Historie maniaków - Roman Jaworski - ebook

Historie maniaków ebook

Roman Jaworski

2,0

Opis

Autor opisuje różne rodzaje swoistego „wariactwa”, pokazuje ludzi z pogranicza dwóch światów – realnego i urojonego, ludzi „opętanych” obsesjami, maniami. I chociaż każdy utwór ma innych bohaterów, to jednak łączy ich jedno: każdy jest „maniakiem”, ale niecodziennym i nietypowym, wymykającym się jednoznacznym psychiatrycznym kwalifikacjom i diagnozom. Na przykład, bohater „Trzeciej godziny” zostaje przedsiębiorcą pogrzebowym tylko w tym celu, żeby w wyszukanej formie i uroczystym ceremoniale wypełniać urojoną funkcję mitycznego przewoźnika zmarłych. Albo „Bania doktora Lipka” – treść tego utworu wypełniają ludzie chorzy psychicznie, przedstawiciele różnych warstw i stanów społecznych, których jednoczy idea: razem tworzą oddział żołnierzy zwany armią Chrystusa, mający wyruszyć na podbój złego, zepsutego świata. Z kolei w „Amorze milczącym” poznajemy doktora Fallusa, prezesa klubu „miłośników miłości”, grupujących mężczyzn z rozmaitymi problemami, dewiacjami i obsesjami seksualnymi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 226

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (3 oceny)
0
0
1
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




HISTORIE MANIAKÓW

Roman Jaworski

HISTORIE MANIAKÓW

Jirafa Roja

Warszawa 2004

© Copyright by Roman Jaworski © Copyright by Jirafa Roja, 2004

Skład i łamanie:Tatsu |

Projekt okładki:Natalia Gościniak

Druk:Opolgraf S.A.

Wyłączny dystrybutor:FK Jacek Olesiejuk

ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (022) 721 30 01 www.olesiejuk.pl

Wydanie I Warszawa 2004

ISBN 83-89143-33-X

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

Wstęp

Mistrz groteski

„Stoję z dala od wszelkich teorii. Nie mam nic wspólnego z walką kierunków. Piszę tak, jak pisać muszę i mogę. Do jakiej mi to włożą szufladki, jest mi wszystko jedno”.

Słowa powyższe pochodzą z deklaracji artystycznej jaką wypowiedział w wywiadzie na łamach „Wiadomości Literackich” w 1924 roku Roman Jaworski. Był to jeden z nielicznych wywiadów udzielonych przez pisarza. Nigdy nie był gwiazdą literatury, a więc dziennikarze nie nachodzili go prosząc o wypowiedź. I chociaż pisywali o nim wielcy i uznani historycy oraz krytycy literaccy, to jednak pozostał w naszej literaturze jako swoisty outsider, artystyczny dziwak, twórca utworów nie z tego świata i nie z epoki, w której przyszło mu żyć. Pod tym względem jego słowa z wywiadu dla „Wiadomości Literackich” brzmią całkowicie szczerze i nie noszą znamiona kokieterii. Jaworski istotnie pisał tak jak „musiał i mógł” nie licząc się z obowiązującymi trendami i modami artystycznymi. Może właśnie ta postawa autorska przyczyniła się do niechętnego pisarzowi milczenia i zepchnięcia go w literacki niebyt. A przecież jego zbiór opowiadań,Historie maniaków", którego pierwsze – i na dziesiątki lat jedyne – wydanie nastąpiło w 1910 roku w Krakowie, był prawdziwym ewenementem na tle ówczesnej literatury polskiej.

