Jak zrozumieć nasze dziecko. Tata lekarz opowiada o potrzebach dzieci i ich rodziców. - Tommaso Montini - ebook

Jak zrozumieć nasze dziecko. Tata lekarz opowiada o potrzebach dzieci i ich rodziców. ebook

Tommaso Montini

3,5

Opis

Kiedy na świat przychodzi nowy człowiek, wszystko staje na głowie. Szczęście i radość mieszają się z popłochem i paniką. A to przecież dopiero początek... przed wami długa droga... ząbkowanie, odstawienie od piersi, pieluchy, zasypki, kolki, pierwsze kroczki, przedszkole, potem szkoła... W całym tym, na szczęście cudownym zamieszaniu przydadzą się mądre rady...

Tommaso Montini – urodzony w Neapolu, lekarz pediatra, mąż i ojciec trójki dzieci. Autor poczytnych książek, niezwykle lekkich, dowcipnych i ciepłych poradników.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 180

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (28 ocen)
10
6
4
5
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zjadam

Z braku laku…

Książka trochę o wszystkim i w efekcie o niczym.
00

Popularność




Tommaso Montini

JAK ZROZUMIEĆ NASZE DZIECKO

Tata i lekarz opowiada o potrzebach dzieci i ich rodziców

Tytuł oryginału: Me lo dici in... bambinese? Come capire i nostri figli

Copyright © FIGLIE DI SAN PAOLO, 2009

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo JEDNOŚĆ, Kielce 2011

Przekład z języka włoskiego: Anna Gabryszewska-Konieczny

Redakcja i korekta: Inga Pamuła

Redakcja techniczna: Artur Czerwiec

Projekt okładki: Ola Makowska

ISBN 978-83-7660-542-5

Wydawnictwo JEDNOŚĆ

25-013 Kielce, ul. Jana Pawła II nr 4

Dział sprzedaży, tel.: 41 349 50 50

Redakcja, tel.: 41 349 50 00

www.jednosc.com.pl

e-mail: [email protected]

WSTĘP

Po dziecięcej stronie

Czy możliwe jest, aby nasz świat został uratowany przez dzieci? Przez ich uśmiech, przez siłę ich wrażliwości, przez ich pierwotną nieskazitelność wieku dziecięcego? Czy będą w stanie przywrócić nam miłość, odwagę, prawidłowe postrzeganie świata, których tak pilnie potrzebujemy, aby na nowo rozkwitło w nas to, co jest najważniejsze w otaczającym nas chaosie? Czy pomogą nam odkryć na nowo tę magię i zachwyt, tkliwość i poezję, dzięki którym życie jest piękne? I dzięki którym będziemy silniejsi wobec trudności i porażek spotykanych na co dzień?

Z całą stanowczością twierdzę: tak, dzieci nas ocalą. Jeśli będziemy umieli patrzeć im w oczy, słuchać ich i otaczać je czułością, kontemplując ten cud boski i ludzki, jakim są narodziny i poczęcie życia, zanim wyrwą się w przestrzeń swojego przeznaczenia. Jeśli będziemy z nimi rozmawiać, ucząc się rozumieć, co chcą nam powiedzieć językiem swojego ciała, dotykiem, spojrzeniem, ruchem, zanim zaczną używać słów.

Ten międzynarodowy język Tommaso Montini, pediatra rodzinny i ojciec bezgranicznie zakochany w trójce swych dzieci, zdefiniował jako „język dziecięcy”. Temu zagadnieniu poświęcił te strony, napisane lekkim językiem, nad wyraz ciepło, z delikatnym zabarwieniem poetyckim. Podróż w świat naszych maleństw autor uczynił przyjemną i wciągającą, miejscami ozdobił ją żartami. Jego opowieści charakteryzuje naukowa precyzja i jest w nich wiedza sprawdzona w praktyce. Wiadomości są podane w ciepły, płynący wprost z serca sposób, dzięki czemu ten przekaz nabiera intymności i świeżości, jak w rozmowie przyjaciół. Dodaje otuchy, kiedy dręczą nas niepewność i lęk, trudne pytania i oczekiwanie.

