Imigracje - Kaja Malanowska - ebook

Imigracje ebook

Kaja Malanowska

2,9

Opis

Imigracje to opowieści o różnych wymiarach obcości. Życie w Stanach Zjednoczonych, indyjskie wesele, turystyczna wycieczka do Turcji. Azjatycka drag queen, ekscentryczny ojciec, osamotniona i zamknięta w swoim świecie emigrantka. Obsesje, depresje, rozmaite odcienie zagubienia i niedostosowania. Spotkania z obcymi i doświadczenie bycia kimś obcym.

 

Proza Kai Malanowskiej to niepowtarzalny klimat, wnikliwość obserwacji i psychologiczna subtelność. Wrażliwa introwersja, która sprawia, że cały świat staje się psychiczny – czasem rani, czasem przytula, zawsze jednak jest światem dla kogoś. Istnieje dzięki temu, że jest przeżywany.

O AUTORCE

Kaja Malanowska (1974) – z wykształcenia biolożka, napisała doktorat z genetyki bakterii na University of Illinois. Pracuje w Społecznym Gimnazjum nr 20 w Warszawie. Zajmuje się głównie uchodźcami – dziećmi z Czeczenii, Tybetu, Turcji, Ghany, Ugandy i Serbii. Felietonistka „Krytyki Politycznej”. Matka 16-letniego syna. Zadebiutowała powieścią Drobne szaleństwa dnia codziennego(Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010), która przyniosła jej uznanie krytyki i nominację do Gwarancji Kultury – nagrody TVP Kultura.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 243

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,9 (19 ocen)
2
4
6
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




KajaMalanowska

Imigracje

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

HISTORIE, KTÓRE SIĘ WYDARZYŁY

butterfly

I

Kinga zadzwoniła w piątek wieczorem.

– Chodź do klubu.

– Nie chce mi się – odpowiedziałam zmęczona.

– Zimno.

– No chodź, interesujesz się mniejszościami narodowymi, a tam jest taki jeden koleś, Chińczyk czy Koreańczyk, strasznie dziwny, kompletnie ma wszystko pojebane. Powiedzmy – ciekawy model asymilacji. Mogłabyś o nim coś dla nas napisać.

Zanotowałam adres. Pół godziny później wysiadłam z taksówki na pustej ulicy. Zapłaciłam i przez chwilę stałam, rozglądając się bezradnie. Szukałam jakiegoś kolorowego neonu, tłumu przed wejściem. Cisza. Podeszłam pod wskazany adres, prawie pewna, że się pomyliłam, że to nie tam. Puste, ciemne podwórko, wokół tylko jakieś magazyny i sklepy z częściami samochodowymi. Cholera, pomyślałam, jasna cholera, gdzie ja właściwie jestem? Pchnęłam bramę, uchyliła się lekko. Zobaczyłam jasny kwadrat drzwi z szybą i mrugające czerwone lampki, usłyszałam muzykę. Zadzwoniła komórka. Kinga oczywiście mnie wystawiła.

– Jestem już za stara, zmęczona – tłumaczyła się. – Dasz sobie radę, masz tam stolik tylko dla siebie. Max, to znaczy Butterfly, on ma taki pseudonim artystyczny, zarezerwował ci miejsce. Postaraj się wyciągnąć od niego coś interesującego.

– Słuchaj – warknęłam – ja, kurwa, nie chcę tam iść sama. Dobrze wiesz, że boję się ludzi. Mam zdiagnozowaną nerwicę i papiery na to.

– Ależ świetnie sobie sama poradzisz.

Kinga nigdy mi nie współczuje i to wyprowadza mnie z równowagi, a wtedy wyprowadziło mnie z równowagi całkowicie.

– Nienawidzę tłumu, nienawidzę ludzi i nienawidzę ciebie! – krzyknęłam.

– Trzymam kciuki – usłyszałam w odpowiedzi. – To zadzwoń jutro. Pa.

