Inter - Marek Wróblewski - ebook

Inter ebook

Marek Wróblewski

4,3

Opis

Daleka przyszłość. Nasz dobrze znany Internet rozwinął się w system o wiele bardziej zaawansowany, zwany Interem. To on zarządza teraz całą Ziemią. Rozbudowana sieć połączeń w mgnieniu oka zaspokaja wszelkie potrzeby ludzi i dba o ich bezpieczeństwo, nie zapominając jednocześnie o konieczności pełnego zachowania równowagi naszej cywilizacji ze światem przyrody. Słowem, pełna harmonia. Ale czy może trwać wiecznie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 389

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Marek Wróblewski
Inter
© Copyright by Marek Wróblewski 2009Korekta: Magdalena Bojas
ISBN 978-83-7564-183-7
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Jesteś wszędzie!

Ukryłem Cię nawet pomiędzy kartkami tej książki.

Ja zawsze znajdę w niej Twoje imię.

Imię mojej kochanej Żony, Elżbiety.

 I

Po dwóch godzinach wylegiwania się na piasku chciał zmiany. Dosyć już tej plaży! Za gorąco! I nudno.

– Chcę śniegu, mrozu, wichury. Może coś za kołem polarnym? Coś z dawnych lat i do tego miłą buzię. Koniecznie! Resztę dodaj sam. Poziom… no – cztery!

Odczuł łagodny spadek temperatury. Ciężkie futro obciążyło ramiona. Płatki śniegu oblepiały twarz. Pod nogami poczuł lód. Stał z tyłu ciężkich sań, które ciągnęło pięć psów.

Szybko poczuł zmęczenie. Psy ciągnęły sanie z trudem i musiał ciężko pracować, by posuwały się naprzód.

Za ciężko! – pomyślał.

– Zmniejsz sanie lub dodaj więcej psów. Teraz dobrze. Zostaw!

Bawił się dosyć długo, ale… zwichnął nogę. Czarnooka, młoda pielęgniarka pomagała mu usadowić się na noszach. W pobliżu stał śmigłowiec i wzbijał w powietrze tumany śniegu. Ból nie wydawał się duży, zwłaszcza przy tak czarującej opiekunce. Właśnie poprawiała mu szalik, gdy usłyszał głos Gośki.

– Nik! Mam sprawę. Masz chwilkę? Jestem u siebie.

Z niechęcią zatrzymał program. Było tak miło, a miał nadzieję, że będzie jeszcze przyjemniej. No, gdy zechce, będzie mógł włączyć kontynuację. Chociaż to już nie to samo. Pryśnie nastrój.

Gośka jest taktowna i bez powodu nie zawracałaby mi głowy, zwłaszcza gdy jestem w Interze – pomyślał.

– Połącz z Gosią – zażądał.

Po chwili zobaczył obok siebie młodą, ładną Chinkę… siedzącą bokiem na ośle. Dziewczyna wyglądała na jakieś dwadzieścia lat. W jednej ręce trzymała na wpół roztopioną porcję lodów, w drugiej… indiańską włócznię.

– Ty to masz fantazję, dziecino! Teraz rozumiem, dlaczego po twoich wymysłach trzeba częściej modyfikować obwody – zażartował. – Inter ma pewnie z tobą niezły ubaw. No, co to za sprawa? Co tam wyszperałaś? Masz coś ciekawego?

– Mam! I ponieważ nie jestem takim chytrusem jak ty, to może się nawet z tobą podzielę. Może?! – Chinka podkreśliła ostatni wyraz. Wyraźnie jednak miała dobry humor.

– Ja, chytrusem? – oburzył się. – A w czym to ci tak podpadłem?

– No, na przykład, że to nie mnie zabierasz na podbiegunowe wyprawy – odpowiedziała dziewczyna z niewinną minką.

– Ty szpiegu w żółtej skórze! Nie dość, że nie pokazujesz własnej buźki, to jeszcze jakimś cudem włamałaś się do mojego programu! No, teraz to ja też cię nie będę oszczędzał. Jak znajdziesz w kieszeni żabę lub węża, to będziesz wiedziała skąd ten „prezent”! No dobrze – dodał pojednawczo. – Mów, co tam odkryłaś?

– Wiesz, że nie da się włamać do czyjegoś programu, gdy jest się w Interze – przypomniała mu, chociaż poprzednio on tylko żartował. – Ale oczy mam dobre i zdążyłam rzucić okiem, zanim się rozłączyłeś. – Jakby na potwierdzenie swoich słów zamrugała śmiesznie oczami, udając, że je wytrzeszcza. – Ale nie o tym będziemy rozmawiać. Zobacz na to!

„Chinka” znikła, a na jej miejscu wyświetliła się wielka Gwiezdna Mapa Nieba. Dokładniej, sektor pięćdziesiąt trzy. Mała strzałka wskazywała ledwie widoczny punkt w rogu ekranu.

– To właśnie chciałam ci pokazać – usłyszał podekscytowany głos Gośki. – To, co pokazuje strzałeczka, jest co prawda jeszcze bardzo daleko, ale już niedługo przekroczy granice Czwartej Strefy.

– I tylko to chciałaś mi pokazać? – Nik był trochę rozczarowany. – A co może być ciekawego w kolejnej kosmicznej skale lub bryle lodu, i to do tego jeszcze tak daleko? Analizy i opisy wszystkiego, co do tej pory dotarło w okolice Układu Słonecznego, są już w wystarczającej ilości w Interze. Chyba już dość dobrze, poznaliśmy okolice naszej Galaktyki? – dodał z przekonaniem.

– Ale tego nie ma! – upierała się stanowczo. – Ten drobny punkcik nie jest skałą ani brudnym lodem. On jest… z metalu! – zakończyła z triumfem w głosie.

– No to co z tego? Czy to coś wyjątkowego? – zdziwił się po raz kolejny.

– Nie rozumiesz! – głos Gośki był lekko wzburzony. – To nie metaliczny meteoryt. To jest… zrobione z metalu!

– Zrobione z metalu? – powtórzył Nik, ziewając dyskretnie. – Skąd wiesz?

– A byłabym aż tak wredna, by przerywać ci „wczasy” w Interze, gdybym nie miała istotnego powodu? Zrobiłabym to, nie sprawdzając wcześniej wszystkiego dokładnie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

Nik znał Gośkę od dawna. Była w porządku. Trochę zwariowana, ale w jej przypadku to dodawało tylko uroku. I rzeczywiście, nie raz się już przekonał, że w ważnych sprawach nie żartuje.

– No mów, słucham – zgodził się już bez protestu.

– Jak wiesz, różnych ciał w kosmosie jest niezliczona ilość – zaczęła wolno. – Inter nie sprawdza daleko znajdujących się obiektów. Dopóki nie znajdą się bliżej, to i tak nic nam po nich. Ani nie zaszkodzą, ani do niczego nie będą nam przydatne. Ja czasami bawię się w ten sposób, że proszę komputer, by zrobił jednak analizę któregoś z nich. Zupełnie przypadkowego i znajdującego się jeszcze poza granicą zainteresowań Interu. Wiesz, trajektoria lotu, skład, pochodzenie, promieniowanie. Później przyporządkowuję go do określonej grupy, sprawdzam wiek i w wyniku jakich okoliczności się tam znalazł. Nie zawsze mi się to udaje, ale… po prostu, lubię to robić – jakby się tłumaczyła. – W tym przypadku miałam wielkiego farta. Okazało się, że ten zupełnie przypadkowo wybrany punkcik na niebie to nic innego jak wysłany kiedyś w przestrzeń ziemski statek kosmiczny! Gdzieś w XXI wieku! Inter to odczytał, gdy skierował na niego swoje czujniki i odebrał jego kod identyfikacyjny! Czy ty słyszysz? – głos Gośki wskazywał, jak bardzo jest podekscytowana. – On do dzisiaj wysyła swój identyfikator!

– Niemożliwe! Po tak długim czasie? Jak Inter to ustalił? Może to tylko jakieś nakładające się sygnały? – Nik sceptycznie podchodził do jej rewelacji.

