleko ani przyczyn (tu wystarczy przypomnieć rozpaczliwą antygenderową kampanię, którą niedawno żył cały polski Kościół), ani skutków takiej sytuacji (jedno spojrzenie w statystyki pokazuje, że coraz szybciej topnieje grupa kobiet chodzących do kościoła). Osobiście nie znalazłam bardziej karmiącej rzeczywistości, i w rozdarciu między tym, co karmi, a tym, co drażni, przyjdzie mi na razie trwać. Nie znam opowieści bardziej przepełnionej nadzieją niż ta, którą przekazała mi chrześcijańska tradycja, ale w tej samej tradycji wielokrotnie napotykam myśli, zwyczaje i zasady, które trzeba by traktować co najmniej z podejrzliwością.

Kościół powinien i może należeć również do kobiet. Jeśli jako katolicy wierzymy, że Kościół to nie hierarchiczna organizacja, lecz mistyczne Ciało Chrystusa, możemy czuć się jego współuczestnikami i zadawać choćby najtrudniejsze pytania go dotyczące. Bo jesteśmy u siebie. To my jesteśmy Kościołem. Tak rozumiany Kościół ma być budowaniem Królestwa Bożego na ziemi. Kto powiedział, że tej budowie mają przewodzić i nadawać kształt wyłącznie mężczyźni? Jeśli zaś Kościół jest ludem pielgrzymującym, to czy tylko mężczyźni mogą wyznaczać kierunek jego wędrówki? Gdzie w Kościele znaleźć przestrzenie, w których kobiety mogłyby i chciałyby udzielać się w sposób pełny i równy mężczyznom? Co kobiety mogą wnieść do tak rozumianego Kościoła, a czego jako wspólnota jesteśmy pozbawieni, jeśli w Kościele ich nie ma?

Feminizm to budowanie lepszego świata dla kobiet, mężczyzn i ich dzieci, a nie rewanż za doznawane przez wieki krzywdy. Czy idea budowania lepszego świata nie jest bliska chrześcijaństwu? Jest, tylko nazywamy ją Królestwem Bożym, z pewną pokorą podchodząc do szans wprowadzenia go tu i teraz w pełni. A jednak wierzymy, że Królestwo zostało już zapoczątkowane, a naszym zadaniem jest tworzyć je między sobą.

Tytuł Kościół kobiet dosłownie nawiązuje do sformułowania „Kościół kobiet” (women-church), alternatywnej propozycji, z którą wyszły radykalne teolożki katolickie, zmęczone zmaganiami z instytucjonalnym Kościołem. Termin ten ukuła Elisabeth Schüssler Fiorenza, a rozwinęła Rosemary Radford Ruether. Zgodnie z ich ideą Kościół kobiet miał polegać na tworzeniu wolnych, ekumenicznych wspólnot liturgicznych. Egalitarnych, z feministyczną liturgią, inkluzywnym słownictwem… Stworzyły dla siebie przestrzeń. Jedna z członkiń, Mary Hunt, powiedziała mi, że często powtarzają: Kościół kobiet albo żaden.

Sięgam po ich sformułowanie, jednak do idei nawiązuję dość luźno. Nie zamierzam przeszczepiać na polski grunt tego, co na Zachodzie powstało trzydzieści lat temu. Ale pożyczam pomysł. Książka Kościół kobiet wynika z chęci podzielenia się przestrzenią, którą stwarzam sobie w Kościele, miejscem, które zaludniam feministycznymi teolożkami, zakonnicami, problemami przez nie poruszanymi i ich postulatami. Oddycham tym, że można tak jak one formułować pytania, wczytuję się w ich odpowiedzi. Ich opowieści stają się dla mnie zachętą, by sobie samej taką przestrzeń tworzyć, by nie poddawać się zbyt łatwo. Kościół jest powszechny i różnorodny. Można szukać, nie opuszczając go, pozostając w środku.

Czemu w środku? Jestem przekonana, że to karmiąca rzeczywistość. Wprawdzie nierzadko trzeba włożyć sporo wysiłku, żeby odkryć ją na nowo, ale może warto o nią zawalczyć? Jeśli zostaniecie w Kościele, bądźcie głośne. Jeśli zdecydujecie się odejść, odchodźcie z hukiem – można usłyszeć od katolickich feministek. Ta książka jest właśnie o tym, jak kobiety – czasem z powodzeniem, a czasem bez – próbują odzyskiwać dla siebie Kościół. Wiele z nich zgodziło się podzielić ze mną swoimi opowieściami. Bez ich życzliwości, szczerych rozmów i sugestii ta książka nigdy by nie powstała.

1. WŁADZA

Sobór: czas zmian?

Pulcherrimae auditrices (czyli: najpiękniejsze audytorki) – zwrócił się któryś z ojców soborowych do kobiet, chcąc podkreślić ich obecność, kiedy wreszcie zaproszono je na obrady Soboru Watykańskiego II. Padały również inne kwieciste określenia. W końcu Pilar Bellosillo, reprezentująca organizację, która skupia trzydzieści sześć milionów kobiet na całym świecie, poprosiła, by przestano porównywać ją do kwiatów i promieni słońca, bo wyobrażenia te nie mają nic wspólnego z prawdziwym życiem. „Taki oderwany od życia język stawia kobietę na piedestale zamiast na tym samym poziomie, co mężczyznę” – powiedziała. „To nie służy kobietom, nie pozwala poważnie mówić o ich godności i człowieczeństwie”.

Sobór Watykański II odbywał się zaledwie pięćdziesiąt lat temu, lecz wydaje się, że należy do innej kościelnej epoki. Choć hasłem soborowym było aggiornamento, czyli uwspółcześnienie, a miejsce kobiet zmieniało się wówczas nie tylko w świeckim świecie, ale też w Kościele, początkowo nikomu nie przyszło do głowy, by kobiety na sobór zaprosić. W czasach, kiedy na sobór zapraszano już pierwszych świeckich mężczyzn, wciąż nie dostrzegano zaangażowania kobiet w życie parafii, szkolnictwo katolickie i organizacje dobroczynne. I wcale nie dlatego, że o taką możliwość się nie upomniały. Podczas niemieckojęzycznej konferencji prasowej austriacka teolożka Josefa Theresia Münch wprost zapytała biskupa Kampe: „Czy kobiety również zostały zaproszone na sobór?”. „Kobiety pojawią się na Soborze Watykańskim III” – odparł prowadzący, a sala parsknęła śmiechem. Münch dobrze wiedziała, że szanse, aby tak się stało, są niewielkie, ale chciała, żeby to pytanie padło. Również St. Joan’s International Alliance, niezależna katolicka organizacja kobieca, przyjęło przed soborem szereg rezolucji wyrażających pragnienie, by na sobór jako eksperci byli zapraszani zarówno świeccy mężczyźni, jak i kobiety. Organizacja postulowała również głębsze zaangażowanie kobiet w Kościele i powierzanie im rozmaitych funkcji. Opowiadając się za kapłaństwem kobiet, St. Joan’s International Alliance szybko zostało okrzyknięte ruchem ekstremalnie feministycznym. Jego członkiń unikały nawet twórczynie holenderskiego KVD, które same przed soborem wystosowały do władz kościelnych liczne postulaty prokobiece. W tym samym czasie, w 1962 roku, szwajcarska prawniczka Gertrud Heinzelmann napisała do komisji przygotowującej sobór długie pismo, w którym wykazywała konieczność zmiany przyjętego obrazu kobiety, włączenie kobiet do soborowych obrad i dopuszczenie ich do sakramentu kapłaństwa.

Mimo tych wysiłków sobór rozpoczął się bez obecności kobiet. Słynna stała się historia Evy Fleischner, dziennikarki piszącej dla katolickiego „Grail Notes”, której członek Gwardii Szwajcarskiej uniemożliwił przyjęcie komunii podczas mszy soborowej. Była tam pierwszą dziennikarką, pierwszą kobietą w ogóle. Jako następna pojawiła się żona anglikańskiego obserwatora reprezentującego arcybiskupa Cantenbury, Margaret Pawley. Ekumeniczne przedstawicielki, w imieniu własnym, a nie w charakterze osób towarzyszących, mogły być obecne na zakończeniu czwartej sesji soboru.