Kreator dziwności

Roman Jaworski zadebiutował w 1903 roku w krakowskim czasopiśmie młodzieżowym „Przyszłość”. Debiutanckimi utworami dwudziestolatka były dwa wiersze – „Śpiew o czujnej duszy” i „Błądnica” – schematyczne, konwencjonalnie młodopolskie, nie robiące wrażenia i nie zapadające w pamięć. Chyba ich autor zdawał sobie sprawę ze swoich poetyckich niedostatków, bo nie kontynuował przygody z tym gatunkiem literackim. Poświęcił się prozie i w dwa lata później opublikował na łamach „Krytyki” opowiadanie „Miał iść”. Ten niełatwy w lekturze utwór był zapowiedzią osobliwego stylu autora i dawał przedsmak atmosfery wykreowanych przez niego w późniejszych nowelach niesamowitych światów. „Miał iść” nie miał jeszcze tego demoniczno-ekspresjonistycznego ducha typowego dla „Trzeciej godziny”, „Bani doktora Lipka”. czy „Amora milczącego”. Debiutanckie opowiadanie Jaworskiego było raczej impresjonistyczne, brak wyraźnej fabuły zastępowała gra swobodnych skojarzeń myślowych, obrazowych przeskoków i inwersji. W ciągu kolejnych lat powstały następne nowele zamieszczane przez autora na łamach prasy, aby w 1910 roku ukazać się w tomie zatytułowanym właśnie „Historie maniaków”, wydanym nakładem krakowskiej „Książnicy”. Tytuł – trzeba przyznać – intrygujący i pomysłowy, a co najważniejsze trafnie oddający charakter całości. Oto autor opisuje w zamieszczonych utworach różne rodzaje swoistego „wariactwa”, pokazuje ludzi z pogranicza dwóch światów – realnego i urojonego, ludzi „opętanych” obsesjami, maniami, ideami nadwartościowymi. I chociaż każdy utwór ma innych bohaterów, to jednak łączy ich jedno: każdy jest „maniakiem”, ale niecodziennym i nietypowym, wymykającym się jednoznacznym psychiatrycznym kwalifikacjom i diagnozom. Na przykład, bohater „Trzeciej godziny” Pichoń zostaje przedsiębiorcą pogrzebowym tylko w tym celu, żeby w wyszukanej formie i uroczystym ceremoniale wypełniać urojoną funkcję mitycznego przewoźnika zmarłych. Albo „Bania doktora Lipka” – treść tego utworu wypełniają ludzie chorzy psychicznie, przedstawiciele różnych warstw i stanów społecznych, których jednoczy idea: razem tworzą oddział żołnierzy zwany armią Chrystusa, mający wyruszyć na podbój złego, zepsutego świata. Z kolei w „Amorze milczącym” poznajemy doktora Fallusa, prezesa klubu „miłośników miłości”, grupujących mężczyzn z rozmaitymi problemami, dewiacjami i obsesjami seksualnymi.

Książka składała się z sześciu zaledwie opowiadań o różnej długości, a otwierał ją „Miał iść”, będący wprowadzeniem do świata wyobraźni Romana Jaworskiego. A świat ten ukazywał czytelnikowi swoje odpychające, ale zarazem niebanalne oblicze. Jednym z jego elementów był kult brzydoty czyli zjawisko literackie, które dopiero w niespełna sześćdziesiąt lat później Julian Przyboś nazwie „turpizmem” w odniesieniu do wierszy Stanisława Grochowiaka. A oto próbka praturpizmu w wydaniu Jaworskiego, fragment zwierzeń inżyniera Beksaya z „Amora milczącego”:

„Żywego, młodego ciała nigdy nie dotknąłem utęsknioną ręką, młodzieńcze moje wargi starły swą purpurę na tłuszczu warkoczyków siwiutkich i na chropawej skórze uschłych. Utrzymanek i wychowanek półtrupka, trupio o miłości myślę. Rokrocznie lampki palę na grobie mej matki-kochanki i modlę się szyderczo do stęchłej o niej pamięci. Zgnilizna w krew mi weszła i z wolna ciało toczy”.

