Historia pewnej zazdrości - Danka Braun - ebook + audiobook + książka

Historia pewnej zazdrości ebook i audiobook

Braun Danka

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pasjonująca saga rodzinna.

Rodzina Orłowskich świętuje powrót do zdrowia wnuka, Eryka. Chłopiec, wybudziwszy się ze śpiączki, musi zmierzyć się z nową sytuacją - jego rodzice od roku są rozwiedzeni, a ojciec z inną kobietą wychowują wspólnego syna Kamila. Eryk nie potrafi zaakceptować takiego stanu rzeczy, staje się złośliwy i krnąbrny, co odbija się negatywnie na związku Krzyśka i Wiki. Nie bez znaczenia jest fakt, że matka Eryka dorzuca do zaistniałej sytuacji trzy grosze, usiłując odzyskać miłość byłego męża. W domu Orłowskich aż kipi od emocji, a każdy prowadzi własną grę, usiłując zrealizować własne cele. Komu się uda?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 536

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 14 min

Lektor: Ewa Abart

Oceny
4,5 (179 ocen)
117
48
10
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LukasJakubiec

Nie oderwiesz się od lektury

super 👍
00
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam serdecznie ♥️♥️♥️♥️
00
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

polecam
00
LadyPok

Nie oderwiesz się od lektury

Jak wcześniejsze czesci rewelavja Polecam
00
Nina1973

Nie oderwiesz się od lektury

cała seria super
00

Popularność




Copyright © by Danka Braun

Copyright © by Grupa Wydawnicza Literatura Inspiruje Sp. z o.o., 2017

Wszelkie prawa zastrzeżone

All rights reserved

Książka ani żadna jej część nie mogą być publikowane ani w jakikolwiek inny sposób powielane w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Redakcja:Sylwia Drożdżyk-Reszka

Korekta:Justyna Jakubczyk, Agnieszka Brach, Jolanta Chrostowska-Sufa

Projekt graficzny okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

Zdjęcie na okładce: © by Photographee.eu (Fotolia)

Skład: Justyna Jakubczyk

ISBN: 978-83-65897-05-3

Słupsk/Warszawa 2017

Wydawnictwo Prozami Sp. z o.o.

[email protected]

www.prozami.pl

www.literaturainspiruje.pl

Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta

konwersja.virtualo.pl

Dla Pani DoktorKatarzyny Sajak-Hydzikw podziękowaniu za opiekęnad moimi oczami

Rozdział 1. Rodzina Orłowskich

Wieczór był ciepły i wilgotny. Godzinę wcześniej Kraków nawiedziła burza, robiąc solidny prysznic drzewom, krzewom i trawnikom. Nie tylko roślinność odświeżona deszczem nabrała soczystych barw, lecz także powietrze jakby stało się czystsze i bardziej przejrzyste. Po ulewie temperatura nieco spadła, ale wciąż było ciepło i przyjemnie, dlatego kolację w domu Orłowskich podano na tarasie, gdzie królował grill.

– Trzeba wykorzystać letnie wieczory, bo niedługo czeka nas jesienna słota – powiedziała Renata Orłowska.

Lubiła barbecue, ponieważ omijała ją większość czynności związanych z przygotowaniem kolacji, a nakarmić kilkanaście osób to duże wyzwanie. Dziś wystarczyło, że zrobiła dwie sałatki i zamarynowała mięso. Resztą zajmowali się mężczyźni – przecież zarządzanie grillem to męska specjalność. Panowie, wymieniając się uwagami na temat najlepszych rodzajów węgla drzewnego i podpałek, krzątali się przy ruszcie, przewracając kawałki mięsa, boczku oraz kiełbasy i nakładając na tackę zamarynowane jarzyny. Każdy z nich miał swoją najlepszą opcję sztuki grillowania. Robert Orłowski, mimo że czuł się jak „kuternoga”, również musiał dorzucić swoje trzy grosze i dziarsko kuśtykając wokół rusztu, niczym kapitan na okręcie, wydawał kulinarne polecenia.

„Na pirackich okrętach to raczej bosmani nie mieli nogi, a nie kapitanowie” – pomyślała Renata, obserwując z uśmiechem męża.

Robertowi Orłowskiemu nie brakowało nogi, miał obie, jedynie lewe kolano mu szwankowało. Od jego wypadku minęło już prawie dwa miesiące, jednak kontuzja nadal dawała znać o sobie. Kolano usztywnione ortezą cały czas bolało i mimo rehabilitacji nie było widać znaczącej poprawy. Ortopeda coraz częściej przebąkiwał o implancie. Znajomi, nazywając Orłowskiego w czepku urodzonym, nie mylili się za bardzo. Rzadko komu udaje się wyjść z takiej kraksy jedynie z utratą śledziony i strzaskanym kolanem – to, że przeżył, według lekarzy było prawdziwym cudem. Robert i reszta rodziny uważali, że przyczyną tego była Renata. Jej obecność przy łóżku konającego już męża podziałała jak cudowny lek i przywołała u niego ponowną chęć do życia i walki ze skutkami wypadku po zderzeniu samochodu z drzewem. Dowodem na to, jak silne było to uderzenie, był wrak auta. Lexus wyglądał jak zgnieciona przez niedźwiedzia dziecięca zabawka i nadawał się jedynie do kasacji.

Taras był pełen gości. Oprócz czterech pokoleń Orłowskich przy stole siedzieli goście z zagranicy: Peter Johannson z żoną i córką oraz Alex von Briest (kuzyn Roberta) i jego syn Johan. Za chwilę miała jeszcze przyjść rodzina Wiki.

Atmosfera przy stole była radosna, ponieważ Robert przyniósł z kliniki dobre wieści. Stan zdrowia Eryka, wnuka Orłowskich, który od ponad roku był w śpiączce, poprawił się. Chłopak jeszcze się nie obudził, ale zarówno elektroencefalograf, rezonans magnetyczny, jak i tomografia komputerowa dawały na to pewną nadzieję. Robert i Krzysiek wesoło perorowali, operując medyczną terminologią, co dla pozostałych biesiadników było niezrozumiałe, jakby mówili w suahili. W końcu Peter – przyszywany pasierb Barbary Orłowskiej-Johannson – przerwał ich dyskusję, mówiąc jowialnie:

– Przestańcie bełkotać po waszemu. Powiedzcie po ludzku, kiedy Eryk się obudzi.

I ojciec, i syn głośno westchnęli.

– Nie wiadomo – odparł Robert. – Ale biorąc pod uwagę nagłą aktywność istoty szarej i zwiększenie jej gęstości…

– Miałeś mówić po ludzku – przerwał mu Peter.

– Przepraszam, powiem bardziej przystępnie, skany z badań tomografii komputerowej i fMRI wykazały zwiększoną aktywność neuronów kory mózgowej. Pojawiła się iskierka nadziei. Eryk znajduje się w stanie śpiączki wegetatywnej, nie jest to śpiączka przekroczona. – Widząc minę Petera, dodał: – Śpiączka przekroczona to stan, gdy jest konieczna intubacja i sztuczne podtrzymanie oddechu.

– A co to jest fMRI?

– Funkcjonalny rezonans magnetyczny – odpowiedział za ojca Krzysiek. – I wcale to nie iskierka nadziei, tylko duży płomień. Ty, tato, zawsze byłeś sceptycznie nastawiony do poprawy stanu Eryka. Jedynie Aga nigdy nie zwątpiła w jego wybudzenie.

– Jak to matka – wtrącił Alex. – Każda matka do końca chce wierzyć, że wszystko będzie dobrze.

W tym momencie nadeszli pozostali goście. Matka Wiki z drugim mężem i synem Jackiem. Pierwszy mąż również był zaproszony, ale stchórzył, bo bał się konfrontacji ze swoją byłą żoną.

– Nareszcie przyszliście – powiedział Robert. – Iza, przynieś szampany i kieliszki. Już nie mogłem wytrzymać z ogłoszeniem drugiej dobrej wiadomości.

Iza pospiesznie przyturlała przenośny barek z mrożącymi się w kubełku trzema szampanami. Robert zaczął otwierać butelki po kolei.

– Krzysiek, mów.

– Tato, za wcześnie na to – zaprotestował Krzysiek. – Nie warto nic ci powiedzieć, bo nie potrafisz utrzymać języka za zębami.

– Rzeczywiście nie potrafię długo tłumić w sobie radości, muszę podzielić się nią z innymi. – Orłowski wzruszył ramionami. – Piję zdrowie za następnego wnuka, albo wnuczkę. Wika jest w ciąży – powiedział podniosłym tonem. – A godzinę temu dzwonił z Adelajdy Mark, że Marta urodziła piękną i zdrową dziewczynkę. Trzy i pół kilo żywej wagi.