I kiedy tak uczymy się podstawowych pojęć, pomagających nam zrozumieć etapy rozwoju naszych dzieci i wychowywać je w odpowiedzi na ich potrzeby, zarówno fizyczne, jak i psychiczne, wtedy zachodzi w nas głęboki proces będący intensywną przyjemnością poznania. Rozpromienia ona nie tylko tego, kto jej doznaje, ale również tego, dzięki któremu jest możliwa. Nie czujemy się już samotni, odczuwamy obecność współrozmówcy, który trwa przy nas dyskretnie i umiejętnie. Wchodzi do naszych domów, ale nie jak lekarz, rutynowym krokiem z plikiem recept w dłoni, tylko jak człowiek, który chce się spotkać z ludźmi, aby wspólnie stawić czoła wyzwaniu najważniejszemu dla rodziców, dziadków i pozostałych członków rodziny: pomóc ich dzieciom rosnąć tak, aby potrafiły stawiać opór wichrom i zamieciom życia, ale żeby jednocześnie były w stanie dostrzegać i przyjmować całe piękno i radość, jakie ono ze sobą niesie.

W dzisiejszych czasach nie potrafimy już utrzymywać prawdziwych stosunków międzyludzkich. Socjalizacja, będąca wytworem nowoczesnych technologii i globalizacji komunikacji, stała się pustym pojemnikiem, w którym dokonują się spotkania i „kontakty” w mediach, które nie umożliwiają spotkań dusz i serc i nawiązania prawdziwych znajomości, nie tylko powierzchownych. Przeszkadzają w zawieraniu prawdziwych związków emocjonalnych, we wzbudzaniu i otrzymywaniu uczuć oraz w odkrywaniu, dzięki poznaniu i świadomości, nowych pojęć. Również w życiu codziennym jesteśmy razem, ale przy oddzielnych stołach. Nie jesteśmy w stanie zatrzymać się, spojrzeć sobie w oczy, wsłuchać się w siebie nawzajem, obdarzyć drugą osobę bezinteresowną miłością, pokonać naszą obojętność, nasz egoizm i egocentryzm, przygarnąć do siebie tego, kogo mamy blisko siebie, w domu, i poza domem, blisko i daleko.

Drugi człowiek został zredukowany do roli przedmiotu, na który przenosimy nasze pragnienia, stał się soczewką naszych lęków, niezadowolenia, które coraz częściej przeradzają się we frustracje i neurozy. Jeśli tak właśnie będziemy traktowali nasze dzieci, ryzykujemy, że odciśnie to w nich piętno na całe życie. Jak pokazują niektóre badania, młodzi ludzie uwikłani w problemy i przykre doświadczenia mieli w pierwszych latach swojego życia trudności w nawiązaniu więzi uczuciowej z matką. Również w ciągu dorosłego życia sukcesy czy niepowodzenia życiowe, a także zdolność radosnego i zrównoważonego funkcjonowania zależą od relacji z rodzicami, jakie miały miejsce od najwcześniejszych chwil, nawet już w łonie matczynym.

Jest więc niezwykle ważne, aby zrozumieć, o co proszą nas dzieci, a nie tylko narzucać im to, co my chcielibyśmy od nich. Już w pierwszym roku życia tworzy się „system operacyjny” człowieka, coś w rodzaju Windowsa, który później dorosłemu jest niezwykle trudno przekształcić we własny system operacyjny, tłumaczy Tommaso Montini, pokazując naukowo, co się dzieje w tej części mózgu, która odpowiedzialna jest za emocje, i gdzie jest zdeterminowany system relacji w dorosłości. Wskazuje też, jaką drogę obrać, aby uniknąć ewentualnych trudności: ciągły kontakt fizyczny, który pozwala wyczytać z twarzy, skóry, zapachu i głosu, prośby i oczekiwania ze strony noworodka. To stąd pochodzą niedwuznaczne znaki: dzieci mają przede wszystkim potrzebę pieszczot, ponieważ „pieszczoty budują mózg i są najlepszym darem na ich przyszłe życie”. Mają potrzebę czucia ciała matki, przytulania się i wtulania się w jej ciało, które do niedawna było ich własnym ciałem, tak aby w jakimś stopniu i teraz stać się jednością.

