Irlandzkie opowieści - Anni Kylemehr - ebook

Irlandzkie opowieści ebook

Anni Kylemehr

4,0

  • Wydawca: My Book
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2004
Opis

Irlandzkie opowieści to dwa opowiadania i jeden szkic literacki. Łączy je luźno temat Irlandii. Szkic opisuje historię poszukiwania idealnej miłości. Pierwsze opowiadanie to apokaliptyczna opowieść o tragedii, bólu, śmierci, ale także nadziei i walce. Ostatnie opowiadanie dotyka problemu Irlandii Północnej – a także każdej innej formy „walki” z niewinnymi cywilami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 137

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Anni Kylemehr
Irlandzkie opowieści
© Copyright by Anni Kylemehr 2004
ISBN 978-83-7564-121-9
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Sal

Salomé:

Właściwie to nie wiem, dlaczego chcę o tym w ogóle mówić. To był jakiś dziwaczny epizod w moim życiu… Jak zawsze o tej porze, w klubie było już mnóstwo ludzi. Rozejrzałam się. Postanowiłam, że wypiję małą tequillę. Zamówiłam i usiadłam. Nie miałam ochoty patrzeć na rozkręcające się towarzystwo, więc czmychnęłam do kibla. Elegancko, fuck… Popatrzyłam w lustro. Zwilżyłam lekko ręce i rozczochrałam i tak już potargane włosy. Znowu miałam podkrążone oczy. Nienawidziłam tych moich nieco orientalnych ślepi i wystających kości policzkowych. Byłam tak typową Słowianką, że mi się rzygać chciało. Wróciłam na salę. Usiadłam i zabrałam się do mojej tequilli. Miała jakiś dziwny smak. Kojarzył mi się ze szczenięcymi latami, siedzeniem w Cork albo u ukochanych przyjaciół starych, gdzieś w Kerry. Zapadła dziura, pryszczate dzieciaki, śmierdzące odpływy. Tylko te szalenie zielone widoki. Pustki. Zielone. Tam było tak zielono, jak w Szkocji wrzosowo. Nigdy nie wybaczę moim starym, że uciekli do Irlandii, nie Szkocji. Tam byłoby lepiej. Może… Stare, magiczne zamczyska, piękne wrzosowiska… A tu… Stare, opuszczone wsie, zielone łąki i owce. Ci Celtowie są do siebie tak podobni. Rozejrzałam się. Dookoła śliniący się, wstrętni faceci i tanie, plastikowe panienki. Co ja tu robię? „Mogę ci postawić?” – usłyszałam. Była drobną, króciutko wystrzyżoną blondynką. Cała ubrana na biało. Kiwnęłam głową. Zamówiła coś i uśmiechnęła się. „Mam na imię Gil”. „Salomé” – bąknęłam. Zdjęła bolerko i została w samej koszulce. Dookoła ramienia miała wytatuowanego zielonego węża zjadającego własny ogon. Powiedziałam, że pasujemy do siebie. Pokiwała głową, patrząc z podziwem na moją różyczkę z niebieską łodygą. „Śliczna” – bąknęła tylko i zamilkła, nasłuchując chwilę. Leciała jakaś ckliwa ballada. „Krępowałabyś się zatańczyć z dziewczyną?” Patrzyłam na nią przez chwilę, a potem wstałam. Co mnie obchodzi, co myślą inni. Poza tym – zawsze lubiłam szokować ludzi. Przytuliłyśmy się do siebie. Oparła głowę o moje ramię. Była sporo niższa i całkowicie dziewczęca, czego nie da się powiedzieć o mnie, choćby przez moje metr osiemdziesiąt. Czułam się dobrze, ba, nawet świetnie. Nie interesowało mnie otoczenie. I chyba my nie obchodziłyśmy ich. Odwiozła mnie do hotelu. Zostawiła telefon i powiedziała, że jeśli będę chciała – mogę zadzwonić. Biorąc numer, wiedziałam, że nie zadzwonię; następnego dnia wykręcałam numer. Fascynowała mnie. Było w niej coś, co mnie do niej przyciągało z niesamowitą, magnetyczną siłą. Sama nie wiedziałam, co robię.

