Gdybym była tobą - Lisa Renee Jones - ebook

Gdybym była tobą ebook

Lisa Renee Jones

4,2

Opis

"
Nowa trylogia na miarę Pięćdziesięciu twarzy Greya

Sara, nauczycielka języka angielskiego, w opuszczonym magazynie odnajduje pamiętnik nieznajomej kobiety. Nie może oprzeć się intrygującej lekturze i z zapartym tchem śledzi historię romansu tajemniczej Rebeki z anonimowym kochankiem – związku przepełnionego rozkoszą i osnutego mrocznymi tajemnicami.

Owładnięta obsesją Sara postanawia odkryć dalszy ciąg historii. Zanurza się w świat Rebeki – galerię sztuki, w której gra toczy się o wysoką stawkę. Poddaje się także magnetycznemu wpływowi dwóch mężczyzn.
Który z nich uwiódł Rebekę swym władczym dotykiem i urzeczywistnił jej fantazje? Idąc śladami tajemniczej kobiety, a tym samym rozpoczynając śmiałą erotyczną eskapadę,nauczycielka chce spełnić własne ukryte pragnienia.

Czy w końcu uda się jej dowiedzieć, co stało się z Rebeką?

Wciągnij się w erotyczną grę "

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 360

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (107 ocen)
55
29
18
2
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Maga14100

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo szybko się czyta. Jak dla mnie akcja jest i chemia między bohaterami też. Plus tajemnica w tle i to wystarczy. Szkoda, że nie ma tu kolejnych części serii. Trzeba szukać gdzie indziej.
00
UrszulaLila

Nie polecam

Nie chce się czytać. Głupie
00
Ewakr1

Nie oderwiesz się od lektury

świetna, rewelacyjna, przepięknie napisana
00

Popularność




Copyright © 2012 by Julie Patra Publishing, Inc.

Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo Pascal. Wszelkie prawa zastrzeżone

First published by Gallery Books a division of Simon & Schuster, Inc.

Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści.

Tytuł oryginalny: If I Were You

Tytuł: Gdybym była tobą

Autor: Lisa Renee Jones

Tłumaczenie: Kamil Lesiew

Redakcja: Ferragus

Korekta: Justyna Tomas

Projekt graficzny okładki: Aleksandra Zimoch

Zdjęcie na okładce: Nuno Silva/Stocksy

Redaktor prowadząca: Barbara Filipek

Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

www.pascal.pl

Bielsko-Biała 2014

ISBN 978-83-7642-453-8

eBook maîtrisé parAtelier Du Châteaux

Dla Diega – ta opowieść jest dla ciebie.

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!

Podziękowania

Naj­ser­decz­niej­sze ży­cze­nia z oka­zji uro­dzin skła­dam Ti­nie, któ­ra jest moim szczę­śli­wym anio­łem i wspa­nia­łą przy­ja­ciół­ką. Bez jej mi­ło­ści i wspar­cia nie po­ra­dzi­ła­bym so­bie ze stre­sem w trak­cie tego bar­dzo szcze­gól­ne­go pro­jek­tu. Dzię­ku­ję też moim Anio­łom z Pod­zie­mia, któ­rzy mnie wspie­ra­li. Wy, dro­gie pa­nie, na­praw­dę je­ste­ście mo­imi skrzy­dła­mi. Dzię­ku­ję czy­tel­ni­kom, bez któ­rych nie mo­gła­bym ro­bić tego, co ko­cham, i oso­bom, któ­re po­le­ca­ły tę opo­wieść in­nym, a przede wszyst­kim blo­ge­rom!

Rozdział pierwszy

So­bo­ta, 7 mar­ca 2012

Jest nie­bez­piecz­ny.

Przez wie­le mie­się­cy mia­łam sny, w któ­rych wy­raź­nie czu­łam jego ostry mę­ski za­pach. Jego twar­de cia­ło na moim. Jego słod­ki i zmy­sło­wy smak – jak smak mlecz­nej cze­ko­la­dy, któ­ra kusi, by po­zwo­lić so­bie na jesz­cze je­den kęs. I ko­lej­ny. Tak do­bry, że za­po­mnia­łam, że nie­umiar­ko­wa­nie ma cenę. A ma. Za­wsze jest ja­kaś cena. So­bot­nia noc przy­po­mnia­ła mi o tej ży­cio­wej mą­dro­ści. I te­raz wiem, że nie­waż­ne, co po­wie, nie­waż­ne, co zro­bi, nie mogę – nie będę – go wię­cej wi­dzieć.

Po­czą­tek był taki sam jak każ­dej ero­tycz­nej przy­go­dy. Nie­prze­wi­dy­wal­ny. Eks­cy­tu­ją­cy. Le­d­wie pa­mię­tam, kie­dy wszyst­ko za­czę­ło się psuć. Gdy przy­bra­ło tak mrocz­ny ob­rót.