Wraz z opisami i porównaniami eksponującymi brzydotę natrafiamy w tej prozie na elementy humoru i wrażenie lekkości z jaką autor prowadzi narrację. Tworzy to „estetykę kontrastu” i jest „stylem humorystycznym podobnym do obryzgującego błotem przechodniów powozu” (określenia Karola Irzykowskiego). W istocie nie sposób powstrzymać się od myśli, że Jaworski uprawia grę z czytelnikiem, kokietuje go swoją bezczelnością i obrazoburstwem, pokazuje mu symboliczny gest, coś w rodzaju „Tu się zgina dziób pingwina”. Nasuwa się więc pytanie: po co? Bo chyba nie w celu zniechęcenia do lektury własnych utworów. Przecież nikt nie lubi być „obryzgany błotem”. Ale właśnie ta mało pociągająca gra z odbiorcą ma formę buntu, wyzwania rzuconego modernizmowi i młodopolskiej konwencji z jaką Jaworski stykał się przecież na co dzień. A ta literacka konwencja to, z jednej strony, delikatne, erotyzujące strofy Kazimierza Przerwy-Tetmajera, z drugiej – pełne patosu dramaty Stanisława Wyspiańskiego. A w prozie? Fantastyczno-patetyczna trylogia księżycowa Jerzego Żuławskiego zapoczątkowana powieścią „Na srebrnym globie”, olimpijska „Ferenike i Pejsidoros” Lucjana Rydla, obyczajowa „Sezonowa miłość” Gabrieli Zapolskiej, patriotyczne powieści historyczne Henryka Sienkiewicza… W ten uporządkowany świat ówczesnej literatury Jaworski uderza czymś totalnie odmiennym i całkowicie zaskakującym. Jego postaci są nie tylko odpychające. Są również wynaturzone, pełne wewnętrznych sprzeczności i irracjonalnych zachowań. Tworzą swoje cele i marzenia a potem je niszczą z psycho-patologiczną satysfakcją. Są rodzajami dewiantów, co nasuwa podejrzenie o prekursorskość autora „Historii maniaków”. Prekursorskość w stosunku do prozy z lat dwudziestych Stanisława Ignacego Witkiewicza, nota bene przyjaciela Jaworskiego i autora projektu okładki jego debiutanckiej książki. Ale nie tylko. Nasuwają się skojarzenia z twórczością Witolda Gombrowicza, z jego „Ferdydurke” i „Opętanymi”, z jego tomem opowiadań „Bakakaj”. Wiele podobieństw między wynaturzonymi psychicznie postaciami można dostrzec w prozie obu autorów, a dzielił ich przecież okres ponad dwudziestu lat.

Deformacja bohaterów Jaworskiego następuje w świecie pozornie realnym i rzeczywistym. Ale szybko ulega on zniekształceniu, wyostrzeniu, jakiemuś rodzajowi wykrzywiającego, somnambulicznego postrzegania. Autorowi udało się wywołać w odbiorcy wrażenie śledzenia wydarzeń z punktu widzenia bohaterów – z punktu widzenia ich chorej, złowrogiej wyobraźni, poprzez pryzmat rozgorączkowanego umysłu. Dlatego słusznie nazwano Jaworskiego „ekspresjonistą” – pierwszym przedstawicielem tego nurtu w polskiej prozie. Dlatego również – posługując się definicją L.B. Jenningsa, iż „groteska to demoniczność przemieniona w trywialność” – niektórzy badacze uważają Jaworskiego za pierwszego przedstawiciela groteski w naszej literaturze. Oczywiście dają się dostrzec w jego utworach rozmaite wpływy; i to światowych wielkości. „Historie maniaków” zawdzięczają niemało upiornym opowiadaniom „groteskowo-arabeskowym” Edgara Allana Poe'go, jak również „Horli” czy „Obłąkanemu” Guy de Maupassanta, niesamowitym nowelom francuskiego prozaika, które wyszły spod jego pióra na krótko przed popadnięciem w obłęd autora „Baryłeczki” i „Pięknego pana”. Także na polskim gruncie miał Jaworski poprzedników, że wskażę na niektóre opowiadania Antoniego Langego, Wacława Grubińskiego czy Jana Lemańskiego. Analogie nasuwają się z dramatami Leopolda Staffa, zwłaszcza ze „Skarbem” i „Godiwą”. Nie sposób także nie wspomnieć o awangardowej „Pałubie” Irzykowskiego. Ale to rzecz jasna nie wyjaśnia wszystkiego, zbyt specyficzny i subiektywny jest wykreowany przez Jaworskiego świat jego postaci. Historyk literatury Antoni Potocki wskazał na inne podobieństwa, a mianowicie z twórczością malarską Witolda Wojtkiewicza. Jaworski i Wojtkiewicz przyjaźnili się, razem z Witkacym stanowili kumplowskie trio znane w młodopolskim Krakowie. Wojtkiewicz przyczynił się w jeszcze większym stopniu niż Witkacy (który jak już wspomniałem zaprojektował okładkę do „Historii maniaków”) do wydania książki przyjaciela. Autor „Krucjaty dziecięcej” wykonał bowiem ilustracje do tego zbioru opowiadań, na których wydawcy bardzo zależało. Bez tego „dodatku” być może książka ta nie ujrzałaby światła dziennego. Potocki postawił tezę, że odrealniony i zdemonizowany świat obrazów i rysunków Wojtkiewicza stanowił inspirację dla utrzymanej w takim samym klimacie prozy Jaworskiego. Po części na pewno, ale nie w oderwaniu od wspomnianych dzieł literackich. Wpływów było zapewne wiele, co nie odejmuje autorowi „Historii maniaków” jego oryginalności.

