Janssen i historia Reformacji - Ks. A. Kraetzig - ebook

Janssen i historia Reformacji ebook

A. Kraetzig

2,0

Opis

Fragment: „Gęste ciemności zaległy niemiecką ziemię; wiedza, literatura, sztuka drzemały, przytłoczone ciężarem scholastyki, lub wyrodziły się w śmieszne subtelności. Poczucie religijne skarłowaciało, jeśli nie znikło zupełnie. Duchowieństwo świeckie i zakonne, począwszy od papieża, aż do ostatniego kleryka, głęboko było pogrążone w występkach, oddane całą duszą zabiegom o rzeczy doczesne a przede wszystkim o pieniądze. Tak – nawet odpustem i świętościami posługiwał się kler, aby zaspokoić swą chciwość. Socjalne stosunki w Niemczech straszne były i upokarzające zarazem. Czarna noc niewoli ducha, naukowej stagnacji, upadku religii i wszelkiego rodzaju nędzy, panoszyła się wkoło na schyłku średnich wieków. Jęk bólu i tęsknoty za wyzwoleniem brzmiał od Morza Północnego aż po brzegi Adriatyku!... Któż będzie tym upragnionym wybawcą? Oto on powstał w osobie Marcina Lutra, który nauką swą świat wyswobodził, narodom dał pokój i szczęście, Niemcy uwolnił spod jarzma chciwego Rzymu i podniósł do dzisiejszej wielkości ̋. Tak mniej więcej wygląda krajobraz Niemiec w świetle zachodzącego słońca średnich wieków, skreślony malowniczym piórem protestanckich dziejopisarzów. A biada, stokroć biada temu, kto by o wiarogodności tego obrazu śmiał powątpiewać; bo wyłącznie nieomylna historiozofia niemiecka rzuci na jego głowę nieodwołalną klątwę potępienia! I rzecz dziwna, nieledwie rzekłbym cudowna: groźny ten anatemat przez wieki trzymał wszystkich jakby na uwięzi pod wpływem czarodziejskiego zaklęcia. Reformacja uchodziła za dzieło Boga, którego wybranym, opatrznościowym narzędziem był Luter. Kościół Chrystusowy spaczył się i zeszpetniał: konieczną więc było rzeczą, szerząc już i w katolickich kołach niechęć i wstręt ku własnemu Kościołowi. Nadeszła wreszcie chwila, gdzie bojaźń klątwy straciła swą władzę, aby Luter odświeżył go i sprostował. Dogmat to był historyczny, który nie tylko protestanccy pisarze i kaznodzieje głosili, ale i wielu katolików czerpało z tych baśni, jakby ze źródeł najwiarogodniejszych”. Zachęcamy do lektury!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 164

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ks. A. Kraetzig SI

Janssen i historia Reformacji __________

przekład anonimowy

Armoryka Sandomierz

Projekt okładki: Juliusz Susak 

Na okładce: Lucas Cranach Starszy (1472–1553), Marcin Luter jako mnich (1520), licencja public domain, źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Luther_Cranach_the_Elder_BM_1837-0616.363.jpg 

Edycja wg tekstu publikowanego w latach 1886-1877 

Copyright © 2016 by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKA

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

tel +48 15 833 21 41

e-mail:[email protected]

http://www.armoryka.pl/

CZĘŚĆ PIERWSZA

˝Gęste ciemności zaległy niemiecką ziemię; wiedza, literatura, sztuka drzemały, przytłoczone ciężarem scholastyki, lub wyrodziły się w śmieszne subtelności. Poczucie religijne skarłowaciało, jeśli nie znikło zupełnie. Duchowieństwo świeckie i zakonne, począwszy od papieża, aż do ostatniego kleryka, głęboko było pogrążone w występkach, oddane całą duszą zabiegom o rzeczy doczesne a przede wszystkim o pieniądze. Tak – nawet odpustem i świętościami posługiwał się kler, aby zaspokoić swą chciwość. Socjalne stosunki w Niemczech straszne były i upokarzające zarazem. Czarna noc niewoli ducha, naukowej stagnacji, upadku religii i wszelkiego rodzaju nędzy, panoszyła się wkoło na schyłku średnich wieków. Jęk bólu i tęsknoty za wyzwoleniem brzmiał od Morza Północnego aż po brzegi Adriatyku!... Któż będzie tym upragnionym wybawcą? Oto on powstał w osobie Marcina Lutra, który nauką swą świat wyswobodził, narodom dał pokój i szczęście, Niemcy uwolnił spod jarzma chciwego Rzymu i podniósł do dzisiejszej wielkości˝. 