Ka­zał mi się ro­ze­brać, usiąść na łóż­ku i sze­ro­ko roz­chy­lić nogi, żeby mógł wszyst­ko wi­dzieć. By­łam naga i bez­bron­na, ale też otwar­ta dla nie­go i drża­łam z pra­gnie­nia. Ni­g­dy w ży­ciu nie wy­ko­ny­wa­łam roz­ka­zów żad­ne­go fa­ce­ta. Nie są­dzi­łam też, że będę drżeć z ja­kie­go­kol­wiek po­wo­du. Ale ro­bi­łam to – dla nie­go.

Ta so­bot­nia noc po­twier­dza­ła, że gdy już by­łam z nim, owład­nię­ta jego cza­rem, mógł żą­dać ode mnie wszyst­kie­go, a ja sta­wa­łam się po­słusz­na. Mógł do­pro­wa­dzać mnie do osta­tecz­no­ści, do miejsc, któ­rych ist­nie­nia na­wet nie prze­czu­wa­łam. I wła­śnie dla­te­go nie mogę go już wię­cej wi­dzieć. Spra­wia, że czu­ję się opę­ta­na, a naj­bar­dziej nie­po­koi mnie fakt, że to uczu­cie tak bar­dzo mi się po­do­ba. Nie mogę zro­zu­mieć, dla­cze­go po­zwa­lam na coś ta­kie­go, choć z dru­giej stro­ny tego pra­gnę. Jed­nak gdy zo­ba­czy­łam, jak tej so­bot­niej nocy stoi obok łóż­ka, po­tęż­ny, o moc­nych mię­śniach, ze ster­czą­cym człon­kiem, nie czu­łam nic prócz tego pra­gnie­nia.

Był fe­no­me­nal­ny. Na­praw­dę, to naj­wspa­nial­szy męż­czy­zna, ja­kie­go kie­dy­kol­wiek zna­łam. Żą­dza mo­men­tal­nie eks­plo­do­wa­ła we mnie. Chcia­łam po­czuć go przy so­bie, po­czuć, jak mnie do­ty­ka. I ja chcia­łam do­tknąć jego. Ale te­raz już wiem, że nie mogę do­ty­kać go bez jego zgo­dy. Wiem też, żeby nie bła­gać, by mi na to po­zwo­lił.

Lek­cja wy­cią­gnię­ta z po­przed­nich spo­tkań. O wie­le za czę­sto lubi wstrzy­my­wać przy­jem­no­ści, gdy nie­mal trzę­sę się z go­rącz­ki nie­cier­pli­wo­ści. Aż sta­ję się po­łą­cze­niem żaru i łez. Lubi tę wła­dzę, któ­rą ma nade mną. Lubi peł­ną kon­tro­lę. Po­win­nam go nie­na­wi­dzić. Cza­sem jed­nak my­ślę, że go ko­cham.

To prze­pa­ska na oczy po­win­na mnie ostrzec, że zmie­rzam do miej­sca bez od­wro­tu. Rzu­cił ją na łóż­ko, a po ple­cach na­tych­miast prze­biegł mi dreszcz. Myśl, że nie będę wi­dzia­ła, co się ze mną dzie­je, po­win­na mnie pod­nie­cić – i pod­nie­ci­ła. Lecz z po­wo­dów wte­dy dla mnie nie­zro­zu­mia­łych tak­że mnie prze­stra­szy­ła. Ba­łam się.

To mu się nie spodo­ba­ło. Po­wie­dział mi to. Tym głę­bo­kim ba­ry­to­nem, któ­ry przy­pra­wia mnie o drże­nie. Po­trze­ba, żeby go za­do­wo­lić, była jed­nak nie do po­ko­na­nia. Za­wią­za­łam prze­pa­skę na oczy.

Zbli­żał się do mnie. Czu­łam, że nie­dłu­go doj­dę. Jego dło­nie prze­su­nę­ły się za­chłan­nie w górę mo­ich nóg. I, niech go szlag, za­trzy­ma­ły się tuż przed miej­scem, w któ­rym skry­wa­ła się moja żą­dza.

Póź­niej był nie­wy­raź­ny wir do­znań. Pchnął mnie na ple­cy, roz­cią­gnął na ma­te­ra­cu. Wie­dzia­łam, że za­spo­ko­je­nie jest bli­skie. Nie­dłu­go we mnie wej­dzie. Nie­dłu­go do­sta­nę to, cze­go po­trze­bo­wa­łam. Lecz – ku mej roz­pa­czy – od­su­nął się.

Wy­da­wa­ło mi się, że usły­sza­łam szczęk zam­ka. Usiad- łam gwał­tow­nie i za­wo­ła­łam go w oba­wie, że od­cho­dzi. Może zro­bi­łam coś źle? A po­tem ulga, gdy po­ło­żył dłoń na moim brzu­chu. Prze­sły­sza­łam się, to nie był za­mek. Na pew­no. Mimo to mia­łam wra­że­nie, że coś się wo­kół nas zmie­ni­ło. Jed­nak szyb­ko o tym za­po­mnia­łam, gdy zna­lazł się mię­dzy mo­imi uda­mi. Jego sil­ne ręce unio­sły moje ra­mio­na w górę, a cie­pły od­dech roz­grzał moją szy­ję. Jego cia­ło było do­sko­na­łe.