– Nie, nie! Sprawdziłam! Zresztą, zobacz sam. Centrum, pokaż temu niedowiarkowi, co ustaliłeś – poprosiła.

Minęły może trzy sekundy, gdy przy strzałce wskazującej ledwie iskrzący się punkcik wyświetlił się napis:

„Sonda kosmiczna IV generacji. Rok budowy – 2043. Załoga – brak danych. Cel – brak danych. Wynik misji – nieznany. Uznana przez Komisję Kosmiczną za zaginioną”.

– No i co ty na to? – zapytała. – Oprzytomniałeś w końcu?

Rzeczywiście, poczuł, jakby go ktoś oblał zimną wodą. Rozmarzenie sprzed paru chwil znikło zupełnie.

– No, no. Ale antyk! To rzeczywiście wyjątkowa sprawa. Zaklepałaś rezerwację? – przypomniał sobie nagle. – Jako odkrywca masz prawo pierwszeństwa, ale tylko jak je zarejestrujesz. Inaczej, ktoś inny może być pierwszy. A możliwość sterowania zwiedzaniem takiego wraku to rzeczywiście niebywała gratka.

– Pewnie, że zaklepałam. I dla ciebie też! – dodała kokieteryjnie. – Znaj moje miękkie serce.

– Dzięki, Gośka – odpowiedział wyraźnie ucieszony tym, co usłyszał. – Jestem twoim dłużnikiem.

– Tylko trzeba będzie trochę poczekać – dodała smutno po chwili.

– Ile? – zapytał krótko.

– Prawie dwa lata. Wytrzymasz? – w jej głosie słychać było już nutkę niecierpliwości.

– Pewnie! – padła zdecydowana odpowiedź.

 II

Pokój niezbyt duży, ale sprawiający miłe wrażenie. Wyposażenie specjalne. Ściany i sufit wyciszone, a pokrywające je specjalne tworzywo daje wrażenie trójwymiarowości. Dwie ściany zlewają się w obraz ukazujący brzeg lasu z wyraźnie kołyszącymi się na wietrze drzewami. Przez trzecią „płynie” wartka rzeka, której wody z łagodnym szumem znikają gdzieś w podłodze. W środku ostatniej ściany znajdują się drzwi stwarzające wrażenie wyjścia ze starej góralskiej chaty. Oświetlenie stwarza wrażenie zachodu słońca, tuż za wirtualnie przedstawionym lasem.

Całe umeblowanie pokoju stanowi jedynie trochę dziwnie wyglądający, wygodny fotel. Niczego więcej tam nie ma.

Drzwi otworzyły się, lekko skrzypiąc. Do pokoju wszedł mężczyzna wyglądający na około trzydzieści dwa, trzy lata. Wysoki, dobrze zbudowany. Jego sportowa sylwetka wskazuje, że nie zaniedbywał ćwiczeń fizycznych. To Nik. Podszedł do fotela i od razu rozsiadł się w nim wygodnie.

– No, po pracowitym dniu należy mi się trochę odpoczynku – odezwał się na głos, pomimo że w pokoju nikogo nie było.

– Zgadzam się z tą opinią – rozległ się głos z głośnika.

– Ach, to było nie do ciebie – odpowiedział Nik rozbawiony. Mówiłem sam do siebie.

– Miło czasami porozmawiać samemu ze sobą. Zawsze to rozmowa dwojga równorzędnych partnerów. I kogoś mądrego miło posłuchać – teraz to Inter żartował.

– Wiesz to z własnego doświadczenia? – Nik podtrzymał tę dziwną wymianę zdań.

– Tak! Też wiem, co to oznacza. Czy mam dokonać podłączenia? – zapytał komputer.

– Tak. Jestem gotów.

Nik już dawno nakazał Interowi, by zwracał się do niego po imieniu. Tak było i wygodniej, i sympatyczniej.

– Proszę, zamknij oczy – usłyszał, dostrzegając, że światło już wolno przygasa.

Po chwili poczuł ogarniające go przyjemne ciepło i senność. Nie zasnął jednak. Jego umysł pracował teraz jeszcze intensywniej niż normalnie.

Został podłączony do Interu.

 III

Czuła wściekłość. Na wszystko wokół.

– Dalej tak nie może być! Nie powinno! Nie godzi się na to. Nie zostawi tak tego. Dlaczego ona? Dlaczego wciąż tylko ona!!!

Odkąd sięga pamięcią, nigdy nie było przy niej nikogo. Nikogo bliskiego. Matki, ojca, rodzeństwa. Pamięta, że mogła jedynie wyglądać przez okna, gdy inne dzieci bawiły się na podwórku.

Ona się nie bawiła. Nie była w stanie. Ciągle były tylko zabiegi, operacje. Pamięta metalowe macki wiszące nad stołem, zanim zasnęła. Zapach sterylizujących odczynników i cichy szum siłowników sterowanych poleceniami Interu. Pamięta ból i łzy… I wielkie pragnienie, by to się wreszcie skończyło. Czasami ktoś ją odwiedzał, ale potem było jeszcze gorzej. Zamykała się w sobie. Nie miała bliskich. Nie miała nikogo!

Kiedyś się jednak udało. Gdy po raz pierwszy sama przeszła po pokoju, z radości aż się rozpłakała. To był dobry płacz. Nie bolał. Potem było nawet jeszcze lepiej. Z czasem nabierała sił i była coraz bardziej samodzielna. Było dobrze… aż do czasu tej nieszczęsnej awarii.

Nie powinna się była zdarzyć! Nie zdarzyło się to wcześniej nikomu. Ale jej się przytrafiło. Tylko jej!

Nie z jej winy. Po prostu tak się stało. Tak zechciał los. Coś poszło nie tak. Coś źle zaprojektowano czy coś się zepsuło. Wtedy Inter też dopiero się uczył. Teraz nie było to już ważne.

Od tamtej pory traciła przytomność, gdy tylko podłączała się do Interu, a bez Interu…

Musiała uczyć się tradycyjnie. Gdy dla innych dzieci nauka była zabawą, ona się nie bawiła. Musiała bardzo się starać, by za nimi nadążyć. Chociaż nie było to możliwe.

Gdy inne dzieci, wypoczęte i zrelaksowane po sesjach z Interem, miały czas wyłącznie dla siebie, ona musiała tkwić godzinami przed ekranem komputera, którego program był chyba z muzeum. Jacyś dawni „wirtualni” nauczyciele starali się jej przekazać to, czego musiała się nauczyć. To, co innym Inter przekazywał w czasie kilku minut, jej zajmowało parę godzin. I do tego końcowy efekt najczęściej wypadał na jej niekorzyść.

To nie było sprawiedliwe! Nie rozumiała tego, nie chciała rozumieć. Przecież nie zrobiła nic złego! Dlaczego jej los tak bardzo różnił się od innych?

W końcu ustalono jednak, co się kiedyś nie udało. Chirurgiczne świetlne ostrze zrobiło teraz, co trzeba. Mimo to po raz kolejny, gdy inni mieli wolny czas, ona, by nadrobić zaległości, musiała uczyć się dwa razy tyle. Skończyła wtedy zaledwie piętnaście lat!

Wydawało się, że jej życie stanie się wreszcie takie jak innych. Nadrobi to, co straciła, i będzie dobrze. Nie będzie gorsza od innych!

Wtedy, ten rok, był najlepszy w jej życiu. Wtedy też po raz pierwszy pokochała. Miała prawo do miłości i była gotowa z niego skorzystać. Na wspomnienie tego dawnego uczucia jeszcze teraz czuła przyspieszone bicie serca.

Ale i to zostało jej odebrane.

Ta druga była ładniejsza. Wcale nie bardziej inteligentna, rozsądniejsza, mądrzejsza, ale właśnie… ładniejsza. W rysach tamtej nie było śladów bólu!

Bez skrupułów pojawiła się w jej życiu i zabrała to, co ona uważała już za swoje. Coś, co miała najcenniejszego, czego potrzebowała teraz najbardziej!