Nagle przy stole zrobił się szum. Część gości (rodzina Wiki) zainteresowana była pierwszym newsem, a inna drugim. Przekrzykiwano się i dopytywano o szczegóły. Jedynie Johan von Briest siedział cicho, nie wiedząc, o czym jest mowa, ponieważ nie znał języka polskiego.

– Mam propozycję, żebyśmy mówili po angielsku – odezwała się Iza. – Biedny Johan nie rozumie polskiego ni w ząb, siedzi jak na tureckim kazaniu, a angielski wszyscy tu obecni znają doskonale.

– Czy ja wiem, czy doskonale? – bąknął Alex. – Wam, młodym, języki wchodzą do głowy lepiej niż nam, starym. Wiesz, ile czasu musiałem poświęcić, żeby nauczyć się polskiego?!

– Przecież znasz angielski, wujku.

– Dobrze, możemy przejść na angielski – wtrącił Robert, rzucając córce badawcze spojrzenie. Zmarszczył brwi. – Widzę, że Iza dba o dobre samopoczucie swojego niemieckiego kuzyna – powiedział, silnie akcentując słowo „kuzyn”.

Johan von Briest był wysokim przystojnym brunetem o interesującej twarzy i intensywnie niebieskich oczach. Siedział pomiędzy dwiema dziewczynami, Izą Orłowską a Nicole Johannson, córką Petera, które prześcigały się między sobą o jego atencję. Po ich minach widać było, że się niedawno pokłóciły. Zawsze rozgadane, teraz patrzyły na siebie wilkiem i unikały rozmowy.

Obie dziewiętnastolatki były wyjątkowo urodziwymi okazami młodego pokolenia współczesnych Europejek. Reprezentowały skrajnie odmienny typ urody, dlatego trudno było ocenić, która jest tą ładniejszą. Długonogie, wysokie i zgrabne, różniły się karnacją skóry i kolorem włosów. Nicole miała wzorcową urodę cór Wikingów, natomiast Iza przypominała ognistą, pełną temperamentu latynoamerykańską piękność z konkursu Miss Universum. Do urody Nicole wszyscy zdążyli się już przyzwyczaić, ale Iza przepoczwarzyła się nagle, i to w bardzo spektakularny sposób. W ciągu niecałych dwóch godzin z ładnej, ale nierzucającej się w oczy dziewczyny, stała się prawdziwą pięknością. Wystarczyło zrzucić luźne spodnie i podkoszulek, które dotąd ukrywały jej figurę niczym koźla skóra bajkową księżniczkę, uwolnić włosy spod jarzma frotki, ściągnąć z nosa okulary i nałożyć lekki makijaż… i w magiczny sposób poczwarka przekształciła się w pięknego motyla.

Oprócz nowo przybyłych reszta „tarasowych biesiadników” dzień wcześniej przeżyła szok związany z jej metamorfozą, ale Jacek, brat Wiki, nowy image Izy poznał dopiero teraz. Jak zahipnotyzowany patrzył na podmalowane, uwolnione od szkieł oczy dziewczyny – czarne i ogromne. Jako drugie w jej twarzy zwracały uwagę pięknie wykrojone usta, podkreślone subtelnie pomadką. Właśnie te oczy i usta dominowały, przyciągając wzrok patrzącego. A kiedy się uśmiechała, ukazując zęby białe jak sznur pereł, trudno było pohamować okrzyk zachwytu – w każdym razie tak uważał Jacek, nie mogąc oderwać wzroku od dziewczyny.

Po uporaniu się z befsztykami i kiełbaskami oraz pochłonięciu upieczonych warzyw towarzystwo przy stole podzieliło się na podgrupy. Młodzież – Iza, Nika, Johan i Jacek – zniknęli w pobliskiej altance. Wika wzięła matkę i jej męża, by pokazać nowe flizy w remontowanym dla niej i Krzyśka domu, a reszta gości umilała sobie czas dowcipami i anegdotkami. Zabrakło mistrza ceremonii, Roberta, bo poszedł z Kamilem oglądać film animowany na DVD. Nowo odkryty wnuk wciąż absorbował uwagę Orłowskiego i był dla niego najmilszym towarzystwem. Robert wolał po raz setny śledzić przygody Shreka, niż delektować się zimnym piwem.

Trzy godziny później wszyscy się rozeszli: domownicy do własnych sypialni, a goście do swoich domów. Razem z rodziną Wiki zabrali się również Briestowie, ponieważ na czas ich odwiedzin w Krakowie odstąpiono im kawalerkę Krzyśka.

Krzysiek cicho wymknął się z dawnej sypialni Eryka i zastukał w drzwi pokoju, w którym mieszkała teraz Wika. Ze względu na Kamila oficjalnie spali osobno, ale gdy chłopiec zasypiał, jego „polski tata” zakradał się do sypialni matki. Ostatnie wydarzenia tak namieszały w dotychczasowym sześcioletnim życiu dziecka, że pewne sprawy postanowiono mu dawkować w mniejszych porcjach, żeby chłopczyk mógł łatwiej odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Nie tylko musiał przeprowadzić się z Kalifornii do do Polski, tracąc przy tym wszystkich kolegów, ale również rozstał się na zawsze z człowiekiem, którego dotychczas uważał za tatę. Mimo że Paweł Góralczyk nie był najlepszym ojcem, to chłopiec przywiązał się do niego. Trudno mu było z dnia na dzień uznać obcego mężczyznę za swojego rodzica. Choć Krzysiek bardzo się starał o względy chłopca, nadskakiwał mu, kupując coraz to nowsze zabawki i gadżety oraz zapewniając nowe atrakcje, to nadal nie udało mu się przełamać bariery między nimi. Z całej nowej rodziny chłopiec najbardziej polubił Roberta i babcię „Malutką”.

Krzysiek rozumiał synka, dlatego uzbroił się w cierpliwość, bo wiedział, że na zaufanie i miłość dziecka trzeba zasłużyć. W zakamarkach duszy zazdrościł jednak ojcu łatwości, z jaką udało mu się nawiązać dobry kontakt z chłopcem. Żal go ściskał, gdy widział, jak mały lgnie do nowo poznanego dziadka, jak z ufnością łapie go za rękę albo jak opowiada mu o amerykańskiej szkole i kolegach. Do niego nigdy się nie przytulił ani nawet o nic nie zapytał, tylko ostentacyjnie unikał z nim rozmowy.

Z Erykiem było podobnie. To dziadek zajmował w jego sercu miejsce numer jeden. Nie ojciec.

Wika na widok Krzyśka uśmiechnęła się szeroko.

– Nareszcie. Nie mogłam się już ciebie doczekać, kochanie.

– Czekałem, aż Kamil zaśnie – powiedział, kładąc się obok niej. – Przepraszam za ojca. Prosiłem go, żeby nikomu nie mówił o ciąży, ale nie wytrzymał.

– Wiem. Dzisiejszy dzień przyniósł mu same miłe niespodzianki. Poprawa stanu Eryka, narodziny młodej Bieglerówny, no i zapowiedź następnego wnuka. Wybaczam mu, chociaż przyznaję, że jest trochę za wcześnie to ogłaszać.

– Musimy przyspieszyć twój rozwód. Chciałbym, żeby dziecko się urodziło, gdy będziesz już oficjalnie panią Orłowską.

– Urzędowy papierek nic dla mnie nie znaczy.

– Jeśli chcesz, to postaram się o unieważnienie mojego ślubu kościelnego z Agą.

– Nie to miałam na myśli. Ważniejsze od papierka jest dla mnie to, co oboje do siebie czujemy. Wystarczy mi, gdy teraz, w łóżku, przysięgniesz, że zawsze będziesz mnie kochał i nie opuścisz aż do śmierci – powiedziała z uśmiechem.

– Dobrze, ale nie dziś. Trzeba się do tego odpowiednio przygotować. Muszę sobie kupić odświętną piżamę i postarać się o obrączki i szampana. – Również się do niej uśmiechnął.

– Piżama? Ja chcę cię na golasa.

– Ale będzie wtedy problem ze świadkami. Chyba że chcesz pochwalić się swoją wspaniałą figurą.

– Ciszej, bo Kamil może się obudzić. Przestań gadać, tylko mnie pocałuj.

Kamil jednak nie spał. Nie mógł zasnąć. Wciąż był podekscytowany dzisiejszym dniem. Nie z powodu wiadomości, że mama urodzi mu braciszka lub siostrzyczkę. Wiedział, że zanim będzie się mógł z tym dzieckiem bawić, miną długie miesiące. Jimowi z ich klasy też się urodził brat, dlatego Kamil zdawał sobie sprawę, że to żadne szczęście. Brat Jima nie umiał mówić, tylko całymi dniami leżał w łóżeczku i albo spał, albo płakał. Musi minąć bardzo dużo czasu, zanim Jim będzie mógł się z nim bawić.