Je­dwab­ny kra­wat nie wie­dzieć jak owi­nął się wo­kół mo­ich nad­garst­ków, a ręce zo­sta­ły przy­wią­za­ne do ramy łóż­ka. Nie po­my­śla­łam, że nie mógł zro­bić tego sa­mo­dziel­nie. Był na mnie, nie mo­gąc ma­ni­pu­lo­wać mo­imi rę­ka­mi. Ale z dru­giej stro­ny ma­ni­pu­lo­wał moim cia­łem, moim umy­słem, a ja by­łam jego ocho­czą ofia­rą.

Uniósł się, a ja za­skom­la­łam, nie mo­gąc do nie­go do­się­gnąć. Znów ci­sza. I sze­lest ma­te­ria­łu. Ko­lej­ne dziw­ne dźwię­ki. Mi­ja­ły dłu­gie se­kun­dy, a ja pa­mię­tam dreszcz, któ­ry mną wstrzą­snął. Uczu­cie stra­chu, su­peł w żo­łąd­ku.

Po­tem na­de­szła chwi­la, któ­rą będę pa­mię­ta­ła do śmier­ci. Chwi­la, gdy ostrze do­tknę­ło mo­ich warg. Chwi­la, gdy prze­ko­ny­wał, że w bólu kry­je się przy­jem­ność. Chwi­la, gdy ostrze prze­su­wa­ło się po mo­jej skó­rze. Zro­zu­mia­łam wte­dy, że się po­my­li­łam. On nie był nie­bez­piecz­ny. Nie był też jak cze­ko­la­da. Był za­bój­czy, był nar­ko­ty­kiem, a ja się ba­łam…

Pu­ka­nie do drzwi miesz­ka­nia gwał­tow­nie od­ry­wa mnie od lek­tu­ry pa­mięt­ni­ka. Tra­wio­na po­czu­ciem winy za­mknę­łam go z trza­skiem i odło­ży­łam na dę­bo­wy sto­lik, na któ­rym ze­szłej nocy zo­sta­wi­ła go moja są­siad­ka i bli­ska przy­ja­ciół­ka, Ella Fer­gu­son. Nie chcia­łam czy­tać tych za­pi­sków. Po pro­stu… pa­mięt­nik tam le­żał. Na moim sto­li­ku. Mi­mo­wol­nie otwo­rzy­łam go i by­łam wstrzą­śnię­ta tym, co w nim zna­la­złam. Nie mo­głam uwie­rzyć, że moja bli­ska przy­ja­ciół­ka Ella by­ła­by w sta­nie coś ta­kie­go zro­bić. Więc czy­ta­łam da­lej, choć nie wiem dla­cze­go. To prze­cież bez sen­su. Ja, Sara McMil­lan, je­stem na­uczy­ciel­ką w li­ceum, nie wty­kam nosa w pry­wat­ne ży­cie in­nych lu­dzi. W do­dat­ku nie lu­bię ta­kich lek­tur. Po­wta­rzam to so­bie, lecz gdy do­cie­ram do drzwi, nie mogę zi­gno­ro­wać go­rą­ca, któ­re czu­ję w pod­brzu­szu.

Przy­sta­ję na mo­ment i przy­kła­dam dło­nie do po­licz­ków, bo je­stem pew­na, że też są roz­grza­ne. Mam na­dzie­ję, że kto­kol­wiek cze­ka za drzwia­mi, po pro­stu za­raz so­bie pój­dzie. Je­śli tak zro­bi, nie będę już – przy­rze­kam – czy­ta­ła wię­cej tego pa­mięt­ni­ka. Ale w głę­bi du­szy wiem, że nie zdo­łam oprzeć się po­ku­sie. Czu­ję się tak jak Ella w tej sce­nie z pa­mięt­ni­ka – jak­bym to ja wy­cze­ki­wa­ła ko­lej­nej pod­nie­ca­ją­cej chwi­li, a po­tem ko­lej­nej i ko­lej­nej. To pew­ne, że dwu­dzie­sto­ośmio­let­nie ko­bie­ty nie po­win­ny oby­wać się przez pięć lat bez sek­su. Naj­gor­sze jest to, że na­ru­szy­łam pry­wat­ność ko­goś, na kim mi za­le­ży.