Tamta gładko przechodziła przez życie, przyzwyczajona do zwycięstw. Po prostu brała, uważając, że wszystko, co zechce, należy się właśnie jej. Zrobiła to też dlatego, by pokazać swoją wyimaginowaną wyższość. Przecież była już na wyższym poziomie, pomimo że miały tyle samo lat. Nie miała kłopotu z nauką. Nie była… „głupia”!

Gdy po jakimś czasie tamta zostawiła jej chłopaka, on chciał do niej wrócić. Chyba nawet zrozumiał, że porzucenie jej było błędem. Wielkim błędem! Ale nie znał jej jednak dość dobrze. Boleśnie zranione serce nie chciało zapomnieć i wybaczyć. Jego zdrada spowodowała, że coś w niej pękło. Nigdy nie będzie „tą drugą”. Nie ona!

Przeciwieństwem miłości jest nienawiść!

Wszystkie poprzednio zaleczone rany połączyły się teraz z tym nowym, złym doświadczeniem. Odpłaciła złem za zło. Pierwszy raz!

Po jakimś czasie wspomnienia pokryły się jednak mrokiem niepamięci. Znowu próbowała walczyć o szczęście. Bała się kolejnej miłości, chociaż bardzo jej pragnęła. Jej dość przeciętna uroda nastolatki nie pomagała w zdobywaniu uczuć chłopców. Starała się ze wszystkich sił. Przegrała.

Poszukała więc innej namiętności. Nauka. W niej znalazła ukojenie. Była ambitna i obowiązkowa. Dorównała w końcu innym i teraz ona chciała być od nich lepsza. Gdy rówieśnicy szukali w Interze wrażeń, ona uruchamiała programy poznawcze. Czuła, że pomału zdobywa przewagę. Teraz jej dawna, samodzielna praca – gdy nie mogła korzystać z Interu – procentowała. Jej wyćwiczony umysł pracował efektywniej, sprawniej. Nie tylko odbierała wiedzę przekazywaną przez Inter, ale już w trakcie przekazu wyciągała wnioski i prosiła o rozszerzenie zakresu informacji. Samodzielnie proponowała rozwiązania, przewidywała efekty doświadczeń i eksperymentów. Wykraczała daleko poza normalny program.

Wiedza w Interze była łatwa do odbioru. Inter mógł wszystko wyliczyć i wyjaśnić, przedstawić w postaci trójwymiarowego, ruchomego modelu, lecz umiejętność kojarzenia faktów i wyciągania z nich wniosków to zupełnie inna sprawa. Odkryła, że naprawdę jest inteligentna, że umie myśleć, że rozumie szybciej niż inni. Że zdaje sobie sprawę z pewnych faktów, gdy inni ich nie dostrzegają.

To, że Inter miał bardzo rozległą wiedzę oraz sprawował opiekę i kontrolę nad Ziemią, było czymś normalnym i zrozumiałym. Jego niebiologicznej inteligencji nic nie mogło dorównać Ona czuła jednak, że ma coś, czego on chyba nie miał. Nie miał, bo prawdopodobnie nie mógłby mieć. Coś nierealnego i niesprecyzowanego. To utwierdzało jej przekonanie, by próbować z nim rywalizacji.

Oczywiście, nie miała złudzeń, że w tej rozgrywce ma jakiekolwiek szanse. Tak jak kiedyś ludzie uświadomili sobie, że nie są w stanie zwyciężyć komputera w szachowej rozgrywce. Nie próbowała być dla Interu przeciwnikiem. Chciała być partnerem.

Wiedza daje siłę. Pozwala uwierzyć w swoje możliwości. Stwarza nadzieję i rozbudza pragnienia. Spełnia marzenia!

Gdy znów poczuła, że jest „na powierzchni”, odważyła się zaryzykować. Ponownie pozwoliła sobie na uczucie do kogoś, kto i ją nim obdarzył. Kogoś, z kim mogła mieszkać, spać, żyć. Komu mogła ufać. Nie było to może tak mocne uczucie jak jej pierwsza miłość, ale chciała wierzyć, że tak właśnie jest. Świat nabierał kolorów. Stawał się dobry. Na przeszłość opadła kurtyna.

Zły los jednak po raz kolejny wmieszał się do jej świata. Straciła tę swoją miłość. Straciła kogoś, kto był dla niej filarem, na kogo mogła liczyć.

Wstrząsy sejsmiczne.

Ich skutków nawet Centralny nie był w stanie przewidzieć. On, jej partner, i jeszcze ktoś, byli jedynymi ofiarami. Zlekceważyli zagrożenie. Chcieli zbadać brzegi osuwiska. Byli geologami i  chociaż istniało zagrożenie, pojechali.

Gdy go żegnała, nie była w stanie płakać. Już nie umiała. Byli razem tak krótko!

Coś w niej po raz kolejny pękło. Obudziło złość i nienawiść do świata. Do losu! Chciała krzyczeć – dlaczego? – ale ból pozostał w środku.

Gdy po kilku tygodniach okazało się, że jest w ciąży, myślała, że zwariuje. Ze szczęścia! W końcu jednak dostanie coś od życia. Coś, co trwa znacznie dłużej niż chwila programu w Interze. Coś, a właściwie kogoś, kto ją pokocha miłością największą. Kto pozostanie z nią do końca świata.

Kolejne miesiące były pełne nadziei. Życie było tuż, tuż. Znowu zapomniała o koszmarach. Znów mogła śnić. Marzyć! Już cieszyła się tym nowym życiem i nową nadzieją. Jej dziecko odmieni wszystko. Diabły stracą moc!

Znowu uwierzyła, że świat jest dobry. Przecież Inter – Centralny, jak nieraz go nazywano – kontrolował całą Ziemię. Dzisiaj już nie było możliwe, by stopiły się lody na biegunach, by ubywało lasów, których powierzchnia była w tej chwili chyba większa niż za czasów Darwina. Takie pojęcia jak głód, wojna, były już tylko historią. Dawną historią! Świat naprawdę mógł wydawać się rajem.

Ale ten świat nie był dla niej przeznaczony. Wszystko złe, co mogło ją spotkać, nie ominęło jej. Gdy otrzymywała nadzieję od losu, że coś się zmieni, tym bardziej bolało, gdy jej to zabierano. I teraz nie stało się inaczej.

Jej nadzieja na przyszłość odeszła wraz ze śmiercią dziecka. Nie mogło się urodzić. To, co przeszła, będąc sama dzieckiem, wykluczyło taką możliwość. Nic nie można było zrobić. Nie było ratunku. To był koniec. Nawet Inter nie był w stanie tego zmienić.

Mijały kolejne miesiące. Jak żyła przez ten czas, nie umiałaby powiedzieć. Podobno czas leczy rany. Podobno! Jej zdrowie wracało do normy. Podobno! W środku czuła pustkę i pewność, że już nigdy niczym jej nie wypełni. Uśmiechała się, gdy inni się uśmiechali. Pozdrawiała machnięciem ręki, gdy inni machali. Patrzała prawie życzliwie, gdy ktoś obejmował kogoś innego… ale im częściej to robili, tym bardziej ich nienawidziła. Im częściej widziała szczęście innych, tym chętniej by je zniszczyła. Znienawidziła świat. Ona już do niego nie należała. Już nie umiała tu żyć!

Nie wiedziała, co będzie dalej? Nie chciała już niczego. Chciała umrzeć.

Ale pewne uczucie powodowało, że bardziej od śmierci, chciała jeszcze czegoś innego.

Chciała przysłużyć się światu tak, jak on przysłużył się jej. Chciała zabrać innym wszystko to, co i jej zabrano. Chciała, by inni też poczuli bezradność i siłę ślepego losu.

To uczucie to była nienawiść!

 IV

Nik poruszył palcami. Co prawda wiedział, że nie powinien się jeszcze ruszać, ale zawsze wracał do realnego świata szybciej, niż zakładał to program.

W pomieszczeniu zapaliło się światło, ale mniej jaskrawe niż poprzednio. Komputer uwzględnił potrzebę dostosowania się wzroku.