Dopiero 23 października 1963 roku, czyli podczas trzeciej sesji soboru, Léon Joseph kardynał Suenens, arcybiskup Malines z Belgii, stwierdził, że brak udziału kobiet w soborze jest kuriozum w czasie, kiedy są one już wszędzie, niemal na Księżycu. „Również kobiety powinny zostać zaproszone jako audytorzy” – mówił. „O ile się nie mylę, reprezentują połowę ludzkości!” Następnego dnia w podobnym duchu zwrócił się do soboru melchicki arcybiskup George Hakim z Galilei, krytykując wstępny tekst deklaracji o Kościele za kompletny brak wzmianki o kobietach, podczas gdy wiadomo, że Kościół tyle zawdzięcza ich pełnej poświęcenia pracy. Podobno uwagi kardynała Suenensa i biskupa Hakima rozwścieczyły konserwatystów, a szczególnie biskupów włoskich. Niemniej jednak Paweł VI zdecydował się zaprosić kobiety, i rok później pojawiły się one na soborze. Niełatwo wytropić, co ostatecznie skłoniło papieża do tej decyzji: naciski kobiecych grup czy raczej bezpośrednia interwencja kardynała Suenensa (prawdopodobnie też tymi naciskami inspirowana). Jeden z ojców soborowych, biskup Donal Lamont, po latach zastrzegał w wywiadzie, że biskupi nie byli wcale z gruntu przeciwni obecności kobiet. „Nie mieliśmy żadnych wcześniejszych doświadczeń zaangażowania kobiet w struktury Kościoła. Po prostu nigdy nie przyszło nam do głowy, że powinny tam być” – mówił.

***

Tak oto katoliczki zostały w końcu zaproszone na sobór powszechny jako audytorki, czyli konsultantki i obserwatorki. Nigdy wcześniej kobiety nie uczestniczyły w soborowych obradach. Biskupi z całego świata wydawali się wyraźnie zbici z tropu obecnością kobiet w Bazylice św. Piotra. Watykan nie był zresztą na ich pojawienie się przygotowany, i to nie tylko mentalnie. W miejscu obrad brakowało choćby damskich toalet. Szybko stwierdzono, że panie potrzebują osobnej kafeterii, nie mogą przecież cisnąć się między kardynałami w tej samej kolejce po kawę. Podziału kafeterii na męską i żeńską (a nie dla duchownych i świeckich) z początku pilnowano bardzo restrykcyjnie, co było o tyle istotne, że – jak na każdej wielkiej konferencji – przerwa i posiłki to na soborze czas dyskusji, poznawania ludzi, zawierania sojuszy. Panie, skazane na osobną kawiarnię, były więc z tej części soborowego życia wykluczone. Podobno kiedy mężczyźni udali się do kobiecego baru, wstępu zabronił im Szwajcar. José Álvarez Icaza, chcąc napić się kawy z własną żoną, również audytorką soboru, musiał interweniować aż u papieskiego sekretarza. Argumentował, że na ironię zakrawałoby dyskutowanie o Kościele w świecie współczesnym i jednoczesne ignorowanie zasad tego świata.

„Nie ma nic specjalnie ekscytującego czy śmiałego w zaproszeniu dwudziestu trzech kobiet jako niemych obserwatorek na zgromadzenie jakichś trzech tysięcy mężczyzn, dopóki nie dodamy, że tym zgromadzeniem jest ekumeniczny sobór Kościoła rzymskokatolickiego i że nigdy wcześniej w historii kobiety nie były na soborach obecne” – pisała Carmel McEnroy, autorka pierwszej książki na ten temat, która wykonała detektywistyczną pracę, tropiąc, kim były audytorki i jaki wkład wniosły w soborowe ustalenia.

Jednak nawet zapraszanie audytorek nie obyło się bez problemów. Gdy 14 września 1964 roku papież Paweł VI witał kobiety w bazylice, nigdzie nie można było ich dostrzec. Okazało się, że zaproszenia nie doszły na czas. Pierwsza audytorka, Maria Luisa Monnet z Francji, przewodnicząca International Federation of the Independent Social Welfare Organizations, pojawiła się tydzień później. Monnet była w Rzymie podczas soboru, chcąc jako szefowa katolickiej organizacji trzymać rękę na pulsie i poznawać ludzi. Tylko dlatego mogła błyskawicznie odpowiedzieć na zaproszenie. Kiedy weszła na obrady, arcybiskup Denis Hurley z Durbanu w Afryce Południowej powitał ją słowami: „Kwiaty w końcu zakwitły w naszym kraju”.

Ostatecznie na soborze pojawiły się dwadzieścia trzy audytorki: dziewiętnaście singielek lub zakonnic, trzy wdowy i jedna mężatka. Były wśród nich kandydatury oczywiste, jak Rosemary Goldie z Australii, wcześniej zaangażowana w Pax Romana, w momencie soboru mieszkająca w Rzymie i pracująca w Komitecie Stałym Międzynarodowego Kongresu Apostolatu Świeckich. Przezywana la bambina vaticana, Goldie mówiła o swojej nominacji na sobór bez zbędnej skromności: „Byłam na miejscu, trudno było mnie nie zaprosić”. Suzanne Guillemin, przełożona generalna Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia Świętego Wincentego à Paulo (szarytek), skupiającego czterdzieści pięć tysięcy kobiet największego zakonu na świecie, również wydawała się naturalną kandydatką. Guillemin była pionierką ruchu formacji sióstr. We wrześniu 1964 roku jej zakon zmodyfikował dawne habity z charakterystycznymi wielkimi białymi kornetami. Na soborze pojawiła się w prostym niebieskim welonie, wywołując swym nakryciem głowy pewne poruszenie.

Audytorką wybrano również hiszpankę Pilar Bellosillo z World Union of Catholic Women Organizations, reprezentującą trzydzieści sześć milionów kobiet z całego świata, a także Amerykankę, siostrę Mary Luke Tobin, świeżo wybraną przewodniczącą Konferencji Wyższych Przełożonych Zgromadzeń Żeńskich (Leadership Conference of Women Religious, LCWR) w Stanach Zjednoczonych. Nominacja zaskoczyła ją podczas rejsu transatlantykiem do Europy, gdzie została oddelegowana, by śledzić, co się dzieje na soborze. W zasadzie Tobin dowiedziała się o zaproszeniu od dziennikarzy, którzy zaczęli dzwonić na statek z prośbą o komentarz. Dołączyły także Catherine McCarthy, kolejna Amerykanka, przewodnicząca National Council of Catholic Women, federacji skupiającej czternaście tysięcy organizacji reprezentujących łącznie dziesięć milionów katoliczek, oraz Alda Miceli, prezeska Centro Italiano Femminile, ale też międzynarodowa prezydent Secular Institutes the Missionaries of Christ the King. Ona dowiedziała się o nominacji w Ziemi Świętej, gdy po zejściu z góry Tabor zobaczyła swoje nazwisko w gazecie.

Ida Grillo Marenghi Marenco, aktywistka i szefowa lokalnej włoskiej Akcji Katolickiej w Tortonie, a zarazem wdowa wojenna, cieszyła się, że choć przerwała naukę w liceum, zdążyła nauczyć się francuskiego, bo w tym języku porozumiewali się audytorzy. Kolejne uczestniczki to: Amalia Cordero Lanza di Montezemolo De Dematteis, również wdowa (jej mąż zginął w 1944 roku, rozstrzelany przez SS), matka piątki dzieci i prezeska organizacji wspierającej duchowo i materialnie włoskie siły zbrojne; Constantina Baldinucci, również Włoszka, zaproszona jako przełożona generalna sióstr Maria Bambina i przewodniczącą włoskiego Związku Sióstr; kolejna Włoszka, Sabine de Valon, przełożona generalna sióstr Świętego Serca i przewodnicząca włoskiego Związku Przełożonych Generalnych, a dzięki temu znana w Kongregacji ds. Zakonów; Juliana Thomas z Niemiec, siostra ze Zgromadzenia Ubogich Służebnic Jezusa Chrystusa i pierwsza sekretarz generalna niemieckiego Związku Przełożonych Generalnych; Cristina Estrada, przełożona generalna hiszpańskiej części Zgromadzenia Służebniczek Świętego Serca. Wśród kobiet soborowych znalazły się też przedstawicielki rytu bizantyjskiego (ukraińskiego), na przykład Claudia Feddish, przełożona generalna sióstr bazylianek, a na ostatniej sesji również Jerome Maria Chimy z Kanady, przełożona generalna ukraińskich sióstr Maryi Niepokalanej. Z Kairu przyjechała Marie de la Croix Khouzam, przełożona generalna sióstr Serca Świętego z Egiptu, a z Bejrutu Marie-Henriette Ghanem, przewodnicząca Zgromadzenia Przełożonych Generalnych w Libanie.