Znów pu­ka­nie, a ja mu­szę po­go­dzić się, że mój gość nie odej­dzie. Przy­wo­łu­ję się do po­rząd­ku i po­pra­wiam pro­stą, ja­sno­nie­bie­ską su­kien­kę, w któ­rej wró­ci­łam do domu po ostat­nich w tym roku szkol­nym za­ję­ciach z an­giel­skie­go. Bio­rę głę­bo­ki wdech i otwie­ram drzwi. Orzeź­wia­ją­cy po­dmuch chłod­ne­go noc­ne­go po­wie­trza, tak ty­po­we­go dla San Fran­ci­sco, uniósł luź­ne ko­smy­ki mo­ich dłu­gich, ciem­nych wło­sów, któ­re wy­śli­znę­ły się z war­ko­cza. Schło­dził też moją roz­pa­lo­ną skó­rę. Co się ze mną dzie­je? Ja­kim cu­dem pa­mięt­nik tak bar­dzo na mnie po­dzia­łał?

Ella wcho­dzi bez za­pro­sze­nia i mija mnie w po­wie­wie wa­ni­lio­wych per­fum, z roz­wia­ny­mi ru­dy­mi lo­ka­mi.

– Jest – mówi Ella, chwy­ta­jąc swój pa­mięt­nik. – Tak my­śla­łam, że zo­sta­wi­łam go tu­taj, gdy wpa­dłam wczo­raj wie­czo­rem.

Za­my­kam drzwi. Je­stem pew­na, że po­licz­ki znów mi pło­ną, bo wiem te­raz o ży­ciu sek­su­al­nym Elli wię­cej, niż po­win­nam. Na­dal nie ro­zu­miem, cze­mu otwo­rzy­łam pa­mięt­nik, cze­mu się nie po­wstrzy­ma­łam. Cze­mu na­wet te­raz chcę czy­tać go da­lej.

– Nie za­uwa­ży­łam go – mó­wię. I w tej chwi­li już ża­łu­ję, że nie mogę cof­nąć kłam­stwa. Nie lu­bię kłamstw. Znam wy­star­cza­ją­co wie­lu lu­dzi, któ­rzy się nimi po­słu­gu­ją, i wiem, jaką mogą wy­rzą­dzić krzyw­dę. Na­praw­dę nie po­do­ba mi się to, z jaką ła­two­ścią skła­ma­łam. To w koń­cu Ella. Przez ostat­ni rok moja są­siad­ka, któ­ra sta­ła się po­wier­nicz­ką, nie­mal młod­szą sio­strą, ja­kiej ni­g­dy nie mia­łam. Je­ste­śmy ro­dzi­ną, któ­rej żad­na z nas w rze­czy­wi­sto­ści nie ma, czy ra­czej – do któ­rej żad­na z nas nie chce się przy­znać. Je­stem spe­szo­na, więc plo­tę coś z po­wo­du zde­ner­wo­wa­nia i po­czu­cia winy.

– To był dłu­gi dzień w szko­le. Mu­szę wy­peł­nić przez lato całą masę pa­pie­rów. Ale mia­łam w kla­sie kil­ko­ro faj­nych dzie­cia­ków, któ­re po­lu­bi­łam.

Za­ci­skam usta, bo wy­da­je mi się, że po­wie­dzia­łam już dość. Mimo to do­da­ję:

– Przy­szłam do domu do­pie­ro kil­ka mi­nut temu.

– No, ale masz prze­cież te­raz choć tro­chę wol­ne­go – od­zy­wa się Ella, uno­sząc pa­mięt­nik. – Przy­nio­słam go wczo­raj, gdy pla­no­wa­ły­śmy obej­rzeć ra­zem ten bab­ski film. Chcia­łam prze­czy­tać ci kil­ka wpi­sów. Ale po­tem za­dzwo­nił Da­vid, no i wiesz, jak było. Po­rzu­ci­łam cię jak bar­dzo zła przy­ja­ciół­ka – w jej gło­sie dało się sły­szeć po­czu­cie winy.

Da­vid, czy­li jej sexy chło­pak. Le­karz. Co chciał od Elli, to do­sta­wał. Przez chwi­lę przy­glą­dam się przy­ja­ciół­ce. Ma świe­żą, mło­dzień­czą cerę, ubra­na jest w wy­tar­te dżin­sy i fio­le­to­wy T-shirt. Wy­glą­da jak jed­na z mo­ich uczen­nic, a nie jak dwu­dzie­sto­pię­cio­let­nia na­uczy­ciel­ka.

– I tak by­łam pad­nię­ta – za­pew­niam ją, lecz mar­twię się, że za­ko­cha­ła się po uszy w tym o dzie­sięć lat star­szym fa­ce­cie. – Mu­sia­łam po­ło­żyć się spać, żeby mieć siłę na dzi­siej­sze za­ję­cia.

– Te­raz je­steś już po nich, więc świet­nie się skła­da – Ella wska­zu­je pa­mięt­nik. – I tak się cie­szę, że od­na­la­złam go przed dzi­siej­szą rand­ką z Da­vi­dem – po­ru­sza zna­czą­co brwia­mi. – Gra wstęp­na, ro­zu­miesz. Da­vi­do­wi się to spodo­ba. To jest pie­kiel­nie go­rą­ce.

Otwie­ram usta z ab­so­lut­nym nie­do­wie­rza­niem.