Tak mniej więcej wygląda krajobraz Niemiec w świetle zachodzącego słońca średnich wieków, skreślony malowniczym piórem protestanckich dziejopisarzów. A biada, stokroć biada temu, kto by o wiarogodności tego obrazu śmiał powątpiewać; bo wyłącznie nieomylna historiozofia niemiecka rzuci na jego głowę nieodwołalną klątwę potępienia! I rzecz dziwna, nieledwie rzekłbym cudowna: groźny ten anatemat przez trzy wieki trzymał wszystkich jakby na uwięzi pod wpływem czarodziejskiego zaklęcia. Reformacja uchodziła za dzieło Boga, którego wybranym, opatrznościowym narzędziem był Luter. Kościół Chrystusowy spaczył się i zeszpetniał: konieczną więc było rzeczą, aby Luter odświeżył go i sprostował. Dogmat to był historyczny, który nie tylko protestanccy pisarze i kaznodzieje głosili, ale i wielu katolików czerpało z tych baśni, jakby ze źródeł najwiarogodniejszych, szerząc już i w katolickich kołach niechęć i wstręt ku własnemu Kościołowi. Nadeszła wreszcie chwila, gdzie bojaźń klątwy straciła swą władzę. Dzieła Möhlera i Döllingera wydały o reformacji sąd wprost przeciwny dziełom protestanckim. W końcu uderzył w nie grom najpotężniejszy, zjawiło się historyczne dzieło, źródłowo a sumiennie opracowane, które spokojną krytyką i przedmiotowym zestawieniem faktów, wywracało po kolei wszystkie kłamstwa nieomylnych doktrynerów. Były to ˝Dzieje narodu niemieckiego (Die Geschichte des deutschen Volkes) od końca wieków średnich˝, napisane przez Dr. Janssena. Jak nowy a rozległy widok roztacza się tu przed okiem czytającego! ˝Gore! gore!˝ zawołali na to protestanccy historycy; ˝po przeczytaniu tego dzieła runie cała nasza budowa, ogień przepali ją i zniszczy aż do fundamentów. Pomocy! Tak – rządowej nawet wzywamy pomocy: boć przecież sami nie możemy zamknąć ust Janssenowi˝. 

Koryfeusze dziejopisarstwa epoki reformacyjnej, dobyli najostrzejszych piór, by zwalczyć strasznego przeciwnika. Kaverau, Ebrard, Köstlin ważyli każde słowo Janssena na szali najsurowszej krytyki. Ale niestety! wszystkie jego źródła, przeważnie protestanckie nawet, były nieposzlakowanej czystości – i dlatego pp. pastorom nie pozostało nic innego, jak krytykować, a raczej lżyć jezuickie tendencje, jezuicką logikę, jezuicką obłudę itp. Ale wkrótce ukazał się tom II, i oto aureola, okalająca dotychczas czoło nieśmiertelnego reformatora, rozsypała się w proch, a Luter, ów pogromca papizmu, stanął teraz w całej brzydocie swych sprzeczności i błędów z własnych jego pism wykazanych. Krytyka jeszcze zacieklej zaczęła szarpać autora, lecz dzieło jego szło wciąż naprzód a naprzód, i dziś stanęło już przy 4 (włącznie) tomie ˝Dziejów˝. W dalszym toku nieco bliżej w tym dziele rozpatrywać się będziem, nie tak ze stanowiska krytycznego, jak raczej badając jego osnowę i prawdziwość i architektoniczny ustrój całokształtu. Bo wszystkie cztery tomy razem wzięte, stanowią jakoby jeden obraz mozaikowy religijnych, socjalnych i naukowych stosunków w Niemczech. I ta właśnie przyczyna usprawiedliwia dotychczasowe milczenie pisma naszego o tym dziele. 