Mowa ciał, w których mieszka miłość, jest najbardziej widoczna i skuteczna, szczególnie dla tych, „którzy głosu nie mają” (ta zasada dotyczy również dorosłych, młodych i starych, którzy znajdują się w sytuacjach szczególnej wrażliwości i niemocy). Dzieci, kiedy zaczynają gaworzyć, a potem mówić, mają zawsze potrzebę czucia, że są obejmowane, tulone, odczuwania dobrego kontaktu fizycznego z matką i osobami, które są im bliskie. To odczuwanie stanie się idealnym płynem owodniowym, w którym będzie się poruszać i rozwijać ich egzystencja, będzie decydować o ich zachowaniach. Kto w dzieciństwie nie był tulony z miłością, pieszczony, brany z czułością przez mamę na kolana, ten jako dorosły będzie miał trudności w obdarowywaniu czułością i miłością, w doświadczaniu i dawaniu tej delikatności, która jest jak muzyka rozjaśniająca życie.

Przesłaniem tego dziecięcego traktatu o miłości jest to, aby wytrwale stać po stronie dzieci.

Tommaso Montini porusza się niczym w błyszczącej bańce, zawieszonej na gwieździstym niebie dzieciństwa. Kolory, cisza, słowa, gesty, spojrzenia – to wszystko, o czym mówi, czerpie wprost od swoich małych bohaterów. Cała reszta, która znajduje się poza tą bańką, musi być wydzielona i zbadana z mądrością i kompetencją, zgodnie z wymaganiami tych kruchych istot, aby ich nie zdradzić, aby nie pogrzebać i nie zniweczyć ich spontaniczności i autentyczności. Aby stworzyć solidne mosty łączące je z planetą Ziemia, po których będą mogły przejść z radością i pewnością, spoglądając z ufnością na tych, którzy im towarzyszą podczas pierwszych kroków w nieznane.

To wszystko, co dzieje się pomiędzy nimi a nami, staje się codzienną przygodą obfitującą w zdziwienie, zachwyt, lekcje życia, które pomagają nam ponownie skontrolować nasze własne życie i ponownie odkryć w nim obszary już zapomniane.

Rzeczywistość fikcyjna, wirtualna, która nas otacza, zblednie, cywilizacja z ekranów komputera i telewizora odsłoni swoją marność wobec intymności wieczorów spędzonych na słuchaniu pociech i odpowiadaniu na ich pytania. Szaleńczy bieg za posiadaniem i konsumowaniem pozornych dóbr ustanie, gdy zanurzymy się w niewinności ich spojrzeń, które oddają smak kontemplacji, sprawiają, że zuchwałość z bycia silniejszym i duma z sukcesu stają się niczym. Przykucnięcie przy nich, przytulenie ich, sprawiają, że odczuwamy uwalniającą i radosną moc życia w jego zalążku. Napawa nas radością piękno prostych gestów, kiedy trzymamy w dłoni kruchą malutką rączkę, która zawierza nam i oddaje się ufnie, gdy dziecko stawia swoje pierwsze, niepewne kroki.

W ciszy, która otacza ich sny, uświadamiamy sobie, co tak naprawdę jest ważne, a co nieistotne, odkrywamy magię więzi miłości: oddanie, słuchanie, dzielenie się. Odrabiamy alfabet życia w tych świętych słowach, które tworzą dom mężczyzny i kobiety. Szanujemy godność dzieci i ich prawa, podtrzymujemy i wspieramy się nawzajem w obowiązkach. Mieszkać razem to znaczy uczyć się być razem, każdego dnia zmieniając życie w doznanie wspólne i indywidualne.