A on, Kamil, ma już brata. Dużego. Który ma tyle lat co on, tylko na razie śpi. Ale dziadzio powiedział, że kiedyś się obudzi, i wtedy będą się razem bawić, razem chodzić do szkoły, razem oglądać telewizję i razem grać na komputerze. Taki brat to jest coś! Kamil zawsze zazdrościł innym dzieciom, że mają rodzeństwo w tym samym wieku. A on nie miał nikogo. Nawet siostry, chociaż siostra to dużo gorsza opcja niż brat. Z siostrą nie można bawić się w Indian i kowbojów ani w wojnę. One wolą stroić głupie lalki Barbie, niż jeździć na rowerach. Tak mówił inny kolega z klasy, Jack, który miał siostrę o rok młodszą.

A Kamil będzie miał brata! Brata tak samo dużego jak on!

Żeby tylko Eryk szybko się obudził. Wtedy zostaną najlepszymi kolegami. Najlepszymi na świecie!

Wstał z łóżka i boso wyszedł na korytarz. Wszyscy spali. Wszędzie było ciemno. Cicho otworzył drzwi pokoju Eryka. Łóżko oczywiście było puste. Kamil wiedział, że jego „polski tata” tylko udaje, że tam śpi. Co noc idzie do pokoju mamy. Jest oszustem. A Kamil nigdy nie lubił oszustów i kłamców.

Nie zapalił światła. Ktoś mógłby zauważyć, a przecież jemu nie wolno było tu przychodzić. Jednak Kamil był tu już raz, w dzień, ale tylko przez moment, bo zaraz zawołał go dziadzio. Teraz zabawi tu tylko chwilkę, ale kiedyś, gdy nikogo nie będzie, przyjdzie tu na dłużej. Tu jest tyle wspaniałych rzeczy i zabawek. Przecież nimi bawił się Eryk…

Renata nałożyła na rękę kropkę kremu i zaczęła go wmasowywać w dłonie. Ściągnęła z ramion koronkowy peniuar i powiesiła na krześle. Położyła się obok męża surfującego po necie. Widząc żonę w łóżku, Robert zamknął laptop i odłożył na szafkę nocną.

– Nie lubię tego szczeniaka – burknął. – Coraz mniej mi się podoba.

– O ile pamiętam, kiedyś go lubiłeś. Ja nadal lubię. Nigdy nie zapomnę, że znalazł mnie wtedy w lesie. Może nawet uratował mi życie.

– Bzdura. Wszyscy zrobiliście z niego bohatera trochę na wyrost. Gdyby on cię wtedy nie zauważył, ja czy Frank wcześniej czy później doszlibyśmy w to miejsce.

– Jeśli wcześniej nie zjadłby mnie na kolację jakiś niedźwiedź. Pamiętam, jaka byłam wtedy przerażona. – Na wspomnienie tego, co się wydarzyło w Górach Skalistych, przeszły ją dreszcze. Odłączyła się za potrzebą od kowbojów, z którymi udała się na wycieczkę, i zabłądziła w lesie. Mężczyźni zlekceważyli niebezpieczeństwo, bo myśleli, że Renata sama potrafi wrócić na rancho. Nie przypuszczali, że żona szefa nie ma pojęcia, gdzie jest północ, a gdzie południe i w ogóle nie umie chodzić po lesie. Nieroztropność kosztowała kowbojów utratę pracy, ponieważ Robert bardzo się zdenerwował i wyrzucił ich bez odprawy, podejrzewając, że zrobili to celowo, bo mieli z nim na pieńku. Kobieta przeżyła prawdziwy horror, myślała, że spędzi noc sama w górach. To Johan ją znalazł, gdy tymczasem reszta ludzi poszła jej szukać w całkiem innym kierunku.

– Dobrze znam takich gagatków jak on. Sam kiedyś taki byłem. A jedna i druga wpatrzone w niego jak sroka w złote cacko. Muszę pogadać jutro z Izą. Zawsze brałem ją za mądrą dziewczynę. Mam nadzieję, że nie da się nabrać na ten tombak.

– Co za metafory. Jeszcze trochę i zostaniesz na starość poetą – mruknęła Renata.

– Nie wiesz, dlaczego Nika nie śpi dziś u Izy, tylko w domu mamy?

– Pokłóciły się. – Renata wzruszyła ramionami.

– O co?

– A jak myślisz?

– O tego oszczysłupka?!

Renata parsknęła śmiechem.

– Jednak poeta to z ciebie nie będzie – powiedziała, wycierając dłonią łzy śmiechu. – Oszczysłupek. To jakaś nowość w twoim repertuarze obraźliwych epitetów. Czegoś takiego jeszcze nie słyszałam z twoich ust.

– Cóż, trzeba się rozwijać. – Wzruszył ramionami. – Wybiję jej z głowy tego smarkacza.

– Nie zapominaj, że to twoja nieodrodna córka. Jeśli sobie coś ubzdura, to nikt jej tego z głowy nie wybije.

– Zobaczymy.

– Chodźmy wreszcie spać. Wczoraj nie spałam całą noc, bo chrapałeś.

– Tak to już jest z wami kobietami. Najpierw marzycie o facecie, który nie pozwoli wam zasnąć przez całą noc. A potem narzekacie, że on chrapie.

Nieodrodna córka Roberta również nie spała, tylko siedziała na łóżku i malowała paznokcie, co chwilę dając upust niezadowoleniu w postaci siarczystych przekleństw, niegodnych młodej panienki.

– Kurwa! Niech to szlag trafi. Muszę od nowa pomalować całą prawą rękę – mruczała, zmywając lakier płatkiem kosmetycznym nasączonym zmywaczem. – Cholera jasna! Lewą teraz też muszę zmyć! – westchnęła, widząc, że zmywacz uszkodził lakier na paznokciach dłoni, w której trzymała płatek.

Po raz drugi w życiu malowała paznokcie. Wczoraj zajęło jej to więcej czasu niż zrobienie makijażu i fryzury. Nie przypuszczała, że lakier odpryśnie już po jednym dniu. Na dłoniach jej matki trzymał się prawie dwa tygodnie, ale wykonany był przez manicurzystkę. Izie szkoda było czasu na wizytę w salonie kosmetycznym, dlatego wolała zrobić to sama. Rzeczywiście, dłonie i stopy z wymalowanymi paznokciami wyglądały o niebo lepiej. Nika zawsze miała zrobiony staranny manicure.

Dziś po powrocie z kopalni w Wieliczce pokłóciły się ostro. Nicole miała bezzasadne pretensje do Izy, że to przez nią ubrała się tam nieodpowiednio. A to nieprawda. Kiedy Iza ujrzała rano Nicole, wystrojoną w krótką sukienkę i w szpilki, od razu doradziła jej, żeby się przebrała, bo w kopalni jest zimno, a sandały na wysokich obcasach pasują tam jak kwiatek do kożucha. Ale dziewczyna się uparła. Uważała, że uwagi Izy są czystą złośliwością, że przemawia przez nią zazdrość, bo nie chce, żeby Nicole spodobała się Johanowi. Nicole uważała, że to ona go sobie zaklepała i teraz ma na niego wyłączność. A gdyby Iza była dobrą koleżanką, zrobiłaby kiedy indziej tę swoją metamorfozę, a nie akurat wtedy, gdy przyjechał Johan – to podłe i podstępne.

Powiedziała jeszcze mnóstwo innych bzdur.

Nicole nie miała racji – i Iza wiedziała, że wcześniej czy później sama to odkryje i ją przeprosi – było jej przykro. I trochę smutno. Nicole była jej najbliższą przyjaciółką. Chociaż mieszkały daleko od siebie, to rozmawiały na Skypie codziennie. Dotychczas panował niepisany układ: Nika była tą ładniejszą, a Iza inteligentniejszą. To za Nicole oglądali się chłopcy, a Izę bardziej lubili. Tymczasem Iza postanowiła górować w obu sferach: wizualnej i intelektualnej. W każdym razie tak uważała Nika.

Iza westchnęła. Gdyby chodziło o innego chłopaka, odpuściłaby. Ale Johan… Ale Johan to całkiem inna sprawa.

Ciekawe, co on teraz robi? Czy już śpi? Czy myśli o niej? Która bardziej mu się podoba, ona czy Nicole? Tam, w kopalni, oddał Nicole swoją bluzę, żeby dziewczyna nie zmarzła. Za to Izie przesyłał długie spojrzenia… Jego wzrok wyraźnie mówił, że mu się podoba…

Pozostały jej jeszcze trzy dni, żeby go sobą zainteresować. Niestety, Nicole nie może liczyć na to, że jej przyjaciółka odda zwycięstwo walkowerem. Nie w przypadku Johana.