Rozkładany fotel powrócił do wyjściowej pozycji. Nik postawił nogi na podłodze. Powoli wstał. Przeciągnął się, ziewając szeroko. Serce biło już w normalnym tempie i wszystko wracało do normy. Wolno podszedł do drzwi i je otworzył. Tym razem nie zaskrzypiały.

– Aha! Poprzedni dźwięk był sztuczny, by podkreślić wrażenie, że wychodzi z drewnianej chaty – domyślił się.

Przez parę metrów szedł prostym korytarzem. Dalej były schody do góry. Kilkanaście stopni. Te schody nie znajdowały się tutaj ot tak sobie. Wiedział, że podczas gdy on się po nich wspina, przeprowadzana jest diagnostyka jego organizmu. Ten drobny, wymuszony wysiłek był po to, by sprawdzić i porównać wyniki z ich poprzednim zapisem. Gdyby się okazało, że nie mieści się w odpowiedniej skali, dostałby odmowę dostępu do zbyt częstych połączeń z Interem. Nie brakowało przecież leniuchów, którzy najlepiej wcale by stamtąd nie wychodzili. Zamieniliby świat realny na fikcję ze swoich marzeń.

Inter na to nie pozwalał. Ludzie dali mu do tego prawo, a on je ściśle egzekwował. Może kiedyś byłoby to trudne do zrozumienia, by otrzymywać pozwolenia od maszyny, ale czasy, gdy obawiano się sztucznej inteligencji, gdy wyobrażano sobie, że może się obrócić przeciwko człowiekowi, to już stare dzieje. Teraz było inaczej. Wszyscy czuli, że są pod dobrą, anonimową opieką Centralnego. Pod opieką kogoś, a właściwie czegoś, co bez oceniania i nieuprzejmych komentarzy naprawdę robi to, co potrzeba.

Nik doszedł do windy. Drzwi rozsunęły się bezszelestnie. Po chwili był w jej wnętrzu. Z głośnika płynęła spokojna cicha muzyka. Kilka minut i dojechał do wyjścia. Wyszedł na zewnątrz. Zapadał zmierzch.

Szerokim chodnikiem ruszył w stronę tunelu dworca komunikacyjnego. W odległości kilku metrów przed nim przez chodnik właśnie przetaczała się kosiarka. Jej pojemnik był już pełen i zdecydowanie kierowała się w stronę kompostowni. Jej migocące czerwone światło odbijało się świetlnymi refleksami od rzędu słonecznych siłowni. Pomimo zapadającego mroku nie zostały przykryte jeszcze osłonami. Za godzinę planowany był deszcz, który opłukując je z kurzu, na pewno poprawi ich jutrzejszą sprawność.

Rozluźniony rozglądał się na boki. Dwa psy biegały po trawniku, goniąc się nawzajem. Wyraźnie dostrzegał ich identyfikacyjne obroże. To dzięki nim ich właściciel zawsze mógł sprawdzić, gdzie są jego ulubieńcy. Nie musiał się też obawiać, że wyrządzą komuś krzywdę. Specjalna konstrukcja tych obroży powodowała, że zaciskały się na szyi natychmiast, gdy tylko zwierzę stawało się agresywne. Oczywiście, ucisk nie był zbyt duży, aby zwierzę się nie udusiło, ale zupełnie wystarczał, aby ograniczyć jego zapędy.

To był dobry pomysł Interu. Dziwne, że nikt wcześniej na to nie wpadł? – pomyślał.

W hali dworca było prawie zupełnie pusto. Para nastolatków popisywała się przy konsoli gier. Sterowane ich gestami wirtualne postacie mocowały się na specjalnej podstawie. Był to dobry trening refleksu i wyobraźni. Śmiech młodych odbijał się echem w całym pomieszczeniu.

Nik podszedł do automatu z posiłkami. Przez chwilę nie mógł się zdecydować. W końcu wcisnął odpowiednie guziki. Spojrzał na czas realizacji. Cztery i pół minuty!

Usiadł z boku i się zamyślił.

Co ta Gośka znów wymyśliła? Chyba nie odkryła kolejnej zaginionej sondy? Chce się z nim spotkać, i to koniecznie w Bloku Głównym Centrum Interu. Ten wielki gmach jest jakby jednym z jego mózgów, dlatego właśnie czasami na Inter mówiono Centrum lub Centralny.

To w tym budynku jest jedno z najbardziej bezpośrednich z nim połączeń. Tam, gdzie zbiega się wyjątkowo wiele jego odgałęzień. Było dużo takich Bloków Centralnych rozmieszczonych po całej Ziemi. Tworzą sieć. Ten znajduje się najbliżej.

Cichy dźwięk przywrócił go do rzeczywistości. Właśnie ukazało się jego zamówienie. Zapach potraw mile połaskotał zmysły. Przełożył tacę z jedzeniem na specjalny wózek i pchnął go w stronę najbliższego wagoniku. Gdy był już w jego pobliżu, drzwi otworzyły się same, jakby zapraszając do środka. Wszedł do kabiny. Przysunął wózek do magnetycznego zaczepu.

Lepiej to zjeść niż skrobać z ubrania – zażartował w myślach.

Usiadł i wybrał kod stacji, na której miał się spotkać z Gośką. Po chwili był już w ruchu. Wagonik nabierał rozpędu. Nik włączył podgląd jakiejś transmisji sportowej i zabrał się do jedzenia.

Skończył posiłek prawie w tym samym momencie, gdy podróż dobiegała końca. Wagonik łagodnie wytracił szybkość, po czym został zadokowany w specjalnych zaciskach. Drzwi stały otworem.

Wyszedł na zewnątrz, pozostawiając wózek w środku. Inter wszystko posprząta, zanim zjawi się kolejny pasażer.

Gośka już czekała.

– Cześć, Nikuś! – przywitała go z uśmiechem. Dzięki, że jesteś punktualny.

– Cześć! Ładnie wyglądasz. Tym bardziej, gdy jesteś sobą – przypomniał sobie wirtualną postać Chinki.

Gośka, którą widywał na ekranie, bywała najczęściej odzwierciedleniem własnej wyobraźni. Projektowała swoją postać tak, jak projektuje się stroje. I taka się pokazywała. Później śmiała się z tych przeobrażeń, bo często z miłych dla oka postaci przemieniała się nagle w wyjątkową brzydulę. Zaskakiwała tym rozmówcę, wykorzystując to bezlitośnie. Teraz, stojąc przy Niku, nie miała takiej możliwości.

Nik przyjrzał się jej z zaciekawieniem. Nie była brzydka. Trochę młodsza od niego, szczupła, z włosami w lekkim nieładzie. Ubrana ze smakiem, chociaż bez zbędnej przesady. Lubiła czuć się swobodnie. Zawsze sprawiała wrażenie psotnicy. Pełna humoru, gotowa żartować z wszystkich i ze wszystkiego.

– No to mów, czemu mnie tu ściągnęłaś? – zapytał, patrząc jej w oczy. – Dlaczego musimy korzystać aż z Bloku Centrum? Standardowe łącze nie wystarczy?

– Musimy i już! – tupnęła z wdziękiem nogą. Uprzedzałam cię wcześniej. Żadnych pytań. Dopiero tam ci wszystko wytłumaczę. Teraz nie powiem ani słowa, choćbyś mnie mordował!

– Idę, już idę – podniósł ręce do góry. Na randkę to mnie nie chcesz zaprosić, tylko ciągasz po jakichś gmaszyskach – mrugnął okiem.

– Zaproszę, jak zasłużysz, a teraz marsz mi, szybko! – Zdecydowanym gestem pokazała na drzwi.

Po drodze rozmawiali o wszystkim i o niczym. Znali się od dawna i widać było, że się lubią. Ich drogi rozeszły się nieco, gdy jego zainteresowania poszły w stronę kosmologii, a ona zajęła się biotroniką. Było to jakiś czas temu, gdy oboje zaczynali dopiero swoje doroślejsze życie. Wtedy byli jeszcze bardzo młodzi. Teraz oboje stali się fachowcami, każde w swojej dziedzinie.

