Idol - Marta Fox - ebook

Idol ebook

Marta Fox

3,4

Opis

Wypad do Krakowa z chłopakiem na siedemnaste urodziny? Tak, pod warunkiem że chłopak nie okaże się nudnym podrywaczem. Sonia, rozczarowana i zniechęcona do związków, za wszelką cenę szuka autorytetu, na którym mogłaby zbudować swój wizerunek. I wtedy trafia na koncert młodego aktora, Artura, który właśnie wydał płytę, a teledysk z jego udziałem staje się hitem Internetu. W podążaniu za Idolem Sonia traci kontakt z rodziną i kolegami, niewinne kłamstwo pociąga za sobą kolejne.

Idol, dobre słowo. Lubisz się podobać, i to wszystkim. Ja też bym chciała. Ale najbardziej tobie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 180

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,4 (5 ocen)
0
3
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © by Marta Fox

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Redakcja: Witold Kowalczyk

Korekta: Joanna Lewandowska, Magdalena Granosik

Wydanie I, Łódź 2016

ISBN 978-83-65345-28-8

Na okładce wykorzystano zdjęcia iStock by Getty Images fot. jaroon, fot. stsmhn

Akapit Press Sp. z o.o. ul. Łukowa 18 B, 93-410 Łódź tel./fax 42 680 93 70www.akapit-press.com.pl [email protected]

1. Mam dla ciebie prezent

Sonia od dwóch miesięcy myślała o dniu, w którym skończy siedemnaście lat, i wyobrażała go sobie na różne sposoby. Bynajmniej nie dlatego, że pragnęła urodzinowej imprezy. Wręcz przeciwnie, obwieściła rodzicom, że nie chce świętować tradycyjnie, w zamian wolałaby wyjechać na sobotę i niedzielę do Krakowa. Powiedziała, że zaprosiła ją koleżanka, z którą na razie przyjaźni się wirtualnie, bo na Facebooku. Pokazała nawet profil koleżanki na portalu, czym uwiarygodniła swój wyjazd. Nie chciała opowiadać za dużo, bo w szczegółach można się łatwo pogubić, zwłaszcza kiedy niektóre fakty się przemilcza.

Rodzice zgodzili się bez dodatkowych pytań, być może roześmiane oczy koleżanki obecnej na fejsie jako Zuza Sarenka nie wzbudzały żadnych wątpliwości. Sonia dostała całe trzysta złotych gotówką, więc mogła być zadowolona. Obiecała, że zatelefonuje zaraz po przyjeździe i nazajutrz, kiedy będzie już siedziała w pociągu do domu. Babcia Nina przygotowała kanapki, jakby wnuczka wybierała się na długi rajd po górach, kiedy to warto mieć przy sobie zapas jedzenia i picia.

W sobotni ranek świeciło słońce. Rodzice Soni odsypiali piątkowy wieczór spędzony u przyjaciół, siostra, Aniela, też spała, bo zawsze lubiła długo spać, w przeciwieństwie do cioci Reny, schorowanej staruszki, siostry babci Niny. Ciocia Rena większość dnia spędzała na wózku inwalidzkim, ale była jeszcze na tyle sprawna, że z pomocą kul sama w nim siadała. Starsze panie zajmowały dwa pokoje na parterze domu pod lasem, choć ciągle w mieście, a Sonia z rodzicami i siostrą mieli dla siebie całą górę, gdzie były cztery niewielkie pokoje. Największy stanowił sypialnię rodziców, w której mama wygospodarowała sobie miejsce na biurko i dwa regały na książki. Najmniejszy zajmował ojciec, starczyło w nim miejsca tylko na półki z książkami, biurko i fotel. Siostry urządziły się w średniej wielkości pokojach, Soni z racji starszeństwa przypadł nieco większy.