Zostałam przed klubem zupełnie sama, z telefonem w ręku i niewątpliwie głupim wyrazem twarzy. Nie miałam wyjścia, otworzyłam drzwi. Oddałam kurtkę w szatni, zapłaciłam dwa złote z góry i weszłam niepewnie do dużej, oświetlonej halogenami sali. Pełno, tylko pod oknem jeden pusty stolik z napisem: „Rezerwacja dla przyjaciół Butterfly”. To dla mnie, pomyślałam i poczułam się dowartościowana. Podeszłam do baru, zamówiłam piwo z sokiem, a potem wróciłam środkiem, odprowadzana spojrzeniami gości. Nikogo tu nie znałam. Naprawdę rzadko się zdarza, żebym wybrała się do klubu w piątkowy wieczór i nie zobaczyła ani jednej znajomej twarzy. Wiadomo, Warszawa jest mała. Tu jednak byłam obca i goście w klubie ewidentnie zdawali sobie z tego sprawę. Na dodatek wyglądało na to, że jestem jedyną heteryczką i jedyną osobą bez pary. Siadłam, zapaliłam papierosa. Lesbijki przy stoliku obok przyglądały mi się uważnie. Widziałam, że mój aparat fotograficzny wzbudził niepokój, schowałam go więc za siebie. Ciekawe, ile tak wytrzymam, zastanawiałam się i właśnie postanowiłam, że ucieknę przed tymi natarczywymi, wrogimi spojrzeniami, od obcego tłumu, w którym czułam się tak straszliwie inna, kiedy konferansjer zapowiedział Dominę. Na scenę wyszła przeraźliwie chuda drag queen ubrana w męskie slipy, pończochy i buty na wysokich obcasach. Poza tym miała tylko różowego motylka przypiętego na biodrze i obfitą rudą perukę. Na nagim torsie dyndał jej biały krawat. Muzyka zaczęła grać głośniej: Cher Strong Enough. Domina szalała z mikrofonem w ręku, cały klub poderwał się na nogi. „I am strong enough to live without you!” – śpiewałam razem z tłumem. A potem I Will Survivei zanim się zorientowałam, tańczyłam ze wszystkimi przy stoliku, na który wlazła Domina, wymachując swoimi anorektycznymi nogami. Kiedy skończyła, dygnęła grzecznie i uciekła do garderoby. Nie jest tak źle, pomyślałam, wcale nie jest źle. Niech sobie myślą, co chcą, że przyszłam poderwać sobie laskę albo że jestem szpiegiem prawicowej bojówki, nikt mnie tu nie zna i to mi odpowiada. Zostałam. Dokończyłam piwo, zamówiłam następne. Grzecznie odrzuciłam zaproszenie do sąsiedniego stolika, czekałam na Butterfly. W końcu wyszła. Delikatna, śliczna Azjatka przebrana za Violettę Villas, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach: w długiej atłasowej sukni, futrzanej etoli, rękawiczkach z miękkiej białej skórki. Na wskazującym palcu miała pierścionek z kolorowym kamieniem, na głowie jasną perukę i przybrany kwiatami kapelusz. Butterfly nie poszła na łatwiznę, żadnych znanych gejowskich przebojów. Załamała drobne dłonie na środku sceny i zaśpiewała Do ciebie, mamo. Jest idealna, pomyślałam, idealnie kobieca, nawet zbyt kobieca, zbyt delikatna jak na drag queen. Patrzyłam zafascynowana, jak ściąga beżową sukienkę, żeby odkryć następną, granatową, błyszczącą kreację, a potem jeszcze jedną, tym razem śnieżnobiałą, z trenem panny młodej. Takiego popisu się nie spodziewałam.

Po występie siedziałam jeszcze przez chwilę, kończąc piwo, kiedy ktoś podszedł do stolika. Podniosłam głowę. Nade mną stał ciemny, skośnooki mężczyzna, uśmiechał się miło.

– Jesteś przyjaciółką Kingi, prawda? – zapytał.

Kiwnęłam głową.

– Jestem Butterfly, to znaczy Max. Nie mam teraz czasu, spieszę się do domu, ale jeżeli chcesz porozmawiać, to możemy się umówić w najbliższym czasie. Zadzwoniłbym do ciebie.

– Och tak, koniecznie – odpowiedziałam.

– Dobrze – nie przestawał się uśmiechać. – Podobał ci się występ?

– Bardzo – przyznałam szczerze.

– To się cieszę. W takim razie do zobaczenia.

– Do zobaczenia! – zawołałam za nim.

II

– No i co, umówiłaś się?

– Umówiłam.

– Ciągnie cię do nich, prawda?

– To nie mnie do nich, tylko je do mnie!

Zirytowałam się, bo Kinga mówiła prawdę. Ciągnie mnie do nich, ale ona nie rozumie dlaczego. Podobnie jak nikt, kto z nimi rozmawia, nie jest w stanie pojąć, po co to robią. Tego nie można wytłumaczyć. One są do mnie bardzo podobne. Lubię przebywać w ich towarzystwie, bo cieszą się tym, z czego ja się leczę. Co mnie łączy z Maksem? Oboje stale coś ukrywamy, a robimy to, zachowując jednocześnie pozory całkowitej otwartości, ba, ekshibicjonizmu nawet.

– Max, dlaczego to robisz? – nie mogłam się powstrzymać.