Aby choć w części wykazać konieczność reformacji, a raczej, aby ją naukowo usprawiedliwić, potrzeba było wieki średnie a przede wszystkim ostatni ich okres przedstawić w jak najgorszym świetle. Tak zwani reformatorowie wystąpić mieli na kartach dziejowych, jako narzędzia Boże, których posłannictwem była naprawa Kościoła. Potrzeba więc było nimbem chwały otoczyć ich skronie, a stan Kościoła najczarniejszymi skreślić kolorami. Wspomnieliśmy już, że w istocie tak też się stało, a pierwszy lepszy podręcznik protestanckiej historii kościelnej naocznie przekona nas o tym. Czy też to wszystko jest prawdą? Takie pytanie nieraz zadawali sobie katolicy, a nawet i sumienniejsi protestanci. Czy to wszystko jest prawdą? takie też pytanie postawił sobie Dr. Janssen. Odpowiedź na nie stała się dlań zadaniem życia całego. Przez lat 20 badał on wszystkie źródła i to nie tylko archiwa państwowe we Frankfurcie, ale i wszystkie urzędowe, protestanckie pisma. Dopiero po tyloletniej pracy przyszło na świat dzieło, które, jak to przyznają sami protestanci, usunęło piedestał spod nóg reformatorskiej legendy i doszło do tego rezultatu, że reformacja w naukowym i religijnym kierunku, przynajmniej tak, jak ją przedstawia protestancka legenda o opatrznościowym posłannictwie Lutra, najzupełniej była zbyteczną: bo już przedtem zaprowadził ją był, sam Kościół katolicki. To udowadnia czcigodny autor jasno i treściwie. Idźmy w ślad jego dowodów. 

Okres zdrowego rozwoju i nowego życia w Niemczech, rozpoczynający się od połowy XV w., stoi w ścisłym związku z działalnością niemieckiego kardynała Mikołaja Cues, zwanego także Cusanus, jak również z wynalezieniem sztuki drukarskiej. Kardynał stoi na schyłku średniowiecza jak olbrzym duchowy jak prawdziwy reformator Kościoła i szkoły na ojczystej niwie. Już w r. 1451 rozpoczął on z rozkazu papieża swą czynność reformacyjną, tylko nie od zachwiania papieskiej powagi, ale przeciwnie od jej umocnienia. Opat Tritemius porównuje go do ˝Anioła pokoju i światłości, który w cieniach nocy i zamętu przywrócił jedność Kościoła, powagę najwyższej jego głowy umocnił i zasiał ziarno nowego życia˝. Nie naruszał on w niczym kościelnego organizmu a tym mniej wiary, bo trzymał się tej zasady, że ˝nie człowiek oczyszczać ma i odnawiać świętość, ale przeciwnie świętość człowieka odnawiać powinna˝. Dlatego więc zaczął reformować najprzód samego siebie. ˝Niezmordowany w pracy, pełen prostoty i skromności, miłosierny ojciec ubogich, przebiegał on Niemcy, pouczając i każąc, podnosząc i pocieszając. Wówczas to dźwignął on karność kościelną, podniósł kształcenie duchowieństwa i katechetyczne nauki ludowe, rozwinął czujność nad kaznodziejskim urzędem i wystąpił z nieprzebłaganą surowością przeciw nadużyciom˝. Tak skreślił Janssen na podstawie współczesnych świadectw postać rzeczywistego reformatora kościelnego w Niemczech. Nadto kardynał, jak świadczy Tritemius, posiadał całą wiedzę swego wieku, i dlatego to zwrócił on się najprzód do teologii, którą na nowo odbudowywać zaczął na podstawie mistrzów prawdziwej scholastyki; mistykę oczyścił z panteistycznych pojęć, którymi, niestety, przesiąkła była na wskroś, i zażądał wreszcie umiejętniejszego traktowania dogmatyki. W naukach przyrodniczych on pierwszy na 100 lat przed Kopernikiem, tyle miał odwagi, że sklepieniu niebieskiemu pozorny tylko przypisywał obrót. Jego to wpływ natchnął Jerzego Feurbacha i Jana Müllera do głębszych badań przyrody, szczególnie w dziedzinie astronomii. On wreszcie pierwszym był w Niemczech odnowicielem gruntownych studiów klasycznej starożytności, studiów łączących w sobie dowcip z prostotą i swobodę z umiarkowaniem. W tym celu popierał wszystkimi siłami szkoły i stowarzyszenia naukowe a w szczególności związek ˝Braci wspólnego życia˝, których zadaniem było udoskonalać i rozpowszechniać znajomość oczyszczonych klasyków. Wiekopomnemu dziełu katolickiego reformatora był szczególniejszą pomocą wynalazek sztuki drukarskiej. Wielu protestantów utrzymuje, że Kościół katolicki był, i jeszcze teraz jest nieprzyjacielem tego wynalazku. Jedno to tylko z całego katalogu kłamstw historycznych, którym Janssen tak jasną i dobitną daje odprawę. 