Babcia Nina patrzyła, jak wnuczka zamyka furtkę, zarzuca na ramię mały plecak, który pomieścił szczoteczkę do zębów, dezodorant, dwa komplety bielizny, T-shirt, a także tablet i telefon komórkowy, nie licząc babcinych kanapek. Sonia nie odwróciła się, nie pomachała, jak miała w zwyczaju. Głowę wtuliła w ramiona, czy to z zimna, czy z niepewności przed tym, co się może wydarzyć. Ręce trzymała w kieszeni kurtki, w prawej ściskała telefon, jakby ten uścisk miał przyśpieszyć przyjście SMS-a, na który czekała. Telefon jednak nie wibrował.

Termometr na zewnątrz kuchennego okna pokazywał minus trzy stopnie. Babcia Nina wyjrzała przez nie, by przypomnieć wnuczce o założeniu czapki, ale zamknęła je szybko, bo przecież nie było sensu przypominać o tym komuś, kto czapek nie cierpiał, i trzeba było naprawdę wielkiego mrozu, by je nosił. Miedziane włosy Soni zamajaczyły za zakrętem.

Ma kaptur, pocieszyła się babcia i zaczęła się krzątać po kuchni. Zerwała kartkę z tradycyjnego kalendarza przypiętego do jednej z szafek. Czternasty lutego, świętego Walentego, uśmiechnęła się do siebie, a bardziej do męża, który zmarł trzy lata temu. Rozmyślała o nim nieustająco. Przysiadła przy stole pod oknem, gdzie zawsze rano razem popijali kawę z mlekiem. Podążał za młodymi, pomyślała, świętował także walentynki, a nie tylko Dzień Kobiet. To wspomnienie zachęciło ją do tego, by przygotować domownikom miłośnie ozdobione śniadanie. Szkoda, że Soni z nimi nie będzie, ale wiadomo, że jak się uprze, to postawi na swoim. Najważniejsze, by była po swojemu zadowolona.

Przystanek autobusowy był pusty, więc zapewne autobus odjechał dwie minuty przed czasem. Sonia spojrzała na rozkład jazdy; następny miał być za piętnaście minut, postanowiła więc przejść na główną ulicę, bo tam kursowało kilka innych linii. I rzeczywiście, kiedy po siedmiu minutach doszła na miejsce, na przystanek podjeżdżał autobus linii numer 10, który także zatrzymywał się w podziemiach katowickiego dworca. Nie musiała się śpieszyć, miała zapas trzydziestu minut, nigdy nie wychodziła na ostatnią chwilę. Będzie mogła spokojnie kupić bilet do Krakowa i rozejrzeć się po dworcowych sklepikach.

Po dwudziestu minutach wysiadła na dworcu, ale telefon nadal nie wibrował. Zerknęła na ekran z nadzieją, że może tylko tego nie poczuła. Kusiło ją, by wysłać SMS-a, ale uniosła się dumą. Poczeka, nie pokaże nadgorliwości ani zdenerwowania. Przy kasach było tylko kilka osób, więc najpierw kupiła sobie małą kawę w jednym z bufetów i popijała powoli, spacerując po dworcu. Niepokój w niej narastał, minuty upływały, nieokreślony żal łapał ją za gardło. Pozostało dziesięć minut do odjazdu pociągu, więc podeszła do kasy.

– Dokąd się pani wybiera? – usłyszała znajomy głos i odwróciła się radośnie.

– Jesteś, a już myślałam, że pojadę sama.

– Pojechałabyś? – Karol zapytał z niedowierzaniem.

– Jasne, lubię Kraków, poza tym to moje urodziny i chcę je świętować właśnie tam.

– Wiem, wiem, nie musisz przypominać, przecież się umówiliśmy – powiedział.

– Dwa bilety do Krakowa ze zniżką szkolną – zwrócił się do kasjerki.

– Proszę. – Sonia podała Karolowi odliczoną kwotę.

– Skąd wiesz ile?

– Jeżdżę, to wiem.

– Biegniemy, zostało nam pięć minut do odjazdu.

– Spoko, zdążymy, to pierwszy peron. – Sonia bardziej udawała wyluzowaną, niż była naprawdę.

Weszli do pustego przedziału, pociąg ruszył i nikt do nich nie dołączył. Sonia usiadła przy oknie, Karol naprzeciw. Uśmiechnęła się, choć wolałaby, aby siedział obok, przytulił lub choćby tylko dotknął jej ramienia.