Dopiero na czwartą sesję dojechała Gertrud Ehrle, założycielka i wieloletnia przewodnicząca Ligi Katolickich Kobiet Niemieckich. Gertrud miała doktorat z socjologii i zajmowała się tematyką kobiet w miejscach pracy oraz pracą społeczną. Margarita Moyano Llerena z Argentyny od piętnastu lat pracowała w centrali World Federation of Catholic Young Women and Girls w Brukseli i była przewodniczącą organizacji. Kiedy zaproszono ją na czwartą sesję soboru, miała trzydzieści osiem lat. Jej koleżanka z organizacji, trzydziestodwuletnia holenderska prawniczka Anne-Marie Roeloffzen, została zaproszona na sobór jako ekspertka. Z Urugwaju przyjechała natomiast trzydziestoletnia Gladys Parentelli, prezeska International Movement of Catholic Agricultural and Rural Youth. Wreszcie na czwartej sesji pojawiła się też Luz María Álvarez Icaza z Meksyku, jedyna mężatka wśród audytorek, współprzewodnicząca – wraz z mężem Josém – Ruchu Rodzin Chrześcijańskich, matka dwanaściorga dzieci. Na soborze obecna była też baronessa Hedwig Skoda z Czechosłowacji, o której wiadomo niewiele poza tym, że w 1944 roku zrobiła doktorat w Zurychu i posługiwała się francuskim adresem, gdy zaproszono ją na ostatnią sesję soboru.

Zamiast po prostu cieszyć się, że kobiety wpuszczono na sobór, warto się zastanowić, jakie kobiety zaproszono i dlaczego. Obecność kobiet na soborze wiąże się też z pytaniem, jak bardzo obecni powinni być na nim świeccy. Wielu wysokich urzędników watykańskich uważało wtedy, że już jest ich zbyt dużo. Holenderska badaczka Marjet Derks słusznie przestrzega przed schematycznym konfrontowaniem mizoginistycznego Watykanu z dzielnymi niewiastami, które wywalczyły na soborze tyle, ile mogły, czyli niewiele. Owszem, otoczenie nie było specjalnie sprzyjające, ale część z audytorek znała je dość dobrze. Szefowe wielkich kobiecych organizacji bywały na spotkaniach z biskupami i papieżem, znały kardynałów, co często decydowało o skuteczności ich działań. Kobiety te z pewnością były doświadczone. Znały realia funkcjonowania zarówno świata wielkich katolickich organizacji świeckich, jak i zakonów. Jako przełożone zakonów i katolickie aktywistki od lat uczyły się przecież współpracować ze strukturami Kościoła. Audytorki były bardzo różne, należały do rozmaitych frakcji, częstokroć w istotnych kwestiach soborowych miały nawet sprzeczne opinie. Jedną z takich spraw dla soboru zasadniczych było pytanie o to, czy fortyfikować Kościół, czy go otwierać. Wchodzić w dialog ze światem czy zwierać szyki?

Tymczasem już kilku papieży zachęcało kobiety do zaangażowania w życie Kościoła. Kuria Rzymska ceniła sobie organizacje kobiece jako forpocztę walki z modernizmem i sekularyzmem. Kobiety z organizacji katolickich były w tej ideowej wojnie toczonej co najmniej od lat 20. XX wieku oddanymi żołnierzami. Tak samo jak biskupi uważały – w myśl esencjalistycznej wizji kobiety – że kobieta z natury jest bardziej religijna, i dlatego to ona musi bronić moralności i walczyć z sekularyzacją. To zaś powinno odbywać się zawsze w zgodzie z duchowieństwem i pod jego kontrolą, jak w modelu Akcji Katolickiej. Po wojnie Watykan nie zmienił tego podejścia. Pius XII i Jan XXIII chwalili katolickie kobiety, zachęcając je, by brały czynny udział w sprawach społecznych, zwłaszcza edukacji, i by stały się katolickim sumieniem świata.

Tymczasem nastąpiła pokoleniowa wymiana w kierownictwie organizacji kobiecych i sposobie ich działania. Niektóre z nich stały się niezależnymi kobiecymi organizacjami afiliowanymi przy UNESCO. Szefowe organizacji nie były już arystokratkami i wyłącznie żonami swoich mężów, ale coraz częściej należącymi do klasy średniej profesjonalistkami, budującymi swoje kariery w międzynarodowych organizacjach. Zmieniło się również ich podejście do kwestii kobiecych, oczekiwały większego zaangażowania świeckich w życie Kościoła. Tego zróżnicowania kobiecych kręgów katolickich nie dostrzeżono chyba w Watykanie, zapraszając reprezentantki kobiecych organizacji z młodszego pokolenia, które brak wpływu na kształt soboru raczej rozczarował. Jednocześnie wybrano przedstawicielki właśnie organizacji katolickich, ale nie kobiety nauki ani teolożki. Angażowano więc jedne, a pozostawiano na marginesie inne.

***

Zaproszono je na sobór, by uczestniczyły w sesjach, które mogą zainteresować kobiety. One zaś nie umiały sobie wyobrazić, co takiego mogłoby ich nie interesować. Przecież wszystkie sprawy omawiane na soborze zdawały się dotyczyć ich w takim samym stopniu jak mężczyzn. Starały się być wszędzie, gdzie mogły. A to nie zawsze było proste ze względu na podejście biskupów. Sam arcybiskup Pericle Felici, sekretarz generalny soboru, był zauważalnie niezadowolony z obecności kobiet na soborze, czy to na obradach, czy podczas nieformalnych spotkań im towarzyszących.

Audytorkom przybyłym na sobór z opóźnieniem niełatwo było włączyć się w obrady. Siostry zakonne, reprezentujące osiemdziesiąt procent całej społeczności zakonnej na świecie, nie miały możliwości uczestniczenia w dyskusjach dotyczących Perfectae Caritas, dokumentu soborowego mówiącego o życiu zakonnym, który bezpośrednio ich dotyczył! Odpowiedzialny za komisję przygotowującą dekret kardynał Ildebrando Antoniutti, prefekt Kongregacji ds. Zakonów, miał ponoć powiedzieć: „Może na Soborze Watykańskim III lub IV”. Siostry obeszły zakaz, wpływając na obrady soboru inaczej. Baldinucci dotarła do papieża, prosząc, by siostry mogły przedstawić soborowi swoje problemy na piśmie, na co Paweł VI przystał. Zaangażowała więc reprezentantki różnych zakonów z różnych krajów i przedstawiła papieżowi protokół, by ten przekazał go soborowi.

„Byłyśmy albo ignorowane, albo lekceważone” – podsumowuje soborowe doświadczenia siostra Mary Luke Tobin. I wymienia trzy kategorie ojców soborowych: życzliwych, którzy naprawdę doceniali ich obecność, obojętną większość, która często unikała bezpośredniego spotkania, oraz tych, którzy w oczywisty sposób, niezadowoleni z obecności kobiet, konsekwentnie ich unikali.

Do kategorii ojców nielekceważących i autentycznie ceniących obecność kobiet z pewnością należał Bernard Häring, znakomity teolog moralny, który stał się jednocześnie dyskretnym promotorem kobiet w soborowych komisjach. Po tym, jak nie udało mu się przekonać kardynała Antoniuttiego, by ten włączył siostry zakonne do prac nad Perfectae Caritas, Häring próbował dalej. Był sekretarzem podkomisji mającej nakreślić Gaudium et spes, dokument o Kościele w świecie współczesnym, który był najdłużej dyskutowany, więc gdy kobiety pojawiły się na soborze, prace trwały. Häring zwrócił uwagę przewodniczącego podkomisji, że pięćdziesiąt pięć procent świata pozostaje niereprezentowane w komisji pracującej nad tym dokumentem, bo w gronie dyskutantów brakuje kobiet. „Moglibyśmy zaprosić je do naszej komisji, skoro nie ma dla nich miejsca w innych” – zasugerował. Guano zgodził się i poprosił o nazwiska. W ten sposób Häring oraz biskup Emilio Guano spowodowali, że kobiety miały pełne prawo głosu w komisji pracującej nad Gaudium et spes, jednym z przełomowych dokumentów przełomowego soboru.