Umówiłyśmy się na wieczór.

Okazuje się, że siedzenie w pizzerii może przebiegać na kilka sposobów, ale takiego nigdy bym nie przewidziała. Gil była niezmiernie niekonwencjonalną osobą. O sobie też w życiu nie powiedziałabym, że jestem taka zwyczajna, dzieciaki w szkole nigdy nie pozwoliły mi o tym zapomnieć. Nieprzytomnie ciepło wspominam te urocze wyzwiska w stylu… nieważne… Nagle coś mi odwaliło i rzuciłam w nią kawałkiem pizzy. Patrzyła na mnie przez moment i już myślałam, że mnie zwymyśla, ale jej nie doceniłam. Odwzajemniła się fragmentem sałatki. Zaczęłyśmy bitwę z podchodami, co persony przy innych stolikach przyjęły różnie. Parka siedząca najbliżej miała ubaw, ale dwa pryki po sześćdziesiątce strasznie krzywo na nas patrzyły i miałam wrażenie, że zaraz zrzucą na nas bombę atomową, bo wszystko lepsze od dwóch wariatek, obrzucających się darami bożymi w postaci żarcia. Odrażające zgredy, nawet śmiać się nie potrafią. Co za kijowy świat. Ale wtedy było mi wszystko jedno. Czułam się świetnie, wreszcie mogłam robić, co chciałam, i Gil nie tylko to nie przeszkadzało, ona mi z zachwytem asystowała. Rozmowa zeszła na mój pobyt w Dublinie. Ani ona, ani ja nie chciałyśmy, bym wyjeżdżała. Po krótkiej, nieco wariackiej dyskusji stanęło na tym, że na początek zamieszkam u niej, a potem, gdy się już ustawię, poszukam własnego kąta.

Nie mam pojęcia, jak do tego doszło!!! Nie piłam… wiele… tamtego wieczoru, więc jak do tego doszło… Gdyby ojciec się dowiedział – dopiero by mi dał popalić, przechrzczeniec przeklęty… Z prawosławia na katolicyzm… by się przystosować, tłumaczył… Stary skurwiel… Zapomnij… Obudziłam się rano… Byłam w łóżku sama, ale doskonale wiedziałam, że sama tej nocy nie spędziłam… I nie z facetem… Z Gil… I… było…cudownie… Lepiej niż z jakimkolwiek gościem przedtem… Dziewczyna lepiej wie, czego potrzebujesz… Bo sama jest dziewczyną i chce tego samego… Hmm… Wcale nie czułam się zbrukana, czy coś w tym guście… Przeciwnie, czułam się kompletnie zaspokojona i miałam nadzieję, że jej nie zawiodłam… Przypomniał mi się mój pierwszy raz… Było obrzydliwie… Nie mogłam się doczekać, kiedy skończy, bo nie chciało mi się patrzeć na jego unoszący się monotonnie tyłek… Zresztą – i tak miał za wcześnie wytrysk. A może to nie był ten?… Może następny? Nie pamiętam… Ja naprawdę kochałam każdego gościa, z którym spałam… Na początku… A może tylko mi się tak wydawało… Miłość to istnieje chyba tylko w operach mydlanych, mydląc oczy panienkom z dobrych domów… Czy ja byłam z dobrego domu? Bardzo możliwe… Byłam z tak dobrego domu, że uciekłam z niego i wylądowałam na ulicy… Bóg jeden wie, jak to się stało, że nie zaczęłam brać, może dlatego, iż uważam ćpanie za oznakę słabości, a ja nigdy nie chciałam być słaba. Nigdy… To wszystko było takie dziwne, czułam się trochę jak bohaterka kiepskiego filmu… Beznadziejne dialogi, jedenaście osób w kinie, z czego sześć wyjdzie przez końcem seansu. Też chciałam wyjść, źle… Chciałam tylko znaleźć się w bardziej normalnej sytuacji. Takiej zwyczajnej… Gdybym była z facetem, po prostu bym się ubrała i wyszła. Bo znowu by się okazało, że to nie TEN. Ale ona nie była nawet facetem, TYM czy nie TYM. Była zwykłą, drobną dziewczyną, pracującą w redakcji gazety o nazwie, której kompletnie nie pamiętam.