Kościół w tej pięknej zdobyczy ludzkiego ducha bynajmniej nie upatrywał zyskownego interesu, ale tylko nowy środek do rozwinięcia działalności misyjnej w duchu chrześcijańskim. Tak ją pojmował znakomity pedagog Jakub Wimpheling (1450-1528), profesor literatury i dziekan katedralny w Heidelbergu. ˝Jak niegdyś wysłańcy Zbawiciela w świat wyruszali, tak i dziś z niemieckiej ziemi uczniowie sztuki świętej rozchodzą się po wszech krajach, a ich księgi drukowane, będą jakoby nowymi heroldami Ewangelii, kaznodziejami prawdy i umiejętności˝. Kościół był właśnie jednym z pierwszych opiekunów i protektorów tej sztuki. Za rozpowszechnianie książek nadane były odpusty, a duchowieństwo świeckie i zakonne najczynniej popierało ich wydawnictwa. Tak np. trudno było w Niemczech w znaczniejszym jakimś mieście znaleźć drukarnię, w której by duchowni nie mieli żadnego udziału. W Rzymie, bezpośrednio po wynalezieniu sztuki drukarskiej, zakładano drukarnię jedną po drugiej. W r. 1445 znajdujemy ich tam dwadzieścia; a największa ich część zawdzięcza swój byt fundacjom kleru. Pośrednictwo i wpływ duchowieństwa był też najgłówniejszym środkiem ułatwiającym, a raczej umożebniającym wszechstronne i równoczesne prowadzenie handlu książkowego. To miało miejsce przede wszystkim w Niemczech. Na pierwszym planie stała tu Biblia. Po r. 1500 wydano Wulgatę blisko 100 razy; a przed zawichrzeniem Lutrowym Kościoła wyszło spod prasy przynajmniej 15 zupełnych wydań Biblii w narzeczu hochdeutsch i 5 w narzeczu niederdeutsch; prócz tego 25 osobnych wydań Ewangelii i Listów powszechnych. Śmiesznym więc jest twierdzenie, że ˝dopiero Luter Biblię spod ławy wyciągnął˝. Obok Pisma św. wyszło staraniem kleru dokładne wydanie Ojców Kościoła, dawnych scholastyków i współczesnych teologów, a wydawnictwo to liczy się po dziś dzień do najwspanialszych i najcenniejszych zabytków. Ilość dzieł wydanych po r. 1500 a dotychczas jeszcze istniejących, można bez żadnej przesady podnieść do poważnej liczby 30.000! Bazylea miała 16, Augsburg 20, Kolonia 21 drukarń. U norymberskiego drukarza Koburgerta pracowało 100 czeladników, wprawiając w ruch 24 prasy drukarskie, a to jeszcze tak dalece było niedostateczne, że nieraz musiał dawać dzieła do druku poza swą pracownię. Że zaś w istocie czytywano wówczas książki, tego dowodzi piękna książeczka pt. ˝Przewodnik dusz˝ (Der Seelenführer) w której czytamy te słowa: ˝W dzisiejszych czasach każdy chciałby i czytać i pisać˝. Możnaż wobec takich faktów powtarzać zużyte już formułki o ciemnocie i zacofaniu wieków średnich?! 