Tymczasem Johan von Briest nie miał dylematu, która dziewczyna bardziej mu się podobała. Chciałby obie zaciągnąć do łóżka. Były takie apetyczne! Oprócz tego lubił trójkąciki. Zawsze to jakieś urozmaicenie. Wielokrotnie udało mu się namówić dziewczyny na zabawę w trójkę. Dzięki sławie, którą przyniosła mu telewizja, mógł mieć prawie każdą dziewczynę w Niemczech – od lat piętnastu do… Górna granica wieku była nieokreślona. Miał nawet kochanki starsze od swojej matki. Nie patrzył na metrykę. Kobieta musiała spełniać tylko jeden warunek: być piękną i zgrabną. I inteligentną, bo głupich nie tolerował nawet w łóżku.

Przyjeżdżając do Krakowa, nie przypuszczał, że spotka tu takie ładne dziewczyny. Ekstra sort. Pierwsza liga. Szkoda, że jest z ojcem. Kiedyś wybierze się tutaj sam, bez eskorty. Teraz nie ma nawet jak zaproponować dziewczynom zabawy w trójkącik. Nie znał miasta, oprócz tego czujne oczy wujka Roberta ciągle go dziś szpiegowały. Sygnały, które wysyłał mu Orłowski, były jednoznaczne: odpierdol się od moich dziewczyn.

Może jutro, gdy pójdą na dyskotekę, coś się wykluje. Szkoda, że będzie im towarzyszył ten blondas, brat Wiki. Na kilometr widać, że zadurzony jest w Izie po uszy. Z rozmów przy stole Johan wywnioskował, że jeszcze niedawno dziewczyna całkiem inaczej wyglądała. Ten wymoczek Jacek gapił się na nią dziś wieczorem, jakby pierwszy raz widział ją na oczy.

Rzeczywiście, śliczna z niej dziewczyna. Jeszcze ładniejsza od Marty. Uśmiechnął się na wspomnienie swojej pierwszej młodzieńczej miłości. Ależ był wtedy zakochany. Tamto lato na ranczu wujka Roberta w Górach Skalistych ciągle kojarzyło mu się z Martą. Iza i Nicole były wtedy jeszcze nieopierzonymi smarkulami, natomiast Marta była w szczytowej formie. Kiedy dziś się dowiedział, że urodziła córkę, zrobiło mu się jakoś dziwnie.

Jednak wróciła do męża…

Ach, Marta… Ileż to hektolitrów spermy wyprodukował wtedy, myśląc o niej. Nigdy w żadnej dziewczynie nie był tak zabujany jak wtedy w niej. Iza jest trochę do niej podobna. I chyba jeszcze ładniejsza. Jednak nie ruszyła go tak, jak jej przyrodnia siostra. Chyba nigdy nie będzie czuł do żadnej kobiety tego, co wtedy do Marty Biegler. Pierwsza miłość, nawet platoniczna, jest najsilniejsza i na zawsze pozostaje w pamięci.

Rozdział 2. Iza

Pięć po dziesiątej Iza przyjechała po panów Briestów. Z osiedla, gdzie mieścił się dawny apartament Barbary Orłowskiej-Johannson, a później Krzyśka, odstąpiony teraz gościom z Berlina, do domu Orłowskich nie było daleko, ale Robert, chcąc zapewnić komfort kuzynom, zawsze wysyłał po nich kogoś z samochodem. Briestowie przylecieli do Krakowa samolotem, nie mieli więc do dyspozycji własnego auta. Odrzucili możliwość korzystania z samochodu któregoś z domowników, nie chcąc ich narażać na dyskomfort. Do przywożenia i zawożenia gości zawsze najbardziej paliła się Iza. Dziś również.

Drzwi otworzył jej Johan, ubrany jedynie w bokserki. Dziewczyna zarumieniła się i odwróciła wzrok. Johan spostrzegł jej zmieszanie i usta wygięły mu się w lekkim uśmiechu. Gdy się uśmiechał, jego twarz robiła się jeszcze bardziej urodziwa. Nic więc dziwnego, że z taką fizjonomią plus muskulaturą wyrzeźbioną przez siłownię i wrodzoną błyskotliwością zrobił karierę w telewizji. Od dziewiętnastego roku życia był związany z berlińską stacją telewizyjną Super Star. Najpierw jako statysta zapełniający widownię niektórych talk-show, później jako prowadzący teleturnieje dla młodzieży, a ostatnio jako współgospodarz telewizji śniadaniowej. Od października obiecano mu cotygodniowy program autorski, z czego bardzo się cieszył i był dumny. Nareszcie będzie mógł sam dobierać tematykę programów i zapraszać interesujących gości. Telewizja przyniosła mu dużą popularność, przede wszystkim wśród młodzieży. Stając się celebrytą, nie przestał jednak dalej się kształcić. Wszyscy dziwili się, że znajduje czas i na telewizję, i na naukę na dwóch kierunkach studiów, bo oprócz dziennikarstwa studiował również informatykę – pierwszy kierunek dla siebie, drugi dla ojca.

Nie dało się ukryć, że sława i duże pieniądze zdobyte w tak młodym wieku wywołały pewien bałagan w jego psychice i duszy. Alex ciągle skarżył się swojemu polskiemu kuzynowi na Johana. Najbardziej przeszkadzały mu w synu jego cynizm, wyrachowanie i rozwiązłe życie, które prowadził. Alkohol, czasami trawka i tabuny dziewczyn.

– Gdzie wujek? – zapytała Iza.

– W łazience.

– Wszyscy czekają na was ze śniadaniem.

– Ja jestem prawie gotowy – powiedział, naciągając na siebie jasnoniebieskie dżinsy.

Zapiął rozporek, nie zważając na jej trochę zakłopotaną minę. Z szafy wyjął szafirowy T-shirt.

– Tato, szybciej – zawołał, ubierając się.

Rozmowa prowadzona była w języku niemieckim, a nie jak zwykle po angielsku.

– Nieźle mówisz po niemiecku – zauważył, uśmiechając się do dziewczyny i przeciągle patrząc jej w oczy.

Iza, zawsze wygadana, przy Johanie zachowywała się jak pensjonarka. Wciąż czuła przy nim skrępowanie i nieśmiałość.

– W szkole miałam szóstkę.

– Masz fajny akcent, taki miękki.

– Austriacki. Złapałam go od Marka.

– Męża Marty? Jaki on jest?

– Wspaniały. Chodzący ideał. Właśnie takiego faceta chciałabym mieć za męża.

– Idealni ludzie są z reguły nudni – burknął.

– Zależy, co kto rozumie przez słowo ideał. Nigdy w życiu nie można byłoby zarzucić Markowi, że jest nudny – powiedziała zapalczywie. – Marta jest wielką szczęściarą, że go spotkała. – Spojrzała zaczepnie spod brwi. – Chyba się w niej już nie kochasz?

Roześmiał się głośno.

– Byłem wtedy nieopierzonym małolatem. Ale przyznaję, że wywarła na mnie duże wrażenie.

Rozmowę przerwał im Alex, wychodząc z łazienki. Na szczęście był ubrany, co z ulgą stwierdziła Iza. Wprawdzie była przyzwyczajona do mężczyzn biegających po domu w samej bieliźnie, miała przecież brata, ojca i szwagra – oni jednak byli domownikami.

Kilkanaście minut później Briestowie i Iza siedzieli już przy suto zastawionym stole w jadalni Orłowskich. Byli wszyscy oprócz Krzyśka, który pojechał jak zwykle do pracy. Teraz, w okresie rekonwalescencji ojca, to on przejął stery w klinice. Mimo że był jeszcze bardzo młodym lekarzem, odziedziczył po ojcu wyjątkowy talent chirurgiczny. Okazało się, że oprócz sprawnych rąk neurochirurga ma również zdolności organizatorskie i przywódcze. Szpital nie odczuwał braku Roberta, co z pewną ulgą, ale też z żalem, zauważył Orłowski. Z jednej strony był zadowolony, że syn tak dobrze go zastępuje, ale jednocześnie było mu też trochę przykro, że jego czas zawodowy powoli się kończy, już niedługo będzie zmuszony zejść na tor boczny i… że nie jest człowiekiem niezastąpionym.

Teraz nestor rodu siedział na honorowym miejscu i z niechęcią patrzył na młodego Briesta.

– Kiedy jedziemy nad jezioro? – zapytał Alex, nakładając sobie dużą porcję jajecznicy z grzybami. – Dziś po południu czy jutro?

– Jutro. W Bieszczadach teraz pada, ale jutro ma być ładnie – odparł Robert. – Dziś chcę być w Krakowie, na wypadek gdyby Erykowi się poprawiło.

– Dzwoniłeś do kliniki?

– Tak. Ale na razie bez zmian.