– Jak mi się nie chciało rano wstać… Gdyby nie to, że mam klucze od mieszkania kumpla, to nie wiem, czybym się obudził.

– Twój kolega naprawdę wyjechał i naprawdę będziemy się mogli rozgościć w jego mieszkaniu na noc?

– No jasne i to od razu po przyjeździe, bo kumpel z dziewczyną jest od wczoraj u mnie i wróci dopiero jutro o siedemnastej. Spotkamy się wtedy na dworcu i oddam mu klucze. Wszystko obmyślone w szczegółach. – Karol mówił to tak, jakby nieraz wymieniał się z kolegą mieszkaniem i kluczami.

– Niesamowite – westchnęła Sonia.

– Co jest niesamowite?

– Ta wasza precyzja czasowa i to, że w ogóle możecie zrobić coś takiego, u mnie by to nie przeszło, na dole mieszka babcia ze swoją siostrą, zawsze ktoś jest w domu.

– To znaczy, że nie możesz nikogo gościć?

– Mogę, czemu nie, ale nie mogłabym tak po prostu oddać komuś kluczy.

– Tak bywa, jak się rodzicom wisi na karku.

– A ty nie wisisz?

– Już niedługo skończę osiemnaście lat, starsi obiecali mi mieszkanie, jak tylko dostanę się na studia. Na razie muszę wytrwać.

– Czyli teraz rodziców nie ma w domu i dlatego mogłeś zaprosić kolegę, dobrze myślę?

– Po prostu wymiana usług. Koleś chce zobaczyć Katowice i się zabawić, a my Kraków, prawda? Starsi pojechali do Pragi na weekend i wrócą w niedzielę, w nocy, czyli wszystko gra.

– I nie wiedzą o tej zamianie? – dociekała Sonia.

– Przestań węszyć, obiecałem, że zabiorę cię do Krakowa, i słowa dotrzymuję.

– Dobrze, dobrze, po prostu lubię wiedzieć co i jak. Czy twój kolega mieszka sam?

– Nie wiem, nie pytałem. Coś taka podejrzliwa? Ciekawe, co ty powiedziałaś w domu.

– Prawdę, że jadę do Krakowa.

– Powiedziałaś, że ze mną?

– Nie, skłamałam, że do koleżanki. – Sonia spojrzała w okno.

– A widzisz, a mnie się czepiasz. Ja nie kłamałem, po prostu nic nie mówiłem.

– No tak, to bezpieczniejsze, ale ja musiałam jakoś wytłumaczyć swój wyjazd w dniu urodzin i w dodatku na noc, więc skłamałam podwójnie, bo jeszcze powiedziałam, że będę spać u koleżanki z Facebooka.

Głos Soni zadrżał. Karol to zauważył. Przesiadł się i objął ją mocno. Odsunął jej długie miedziane włosy z twarzy i spojrzał prosto w oczy.

– Soniu, nie przejmuj się, nie miałaś wyjścia, musiałaś skłamać. Przecież chcieliśmy wyjechać i być sami, prawda? Spotykamy się od pół roku, tak na pół gwizdka, i naprawdę już pora zaszaleć. A ty zawsze masz jakieś „ale”. Ale mama, ale siostra, ale babcia. Może pora się nimi nie przejmować? Kochasz mnie?

– Tak – odpowiedziała bez wahania.

– I dlatego mam dla ciebie prezent. – Karol zawiesił głos wyczekująco.

– Dlatego? – Zawahała się, ale po chwili zarzuciła Karolowi ręce na szyję i już nie oczekiwała odpowiedzi. – To będzie piękny dzień – szepnęła mu do ucha, jakby przedział był pełen podsłuchujących.