– Czy­tasz mu swój pa­mięt­nik? – Ja ni­g­dy nie mia­ła­bym od­wa­gi czy­tać fa­ce­to­wi ta­kich in­tym­nych, oso­bi­stych prze­my­śleń, zwłasz­cza o nim sa­mym. – I to jest gra wstęp­na?

Ella kiwa prze­czą­co gło­wą.

– To nie jest mój pa­mięt­nik. Nie pa­mię­tasz? Mó­wi­łam ci wczo­raj. Zna­la­złam go w rze­czach, któ­re ku­pi­łam na au­kcji ma­ga­zy­no­wej na po­cząt­ku lata.

– Aha – od­po­wia­dam, choć nie przy­po­mi­nam so­bie, żeby Ella choć sło­wem o nim wspo­mnia­ła. Gdy­by tak było, je­stem na sto pro­cent pew­na, że bym to pa­mię­ta­ła. – No tak. Au­kcje, na któ­re cho­dzisz, od­kąd do­sta­łaś świ­ra na punk­cie pro­gra­mu Woj­ny ma­ga­zy­no­we. Na­dal nie mogę uwie­rzyć, że lu­dzie od­da­ją na prze­cho­wa­nie swo­je rze­czy, a po­tem nie pła­cą, za­po­mi­na­ją o nich i po­zwa­la­ją, żeby ku­pił je ktoś obcy.

– A jed­nak – za­uwa­ża Ella. – Tyl­ko że ja nie mam świ­ra.

Ra­czej nie wy­glą­dam na prze­ko­na­ną.

– Okej, może i mam – przy­zna­je. – Ale za­ro­bię na tym dwa razy tyle, ile do­sta­ła­bym za ucze­nie w szko­le let­niej. Na­praw­dę po­win­naś za­sta­no­wić się nad pój­ściem ze mną na na­stęp­ną au­kcję. Już opchnę­łam spo­ro rze­czy za dużą kasę.

Uno­si w górę pa­mięt­nik.

– To zna­la­złam w ostat­nim ma­ga­zy­nie, jak do­tąd naj­lep­szym. Były w nim gra­fi­ki, któ­re sprze­dam za gru­be pie­nią­dze. No i zna­la­złam trzy pa­mięt­ni­ki, zu­peł­nie po­wa­la­ją­ce. Nie mogę się od nich ode­rwać. Ko­bie­ta, któ­ra je na­pi­sa­ła, dała się wcią­gnąć w mrocz­ną, na­mięt­ną grę, któ­ra jest prze­ra­ża­ją­co eks­cy­tu­ją­ca.

Ma ra­cję. Jesz­cze te­raz czu­ję pa­le­nie w brzu­chu, gdy my­ślę o sło­wach za­pi­sa­nych na tych kart­kach. Mogę so­bie wy­obra­zić ci­chy, uwo­dzi­ciel­ski głos ko­bie­ty opo­wia­da­ją­cej mi szep­tem swo­ją hi­sto­rię. Pró­bu­ję sku­pić się na tym, co mówi Ella, lecz za­miast tego za­sta­na­wiam się nad tą ko­bie­tą. Kim jest, gdzie jest?

– Kur­czę! – wy­krzy­ku­je Ella. – Ty się czer­wie­nisz. Czy­ta­łaś pa­mięt­nik, tak?

Tym ra­zem bled­nę.

– Co? Ja? – Na­gle nie mogę wy­du­sić z sie­bie nic sen­sow­ne­go. W tej chwi­li zu­peł­nie nie je­stem sobą. Opa­dam na wy­ście­ła­ne brą­zo­we krze­sło na­prze­ciw Elli, zła­pa­na w pu­łap­kę mo­je­go wcze­śniej­sze­go kłam­stwa. – Ja… tak. Czy­ta­łam.

Zie­lo­ne oczy Elli zwę­ża­ją się.

– I my­śla­łaś, że ja to na­pi­sa­łam?

Po­sy­łam jej nie­pew­ne spoj­rze­nie.

– Cóż… hmm – mówi, naj­wy­raź­niej bio­rąc moją od­po­wiedź, a ra­czej jej brak, za po­twier­dze­nie. – My­śla­łaś… – krę­ci gło­wą. – Za­tka­ło mnie. Ale pew­nie nie czy­ta­łaś tych naj­lep­szych wpi­sów, bo wte­dy na pew­no nie mo­gła­byś po­my­śleć, że ona jest mną. Choć ru­mie­nisz się, jak­byś je jed­nak czy­ta­ła.

– Czy­ta­łam nie­któ­re frag­men­ty, któ­re były ta­kie, no… cał­kiem szcze­gó­ło­we.

Uśmie­cha się.

– I uzna­łaś, że ja to na­pi­sa­łam? – znów krę­ci gło­wą. – No pro­szę, a są­dzi­łam, że mnie znasz. Ale mu­szę ci po­wie­dzieć, że bar­dzo chcia­ła­bym być tą ko­bie­tą, choć­by tyl­ko przez jed­ną go­rą­cą noc. W jej ży­ciu była za­gad­ko­wa ero­ty­ka, któ­ra po pro­stu… – Ella lek­ko drży – nie daje mi spo­ko­ju.