Powiedziałam to, chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę, że musiał już odpowiadać na to pytanie setki razy setkom różnych osób. Każdy, kto go poznaje, próbuje rozwiązać zagadkę, każdy wierzy, że uda mu się uzyskać odpowiedź. Zrobiło mi się wstyd i przestraszyłam się, że coś nieodwracalnie zepsułam, wystraszyłam go. Tymczasem Max popatrzył na mnie zupełnie poważnie swoimi ciemnymi oczami. Obrócił filiżankę do kawy w drobnych, dziecinnych dłoniach i uśmiechnął się niepewnie.

– Z próźności – odezwał się w końcu. – Z próźności – powtórzył, zmiękczając śmiesznie każde słowo. – To nie takie śkomplikowane. No i dlatego teź, zie taki jestem.

Mówi prawdę, pomyślałam, wcale się mnie nie boi. Nie musi się bać, stać go na szczerość, szczerość rozdaje wszystkim, garściami. Opowie mi, czego tylko sobie zażyczę, odpowie na każde pytanie, a i tak go nie zrozumiem, nie poznam nigdy, bo on sam nie wie do końca, kim jest, wcale nie chce tego wiedzieć. Zawsze jakaś tajemnica, każde z jego licznych żyć coś ukrywa.

III

Padał śnieg, gęsty, mokry, pełen natrętnego smutku. Miasto gubiło realność kształtów, rozmywały się powoli jak obraz na zniszczonej czarno-białej fotografii. Szłam Różaną w stronę alei Niepodległości i myślałam, że to niedobrze, że świat w mojej głowie stał się wystarczająco nierzeczywisty, nie potrzeba mu dodatkowych niejasnych sygnałów z zewnątrz. Max wziął mnie za rękę, ściskał ją delikatnie.

– Chcesz czapkę? – zapytał i podał mi swoją futrzaną pilotkę. – Wiem, że mieszkasz tu obok. Czytałem w twojej książce. Liczyłaś płyty na chodniku.

– Liczyłam – przyznałam.

W Alejach minęliśmy jeden z jego sklepów. Stanęliśmy przed witryną, kolorowy miszmasz drobiazgów. Te przedmioty są przynajmniej realne, trzeźwe i obojętne. Białe filiżanki malowane w jaskrawoczerwone maki, kanciaste pudełka herbaty, miedziane posążki nagich kobiet obejmujących sarny, baletnice z błękitnego szkła.

– Nie zatrudniam dekoratora, ale ta wystawa była naprawdę bardzo piękna przed świętami. Teraz już gorzej wygląda. Ludzie wykupili – dodał z żalem. – Dobrze, że niedaleko mieszkasz, bo ja tu często przyjeżdżam przeglądać dokumenty, będziemy się widywać.

– Max, ile masz sklepów?

– Kilka, nie tak dużo...

Nikt nie wie do końca, ile on zarabia. Niektórym nawet nie przychodzi do głowy, że na co dzień zajmuje się księgowością, skomplikowaną buchalterią, dostawami, urządzaniem wystaw, nadzorowaniem sprzedawców. Wyobraziłam go sobie, jak pochyla się w skupieniu nad wydrukami z komputera, marszczy szerokie, płaskie czoło, poprawia okulary w kwadratowych rogowych oprawkach. Ciekawe, czy jest dobrym szefem. Chyba nie... Pewnie krzyczy na swoich pracowników.

Weszliśmy do pizzerii, siedliśmy w kącie, z daleka od innych gości. Max zdjął kurtkę i rzucił obok na krzesło. Jest taki kruchy, filigranowy, przezroczysty jak porcelanowa lalka. W rozpiętej pod szyją koszuli naciągniętej na czarny T-shirt wygląda, jakby miał szesnaście lat. Drobne ramiona, szczupłe ręce, dziecinny, ujmujący uśmiech. Przeglądał kartę, która wydawała się zbyt duża w jego dłoniach.

– Dużo jesz? Na co masz ochotę? Nie wstydź się, ja cię zapraszam.

Uśmiechnęłam się.

– Pokażę ci coś – wyjął plastikową torebkę z zielonym nadrukiem. Kosmetyki. – Takie specjalne, dla aktorów albo drag queenek. Popatrz, podkład, który zupełnie kryje – z granatowej fiolki wysunął brązowy walec.

Wyciągnęłam rękę i Max rozmazał mi na dłoni równą jasnobeżową warstwę.

– Masz teraz zupełnie inną skórę – powiedział z satysfakcją, co mnie trochę speszyło, ale powstrzymałam się od pytania, czy ta poprzednia była zła.

– Lubisz to robić?

– Uwielbiam. Dlatego występuję już siedem lat.

– No dobra, ale czy ty czujesz się Butterfly? Czujesz się kobietą?