Weszli do budynku Interu. Mieli wyznaczoną godzinę, o której uzyskają dostęp do pełnej mocy Centrum. Było jeszcze trochę czasu.

Usiedli przy oknie w elegancko urządzonej poczekalni. Właściwie to bardzo przypominała ona salę kawiarnianą lub – ze względu na ilość i różnorodność posadzonych tu roślin – ogród botaniczny. Zapach kwiatów prawie oszołamiał.

– Mam ochotę napić się czegoś.

– Przyniosę!

Zanim Nik zdążył zareagować, dziewczyna już biegła w stronę automatów. Gdy wróciła, podała mu jeden z dwóch kubków i usiadła obok. Piła wolno, małymi łykami. Spoważniała.

– Nik, chciałabym o coś zapytać – odezwała się nagle – o coś z twojej dziedziny. Potrzebuję opinii fachowca.

– Pytaj! Wyjątkowo spróbuję nie skłamać – zażartował. Poczuł się mile połaskotany tym, że Gośka nazwała go fachowcem.

– Znasz prawa fizyki przestrzeni – właściwie bardziej stwierdziła niż zapytała. – Powiedz, co może wpłynąć na zmianę toru lotu, na przykład bryły skalnej poruszającej się w kosmosie.

– I to jest twój problem? – poczuł się lekko zawiedziony. Sądził, że Gosia potrzebuje rozwiązać jakiś naprawdę skomplikowany przypadek. Na to pytanie na pewno sama znała odpowiedź.

– Nie mędrkuj, ale odpowiedz! – upierała się.

– Przecież wiesz, że nie powiem nic, czego i ty byś nie wiedziała. Dziecko może na to odpowiedzieć. Wszystkie przypadki i tak już pewnie sprawdziłaś w Interze, prawda? – zaryzykował.

– No tak, ale… – zawahała się.

– To jakiś test, czy tylko chcesz mnie wyprowadzić z równowagi? – próbował się wykręcić.

– To powiedz chociaż, czy można zwiększyć prędkość takiej skały, wykorzystując na przykład napotkane po drodze inne ciała niebieskie – poprosiła, składając ręce jak do modlitwy.

– Oczywiście, że można – zrezygnowany podniósł oczy do góry. – Już w dwudziestym wieku o tym wiedziano. To bardzo ekonomiczne rozwiązanie. Przecież i dzisiaj się z tego korzysta.

– Więc… to bardzo rozsądne rozwiązanie? I praktyczne, tak? – klasnęła w dłonie, nie zważając wcale na jego rosnącą irytację. – No widzisz, widzisz! – dodała po sekundzie bardziej zagłębiona we własnych myślach niż zwracająca uwagę na niego.

– Nic nie widzę i niczego nie rozumiem. Powiesz w końcu, o co tu chodzi? – patrzył na nią i kiwał głową. Cała Gośka!

– Pamiętasz, co nas czeka za półtora roku? – zmieniła nagle temat.

– Oczywiście, że pamiętam! – coś jakby zaczęło mu świtać w głowie. – To w związku z tamtą sprawą te wszystkie zagadki? Coś się zmieniło?

– No właśnie! Zmieniło się, i to dużo! – odpowiedziała triumfującym głosem. – I o to właśnie chodzi!

– A może tak w końcu coś bardziej konkretnego? Wolno i po kolei! Wydusisz to wreszcie? – nie mógł już wytrzymać.

– No dobrze. – Gośka poprawiła się w fotelu i z tajemniczą miną zaczęła:

– Otóż, wyobraź sobie, że…

Nie zdążyła dokończyć, gdy odezwał się głośnik.

– Systemy Centrum są do waszej dyspozycji. Proszę się kierować wzdłuż zielonej drogi.

W tej samej chwili pojawiła się na podłodze świetlna zielona linia, zaczynająca się od miejsca, gdzie siedzieli, która wychodząc z poczekalni, biegła gdzieś w głąb budynku.

Wstali jak na komendę i skierowali się śladem linii. Nik już o nic nie pytał, bo za chwilę i tak o wszystkim się dowie. Gośka zresztą tak pędziła, że ledwie nadążał.

Po kilku minutach tego prawie biegu zielona linia doprowadziła ich pod drzwi, nad którymi widniał napis: „Centrum – Terminal Główny”. Świetlna linia w podłodze zgasła.

Weszli do środka. Całą najdłuższą ścianę pomieszczenia zajmował wielki ekran. Naprzeciw znajdował się rząd foteli. To było wszystko.

– Siadamy! – odezwała się dziewczyna, szybko zajmując miejsce. – Nik! Zaraz zobaczysz, co odkryłam. Chciałam, abyś był tu razem ze mną i sprawdził, czy gdzieś się nie mylę. Liczę na ciebie! – dodała z powagą. – Centrum – głos Gośki zdradzał podniecenie – proszę o dostęp do rezerwacji zgłoszenia w kwadracie… – podała odpowiednie dane. – Przedstaw również symulację, o którą prosiłam wczoraj.

Po chwili ekran przed nimi obrazował właściwy fragment nieba. W środku znajdował się mały punkcik zaznaczony zielonym kolorem.

– Popatrz, Nik! – Gośka wskazała zieloną kropkę. – To jest właśnie ten antyk, jak go kiedyś nazwałeś. No wiesz, ten o którym rozmawialiśmy parę miesięcy temu. To właśnie na niego mamy zrobić sobie wycieczkę we właściwym czasie. Jak wiem, przygotowano już nawet sondę, która ma do niego przylgnąć. Roboty włamią się do środka i kierowane przez nas z Ziemi będą dokonywały lustracji. Będziemy mieli niezłą zabawę – uśmiechnęła się na samą myśl o tym. – Tylko, że ten złom jest jakiś… dziwny. Zresztą, zobacz sam – mówiła po chwili dalej. – Centrum, przedstaw hipotetyczną drogę obiektu, jaką przebył przez ostatnich sześćdziesiąt lat. Uwzględnij maksymalną dokładność w zmianach kursu. Przedstaw prędkości graficznie.

– Za chwilę wyświetlę odpowiednie dane – usłyszeli z głośnika głos Interu. – Czas obliczeń: trzy i pół minuty.

W pomieszczeniu zaległa cisza. Wpatrywali się w ekran, na którym komputer wykreślał tor obiektu, dokonując korekt co kilkanaście sekund. W końcu tor obiektu oznaczany początkowo czerwoną linią, w czasie gdy komputer zmieniał jej bieg, zapalił się na zielono. Oznaczało to koniec operacji i jej ostateczny wynik. Obok toru znajdowały się opisy mijanych w kosmosie ciał oraz określona była każda zmiana prędkości.

Nik wpatrywał się przez dłuższy czas w zieloną linię, nic nie mówiąc. Wydawał się z każdą chwilą coraz bardziej zdziwiony. Poprzednie znudzenie i żartobliwy wyraz twarzy zniknęły bez śladu. W końcu spojrzał na Gośkę i powiedział tylko trzy słowa:

– Dziwne! Bardzo dziwne!

 V

Zemsta! To jest jej cel! Cały sens obecnego życia.

Ale jaka powinna być? Kto powinien zapłacić za jej krzywdę? Za zły los, za niesprawiedliwość!

Jej życie zostało zniszczone. Teraz ona zniszczy inne! Ale zemsta na jednym człowieku nie wchodziła w grę. To nie jej skala, nie jej poziom. Jeszcze nie znają jej uczuć, nie wiedzą o ich sile. To, co zrobi, będzie tego obrazem!

Najpierw jednak musi pokonać innego przeciwnika, a nie jest on słaby! Nie można go lekceważyć. To on posiada na razie wszelkie atuty. On rozdaje karty. On jest mistrzem we wszystkim. Inter!

Leżała z otwartymi oczami, wbijając wzrok w ekran. Komputer wyświetlał to, co poprzednio poleciła.

– Dalej! – zażądała.