Dorośli mieszkańcy nowego świata, odpowiedzialni za swoje zadania, mający świadomość, że to oni są źródłem miłości i bezpieczeństwa dla najmłodszych, mogą rodzić dzieci bez obawy, że w przyszłości zanegują one wartość swojego dzieciństwa.

Mariapia Bonanate

PREZENTACJA

Drodzy Rodzice,

książka, którą trzymacie w ręku, jest trochę niezwykła. Nie dlatego, że zawiera wyjątkowe wiadomości, ale dlatego, że należy czytać ją wspólnie, a po przeczytaniu każdego rozdziału powinno się go przedyskutować.

Tak, właśnie w ten sposób, wieczorem, kiedy wrócicie z pracy do domu, kiedy siądziecie do wspólnej kolacji, wyłączcie na chwilę telewizor, porozmawiajcie na temat rozdziału przeczytanego poprzedniego dnia, skonfrontujcie wasze odczucia i przemyślenia.

Ta książka ma szczególną właściwość: jej celem nie jest dostarczenie gotowych recept do zastosowania, co my lekarze zwykliśmy robić każdego dnia. Autor podsuwa w niej narzędzia, które pozwolą wam stawić czoła trudnościom. To do was należy znalezienie odpowiednich rozwiązań, których, co jest zrozumiałe, może być wiele, w zależności od specyficznych cech dziecka czy rodziny.

Tommaso Montini zdołał połączyć doświadczenie pediatry rodzinnego z doświadczeniem ojca trójki wspaniałych dzieci i dzięki temu potrafi w sposób jasny rozmawiać z matkami i ojcami, starając się przekazać narzędzia tym, którzy ich potrzebują, ponieważ po raz pierwszy doświadczają, jak to jest być rodzicem. Stara się obalać mity pediatrii, z którymi bardzo często silnie związane są babcie (smoczek, chodzik, odstawienie od piersi; przeczytajcie rozdział dotyczący odstawiania od piersi, przeczytajcie go dokładnie, a uszczęśliwicie wasze dzieci), abyście mieli wolny wybór. Wszystkie wywody poparte są rzetelną podstawą naukową.

Jest dużo, może nawet za dużo, książek i czasopism dla rodziców poświęconych prawidłowemu rozwojowi dzieci i ich wychowaniu. Oczywiście przepełnione są one reklamami, które usiłują przekonać was, że dany produkt jest najlepszy dla waszego dziecka. Teoretycznie te książki i czasopisma są bardzo proste, pełne gotowych przepisów i rozwiązań, jednak przeważnie w praktyce trudno je zrealizować. Jeśli szukacie takiej książki, to ta was rozczaruje. Podarujcie ją lepiej innemu rodzicowi, dokonaliście błędnego zakupu.

„Dzieci rodzą się, by latać” – napisał Tommaso na początku 12. Rozdziału. Są niczym szybowiec, który potrzebuje tylko wsparcia, by wzbić się w górę, a potem radzi sobie już sam. Wy rodzice jesteście tym wsparciem, dzięki któremu szybowiec unosi się, ale jesteście również siłą i energią, które pozwalają wznosić się coraz wyżej waszemu szybowcowi. A my lekarze jesteśmy tylko instruktorami tego lotu, którzy uczą was techniki i są przy waszym boku w razie trudności.

Rada, którą na koniec pragnę dać również ja: kochajcie książki i czytajcie bajki waszym dzieciom już od szóstego miesiąca życia. To służy ich rozwojowi, co pokazuje projekt Urodzeni, aby czytać, który realizujemy od wielu lat z grupą pediatrów działających w Associazione Culturale Pediatri (Stowarzyszeniu Kulturalnym Pediatrów) we Włoszech. Jeśli wy będziecie czytać, wasze dzieci też to pokochają.