– No coś ty – Max machnął ręką i odgiął się na krześle. – Jasne, że nie, to jest tylko aktorstwo. Strasznie żal mi transwestytów, oni okropnie cierpią. Byłem kiedyś na takim zjeździe, gdzie jeden chłopak opowiadał, że brzydzi się swojego członka. Wyobrażasz sobie? Wstajesz codziennie rano i nie możesz patrzeć na swoje cycki. Idziesz do łazienki i musisz się przemóc, żeby ich dotknąć, żeby je umyć.

– Chyba rozumiem, miałam takie problemy z ciałem podczas ciąży.

– No dobra, ale przynajmniej wiedziałaś, że to się kiedyś skończy. Różnica pomiędzy transwestytą a drag queen polega na tym, że oni nienawidzą swoich kutasów, a my je kochamy.

Max zmarszczył się z niesmakiem.

– Przepraszam, to było wulgarne.

Wiedziałam już, że nie znosi wulgarnych kobiet, wulgarnych strojów i wulgarnych książek. Nawet Lubiewo było dla niego zbyt drastyczne. Na scenie unika butów na zbyt wysokich obcasach. Powiedział mi kiedyś, że kojarzą mu się z ortopedą.

– To znaczy, że jesteś po prostu normalnym gejem?

– Tak.

– A kobiety, kobiety cię nie interesują?

– Interesują, no pewnie, też mnie interesują.

Przerwaliśmy rozmowę, żeby zamówić pizzę. Kelnerka była ładna, Max uśmiechnął się do niej wesoło. Wszystko mi opowie, pomyślałam. On uwielbia o sobie mówić, zupełnie jak ja. Kręci go odpowiadanie na pytania, po to mnie tu zaprosił, żeby mieć słuchacza, żeby ktoś go obejrzał.

– Ładna, ale miała zrobione usta – Max popatrzył za odchodzącą dziewczyną.

– Skąd wiesz?

– Widzę przecież, że silikonowe.

– A ja, ja mam coś zrobione?

– Ty nie – roześmiał się.

– A ty?

– Też nie.

– No dobra, to skoro lubisz kobiety, to znaczy, że jesteś bi?

– Chyba bi... Chyba tak, ale wolę mężczyzn. Z kobietami to zbyt skomplikowane wszystko jest. Od razu chcą zakładać dom, wić gniazdo, rodzić dzieci. Miałem kiedyś taką kochankę w Krakowie, jeszcze przed ślubem. Jeździłem do niej, jej mąż był w wojsku, wszystko się dobrze układało, dopóki nie postanowiła się rozwieść. Przestałem do niej jeździć.

– Dlaczego?

– Żal mi było męża.

– A nie przestraszyłeś się, nie spękałeś?

– Spękałem też – Max znowu się roześmiał. – Świnia ze mnie.

– Ale przecież sam masz dom, żonę i dzieci.

– Mam, mam, ale żona już się przyzwyczaiła do tego, jak żyję. My się tylko bardzo przyjaźnimy, nie sypiamy ze sobą, mamy oddzielne pokoje.

– To po co z nią mieszkasz?

– Bo ona chce. Proponowałem jej rozwód, ale się nie zgodziła. Nie wiem dlaczego, może żeby zachować pozory. Nigdy jej nie zostawię, jeżeli ona tego nie zechce, dopóki dzieci nie dorosną.

– A twój chłopak zgadza się na to? On nie chciałby założyć rodziny, uwić z tobą gniazda?

Max nawet przez chwilę się nie zastanawiał. Odpowiedział, uśmiechając się i patrząc mi prosto w oczy:

– Chciałby. Ale to zrobimy potem.

– A czy on lubi, jak występujesz?

– Nie znosi. W ogóle chłopak zupełnie nie jest wyluzowany...

– Siedzi w szafie?

– Trochę siedzi, trochę nie. On nawet do sklepu nie chce ze mną chodzić. Jak się zdarzy, że razem kupujemy jakąś sukienkę, to stoi z boku i mnie ucisza.

– Pomieszkujecie razem?

– Skąd, ja u niego nawet nie nocuję, nie chcę, żeby dzieci myślały, że ojciec się gdzieś po nocach szlaja.

– Powiesz kiedyś dzieciom?

– Powiem, jak dorosną.

– Od jak dawna mieszkasz w Polsce?

– Od dwudziestu lat. Przyjechałem do Warszawy na studia, potem udało mi się ściągnąć rodziców, ale oni nigdy się tu nie zaaklimatyzowali, nawet nie mówią po polsku.

– No to ty nie możesz mieć na imię Max, prawda?

– Prawda, Max to taki kolejny pseudonim, jak Butterfly na użytek klubu, tak Max na użytek Polski. A teraz jedz pizzę.