Kolejny krótki film przedstawiający jedną z najważniejszych instalacji na Ziemi odtwarzał się przed jej oczami. Wielki obszar pokryty setkami urządzeń, z których morska woda po odsoleniu była transportowana na pustynne obszary. Zaledwie kilku ludzi przy pracach obsługowych. Prawie sama automatyka.

To nie to! – pomyślała. Co z tego, że to zniszczę ? Nawet jeśli rozsypię wszystko w gruzy, Inter i tak szybko to odbuduje. Szkody znikome. Ucierpi najwyżej paru ludzi.

Chcę widzieć, jak cierpią! Patrzeć, jak znika uśmiech z ich twarzy, a w oczach pojawia się strach! Realizacja też nie byłaby łatwa. Gdy tylko zmienię jakikolwiek program sterujący, Inter natychmiast to wyprostuje. Wciąż będę na widoku. Każde działanie będę musiała sensownie wytłumaczyć. Tak nie oszukam Interu. Ma oczy i czujniki na wszystkie newralgiczne punkty. Musi przecież wiedzieć, co się dzieje, by móc wszystkim sterować. Trudne do wykonania, a skutek byłby mizerny.

Musi to być coś innego! Gdzie miałabym większe szanse? Gdzie byłoby więcej ludzi, a Inter nie miałby pełnej kontroli? Muszę dać im odczuć, jak wygląda odrobina cierpienia! – jej usta nabrały wyrazu zaciętości. Niech poczują, zanim…

– Masz podwyższone i nierówne tętno. Nie mogę określić przyczyny – dźwięk z głośnika wyrwał ją z zadumy. – Jest to kolejny taki przypadek w ostatnich dniach, więc sugerowałbym przeprowadzenie badań – jej domowy żandarm pilnował swoich obowiązków.

– Nic mi nie jest! – warknęła. – Zamknij się i odłącz, dopóki cię nie wywołam.

Film się skończył. Komputer wyłączył ekran, po tym jak nie otrzymywał dalszych poleceń. W pokoju zrobiło się ciemno i nieprzyjemnie. Leżała chwilę w zupełnej ciszy. Dźwiękoszczelne ściany nie przepuszczały żadnych odgłosów. Ta pustka i cisza działały jej na nerwy.

– Znieś hermetyzację – poleciła.

Cichy szmer dopływu powietrza między warstwowe okna spowodował słyszalność dźwięków dobiegających z zewnątrz. Gdzieś płakało dziecko.

– Kto tam tak ryczy? Pokaż, co się dzieje. – zażądała.

Ekran znowu się włączył. Inter przekazywał obraz z zewnątrz budynku. Zobaczyła, jak jakaś kobieta biegnie do bawiącego się w piaskownicy chłopczyka. Płakał, bo pewnie zaprószył sobie oczy piaskiem. Nie trzeba go było jeszcze przebierać, bo przy jego spodenkach świecił się jeszcze zielony pasek. Czerwony sygnalizowałby, że należy już to zrobić.

Kazała wyłączyć obraz. Widok dzieci wciąż jeszcze źle na nią działał. Przypominał to, o czym wolałaby zapomnieć… że ona też miałaby synka!

Już od dwóch tygodni rozmyślała nad planem zemsty i nie posunęła się ani o krok. Wciąż nie mogła znaleźć nic odpowiedniego. Świat ma ją zapamiętać! Ona i tak już nie istniała, ale to, co zrobi, będzie żyło długo. Bardzo długo! Zostawi swoją pamiątkę. Pamiątkę, która wyrówna jej rachunki ze światem.

Ciemność zaczęła ją drażnić.

– Włącz coś! – zdecydowała w końcu.

– Mam kontynuować cykl o najważniejszych konstrukcjach? – zapytał głośnik.

– Nie, mam dosyć. Daj cokolwiek. – Było jej obojętne, co to będzie. Byleby tylko zagłuszyć tę okropną ciszę. Od śmierci swojego dziecka nie znosiła ciszy. W ciszy wracało zło!

Ekran znów zajaśniał. Jej domowy komputer zaaplikował dawkę krótkich, zabawnych filmów, w których występowały same zwierzęta.

Zna mnie dobrze – pomyślała. Zauważył, że widok ludzi mnie irytuje. Oszczędza mi ich widoku. Pokazuje filmowe żarty, by mnie rozluźnić i obniżyć to podwyższone tętno. Jeżeli domowy komputer jest tak przewidujący, to jak bardzo muszę uważać z Interem?! – pomyślała z lekkim niepokojem.

Skończył się pierwszy film i rozpoczął kolejny. Wesołe, uśmiechnięte małe liski wchodziły właśnie na pokład kosmicznego promu. Przepychały się przy drzwiach, strącając sobie nawzajem śmieszne kapelusze. Borsuk oprowadzał je potem po statku, tłumacząc, że tu będzie trochę inaczej niż na normalnej ziemskiej przejażdżce. Będzie mniej wygód i trochę ciaśniej. Później, jeden z psotnych lisków przekręcił jakąś dźwignię, której nie wolno było dotykać. Rozpoczęła się seria mniej i bardziej poważnych awarii. Liski przeżywały kosmiczną przygodę.

Filmowy instruktaż! – pomyślała z niechęcią. Aby mieć później mniej kłopotów z pasażerami, komputer pokazuje, co można, a czego nie na takim statku. Jak ktoś obejrzy taki filmowy żarcik, to już jest wstępnie przeszkolony. Będzie wiedział, czego może się spodziewać w kosmosie i jak tam należy się zachować.

Film dobiegł końca. Rozpoczął się następny. Wpatrywała się w ekran, czując się odrobinę lepiej. Dobrze jej zrobił ten relaks. Lubiła zwierzęta i zawsze z przyjemnością na nie patrzyła. Chętnie wyciągnęłaby teraz rękę i pogłaskała któreś z nich. Zapragnęła ciepła i wtulenia rąk w ich miłe futerka. Może to był błąd, że nigdy nie miała nawet psa.

Może zapomnieć na chwilę o wszystkim i wskoczyć do Interu? – pomyślała niezdecydowana.

– Gdzie jest najbliższa wolna sala odjazdu? – zapytała, używając młodzieżowego żargonu.

– Najbliższa wolna jest przy ogrodzie geologicznym. Czas dojazdu: szesnaście minut. Będzie wolna za czterdzieści osiem minut. Mam zapisać rezerwację? – głos z głośnika zdawał się kusić.

– Czy ja wiem? Dojazd… trochę więcej niż kwadrans – myślała głośno. – Nie chce mi się tyle jechać. O której będzie coś bliżej?

– Za trochę ponad dwie godziny. W Zielonym Wzgórzu – tym razem komputer nie określał odległości, bo był to budynek sąsiadujący z tym, w którym mieszkała. Istniało połączenie ciągami komunikacyjnymi i wystarczyło jedynie przejść na platformę kierunkową.

– Za dwie godziny to ja już może nie będę żyła – odburknęła. Nie chciała tyle czekać.

– Nie widzę takiego niebezpieczeństwa. Podwyższone ciśnienie nie jest aż tak groźne – usłyszała odpowiedź. Wydawało się jej, że słyszy nutkę ironii. Oczywiście była to tylko jej wyobraźnia.

– Dobrze, jadę do tego geologicznego – podjęła decyzję. – Zarezerwuj czas na jakieś… trzy godziny.

Wstała z łóżka i podeszła do okna. Oparła ręce na parapecie. Miała jeszcze chwilę, a nie chciała tam czekać.

– Odsłoń!

Zasłony z cichym szelestem schowały się do wnęk. Oślepiło ją światło wpadające do wnętrza. Zmrużyła oczy. Po chwili, gdy wzrok się już przyzwyczaił do światła, wyjrzała na zewnątrz.

Jej mieszkanie znajdowało się w połowie budynku, więc bawiące się na dole dzieci wydawały się nienaturalnie małe. Ich plac zabaw ograniczony był obecnie do minimum, ponieważ część terenu przechodziła właśnie modernizację. Dochodził stamtąd szum pracujących maszyn.