I co teraz? Gdybym to ja wiedziała. Wtedy jeszcze nie wiedziałam. To była kwestia poczekać do pewnego przełomowego wieczoru, kiedy dowiedziałam się, jak to jest, gdy ktoś ci się podoba. Zabrała mnie do the Kitchen. Miłe miejsce, ale jakoś nic mnie tam nie zachwyciło… Znowu plastikowe panienki i odrażający faceci… Ludzie wszędzie są tacy sami. Więc, tradycyjnie, umknęłam do kibla. Elegancja Francja, kurdek molek. Tu dopiero można umrzeć. Starym zwyczajem gapiłam się w lustro, wyklinając swoje oczy i wiecznie potargane, czarne włosy. Prawda była taka, że je farbowałam, w rzeczywistości byłam szatynką, czyli nie miałam żadnego koloru włosów. A przecież trzeba mieć jakiś charakter, dotyczy to nawet włosów. Wyszłam z tego nieprzyzwoicie wręcz eleganckiego miejsca i szłam w stronę, gdzie pod ścianą siedziała Gil, gapiąc się na kiwające się w kolorowych światełkach figurki. Nagle coś we mnie walnęło, jak Titanic w górę lodową, i poczułam coś mokrego i zimnego na koszulce. „Najmocniej przepraszam” usłyszałam zakłopotane słowa. Już miałam warknąć coś mało eleganckiego, kiedy spojrzałam na niego. Bo zdecydowanie był to on. Poprawka. ON. Miał wąsy, był ciut niższy ode mnie i nieprzytomnie przystojny w texaskim kapeluszu – w tej kolejności. Słowa uwięzły mi w gardle, popatrzyłam bezradnie na mokrą koszulkę i znowu na niego. Musiałam wyglądać jak dziesięć nieszczęść, bo uśmiechnął się i powiedział coś w stylu „szalenie mi przykro” i „mam nadzieję, że to czarne nie farbuje”. Czuł się równie niezręcznie jak ja. W końcu oprzytomniałam. Powiedziałam, że wszystko w porządku i cześć… Jeszcze raz się uśmiechnął, jeszcze raz przeprosił i poszedł w swoją stronę. A ja nie mogłam oderwać wzroku od jego szczupłej, nieco zbyt filigranowej jak na faceta figurki. Łaska boska, że się nie obejrzał. Z przejęciem opowiedziałam Gil o całym zajściu, a ona tylko stwierdziła, że nic z tego nie rozumie… Wzruszała tylko ramionami. Najwyraźniej nie miała pojęcia, o co mi chodzi. Ja chyba też nie do końca wiedziałam, co się wokół mnie dzieje. Czułam jednak, że to coś wielkiego, większego ode mnie, że to… TEN facet. Taki ma być mój; pełen gracji i lekkiego kroku, ma chodzić, jakby sunął, płynął, ma być takiego wzrostu, ma mieć takie wąsy i taki głos, i takie oczy, i takie wszystko, i tak ma na mnie wpadać… Klapnęłyśmy w kąciku, obserwując kręcące się wokół towarzystwo. Nikt mnie nie interesował, wypatrywałam tylko oczy za jedną postacią, która mi z rzadka gdzieniegdzie migała. Im bardziej się mu przyglądałam, tym bardziej mi się podobał. Miał w sobie coś niesamowicie magnetycznego. Był jak ogromny magnes, a ja jak mała szpileczka. Maciupeńka… Skutek tego był taki, że doszło do małej scysji z Gil. Była chyba zazdrosna… Aaaa…. powinna była być. Była zirytowana. Ja jej nie rozumiałam. Cholerny świat. Później miałyśmy cholernie przykrą rozmowę na temat „po co są faceci” i „kiedy ją rzucę dla jakiegoś fiuta”. Wyjaśniłam jej wtedy, że bez względu na to, co sobie ubzdurała, ja jej nie kocham, bo mnie ciągną samce… Oczywiście nie powiedziałam jej tego w taki sposób, ale na pewno do niej dotarła treść moich słów i pewnie tak to odebrała… A ja? Nie zastanawiałam się długo nad tym, co robię, ale zapragnęłam znowu pójść do Kitchen. Nikła szansa, że go tam spotkam, ale… Coś się we mnie tliło. Szalenie chciałam popatrzeć na jego śmieszne wąsy i niesamowicie symetryczne, wyraźne brwi. O dziwo – był tam!!! Z jakimiś znajomymi. Śmiał się, pił guinnessa i wygłupiał. Był niesamowity. Przystojny. W czarnej, wełnianej czapeczce. Wyglądał w niej jeszcze lepiej niż w kapeluszu. Co on miał w sobie takiego? Przecież był to w sumie taki sam facet, jak każdy inny. Miał dwie ręce, nogi, oczy, uszy z kolczykiem w lewym… A jednak miał w sobie coś takiego, czego szukałam u każdego napotkanego faceta. I za cholerę nie mogłam znaleźć. Aż prawie uwierzyłam, że takich mężczyzn nie ma. A potem on na mnie wpadł i rozorał mi duszę. I teraz marzę o kimś takim jak on. Co on takiego miał? Był ode mnie niższy. Skandal. Co on takiego miał? Do domu wróciłam z żelaznym postanowieniem poszukania sobie faceta podobnego do mojego ideału. Na tyle, na ile to możliwe. O ile to możliwe.