Warto wspomnieć jeszcze o przyszłej twórczości Jaworskiego. W 1925 roku wydał on jedyną swoją powieść „Wesele hrabiego Orgaza”, nazwaną „powieścią z pogranicza dwóch rzeczywistości”, a pięć lat wcześniej ukazały się jego uwagi inscenizacyjne do dramatu „Hamlet drugi. Królewic polski”. Utwór ten, uchodzący przez wiele lat za nieistniejący, będący jakoby podmiotem mistyfikacji Jaworskiego, został niedawno odnaleziony w archiwach Teatru im. Słowackiego w Krakowie i wystawiony w Teatrze Polskim w Poznaniu w styczniu tego roku.

W oczach krytyków

Prześledźmy teraz opinie o twórczości Romana Jaworskiego, a zwłaszcza te dotyczące „Historii maniaków”, jakie na przestrzeni niespełna stu lat pojawiały się w różnego rodzaju publikacjach. Zanim to nastąpi wspomnę, że w niektórych wybitnych skądinąd monografiach literatury polskiej osoba i twórczość Jaworskiego są po prostu pomijane milczeniem. Tak jest w „Dziejach literatury polskiej” Juliana Krzyżanowskiego, jak również w „Historii literatury polskiej” Czesława Miłosza.

Krytykiem, który jako pierwszy docenił „Historie maniaków” był Karol Irzykowski. W eseju zatytułowanym „Ocalenie istoty rzeczy”, opublikowanym w prasie tuż po ukazaniu się recenzowanej książki, a następnie włączonym do tomu „Czyn i słowo” (Lwów 1913) dostrzegł oryginalność Jaworskiego nazywając go „przedstawicielem nowego dreszczu pokazującego język czytelnikowi”.

Z kolei sporo miejsca poświęcił Jaworskiemu wspomniany Antoni Potocki w obszernej, dwutomowej monografii „Polska literatura współczesna” (Kraków 1912). Badacz ten pierwszy zwrócił uwagę na analogię pomiędzy pisarstwem autora „Historii maniaków”, a twórczością malarską Witolda Wojtkiewicza. Warto przytoczyć fragmenty recenzji tego zapomnianego dzisiaj historyka literatury dotyczące interesującego nas tematu:

„(…) świat, gdzie za czerwonym murem, wśród beznadziejnej pustki słonecznej skwarnego popołudnia król w papierowej koronie jedzie, ciągniony po żwirowanej dróżce przez niewolnika – gdzie dookoła drzewa siedzą starce na ławeczce – wpatrzeni w bieg rzeki i w gobelin jesiennych liści, zaściełających brzegi; gdzie leży krasna królewna wśród kwiatów na katafalku, a obok płaczą po niej osierocone drewniane pajace i lalki porzucone wytrzeszczają na wieki przerażone oczy; gdzie w nikłych źdźbłach rysunku i w sennych wiotkich puchach pędzla upowite majaczeją nieśmiertelne marzenia Wojtkiewicza, na pograniczu szału i rzeczywistości, jawy i snu – wizje dziecięce podglądnięte oczami genialnego szaleńca – przedziwna bajka z przędziwa jakichś złotych, kruczych i kasztanowych włosków dziecinnych wijąca gniazdo żałosne dla niepowrotnych jaskółek – smutków, dla marzeń spełnionych w gorączce, zgaszonych w grobie”.

Dalej Potocki reasumuje:

„Słucham Jaworskiego i widzę Wojtkiewicza, patrzę na Wojtkiewicza i słyszę Jaworskiego: wizja się dwoi na tej samej rubieży – to nazbyt niepowrotnie rozchwiana w obrazie, to nazbyt twardo rzeczywista w słowie. Obaj snują z przędziwa brzydkiej, tj. trudnej sztuki, by się nam nie zdawało – żyło”.

Wystąpienie autora „Pałuby” i „Dziesiątej muzy” oraz monografia Antoniego Potockiego pozostały jednak na długie lata wołaniem na puszczy. Inni krytycy nie poszli ich śladem, a czytelnicy nie dopominali się o wznowienie „Historii maniaków”. Kiedy Jaworski umierał w 1944 roku w wieku 61 lat w przytułku w podwarszawskiej Górze Kalwarii nikt o nim nie pamiętał.