Dzieciaki miały jedynie basen, kilka konsoli z grami zręcznościowymi, miniaturę dawnego stadionu, salę sprzętu i salę techniczną. Dla maluchów był osobny plac z kilkoma piaskownicami. Tuż przy nich był osobny mały, płytki basenik z ładną fontanną. Dalej domki, których wzór Inter skopiował chyba z dawnych bajek.

Przyglądała się chwilę temu miejscu. Coś ścisnęło jej piersi, tłumiąc oddech. W jej oczach pojawiły się łzy.

– Nie! Nic mnie to nie obchodzi! – rękawem otarła oczy. – Te bachory rozpraszają mnie tylko. Mam coś do zrobienia i nic mnie od tego nie odwiedzie! – szepnęła cicho sama do siebie.

– Nie zrozumiałem. Czy mogę prosić o powtórzenie? – głos z głośnika wydawał się dziwnie niedorzeczny w tej chwili.

– To nie do ciebie! – jej głos już odzyskiwał swój normalny ton. – Przygotowałeś mi już coś do przebrania? – zapytała, by zmienić temat.

W odpowiedzi część ściany, przy której stały dwa fotele i stół, obróciła się wokół osi. Meble zniknęły po drugiej stronie, a na ich miejsce pojawiła się dobrze zaopatrzona garderoba.

Przesunęła kilka wieszaków i wybrała jedną z sukienek. Gdy się przebierała, zamocowane nad ubraniami duże owalne lustro zmieniło pozycję z poziomej na pionową. Spojrzała, czy makijaż jest w porządku. Nie miało to dla niej żadnego znaczenia, ale nie wolno jej było się wyróżniać. Wszystko na zewnątrz musiało wyglądać zwyczajnie. Od dawna umiała już grać swoją rolę i jak dotąd wychodziło jej to nieźle.

Zobaczymy, jaka będę miła w przyszłości. Diabelsko miła! – pomyślała.

Podeszła do drzwi wyjściowych, które same odsunęły się w bok ściany.

– Miłego wieczoru – usłyszała z wnętrza mieszkania.

– Tobie również! Nie czekaj z kolacją. Napij się mleka z miodem i idź spać – pozwoliła sobie na żart.

– Na pewno tak właśnie zrobię – usłyszała odpowiedź, będąc już właściwie za drzwiami. Komputer czasami również był dowcipny.

Podeszła do pulpitu wind.

– Do ogrodu geologicznego.

– Proszę. Czwarta kabina – usłyszała uprzejmy męski głos.

Zawsze gdy do wind podchodziła kobieta, odpowiedzi udzielał męski głos. Gdy podchodził mężczyzna, automat odpowiadał głosem kobiecym.

Jakiż ten świat słodziutki – prawie poczuła mdłości. Wszystko jest niby takie dopasowane, ale dla mnie tego dopasowania zabrakło! Wam też się przeje – obiecała sobie w duchu i znów poczuła ogarniające ją uczucie złości. Wspomnienia odżyły!

Weszła do windy. Po kilku minutach była już przy właściwym wyjściu z budynku. Gdyby ktokolwiek miał samodzielnie trafić do swojego mieszkania, byłoby to nie lada problemem. Budynek był tak duży, że poruszając się w pionie i poziomie windy dowoziły pasażerów do tych wyjść, z których dalsza droga była dla nich najodpowiedniejsza. Dlatego przy pulpicie należało powiedzieć, dokąd chce się jechać, a nie na które piętro. Dotarcie do mieszkania bez użycia windy też było zresztą niemożliwe. Tutaj nie było schodów! System zabezpieczeń był taki, że ewentualny pożar lub brak zasilania nie mogły zagrozić mieszkańcom. Nie było na to szans!

Stojąc już przed wejściem, podniosła wzrok w górę.

Szkoda – przemknęło jej przez myśli. To byłaby piękna katastrofa!

Tydzień temu starała się rozpracować zabezpieczenia, jakie tu wprowadził Inter. Musiała przyznać, że człowiekowi trudno byłoby tak to wszystko zaplanować i połączyć w całość. Sieć powiązań była taka, że wystąpienie gdziekolwiek awarii natychmiast powodowało zmianę schematów połączeń, przełączenie ścieżki zasileń i natychmiastowy serwis naprawczy. Nie ewakuację! Powodowało to najwyżej drobne chwilowe utrudnienie dla mieszkańców. Mała zmiana temperatury odbiegająca od zaplanowanej, natychmiast uruchamiała alarm. Czujniki były w każdym miejscu. Niezależne od siebie, niemożliwe do wyłączenia. Schematy połączeń zmieniały się co trzy sekundy, czyniąc nierealnym ich rozpracowanie i przewidzenie losowej sekwencji. Wszelkie instalacje były zabezpieczone podwójnie. Spadek czy wzrost ciśnienia wody, gazu albo powietrza w budynku natychmiast odcinał dopływ do uszkodzonego miejsca, jednocześnie zapewniając dalszą normalną pracę tych instalacji poprzez sąsiednie nieuszkodzone łącza.

Ogień można było stłumić na wiele sposobów. Miejsce, w którym by się pojawił, zostałoby natychmiast odizolowane, a pomieszczenia wypełniłyby się niepalnym gazem. Gdyby w miejscu pożaru znajdowali się ludzie, mogliby bez problemu oddychać przez wysuwające się automatycznie aparaty z powietrzem. Wybite okna również nie stanowiły problemu. Rozwijająca się specjalna mata rozmieszczona co osiem poziomów natychmiast zakryłaby otwory, przylegając do ścian i nie dopuszczając powietrza z zewnątrz. Ogień bez tlenu nie miałby żadnych szans.

– Jeden do zera dla ciebie – mruknęła do siebie.

Wsiadła do transportówki.

– Ogród geologiczny, proszę.

Muszę się uśmiechać i być uprzejma – przypomniała sobie.

Pojazd ruszył. Patrzyła przez szybę na mijane ulice. Była zła, że wciąż jest w tym samym punkcie co miesiąc temu. Nie sądziła, że to, co sobie zaplanowała, okaże się aż tak trudne do realizacji.

Ludzie tak właściwie to… są głupi! – pomyślała. Bez Interu byliby bezbronni. Ale i na niego znajdę sposób. Potrzebuję tylko trochę spokoju i koncentracji, by znaleźć jego słaby punkt.

Ułożyła się jeszcze wygodniej w siedzeniu i przymknęła oczy. Musi sobie przypomnieć czasy, gdy wspólnie z Interem rozwiązywała zadania, które on dla niej wymyślał. Żeby być wobec niej w porządku, blokował sobie pamięć, by nie ściągnąć podpowiedzi z przeszłości. Był tak szybki, że nie sposób było zdążyć przed nim.

Ale i ona była dobra. Kiedyś prawie zdążyła go ubiec. I zdarzyło się to aż dwukrotnie! Wtedy on sam powiedział, że prawie go pokonała, idąc na skróty. Do dzisiaj nie wie, co miał wtedy na myśli. Dlaczego wówczas nie zapytała? Może miałaby punkt zaczepienia, który tak bardzo by się w tej chwili przydał.

Teraz już się nie dowiem, dlaczego tak wtedy powiedział – pomyślała. Co prawda mogłabym zapytać o to w każdej chwili, ale muszę być ostrożna. Nabrałby podejrzeń.

– Włącz jakąś muzykę – poprosiła, siląc się na grzeczność. – Coś spokojnego – dodała.

Komputer sterujący wykonał polecenie natychmiast. Wybrana przez niego muzyka nawet jej się spodobała.

Przez chwilę słuchała, nie otwierając oczu. Było jej teraz przyjemnie. Nagle jakiś dźwięk przypominający wybuch dobiegł spoza kabiny. Jednocześnie pomimo przymkniętych powiek poczuła, że coś zajaśniało na zewnątrz.

Aha. Sztuczne ognie – stwierdziła, otwierając oczy. Znowu motłoch czymś się cieszy. Kolejna okazja, by coś świętować – przebiegło jej przez myśli.