W gronie tym znalazły się: Pilar Bellosillo, Rosemary Goldie, siostra Susanne Guillemin, siostra Mary Luke Tobin, Maria Luisa Monnet i Maria Vendrik. Ponoć to dzięki zabiegom Vendrik do konstytucji dopisano potępienie wszelkich form dyskryminacji, opartej zarówno o płeć, rasę, jak i kolor skóry czy pozycję społeczną, a także język lub religię. Dzięki swoim przyjaźniom z holenderskimi audytorami i teologami Vendrik była nawet obecna podczas kameralnych prac nad tekstem konstytucji, które odbywały się poza Rzymem, w Aricci, w styczniu 1965 roku.

Można wymienić jeszcze kilka sytuacji, w których uwidocznił się wpływ kobiet na soborowe obrady. Maria Luisa Monnet pisała uwagi do Apostolicam actuositatem, dekretu o apostolstwie świeckich, dzięki czemu do ostatniego szkicu dodano poprawkę wymieniającą kobiety. Na marne poszedł natomiast wysiłek Parentelli, która nocami przygotowywała uwagi do Ad gentes. Najzwyczajniej zignorowano pracę jej i całej grupy świeckich, przedstawiając ostatecznie inny tekst. Wkrótce po tym Parentelli wyjechała do Leuven, nie wracając już na sobór. Po latach wspominała, że w momencie, gdy zmarnowano ich pracę, poczuła, że traci czas, bo jej obecność jest bez znaczenia.

Z kolei Eileen Egan i Dorothy Day postanowiły na przebieg soborowych obrad nad Gaudium et spes, w jego fragmencie dotyczącym wojny i pokoju, wpłynąć inną drogą. Egan była katolicką działaczką pokojową z amerykańskiego stowarzyszenia Pax; Day, twórczyni „Catholic Worker” – mentorką Egan i jej ruchu. Day jechała do Rzymu, by wziąć udział w poście i modlitwie w intencji obrad soboru, co Egan nazywała duchowym lobbingiem i zajęła się lobbingiem jako takim, próbując przekonać soborowych ojców i ekspertów do racji swoich i ruchu, który reprezentowała. Katolickich działaczy pokojowych zaniepokoił szkic Gaudium et spes, który wyciekł do prasy. Jeszcze w maju 1965 roku, zastanawiając się, co mogą zrobić, Day powierzyła Egan zredagowanie specjalnego numeru pisma „Catholic Worker”, które zostało wysłane nie tylko do stu pięćdziesięciu biskupów pracujących nad sekcją Gaudium et spes traktującą o pokoju, ale do wszystkich ojców soborowych. Numer ukazał się w lipcu 1965 roku. Jednocześnie aktywistki śledziły postępy obrad komisji, dzięki przyjaciołom pracującym przy soborze uzyskując wgląd w kolejne szkice. Egan, jako przedstawicielka Pax, przekonała też ojca Christophera Butlera OSB, jednego z głównych odpowiedzialnych za fragment soborowej konstytucji dotyczący wojny i pokoju, by przyjął oświadczenie ruchu Pax. Zgodził się, ale kazał je napisać po łacinie i dostarczyć w stu pięćdziesięciu kopiach.

Tymczasem Day pościła w ramach dziesięciodniowego świadectwa postu i modlitwy dziewiętnastu kobiet z sześciu krajów świata, zainicjowanego przez Lanzę i Chanterelle del Vasto. Post i modlitwa miały wyprosić światło dla soborowych ojców podczas ich dyskusji dotyczącej wojny i pokoju. W dniu 10 października 1965 roku Dorothy Day zanotowała w swoim dzienniku, że ojciec Butler odwiedził poszczące i powiedział, że Duch Święty wysłuchał ich postu i modlitw. Nazwał grupę dziewiętnastu katoliczek małym soborem. Z kolei Egan po latach pisała: „Nigdy nie dowiemy się, czy świadectwo modlitwy i postu lub wysyłka «Catholic Worker» do biskupów z całego świata miały jakiś wpływ na ostateczny kształt dokumentu. Ważne jest, że to się wydarzyło i było działaniem laikatu”.

Jeszcze inaczej na sobór wpłynęli soborowi audytorzy i jedyni na nim małżonkowie: José i Luz María Álvarez Icaza. Luz María odruchowo parsknęła śmiechem, słysząc opis życia rodzinnego zamieszczony w projekcie soborowej Deklaracji o Kościele w Świecie Współczesnym. Jako audytorka soboru próbowała wpływać na kształt deklaracji, pracując w podkomisjach, jednak najwyraźniej głos konserwatywnych biskupów przeważył. Szturchnęła męża, prosząc: „Powiedz coś”. „Ty coś powiedz” – odparł José, zachęcając żonę. Wstała i zwróciła się do członków komisji mieszanej po hiszpańsku, bo łaciny przecież nie znała: „Wyobrażam sobie wyrazy twarzy katolickich małżeństw na świecie, kiedy dowiedzą się, co myślicie o małżeństwie”. Zarzuciła im podejście legalistyczne, wytknęła słowa o kontrakcie, grzechu, pożądaniu. I mówiła dalej: „Skoro jestem jedyną zamężną kobietą na tym soborze, czuję się w obowiązku powiedzieć, że kiedy współżyliśmy z mężem, dając życie naszym dzieciom, nie był to akt pożądliwości, lecz miłości. Jestem przekonana, że tak jest w przypadku wszystkich chrześcijańskich matek zachodzących w ciążę. Z całym szacunkiem muszę powiedzieć, że kiedy wasze matki was poczynały, również działo się to w miłości”.

Luz María i José wspominali, że zgromadzeni najpierw nie zrozumieli, a gdy tłumacz przełożył słowa Marii na łacinę, zrobili się czerwoni i zaczęli się śmiać. Ale słuchali dalej. Potem dwudziestu czterech kardynałów podeszło do niej, mówiąc, że nigdy by o tym sami nie pomyśleli. A ponieważ małżeństwu Icaza wciąż nie podobał się tekst o rodzinie, poproszono ich o napisanie innego na następny dzień. Tak też uczynili, a podkomisja do spraw rodziny przyjęła ich propozycję. Biorąc pod uwagę wiek najmłodszych hierarchów, José szacował, że z życiem rodzinnym nie mieli kontaktu od co najmniej czterdziestu lat, kiedy to wstępowali do seminariów.

Nigdy by o tym sami nie pomyśleli… O tym i o wielu innych sprawach, które zwyczajnie ich nie dotyczyły. I niewiele brakowało, żeby na soborze powszechnym wśród tysięcy zgromadzonych nie znalazł się ani jeden praktyk życia rodzinnego. Luz María Álvarez Icaza i jej mąż byli przecież jedyną parą małżeńską zaproszoną na sobór, a i to dopiero na jego czwartą sesję. Oboje współprzewodniczyli Ruchowi Rodzin Chrześcijańskich, ale delegat papieski skierował zaproszenie na sobór tylko do Joségo. Gdy Álvarez Icaza upierał się, że pojedzie albo z żoną, albo wcale, bo oboje kierują organizacją, biskup pytał, co Luz María będzie robić na soborze, skoro nie zna się na sprawach międzynarodowych, nie napisała książki, nie ma stanowiska ani w społeczeństwie, ani w Kościele. José obstawał jednak przy opinii, że to, co robi Luz María, jest najważniejsze, bo ona przekazuje wiarę ich dzieciom. W tym momencie jego żona była w ciąży z ich dwunastym potomkiem. Niezłomność Joségo właściwie ucieszyła biskupa: dobrze, sprawiłem zatem, że na soborze będzie pierwsze małżeństwo. Przypadek, a nie autentyczna potrzeba konsultacji z tymi, którzy tworzą zręby życia chrześcijańskiego, sprawił więc, że doświadczenie małżeństwa mogło zostać wykorzystane podczas obrad soboru. Ani obecność Joségo i Luz Maríi, ani ich jednostkowy sukces w pracach nad Gaudium et spes nie czyniły jeszcze wiosny.

Pośród świeckich ekspertów zaproszonych na sobór na różnych jego etapach było łącznie dwadzieścia kobiet. Świeccy mówili do zgromadzenia soborowego sześć razy, jednak kobietom zawsze głosu odmawiano. Słynna była sprawa Brytyjki Barbary Ward, ekonomistki, dziennikarki „The Economist” i świeckiej działaczki katolickiej, której nie pozwolono wygłosić przygotowanego przemówienia, mimo że w 1964 roku została poproszona o przygotowanie memorandum na temat ubóstwa. W swoim tekście sugerowała konieczność solidarności bogatej Północy z biednym Południem, postulowała także stworzenie przez sobór stałego sekretariatu zajmującego się kwestią sprawiedliwości i biedy. Na sali obrad nie mogła jednak zadać dotyczącego tych kwestii pytania. Nie dopuścił do tego sekretarz soboru, wspomniany już arcybiskup Felici, kiedy tylko zorientował się, że wymienione wśród prelegentów nazwisko B. Ward należy do kobiety. Bazując na tekście Ward, przemówienie wygłosił zaprzyjaźniony z nią soborowy audytor James Norris.

