Kobieta, która wiedziała za mało - Daniel Koziarski - ebook + książka

Kobieta, która wiedziała za mało ebook

Daniel Koziarski

4,0

Opis

Czasem twoje życie musi się wykoleić, żeby potem znowu nabrało rozpędu.

Marzena Wierzba jest popularną pisarką, której rytm życia wyznacza pisanie kolejnych pretensjonalnych, przeerotyzowanych książek.

Nagle jej uporządkowany świat zaczyna się rozpadać. Mąż, szanowany notariusz, angażuje się w romans z młodą kobietą, syn zaskakuje ją niekonwencjonalnymi wyborami, a w dodatku pisarka pada ofiarą psychofanki. Suma złych doświadczeń sprawia jednak, że Marzena, zamiast się ostatecznie załamać, podejmuje walkę z przeciwnościami losu. Aby dodać sobie animuszu, zaczyna wymyślać optymistyczne sentencje i zapisywać je na różowych karteczkach, a następnie umieszczać na Facebooku. Fakt, że zostaje z tego powodu nazwana „Coelho w spódnicy”, martwi ją tylko na początku, a smutek skutecznie rozwiewa liczba lajków, udostępnień i pełnych zachwytu komentarzy wiernych fanek.

Ostatecznym celem i ideałem Marzeny staje się Suka - tytułowa bohaterka jej najnowszej powieści erotycznej.

– Pani Marzeno, nie otworzy mi pani? – dobiegł ją znajomy głos.
Nie wiedziała, czy lepszą taktyką będzie coś odpowiedzieć, czy też milczeć, licząc, że cisza podziała na intruzkę deprymująco.
Trudno właściwie przewidzieć, wszak nie sposób prognozować reakcji psychopaty.
– Wpuść mnie, kurwo, słyszysz? – krzyknęła tamta zmienionym, niemal męskim głosem, zupełnie jakby coś w nią wstąpiło.
– Jak się tu dostałaś? Odejdź! – Marzena trzęsła się ze strachu.
– Chciałam tylko porozmawiać. Wpuść mnie!
– Nie mamy już o czym rozmawiać, rozumiesz?
– Chciałam porozmawiać o literaturze. Pokazać ci to, co napisałam.
– Możesz mi wysłać mailem!
Zofia zaśmiała się głośno.
– Zwariowałaś? Skoro już tu jestem, to może jednak wypijemy kawę i porozmawiamy o tym, co napisałam?
– Włamujesz się do mojego domu i proponujesz mi kawę? – syknęła Marzena.
– Oj, zdążyłam już całkiem dobrze poznać twój dom.
– Co? Byłaś tu wcześniej?
– Parokrotnie. Oczywiście pod twoją nieobecność, więc nie mogłaś wiedzieć. No dalej, otwieraj te drzwi. Nie będziemy tak rozmawiać przez ścianę. Przyznasz chyba, że to nie ma sensu?
– Na twoim miejscu uciekałabym stąd. – Marzena próbowała nadać swojemu głosowi groźny ton.
– A to dlaczego?
– Wiem, że policja cię szuka. Wezwałam ich…
– Niby jak? Przez komórkę, którą zostawiłaś na dole, czy może przez stacjonarny telefon, z którego zrezygnowałaś? A może przez Internet, do którego odcięłam ci dostęp?


Daniel Koziarski (ur. 1979 r. w Gdyni) – pisarz, prawnik, podróżnik, zjadliwy komentator rzeczywistości. Autor artykułów prasowych i internetowych. Twórca m.in. „Socjopaty w Londynie”, „Klub samobójców”, a także „Zbrodni pozamałżeńskich”, napisanych w duecie z Agnieszką Lingas-Łoniewską.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 405

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (5 ocen)
1
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1.

Marzena obudziła się, zanim rozległ się dźwięk budzika. Była niewyspana, poirytowana i zasmucona. Wczoraj miała „czterdziestektóreśtam” urodziny.

„To przecież nie koniec świata. Druga połowa życia jeszcze przed tobą” – powtarzała sobie w myślach, aby za chwilę dodać otrzeźwiająco: „Ta gorsza”.

Urodziny przebiegły bardzo skromnie i nie mogła nie czuć się tym faktem rozczarowana. Miała być kameralna, rodzinna uroczystość, a nie samotny wieczór z córką Pauliną.

Syn Paweł poinformował ją rano, że zatrzymała go praca i musiał odwołać przylot z Londynu. Złożył jej życzenia telefonicznie i obiecał, że przyleci „niebawem”. Zmartwiła się, ale nie zadawała zbyt wielu pytań. Skoro tak zrobił, musiał mieć swoje powody. A że po kilku miesiącach upokarzającej pracy na czarno u jakiejś „pożalsiębożepolskiejemigrantki” udało mu się złapać wreszcie normalny kontrakt w brytyjskiej korporacji (cateringowej), zależało jej na tym, żeby utrzymał ten stan rzeczy.

Mąż Karol pojechał do Torunia na podpisywanie aktu notarialnego ze swoim klientem i wrócił późnym wieczorem. Przeprosił, że tak wyszło, wręczył jej kwiaty, a zaraz potem wziął szybki prysznic, przebrał się i posiedział z nią jakieś piętnaście minut, by – tłumacząc się zmęczeniem i koniecznością zrobienia czegoś wcześnie rano – położyć się spać w pokoju gościnnym.

Humor poprawiły jej przynajmniej e-maile oraz wiadomości i komentarze na Facebooku od czytelniczek, które prześcigały się w pomysłowych życzeniach i ciepłych słowach. W taki dzień nawet te banalne wyrazy pamięci cieszyły ją i dodawały otuchy.

Karol wybył rzeczywiście rano. Zrobiła jajka na bekonie i tosty dla siebie i córki, zaparzyła też kawę.

Córka jadła dosłownie w biegu i ledwo zdążyły zamienić parę słów. Spieszyła się na ćwiczenia z prawa cywilnego, na których sprawdzano obecność. A Paulina była bardzo pilną studentką (dzienną) i – inaczej niż Paweł, jej brat bliźniak – nie zamierzała tak szybko wylecieć z rodzinnego gniazda w nieznane.

Mogła wyjechać na UJ, ale ostatecznie zdecydowała się pozostać na miejscu. Ojciec przyjął jej decyzję z dużą dozą krytycyzmu, podkreślając prestiż krakowskiego uniwersytetu, ale dla Marzeny była to zbawienna decyzja. Umarłaby chyba z żalu i samotności, gdyby po decyzji Pawła o wyjeździe do Londynu straciła także ją.

– Mogliby traktować nas jak studentów, a nie uczniaków – stwierdziła, popijając kawę. – Ale z drugiej strony, gdyby facet nie sprawdzał obecności, to u takiego nudziarza nikt by się nie pojawił.

Matka uśmiechnęła się i przytaknęła. Paulina pocałowała ją w policzek i życząc jej dobrego dnia, skierowała się ku wyjściu.

Marzena przeniosła się do swojego gabinetu, w którym zwykle pisała. Włączyła komputer i poszła zrobić sobie herbatę, a kiedy system wreszcie się załadował, otworzyła plik rozpoczętej przed tygodniem powieści.

Zanim jednak przystąpiła do pisania, musiała minąć co najmniej godzina, a często i dwie, podczas których rytualnie sprawdzała pocztę i wiadomości na portalach społecznościowych, odpowiadała na część z nich, wrzucała coś na stronę autorską na Fejsie – słowem, dbała o interakcje z wielbicielkami swojej twórczości.

Kiedy wreszcie jej palce zaczęły wklepywać kolejne linijki według wczorajszego planu, którego nie zdołała zrealizować, usłyszała dzwonek do drzwi.

Dochodziła dziesiąta – zastanawiała się, kto to mógł być. Listonosz przychodził zwykle około południa, więc to raczej nie on. Zaintrygowana, ale i lekko wystraszona, podeszła cicho do drzwi i wyjrzała przez wizjer. Na zewnątrz stał facet z paczką. I wtedy przypomniało jej się, że przecież to dzisiaj miały przyjść egzemplarze autorskie Domku przy skale.

Jak mogła zapomnieć o czymś tak absolutnie ekscytującym?

Dzwonek zabrzmiał powtórnie.

– Już idę! – zawołała i otworzyła drzwi.

Jej oczom ukazał się młody, przystojny kurier.

– Pani Wierzba? – zapytał.

– Tak. Proszę, niech pan wejdzie – powiedziała, przyglądając mu się z zainteresowaniem.

Wszedł, zamykając za sobą drzwi. Położył paczkę na podłodze i zaczął czegoś szukać w elektronicznym rejestrze.