Odro­bi­nę po­cie­szam się tym, że wpi­sy w pa­mięt­ni­ku po­ru­sza­ją ją rów­nie moc­no, jak mnie. Tyl­ko po co mi, do cho­le­ry, po­cie­sze­nie? Za grosz w tym lo­gi­ki. Moje re­ak­cje po­zba­wio­ne są sen­su.

– Gdy skoń­czy­my z Da­vi­dem czy­ta­nie tego pa­mięt­ni­ka – mówi Ella, wcią­ga­jąc mnie z po­wro­tem do roz­mo­wy – zro­bi­my zdję­cia kil­ku naj­cie­kaw­szych stron i wy­sta­wi­my go na eBayu. Bę­dzie z tego spo­ra kasa. Już ja to wiem.

Obu­rzo­na tym po­my­słem otwo­rzy­łam usta.

– Chy­ba nie mó­wisz po­waż­nie? Chcesz sprze­dać oso­bi­ste za­pi­ski tej ko­bie­ty na eBayu?

– No ja­sne, że tak. Tu cho­dzi o za­ra­bia­nie pie­nię­dzy. Zresz­tą to wszyst­ko może być zmy­ślo­ne.

Jej sło­wa są za­ska­ku­ją­co zim­ne. To nie jest Ella, jaką znam.

– Mó­wi­my o oso­bi­stych prze­ży­ciach, Ella. Nie chcesz chy­ba za­ra­biać na jej bólu?

Jest za­sko­czo­na.

– Ja­kim bólu? Mnie to wy­glą­da na samą przy­jem­ność.

– Naj­waż­niej­szą dla sie­bie rzecz stra­ci­ła na au­kcji. To nie jest przy­jem­ność.

– Do­my­ślam się, że jej bo­ga­ty fa­cet wy­wiózł ją w ja­kieś eg­zo­tycz­ne miej­sce i że żyje so­bie do­stat­nio – jej głos sta­je się po­waż­ny. – Mu­szę tak my­śleć, żeby to zro­bić, Saro. Pro­szę, nie wy­wo­łuj u mnie po­czu­cia winy. Ja po pro­stu po­trze­bu­ję tych pie­nię­dzy.

Chcę się sprze­ci­wić, lecz ustę­pu­ję. Ella jest sama na świe­cie, w za­sa­dzie bez ro­dzi­ny. Jej oj­ciec jest al­ko­ho­li­kiem. Zwy­kle sam nie wie, jak się na­zy­wa, a co do­pie­ro – jak ma na imię jego cór­ka. Ella oszczę­dza na czar­ną go­dzi­nę. Ja też tak mam, też je­stem sa­mot­na. Ale w tej chwi­li nie chcę o tym my­śleć.

– Prze­pra­szam – mó­wię i na­praw­dę jest mi przy­kro. – Ro­zu­miem, że nie mo­żesz po­stą­pić ina­czej. Oby ci się uda­ło jak naj­dro­żej sprze­dać ten pa­mięt­nik.

Ella lek­ko się uśmie­cha na zgo­dę, a po­tem wsta­je z ka­na­py. Ja rów­nież się pod­no­szę i ją przy­tu­lam. Bły­ska­wicz­nie za­czy­na pro­mie­nio­wać do­brym hu­mo­rem, któ­ry udzie­la się tak­że i mnie. Ko­cham Ellę. Na­praw­dę ją ko­cham.

– Da­vid i ja nie mo­że­my się już do­cze­kać tej osza­ła­mia­ją­cej ak­cji dziś w nocy – rzu­ca fi­glar­nie. – No, mu­szę le­cieć.

Śmie­je się i ma­cha do mnie ręką.

– Do­brej nocy. Moja bę­dzie do­bra, tego je­stem pew­na.

Opa­dam znów na krze­sło i pa­trzę, jak wy­cho­dzi.

Do­bi­ja­nie się do drzwi wy­ry­wa mnie z bło­gie­go snu. Sia­dam gwał­tow­nie na łóż­ku, zdez­o­rien­to­wa­na i za­mro­czo­na. Zer­kam na ze­gar: siód­ma rano. Pierw­szy dzień wol­ny od za­jęć.

– Cho­le­ra, kto się tak tłu­cze? – bur­czę, od­rzu­cam koc i wsu­wam sto­py w ró­żo­we, pu­szy­ste pan­to­fle, któ­re je­den z uczniów dał mi w pre­zen­cie na ostat­nią Gwiazd­kę. Ła­pię dłu­gi, tak­że ró­żo­wy szla­frok, któ­ry pu­szy­sty nie jest, ale ma na­pis „Ró­żo­wy” na ple­cach. Znów nie­cier­pli­we stu­ka­nie.

– Saro, to ja, Ella! – sły­szę, gdy drep­czę przez sa­lon. – Po­spiesz się! Szyb­ko!