***

Jak kobiety czuły się na soborze? Różnie, w zależności od tego, czy były przyzwyczajone do funkcjonowania w kościelnych gremiach, jak dobrze znały języki i innych uczestników. Młoda audytorka z Holandii, Anne-Marie Roeloffzen, przyjechała do Rzymu z umiarkowanymi oczekiwaniami, ale jednocześnie otwarcie mówiła w wywiadach, że miejsce kobiet w Kościele powinno być, tak jak w społeczeństwie, równe miejscu mężczyzn. Nie tak przyjęto ją na soborze i nie kryła swojego rozczarowania: „Nie jestem feministką, ale stwarzanie różnicy między audytorami mężczyznami i audytorkami kobietami jest formą dyskryminacji, bardzo nieodpowiednią w dzisiejszych czasach” – mówiła holenderskim mediom. Nie zrezygnowała tylko dlatego, że reprezentowała swoją organizację, ale jako katolicka działaczka miała ochotę to zrobić. Szybko zyskała opinię młodej buntowniczki. U niektórych jednak wzbudzała sympatię. Na przykład holenderski monsignor Piet Moors z Roermond zaprosił ją do Bar Jona, soborowej kafeterii przeznaczonej tylko dla mężczyzn, skąd szybko została wyproszona przez arcybiskupa Feliciego.

Wiele lat później José Álvarez Icaza wspominał, że kobiety z Ameryki Łacińskiej, pośród audytorek soborowych najmłodsze, przyjechały z wielkimi nadziejami, a wyjechały rozczarowane. To, jak niewielki udział miały w obradach, było frustrujące. Świadectwem takiej frustracji może być odpowiedź Margerity Moyano na prośbę podzielenia się wspomnieniami z soboru wysłaną jej przez Carmen McEnroy. „Nie lubię wspominać tego niemiłego doświadczenia, jakim był mój udział w soborze jako audytorki” – odpisała. Z kolei takie osoby, jak Pilar Bellosillo, Rosemary Goldie, siostra Susanne Guillemin czy Maria Luisa Monnet mogły mieć poczucie dobrze wykorzystanego czasu. Znały już wcześniej logikę życia Kurii Rzymskiej, toteż dla nich w doświadczeniu soborowym nie było nic, czego by się nie spodziewały. Umiały też sprawnie poruszać się w świecie hierarchów.

Pod koniec obrad sobór skierował przesłania do rządzących, ludzi nauki, artystów, ubogich, chorych i cierpiących, robotników, młodzieży oraz kobiet. Kobiety uważały, że lepiej było umieścić je w tych kategoriach, a nie kierować do nich przesłanie jako do osobnej grupy. Stało się inaczej, a w przesłaniu czytamy:

Nadchodzi godzina, nadeszła godzina, w której powołanie niewiasty realizuje się w pełni. Godzina, w której niewiasta swoim wpływem promieniuje na społeczeństwo i uzyskuje władzę nigdy dotąd nie posiadaną. Dlatego też w chwili, kiedy ludzkość przeżywa tak głębokie przemiany, niewiasty przepojone duchem ewangelicznym mogą nieść wielką pomoc ludzkości, aby nie upadła.

Sobór zwraca się do kobiet jako do „strażniczek domowego ogniska” i „pierwszych wychowawczyń rodzaju ludzkiego”, prosząc, by zawsze stały u źródeł życia, znaczenia kołyski. „Wy jesteście obecne przy tajemnicy powstającego życia i Wy pocieszacie przy śmierci”. Ojcowie soborowi składają też na barki kobiet odpowiedzialność za losy cywilizacji, mówiąc dość dramatycznie: „Przede wszystkim zaś czuwajcie – o to was błagamy – nad przyszłością naszego rodzaju. Wstrzymajcie rękę mężczyzny, który w momencie szału usiłowałby zniszczyć cywilizację ludzką”. I dalej: „Niewiasty całego świata, chrześcijanki i niewierzące, Wy, którym powierzone jest życie w tak ważnym momencie historii, od Was zależy ocalenie pokoju światowego”. Również w sprawie implementacji soboru ojcowie zwracają się do kobiet: „O Wy, Niewiasty, które potraficie uczynić prawdę słodką, miłą, dostępną, przyczyńcie się, aby duch soboru przeniknął wszystkie instytucje, szkoły, ogniska domowe w ich życiu codziennym”.

Język orędzia jest dość archaiczny, i choć na początku dostrzega się zmiany, jakie nastąpiły, jeśli chodzi o rolę kobiet w społeczeństwie, to potem kierowane jest ono jedynie do kobiet jako matek, wychowawczyń i opiekunek. McEnroy, autorka książki o kobietach na soborze, pisze o orędziu, że było mieszanką idealizmu i romantyzmu ojców soborowych, na które to postawy próbowały wywrzeć wpływ obecne na soborze kobiety. Trudno się dziwić, że orędzie spotkało się z krytycznym odbiorem takich kobiet, jak szwajcarska sufrażystka Gertrud Heinzelmann, teolożka Mary Daly czy Tine Govaart-Halkes, które krytykowały jego treść właśnie za brak myślenia historycznego i esencjalizm.

Czy soborowe dokumenty wniosły coś istotnego w kwestiach kobiecych? Niekoniecznie. Potępienie dyskryminacji ze względu na płeć w jednym dokumencie oraz archaiczne orędzie do kobiet to niezbyt wiele. Prawdziwe znaczenie dla kobiet, jako mających w Kościele status świeckich, miała wówczas przede wszystkim reforma zakonów i dowartościowanie roli laikatu. Zmiana nie była jedynie kosmetyczna, Sobór Watykański II inaczej opowiada o tym, czym jest Kościół, opisując go nie tyle jako hierarchiczną strukturę, co raczej jako lud Boży pielgrzymujący, mistyczne Ciało Chrystusa. Mówi się, że sobór ten zaczął wybudzać śpiącego olbrzyma, czyli świeckich. Z pewnością dał też impuls kobietom, których aspiracje i pragnienia związane z zaangażowaniem w życie Kościoła rosły, nie zawsze znajdując odpowiedź i przestrzeń do realizacji. Soborowy entuzjazm rozbijał się o kościelną rzeczywistość.

Po soborze

W Kościele czas tuż po soborze, kiedy uchwalone reformy nie zdążyły jeszcze okrzepnąć i obrosnąć w przepisy wykonawcze, był w wielu miejscach świata okresem burzliwych zmian i ścierania się interpretacji. Wtedy też w wielu krajach nastąpił spadek powołań, a świeccy stawali się coraz bardziej obecni w instytucjonalnym życiu Kościoła, toteż siłą rzeczy zaczęli przejmować funkcje administracyjne, pracować w parafiach i diecezjach. Byli coraz bardziej widoczni na katolickich uniwersytetach i wydziałach teologii. Ich liczebność znacznie się różniła – w zależności od kraju, kontynentu, miejscowych zwyczajów czy praw. Większe zaangażowanie laikatu niosło ze sobą także kwestię kobiet. Obecność – nawet spóźniona – na soborze pierwszych kobiet audytorek pozwalała myśleć, że wraz z soborowymi przemianami w Kościele nadchodzą również zmiany dla kobiet. Do pewnego stopnia tak się stało, jednak wiele kobiet chciało uzyskać więcej, niż pozwalały teologia i przepisy. A te zmieniały się powoli. Teologowie i teolożki stawiali nowe pytania, z których wiele, jak te o stały diakonat kobiet, do dziś czeka na odpowiedź.

Formalnie najwięcej zrewolucjonizował nowy, wprowadzony w 1983 roku Kodeks prawa kanonicznego, który zalegalizował rozmaite aspekty otwarcia Kościoła na świeckich, w tym na kobiety. Kanon 129 pkt 2 Kodeksu prawakanonicznego mówi, że w wykonywaniu władzy rządzenia w Kościele mogą zgodnie z przepisami prawa współdziałać świeccy.