Renesans twórczości pisarza zapoczątkował Roman Zrębowicz, który w 1961 roku na łamach „Ruchu Literackiego” opublikował artykuł pt. „Zapomniany ekspresjonista”. Przypominając książkę z 1910 roku Zrębowicz tak ją charakteryzuje:

„Pierwszy utwór Jaworskiego to szereg nowel skomponowanych na rubieży dwóch światów – jawy i snu, obłędu i rzeczywistości, świadomości i podświadomych urojeń. Zespala i godzi te światy rytm i nastrój maniactwa”.

Zrębowicz wspomina także liczne przyjaźnie Jaworskiego, zwłaszcza z Witkiewiczem i Wojtkiewiczem. Pisze o niezwykłej, fascynującej osobowości pisarza.

W cztery lata później ukazała się monografia twórczości Witolda Wojtkiewicza pióra Wiesława Juszczaka („Wojtkiewicz i nowa sztuka”, Warszawa 1965). Idąc tropem Potockiego na temat związków artystycznych pomiędzy Jaworskim a Wojtkiewiczem, Juszczak analizuje niektóre z obrazów oraz rysunków Wojtkiewicza pod kątem ich wpływu na pisarstwo autora „Bani doktora Lipka”. Zasługa autora monografii polega głównie na przypomnieniu postaci Jaworskiego i ukazaniu jej w kontekście literatury modernistycznej oraz na tle prądów kulturalnych tamtej epoki.

Prawdziwym ewenementem w zakresie odrodzenia twórczości pisarza była inna monografia, tym razem historyka literatury z Uniwersytetu Warszawskiego, Andrzeja Z. Makowieckiego. Ten specjalista od modernizmu oraz dwudziestolecia międzywojennego napisał popularną, wydaną w serii „Biblioteka Polonistyki” przez Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne książkę „Młoda Polska” (Warszawa 1971), w której dokonał obszernego omówienia pisarstwa Jaworskiego stawiając go wyżej od uznanych przedstawicieli tamtego okresu takich jak Jerzy Żuławski czy Adolf Nowaczyński. Koncentrując się właśnie na „Historii maniaków” Makowiecki stwierdza:

„Są one świadectwem nie tylko odnowienia modelu prozy groteskowej znanej już wcześniej w literaturze, ale także ujawniających się na początku wieku XX tendencji ekspresjonistycznych. Jaworski buduje swój groteskowy świat z elementów rzeczywistości, proces jej deformacji ujawnia się na płaszczyźnie realiów, jednak wyłącznie prawie na płaszczyźnie językowej. I tutaj – podobnie jak u Nowaczyńskiego – mamy do czynienia z niezwykłą wynalazczością językową (m.in. niepohamowaną pasją do neologizmów), prowadzącą do efektu czytelniczego wywołującego wrażenie, iż mamy do czynienia z językiem przypominającym używany powszechnie, ale odnoszącym się do rzeczywistości w całości kreowanej. Proces odnowy prozy w twórczości Jaworskiego dokonuje się na płaszczyźnie „literackości” nieustannie przypominającej o fakcie wypowiedzi. Pozostaje więc tutaj wszystko, co stanowi o młodopolskiej proweniencji tej książki: monolog wewnętrzny, bohater o wszelkich cechach uczuciowości epoki, brak wyrazistego określenia czasu i tła dziejących się zdarzeń. Ale dodać trzeba elementy nowe i przez poetykę impresjonistyczną nie przewidywane: całkowite wyzwolenie ciągu pojawiających się obrazów spod kontroli logicznych i przyczynowo-skutkowych prawdopodobieństw, programową aprobatę brzydoty jako jakości estetycznej, odejście od zdania budowanego ładnie na rzecz epatowania wypowiedzią natrętnie ułomną, niespójną, zaprzeczającą nieraz regułom składniowym. Realne, materialne przedmioty w tym groteskowym widzeniu potwornieją, rzeczywistość staje się nieobliczalna i pełna stojącej poza rzeczami metafizyczności".