Szlachetny zapał do wszelkiej wiedzy rozbudził się wszędzie, nie wyjmując żadnej klasy społeczeństwa. Spostrzegamy to i w niższych nawet szkołach i w religijnym pouczaniu ludu. Po miastach i po wsiach ulepszają się dawne szkoły, a powstają nowe. Kościół nie pozostał tutaj bezczynnym. Rodziców upominał i nakłaniał, by wysyłali swe dziatki do wiejskich szkółek; ustanowił nagrody za pilność w nauce i uczęszczaniu; postarał się o wystarczającą płacę dla nauczycieli, a z drugiej strony przypominał tym ostatnim całą doniosłość zadania, całą szczytność ich posłannictwa. I zaprawdę zrozumiał lud te ojcowskie upomnienia Kościoła. Szanowny autor na poparcie tego przytacza jeden z wielu podobnych przykładów. 

Co zaś do religijnego wychowania, to z woli i z rozporządzenia Kościoła w domu rodzicielskim zaczynać się miało, w szkołach rozwijać, a uzupełniać przez kazania, nauki katechetyczne i czytanie religijnych książek. Zasady te nie pozostały tylko teorią w Kościele katolickim, lecz przeszły w wykonanie praktyczne. Dość przypomnieć jakim był wykład religii w szkołach katedralnych, w Trivium i Quadrivium. Nie gorzej też, lubo w skromniejszych rozmiarach, wywiązywały się ze swego zadania szkółki elementarne po parafiach. Jak wielką zaś była cześć słowa Bożego – tego dowodzą statuty w tym czasie odbytego diecezjalnego synodu, liczne zakłady fundacyjne dla kaznodziejów, i nadzwyczajny pokup zbiorów kazań drukowanych. Tak np. do r. 1500 kazania dominikanina Herolta rozszerzyły się w 40.000 egzemplarzy. Świadczą też o tej czci słowa Bożego liczni pisarze ówcześni, świadczą i książki do nabożeństwa z owych czasów, pełne gorącej zachęty do słuchania słów Bożych, np. Das Weihegärtlein itp. W Lubece domagano się nawet, aby niesłuchający w niedzielę kazania, karany był klątwą kościelną. Pisma katechetyczne odznaczają się znakomitymi naukami, szczególnie w tych punktach i kwestiach, które spowodowały podjęcie reformy w katolickim Kościele. Lecz nie ma tu ani cienia nawet przesadnej czci świętych lub błędnej nauki o odpuście. Wszystkie książki przez Kościół używane, zawierają czysty, nieskażony depozyt apostolskiej wiary. spomiędzy wielu przykładów przynajmniej jeden tutaj przytoczymy. 

W Bazylei wyszedł drukowany ˝Wstęp do św. Kanonu˝, w którym taki znajduje się ustęp: ˝Wnijdź do skrytości serca twego, znajdź w nim Jezusa i zamknij się w świętych Jego ranach. Dalekim niech będzie od ciebie zaufanie w twych własnych zasługach, bo całe zbawienie twoje zawisło na krzyżu z Jezusem, w którym wszystką nadzieję pokładać winieneś˝.

Gdzież więc ów tryumf Lutra, przywłaszczającego sobie monopol ufności w Zbawicielu świata? Nie mniej błędnym jest zdanie, że dopiero Luter otworzył ludziom karty Pisma św. i czytać w nich nauczył. Janssen przytacza wiele ekshortacyj w języku staroniemieckim napisanych, a zachęcających do czytania Pisma św. Czytanie to podówczas nie miało niebezpieczeństwa, bo przed Lutrem jeszcze nie było tylu błędnych przekładów i podmiotowych objaśnień, w których podsuwano osobiste swoje pojęcia i zasady. I z tej właśnie przyczyny musiał Kościół zakazać czytanie Pisma św. w ogólności. Pozwalał jednak i dziś pozwala ludziom świeckim czytać Biblię w języku ojczystym, ale tylko taką, która i odpowiednimi notami jest zaopatrzona i uzyskała aprobatę kościelną. Więc pod tym względem Luter nic nie wniósł nowego, lecz owszem popsuł zwyczaj już istniejący, w którego obronie sam później przeciwko własnym przyjaciołom wystąpił, kiedy ci opierając się na zasadach jego subiektywizmu, poczęli tłumaczyć Pismo św. samowolnie i niezgodnie z jego duchem.