Postrzeganie władzy i podziału ról w Kościele jest ściśle związane z rozumieniem, czym ten Kościół jest. Bosko-ludzką wspólnotą czy ziemską społecznością kierowaną przez hierarchię, niemal jak państwo? Jego rozumienie, nazywane przez teologów eklezjologią, czyli nauką o Kościele, balansowało w historii między tymi biegunami, zbyt często przechylając się na stronę patrzenia na Kościół przez pryzmat hierarchii. Do dziś widać to w języku. Kiedy mówimy: „Kościół jest…”, „Kościół powinien…”, „Kościół uważa…”, najczęściej mamy na myśli papieża, biskupów i księży, a nie zawsze wiernych. Kiedy niemieccy i austriaccy katolicy zapoczątkowywali ruch My Jesteśmy Kościołem, już sama jego nazwa pachniała rebelianckim potencjałem. Ale tak właśnie jest: my – wszyscy ochrzczeni – jesteśmy Kościołem. Co więcej, jesteśmy w nim nie sami, ale ze wszystkimi tymi, którzy byli w nim kiedyś i którzy będą po nas. Tak dziś o Kościele mówimy w teologii, ale czy tak go doświadczamy w życiu? Czy czujemy, że go współtworzymy, czy też jesteśmy jedynie klientami religijnych usług? Czy do współtworzenia jesteśmy zachęcani, czy raczej od niego odstręczani? I jak uczestniczyć w kształtowaniu Kościoła i jego życiu, kiedy rola świeckich – choć dowartościowana w ostatnich kilkudziesięciu latach – jest wciąż nierówna temu, jak Kościół kształtować mogą duchowni?

Istnieją różne rodzaje władzy w Kościele. Władza udzielana przez święcenia i władza bardziej administracyjna, zwana władzą rządzenia. Jeszcze stosunkowo niedawno, bo w 1917 roku, Kodeks prawa kanonicznego nie dopuszczał, by jakąkolwiek władzę w Kościele mogli sprawować świeccy. Władza, zarówno święceń (potestas ordinis), jak i rządzenia (potestas regiminis), była powierzona wyłącznie duchownym. Władzę święceń przekazywano w obrzędach liturgicznych, a jurysdykcję poprzez przyznanie uprawnień lub delegację. Jedyne, co mógł robić człowiek świecki, to zostać notariuszem kościelnego sądu, a i to tylko wówczas, gdyby zabrakło przygotowanych do tego duchownych.

Niemożliwość przyjmowania święceń wyklucza kobiety z jakiejkolwiek władzy w Kościele. Nie ma znaczenia, czy są siostrami zakonnymi, matkami czy singielkami, zawsze pozostają osobami świeckimi. To, co dopuszczalne dla świeckich, jest dostępne i dla kobiet. Jeśli zarówno do władzy święceń, jak i władzy rządzenia w Kościele katolickim nieodzowne są święcenia kapłańskie, to siłą rzeczy kobiety pozostają klasą rządzonych. Dlatego prawo kanoniczne ma niebagatelne znaczenie, jeśli chodzi o miejsce kobiet w Kościele, ich wpływ na decyzje i możliwość uczestniczenia we władzy.

Po co w ogóle w Kościele władza? Czy nie mógłby on być rządzony bardziej demokratycznie, z większym udziałem świeckich? O to pytają dziś wierni, teologowie, a nawet filozofowie polityki. Czy istnieje sposób, by przełożyć bardziej egalitarną teologię Kościoła na prawo kanoniczne tak, by świeccy mogli mieć w rządzeniu Kościołem swój udział? Zwłaszcza kobiety, jako zawsze rządzone, nigdy w Kościele nierządzące, powinny zadawać to pytanie. Oczywiście jeśli nie wystraszą się zadawania takich pytań, które łatwo mogą zostać ocenione i wyśmiane jako domaganie się władzy, podczas kiedy niewiasty winny być pokorne i służyć.

Kościół twierdzi, że władza pochodzi od samego Chrystusa, który dał ją dla kierowania Jego ludem na ziemi. Póki co sposób rządzenia obecny w Kościele zakłada istnienie samoreprodukującej się klasy policymakers. I choć Kodeks prawa kanonicznego nazywa różne rodzaje władzy sądowniczą, wykonawczą i ustawodawczą, to jednocześnie wyjaśnia, że kompetencje wykonawcze i ustawodawcze oraz sądownicze są skupione w ręku biskupa diecezjalnego, a wyżej – w kolegium biskupów z papieżem. Papieżem, który nie podlega żadnej innej władzy w Kościele i bez którego decyzje kolegium biskupów nie są ważne mocą samego prawa. Dziwny to trójpodział władzy.

AktualnyKodeks prawa kanonicznego mówi, że świeccy mogą w wykonywaniu władzy rządzenia współdziałać z duchownymi. Czym jednak jest to współdziałanie, kodeks precyzyjnie nie wyjaśnia. Jedni mówią, że pozwala dołączyć do niektórych gremiów, inni – że jedynie doradzać. Twarda hierarchizacja struktury zderza się chyba po soborze z nową teologią, przypominającą, że Kościół jest Ciałem Chrystusa, że wszyscy, jak pisał św. Paweł, jesteśmy tego Ciała członkami. Paweł zaczyna swój wywód o Kościele i jego funkcjach słowami: „Różne są dary łaski, lecz ten sam Duch; różne też są rodzaje posługiwania, ale jeden Pan; różne są wreszcie działania, lecz ten sam Bóg, sprawca wszystkiego we wszystkich” (1 Kor 12, 4–6). A potem porównuje wspólnotę do jednego ciała, składającego się z wielu członków, co jest analogią do jedności wszystkich ochrzczonych w Chrystusie. Na temat urzędów i władzy apostoł pisze: „Ustanowił Bóg w Kościele naprzód apostołów, po wtóre proroków, po trzecie nauczycieli, a następnie tych, co mają dar czynienia cudów, wspierania pomocą, rządzenia oraz przemawiania rozmaitymi językami. Czyż wszyscy są apostołami? Czy wszyscy prorokują? Czy wszyscy są nauczycielami? Czy wszyscy mają dar czynienia cudów? Czy wszyscy posiadają łaskę uzdrawiania? Czy wszyscy przemawiają językami? Czy wszyscy potrafią je tłumaczyć?” (1 Kor 12, 28–30). Czy nie powinniśmy więc podzielić się zadaniami, odczytać swoich talentów (charyzmatów) i móc działać w Kościele, każdy z nas na innym polu? Czy owe charyzmaty na pewno są rozdawane z uwzględnieniem różnic płci?

Popatrzmy więc władzy na ręce. Co możemy, a czego nie? Co już robimy, czego wciąż nie, choć teoretycznie byłoby to możliwe? Co musiałoby się zmienić, w prawie czy w głowach, żeby współrządzenie Kościołem przez świeckich, także kobiety, było możliwe?

Kuria Rzymska i kobiety

Zacznijmy od Watykanu. Od drobnej kobiety. Rosemary Goldie była Australijką, która w Watykanie pracowała przez czterdzieści lat, przez dziewięć będąc jedyną kobietą w kurii. Pełniła też najwyższą powierzoną kobiecie w Watykanie funkcję. To dlatego prasa przezwała ją la bambina Vaticana. Inteligentna, mająca liczne watykańskie kontakty. Na soborze mówiono, że jest chodzącą encyklopedią na temat świeckich na całym świecie. Filigranowa. Ponoć Jan XXIII nazwał ją czule la piccinina, po tym jak podczas audiencji niemal upadła papieżowi pod stopy, wypchnięta przez kogoś do pierwszego rzędu do zdjęcia.