Dobiegał trzydziestki. Miał pociągłą, gładko ogoloną twarz – na swój sposób chłopięcą. Ładnie pachniał. (Nie to, co przepocony pan Józek – listonosz, który był sympatyczny, ale swoim pojawieniem się powodował u niej odruchy wymiotne.) Był dobrze zbudowany – miał wysportowaną sylwetkę.

Zapragnęła mieć go w swoich ustach. Była gotowa zrobić mu dobrze. Ssać chciwie jego członek, a kiedy będzie gotowy, żeby wystrzelić, pozwolić mu spuścić się na twarz albo nawet połknąć ejakulat.

– Proszę pani – ponaglił ją. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że kurier stoi nad nią z elektronicznym długopisem, wyczekując, aż podpisze odbiór przesyłki.

– Przepraszam… – Uśmiechnęła się, ale na nim nie zrobiło to żadnego wrażenia.

Podpisała tam, gdzie jej wskazał.

Miała ochotę powiedzieć mu, że to egzemplarze autorskie jej książki, pochwalić mu się, ale jego postawa była nazbyt chłodna i lekceważąca, by mogła wyskakiwać z czymś takim. Przyszedł tu wykonać swoją pracę, na pewno jej nie kojarzył. Wyglądał na takiego, który potrafi zadowolić kobietę, ale nie na nałogowego czytelnika. Z drugiej strony – pomyślała rozgoryczona – była dla niego za stara, żeby mógł na niej pożądliwie zawiesić oko.

Rzucił „do widzenia”, nawet na nią nie spojrzawszy, i wyszedł. Za to ona odprowadziła wzrokiem jego zgrabny tyłeczek. Układała na szybko w głowie dalszy ciąg sceny, a potem wróciła do swojego gabinetu i zrobiła notatki.

Takie epizody, strzępy czy nawet większe sekwencje, które przychodziły jej do głowy i które następnie skwapliwie notowała, wykorzystywała potem w swoich opowiadaniach i powieściach. Czasem krytycy zarzucali jej, że niektóre z jej pomysłów sprawiają wrażenie doklejonych na siłę, wyrwanych z kontekstu – miała świadomość, że coś jest na rzeczy. Z drugiej strony, nie chciała marnotrawić potencjału swoich przemyśleń, zapisków i notatek, z których wiele jej się podobało i jej zdaniem zdecydowanie wartych było późniejszego wykorzystania.

Zaproszenie na panel pisarek w Warszawie. Temat: Czy literatura kobieca musi być tą gorszą?

„Czy będzie ci się chciało jechać?” – zapytała się w myślach. Bo z jednej strony zakładała, że warto zaznaczać swoją obecność dosłownie wszędzie, a z drugiej, tak po prostu, była w tej chwili zbyt leniwa, żeby wystawić nos poza Trójmiasto.

Z zadumy wyrwał ją dzwonek telefonu. To Paweł.

– Cześć, synku! – przywitała go radośnie.

– Cześć, mamo – odpowiedział.

– I jak tam, wiesz już, kiedy będziesz mógł przyjechać?

– Właśnie w tej sprawie dzwonię – rzekł dość dziwnym tonem, który ją natychmiast zaniepokoił.

– Coś się stało?

– Nie, nic się nie stało, mamo. – Zaśmiał się. – A właściwie to dopiero się stanie, bo przyjeżdżam w piątek.

– Jak to w piątek? W ten piątek? – Ucieszyła się.

– Tak, w ten piątek – potwierdził. – Udało się znaleźć zastępstwo, przebukować bilety, więc nie mogłem nie skorzystać, nie?

– Nawet nie wiesz, jak się cieszę!

– Mamo, jedna kwestia. Chciałbym przyjechać z kolegą z pracy. Jimem. Wiesz, on nigdy nie widział Polski. Pokazałbym mu Trójmiasto, może Malbork…

– Anglik? – spytała.

– Nie… To znaczy, mieszka w Anglii, ale pochodzi z Nigerii.

– No dobrze, w domu jest miejsce, możemy go przenocować, więc nie ma problemu – odpowiedziała lekko zbita z tropu. – Myślę, że tata też nie będzie miał nic przeciwko temu.

Prawdę mówiąc, zakładała, że spędzi z synem trochę czasu i nie będzie musiała go dzielić między niego a gościa. A poza tym raczej nie lubiła obcych osób kręcących się po jej domu. Miała swój rytm i nie znosiła, kiedy zakłócały jej go nieprzewidziane wydarzenia czy osoby. Nieznajomi ją stresowali. Nie wiedziała, czy to, że jest czarny, nie skomplikuje tylko sprawy. Właściwie to wiedziała, ale wstydziła się przed sobą przyznać. Ale z drugiej strony nie śmiałaby stawiać syna w niekomfortowej sytuacji – skoro chciał przyjechać z kolegą i pokazać mu Polskę, to dlaczego miałaby się temu w jakikolwiek sposób sprzeciwiać? Ostatecznie może przyjazd tak egzotycznego gościa będzie ciekawym wydarzeniem, które ją twórczo zainspiruje.

– Super – odpowiedział Paweł. – On nie będzie sprawiał kłopotu. To fajny, spokojny chłopak, zobaczysz!

– No ja myślę – zdobyła się na żart. – O której mam po was przyjechać na lotnisko?

– Przylecimy wieczorem. Jakoś koło osiemnastej. Nie mam teraz itineraryprzed sobą, ale potem jeszcze napiszę SMS-a, e-mail albo po prostu zadzwonię.

„Itinerary”– zaśmiała się do siebie. Postanowiła, że podaruje mu jakieś książki, żeby nie zapomniał tam polskiej mowy, był w kontakcie z polskim słowem przez duże „s”. Oczywiście z jej Domkiem przy skale w pakiecie.

– Mamo, muszę kończyć, bo zaraz mi się break kończy – powiedział. – Trzymaj się i pozdrów wszystkich!

– Pa, synku! – rzuciła na pożegnanie.

– Bye!– odpowiedział miękko.

Ach, jakże miło było go usłyszeć! Jak bardzo poprawił jej humor i ileż nowej energii w nią tchnął. Teraz będzie jej zdecydowanie łatwiej pisać.

Obecnie pracowała nad Domkiem dla lalek. Opowieścią o wychowance sierocińca, która zostaje panią adwokat i otwiera własną kancelarię, ale jej obsesją staje się zbadanie swojej przeszłości. Pragnie poznać rodziców oraz motywy, które sprawiły, że trafiła do tego przytułku.

Spytała męża, czy takie dane się przechowuje i udostępnia pełnoletnim wychowankom, ale zbył ją lekceważącym uśmiechem. Powiedział, żeby wyszukała sobie w Internecie. Tak właśnie powiedział, dotykając ją tym do żywego. Córka była życzliwsza, ale miała prawo tego nie wiedzieć. Ostatecznie jednak zapomniała o obietnicy, że sprawdzi i da znać, bo nie wracała do tego tematu. Będzie musiała się jej przypomnieć albo rzeczywiście oprzeć się na tym, co podpowie jej Internet.

Nie mogła się skupić na pisaniu. Znowu telefon. Tym razem to jej przyjaciółka Anita. W pierwszym odruchu postanowiła nie odbierać. Anita, od śmierci ojca, którym się troskliwie opiekowała, była nie do zniesienia – zupełnie jakby straciła sens życia. „Ale takie są pułapki staropanieństwa” – pomyślała zjadliwie. „Czego może chcieć tym razem?” – zastanawiała się, aby w końcu odebrać połączenie.

– Słuchaj, chciałam zajrzeć do Karola w sprawie poświadczenia dziedziczenia, ale jego sekretarka powiedziała mi, że wyjechał na kilka dni. Trochę mi się spieszy i…

– Jak to „wyjechał na kilka dni”? – powtórzyła z niedowierzaniem Marzena.

– Wiesz, mogę iść do innego notariusza… – odpowiedziała zbita z tropu Anita.

Marzena zastanawiała się, czy Karol miałby jakiś powód oszukiwać Anitę lub jej unikać, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Tam gdzie w grę wchodziły pieniądze, potrafił z godnością i wyrachowaniem znieść cudzą upierdliwość.

– Wiesz, to w sumie dziwne… – Marzena zawiesiła głos. Myślała o tym, żeby jak najszybciej się rozłączyć i zadzwonić do męża, żądając wyjaśnień. – Nie słyszałam, żeby planował gdzieś wyjechać. A już na pewno nie na kilka dni.

– Słuchaj, to może w takim razie nie jest dobry moment, żebym pytała, co słychać. Co teraz piszesz…?