– A więc wieczorem idziemy na dyskotekę – oznajmiła Iza.

Robert zmarszczył brwi.

– Przecież nie lubisz dyskotek – zauważył ponuro.

– Pokażemy Johanowi, jak bawi się krakowska młodzież – odparła. – Oprócz tego nigdy nie byłam na dyskotece z prawdziwego zdarzenia. Dziś pójdziemy do Frantica.

– To podobno klub dla snobów – stwierdziła Wika. – Słyszałam, że chodzą tam dziewczyny szukające sponsorów.

– Skąd wiesz? Przecież nie mieszkałaś od lat w Krakowie – oburzyła się Iza.

– Ale jestem na bieżąco. Mówiła mi Aśka, bo sama tam chodzi. I Krzysiek.

– Hmm, czy mój brat też szukał tam jakiejś sponsoretki?

– Nie wiem. Może. Jego zapytaj. – Wika wzruszyła ramionami. – Lepiej idźcie do Społem.

– Tam podobno chodzi sam plebs.

– Widzę, że również z ciebie zaczyna robić się mała snobka.

– Wcale nie. Zauważyłam, że jesteś dziś naburmuszona. Dlaczego? – zapytała Iza, patrząc na Wikę.

– Tylko ci się zdaje – zaprzeczyła Wika, chociaż nie było to do końca prawdą. – Kamil, przestań marudzić i zjedz śniadanie jak należy.

– Ale ja też chcę taką samą jajecznicę, jaką wy jecie – odparł chłopczyk.

– Kamilku, tam są grzyby, a dzieci nie powinny ich jeść – powiedziała ze skruchą Renata. – Nie powinnam robić dwóch różnych jajecznic.

– Ja też wolę taką jajecznicę, jaką ty masz – wtrącił Robert. – Kto to widział mieszać grzyby z jajkami. – Uśmiechnął się do wnuka, a do żony puścił oko.

– Ja też wolę same jajka, bez dodatku – dodał Johan. Rozumiał wszystko, bo rozmowa prowadzona była po angielsku.

Robert spojrzał na niego krzywo, ale nic nie powiedział. Jednak później, gdy skończono śniadanie, poprosił Izę do swojego gabinetu. Kiedy po kilku minutach zjawiła się tam z pewnym ociąganiem, bez wstępu przystąpił do sedna sprawy.

– Iza, zawsze brałem cię za mądrą dziewczynę, mam nadzieję, że teraz nie zmienię o tobie zdania.

– O co chodzi, tatku?

– O Johana. Zauważyłem, że ścigacie się z Nicole, żeby… – Miał zamiar powiedzieć: „żeby wejść mu do łóżka”, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. – Żeby go sobą zainteresować. To facet nie dla ciebie.

– Dlaczego? Przecież go kiedyś lubiłeś, tatku?

– To było kiedyś. Jego własny ojciec mówi o nim niezbyt pochlebne rzeczy. Jego reputacja casanovy jest znana w całym Berlinie. Nawet dotarło to do uszu Martina. Wiedz o tym, że Johan von Briest nie pasuje mi na chłopaka mojej córki. Oprócz tego nie jest Polakiem i co najważniejsze: jest twoim kuzynem.

– Tato, przecież ja idę z nim do klubu, a nie do ołtarza! Przesadzasz.

– Wszystko trzeba brać pod uwagę. Twój brat poszedł na imprezę do swojego kolegi i sama wiesz, czym to się skończyło.

– Tato, Johan jest moim dalekim kuzynem. W trzecim pokoleniu. Mieliśmy wspólnego pradziadka, nie dziadka. Ani Kościół, ani prawo nie widzą problemu w tak dalekim pokrewieństwie.

– Ale genetyka widzi. Gdybyście mieli wspólnego prapradziadka, dopiero wtedy genetycznie bylibyście bezpieczni.

– Tato, ja mam dopiero dziewiętnaście lat, jeszcze nie myślę o dziecku!

– Krzysiek też nie myślał – mruknął. – Iza, również jestem mężczyzną i podobałem się dziewczynom. Powiem więcej: myślałem i zachowywałem się podobnie jak młody Briest. Dobrze się zabawić bez zobowiązań. – Zmarszczył brwi. – Pomijając wszystko inne, uważam, że robicie z Niką bardzo głupio, tak nadskakując temu… chłopakowi. – Miał zamiar użyć bardziej dosadnego określenia, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. – Mężczyźni lubią wyzwania, są z natury zdobywcami, myśliwymi. Doceniają wtedy zdobycz, gdy zdobędą ją z trudem. Wiesz, dlaczego ożeniłem się z twoją matką? Dlaczego ją szanuję? Bo musiałem o nią walczyć.

– A czy o Blankę też długo walczyłeś, że zostawiłeś dla niej mamę?

Twarz Roberta stężała.

– Nie zostawiłem twojej matki. To ona odeszła. Właśnie dlatego nie chcę, żebyś trafiła na takiego dupka jak ja. Nie chcę, żebyś przez niego cierpiała tak jak twoja matka przeze mnie.

– Mama jednak wróciła do ciebie. Może warto trafić na takiego dupka jak ty, tatku. Może życie z takim dupkiem jest bardziej ekscytujące niż z mężczyzną idealnym? Mądrym, rozsądnym, wiernym i przewidywalnym?

Wstała z krzesła i spojrzała na ojca.

– Tato, nie martw się o mnie. Dam sobie radę. Ale i tak zrobię to, co będę uważała za słuszne, nie dasz rady mnie przekonać. Jestem uparta jak ty. – Uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek. – Jestem przecież twoją córką.

Robert westchnął głośno. Poczuł bezradność. Niestety, Iza powiedziała prawdę – była tak samo uparta jak on. Dlatego postanowił porozmawiać z Johanem.

Skorzystał z okazji, gdy na chwilę znaleźli się w jadalni sami.

– Nie mogę zabronić wam iść na dyskotekę, ale chciałbym, żebyś pamiętał, że Iza jest twoją kuzynką. To po pierwsze. Po drugie, mam nadzieję, że uszanujesz moją gościnność i dasz jej spokój, bo cię o to proszę. – Zamilkł na chwilę. – Wiem, jak traktujesz dziewczyny, twoja reputacja znana jest w całym Berlinie, dlatego nie życzą sobie, żebyś zawracał głowę mojej córce. Nicole też powinieneś zostawić w spokoju, ale nie jestem jej ojcem, chronienie jej należy do Petera. Ale zapamiętaj jedno: jeśli tkniesz Izę chociaż palcem, to ci go wyrwę. Jaja również.

– I kto tu mówi o złym prowadzeniu się. O ile wiem, twoja reputacja, wujku, nie jest dużo lepsza od mojej. Do Berlina również dotarły wiadomości o twoim romansie z kobietą o połowę młodszą od ciebie.

– Słuchaj, szczeniaku – powiedział Robert przez zęby. – Wara od Izy, bo inaczej spuszczę ci taki wpierdol, że popamiętasz przez następne półwiecze.

– W takim razie chyba posłucham, wujku, bo mam zasadę, że nie biję nigdy dzieci, kobiet i… starców. – Uśmiechnął się drwiąco.

O godzinie dwudziestej młodzież była już gotowa, by podbijać nocny Kraków. Obie dziewczyny, wystrojone, jakby szły na wybory miss piękności, zjawiły się na tarasie, gdzie siedziała reszta towarzystwa. Nicole była ubrana w szafirową kusą sukienkę z lycry na cieniutkich ramiączkach, a Iza w dżersejową, koloru kości słoniowej, również dopasowaną do figury, bez rękawków i z dużym dekoltem wykończonym kołnierzem szalem. Na nogach miały szpilki, a w uszach i na rękach biżuterię. Obie prezentowały się oszałamiająco.

– Wyglądacie, jakbyście szły na casting do filmu porno – bąknął Robert. – Iza, skąd wytrzasnęłaś taką kieckę?

– Z butiku mamy. Ładna, prawda?

– Nie tyle ładna, ile wyzywająca.

– Identyczną, tylko czarną, ma mama. O ile pamiętam, ta sukienka bardzo ci się podobała.

– Bo mama szła w moim towarzystwie. I nie do tej palarni opium.

– Tam się pali najwyżej trawkę. – Widząc minę ojca, szybko dodała: – Żartowałam. Nie mam zamiaru nic palić ani pić. Jadę autem.

Robert jakby ciut odetchnął.

– O której wrócicie?

– Po północy. Pierwsza, druga.

– Godzina dwunasta. I ani minutę dłużej, jutro przecież jedziemy nad Solinę – powiedział kategorycznym tonem Robert. – Jacek, ty za nie odpowiadasz. Mam nadzieję, że mogę na ciebie liczyć.

– Oczywiście, panie Robercie. Ja też będę mało pił.