Gil:

Była skandalicznie naiwna. Od początku. Wulgarna i miękka. Nie wiedziałam, że ludzie mogą tacy być. Znalazła w końcu faceta. Wyszła za niego. Nie był ani trochę podobny do The Edge’a. Był od niej wyższy, gładko ogolony i brzydki. Jak wszyscy faceci. Ona tego nie widziała. Kochała go, choć naprawdę nie wiem za co… Wiedziałam, że mnie w końcu zostawi dla faceta…

Salomé:

Rozwiedliśmy się. Nie wyszło nam. Nie ma ideałów. To jest jak szukanie świętego Graala. Niesamowity facet z Kitchen dalej na mnie działa…

październik 1998–czerwiec 1999

Atlantyda

Dear Fergal, Corcaigh, 7 VII 20……

jak widać, ciągle jeszcze żyję. Nie wiem, co Ci napisać… Prawdę mówiąc, to wiem, ale te dranie pewnie to ocenzurują i i tak się nie dowiesz… Tu, w Corcaigh, jest ciężko. Nikogo nie chcą wypuścić. Wywieźli tylko dzieci. Nie wiem, dokąd, ale chodzą słuchy, że na leczenie do Japonii, czy gdzieś. Coś w tym jest, przecież Japońce już przez to przeszły i wiedzą, co z tym zrobić. Parę dni temu spotkałem małą, dziewięcioletnią dziewczynkę. Była przerażona. Mówiła coś o jakiejś czarnej chmurze, która przesłoni wszystko, a potem stanie się jej coś strasznego. Nie potrafiła tego sprecyzować, ale widać było, że panika ludzi się jej udzieliła, choć nawet nie rozumiała tego, co się stało. Nie wiem, jak miała na imię. Koszmar, nie? Nie wiem, co tam u Ciebie w Baile Atha Cliath, ale też musi być niezły bałagan. Nie wiesz może, co planuje rząd? Wygląda to mniej więcej tak: ja po, Ty przed. Nie… to wcale nie jest śmieszne. Kretyn jestem. Kompletny, wiem. Z Corcaigh nie zostało nic, prócz gruzów i piwnic. Trudno mi to opisać, nie ze względu na uczucie, ale – tego po prostu nie da się opisać. Do dziś nie wiem, jakim cudem to przeżyłem; żebyś widział tych ludzi, z ich ciał zwisały całe płaty odłażącej skóry, poparzenia, bąble, trupy z powysysanymi oczami, z porozrywanymi kącikami ust, latarnie powykrzywiane najpierw w przeciwną stronę, a potem w kierunku epicentrum. Przez pierwsze trzy dni wszędzie panowały pożary. Potem odcięli dopływ gazu. W tej chwili musisz być skautem i gotować na ognisku, inaczej się nie da. Pamiętasz, jak przysłałeś mi ten artykuł o demonstrujących