Zaczęłam jeść, było mi głupio, że tak go dociskam.

– A ty? – Max przyjrzał mi się uważnie. – Jak ci się układa? Pewno dobrze. Takie proste, bezpieczne, heteryckie życie, tradycyjny układ?

– No – odpowiedziałam i jadłam dalej. Nie moja kolej na opowiadanie. Ja się na razie zwierzać nie będę, niech mnie zaszufladkuje, przynajmniej zdobyłam w jego oczach jakąś tożsamość.

Max zapłacił rachunek kelnerce o silikonowych ustach. Przyglądałam im się intensywnie, ale za Boga nie potrafiłam stwierdzić, czy są sztuczne. Potem wyszliśmy na śnieg. Objął mnie czule i pocałował mocno, tuż obok ust. Ciekawe, co znaczy taki pocałunek. Nie sądzę, żeby Max znał odpowiedź na to pytanie.

IV

W piątek pojechałam do klubu. Nie widziałam dawno Maksa, nie rozmawialiśmy ze sobą od czasu spotkania w pizzerii, wymieniliśmy tylko kilka serdecznych esemesów. Byłam zmęczona, zmęczona i roztrzęsiona ostatnimi dniami, nie miałam nastroju do rozmów, więc cieszyłam się, że obejrzę go tylko z daleka, nie będę musiała otwierać ust. W klubie już mnie znają, przestali się dziwić, zaakceptowali, że przychodzę sama, siedzę z boku i od czasu do czasu pstrykam zdjęcia tanim aparatem. Dziewczyny przestały nade mną krążyć, kelner podaje bez pytania małe piwo z sokiem. Widocznie tutaj wszystko uchodzi, wolno nawet przyjść samotnie i nie mieć ochoty na nawiązywanie nowych znajomości. Maksa oczywiście nie było, była Butterfly przebrana za Demarczyk. W długiej czarnej pelerynie śpiewała Grande Valse Brillante. Od razu się popłakałam, rozmazałam makijaż, którym tak pieczołowicie zakrywałam wcześniej twarz. Butterfly pomachała mi ze sceny. Przesłałam w odpowiedzi całusa. Po Demarczyk nastąpiła przerwa, więc mogłam zamówić alkohol i ulokować się wygodnie na oparciu kanapy, bo wszystkie inne miejsca były już zajęte. Przebiegłam wzrokiem po sali. Pod oknem stolik zajęty jak zwykle przez młode dziewczyny, wesołe, krótko obcięte i bez makijażu. Max za nimi nie przepada, mówi, że są wulgarne, za mało kobiece. Rozwrzeszczani chłopcy pod sceną, weseli geje w obcisłych dżinsach, gotowi tańczyć całą noc, z mężczyzną, kobietą, wszystko jedno, byle się dobrze bawić. Ci są z kolei niebezpieczni, potrafią złapać za tyłek podczas występu, podciągnąć do góry sukienkę. Butterfly wtedy żartuje: „No i czego ty tam szukasz, masz to samo!”, ale nie lubi, kiedy się ją dotyka, denerwuje ją to. Nie ma zwyczaju spoufalać się z widownią, po przedstawieniu przebiera się szybko i wychodzi, nigdy nie zostaje, żeby porozmawiać z gośćmi. Pod ścianą stoją nieśmiali starsi panowie w wełnianych marynarkach i białych koszulach. Najlepsi klienci, wierni, spokojni, dobrze wychowani. Tymi Max trochę gardzi, że siedzą w szafie.

– To nie geje, to homoseksualiści – tłumaczy mi.

– To właściwie dla kogo ty tam śpiewasz?

– Dla nikogo, dla siebie.

Po przerwie Butterfly wypadła na scenę w szokująco obcisłej czarnej mini, ciemnych okularach i bez peruki. Kora Raz-dwa-raz-dwai Jestem kobietą, a potem konferansjer zapowiedział gościnny popis Pusi Cat. Pusi Cat jest wysoką blondynką, to znaczy zazwyczaj blondynką. Z tragicznym wyrazem na szczupłej twarzy śpiewa tragicznie smutne piosenki. Perhaps. No nie, tego już nie zniosę, pomyślałam, przedarłam się przez tłum i weszłam do garderoby. Zaraz za mną rzucił się trzymetrowy ochroniarz, ale kiedy zobaczył, że Max spokojnie reaguje na mój widok, wycofał się za drzwi.

– Muszę już iść – powiedziałam.

Max spojrzał na mnie nieprzytomnie spod półprzymkniętych brokatowo-błękitnych powiek i zatrważająco długich sztucznych rzęs. Był w samym koronkowym body i miotał się jak szalony przed lustrem, próbując się szybko przebrać do następnego wyjścia.