– Może umówimy się na kawę w przyszłym tygodniu – zaproponowała na odczepnego Marzena. I oczywiście natychmiast zdała sobie sprawę z idiotyzmu takiej zagrywki.

– Dobrze, kochana – podchwyciła chętnie tamta. – Zadzwonisz czy ja mam się odezwać?

– Zadzwonię. Obiecuję. – Znowu o jedno słowo za dużo.

– Okej. Pa! – pożegnała ją Anita.

Marzena szybko wybrała numer męża, ale zamiast jego głosu odpowiedział jej komunikat, że abonent jest poza zasięgiem.

Pomyślała, że zadzwoni do kancelarii i zapyta, co jest grane, sekretarkę, Katarzynę Miarkę, której zresztą bardzo nie lubiła, podejrzewając nawet czasami o romansowanie z jej mężem.

– Szef nie poinformował, dokąd jedzie, ale powiedział, że go kilka dni nie będzie – odpowiedziała, wyraźnie zmieszana.

– Jak to: kilka dni go nie będzie? – zapytała oszołomiona Marzena.

I natychmiast zdała sobie sprawę z tego, jak idiotycznie musiało w uszach sekretarki zabrzmieć takie pytanie. Czuła się upokorzona.

Kiedy milczenie po drugiej stronie się przeciągało, zapytała na wszelki wypadek:

– Halo, jest tam pani jeszcze?

– Jestem, jestem – potwierdziła Miarka. – Ale nie wiem, co pani powiedzieć… Pani się domyśla, że to dla mnie niezręczna sytuacja.

– A pani Ewelina? – spytała, mając na myśli aplikantkę, która pracowała w kancelarii i zarazem kształciła się pod okiem jej męża.

Lubiła tę dziewczynę, od kiedy dowiedziała się, że ta przeczytała kilka jej książek. A serce skradła jej, kiedy podczas jednego ze spotkań przyniosła parę woluminów i poprosiła o wpisy z dedykacjami.

– Pani Eweliny nie ma od kilku dni. Jest na zwolnieniu – odpowiedziała sekretarka. – Właściwie to jestem teraz sama.

Marzena stwierdziła, że niczego się od niej nie dowie, a każde kolejne pytanie stawia ją i jej małżeństwo w nieciekawym świetle. Będą ploty, będzie chryja. Nawet nie wiedziała, czy bardziej chciała oszczędzić wstydu sobie czy mężowi. Zmusiła się do podziękowania, przeprosiła za zamieszanie i rozłączyła się.

Z tego wszystkiego zapomniała poprosić o numer telefonu Eweliny. Z drugiej strony nie będzie przecież dzwoniła do dziewczyny, jeśli ta przebywa na zwolnieniu, i pytała o plany własnego męża – to dopiero byłoby żenujące do kwadratu!

Zadzwoniła ponownie do Karola, ale wciąż miał wyłączony telefon.

„A może coś się stało?” – przestraszyła się. „Może go pobili i okradli, a teraz znajdował się w jakimś szpitalu bez dowodu tożsamości?”

„Tak, jasne, cholerna idiotko” – odpowiedziała sama sobie w myślach. „Mówi wprost, że wyjeżdża na kilka dni, a ty się martwisz, że coś mu się stało”.

Była wściekła – teraz to ona mu da do wiwatu! Ale choć kipiała w niej złość, wiedziała, że w gruncie rzeczy nie jest gotowa na konfrontację z mężem. Z całą pewnością jednak zażąda od niego wyjaśnień i tym razem nie zadowoli się byle jaką odpowiedzią.

***

Jak na swój wiek była wciąż atrakcyjną kobietą i za taką, mimo rozmaitych kompleksów, się uważała. Średni wzrost, szczupła, ale zarazem powabna, kobieca figura, subtelnie opadające na ramiona włosy w kolorze blond i ciekawa twarz o delikatnych wciąż rysach i łagodnym wyrazie, z którym kontrastowało nieco wystraszone, lekko hipnotyzujące spojrzenie jej brązowych oczu.

Ale Karol zdawał się nie dostrzegać jej piękna. Unikał nie tylko zbliżeń z żoną, ale też właściwie jakiejkolwiek formy bliskości, a ona, zakłopotana, w pewnym momencie przestała mu się narzucać czy nawet wysyłać jakiekolwiek sygnały świadczące o jej potrzebach i oczekiwaniach.

Co więcej, coraz częściej sypiał w tym cholernym pokoju gościnnym, jakby chciał zaznaczyć, że w tym domu jest właściwie gościem, jakby jeszcze bardziej chciał się od niej zdystansować. Właściwie coraz rzadziej rozmawiali o przyczynach tego stanu rzeczy. Podejrzewała, że kogoś ma, ale kiedy raz się odważyła i wypowiedziała na głos swoje przypuszczenia, on stanowczo zaprzeczył, nazywając ją histeryczką i podkreślając, że podczas gdy on ciężko pracuje, ona siedzi w domu, pisze „te powieści” i różne bzdury przychodzą jej do głowy. Tak właśnie powiedział – „te powieści” – dezawuując jej pracę, sukces i poczucie sensu. Potem próbowała jeszcze parę razy przywołać w rozmowie z nim swoje podejrzenia, zmusić go do tłumaczeń, ale on reagował za każdym razem złością, czasem wręcz furią, co powodowało u niej zakłopotanie i sprawiało, że wycofywała się i coraz bardziej chowała w sobie. Jakby obawiała się, że kiedyś powie za dużo, skrzywdzi ją prawdą, trzaśnie drzwiami i na dobre wyniesie się z jej życia. Nie czuła się gotowa na odrzucenie, nie dopuszczała myśli o rozwodzie – wolała już zaakceptować ten świat pozorów, który współtworzyli. Może z braku alternatywy, może z poczucia przywiązania, również finansowego, może z naiwnej wiary w to, że cokolwiek mogło się w ich wspólnym życiu jeszcze zmienić.

2.

„A gdyby tak dzielić się mądrościami życiowymi z czytelniczkami?” – zastanawiała się.

Zapisywać je na różowych karteczkach, potem wrzucać na Facebook, a wreszcie tworzyć z tego całe książki?

Podekscytowana wzięła bloczek różowych karteczek i zaczęła wypisywać na nich swoje myśli, które cisnęły jej się do głowy i przybierały postać potencjalnie inspirujących sentencji.

Kochaj siebie, bo zasługujesz na dobro i czułość. Jeśli nie będziesz dla siebie dobra, wysyłasz sygnały innym, że nie muszą Cię dobrze traktować.

Pamiętaj, jeśli tylko czegoś bardzo pragniesz i podporządkowujesz temu cały swój umysł, serce i duszę, nie ma takiej siły, która mogłaby Cię powstrzymać przynajmniej przed tym, żeby tego spróbować.

Do każdej z myśli dorysowywała jakieś graficzne ozdobniki.

Zastanawiała się, czy to ma głębszy sens. Niech pomysł zweryfikują czytelniczki. Kiedy chwilę potem treść karteczek znalazła się na Facebooku, szybko zaczęły sypać się lajki i udostępnienia.

Tylko jeden nieżyczliwy komentarz nazywający ją „Coelho w spódnicy”. „A właściwie – czy naprawdę aż tak nieżyczliwy, biorąc pod uwagę popularność brazylijskiego pisarza?” – pomyślała.

Mogła zatem odetchnąć z ulgą i uśmiechnąć się z zadowoleniem, bo pomysł najwyraźniej chwycił.

Przyszedł SMS od Karola: „Nie martw się i nie wypytuj. Wszystko jest okej”.

W pierwszej chwili odetchnęła z ulgą, ale zaraz potem poczuła się upokorzona lapidarnością tego komunikatu. Tylko tyle był jej w stanie napisać? Nie stać go było nawet na głupi telefon, kilka słów wyjaśnienia?

Miała ochotę wybrać jego numer i wziąć go na spytki, ale przestraszyła się, że się na nią rozgniewa i mimo tego, że to on powinien się jej tłumaczyć, znowu nazwie ją histeryczką i wyśmieje. Albo po prostu się rozłączy, jeszcze bardziej ją upadlając.

Czy takiego męża, do diabła, potrzebowała? Dlaczego w jej życiu nie mógł pojawić się ktoś, kto nadałby mu większy sens? Poza dziećmi oczywiście.

Włączyła telewizor, żeby zagłuszyć myśli.

Ten X. znowu coś palnął. Chociaż polityką się nie interesowała, uważała, że w dobrym tonie jest naśmiewać się z X., dlatego wrzuciła między różowymi karteczkami dwa zdania komentarza. Przecież wszyscy przyzwoici ludzie i intelektualiści krytykują X., więc i ona czasem dawała wyraz słusznemu oburzeniu albo dzieliła rozbawienie wieśniactwem X.