Korzyści, jakie dziecko czerpie z głośnego czytania już w wieku przedszkolnym, począwszy od szóstego miesiąca życia, są udokumentowane wieloma badaniami naukowymi. Jesteśmy przekonani, że głośne czytanie zapewnia powodzenie w szkole, pozytywnie wpływa na rozwój mowy i umiejętność czytania ze zrozumieniem.

Na koniec jeszcze jedna uwaga: wierzę, że lektura tej książki przyda się również lekarzom pediatrom. Pozwólcie, że polecę ją także świeżo upieczonym pediatrom, tym młodym ludziom, którzy wychodzą ze szkół medycznych z wieloma mądrymi wskazówkami, bardzo dobrze przygotowani do wykonywania zawodu, z dokładną i najnowszą wiedzą na temat wielu patologii chorób dziecięcych, którzy gotowi są zbliżyć się do dzieci i ich rodzin. Znajdą oni w tej książce dodatkowe wskazówki, wynikające z wielu lat doświadczeń; wiadomości, których być może z różnych względów zabrakło w toku studiów.

Wy młodzi również przeczytajcie tę książkę i jeśli chcecie, podzielcie się waszymi spostrzeżeniami. Powstał pomysł, mój i Tommaso, aby stworzyć miejsce na stronie internetowej naszego Stowarzyszenia Pediatrów w Kampanii (www.acpcampania.it), w którym razem z wami wszystkimi: matkami, ojcami, babciami, pediatrami, słowem: wszystkimi czytelnikami, którzy teraz trzymają w rękach tę książkę, wspólnie szukać rozwiązań najpilniejszych problemów, którym musimy stawiać czoło każdego dnia.

Czekamy na was na stronie i, kto wie, może kolejną książkę napiszemy wspólnie.

Spróbujmy!

Paolo Siani

Pediatra, Dyrektor Złożonej Jednostki

Operacyjnej Pediatrii AORN, „A. Cardarelli” w Neapolu

WPROWADZENIE

Ile emocji, przeżyć, radości, cierpień przewija się przez mój gabinet każdego dnia! Pretekstem do wizyty jest kaszel lub biegunka, ale każdy, kto do mnie przychodzi, obdarza mnie niewielką częścią samego siebie i prosi, nie mówiąc tego głośno, abym dzielił z nim jego lęki, skomplikowane emocje, jakie towarzyszą byciu rodzicem.

To najpiękniejsza część mojego zawodu i lubię wchodzić w tę rolę, jednocześnie dzieląc się moim doświadczeniem ojca, który odczuwał te same emocje i te same lęki. Zdjęcia trójki moich dzieci zajmują dostojne miejsca w witrynie w gabinecie i razem z moim endoskopem biorą udział w wielu wizytach.

Odczuwam wielką satysfakcję i wielką przyjemność, kiedy ciche i pełne troski zwierzenia przeradzają się w szeroki uśmiech podczas mocnego uścisku dłoni na do widzenia.

W ciągu tygodnia przyjmuję około stu, do stu pięćdziesięciu pacjentów, ale poważnych przypadków jest niewiele, naprawdę kilka. Przeważająca większość problemów wynika z trudności bycia rodzicem i w konsekwencji – z zawirowań w samej rodzinie.

„Patologia mamy!” – ogłosił jeden z profesorów podczas kongresu. „Wystarczyłoby usunąć mamy i babcie, żeby przekonać się, że zniknie niemal 90 procent przypadków ambulatoryjnych i wszystkie «nagłe przypadki», które zapełniają korytarze ostrych dyżurów w szpitalach!”.

Prawdopodobnie nie mylił się, ale czemu nie przyjrzeć się dokładnie właśnie tej „matczynej patologii” i nie wyciągnąć ręki pediatry na spotkanie dziecka?