Ser­ce za­czy­na mi ło­mo­tać, bo Ella naj­wy­raź­niej jest roz­trzę­sio­na. Gdy tyl­ko otwie­ram drzwi, za­rzu­ca mi ręce na szy­ję i woła:

– Ucie­kam!

– Ucie­kasz? – Za­sko­czo­na co­fam się i wcią­gam Ellę z chło­du wcze­sne­go ran­ka do cie­płe­go wnę­trza miesz­ka­nia. Wciąż ma na so­bie wczo­raj­sze ubra­nie. – Co ty wy­ga­du­jesz? Co się dzie­je?

– Da­vid mi się oświad­czył! – wy­krzy­ku­je z pod­nie­ce­niem. – Le­d­wie mogę w to uwie­rzyć. Dziś le­ci­my do Pa­ry­ża. – Spo­glą­da na ze­ga­rek: – Za dwie go­dzi­ny.

Wci­ska mi coś do ręki.

– To klucz do mo­je­go miesz­ka­nia. Na sto­le w kuch­ni znaj­dziesz pa­mięt­nik i klucz do ma­ga­zy­nu. Je­śli za dwa ty­go­dnie nie bę­dzie opróż­nio­ny, znów wszyst­ko wy­sta­wią na au­kcję. Więc po­sprze­da­waj te rze­czy. Pie­nią­dze są two­je. Albo zo­staw wszyst­ko, jak wo­lisz. Nie­waż­ne, bo wszyst­ko mi jed­no – uśmie­cha się sze­ro­ko. – Ja ucie­kam do Pa­ry­ża, a po­tem cze­ka nas mie­siąc mio­do­wy we Wło­szech!

Za­czy­nam się o nią nie­po­ko­ić. Ni­g­dy nie sły­sza­łam, żeby mó­wi­ła, że ko­cha Da­vi­da, a nie chcia­ła­bym, żeby spo­tka­ło ją coś przy­kre­go.

– Znasz tego fa­ce­ta do­pie­ro od trzech mie­się­cy, słoń­ce. Ja wi­dzia­łam go rap­tem raz.

On za­wsze, niby to przy­pad­kiem, do­sta­wał we­zwa­nie do cho­re­go, gdy pla­no­wa­ne było wspól­ne spo­tka­nie.

– Ko­cham go, Saro – mówi Ella, jak­by czy­ta­ła w mo­ich my­ślach. – I jest dla mnie do­bry. Wiesz prze­cież.

Nie, nie wiem, lecz gdy pró­bu­ję zna­leźć wła­ści­we sło­wa, żeby to wy­ra­zić, ona już wy­cho­dzi.

– Ella…

– Za­dzwo­nię do cie­bie, jak do­trę do Pa­ry­ża, więc miej ko­mór­kę przy so­bie.

– Cze­kaj! – przy­trzy­mu­ję ją za ra­mię. – To na jak dłu­go wy­jeż­dżasz?

Oczy jej się roz­świe­tla­ją.

– Na mie­siąc! Uwie­rzysz? Cały mie­siąc we Wło­szech. To jak speł­nio­ne ma­rze­nie – przy­tu­la mnie i ca­łu­je w po­li­czek. – Za­dzwo­nię do cie­bie, a gdy wró­ci­my, bę­dzie we­se­le.

Jej spoj­rze­nie mięk­nie.

– Wiesz, chcia­ła­bym, że­byś tam ze mną była. Ale to wszyst­ko dzie­je się tak na­gle – przy­ty­ka pa­lec do fałd­ki, któ­ra po­ja­wia mi się mię­dzy zmarsz­czo­ny­mi brwia­mi. – I prze­stań ro­bić taką minę, bo bę­dziesz mia­ła nie­dłu­go zmarszcz­ki. Nic mi nie jest, czu­ję się do­sko­na­le.

– No pew­nie – od­po­wia­dam, wy­si­la­jąc się na lek­ki ton. Jed­nak gar­dło mam tak ści­śnię­te, że mogę zdo­być się tyl­ko na wy­chry­pia­ną proś­bę: – Za­dzwoń do mnie ko­niecz­nie, jak tyl­ko do­je­dziesz. I przy­sy­łaj zdję­cia. Masę zdjęć.

Ella uśmie­cha się pro­mien­nie.

– Tak jest, pani McMil­lan.

Od­wra­ca się i szyb­ko wy­cho­dzi, w ostat­niej chwi­li ma­cha­jąc mi przez ra­mię.

Po­szła, a ja wal­czę z nie­spo­dzie­wa­ny­mi łza­mi, któ­rych przy­czy­ny nie ro­zu­miem. Cie­szę się jej szczę­ściem, ale też mar­twię się o nią. Czu­ję się… Cóż, nie je­stem pew­na, jak się czu­ję. Za­gu­bio­na, być może. Za­ci­skam w dło­ni klucz i na­gle uświa­da­miam so­bie, że wła­śnie do­sta­łam pa­mięt­ni­ki, któ­rych przy­rze­ka­łam ni­g­dy wię­cej nie czy­tać.