Kiedyś chciała się dopisać do apelu intelektualistów, w tym pisarzy, w jakiejś szczytnej sprawie protestu przeciwko klerykalizacji życia publicznego w Polsce, ale dano jej do zrozumienia, że jako autorka literatury kobiecej niekoniecznie jest mile widziana. Poczuła się wtedy dotknięta, wzgardzona, chociaż apel ten i tak podlinkowała i poparła na swojej stronie autorskiej na Facebooku.

***

– Dzisiaj chciałam zwrócić uwagę swoich czytelniczek… i czytelników oczywiście, na problem chorób. Jeśli możecie, wesprzyjcie jakąś fajną fundację, na przykład ajs baket czelencz. Ja, żeby pokazać, że nie jestem obojętna wobec tych szczytnych celów, zdecydowałam się wziąć udział w tej akcji.

Marzena odchyliła głowę i w kontrolowany sposób wylała sobie na nią odrobinę nieschłodzonej wody mineralnej, uważając jednak, żeby nie zmoczyć ubrania.

Miała nadzieję, że kamerka internetowa wszystko zarejestrowała.

3.

Z terminalu wysypali się ludzie. Szybko wypatrzyła syna.

Paweł wyglądał na trochę strapionego i zestresowanego.

– Jesteś zapewne zmęczony podróżą – zauważyła.

– Tak – przytaknął mechanicznie.

W tym zamieszaniu zapomniała o Murzynie, który za chwilę wyłonił się spośród grupy pasażerów, ciągnąc za sobą bagaż na kółkach.

– Mamo, to jest Jim.

– Ach, hello! – Uśmiechnęła się do wysokiego, przystojnego i zadbanego Jima, wyciągając w jego kierunku dłoń.

Ten uścisnął ją, odwzajemnił uśmiech i powiedział uprzejmym tonem:

– Nice to meet you, ma’am.

– Ty, dlaczego on do mnie mówi mamo? – zwróciła się do Pawła.

– Mamo, ma’am to coś w rodzaju „proszę pani” – wyjaśnił jej zakłopotany syn.

Miała wrażenie, że poczerwieniał ze wstydu.

– Sorry – zachichotała. A następnie odpowiedziała Jimowi: – Aj spik inglisz. Litl.

– Very well – odrzekł. – Pawel taught me some Polish, I am sure we’ll meet half way.

Na wszelki wypadek zaśmiała się, choć nie wiedziała dokładnie, o co mu chodzi.

– Sej mi Marzena – rzuciła w kierunku Jima.

– Marcena – próbował wymówić jej imię.

Podpowiadała mu poprawną wymowę, ale on za każdym razem coś zniekształcał.

Paweł obserwował te próby kontaktu z odrobiną zażenowania. Pomyślała, że może jest zazdrosny o to, że uwagę skupia na Jimie. A przecież powinien być zadowolony, że tak łatwo nawiązała z nim kontakt, przeskakując szybko bariery pokoleniowe i rasowe. Zwróciła się więc w kierunku syna:

– Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przyjechałeś! – Miała świadomość, że musiało to zabrzmieć banalnie, ale powinno to mu w tej chwili wystarczyć.

– Co tam słychać? – zawtórował jej banalnym pytaniem. Nawet nie udawał zainteresowania.

– Po staremu. Ja piszę, tata ma mnóstwo pracy w kancelarii, a Paulina… Co ci będę opowiadać, przecież akurat z nią jesteś stale w kontakcie!

Przytaknął.

– À propos Pauliny, jedziemy, bo czeka z jedzeniem. Mówiła, żebyśmy się nie spóźnili!

Widząc skonfundowanego nieco Jima, spojrzała na syna, oczekując, że przetłumaczy jej słowa.

– Rodzinny obiad – rzucił Paweł w takim tonie, że odebrała to jako sarkazm.

– Nie będzie taty… – stwierdziła.

– Jak zwykle – zauważył.

Nastąpiła chwila wymownego milczenia.

– A powiedziałaś mu w ogóle, że przyjeżdżam?

Zastanawiała się, czy opowiedzieć mu o wszystkim, ale uznała, że lepiej nie poruszać tego tematu.

Czasami zastanawiała się, czy gdyby jej relacje z Karolem układały się lepiej, Paweł by w ogóle wyjeżdżał. Obwiniała się, że to wszystko miało jakiś wpływ na jego decyzję, że ten wyjazd stanowił formę ucieczki. Ucieczki nie tylko przed odpowiedzialnością, ale i przed domem, w którym się źle czuł za sprawą niedopasowanych rodziców.

– Ma wyłączony telefon. Prosił, żeby mu nie przeszkadzać – odrzekła wreszcie krótko.

Przeszli w kierunku parkingu. Marzena miała przez chwilę kłopot, żeby zlokalizować swojego wysłużonego forda, bo kiedy parkowała, samochodów było tu znacznie mniej. W końcu jednak „zguba” się znalazła, cała trójka zapakowała się do auta i ruszyli.

Dłuższą chwilę milczeli, ale Marzena wiedziała, że sytuacja jest dla wszystkich kłopotliwa z powodu bariery językowej, nie wspominając o tym, że mogli być po prostu zmęczeni podróżą i przez to niezbyt skorzy do rozmowy. Chociaż przed chwilą jeszcze, na lotnisku, szło im – przynajmniej jej i Jimowi – całkiem dobrze. W międzyczasie jednak Jim wymienił z Pawłem jakieś dziwne spojrzenia, których znaczenia nie rozumiała. Na wszelki wypadek postanawiała się nie odzywać.

Podpatrywała ich w lusterku. Paweł wydawał jej się czymś strapiony, mimo że teraz, na siłę, próbował sprawiać wrażenie wyluzowanego. Ale to Jim bardziej przykuwał jej uwagę niż syn.

Był z całą pewnością o kilka lat starszy od Pawła, ale zdecydowanie przed trzydziestką. Oprócz tego cholernie przystojny i pociągający; musiała uważać, żeby zbyt częste spojrzenia w lusterko nie zdradziły, o czym rozmyśla.

To byłaby całkiem niezła powieść erotyczna – ośmielił ją własny pomysł, który w tej chwili przyszedł jej do głowy.

Syn znanej pisarki – niech będzie rozwódki albo wdowy – przyjeżdża z kolegą do domu. Ten kumpel jest innej rasy, żeby skomplikować sytuację. Będzie miała okazję ugrać parę punktów, pokazując nietolerancję w polskim społeczeństwie – to na pewno zachwyci ważnych recenzentów. W każdym razie pisarka i gość ulegają chwili i uprawiają namiętny seks. To, co przez chwilę jawi się jako zawstydzający oboje incydent, szybko się powtarza. W końcu, oprócz namiętności, pojawia się myśl o tym, że nie są sobie obojętni również z innych powodów. Oczywiście synowi nie w smak ta sytuacja, kiedy jego starzejąca się bądź co bądź matka parzy się z kumplem, w dodatku „czarnuchem”. Nagle syn ujawnia mocno skrywane za parawanem tolerancji skłonności rasistowskie. Zbliża się czas powrotu… Nieszczęście wisi w powietrzu.

Czy wystarczy materiału na powieść, czy to ledwie pomysł na opowiadanko? Tak czy inaczej, miała w zanadrzu parę odważnych opowiadań erotycznych i myślała o wydaniu antologii, a więc nawet pomniejsza forma realizacji tego konceptu mogła przynieść jej korzyści.

Jak mogłoby dojść do sceny uwiedzenia? Jej wyobraźnia zaczęła intensywnie pracować. Wiedziała, że powinna skoncentrować się na drodze, ale napływające myśli były silniejsze od niej.

Brała prysznic. Jej ciało rozgrzewała gorąca woda spływająca po ciele, a umysł rozpalały myśli o Jimie. Rozluźniona, zamknęła oczy. Zaczęła delikatnie dotykać palcami swojej muszelki. Nagle usłyszała skrzypienie ostrożnie uchylających się drzwi. Do cholery, czyżby zapomniała je zamknąć? Instynktownie zakryła miejsca intymne rękoma. Przecież wstydziła się swojego starzejącego się ciała, mimo że wiele rówieśniczek mogło jej tylko pozazdrościć.

– I am sorry. – Usłyszała głos Jima.

– OK – odpowiedziała ze śmiechem.

Popatrzył na nią w dziwny sposób. Zamiast wyjść, zamknął drzwi od wewnątrz. Podszedł do niej.

– What you do? What you do? – spytała, wciąż zasłaniając się przed jego wzrokiem i dotykiem.