W wieku dwudziestu lat, dzięki prestiżowemu stypendium, Goldie przyjechała do Europy studiować na Sorbonie. To w Paryżu poznała grupy świeckich katoliczek i stała się członkinią Veritas, Grail oraz Pax Romana. Gdy dwa lata później wróciła do Australii, została szefową grupy Grail w Sydney. W 1944 roku znów dostała stypendium, tym razem na dokończenie doktoratu. Rzuciła jednak studia, przez następne sześć lat angażując się w pracę dla Pax Romana. Jako przedstawicielka Pax Romana w 1951 roku pojechała do Rzymu, by asystować w organizacji Pierwszego Kongresu Apostolstwa Świeckich. Ponieważ kończyła właśnie kontrakt z poprzedniej pracy, chętnie przeprowadziła się z Fryburga do Rzymu i w 1952 roku zaczęła pracę jako sekretarka Vittoria Veronese, który wtedy kierował Komitetem Stałym Międzynarodowego Kongresu Apostolatu Świeckich (COPECIAL), a potem został szefem UNESCO. Blisko współpracowała również z Pietroi Pavanem, późniejszym kardynałem i jednym z najważniejszych doradców papieskich przygotowujących encyklikę Jana XXIII Pacem in terris. Przygotowywała drugi kongres w 1957 roku, więc gdy Veronese odszedł do UNESCO, w 1959 Goldie przejęła jego obowiązki, choć bez tytułu, bo została mianowana sekretarzem wykonawczym COPECIAL. Znalazła się więc w centrum wydarzeń i na wysokim stanowisku jeszcze przed soborem. W rozmowie z Carmel McEnroy, pytającą ją o doświadczenia z soboru, ale też o pracę w Watykanie, mówiła, że nie jest materiałem na feministkę, bo nie jest fighterką, ale doświadczenia miała gorzkie. Była przekonana, że dyskryminowano ją w pracy w COPECIAL tylko dlatego, że była kobietą, i przyznała, że bardzo ją to dotknęło. Mówiła zresztą o swoim niezadowoleniu wielokrotnie, a słynęła z ciętego języka.

W 1966 roku Goldie została powołana na stanowisko jednego z dwóch podsekretarzy w nowo powstałej Kongregacji ds. Świeckich. To było najwyższe stanowisko, jakie kiedykolwiek powierzono kobiecie w Kurii Rzymskiej. Pracowała nad przygotowaniem Trzeciego Kongresu Apostolstwa Świeckich w 1967 roku. Jedno z postanowień tego kongresu mówiło o pragnieniu, by Kościół dał kobietom pełne prawa i obowiązki jako chrześcijankom i by podjęto poważne studia doktrynalne dotyczące miejsca kobiet w Kościele. Jednak w 1976 roku rada została zreformowana na mocy papieskiego motu proprio zatytułowanego Apostolatus Peragendi, co sprawiło, że stała się trwałą częścią struktury kurii. Dla Goldie znaczyło to coś innego. Po dziesięciu latach pracy jej funkcję przejął ksiądz, a ona miała zacząć wykładać na Papieskim Uniwersytecie Laterańskim. Ponoć poszła do Pawła VI zaprotestować, bo jej zwolnienie oznaczało, że w kurii nie będzie na tak wysokim stanowisku żadnej kobiety. Jej protest nic nie zmienił, uczyła więc przez kolejne lata na Papieskim Uniwersytecie Laterańskim, była konsultorką Sekretariatu ds. Promocji Jedności Chrześcijan i Rady ds. Świeckich. Apostołką apostolatu świeckich.

Dziś, na początku 2015 roku, w Radzie ds. Świeckich podsekretarzem jest ksiądz. Przewodniczący i sekretarz to oczywiście także mężczyźni. Jedynie Sekcją ds. Kobiet kieruje świecka kobieta, Ana Cristina Villa Betancourt. Jest też kilka kobiet pośród członków rady i jej konsultorów. Teoretycznie członków takich gremiów angażuje się ze względu na ich kompetencje. Świeccy najczęściej rekrutują się z nowych ruchów katolickich. Mamy więc wśród konsultorów przedstawicielkę Foccolari, ruchu Schoenstatt czy ruchów charyzmatycznych. Najczęściej jednak zaangażowanie nowych członków w działalność rady wynika z rekomendacji kardynałów i biskupów, z którymi współpracują, lub funkcji pełnionych w organizacjach silnych w Kościele. Nie znajdziemy tu raczej osób niezrzeszonych czy reprezentujących ruchy mniej konserwatywne, choć w nie mniejszym stopniu skupiające świeckich. Ponad połowa spośród członków to biskupi i księża.

***

To, że dziś w Papieskiej Radzie Iustitia et Pax kobiety zajmują ważne stanowiska, nie musi dziwić, jeśli przestudiuje się początki historii tego organu. Jedną z osób, które lobbowały u papieża Pawła VI za powstaniem dykasterii zajmującej się pokojem i sprawiedliwością, była bowiem Barbara Ward, którą w 2000 roku „Times” wymienił wśród wizjonerów XX wieku.

Ward, utalentowana absolwentka filozofii, studiów politycznych i ekonomii na Oksfordzie, swoją pierwszą książkę poświęconą pogłębiającym się różnicom między bogatymi i biednymi opublikowała w 1938 roku, w wieku dwudziestu czterech lat. Rok później rozpoczęła pracę w „The Economist”, z czasem została szefową redakcji zagranicznej. W 1950 roku poślubiła Roberta Jacksona, australijskiego eksperta do spraw rozwoju pracującego dla ONZ. Towarzysząc służbowym podróżom męża, nie przerwała własnej pracy. Publikowała książki na temat ekonomicznych problemów krajów rozwijających się. W 1957 roku rozpoczęła pracę na Harvardzie. W latach 70. przyglądała się też kwestiom klimatu i wykorzystania zasobów naturalnych. Ogromny oddźwięk miały też jej wpływy związane siecią przyjaźni ze światowymi liderami, pośród których można wymienić Indirę Gandhi, Willy’ego Brandta, Johna F. Kennedy’ego, Jimmy’ego Cartera i wielu innych prezydentów i premierów.

Ci, którzy mieli okazję usłyszeć jej publiczne przemówienie, twierdzą, że była charyzmatyczną mówczynią: poważna, mądra, erudytka umiejętnie wykorzystująca aktorski instynkt i ilustrująca swoje wypowiedzi anegdotami i przykładami. Nie mieli okazji przekonać się o tym ojcowie soborowi, bo choć została zaproszona na sobór w roli ekspertki, a jej wystąpienie było zaplanowane, ostatecznie arcybiskup Felici odwołał je, gdy się zorientował, że prelegentka jest kobietą. Ward – już wtedy doradzająca w kwestiach rozwoju przywódcom światowych potęg (chwilę wcześniej pracowała z prezydentem Stanów Zjednoczonych Lyndonem Johnsonem) – w 1964 roku została poproszona o napisanie dla kardynała Suenensa memorandum o ubóstwie. W tekście An Ecumenical Concern for World Poverty (Ekumeniczna troska o światowe ubóstwo) pisała, że po II wojnie światowej zachodnie gospodarki skupiają siedemdziesiąt procent bogactwa, mając jednocześnie tylko szesnaście procent ludności, a swój zysk generują przez eksploatację zasobów światowego Południa. Apelowała, by chrześcijanie podjęli ekumenicznie wysiłki na rzecz zniesienia różnic ekonomicznych, i prosiła Sobór Watykański II o ustanowienie stałego sekretariatu, który mógłby koordynować działania związane ze zwalczaniem ubóstwa. Obserwowała spłycenie wiary we wspomaganie rozwoju, odżywające narodowe egoizmy i rosnący cynizm dotyczący międzynarodowych wysiłków. „Jeśli chrześcijanie nie okażą potrzebnego bliźnim pokrzepienia, nadziei, wiary, hartu ducha i miłości, to kto ma to uczynić?” – pytała.

Jej propozycja utworzenia sekretariatu została przez sobór podjęta. Razem z Jimem Norrisem najpierw planowali prace, a potem, od 1967 roku, zostali przyjęci w poczet dwudziestu czterech członków Papieskiej Komisji ds. Pokoju i Sprawiedliwości. Ward aktywnie działała w komisji niemal do końca życia. Ta zawsze dbająca o ekumenizm córka katoliczki i kwakra zabiegała, by watykańska komisja miała bliskie relacje ze Światową Radą Kościołów. Tworzyła materiały publikowane przez komisję, ale jej wpływ jest widoczny również w encyklice Jana Pawła II Populorum progressio, która omawia zagadnienia moralne związane z relacjami między biednymi i bogatymi krajami oraz kwestie możliwej pomocy. Jako pierwsza kobieta w historii przemawiała na synodzie w 1971 roku, mówiąc między innymi o ekologii, a ślady jej myśli są widoczne w postsynodalnym dokumencie Justitia in Mundo. Była katoliczką aktywnie zaangażowaną, ale od młodości krytyczną. A jednak jej ekspercki głos i pasja sprawiły, że udało jej się wpłynąć zarówno na politycznych przywódców świata, jak i na stanowisko Kościoła w intersujących ją kwestiach.