Karol przygarnął ją, pocałował najpierw w szyję, potem w usta. Sonia złagodniała, rozluźniła się, bo lubiła się całować z Karolem. Wprawdzie nie zdarzało im się to często, bo rzadko byli sam na sam, mimo że chodzili do tego samego liceum, tylko Karol klasę wyżej. Szkoła już nawet nie huczała na ich temat, bo wszystkim to spowszedniało. Ot, kolejna para, która nie ukrywa swoich uczuć i spotkań. Sonia dbała, by nie obnosić się z uczuciami. Nie lubiła plotek, podpatrujących oczu. Raczej nie zwierzała się też koleżankom, choć od czasu do czasu musiała coś powiedzieć o Karolu, aby zaspokoić ciekawość natarczywie dopytujących, jak było. Wznosiła wówczas oczy do góry, co znaczyło, że cudnie. Konkrety, konkrety, ponaglały koleżanki. Opowiadaj, jak całuje. Najlepiej na świecie, odpowiadała, jakby całowania doświadczyła co najmniej z tuzinem chłopaków i miała porównanie.

Nie było w szkole dziewczyny, której Karol by się nie podobał. Wysoki, czarnooki, czarnowłosy, wysportowany. I miał w sobie coś wabiącego, czy to w spojrzeniu, czy w uśmiechu. Wchodził do szkoły i od razu zwracał na siebie uwagę. Z nonszalancją rzucał plecak albo przeczesywał grzywkę spadającą na oczy. Poza tym znał się na komputerach jak mało kto. Był komputerowym guru i nawet nauczyciel informatyki korzystał z jego wiedzy, bo Karol był na bieżąco z najnowszymi grami, a także najstarszymi wersjami sterowników potrzebnych do uruchomienia nie najnowszych, ale ciągle sprawnych laptopów.

Sonia też zwracała na siebie uwagę, choć nic specjalnego w tym kierunku nie robiła. Miała jednak atut, którego nie sposób było nie dostrzec: burzę złocistomiedzianych, w dodatku długich i niesfornie kręcących się włosów. To była uroda dana przez Boga, jak mawiała babcia Nina, chcąc zachęcić wnuczkę do tego, by urody nie ulepszała makijażem. I rzeczywiście – nie ulepszała za bardzo. Lubiła tylko, by błyszczały jej usta, więc powlekała je bezbarwną szminką lub kolorowym błyszczykiem. Ostatnio zaangażowała się w redagowanie szkolnej gazetki. Pisała zadziorne teksty o piosenkarzach i aktorach, także o pisarzach, którzy mieli ciekawe, a czasem nawet sensacyjne życie.

– Zobaczę wreszcie ten prezent? – ponagliła Karola.

Karol wstał, wyprostował się, zamknął oczy, zamachał rękami, jakby był iluzjonistą i przymierzał się do wyciągnięcia królika z kieszeni spodni. Włożył do nich rękę i wydobył dwa duże klucze na zielonej smyczy.

– Tadam! – Położył je na kolanach Soni.

– To jest prezent? – Sonia nie ukrywała swojego rozczarowania.

– A co? Zły? Wiesz, ile się nagłówkowałem, by wszystko zgrać i położyć ci klucze na kolanach?

Sonia milczała.

– No tak, a kiedy mówimy, że baby to materialistki, to się oburzacie. No dobra, zamierzałem ci jeszcze kupić kwiatka na krakowskim rynku. Lepiej? – Karol zreflektował się, że mógł pomyśleć o jakimś drobiazgu, więc na poczekaniu wymyślił kwiatek.

Sonia nie przytaknęła. Odwróciła głowę w bok i patrzyła w okno.

– Lepiej? – powtórzył Karol. – Co to za foch?

– OK, nie musisz kupować, teraz to się już nie liczy, wystarczą mi klucze – burknęła, nie odwracając głowy od okna.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Podziękowania

Dziękuję Arturowi Gotzowi, który zgodził się wystąpić w powieści pod swoim imieniem i nazwiskiem. Dziękuję również Andrzejowi Dopierale, twórcy Teatru Bez Sceny, i jego żonie, Ewie. Zaufanie, którym zostałam obdarowana, było dla mnie krzepiące.

Fabuła powieści jest fikcją literacką.

Opisane wydarzenia są prawdopodobne, co znaczy, że wydarzyć się mogły, choć nie musiały.

Marta Fox