Położył palec na ustach, dając jej do zrozumienia, żeby się uciszyła. Miał rację – przecież mogła obudzić syna. Świadomość, że ten mógł ich nakryć, tylko zwiększyła u niej podniecenie.

Szybko ściągnęła z niego koszulkę i szorty. Jego męskość wypełniała slipy. Nie wiedziała, czy jest tak duża w stanie spoczynku, czy miał już przynajmniej częściową erekcję. Wreszcie będzie mogła się przekonać, czy to prawda, co mówią o Murzynach. I czy ci, których podglądała w Internecie, z wielkim przyrodzeniem, reprezentują rzeczywistość czy wyobrażenie o niej.

Włożyła mu do slipów dłoń i zaczęła delikatnie masować ich zawartość. Czuła, jak pod wpływem jej dotyku prężnieje. W końcu, wiedząc, że ciasna bielizna nie pomieści go już w tak nabrzmiałej postaci, postanowiła go uwolnić. Teraz mogła dokładniej przyjrzeć się temu monstrum. Uklękła przed nimi i objęła go ustami. Ssała go łakomie, pomagając sobie obiema dłońmi.

„Czy pomieści go w sobie?” – przeszło jej przez głowę. Owszem, czuła się wilgotna i chciała mieć go w sobie, ale nigdy przedtem nie miała czegoś tak dużego w swojej szparce!

– Mamo! – krzyknął Paweł.

W tym samym momencie usłyszała czyjeś trąbienie.

– Czy ty w ogóle patrzysz na drogę? – rzucił poirytowany.

Uświadomiła sobie, że zdekoncentrowana jechała zbyt blisko drugiego pasa i o mało nie zahaczyła o jadący z naprzeciwka bus.

– Przepraszam… – zmieszała się. A potem w myślach zwyzywała od idiotek. Narobi przed Jimem wstydu sobie i przy okazji synowi.

Ale z drugiej strony nie mogła nic poradzić na to, że jej myśli obsesyjnie kierowały się ku tamtemu. Łatwo jej było wcześniej naśmiewać się z polskich emigrantek klejących się do Murzynów, ale teraz była w stanie zrozumieć je lepiej niż kiedykolwiek przedtem. Smak egzotyki potrafił pobudzać wyobraźnię i zmysły. Co ciekawe, dla niej samej również, chociaż uważała się za osobę raczej tolerancyjną, obawiała się, że syn zakocha się tam, w Londynie, w jakiejś nie-Polce czy – jeszcze gorzej – nie-Europejce, a ona będzie musiała pogodzić się z tym faktem.

W domu czekała już Paulina z chłodnikiem. Chłopcy okazali się wygłodniali, a zimna zupa stała się pretekstem do dyskusji na temat polskiej kuchni.

Zaangażowana Paulina biegała po kuchni, co jakiś czas rzucając pełne zainteresowania spojrzenia w kierunku Jima, co nie uszło uwadze Marzeny. Młodzi czuli się w swoim towarzystwie swobodnie, rozmawiając we trójkę po angielsku. Ona, choć niewiele z tego rozumiała, starała się wybuchać śmiechem w tym samym momencie, co oni, choć ostatecznie zawsze spóźniała się, przynajmniej o sekundę. Albo dla odmiany śmiała się za wcześnie. Miała wrażenie, że Paweł był tym mocno zażenowany. W pewnym momencie nawet poczuła się jak piąte koło u wozu i zaczęła poważnie zastanawiać się, czy po prostu nie zostawić ich samych sobie, a przynajmniej nie zastąpić Pauliny przy garach.

Ostatecznie zdecydowała się na ten ostatni wariant. Ale i to nie pomogło, bo ciągle czuła na sobie niechętne spojrzenia.

– Mamo, nie zjesz z nami? – zapytała Paulina, wyraźnie siląc się na grzeczność, kiedy wreszcie Marzena ogłosiła, że powinna właściwie wrócić do pisania, bo goni ją deadline.

– Nie, nie jestem głodna. Chłodnik mnie nasycił – odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem i wycofała się w kierunku swojego gabinetu, na odchodne obdarowując Jima ciepłym i przyjaznym spojrzeniem.

Właściwie to nie miała nic przeciwko temu, żeby skoncentrować się na pracy i w ten sposób przeciwdziałać głupim myślom, które ją nachodziły.

Otworzyła skrzynkę e-mailową.

„Znowu ta cholerna Teresa!” – pomyślała z wściekłością.

Od ponad dwóch tygodni jakiś babsztyl dręczył ją na różne sposoby, między innymi wpraszając się do niej wiadomościami z obszernymi opowieściami o swoim depresyjnym życiu. Z początku myślała, że Teresa szuka terapeutki albo tylko słuchaczki, ale ona stawała się coraz bardziej bezczelna i wymagająca. Teraz na przykład stwierdziła, że jej życie to znakomity materiał na książkę i to właśnie Marzena powinna taką książkę napisać, a nawet one obie, wspólnie, mogłyby się tego podjąć.

Ale Marzena wiedziała, że nie może pozwalać czytelniczkom wchodzić sobie na głowę, choć niemal w każdym przypadku starała się być dla nich maksymalnie życzliwa i cierpliwa. Poza tym nudziły ją coraz bardziej te opowieści o toksycznym małżeństwie Teresy i o jej bezpłodności oraz o wypaleniu zawodowym (Teresa była pielęgniarką). Nie widziała w nich niczego inspirującego z punktu widzenia pisarki i niczego ciekawego z punktu widzenia czytelniczki.

Z kuchni co chwilę dobiegały śmiechy i podniesione głosy. Irytowało ją, że została w pewien sposób „wykolegowana”. Zadręczała się nawet, że to z niej żartują.

Co z tego, że czuła się młoda, skoro do nich nie pasowała? Abstrahując od samej bariery językowej.

„Jesteś żałosna” – skarciła się w myślach. „Zazdrościsz własnym dzieciom młodości”.

Zadzwoniła do męża. Był dostępny, ale odrzucił jej połączenie. Chciała wspomnieć o Pawle, jednak ostatecznie napisała tylko SMS-a, prosząc, żeby dał jej znać, czy u niego wszystko w porządku, a on „łaskawie” odpisał po pół godzinie jednym słowem: „Tak”.

Poczuła się upokorzona i niechciana. Zamknęła się w gabinecie, chcąc uciąć sobie drzemkę, ale zamiast spać, płakała w poduszkę jak skrzywdzona przez życie nastolatka. Potem postanowiła przelać swoje smutki na papier, a raczej na ekran, wystukując przez niecałe pół godziny kolejne zdania na klawiaturze. Stwierdziła, że idzie jej całkiem nieźle, ale nie potrafiła się należycie skupić i w końcu wstała od komputera.

Wyszła z gabinetu i doprowadziła się do porządku. Stwierdziła, że jest w domu sama. Najwidoczniej młodzi ruszyli na miasto. Dobrze, że nie musieli jej oglądać w takim stanie. Zdecydowała się przemóc i przygotować jakąś kolację.

Jakież było jej zdziwienie, kiedy usłyszała dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza. Sądziła, że to Karol. Zastanawiała się, jak się zachować. Wydrzeć na niego, pokazując wściekłość, nie odzywać się czy spróbować na spokojnie z nim porozmawiać, dając mu do zrozumienia, że tym razem przegiął i coś się musi w jego postępowaniu zmienić?

Ale to była Paulina.

– A, to ty – rzuciła w jej kierunku zdziwiona.

– Tak. Nie chciałam przeszkadzać chłopakom… – Uśmiechnęła się, ale był to uśmiech dziwny, nieszczery.

– Jak to przeszkadzać? – zapytała Marzena. – A gdzie oni są?

– Pojechali do Sopotu – poinformowała matkę.

– Aha. Pomyślałam, że mogę zrobić sałatkę, gdyby po powrocie byli głodni.

– Mamo, daj spokój. Na pewno coś tam sobie zjedzą.

– No to zrobię dla nas! Możesz mi pomóc. Nie wiem… Co powiesz na tuńczyka?

Paulina westchnęła ciężko i spojrzała na Marzenę niepokojącym wzrokiem.

– Mamo, proszę cię… Usiądź.

– Ale co się stało? – Marzena poczuła przyspieszone bicie serca.

– Usiądź – nalegała córka.

– Tato? Coś z tatą?

– Nie wiem, co z tatą. To jest dziwne… W sumie bardziej liczyłam, że ty mi to powiesz. Ale dobra… Nie o tacie chciałam rozmawiać. Przynajmniej nie teraz.

– Paulina, powiesz wreszcie, o co ci chodzi? – spytała nerwowo Marzena i na wszelki wypadek usiadła.