Wysoka ocena Makowieckiego być może nie do końca jest prawdziwa, zwłaszcza jeśli chodzi o „niezwykłą wynalazczość językową”, o „niepohamowaną pasję do neologizmów”. Rzeczywistym słowotwórcą artystycznym był inny człowiek pióra tamtego okresu, poeta Bolesław Leśmian. Jaworski i Leśmian, jeden w prozie, drugi w poezji, kreowali dziwne, odrealnione światy i wykazywali niejeden element wspólny w swych utworach, ale mimo wszystko „niepohamowana pasja do neologizmów” Jaworskiego odniosła zdecydowanie mniejszy efekt niż u Leśmiana. Pod tym względem autor „Historii maniaków” nie był wcale „niezwykłym wynalazcą”. Ocena Makowieckiego nosi cechy apologetyczne, historyk popada w pewną skrajność, co być może wynika z chęci naprawienia krzywdy Jaworskiemu, zrekompensowania mu wieloletniej niechętnej aury wobec tej twórczości ze strony krytyków.

Autorką ciekawych uwag o „Historii maniaków” była Alina Brodzka. Zawarła je w eseju „Spór o wartości kultury współczesnej w polskiej prozie narracyjnej” będącym częścią pracy zbiorowej „Literatura polska 1918-1975” (t. I, Warszawa 1975). Zdaniem autorki tom Jaworskiego:

„Był propozycją niecodzienną w kontekście prozy młodopolskiej (…) Jaworski sformułował wówczas własne postulaty groteski: rezygnację z upiększeń i uwzniośleń, operowanie estetyką brzydoty, zderzenie powagi z zabawą, mieszanie motywacji prawdopodobnych i umownych, wykorzystanie zmysłu dla dziwności (…) grę literacką z kreowanymi postaciami, nieuwzględnianie psychologicznych oczekiwań odbiorcy, nastawionego na utożsamienie się z bohaterem. Zauważmy, że ludyczny charakter tej gry jest swoisty dla twórczości Jaworskiego i upowszechniony zostanie dopiero w latach trzydziestych”.

W 1978 roku krakowskie Wydawnictwo Literackie dokonuje wznowienia „Historii maniaków”. Do tomu wydawca dołącza trzy utwory powstałe po 1910 roku i opublikowane w czasopismach. Są to opowiadania „Opowieść o smutku czterech ścian”, „Fanfaron” oraz uwagi inscenizacyjne do „Hamleta drugiego. Królewica polskiego”. Książkę ilustrują reprodukcje obrazów i rysunków Wojtkiewicza z wydania I „Historii maniaków”. Wstęp do tej edycji napisał znany historyk literatury Michał Głowiński. Charakteryzując dotychczasowe poglądy dotyczące dzieła Jaworskiego, Głowiński dokonuje ciekawego podsumowania. Wolny zarówno od negacji, jak i chęci apologizowania tej prozy, stwierdza:

„Historie maniaków” są (…) konglomeratem stylistycznym, pełnym wad i zalet. Są manieryczne, ale zarazem manierę demaskują. Z pozoru nie mogą się wyzwolić z odziedziczonych schematów, ale przecież narzucają im nowy sens, a przede wszystkim – poddają refleksji występujące w nich sposoby literackiego postępowania. Są dokumentem historycznym, świadectwem przemian i literackiej ewolucji, ale nie tylko. Jest w nich coś, co sprawia, że godne są – także dzisiaj – lektury".

Na koniec wspomnieć należy o jedynej jak dotąd książce poświęconej w całości twórczości Romana Jaworskiego. Jest nią obszerna rozprawa autorstwa Jerzego Zbigniewa Maciejewskiego, pracownika naukowego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, zatytułowana „Konstruktor dziwnych światów. Groteskowe, ludyczne i karnawałowe aspekty prozy Romana Jaworskiego” (Toruń 1990).

Piotr Kitrasiewicz

MIAŁ IŚĆ

Śnił dziwną parodię współczasów, bardzo śmieszną, tak śmieszną, jak może być tylko mżenie chorej nudy.

Widział pochód rzeczy dokonanych, wielki, tryumfalny pochód.

A gdy mimo niego przechodzili, nie oddawał im czci wraz z rzeszą radujących się, gdyż senność wielką czuł w członkach i nie był zwyczajny w składaniu pokłonów, za co śmiercią go karali potężni królowie, a nieraz ćwiczyli ich dzielni wasale. Niejednokrotnie uchodził śmierci i dziś znowu stał blisko przy pochodzie żywych, patrząc na rzeczy dokonane, na żywe fakta. Gdy więc ujrzeli lice młode, senne, wyjęli z jego piersi ostatnie dnie wiosny i odeszli.