Dlaczego nie zająć się jeszcze dokładniej wsparciem rodziców?

Ta książka jest próbą opowiedzenia tego wszystkiego, czego nie mogę przekazać, siedząc za biurkiem, kiedy poczekalnia jest przepełniona. To rodzaj kanapy, na której można usiąść wygodnie, bez pośpiechu, aby po przyjacielsku porozmawiać o zdrowiu naszych dzieci. Nie mówimy tu o receptach na leki, które można połknąć i „pozbyć się choroby”, mówimy o „dobrym byciu”, czyli jedności, spotkaniu, objęciach, czułościach, a także o wychowaniu.

Znać nasze dzieci to znaczy uczyć się je rozumieć i być dla nich oparciem w trudnych chwilach. To znaczy umieć iść z nimi, nie narzucając naszego tempa. Jako pediatra, a nie jako psycholog, chciałem więc zaangażować się w śledzenie ich rozwoju, aby nauczyć się jako ojciec trzymać je za rękę.

W mojej pierwszej książce, zatytułowanej Jak to dobrze, że są dzieci! Rady i doświadczenia ojca-pediatry (Meno male che ci sono i bambini! Consigli ed esperienze di un pediatra papa, Ed. L’Isola dei Ragazzi, Napoli 2004), zająłem się kwestiami praktycznymi: wyjaśniłem, jak rozpoznać najbardziej powszechne choroby, starałem się także omówić najpowszechniejsze obawy świeżo upieczonych rodziców.

W tej książce poświęcam uwagę kolejnym zagadnieniom, które w skrócie można by opisać jednym hasłem: „Co czuję, kiedy mówię”. Wiadomości zawarte w poprzedniej publikacji uzupełniłem o kilka bieżących problemów, które ominąłem w pierwszej książce, takich jak zaparcie czy sen. Czasami konieczne okazało się uaktualnienie informacji, na przykład na temat problemu odstawienia od piersi. Bywały również takie sytuacje, że przygotowałem nową, zupełnie inną wersję rozwiązania problemu, alternatywną, tak jak to miało miejsce w przypadku „dziecka, które nie chce jeść”.

Nie wiem, czy w pełni udało mi się zachęcić was do lektury mojej książki, ale jeśli po tych kilku uwagach jeszcze nie wzbudziłem waszej ciekawości, to i tak namawiam – przemóżcie się i zacznijcie ją czytać, bo odpowie na wiele pytań i rozjaśni gnębiące was wątpliwości.

Dziękuję.

Tommaso Montini

([email protected])

1. NARESZCIE W OBJĘCIACH MAMY...

Uczucia do podziału

Całkowicie odprężone i szczęśliwe. Bezbronne i przez to niezwykle silne: wystarczy jego małe „ge”, aby wszyscy podrywali się na równe nogi. Zamknięte w delikatnym objęciu i zanurzone pod tysiącem kocyków, aby nie zmarzło... To wasze dziecko!

Pełne obaw delikatne ruchy matki, zdejmowanie ubranka dziecku, ostrożne kładzenie na stole, zawsze z obawą, że lekarz zakłóci ten spokój i je dotknie... To pierwszy raz, kiedy pozwalacie obcemu je dotknąć!

To wasza pierwsza wizyta.

To magiczna chwila, w której mieszają się radość, satysfakcja, lęk, zmęczenie oraz wątpliwości wynikające z bycia mamą!

Zaledwie kilka dni temu byłyście młodymi dziewczynami, a teraz, niespodziewanie, jesteście... mamami! Wszystko wydaje się nieprawdopodobnie inne. Usiłujecie się rozpoznać w lustrze, zmęczone i niewyspane po wielu budzeniach na karmienie... Jesteście szczęśliwe, dlaczego więc... tak bardzo chce wam się płakać?

To maleństwo w waszych ramionach jest przepiękne. Obejrzałyście już najmniejszy szczegół jego ciałka, milimetr po milimetrze, i jest doskonałe. Coś niezwykłego łączy was z nim, a jednak w niektórych momentach wydaje się wam, że to tylko sen...