– Zresztą… nieważne. – Paulina nagle nabrała wody w usta.

– Jak to nieważne? – oburzyła się Marzena. – Fundujesz mi taki wstęp, serce podchodzi mi do gardła, a teraz mówisz, że nieważne?

– Boję się twojej reakcji…

– Jezu, Paulina, powiedz do cholery, o co chodzi! – nalegała Marzena. A potem wyszeptała pobladłymi ustami: – Nie… To nie może być prawda. Jesteś w ciąży? Nie… Przecież ty nie…

– Mamo, daj spokój, nie jestem w żadnej ciąży! – obruszyła się Paulina. – Chodzi o Pawła.

– Co z Pawłem? Coś się stało?

– Mamo, ten Jim to nie jest jego kolega…

– Nie kolega? A kto? – Marzena wciąż nie rozumiała tego, co próbuje jej powiedzieć córka.

– Mamo, czy ty się jeszcze nie domyślasz? To jest jego chłopak!

– Co? – Oczy Marzeny zrobiły się wielkie, wystraszone, jak w kreskówkach Disneya. – Ale co ty w ogóle opowiadasz? To jakiś głupi żart?

– Przecież to takie oczywiste. Mamo… Nie widziałaś, jak na siebie patrzą? Naprawdę nic do ciebie nie dociera?

– To niemożliwe! Przecież nigdy nic… – Jej głos plątał się w histerii. – Przecież miał dziewczynę w liceum!

– Dziewczynę! Przyjaciółkę raczej. Poza tym to było ponad dwa lata temu. U młodego człowieka pewne kwestie się zmieniają. Odkrywa w sobie inne preferencje…

Marzena postanowiła przerwać wywód córki, który uznała za pretensjonalny.

– I co, pojechał do Londynu i odkrył w sobie pedała? – syknęła.

– Mamo, proszę… Nie mów tak.

– A jak mam mówić? Czego ty ode mnie oczekujesz? Że pobłogosławię ich związek? Wiesz, co powiedziałby ojciec, gdyby to usłyszał?

– Ale dla Pawła jest właśnie ważne, co usłyszy od ciebie.

– Dlaczego w ogóle ty do mnie z tym przychodzisz? Co, on nie miał odwagi? – pytała wzburzona.

– A dziwisz się? Szkoda, że nie możesz się teraz posłuchać.

– Nie, każdy normalny człowiek zareagowałby tak jak ja albo jeszcze gorzej. Mój Boże! – Schowała ręce w dłoniach i zaczęła spazmatycznie pochlipywać.

– Mamo, opanuj się! – Paulina nie wiedziała, ile w zachowaniu jej matki autentyczności, a ile teatru.

– Co „opanuj się”? Paulina, nie będziesz mnie pouczała, jak mam się zachowywać! Przecież to dla mnie, jako matki, tragedia! Co ten Londyn z nim zrobił! Od początku czułam, że to zły pomysł…

– Mamo, ale jeśli on jest szczęśliwy, w czym ci to przeszkadza?

– Dlaczego go bronisz? Może pomyśl też o rodzinie. Wiesz, co o nas powiedzą? Co o mnie powiedzą? Że go źle wychowałam…

– To nie jest kwestia wychowania. Ale tożsamości, skłonności…

– Nie uderzaj w takie wielkie słowa! I przestań go wreszcie usprawiedliwiać! Lepiej powiedz, od kiedy wiesz? Ile to trwa?

– Wiem od pewnego czasu – przyznała Paulina. – A to z Jimem od trzech miesięcy. Wcześniej był jeszcze Adam. Wiedziałam… Ale nie chciałam o tym mówić. Poza tym Paweł sobie tego nie życzył.

– A kiedy zamierzał mi o tym powiedzieć?

Paulina wzruszyła ramionami.

– I co, wysłał ciebie, żebyś jednak odwaliła za niego brudną robotę?

– Nie. Chciał tylko, żebyś zaczęła się z tatą domyślać. Żeby było mu potem łatwiej o wszystkim powiedzieć. Planował napisać albo zadzwonić. Powiedział mi, że nie miałby odwagi wam powiedzieć. Ale ja widzę, jak się męczy, a poza tym czuję, że powinnaś wiedzieć… W sumie przecież jestem ci winna prawdę. Więc wzięłam sprawy w swoje ręce. Ale teraz zaczynam żałować…

– Nie wiem, Paulina, co mam ci powiedzieć. Chyba pójdę się powiesić!

– Mamo, naprawdę, opanuj się! Pozwól mu być sobą. Może znowu coś mu się odmieni i będzie kiedyś szczęśliwy z dziewczyną. Ale jak okażesz mu wrogość, stracisz go na zawsze.

Spojrzała na córkę z pewną dozą aprobaty. Te ostatnie słowa przyniosły jej w jakimś sensie ulgę. Z pokorą i zrozumieniem, mimo całej złości, którą w tym momencie odczuwała, była w stanie przyjąć do wiadomości przesłanie, które z nich wynikało.

„Może mogłabym napisać o tym powieść albo wpleść ten wątek do którejś z moich kolejnych powieści?” – zastanawiała się w myślach, oddychając ciężko.

Poczuła na sobie ciepły dotyk dłoni Pauliny.

– Mamo, proszę cię… Albo udaj, że nic nie wiesz, albo z godnością przyjmij to, co powiedziałam, i zaakceptuj. Nawet jeśli teraz bijesz się z myślami. Nawet jeśli jesteś na niego wściekła… Niech się poczuje kochany.

– Za dużo ode mnie wymagasz. Kocham go jak syna i to się nie zmieni. Ale nie będę akceptowała, że ktoś wkłada mu penis do odbytu, rozumiesz? – odpowiedziała Marzena.

Skrzywiła się na myśl o tym, jak wielki czarny penis Jima penetruje niewinny tyłek jej syna, na który jeszcze tak niedawno kładła puder dla niemowląt.

– Dobra, mamo. Widzę, że jednak popełniłam błąd. Proszę cię, nie daj po sobie poznać, że ci powiedziałam i że jesteś wściekła. Trzymaj fason. Teraz tylko o to cię proszę. Przynajmniej do końca jego pobytu. Nie psuj wszystkiego.

Marzena nie odpowiedziała. Nie wiedziała, czy będzie w stanie zdobyć się na takie poświęcenie. Po chwili milczenia zwróciła się jednak do córki:

– A tobie to nie przeszkadza? Że twój brat… – Urwała, jakby wstydziła się dokończyć albo nie godziła się ze znaczeniem słów, które chciała wypowiedzieć na głos.

– Że jest gejem? Mamo, dla mnie liczy się, żeby był szczęśliwy. A ja wiem, że jest. Mam taką pewność, rozumiesz?

– Nie wiesz, czy się zabezpiecza? Nie chciałabym, żeby złapał…

– Mamo, geje dbają o siebie i swoje bezpieczeństwo bardziej niż heteroseksualni! – stwierdziła z przekonaniem Paulina.

– A ty skąd takie rzeczy wiesz? Dlaczego jesteś taką ich adwokatką? Naczytałaś się bzdur i bezmyślnie powtarzasz. A może on ci tego wszystkiego naopowiadał, żeby zamydlić ci oczy?

– Mamo, przestań myśleć stereotypami. Wiem, że to, co powiedziałam, nie jest łatwe do przyjęcia, ale postaraj się mi zaufać. A przede wszystkim zaufaj Pawłowi.

Spojrzała na córkę z wyrzutem. Zezłościła ją nie tylko informacja o synu, ale również pełna aprobaty dla jego wyborów postawa córki. Wszystkie te wielkie słowa i pełne nieznośnego patosu stwierdzenia.

Starała się pocieszać w myślach, że może jeszcze coś się zmieni, że może dokona się jakaś wolta, ale gdzieś tam w głębi duszy wiedziała, że z tej drogi odwrotu już nie ma.

Paweł był już stracony. Nie tylko dla Polski, ale dla normalności. Z tej mąki nie będzie wnuków.

4.

Karol wrócił po czterech dniach. Nie okazywał żadnej pokory. Był idiotycznie rozpromieniony. I mocno opalony. Do mieszkania wszedł z torbą podróżną.

– Gdzie byłeś? Martwiłam się – rzuciła w jego kierunku Marzena.

– Niepotrzebnie – odpowiedział obojętnie, ale uśmiech nie zniknął z jego oblicza.

– Wszyscy się martwiliśmy – dodała po chwili.

– Oj, przestań już, do cholery! – skarcił ją, w jednej chwili przybierając agresywny wyraz twarzy. – Nie wytrzymam tego zrzędzenia. Człowiek wraca do domu i go cholera od razu bierze.