Na ciemnym już teraz niebie iskrzył się napis: „Szczęśliwej podróży!”.

Trochę zła, a trochę zaciekawiona patrzyła, jak napis wolno zanikał.

W końcu dojechali. Wysiadła przy samym wejściu do ogrodu. Było tu dzisiaj wyjątkowo tłoczno. Chciała jak najszybciej dostać się do środka. Nie miała ochoty na żadną rozmowę.

Właśnie mijała pięknie rzeźbioną metalową bramę, gdy jednak jakiś młody chłopak ją zaczepił.

– Pani też dzisiaj kogoś żegna? – jego bezczelnie wesoła twarz podziałała na nią jak płachta na byka.

– Proszę mnie zostawić. Nikogo nie żegnam! – odburknęła zła, że w ogóle zdecydowała się dzisiaj wyjść.

– Jeśli nikogo pani nie żegna, to… mnie też nie, prawda? – chłopak wydawał się nic a nic nie zbity z tropu. – Proszę im nie zazdrościć – dodał pojednawczo. – Dzisiaj polecieli oni, jutro będzie pani kolej. Może nawet razem ze mną – mrugnął szelmowsko okiem.

Nie chciała kontynuować tej głupiej rozmowy, ale prawie natychmiast skojarzyła widok napisu na niebie z tym, o czym mówił chłopak. Zaciekawiło ją to nawet. Może dowie się czegoś więcej.

Przystanęła i odwróciła się do niego. Z trudem siląc się znów na uprzejmość, zapytała:

– A co to za podróż? To z tej okazji ta iluminacja na niebie?

– To pani naprawdę nie wie? – zdziwił się. – Przecież dzisiaj tu w ogrodzie geologicznym jest pożegnanie tych, którzy już jutro będą wśród gwiazd. Kolejny lot wycieczkowca! Stąd ta impreza – uśmiechnął się, pokazując białe zęby.

– Ach… tak – powiedziała jakby zamyślona – lot wycieczkowca. Gdzie ja to dzisiaj widziałam? – przypominała sobie. – Podróż statkiem w kosmiczną przestrzeń!

– To co? Kolejny lot razem? – chłopak najwyraźniej starał się dzisiaj koniecznie kogoś poderwać.

Nagle myśli przebiegły przez jej głowę niczym huragan. – Wycieczkowiec!!! Daleka podróż! Tłum szczęśliwych do obłędu ludzi. Mniej sprzętu! Centra Interu pozostają na Ziemi! Odległość spowalnia jego łączność! – natychmiast kojarzyła fakty.

– Tak, tak! To jest to! – machinalnie wypowiedziała te słowa.

– To znaczy, że się zgadzasz? – chłopak nie tylko przeszedł na „ty”, ale wyraźnie nabierał wiatru w żagle.

– Co pan mówi? – oprzytomniała nagle. – Odczep się, gówniarzu! I to już!

Jej wzrok był tak zimny, a błysk nienawiści tak widoczny, że chłopak aż cofnął się o krok. Otworzył usta, ale już nic nie powiedział. Odwrócił się na pięcie i zniknął w ciemności.

Ona znalazła swój cel!

 VI

– Centrum! Czy możesz powtórnie sprawdzić wszystkie obliczenia? – głos Nika był dziwnie zmieniony.

– Właśnie to robię – padła odpowiedź z głośnika.

– Tu nie ma pomyłki, Nik – Gośka była opanowana, choć widać było, że dużo ją to kosztuje. – Inter się nie myli! Nigdy! Wiesz o tym tak dobrze jak ja. Mnie wyszło to samo. Dlatego właśnie chciałam wszystko sprawdzić jeszcze raz właśnie tu, gdzie jest największa dokładność. W tym jest coś naprawdę wyjątkowego! – dodała.

– Ale, Gosiu – zaoponował Nik – przecież to musi być tylko jakiś wyjątkowy zbieg okoliczności. Tylko tak można to wytłumaczyć!

– Zbieg okoliczności? W tylu przypadkach? No dobrze. Przeanalizujmy to razem jeszcze raz. Tak zupełnie na spokojnie. – Gosia podeszła do ekranu i wskazała początek zielonej linii. – No więc tak. Nasz złom leciał sobie spokojnie gdzieś sprzed tego miejsca, tak? – zapytała.

– Tak. – Nik kiwnął głową.

– I cóż się działo później? – kontynuowała dziewczyna. – Od tego miejsca tor lotu uległ zakrzywieniu, bo obiekt dostał się w zasięg grawitacji tego olbrzyma – wskazała na jasną plamę z boku zielonej linii. – Pomimo że jak na statek kosmiczny szybkość już była wyjątkowa, to dzięki spotkaniu znacznie wzrosła. Spójrz na wyliczenia Centrum. Zgadza się?

Nik nic nie mówił, tylko patrzył na ekran.

– Ale to się zdarza. Nic szczególnego – ciągnęła – normalka. Lecąc dalej z tą szybkością, powinien się znaleźć gdzieś tu – pokazała miejsce z boku linii – tylko że od tego momentu jego trajektoria nie zgadza się z projektowaną! Od tego miejsca – pokazała na zaznaczony przez Centrum czerwony punkt oznaczony wykrzyknikiem – minimalnie, bez powodu zaczyna zmieniać kierunek! Nie ma żadnej przyczyny, z jakiej miał prawo zmienić swój tor lotu! Żadnej! Jednak to zrobił. Dlaczego? Dlaczego właśnie tutaj i dokładnie na taki kierunek? Otóż dlatego, bo to jedyne precyzyjnie wyliczone miejsce, by zetknąć się z układem podwójnym tych dwu gwiazd! Nasz Inter też wyznaczył to miejsce jako optymalne, żeby taki właśnie cel osiągnąć. Oto przyczyna! No, ale koniec! Po dotarciu do układu podwójnego ratunku już nie ma. Co powinno się zdarzyć? Złapany raz w sidła tej dwójki mógłby się tylko zapętlić i zostałby tam na wieki. Ale nie!!! Nasz przyjaciel ma wyjątkowe szczęście! Znowu wygrywa główną nagrodę. Co za przypadek! Natrafia na tę małą kometę. Drobną! Pyłek w skali kosmosu, z jego prawie nic nieznaczącą masą! I prawie ocierając się o nią… zyskuje zmianę kąta nachylenia akurat tak dopasowaną, by prawie w ostatnim momencie nie dać się złapać w moc tego układu. Zwróć tu uwagę – Gosia pokazała kolejny punkt na mapie. – Nie tylko nie wpada w sidła ich grawitacji, ale jakże umiejętnie omija przypuszczalny warkocz komety. Nie daje się zbombardować ciągnącymi się za nią odłamkami. Przemyka dosłownie chwilę przed nią. Przypadek? Kolejny? Niech będzie! I cóż dalej? Dalej przez kilkanaście lat tor lotu jest zgodny z wyliczeniami. Leci zgodnie z prawami fizyki. Do tego miejsca! Tutaj sytuacja jest już zupełnie niezrozumiała! Jakim sposobem w tym punkcie następuje korekta lotu?! To jest zupełnie nieprawdopodobne! W tym miejscu w kosmosie nic nie ma. Zupełnie nic! Nie miał prawa zmienić trajektorii!!! I jeszcze jedno pytanie. – Gosia podeszła do Nika i teraz patrzyła mu prosto w oczy. – Po co ta ostatnia zmiana? Gdyby nie nastąpiła, nasz obiekt zaginąłby na zawsze. Lecąc dalej, nie natrafiłby już na nic, co mogłoby znów wpłynąć na jego pozycję. Za dziesiątki lat minąłby granice naszej Galaktyki i leciałby dalej przez kolejne miliony lat na spotkanie innych galaktyk. Dla nas zaginąłby na zawsze! Jednak dzięki tej nieoczekiwanej zmianie nie tylko pozostanie w naszej Galaktyce, ale teraz leci dokładnie w kierunku… naszego Układu Słonecznego!