On zaś widział dobrze, z bliska owe żywe rzeczy, które mu wiosnę zabrały, chociaż oczy jego wciąż patrzyły senne. Widział ich ruch celowy, pewny, ich byt stały, gdy wygniatał ślady w wilgnej ziemi, słyszał ich głos potężny, który szerokie piersi gór przetwarzały na motyw bojowych hejnałów. Całą czujność sennych oczu ku nim wytężył, patrzył przed nich i za nimi, wpadał w Ich głąb i wylatywał nad głowy, krążąc z zadumą smutnych ptaków. Gdy u zakrętu wpadli w tuman kurzu, jako że mu wzięto wiosnę, żegnał ich uśmiechem podolskiej jesieni.

I silniej oparł się o drzewo, a ból, jaki odczuł w krzyżach, wstrząsł jego ciałem i zatrzymał myśl w jej drodze, osadzając ją gwałtownym ruchem. Liście drzewa ułożyły się w chropawych, kolczastych cieniach na jego czole i miarowym ruchem ślizgały się po nim, opadając aż na powieki. Odczuł odległe wspomnienie. Po twarzy jego przeszła w żegnającej pieszczocie wyschła, spracowana dłoń siwowłosej piastunki.

Zrozumiał, że miał iść.

Jakieś przestrzenie, ogromnie obojętne, zapadając w mrok, ściskały ostry pierścień widnokręgów i podsuwały się ku niemu, wabiąc niemotą. Już stawiał stopę na pełzającą płaszczyznę, gdy pierś jego uderzyła o ścianę jaskrawych blasków. Uczuł radosny chłód zachodu, a blaski, przypadłszy do rąk, lizały je wiernie.

Więc zajął się zachodem.

Pod ścianą blasków ujrzał szkielety zbitych w stada śpiących koni. Przesycone światłem żebra i piszczele układały się w wielki symbol cichych dziejów, a spuszczone nad pastwiskiem łby zdawały się głosić potępieńcze prawdy. Męczyła go ta plama, więc ją przykrył dłonią, spoza której wyszło wielkie koło toczące się wśród fal płynącej rzeki. Koło czerpało wodę i wylewało ją z wysiłkiem na brzeg. Każda szprycha, wynurzając się z wody, szła powoli, uporczywie w górę i opuszczała zimne, wielkie, szkliste łzy.

Płaczące narzędzie.

Rzucił mu się w myśl problemat narzędzia, ten sam, co za chłopięcych lat wyśliznął się z dłoni z porcelanowym pajacem. Pamiętał, jak pajac uderzył o ziemię, jak kalecząc palce, zebrał drogie szczątki, jak je złożył w ładnym pudle z wielkanocnych cukrów i pogrzebał w ogrodzie, pod rozkwitniętym w maju białym bzem. A potem długie lata siedział w altanie na kruczym gnieździe z cichą, jasną panną i pomagał jej rozmotywać kłębki bawełny. Siedział, by patrzeć na smutną pannę, jasnowłosą, polską rzeczywistość, na której ramieniu odpoczywało czarne, głodne ptactwo. I nigdy nic znaleźli początka nitki, a kłębków było bardzo wiele.

Stąd wziął pierwsze pojęcie o problemach. Dziś koło skarżyło się przed nim. Stało mu się wielkim obrotnym zerem, jak życzliwe napomnienie. Pomiędzy zerem a pierwszą, ledwie pomyślaną, okruszyną jednostki czuł zimną, przepastną czeluść. Nijak mu było przebyć ją w skoku.

Gdyby tak można runąć na dno opoki bez odgłosu.

Byle tylko nie zawisnąć na jałowcu, byle nie zawisnąć.