Dziś podsekretarzem Papieskiej Rady Iustitia et Pax, współtworzonej na początku przez Barbarę Ward, jest świecka kobieta, doktor Flamina Giovanelli. Sześćdziesięciokilkuletnia Giovanelli, politolożka i religioznawczyni, pracuje w radzie od 1974 roku, jest drugą w historii, po Rosemary Goldie, tak wysoko postawioną kobietą w Watykanie.

W Kurii Rzymskiej na wysokich stanowiskach nie pracuje dziś zbyt wiele kobiet. Najwyżej postawione są: siostra Nicoletta Vittoria Spezzati, podsekretarz Kongregacji ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, i właśnie doktor Flamina Giovanelli z Papieskiej Rady Iustitia et Pax. Siostra Spezzati ze Zgromadzenia Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa zaczęła pełnić swoją funkcję w 2011 roku z powołania papieża Benedykta XVI i jest drugą z kolei kobietą podsekretarzem. Pierwsza na tym stanowisku była siostra Enrica Rosanna, socjolożka religii i specjalistka od edukacji, która wcześniej pełniła funkcję dziekana Papieskiego Wydziału Nauk o Edukacji. Powołana przez Jana Pawła II w 2004 roku, zwierzała się w wywiadzie: „Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia, że moja nominacja wywoła takie zamieszanie. Przecież jestem przyzwyczajona do pracy w środowisku międzynarodowym, współpracy z Kurią Rzymską i Episkopatem Włoch. Zawsze miałam szczęście doświadczać w Kościele szacunku i zawsze wierzyłam we współodpowiedzialność, zwłaszcza kobiet i mężczyzn”. Jej następczyni nie nosi habitu. Mówiąc o kobietach w Kościele, posługuje się cytatami z papieży, ale wyraźnie podkreśla, że służba kobiet w Kościele nie może się ograniczać do spraw technicznych.

Silną pozycję w Watykanie ma również Mary Ann Glendon, profesorka prawa i ekspertka od praw człowieka z Uniwersytetu Harvarda, której już Jan Paweł II kilkakrotnie powierzał różne funkcje. W 1995 roku na spotkaniu ONZ w Pekinie była pierwszą kobietą przewodniczącą watykańskiej delegacji. Następnie również Jan Paweł II powołał ją w do przewodniczenia Papieskiej Akademii Nauk Społecznych, którą to funkcję pełniła przez dziesięć lat. Była pierwszą kobietą, której powierzono tak prestiżową funkcję akademicką w Watykanie. W 2014 roku została zresztą zastąpiona przez inną kobietę, brytyjską socjolożkę Margaret Scotford Archer. Mary Ann Glendon z nominacji prezydenta George’a W. Busha została ambasadorem Stanów Zjednoczonych przy Stolicy Apostolskiej. Natomiast w 2013 roku, wraz z dwoma kardynałami, biskupem i pracownikiem kurii, już przez papieża Franciszka została powołana do komisji nadzorującej reformę Instytutu Dzieł Religijnych (Istituto per le Opere di Religione, IOR, zwanego także bankiem watykańskim), a rok później weszła do jego zarządu. Glendon znana jest z konsekwentnego sprzeciwu wobec aborcji i pewnego konserwatyzmu, ale jednocześnie nazywa się feministką.

Z jej nazwiskiem wiąże się też kilka kontrowersji. Odmówiła przyjęcia Laetare Medal od katolickiego Uniwersytetu Notre Dame, gdy ten przyznał honorowy tytuł naukowy prezydentowi Barackowi Obamie. Z kolei w 2002 roku była w gronie prominentnych katolickich intelektualistów, takich jak ksiądz Richard Neuhaus czy George Weigel, którzy publicznie bronili oskarżonego o molestowanie Marciala Maciela Degollado, założyciela licznego i wpływowego Zakonu Legionistów Chrystusa. Broniąc go, Glendon mówiła o nim „jaśniejąca świętość”. Oskarżenia okazały się jednak prawdziwe, a skala przestępstw seksualnych popełnionych przez Maciela – ogromna. Glendon uczyła na Uniwersytecie Legionistów w Rzymie, w Pontifical Athenaeum Regina Apostolorum, i doradzała podczas zakładania pierwszego uniwersytetu prowadzonego przez ten zakon w Stanach Zjednoczonych.

O ile powołanie Glendon do IOR nie dziwi ze względu na jej kompetencje, międzynarodowe doświadczenie i przypuszczalną lojalność wobec Stolicy Apostolskiej, o tyle nie bardzo wiadomo, co robi w komisji przygotowującej raport o IOR Francesca Immacolata Chaouqui. Trzydziestokilkuletnia spec od PR-u została zatrudniona w 2013 roku. Jej nominację trudno wytłumaczyć, choć odbiła się szerokim echem, bo media natychmiast zaczęły trąbić o pięknej Włoszce pracującej w Watykanie. Tego samego ranka, gdy otrzymała nieoficjalną jeszcze informację o nominacji, Chaouqui napisała na Twitterze: „Moje serce, moja wiara, moje oddanie w służbie Kościoła i Ojca Świętego. Na zawsze”. Dziennikarze szybko odszukali inne jej internetowe ślady, takie jak lekko roznegliżowane zdjęcia wrzucane na profil na Twitterze. Rzecz można by podsumować apelem o przejrzystość, opieranie nominacji na jasnych kryteriach. Sęk w tym, że Chaouqui została wybrana do komisji w wyniku otwartego konkursu na to stanowisko.

Synody

Na co dzień zarządzaniem zajmują się watykańskie kongregacje, ale władza w Kościele spoczywa w rękach papieża oraz kolegium biskupów. Chcąc podtrzymać ducha soborowego zebrania, postanowiono spotykać się regularnie na synodach gromadzących biskupów, którzy reprezentują wszystkie episkopaty świata. Świeccy – a zatem także kobiety – mogą zostać zaproszeni na synod jedynie w roli konsultorów lub ekspertów.

Pierwszy synod odbył się w 1967 roku. Już na drugi, w 1971 roku, zaproszono cztery kobiety: Barbarę Ward i Pilar Bellosillo (znane z soboru świeckie) oraz dwie siostry zakonne, czyli siostrę Mary Linscott z Wielkiej Brytanii i siostrę Marguerite Mary Goncalves z Portugalii. Choć synod zajmował się problemem sprawiedliwości na świecie oraz urzędowym kapłaństwem i posługami w Kościele, a temat kobiet nie był bezpośrednim przedmiotem obrad, to jednak powracał dość często i to w sposób dziś zaskakujący. O tym, co mówiono, wiemy choćby z relacji drukowanych przez brytyjski „Tablet”. Co zaskakuje? Pojawia się oczywiście kwestia większego zaangażowania kobiet w posługi laikatu w Kościele, przygotowanie ich do tej roli, powierzanie im funkcji, do których nie są konieczni księża. Biskup Tepe z Ilhéus z Brazylii mówił o udziale świeckich, który już jest faktem: „Posługa świeckich i zakonnic w Kościele – coś, co może podkreślić, jak ważne są w Kościele kobiety – w Brazylii nie jest hipotetyczną przyszłością, ale funkcjonującą rzeczywistością. I to nie tylko ze względu na brak księży. To okazja, by Brazylia pokazała całemu Kościołowi bogactwo wiary”.

Nie tylko z Brazylii dochodził głos za włączeniem kobiet w życie Kościoła. Patriarcha Antiochii Maximos V Hakim prosił, by współczesny Kościół był bardziej sprawiedliwy wobec kobiet i nie traktował ich z pogardą, jak to się działo w regionie, z którego pochodzi, pośród trzech monoteistycznych religii. „Niech nie wydarzy się znów to, co zdarza się tak często: że Kościół jest bardziej powolny niż rządy. Przeciwnie, powinno być naszym obowiązkiem działać prorocko” – mówił. I dodawał: „Spędziliśmy połowę synodu, rozmawiając o księżach, podczas gdy siostry zakonne są od nich dziesięć razy liczniejsze. Jeśli stwarzają dziesięć razy mniej problemów, czy powinniśmy nadal je zaniedbywać? Czemu następny synod nie mógłby zająć się miejscem kobiet w Kościele dziś i rolą zakonnic w diecezjach, Kurii Rzymskiej, na synodach i w innych kościelnych urzędach? Kiedyś kobiety ogłosiły dobrą nowinę Piotrowi. Gdybyśmy dziś ich posłuchali, może też miałyby nam coś do powiedzenia”.

Rozmawiano