– Dobrze, kochanie. Dziękuję, że przyszłaś – pocałował mnie w policzek. – Widzimy się jutro na zakupach, prawda?

– Prawda – odpowiedziałam. – Zadzwoń do mnie. – A potem dodałam jeszcze: – Jesteś cudna!

Ale on już tego chyba nie usłyszał, bo stał odwrócony tyłem i zakładał szpilki.

Wyszłam na mróz, w ciemną warszawską noc, zadziwiająco cichą i zadziwiająco pustą po rozkrzyczanym kolorowym klubie. W ostatnim tramwaju, który zdążyłam jeszcze złapać, siedziało parę szarych, zniechęconych osób, które przyglądały mi się dziwnie. Kiedy wróciłam do domu i weszłam do łazienki, żeby zmyć resztki makijażu, zobaczyłam w lustrze, że od kącika ust przez pół policzka ciągnie mi się czerwony ślad, wyraźnie odbite kobiece usta.

V

W sobotę wczesnym popołudniem w kawiarni na Nowym Świecie było prawie pusto. Zamówiłam wino i usiadłam z boku. Humor nie poprawił mi się od poprzedniego wieczora. Nie miałam siły z nikim rozmawiać, z Maksem też nie. Spóźniał się na szczęście. Dopiłam wino, odłożyłam przeczytaną gazetę na kolana i spróbowałam rozluźnić zaciśnięte mięśnie pleców i karku. Przez chwilę obserwowałam zakochaną parę, która zajmowała stolik naprzeciwko. Wysoka, szczupła brunetka o końskiej szczęce i chudej, trochę jakby za długiej szyi położyła głowę na ramieniu mężczyzny, któremu brakowało jakichkolwiek cech charakterystycznych. Zapamiętałam tylko niebieski kołnierzyk przy koszulce polo i jasną lamówkę swetra. Całowali się. Zamówiłam jeszcze jeden kieliszek. To takie proste, pomyślałam, proste, łatwe i przyjemne życie uczuciowe heteryków. Max wytknąłby mi od razu, że mam lepiej niż on. Jak ja z nim dzisiaj na te zakupy pójdę? Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, jak sunie w tłumie po przeciwnej stronie Nowego Światu. Spieszył się, stawiał drobne kroczki i patrzył pod nogi, uważnie omijając kałuże soli i odtajałego śniegu. Przeskoczył lekko krawężnik i przeszedł na drugą stronę ulicy, żeby za chwilę otworzyć drzwi i usiąść tuż przy mnie. Żaden szczegół nie zdradzał, że poprzedniego wieczoru był kobietą. Nic, chyba nic... Przyjrzałam mu się uważnie.

– Brwi ci odrastają – powiedziałam ponuro.

– Słucham?

– Powinieneś wyrównać sobie brwi – powtórzyłam. – Odrastają.

– Oj, coś nie w humorze jesteś dzisiaj – Max nie wydawał się speszony. Poprawił okulary. – Zabieram cię na spacer, zobacz, świeci słońce, na spacerze wszystko mi opowiesz.

– Nic ci nie będę opowiadać – zezłościłam się. – Twierdziłeś jakiś czas temu, że nie może być nic ciekawego w tak tradycyjnym, nudnym życiu, jakie prowadzę.

– Nie wiedziałem wtedy, że jesteś wariatką. Wariaci to nie nudziarze i nie heterycy właściwie. Ja też jestem wariatem, wariatem i zboczeńcem – roześmiał się. – No chodź już, nie marudź.

Włożyłam płaszcz i rękawiczki. Max jak zwykle zapłacił za mnie, przepuścił przez drzwi. Szliśmy wzdłuż Tamki, a potem skręciliśmy w prawo, w górę po schodach, na skwerek przy pałacu Ostrogskich. Słońce odbijało się jaskrawo od śniegu, raziło w oczy.

– Ty się za bardzo przejmujesz, kochana – tłumaczył Max. – Trzeba się starać być szczęśliwym. Musisz zacząć brać od życia coś dla siebie. Nie myśl za dużo, to ci szkodzi.

– Dziękuję – odpowiedziałam cierpko.

– Ja się staram cieszyć obecną chwilą, nie wybiegać za bardzo myślą w przyszłość.

– A czy ty czasem myślisz o innych, o swoje żonie na przykład? – zgniotłam w rękach grudkę śniegu.

– Z nią wszystko dobrze, już ci mówiłem. Odkąd się dowiedziała, że jestem drag queen, przestała się denerwować.

– Jak to?

– Normalnie. Wcześniej myślała, że Bóg wie co wyrabiam, jakieś perwersje straszne, teraz wie, że nic złego.

– Od kiedy wie?

– Ze dwa lata.