O Boże, nie zostawiajcie mnie z nim samej!

Ta pierś wydaje się zbyt mała (albo za duża)... A mleko?! Mówią, że powinno tryskać: a ze mnie nie wypływa ani kropla... Dziecko płacze, oczywiście nie dam rady go wykarmić...

Do tego wszystkiego strach, żeby je wziąć na ręce! Główka nie trzyma się prosto i boję się, że je upuszczę. Tak bardzo boję się, że może się przeziębić, zachorować, zakrztusić się, kiedy je albo kicha... Co za lęk!... Ale jakie to piękne: jestem mamą!

Tak naprawdę nie czuję się wcale wielką mamą, czuję się strzępem człowieka. Nie mogę się pozbierać, jestem ciągle zmęczona i śpiąca. Tak, chce mi się spać. Róbcie, co chcecie, ale pozwólcie mi spać! A mój mąż! Tak, może to i prawda, że przez ostatnie dni nie popatrzyłam na niego łagodnym okiem, a nawet pokłóciłam się z nim; ale... przecież on nic nie rozumie!

To dziecko jest miłością. Kocham je bardziej niż samą siebie, ale dlaczego czasami mam wrażenie, że go nienawidzę? Już sama myśl o tym przeraża mnie i czuję się zła. Czuję się brzydka...

Co za koszmar! To wszystko wina zmęczenia...

Opisany stan określamy terminem depresja poporodowa. Wydaje się nam ona zjawiskiem tak odległym i niewyobrażalnym w naszym własnym życiu, a jednak jest bliżej niż myśleliśmy i w różnym stopniu dotyka wszystkie mamy.

Kiedy nadchodzi moment opuszczenia bezpiecznego „gniazda” po porodzie, jakim jest szpital, i lekarz podaje kobiecie dziecko, gratulując z uśmiechem, często zamiast być szczęśliwą, ona wpada w panikę. Niespodziewanie zostaje z nim sama. „Doktorze, jeszcze jedno pytanie...”. Gdyby można było zabrać lekarza ze sobą do domu! Młode mamy czują się nieprzygotowane do nowej roli i niezdolne do odgadnięcia tysiąca potrzeb, jakie to maleństwo będzie im sygnalizowało!

Każda mama, która – powtarzam to raz jeszcze – zaledwie kilka dni temu była beztroską dziewczyną, teraz trzyma w ramionach nieskończoną radość, ale także wielką odpowiedzialność, na którą nigdy nie będzie wystarczająco przygotowana.

Poczucie bezradności zdaje się odbierać siły i uśmiech. Po porodzie ciało próbuje odzyskać dawny kształt. Jednocześnie jest niewiele czasu na dbanie o siebie. Lustro jest bezlitosne i łatwo jest się zniechęcić. Zmęczenie robi swoje i płacz głodnego dziecka wydaje się wielkim problemem.

A tato?

Czy istnieje męska... depresja poporodowa? Nic na ten temat się nie mówi, ale należy się nad tym zastanowić.

Również ojciec wraz z narodzinami dziecka przeżywa silne emocje, ale jakże są one różne od tych matczynych! On tak samo głęboko kocha to małe dzieciątko, ale nie ma z nim takiego kontaktu jak matka, dziecko nawet nie odczuwa jego obecności!

Zakleszczony w szczękach układu: mama – babcia – teściowa, pełni głównie rolę nabywcy pieluszek i innych niezbędnych drobiazgów. To niezbyt miłe uczucie.