Pojechali. Iza zaparkowała na parkingu urzędu skarbowego przy Grodzkiej. Był piątek, dlatego wolała nie ryzykować, szukając miejsca bliżej Rynku.

Przeszli Grodzką i Rynek, słuchając ciekawostek wygłaszanych przez Izę na temat miasta, starych kamienic i nowych restauracji. Przechodząc obok Klubu pod Jaszczurami, Iza powiedziała do Johana.

– Tu poznali się moi rodzice. Mama zobaczyła tatę i zakochała się w nim na amen.

– To tutaj idziemy na dyskotekę? – Zainteresował się Johan.

– Nie. Może kiedyś też tu przyjdziemy, ale dziś mamy w planie coś innego. – Nie chciała pokazywać Johanowi tego klubu. Nie nadawał się na wizytówkę nocnego życia w Krakowie. Prawdę mówiąc, od czasów młodości jej rodziców niewiele się tu zmieniło. Wystrój zalatywał komuną na kilometr, a Iza chciała zaimponować światowemu berlińczykowi czymś wyjątkowym.

Chwilę później dotarli do klubu przy ulicy Szewskiej. Nie było jeszcze późno, ale lokal był już zapełniony gośćmi. O miejscach siedzących można było jedynie pomarzyć. Iza rozglądała się z ciekawością. Landrynkowa kolorystyka wystroju, od wściekłego różu po krzykliwy szafir, podkreślona kolorowymi światłami, potęgowała atmosferę niepokoju i zapowiadała szaleństwo nadchodzących godzin w tym wnętrzu. Upojny czas gwarantowała wszechobecna reklama wódki absolut, wyzierająca prawie z każdego kąta. Owszem, było tu trochę „światowo” i awangardowo, ale na Johanie chyba nie zrobiło to dużego wrażenia.

– Podoba ci się tutaj? – zapytała, przekrzykując głośną perkusję, dwie gitary i jeszcze głośniejszego solistę.

Odpowiedzią było wzruszenie ramion. Widząc rozczarowaną minę dziewczyny, szybko dodał:

– Fajnie. Szkoda, że nie ma gdzie usiąść.

Pokiwali się trochę w takt muzyki, wypili po dwa drinki i zdecydowali poszukać czegoś innego. Po krótkiej naradzie postanowili iść do Klubu Społem, który znajdował się przy ulicy Tomasza. Gdy tylko przekroczyli próg, oczy Johana zabłysły zainteresowaniem. Wystrój był całkiem inny niż we Franticku. Tam czuć było pozowanie na wielkoświatowy styl, a tutaj przeciwnie – panował klimat socrealizmu. Już przy samym wejściu witał wchodzących wielki plakat stylizowany na afisze propagandowe ze schyłku lat czterdziestych i początku pięćdziesiątych, przedstawiający robotnika w kombinezonie, z kluczem samochodowym w ręku, i kobiecinę ze snopkiem zboża w dłoni i w chustce na głowie. Nad nim widoczny był napis: „Studenci! Pracujemy dla was – czekamy na was”. Wszystkie ściany ozdobiono zdjęciami, plakatami i rysunkami przedstawiającymi ludzi pracy miast i wsi oraz gadżetami z tamtej epoki. Był tam magnetofon szpulowy, telewizor szmaragd, radio tranzystorowe, radio lampowe pionier i ucięta z milicyjnej „suki” niebieska szoferka z napisem MO. Były również inne przedmioty użytkowe, nawet emaliowane bańki na mleko. Z sufitu zwisał manekin milicjanta w masce przeciwgazowej i kasku, trzymającego w ręku odkurzacz zelmer, natomiast na ścianach powieszono różnorakie proporczyki, medale i metalowe tabliczki znamionowe. Nad barem umieszczono ogromne czarno-białe zdjęcie ludzi stojących w kolejce do sklepu monopolowego – ubrania wskazywały na lata osiemdziesiąte.

Rzeczywiście, klimat panujący w tym lokalu był wyjątkowy. Pełny luz i swoboda. Nie było tu pretensjonalnego przepychu, ale swojski klimacik nawiązujący do minionych lat socjalistycznej rzeczywistości.

Widać było, że lokal bardzo spodobał się Johanowi, bo rozglądał się z zaciekawieniem po wnętrzu i kazał sobie tłumaczyć napisy. Muzyka, którą puszczał DJ, też była sprzed lat, ale nie aż tak dawnych jak plakaty. Oprócz reegae i rocka grano tu kawałki z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

Udało im się znaleźć wolne miejsca tuż pod wiszącym milicjantem. Zaopatrzeni w drinki, najpierw rozmawiali, a później zaczęli tańczyć. W czasie tego wieczoru nieformalnie wyklarowały się dwie pary: Nicole i Johan oraz Iza i Jacek. Nicole przyjęła to z wielką radością, a Iza z ogromnym rozczarowaniem. Niestety, Johan prosił do tańca przeważnie Nicole. Szczęśliwa i coraz bardziej podpita Nika kleiła się do niego nie tylko w tańcu, lecz także przy stoliku. Jacek – bardzo zadowolony z obrotu sprawy – próbował tego samego z Izą. Ale ona na każdy przejaw zbyt dużego spoufalenia z jego strony reagowała zdecydowanym sprzeciwem, okraszonym koleżeńskim komentarzem: „Nie właź na mnie, bo mi gorąco”, „Przestań mnie macać jak niewidomy rzeźbę”, „Obłapiasz mnie jak chłop babę na zabawie w remizie”. Po kilku takich tekstach skonfundowany Jacek nie ośmielił przytulić jej nawet w tańcu. Dobitnie dawała mu do zrozumienia, że ich relacje mogą być jedynie koleżeńskie. Inni panowie również zauważyli, że Iza i Jacek są tylko znajomymi, bo ciągle prosili ją do tańca. Czasem się zgadzała. Wtedy tańczyła tak, żeby zwrócić na siebie uwagę – nie tyle chłopców w klubie, ile Johana. On jednak nigdy nie poprosił jej do tańca, chociaż ciągle wodził za nią oczami. Przydługie spojrzenia, którymi ją obdarzał, tańcząc z wprasowaną w niego Niką, trochę ją pocieszały, ale również dziwiły. Co ma znaczyć ten jego natarczywy wzrok, przeszywający ją na wskroś? To jego tęskne spojrzenie utkwione w jej oczach? Nie rozumiała tego. Jeśli mu się podoba, dlaczego nie poprosi jej do tańca? I dlaczego pozwala Nice wciąż się obśliniać, do cholery?!

Tymczasem Johan zastanawiał się, czy skorzystać z propozycji Niki i urwać się od towarzystwa. Jednak gdyby pojechali do jakiegoś hotelu, cała rodzina by wiedziała, że spędzili ze sobą noc. Nie tylko wujek Robert, lecz także ojciec. Jego ojciec! Zdanie ojca Niki mało go interesowało, ale obiecał swojemu, że da spokój dziewczynom. Gdyby miał tu swój samochód, nie byłoby sprawy – ale go nie ma. Kochanie się z kimś w toalecie nie było w jego stylu. Może jutro, gdy pojadą nad jezioro, nadarzy się sprzyjająca okazja.

Był jeszcze jeden dość istotny problem: sam do końca nie wiedział, czy pragnie numerku z Nicole. Iza była również bardzo apetyczną dziewczyną…

Robert Orłowski wytężał słuch, jednak nic nie nadjeżdżało. Wstał cicho z łóżka i podszedł do okna. Odsłonił żaluzje. Księżyc w nowiu. Jutro powinna być piękna pogoda. Spojrzał na zegarek. Już dziesięć po północy, a ich wciąż nie ma. Iza nie odbierała telefonu. Miał nawet zamiar wybrać się na Rynek i w poszukiwaniu córki zwiedzać po kolei wszystkie dyskoteki, ale Renata wybiła mu to z głowy.

– Wracaj do łóżka – usłyszał w ciemności głos żony.

– Nie śpisz? Przepraszam, Malutka, że cię obudziłem.

– Nie spałam. Jak mogłam zasnąć, skoro cały czas się wierciłeś?

– Cholera, już po dwunastej, a ich wciąż nie ma. Musiało coś się stać. Dlaczego nie odbiera telefonu?

– Bo go nie słyszy. Sam też kiedyś chodziłeś na dyskoteki, i dobrze wiesz, jak tam jest głośno. Przy takim huku człowiek nie słyszy własnych myśli, a co dopiero telefonu. – Zaświeciła kinkiet nad łóżkiem. – Śmiałeś się ze mnie, gdy dziesięć lat temu wyczekiwałam powrotu Krzyśka, a co sam teraz wyprawiasz?

– Z chłopakiem to całkiem inna sprawa. Nikt go nie zgwałci ani nie zrobi mu dziecka.