– Jak jej to powiedziałeś?

– Nie powiedziałem, jakiś życzliwy przyjaciel do niej zadzwonił.

– O Boże...

– No – Max kopnął kamyk, który potoczył się w dół skarpy i zniknął w zaspie. – Ale tak jest lepiej, jak ona wie.

– Czy tobie w ogóle na niej zależy, na jej uczuciach?

– Bardzo. Jestem z nią bardzo związany. Mam nieustannie wyrzuty sumienia. W zasadzie nie wiem, jak to wytrzymuję. Trzymam się z dala od Kościoła, inaczej bym zwariował.

– A twój chłopak wiedział od początku?

– Nie, jasne, że nie. Powiedziałem mu dopiero rok temu. Trochę wcześniej przyznałem się, że mam rodzinę.

– I co?

– No, na informację o rodzinie zareagował dużo lepiej niż na tę drugą. Jak się dowiedział, że jestem drag queen, złapał się za głowę i jęczał tylko: „W co ja się wpakowałem…”.

– To rzeczywiście musisz być z tym wszystkim bardzo szczęśliwy.

– Przestań, jestem w jakiś sposób, inaczej bym nie potrafił. A ty? Jak się teraz czujesz? Lepiej ci trochę? – zapytał ze szczerą, ujmującą troską w głosie.

– Lepiej – przyznałam ku własnemu zdumieniu. Wystarczyło, że spędziłam z nim pół godziny i znowu odzyskałam równowagę.

– Zimno ci? Trzęsiesz się cała – Max popatrzył na mnie niespokojnie. – Jedziemy do Złotych Tarasów na zakupy, a potem na kawę.

Pojechaliśmy. W sklepie z biżuterią Max podał mi niebieskie kolczyki.

– Musisz je kupić, pasują do ciebie.

– Ja nie noszę takich jaskrawych kolorów – broniłam się nieśmiało.

– To błąd – zawyrokował. Przytknął kolczyki do własnych uszu i uważnie przejrzał się w lustrze. – Całkiem ładnie wyglądam, ale dzisiaj kupuję tylko sukienkę, taką długą, z cekinami, najlepiej zieloną. Nie wiem, czy tutaj. Tutaj są same drogie rzeczy.

– Przecież mógłbyś sobie bez problemu kupić tyle sukienek, ile chcesz! – zawołałam zdumiona.

– Ciszej! – Max zerknął niespokojnie na dwie dziewczyny, które tuż obok przymierzały naszyjniki z czerwonych kamyczków. Nie zwróciły na nas najmniejszej uwagi.

– Przepraszam – złapałam się za usta. A jednak nie jest znowu taki wyluzowany, jak udaje, pomyślałam. – Ty chyba nie musisz oszczędzać?

– Widzisz, ja mam dwa oddzielne budżety, jeden domowy, a drugi Butterfly. Nigdy ich ze sobą nie łączę. Sukienki, biżuterię, wyjazdy z Norbertem, wszystko to pokrywam z pieniędzy, które zarabiam w klubie.

Kupiłam kolczyki, a potem Max zabrał mnie na kawę. Usiedliśmy w sieciówce na wygodnych miękkich fotelach. Poczułam, jak spada ze mnie kilkudniowe napięcie, jak rozluźniam się powoli, oddycham spokojniej. Jest mi z nim dobrze, pomyślałam, bardzo dobrze. To dlatego, że on się zawsze tak bardzo stara. Jest cały dla mnie, sam nie istnieje. Mówi to, co chcę usłyszeć, adoruje mnie, troszczy się. Czy aż tak bardzo zależy mu na tym, żebym go lubiła, żeby lubili go wszyscy?

VI

W następną sobotę odwiedziłam rodziców. Weszłam z zimna do ciepłej kuchni, usiadłam, wyciągnęłam przed siebie stopy w samych skarpetkach. Lubię tę ich kuchnię, pełną rozwieszonych na ścianach starych talerzy i miedzianych garnków, bukietów suszonych kwiatów i doniczek z ziołami. Zajęłam swoje zwykłe miejsce, róg między lodówką a stołem.

– Źle wyglądasz – zmartwiła się mama. Ona się zawsze martwi. Ojciec westchnął przy zlewie. Ojciec martwi się jeszcze bardziej, dlatego nie lubię przyjeżdżać do nich, kiedy jestem przepracowana, od razu czuję się bardziej zmęczona tym ich zmartwieniem. – Wykończyło cię to pakowanie.

Wykończyło mnie. Właśnie się przeprowadzałam i ostatni tydzień, który spędziłam wśród tekturowych pudeł, sznurków i taśmy klejącej, nie należał do najprzyjemniejszych.

– Jak chcesz to wszystko przewieźć? Ja ci pomogę, przyjadę samochodem.