Wiedział, że jest wieczór nad łąkami i nad jego myślą. Rozbite w grę odcieniów barwy dopadły zapadające obłoki, które szły strojne jak dziewki w drodze do wioskowej cerkwi. Tysiące tajemniczych ramion dźwignęło lekko stalową zasłonę i opuściło ją głucho na bezechową ruń. Przewdziane w tory zmroku wszczęły tajemnice dnia gwałtowne, uwielbiające, pobożne lamenty. Płcie wracały z odrobionych prac i zapadały na leże, gnane tęsknotą ciał. Drzewa zapanowały nad przestrzenią i grały wielką pantomimę potężnych ramion, błagalnych, skurczonych dłoni, dziecięcych zdławionych gardzieli. A obłąkana starowina nocka, rozpuściwszy rzadkie włoski siwych mgieł, wyczołgała się spomiędzy oparów i przykucnąwszy na rozłogu, jęła siać z rąk widłowatych błogosławione, lotne nasienie ciemnicy. Siała, kędy uszły zaginione jej syny i córy. I sączyły się żałobne fijolety, a nocne ptaki chwytały je na skrzydła i wlekąc, roznosiły hen ku domostwom, kędy kwilić poczęły niemowlęta i kędy na poddaszu skwirczą ślepca skrzypki, gdzie chory chłopczyk był u nierządnicy i gdzie się tliło łuczywo pod wyschniętym stogiem, gdzie babunia kradła srebrniaki dla zgłodniałych wnucząt i kochała się panna młoda z obcym panem, gdzie szaleniec zawisł u szpitalnej kraty.

A świerk stary opodal wzniósł swój chudy, sterczący konar i rozumnym gestem osądził: być może.

A nocka błogosławiła, siejąc nasienie ciemnicy.

Miał iść. Jeno nie mógł zapomnieć chłopczyka w aksamitnej sukience, którego spotkał przed laty w ogrodowej alei. Chłopczyk ciągnął pręcikiem prostą, długą linię w piasku ścieżki. On szedł za chłopczykiem i wstępował stopą w linię, wgniatając ją w ziemię. Tak dla żartu. A gdy ujrzał aksamitny panicz długą swą linię zdeptaną, zapłakał gorzko i niepocieszenie. On zaś rad był, iż uczynił powinność i zdeptał stopą pierwszy może pomysł dziecinny o nieskończoności. Dziś słyszał płacz dziecka, ten sam płacz sprzed lat, gdzieś przy którejś skroni.

Nie mógł pojąć. Zrozumienie jego wypełniła treść posiadania, pierś wyszła dumnie naprzód, a dłoń prawa chwytała silnie palce lewej dłoni i starała się je jak najbardziej od siebie oddalić, by służyły jako strażnice pięknym myślom. Wyraźnie przy najgrubszym palcu wyrosła skalista wyżyna, która dźwigała miasto. Wokoło wyżyny mętna płynęła rzeka i czyniła z miasta ponurą twierdzę. Powtarzał: mam smutne miasto i niezdobytą twierdzę. Ogromnie się bał, by nie postradał ni miasta, ni twierdzy, i ściskał palec konwulsyjnie.

A gdy już dobrze zapamiętał, poszedł dalej i ujrzał stary, chrześcijański tum w ruinach. Pamiętał: w tumie zbierali się wierni, a on ich nauczał o swoim bogu i wygnał boga, który dawno mieszkał w tumie. I kazał im palić święte obrazy i przetapiać złoto kielichów na wielką arkę dla swojego ciała. Gdy tłum, powolny jego rozkazom, wypełniał święte dzieło przemienienia, a niewiasty i dzieci nuciły pieśni uwielbiające jego potęgę, nadciągnął wróg i obiegł miasto. A w mieście ni jednego miecza nie było, ni też męża zdolnego dźwignąć ciężar miecza czy wyprężyć cięciwę łuku. Więc oddał wszystkich wiernych wrogowi w zamian za swe ocalenie. Wróg okuł wiernych w żelazne okowy i odszedł. Długie lata dumał nad złotą arką swego ciała. A potem, potem…

Przeszedł ku palcowi wskazującemu i wiedział, i pamiętał. Pamiętał, że wyszedł z tumu, by szukać wiernych. Pragnął. czego to pragnął? Nie tęsknił za wiernymi, byli mu obojętni. Okowów ich pragnął, by je skuł i rozpiąwszy na krzyż, wśród czteru bazaltowych kolumn uczynił kołyskę, gdzie by zawisła złota jego arka. Jako ów prorok na Wschodzie. Myśli szły wytrwale, nieubłagane. Dlaczego pragnął zawisnąć jako prorok? Ścisnął palce, ale dłonie opadły znużone. Nie pamiętał.

Miał iść.

Głos wyszedł z przestrzeni i stał się ciałem, gorącym, ciążącym dziewki ciałem. Zbiegł ku niemu, drżącymi kolanami przylgnął do jego kolan i nagimi pachnącymi wymionami zwarł się z jego piersią w uścisk śpiesznej chuci. Jutro.

Twarz ujrzeć na chwilę.

Wyszedł z czasów. Jutro.

Nie