Spuściła wzrok i wycofała się.

– Jesteś głodny? – spytała po chwili tonem pełnym troski. Ale on tego nie był w stanie docenić. W jednej chwili stał się rozdrażniony i gotowy powiedzieć za dużo.

– Myślę, że powinniśmy od siebie trochę odpocząć – stwierdził.

Tego już za wiele – zbierała się w sobie, żeby powiedzieć to, co chodziło jej po głowie i zalegało w sercu.

– Wracasz, tak po prostu, po kilku dniach nieobecności, nie mówisz, gdzie byłeś, i… chcesz odpoczynku ode mnie? Do cholery, o co ci chodzi? Powiedz to wreszcie! Masz kogoś?

– Nie o to chodzi, gdzie byłem i czy kogoś mam. Po prostu jestem zmęczony takim życiem – odpowiedział wymijająco. – Ciągłymi pretensjami, tym klimatem osaczenia. Dlaczego nie możemy żyć po partnersku?

– Po partnersku – to znaczy jak? Chcesz się rozwieść? O to ci chodzi?

– Nie histeryzuj, Marzena – prychnął. – Kto tu mówi o rozwodzie? Po prostu uważam, że powinniśmy pomieszkać trochę osobno.

– Ale jak sobie to w ogóle wyobrażasz?

– Normalnie. Ja wynajmę coś na mieście, a ty zostaniesz tu z Pauliną.

– Przecież to się finansowo nie będzie trzymać kupy!

– No tak, to jest dla ciebie najważniejsze – stwierdził chłodno, a potem dodał: – Ale nie martw się za bardzo. Będę dalej utrzymywał nas wszystkich. Przynajmniej do momentu, kiedy ty nie znajdziesz sobie poważnej pracy.

Wiedziała, że specjalnie tak powiedział. Chciał ją dotknąć do żywego. To bolało najbardziej – lekceważenie jej pisania i jego efektów, w tym finansowych, choć o jej wynikach wiele koleżanek i kolegów z branży mogło tylko z frustracją i bezsilnością pomarzyć. Mimo wszystko jednak zdecydowała się nie odpowiadać na tę zaczepkę. Tym bardziej że jego deklaracja była dość istotna. Pod warunkiem że wypowiedział ją na serio.

– Dzisiaj zabiorę część rzeczy – dodał po chwili.

– Tak po prostu? Dzisiaj? Jest jakiś powód tego, że właśnie dzisiaj?

– A na co mam niby czekać?

Odpowiedziała milczeniem, by za chwilę rzucić nieśmiało:

– Paweł przyjechał…

– Wiem, wiem… Widziałem się już z nim. I z tym jego kolegą czarnuchem.

– Nie powinieneś tak mówić…

Zignorował jej pouczenie, by za chwilę kontynuować:

– Widziałaś, jaki Paweł się zrobił zniewieściały? Boję się o niego. Jeszcze go ta Anglia przecweli. No ale oczywiście ty uparłaś się, żeby podążał za marzeniami i realizował się tam zamiast pójść, jak człowiek, na studia.

– Tak, oczywiście, teraz ja jestem wszystkiemu winna.

– Ja ci powiedziałem, co myślę o tej cholernej Anglii. Ty stanęłaś po jego stronie – przypomniał.

– Karol, daj mu trochę czasu… Niech sobie odpowie na pytania, co jest dla niego ważne.

– Trochę czasu! – powtórzył z ironią w głosie. – W tym wieku nie ma czasu na zastanawianie się. Trzeba działać, iść do przodu, a nie pierdzieć w stołek i hamletyzować. Ci, co się zbyt długo zastanawiają, zostają w tyle. On marnuje swoje życie, a ja muszę na to bezradnie patrzeć. I jeszcze słuchać tych bzdur… – żachnął się.

– Zawsze byłeś dla niego surowy – odparła z wyrzutem.

– Za to ty zawsze mu przytakiwałaś, kiedy miał głupie pomysły. No i jak będziemy mieli pedała nieuka, to pewnie będziesz wniebowzięta. Zresztą… – Machnął ręką. – Co mnie to teraz obchodzi? Mam swoje zmartwienia i swoje życie. Ale jak będzie chciał liczyć na moje wsparcie finansowe, to powiem mu, że wybory mają swoje konsekwencje.

„Wie coś czy tylko zgaduje?” – zastanawiała się. Stanowczość i chamstwo jej męża sprawiły, że momentalnie była gotowa stanąć po stronie syna. Nawet jeśli miałoby to oznaczać akceptację jego wyborów, których nie pochwalała i z którymi sama nie mogła się pogodzić.

***

– Mamo, musimy porozmawiać. – Paulina znowu miała śmiertelnie poważną minę i znowu kazała jej na wszelki wypadek usiąść.

„Zaraz mi wyzna, że jest lesbijką” – pomyślała z ironią Marzena, ale że wcale nie było jej do śmiechu, powstrzymała się przed wypowiedzeniem tego zjadliwego komentarza na głos.

– Co znowu? – Mimo wszystko zdecydowała się usiąść. Choć nagle poczuła się zupełnie zobojętniała.

– Na początek coś miłego.

– No proszę! A może jednak zaczęłabyś od razu od tego niemiłego?

– Mamo, chciałam powiedzieć, że jestem z ciebie dumna. Naprawdę, fakt, że nie dałaś po sobie niczego poznać, to jedno, ale ty byłaś dla nich naprawdę miła!

Nie chciała jej mówić, że więcej w tym „zasługi” męża niż jej samej.

– Starałam się… Chociaż miałam ochotę sobie szczerze porozmawiać z Pawłem, mieć to już za sobą. Ale nie było ku temu okazji. Poza tym teraz, kiedy wrócił ojciec, warunki się zmieniły. Wiesz, on to przyjmie znacznie gorzej…

– Wiem – przytaknęła Paulina.

– Poza tym, skoro sama mi powiedziałaś, że on chciał uniknąć tej rozmowy twarzą w twarz, doszłam do przekonania, że lepiej będzie, jeśli mu napiszę parę słów… A potem zadzwonię. Rozłożymy to jakoś na raty…

– Też tak uważam, mamo. – Paulina podeszła do niej i pocałowała ją w policzek.

– A ty powiedziałaś mu, że ja wiem?

– Żeby ci to ułatwić, a siebie nie wsypać, powiedziałam jedynie, że możesz się domyślać.

Matka z aprobatą kiwnęła głową. Stopniowanie wydarzeń w całym tym coming oucie leżało w interesie ich wszystkich i powinno ułatwiać wzajemną komunikację.

– No dobra, przestań mi tu kadzić. Zrobiłam, co miałam. Powiedz lepiej, o co chodzi z tą niemiłą wiadomością?

– Mamo, weszłam na profil tej Eweliny, pracownicy ojca i…

– Jaki profil?

– Na Facebooku – wyjaśniła córka. – I wiesz, co tam znalazłam? Zdjęcia ze świeżej wycieczki do Paryża. Na jednym z nich widzę tatę…

– Co?

– No tatę widzę. Nie widać go tam może aż tak dobrze, ale jestem pewna, że to on.

– Jesteś pewna?

– No przecież właśnie mówię, że jestem! Zresztą chodź, zobacz – zaproponowała. – Albo poczekaj, przyniosę laptopa.

„Ewelina! To niemożliwe! Taka miła dziewczyna” – myślała gorączkowo Marzena, przeklinając w duchu męża. Tak bardzo marzyła, żeby polecieć do Paryża, tymczasem on zabrał tam swoją kochankę, którą na dodatek okazała się jej wierna, a jednak wiarołomna czytelniczka.

„A może to jednak wyjazd służbowy?” – pomyślała naiwnie, szybko jednak odrzucając taką możliwość.

Nie może już być ślepa, naprawdę.

Poza tym ta wyprowadzka męża. To by się zgadzało. Wszystkie elementy tej paskudnej układanki teraz do siebie pasowały, co smutno skonstatowała.

Tymczasem Paulina wróciła z laptopem. Zalogowała się, weszła na profil Eweliny i odszukała zdjęcie.

– To skurwysyn – wyrwało się Marzenie na widok Karola i Eweliny na cmentarzu Père-Lachaise.

– Nigdy o tym tak otwarcie nie rozmawiałyśmy, ale musiałaś podejrzewać ojca…

– Oczywiście, cały czas chodziło mi to po głowie, że kogoś ma, jednak odsuwałam tę myśl. Ale ze mnie kretynka!

– A jeszcze teraz, po kilku dniach nieobecności… te wędrówki z walizami, torbami… Co to wszystko znaczy, mamo?