Walijczykach? Ten, w którym było, że się awanturowali przeciwko zaostrzonym ćwiczeniom przeciwwybuchowym, czy jakoś tak to się nazywa. Cwane bestie, wiedzieli, że coś się święci. Zdaje się, że potem rząd brytyjski cofnął im całą autonomię, jaką do tej pory uzyskali… Tak sobie teraz myślę, że gdybyśmy się wtedy zorientowali, co się dzieje, to może moglibyśmy temu zapobiec. Ale jak? A zresztą, nie ma co gdybać. Jest jak jest. Jeden ksiądz katolicki zwariował. Stwierdził, że to Bóg chce pokarać świat – i się powiesił. Drugi, z tej samej parafii, ukrywa to przed światem, jak tylko może, ale to i tak tajemnica poliszynela. Popatrz, jacy oni zakłamani. Wiem, wiem, zaraz zaczniesz zaprzeczać. Twoja wola. Zmieniam temat. Trochę będę Cię dręczył, bo jest wieczór, wszyscy siedzą w swoich norkach, jak je nazywamy, i zajmują się sami sobą. Nie wolno wychodzić, jest godzina policyjna i wszędzie pełno patroli. Wysłali do Corcaigh chyba całą armię. Dwa dni temu dostałem po grzbiecie pałą od jednego, do dziś boli, nadtłukł mi kręgi. Dranie. Jeżeli nas rząd podda – spieprzę stąd. Gdziekolwiek, choćby do Chin Ludowych, byle nie pod brytyjskim berłem. Pewnie wszystko to ocenzurują. Już wiem, jak czuli się Rosjanie za Stalina – tak jak ja: nigdy nie wiesz, kto Ci narobi na łeb. A jeżeli już – to oby to był ktoś nieważny, bo będzie można mu wtłuc. Prawdę mówiąc, to nie wiem, czy bym stąd wyjechał, gdyby nie było blokady. Czuję się tu potrzebny. Mogę wreszcie zrobić coś pożytecznego w tym pieprzonym życiu.

Pa pa Twój Seamus

Dear Fergal, Corcaigh, 8 VII 20……

wszędzie patrole. Pełno kontrolujących nas Brytyjców… Pewnie teraz wyobrażasz sobie po dwóch gości w uroczych mundurkach, tak przecież wyglądają na całym świecie patrole. Ale nie tutaj, o nie, tutaj patrol to dwóch gości w białych, szczelnych ubrankach, przez które nie przeciśnie się ani kawałek powietrza… Jak na filmie TheX-Files. Tylko dlaczego nie czuję się jak Fox Mulder? Może dlatego, że nie ma tu kosmitów… Nie wiem. Patrole… Przez te ich stroje wszyscy tu czują się jak nosiciele jakiejś potwornej zarazy, wirusa Ebola, czy czegoś równie słodkiego… Ale ja jestem całkowicie zdrów i nie chcę się tak czuć!