– Zgwałcić może nie zgwałci, chociaż nie całkiem się z tobą zgadzam, bo coraz więcej jest teraz pederastów na świecie, a Krzyś zawsze był wyjątkowo urodziwy. A co do dziecka, to nie widzę zbyt dużej różnicy, czy mojemu dziecku ktoś zrobi dziecko, czy moje dziecko zrobi komuś dziecko. Efekt jest dla nas taki sam: i tak trzeba bawić wnuka.

W tym momencie Robert usłyszał szum nadjeżdżającego samochodu.

– Malutka, zgaś światło, przyjechali.

Po chwili ujrzał wyłaniający się zza rogu budynku samochód, który powoli wjeżdżał do garażu. Moment później na podjeździe ukazały się sylwetki uśmiechniętej Niki i pochmurnej Izy zamykającej pilotem bramę garażową.

– Uff, dzięki ci, Boże – głośno odsapnął Robert. – Całe szczęście, ten szczyl dał spokój Izie.

– Skąd wiesz? Przyjechał z nimi?

– Nie. Ale widzę miny Izy i Nicole. Po rozanielonej twarzy Niki od razu widać, że to na nią zagiął parol ten żigolak. Niech Peter sam się martwi o cnotę swojej córki.

– Niestety, biedak nie ma się już czym martwić. Nika od dawna nie jest dziewicą – mruknęła.

– Nie? – trochę zdziwił się Robert. – A tak jej dobrze z oczu patrzy.

– Co mają jej oczy do jej cnoty? – burknęła Renata. – Nie widzę żadnego związku.

– Ale nasza Iza dalej jest dziewicą? – zaniepokoił się Robert.

– Tak. Ale chyba już niedługo.

– Dlaczego?

– Powiedziała mi, że dała ci słowo honoru, że zachowa cnotę do matury. A że maturę już zdała, więc…

– Cholera, może wymogę na niej obietnicę, żeby zachowała ją do ślubu. – Kiedy jednak usłyszał śmiech żony, dodał: – To może do obrony pracy magisterskiej. Albo chociaż do półmetka… – W odpowiedzi usłyszał nową salwę śmiechu. – Co się śmiejesz? Gdy straciłaś ze mną dziewictwo, byłaś już po studiach. Porządne dziewczyny…

Nie mógł dokończyć, bo Renata śmiechem zagłuszyła jego słowa.

– Cicho – syknął. – Bo usłyszą.

Iza weszła do swojego pokoju boso, by nie obudzić rodziców. Tuż za nią podążała Nika.

– Izunia, jestem taka szczęśliwa! Przepraszam cię za wczoraj. Byłam paskudna. Będę spać znowu w twoim pokoju, dobrze? Pójdę tylko po swoje rzeczy do domu babci i dziadka. Ale za chwilę. Teraz muszę ci opowiedzieć wszystko, bo wcześniej się nie dało. Kocham Johana! On jest wspaniały! Nie jak reszta facetów. Bardzo odpowiedzialny i rozsądny. Zaproponowałam mu, żebyśmy urwali się z dyskoteki i pojechali do jakiegoś hotelu, ale on nie chciał. Powiedział, że to nie wypada zostawić ciebie i Jacka samych i że mogłoby się to nie spodobać mojemu ojcu.

W serduszku Izy zapłonęła iskierka nadziei, ale po chwili zgasła, gdy usłyszała dalsze słowa Niki.

– Powiedział, że może kiedy indziej. Gdy sam przyjedzie do Krakowa. Wtedy ja mu zaproponowałam, żeby przyjechał do Sztokholmu, ale on zaczął się śmiać, że nie lubi zimna. To ja mu powiedziałam, że przy mnie nigdy nie będzie mu zimno. Wtedy on powiedział, że zobaczy. – Zrobiła małą przerwę. – Wiesz, co postanowiłam? Że zrobię mu niespodziankę i sama do niego przyjadę. Masz jego adres?

– Nie – szybko skłamała Iza.

– Wydawało mi się, że byłaś już u nich w domu?

– To było trzysta pięćdziesiąt lat temu. Już zapomniałam. Zresztą wujkowi by się to nie spodobało, przecież mieszkają w tym samym budynku.

– Johan mówił, że ma swój apartament.

– Ale wykrojony z domu wujka. Myślisz, że wujek by się nie dowiedział o twojej wizycie?

Nicole zrobiła skonfundowaną minę i na chwilę się zasępiła.

– To poczekam, aż Johan przyjedzie do mnie. Może uda mi się go namówić na wizytę w Sztokholmie. Wiesz, nie miałam nigdy tak przystojnego chłopaka jak on. Dziewczyny w bursie zsikają się z zazdrości.

– Nika, bardzo boli mnie głowa, lepiej idź spać do babci. Jutro przeniesiesz swoje ciuchy do mojego pokoju.

Rozdział 3. Robert i Renata

Robert, widząc żonę wychodzącą z łazienki, odłożył laptop na szafkę nocną. Zdjął okulary do czytania. Niestety, były mu już potrzebne. Zakładał je tylko w sytuacjach koniecznych, na przykład przy stole operacyjnym, do czytania zdjęć rentgenowskich i innych wyników badań, no i czasami do laptopa. Przy pracownikach i znajomych udawał, że starcza dalekowzroczność jeszcze go nie dotyczy. Lubił słuchać z ust swoich rówieśników słów zdziwienia, że nadal nie potrzebuje okularów do czytania, gdy tymczasem oni muszą je zakładać od prawie dwudziestu lat.

Robert Orłowski nie dopuszczał do świadomości, że on również się kiedyś zestarzeje. Wciąż wyglądał wyjątkowo młodo – ktoś, kto nie widział jego metryki, dałby mu najwyżej czterdziestkę. Jego wiek tuszowały wysportowana szczupła sylwetka, sprężysty chód, bujna ciemna czupryna tylko miejscami lekko szpakowata i brak zmarszczek. Tak, na zewnątrz jego ciało wyglądało nadal młodo i zdrowo, niestety od środka zaczynało się już trochę psuć. Szybciej niż kilka lat temu łapał zadyszkę, czasami strzyknęło go w kościach na zmianę pogody, coś zabolało, gdy wstawał z łóżka. I te okulary do czytania… Sześćdziesiątka to sześćdziesiątka. Nawet na takich ulubieńcach matki natury jak Robert Orłowski starość wcześniej czy później musi odcisnąć swoje piętno. Poważny wypadek samochodowy, który miał niedawno, dodatkowo przyczynił się do nieuniknionej, samoistnej i wciąż postępującej degradacji organizmu. Niestety, pan ordynator i prezes kliniki, doktor habilitowany nauk medycznych, z tytułem naukowym profesora zwyczajnego nadanym przez Prezydenta RP również był człowiekiem. Nie herosem, nie supermanem, tylko zwyczajnym zjadaczem chleba. Ani pieniądze, ani zasługi na polu zawodowym, ani postępy w medycynie nie były w stanie uchronić go przed inwazją starości – owszem mogły trochę ją przystopować, nieco złagodzić, ale nie wyeliminować. Proces starzenia dotyczył nawet Roberta Orłowskiego, z czym on nie mógł i nie chciał się pogodzić.

Patrząc na żonę wcierającą krem w ręce, poczuł ogromną radość i ulgę, że jego ostatni erotyczny eksces z kobietą trzydzieści lat od niego młodszą skończył się dla niego szczęśliwie, bo oprócz bolącego kolana i braku śledziony nadal miał żonę i scaloną rodzinę.

– Wiesz, Malutka, fajnie, że się razem zestarzejemy. Jestem wielkim szczęściarzem, że mam ciebie. Chyba na ciebie nie zasługuję. – Jego głos zabrzmiał miękko i trochę sentymentalnie.

– Wiem o tym, że jesteś szczęściarzem, i wiem również, że na mnie nie zasługujesz. Zasługujesz na to, żebyś zestarzał się przy jakiejś tam Blance, połowę lat od ciebie młodszej. Żeby za parę lat parzyła ci ziółka i sprawdzała, czy pampers ci się nie przesunął. Żebyś widział, jak nadal dobrze się trzyma, gdy ty tymczasem musisz się trzymać laski, by nie upaść. Jak gibka jest jej figura, gdy ty masz wszystko sztywne… oprócz jednej części ciała. Jak…

– Malutka, potrafisz być wyjątkowo wredną zołzą – przerwał jej, marszcząc brwi z niezadowolenia.

– To również wiem. W ogóle dużo wiem o życiu. Przede wszystkim to twoja zasługa, kochanie. Gdyby nie ty, nie wiedziałabym na przykład, co to zdrada…

– Powiedz, dlaczego mnie atakujesz? Chciałem tylko powiedzieć, że cieszę się, że fajnie jest starzeć się we dwoje. Masz rację, że mniej boli starość, gdy małżonkowie są równolatkami.