Aptekarz już mnie dobrze znał i kiedy w nocy pukałem, aby kupić enty smoczek albo mleko czy pieluchy (które kończyły się zawsze w nocy), uśmiechał się na wpół dostojnie, na wpół rozbawiony. Moja żona była przekonana, że nie wszystkie smoczki od butelek mają taką samą „dziurkę” i tylko przez niektóre nasza pierwsza córka dobrze jadła. Kiedy je gotowaliśmy, „dziurka” się odkształcała, tak więc musiałem kupować kolejne, w poszukiwaniu tej właściwej! Miałem już specjalizację pediatry, ale musiałem bardzo się starać, żeby aptekarz się o tym nie dowiedział, nie chciałem przecież robić z siebie żałosnego tatuśka, nieporadnego jak wszyscy!

Niektórzy ojcowie, nawet nieświadomie, mogą zachować się w takiej sytuacji zupełnie inaczej. Na przykład zaczynają rywalizować z matką swojego dziecka: „Ja to zrobię, nie przejmuj się...!”, co może oznaczać: „Daj mi część swoich obowiązków!”. Są „mamusiowie”, którzy przewijają dzieci i karmią je z butelki. Do pewnego stopnia takie zachowania są do przyjęcia, a nawet są pożądane, ale zaczyna być problemem, kiedy w rezultacie matka zostaje niedoceniona.

U niektórych ojców (ciągle mówimy tu o zachowaniu nieświadomym) pojawia się poczucie odrzucenia i zazdrość w stosunku do dziecka, które ma całkowity monopol na uwagę matki i odsuwa ojca na margines.

Również relacje w parze mogą stać się trudne i napięte, ponieważ matka, żyjąca w symbiozie ze swoim dzieckiem, w rzadko pojawiających się momentach spokoju, odpoczynku od obowiązków, czy nawet intymności... zasypia!

Być może zarysowałem wizje apokaliptyczne: płaczący noworodek funkcjonujący pomiędzy matką w depresji i zazdrosnym i odrzuconym tatą! Na szczęście nie jest tak we wszystkich przypadkach, ale na pewno niektórzy czytelnicy odnajdą w opisywanych sytuacjach siebie samych.

Jak więc przywrócić uśmiech na tym etapie życia, który – co zapisane jest w naszych genach – powinien być pełen radości i szczęścia?

Po urodzeniu dziecko jest jeszcze emocjonalnie całkowicie zajęte przez matkę.

Aby zrozumieć i opisać jedność matka – dziecko, która stanowi nierozerwalną rzeczywistość, mówimy o zjawisku współzależności.

Przepływ wrażeń u małego dziecka następuje „od środka na zewnątrz”. Możemy to określić jednym zdaniem: „Jest mi dobrze – śpię i uśmiecham się, coś mi dolega – płaczę i proszę o pomoc”.

Wszystkie potrzeby dziecka są przenoszone na matkę. Ona i tylko ona wyposażona jest w szczególną wrażliwość, która pozwala jej usłyszeć nawet najmniejszy szmer, gdy wszyscy śpią. To ona bardziej niż ktokolwiek „słyszy” oddech dziecka i odczytuje każdą jego potrzebę. Jednak to ona również jest osobą, która „absorbuje” wszystkie niepokoje „wychodzące” z dziecka.

Matka w tym okresie jest w szczególny sposób narażona na zranienia, już o tym mówiliśmy. Jej samej potrzebny jest „pojemnik”, do którego mogłaby w odpowiednim momencie przelać wszystkie niepokoje, które z dziecka przechodzą na nią i w niej się gromadzą.

Omówmy teraz rolę ojca. Biologicznie to on jest tym „pojemnikiem” jedności złożonej z matki i dziecka, i jego funkcją jest wchłanianie lęków i niepokojów, które z niej wychodzą. Ten układ przywodzi na myśl pewną analogię: w każdym domu potrzebny jest kosz na odpadki, do którego od czasu do czasu można wyrzucić zbędne rzeczy, kiedy się nagromadzą. Ojciec zawiera w sobie „układ mama – dziecko”. Na zewnątrz taki rodzaj pojemnika może tworzyć układ rodzinny, złożony z babć, cioć i innych bliskich osób.