Przejdźmy teraz do ówczesnych szkół średnich. Gerhard Groot założył w Deventer wzmiankowane już Bractwo życia wspólnego (Fratres de communi vita). Stowarzyszenie to wywierało potężny wpływ na szkoły średnie. Pod koniec XV wieku szkoły te sięgały od Renu aż w głąb Szwabii, od Skaldy aż do Wisły. Oczywiście rdzenną częścią zadania tych szkół było chrześcijańskie wychowanie, tj. religijne kształcenie serca i rozumu, i gdyby system ten był przetrwał aż do naszych czasów, nie zaznalibyśmy w szkołach tej strasznej nędzy moralnej, na jaką nieraz patrzymy. Lecz nie tu kończyła się czynność szkół średnich. Nauki nie były bynajmniej zaniedbane, lecz owszem bujnie się rozwijały pod wpływem czujności i prawdziwie wzorowej metody. Zobaczmy tylko, jakich uczniów wydała ta szkoła. Kardynał Cusanus, Rudolf Agricola, Ludwik Dringenberg itp. są to imiona czcicielom klasyków, a nawet i zwolennikom humanizmu z pewnością nieobce. Oni byli ojcami prawdziwego humanizmu – nie owego humanizmu młodo-niemieckiego, który po r. 1510 otwarcie przeciw Kościołowi wystąpił. Starsi, czyli pierwotni humaniści poświęcali się wprawdzie studiom języka łacińskiego, ale przy tym nie zapominali mowy rodzinnej i ojczystej literatury, która u ich młodszych następców istotnie poszła w pogardę. Pierwsi także walczyli przeciw chorobliwym objawom scholastyki, ale nigdy przeciw scholastycznej teologii, a tym mniej przeciw wierze i organizacji Kościoła. Przy tym byli to mężowie nieposzlakowanego charakteru i nieskażonych obyczajów, różni zupełnie i pod tym względem od młodszych humanistów takich jak U. Hutten et consortes. Świetnie kwitły nauki szczególnie nad Renem i w Westfalii. Autor ukazuje nam ten ruch i to życie, jakim wrzały ówczesne zakłady naukowe.

Podobnie i wychowania dziewcząt nie zostawiono odłogiem. Miasto Ksanten miało wyższe szkoły żeńskie, a Wormskie klasztory przepełnione były uczonymi mistrzyniami. Rozumie się samo przez się, że szkoły te w owych czasach niepodobne były w niczym do szkół dzisiejszych, bo... jeszcze nieznaną była emancypacja kobiet, ani jej szalone wybryki. Starzy pedagogowie trzymali się tej zdrowej zasady, że władze i zdolności dziecka nie tylko rozwijać należy, ale też uszlachetniać i udoskonalać. Oni wszczepiali w młodociane serca ochotę i zamiłowanie do nauk i nie przeciążali mnóstwem niepotrzebnych, a często wprost szkodliwych przedmiotów, które w życiu praktycznym i na stanowiskach socjalnych żadnego zastosowania nie mają. Taktyka tych mistrzów zasadzała się na zaprawianiu młodzieży do właściwych czynności i nauk przydatnych w całym późniejszym życiu. Studium starożytnych klasyków służyło za ˝gimnastykę samodzielnego sądu˝. Taki system doprowadzał w końcu do tego, że uczniowie opuszczali szkoły z jakimś pojęciem i zrozumieniem całości i szli z zapałem na studia specjalne do uniwersytetów. 

Jedna tylko Brandenburgia pozostała w tyle. W ogóle zaś o całym szkolnictwie niemieckim wyraził się sam Erazm Rotterdamczyk: tot fere sunt academiae, quot oppida. Czyż więc potrzeba więcej jeszcze dowodów na odparcie zarzutu, że przed reformacją głęboka noc ciemnoty średniowiecznej pokrywała Niemcy? 

Jeśli już w