– Widzę, że starość już atakuje twoją pamięć. Zapomniałeś, że jestem cztery lata od ciebie młodsza.

– Cztery lata się nie liczą.

– Nie liczą? Czy naprawdę nie widzisz różnicy między oseskiem świeżo urodzonym a czteroletnim przedszkolakiem?

– Gwarantuję ci, że w wieku emerytalnym cztery lata nie mają znaczenia.

– Powiedz to pięćdziesięciosześcioletniej kobiecie i sześćdziesięcioletniej. Jedna nie ma jeszcze emerytury, a druga już ma.

Robert chwycił za rękę żonę i pociągnął ją do łóżka.

– Zaraz ci udowodnię, że nie jestem jeszcze sztywny. Nadal wszystko mam gibkie, jestem sztywny tylko w jednym miejscu – zamruczał zmysłowo.

– Mówisz o swoim kolanie?

– Hmm, rzeczywiście muszę sprostować: mam dwa sztywne organy.

Pół godziny później Robert, dysząc ze zmęczenia, osunął się obok żony.

– Nadal jesteś niesamowita, Malutka. Przy tobie człowiek zapomina, ile ma lat. Nawet kolano przestało mnie boleć. Seks to najlepsze lekarstwo na starość.

– Nie przejmuj się starością. Znając ciebie, dalej będziesz robił głupoty, tylko wolniej. – Uśmiechnęła się do męża. – I przestań wreszcie mówić o starości. Wcale nie jesteśmy starzy. Człowiek ma tyle lat, na ile się czuje. Ja się czuję na osiemnaście. No, może trochę przesadziłam: na dziewiętnaście. Na tyle lat, ile ma nasza Iza.

– Wiesz, ulżyło mi, gdy Briestowie sobie pojechali. Obecność tego szczeniaka bardzo źle na mnie działała.

– Zauważyłam. Nie spuszczałeś z niego oczu, gdy byliśmy w Bieszczadach. Z Izy również. Najbardziej rozśmieszyło mnie, gdy zamknąłeś jej kajutę na klucz.

– Przezorny zawsze zabezpieczony. Po tym żigolaku można się wszystkiego spodziewać.

– Chyba przesadzasz. Niechcący podsłuchałam, jak nagabywała go Nicole. Namawiała go, żeby poszli we dwójkę na spacer. Biedny, oganiał się od niej jak Justin Bieber od swoich fanek. Plotki wcale nie świadczą o tym, jaki naprawdę jest człowiek, tak jak oceny w szkole o inteligencji, a wiek o dojrzałości… W tym ostatnim przypadku ty jesteś najlepszym tego przykładem.

– To wcale nie plotki. – Zignorował uszczypliwość żony. – Sam Alex mówił, co młody wyprawia z dziewczynami. Podobno ten szczeniak jest w Niemczech bardzo popularny wśród małolatów. Ponoć gdy pojawi się na ulicy, dziewczyny oblegają go jak wszy żołdaka, prosząc o autograf.

– Ale w Bieszczadach spodobało mi się, jak jej tłumaczył niewłaściwość… takiego spaceru.

– W każdym razie po jego wyjeździe spadł mi kamień z serca. Ciągle czułem niepokój, gdy był blisko Izy.

– Iza wybiera się z Patrycją na dwa tygodnie w Sudety. Chcą połazić po górach.

– Mnie też coś wspominała. Niech jedzie, niebawem czeka ją rok akademicki.

Rozdział 4. Johan i Iza

Johan otworzył z trudem powieki. Słoneczne światło oślepiło go, jakby dostał jupiterem po oczach. Cholera, nie zasłonił żaluzji. Spojrzał na zegarek. Pięć po dwunastej. Z wysiłkiem spuścił nogi z łóżka i poszedł do łazienki. Miał wrażenie, że za chwilę głowa mu eksploduje. Wczoraj imprezowali u Georga. Za dużo było tego wszystkiego. I alkoholu, i trawki, i dziewczyn. Chyba film mu się urwał, bo nie pamiętał, jak wrócił do domu. Nie pamiętał też, jak one miały na imię. Na pewno obie były blondynkami. Po powrocie z Krakowa nabrał ogromnej ochoty na trójkącik. Akurat wczoraj naraiły się dziewczyny chętne na eksperymenty. Chociaż to nie ta liga co Nika i Iza, ale zawsze jakieś urozmaicenie.

Szczotkując zęby, poczuł nagle ostry ból gdzieś z tyłu głowy. Otworzył apteczkę i wyjął opakowanie ibupromu. Ten lek lepiej na niego działał niż inne środki przeciwbólowe. Zażył dwie tabletki, popijając wodą z kranu.

Wrócił do sypialni i znowu rzucił się na łóżko. Jak to dobrze, że jest sam, a nie z dwoma dziewczynami po bokach. Miał nadzieję, że nikt ich nie widział, gdy przyjechali do mieszkania Georga. Cztery dziewczyny i dwóch facetów. Biedny Georg będzie musiał teraz sam obsłużyć wszystkie cztery. Zaśmiał się, ale zaraz się skrzywił, bo tabletki jeszcze nie zadziałały. Ale i tak dobrze, że nie dał się namówić na kokę, zapalił tylko jointa. Raz w życiu skosztował działkę białego proszku, ale więcej nigdy tego nie powtórzył. Doznania niezłe, ale bardzo łatwo wpaść w uzależnienie. Widział to po Georgu. Teraz facet nie potrafi wydukać dwóch zdań, jeśli wcześniej nie wciągnie ścieżki. A z nosa leje mu się krew jak z wodospadu. Wcześniej czy później skończy jak inni. Albo całkiem się stoczy i przejdzie na herę, albo wyrzucą go z telewizji. Chociaż w tej branży mało kto nie bierze, jednak panuje tu podstawowa zasada: nie wolno przesadzać i zostać przyłapanym. Owszem, mały skandalik jest czasami wskazany, bo robi trochę szumu, a szum potrzebny jest do podtrzymania popularności. Gdy hałas jest jednak zbyt głośny, może nawet zniszczyć karierę. Dlatego Johan zawsze pilnował się, by nie zostać uwikłanym w jakiś poważny skandal obyczajowy. Fani lubią niegrzecznych chłopczyków, ale nie dużych drani. Oprócz tego nie chciał przysparzać ojcu kłopotów. Facet i tak miał niełatwe życie.

Na myśl o ojcu spochmurniał. Dobrze, że nie ma go w Berlinie. Z jednej strony Johan był wdzięczny Indze, że wysłała ojca z Alice na miesiąc na Majorkę, ale z drugiej był na nią wściekły. Co z niej za matka, że woli wakacje z kochankiem niż z własną córką.

Nigdy nie był za bardzo związany z przyrodnią siostrą. Dzieliła ich duża różnica wieku, bo aż dziesięć lat, no i Inga mieszkała z nimi tylko w weekendy i wakacje, dlatego nie zdążyła się nawiązać między nimi rodzinna więź. Ale nie tylko to było powodem jego niechęci do siostry. Inga nigdy nie lubiła jego mamy. Zawsze okazywała jej niechęć i obwiniała o zniszczenie małżeństwa rodziców. Poniekąd była to prawda, bo Alex zakochał się bez pamięci w pięknej Evie i porzucił dla niej swoją otyłą i zaniedbaną żonę. O córkę Ingę jednak mimo rozwodu dbał i nigdy nie traktował jej gorzej niż Johana. Macocha Eva również starała się pozyskać jej uczucie. Często mówiła: jeśli nie potrafi mnie kochać, to niech mnie choć troszkę polubi. Johan pamiętał dobrze, że jego matka, gdy wracała z zagranicy, zawsze kupowała pasierbicy jakiś prezent – najpierw drogie zabawki, a potem drogie sukienki. Czasami był nawet o to zazdrosny. Niestety, Inga nigdy nie okazała jej nawet cienia sympatii, jedynie ją ignorowała i knuła intrygi. Gdy Eva zginęła, jego przyrodnia siostra nie tylko nie okazywała żadnego żalu, ale Johan miał nawet wrażenie, że cieszy się z jej śmierci.

Inga zawsze starała się wzbudzić w ojcu poczucie winy, że rozbił rodzinę. Teraz też wykorzystywała go bez żadnych skrupułów. Po swoim rozwodzie wprowadziła się do jego domu i obarczyła współudziałem w wychowywaniu wnuczki, wmawiając ojcu, że Alice powinna mieć męskie wzorce, by się normalnie rozwijać. Johan lubił małą dużo bardziej niż jej matkę, ale czasami jemu też zachodziła za skórę, bo była wyjątkowo rozpieszczonym dzieckiem.