– Nie chciałam ci nic mówić, szczególnie kiedy był Paweł… – Marzena zawiesiła głos, a potem spojrzała córce głęboko w oczy i kontynuowała: – Tata powiedział mi, że chce wziąć sobie wolne od domu.

– Jak to: wolne od domu?

– Chce pomieszkać sam. A może z tą szmatą… W każdym razie – nie z nami.

– Ale co, mówił coś o rozwodzie, separacji?

– Na razie tylko o wyprowadzce.

– Próbowałaś go jakoś zatrzymać?

– Niby jak? – Zaśmiała się nerwowo Marzena. – Czy mam się jeszcze bardziej upokorzyć? I tak robi, co tylko zechce…

Marzena machnęła ręką. Córka bezwiednie przytaknęła.

– Ale rozmawialiście w ostatnim czasie o waszych problemach?

– Nie znasz swojego ojca? Z nim nie ma rozmowy. Zresztą o jakich problemach? Przecież sama widzisz, że tu chodzi o coś innego.

– Mamo, może ja powinnam z nim porozmawiać?

– Kochanie, po co? Co to w ogóle da?

– Spróbuję na niego wpłynąć, przypomnieć mu o rodzinie. Nie chcę, żeby zgłupiał na stare lata. Żeby stał się pośmiewiskiem i przy okazji skrzywdził nas wszystkich…

Marzena pokręciła głową.

– Zrobisz sobie z niego wroga. A on i tak postąpi, jak zechce – stwierdziła z rezygnacją Marzena. Aby za chwilę dodać: – Wiesz co? Niech sobie idzie w cholerę.

– Mamo, posłuchaj siebie! Za łatwo się na wszystko godzisz – zarzuciła jej córka.

– Właśnie przestało mi zależeć, rozumiesz?

– Jaki ty mu wysyłasz sygnał, mamo? Że wszystko mu wolno.

– Ale co? Mam o niego walczyć? A może rywalizować z tamtą? – Zaśmiała się gorzko. – Z dziewczyną o kilka lat starszą od ciebie? Posłuchaj, Paulina, tata albo zmądrzeje, albo nie. Nie ma nic pomiędzy. Tutaj nie będzie żadnej walki na argumenty.

– Jeśli ty go nie skonfrontujesz z prawdą, ja to zrobię! – zadeklarowała wojowniczo Paulina.

– Kochanie… – Marzena złapała córkę za ręce i spojrzała na nią ciepło. – Wiem, że chcesz dobrze, ale proszę cię, odpuść. Żyj swoim życiem. Szkoda twoich nerwów na takiego gnoja.

Paulina nie wydawała się przekonana, ale uznała, że brnięcie w dalszą dyskusję z matką jest pozbawione sensu.

Popatrzyła na zasmuconą Marzenę. Wydawała się jej taka zagubiona, przytłoczona i bezradna. W jakimś sensie emocjonalnie wynędzniała. Pragnęła wesprzeć matkę, ale mimo najlepszych chęci musiała przyznać jej rację, że możliwości wpłynięcia na ojca miała praktycznie zerowe, a każda próba mogła wszystko jeszcze bardziej skomplikować.

Nagle pozazdrościła Pawłowi. Jest wolny, z dala od wszystkiego. Nie męczy się, nie musi tego przeżywać. Jest po prostu szczęśliwy.

Paulina kochała matkę, kochała ją najbardziej na świecie, ale wspieranie jej było uciążliwe i angażowało ją do tego stopnia, że zaniedbywała swoje własne życie towarzyskie, nie wspominając o uczuciowym, które po rozstaniu z licealną miłością, czyli Jarkiem, w zasadzie nie istniało.

„A może – pomyślała – zrzucam na matkę odpowiedzialność za własną bierność?”

Przecież kręciło się wokół niej kilku chłopaków.

Na przykład Jerzyk – bardzo inteligentny, o rozległych zainteresowaniach. Ale trochę zakompleksiony, a co gorsza zaniedbany. Śmierdział potem, z jego ust wydobywał się nieprzyjemny zapach. A poza tym miała wrażenie, że chodzi wciąż w tych samych ubraniach.

Był też Jacek – przystojny, bardzo zadbany i ogólnie atrakcyjny. Bajerował ją na różne sposoby, ale wiedziała, że w gruncie rzeczy chodzi mu tylko o to, żeby ją przelecieć, porzucić i poszukać sobie innej zdobyczy. Dwie z jej koleżanek się już na nim sparzyły i ona nie zamierzała popełniać tego samego błędu. Chociaż może nie byłby to wcale błąd, biorąc pod uwagę, że tamte chwaliły sobie go jako kochanka. Przyłapywała się coraz częściej na tej myśli, że powinna być jak część rówieśniczek i umieć czerpać z niezobowiązującego seksu tyle przyjemności, ile się da – i chociaż na chwilę przestać myśleć o poważnych relacjach, wzajemnych zobowiązaniach i całej tej odpowiedzialności. Ale wiedziała, że jest inna, ma kręgosłup i nie potrafi w gruncie rzeczy oddzielić seksu od uczucia. Toteż była pewna, że nawet gdyby wpuściła Jacka do środka, oznaczałoby to również otwarcie dla niego serca i – co za tym idzie – późniejsze bardzo bolesne rozczarowanie.

Przypomniał jej się Wojtek – dość dziwny, ale intrygujący typ. Tajemniczy, filozofujący, mało pragmatyczny. Może nawet w jakimś sensie idealista romantyk, ale niekoniecznie wycofany i wcale nie introwertyczny. Innych raczej męczył, ją zdecydowanie ciekawił. Lubiła z nim rozmawiać, a on też najwyraźniej dobrze czuł się w jej obecności.

Wszyscy ci chłopcy byli kolegami ze studiów. Właściwie poza nimi Paulina nie miała szansy, by kogoś spotkać. Chyba że w Internecie, ale póki co bardzo ostrożnie podchodziła do tej możliwości. Choć wiedziała, że dziś w sieci można spotkać całkiem sensownych ludzi, którzy niekoniecznie okazują się pryszczatymi małolatami albo zwyrodnialcami.

– Mamo, a może byśmy gdzieś wyjechały? – rzuciła nagle, niezobowiązująco.

– Jak to wyjechały?

– No tak to. Tylko ty i ja. Powiedz sama – kiedy ostatni raz gdzieś wyjeżdżałaś?

Marzena wzruszyła ramionami. Faktycznie tak dawno, że nawet nie potrafiła sobie przypomnieć.

– No ale dokąd? – zapytała z nutą sceptycyzmu w głosie.

– Nie wiem. Dokąd chcesz. Teraz jest tyle opcji dzięki tanim lotom!

– Wiesz, że nie lubię latać…

– Mamo, to najbezpieczniejszy środek transportu! – podkreśliła Paulina. – Statystyki nie kłamią.

– Wiem, wiem… Ale co z tego, skoro ja się i tak boję.

– Wszystko zorganizuję, niczym się nie martw. Tylko wybierzemy wspólnie datę i dasz mi swoją kartę kredytową. – Paulina zaśmiała się głośno.

Marzena kiwnęła głową z wymuszoną nieco zachowaniem córki aprobatą. Niemniej nie miała głowy, żeby kontynuować rozmowę na ten temat.

Chciała jak najszybciej zanurzyć się w świecie fikcji, którą tworzyła. Mieć na coś wpływ, kreować rzeczywistość, a nie być jej bezwolnym przedmiotem, uczestnikiem gierek innych.

Bo prawdziwe życie było trudne do zniesienia.

***

Znowu, kurwa, ona! Pani Teresa. Tym razem nalegała na spotkanie.

„Jeśli jej tego nie umożliwię, zamęczy mnie!” – pomyślała Marzena. W końcu zgodziła się, proponując jej „szybką kawę” w centrum miasta.

Na szczęście Domek dla lalek skutecznie odwrócił jej uwagę od rozmaitych problemów i bolączek, które ostatnio zaczęły się kumulować, przypominając o sobie w różnych obszarach świadomości i podświadomości. Poza tym rozpoczynał się czas promocji Domku przy skale, czyli wszystkie te wywiady, spotkania autorskie i inne działania marketingowe z jej udziałem, które z jednej strony lubiła, bo pozwalały jej poczuć się ważną, a z drugiej drażniły ją, ponieważ były wyczerpujące, stresujące i zabierały jej czas, który najchętniej poświęciłaby na pisanie.

Tymczasem prawie natychmiast odpowiedziała pani Teresa – oczywiście niesłychanie ukontentowana informacją, że Marzena znajdzie dla niej chwilę, no i najchętniej spotkałaby się już teraz, zaraz, natychmiast.