Oburzony Seamus

Dear Fergal, Corcaigh, 9 VII 20……

to dranie niemyte!!! Wybijają wszystkie zwierzęta!!! Po prostu wyrywają je dzieciakom z rąk i walą kulkę w łeb! Na oczach ich opiekunów-dzieci. Żebyś Ty słyszał ten lament. Dzielne dzieciaki bronią swych pupilów, jak mogą, ale to nic nie daje. Brytyjce usiłowali pałować upierdliwych smarkaczy, ale tu wkroczyli rodzice. Piekło dantejskie (z tego najodpowiedniejszego kręgu w dodatku), mówię Ci… Zwariować od tego można… Teraz się cieszę, że nigdy się nie zdecydowałem na kota, chyba by mi nerwy wysiadły…

Dear Fergal, Corcaigh, 10 VII 20……

przepraszam za urwanie ostatniego listu. Po prostu zaszła rzecz nieoczekiwana. Brytyjce dostały cynk, że ktoś trzyma przemycone przedmioty i zrobili ogromne przeszukanie każdej norki. W tym mojej. Nic nie znaleźli, bo na szczęście ostatnio nic nie mam. Chociaż z drugiej strony – teraz tu wszystko jest nielegalne. Nawet nadprogramowe szczątki chleba, czy coś takiego. Oni tu wydają wodę, dwa litry na dzień. Wyobrażasz sobie? Nie wyrobiłbyś, zawsze dużo piłeś. Pamiętasz, jak kradliśmy Brennanom lemoniadę z parapetu? Zawsze dostawaliśmy potem po łapach, bo wszyscy wiedzieli, że to my, a myśmy się nigdy nie przyznawali i nigdy nie mieli żadnych dowodów, dopóki nie znaleźli pustej butelki, którą zapomniałeś podrzucić z powrotem Brennanom. Wziąłeś wtedy całą winę na siebie, mnie nie wydając. Ale dostałeś łupnia. A potem jeszcze mój ojciec zabronił mi się z Tobą spotykać, „bo miałeś na mnie zły wpływ”. O rany… A pamiętasz tę zakonnicę, co strasznie wyklinała mojego ojca? Zawsze, jak go widziała, to darła się na całą wieś, że też Bóg nie ześle jakiejś plagi na „tych cholernych protestantów”. Jak na zakonnicę, to nieźle przeklinała i podobno nieźle też pociągała. Ale wykrakała, mojego ojca szlag trafił. Na amen. Twoją mamę też. Widać katolickie klątwy działają. Ta ich inkwizycja. Wali się świat. Siedzisz sobie w tym cichym i spokojnym Baile Átha Cliath, pełnym domów i sklepów, obładowany podręcznikami do filologii angielskiej. Co oni Ci tam do głowy kładą? Gramatykę i święte słowa Shakespeare’a, czyż nie? Dlaczego nie pojechałem tam z Tobą, tylko zatrzymałem się w połowie drogi. Mieliśmy się nie rozłączać. Pamiętasz naszą przysięgę na Wzgórzu Druidów, pod tymi głazami? Jak one się nazywały? Skały Słońca, czy coś w tym guście. Ale mieliśmy wtedy okres: chodziliśmy w kapturach i mówiliśmy, że jesteśmy druidami. Mieliśmy wtedy chyba coś około ośmiu, dziewięciu lat. Nie pamiętam nawet. Mam wrażenie, że to nie moje wspomnienia, tylko ktoś mi je opowiadał. Tak się teraz wszystko zmieniło. Przynajmniej tutaj. Bzdury piszę. Ale nic innego do roboty nie mam. Ale to chyba nie jest tak źle, te głupoty. Nie ocenzurują listu i przeczytasz prawie cały. Tak żałuję, że nie mogę otrzymać listu od Ciebie, ale takie jest zarządzenie. Wysyłać listy można, choćby po to by zawiadomić, że się w ogóle żyje, ale nic z zewnątrz, więc nawet nie wiem, co się dzieje. Ostatnio