Mama nie potrafi się powstrzymać, nie potrafi odpuścić. Musi pomagać, choćby miało ją to wpędzić do grobu.

– Nie, mamo, nie trzeba – powiedziałam, a potem dodałam dla postrachu: – Max i jego chłopak obiecali, że mi pomogą.

Miałam nadzieję, że zadziała. Mama wiedziała, że Max występuje w klubie gejowskim, jest drag queen, i za każdym razem, kiedy się z nim spotykałam, denerwowała się okropnie.

– Po co ty się z nim widujesz? Nie rozumiem, naprawdę. Ćwierkasz do niego przez telefon jak głupia, kochanie to, kochanie tamto. Żebyś do mnie raz kiedyś powiedziała „kochanie”.

– Mamo, „kochanie” to tylko taka forma, one tak ze sobą rozmawiają.

– To one czy oni w końcu? To jest mężczyzna czy kobieta?

– On, on, to jest mężczyzna. To taka konwencja, żeby się zwracać do nich w formie żeńskiej – tłumaczyłam zmęczona, bo mama doskonale wszystko rozumiała, nie trzeba jej było niczego wyjaśniać. Głupia nie jest, irytuje ją po prostu moja nowa znajomość. Czułam, że zaraz się pokłócimy, obrazimy na siebie, znowu wyjdę, trzaskając drzwiami, i nie odezwę się przez cały tydzień. Z kolegami gejami poszło jakoś łatwiej. Po pierwsze, ich znała, po drugie, lubiła, więc doszła do wniosku, że udają, że to rodzaj idiotycznej stylizacji albo złych wpływów z przeszłości. Z drag queens sprawa wyglądała gorzej, tutaj naprawdę nie było wiadomo, o co chodzi, czy to są mężczyźni czy kobiety, czy też geje bez przynależności płciowej.

– Wiesz, mamo, Max ma duży samochód, wszystkie paczki się tam pomieszczą. Musi mieć duży samochód, bo należy do niego cała sieć sklepów w Warszawie – starałam się go jej przybliżyć, stworzyć jakiś obraz bardziej realny, bardziej oswojony niż szalejący na scenie kobieto-mężczyzna.

– Aha… – bąknęła mama bez specjalnego zainteresowania.

– Sklepy z pamiątkami ze Wschodu. Jest Chińczykiem – kontynuowałam niezrażona.

– Tak? – tu matka zareagowała trochę żywiej. Interesuje ją kultura Wschodu.

– No tak. Ale biznesmenem jest tylko dla pieniędzy – zrobiłam efektowną pauzę i zadałam ostateczny cios: – Max skończył matematykę teoretyczną, tylko nie mógł się w Polsce utrzymać jako naukowiec...

Cel został trafiony. Mama najpierw znieruchomiała, a potem odwróciła się zdumiona i patrzyła na mnie przez chwilę. Naukowiec, matematyk, to tak samo jak ojciec, czyli człowiek z krwi i kości, który na dodatek ma jeszcze coś ciekawego do powiedzenia.

– Słyszałeś? – zwróciła się żywo do taty. – Słyszałeś, kim jest ten kolega Kai?

Uhu, to teraz już kolega jest, pomyślałam.

Ojciec nie odpowiedział, zmywał pochylony nad brudnymi naczyniami. Stary numer, w trudnych chwilach zawsze udaje, że nie słyszy. Jego i tak nie da się przekonać, nawet nie próbowałam, on też na szczęście nie próbował nigdy ze mną dyskutować.

– Przyjadę – zdecydowała nagle mama. – Drugi samochód i tak się wam przyda. Kiedy to?

– Jutro – odpowiedziałam rozbawiona.

Rano zerwał mnie z łóżka dzwonek do drzwi. Zaspałam, niech to szlag. Otworzyłam kompletnie nieprzytomna. Na progu stali wszyscy, cała trójka: mama, Max i jego chłopak Norbert. Przedstawiłam ich sobie. Przywitali się grzecznie. Mama spojrzała ciekawie, jak na osoby trochę chore, trochę nienormalne, z wyraźną skazą, którą wszyscy od razu zauważają, ale udają, że nie widzą. Zaraz po przekroczeniu drzwi oboje z Maksem, jak na komendę, jak dobrze zgrany duet, zaczęli mnie ochrzaniać:

– Miałaś być gotowa!

– Jak ty wyglądasz? – dodał Max. – Czy ty w ogóle kładziesz się spać o normalnej porze?

– Jadłaś śniadanie?

– Właśnie, ona nic nie je.

– Jezu, zamknijcie się na chwilę – jęknęłam i zniknęłam w łazience.

Zaczęliśmy nosić pudła do