Rozdział drugi

Chwi­la, gdy ostrze do­tknę­ło mo­ich warg. Chwi­la, gdy prze­ko­ny­wał, że w bólu kry­je się przy­jem­ność…

Te sło­wa ob­se­syj­nie po­wta­rzam wie­czo­rem w my­ślach w dniu na­głe­go wy­jaz­du Elli. Prze­śla­du­ją mnie tak bar­dzo, że czu­ję lo­do­wa­ty dreszcz, ile­kroć o nich po­my­ślę. To z ich po­wo­du je­stem tu­taj, sto­ję w nie­wiel­kim kli­ma­ty­zo­wa­nym ma­ga­zy­nie wiel­ko­ści ga­ra­żu, któ­ry kie­dyś wy­na­ję­ła au­tor­ka pa­mięt­ni­ka. Na szczę­ście nie jest jesz­cze ciem­no, a oko­li­ca wy­glą­da na przy­zwo­itą. Sto­ję i nie je­stem pew­na, od cze­go za­cząć. Będę prze­trzą­sać rze­czy nie­zna­jo­mej, czu­ję się dziw­nie i nie­swo­jo.

…chwi­la, gdy prze­ko­ny­wał, że w bólu kry­je się przy­jem­ność.

Nie­pro­szo­ne sło­wa znów po­ja­wia­ją się w mo­jej gło­wie. Drżę i nie tyl­ko dla­te­go, że pa­mięt­nik jest zde­cy­do­wa­nie pod­nie­ca­ją­cy. Nie po­win­nam się pod­nie­cać. Nie bo­le­sną przy­jem­no­ścią i krę­po­wa­niem. Nie za­mie­rzam się pod­nie­cać. Mar­twię się o tę ta­jem­ni­czą ko­bie­tę. Zresz­tą je­stem cór­ką swo­je­go ojca, tak jak moja mat­ka była jego żoną, co ozna­cza, że by­ły­śmy w jego rę­kach ma­rio­net­ka­mi, któ­re po­zo­sta­wa­ły w jego cie­niu. Moja mat­ka uwol­ni­ła się od nie­go wraz ze swą śmier­cią, a ja zde­cy­do­wa­łam się ze­rwać z nim kon­takt. Choć upły­nę­ło pięć lat, od­kąd ostat­ni raz go wi­dzia­łam, wciąż je­stem świa­do­ma, że wpływ jego cięż­kiej ręki jest aż za bar­dzo wi­docz­ny w moim ży­ciu.

Zgrzy­tam zę­ba­mi na te wspo­mnie­nia. Nie mam po­ję­cia, jak my­śli za­błą­ka­ły się w miej­sca, któ­rych wca­le nie chcę od­wie­dzać. Sku­piam się po­now­nie na sta­ran­nie usta­wio­nych wzdłuż ścian me­blach i kar­to­nach, a tak­że na czymś, co wy­glą­da na do­brze za­pa­ko­wa­ne gra­fi­ki. To po­rzu­co­ne i za­po­mnia­ne ży­cie. Kto to zro­bił? Kto zo­sta­wił rze­czy, na któ­rych wy­raź­nie mu za­le­ża­ło na tyle, by je sta­ran­nie spa­ko­wać i upo­rząd­ko­wać? Nie je­stem prze­ko­na­na do po­my­słu Elli, że ja­kiś bo­ga­ty fa­cet za­brał tę ko­bie­tę do eg­zo­tycz­ne­go raju. Nikt, komu nie przy­da­rzy­ło się nie­szczę­ście, a może na­wet tra­ge­dia, nie po­stę­po­wał tak jak ona. Nie, nie za­mie­rzam przy­spa­rzać tej ko­bie­cie kło­po­tów, od­sprze­da­jąc jej rze­czy. Ona nie jest ano­ni­mo­wa, na­zy­wa się Re­bec­ca Ma­son. Ta­kie na­zwi­sko wid­nia­ło w do­ku­men­tach. Nie mo­głam do­stać jej nu­me­ru te­le­fo­nu, a zresz­tą – jak mi po­wie­dzia­no – i tak jest wy­łą­czo­ny.

– Znaj­dę spo­sób, by się z tobą skon­tak­to­wać i zwró­cić ci rze­czy – szep­czę w prze­strzeń, jak­bym mó­wi­ła do Re­be­ki, i dreszcz prze­bie­ga mi po ple­cach. Mam wra­że­nie, że ona tu jest, że mó­wię do niej, i to mnie prze­ra­ża. Z ja­kie­goś po­wo­du czu­ję się co­raz bar­dziej zde­ter­mi­no­wa­na, by ją od­na­leźć.

Cięż­ko wzdy­cham. W koń­cu się zde­cy­do­wa­łam. Mu­szę na­ru­szyć jej pry­wat­ność i prze­trzą­snąć jej rze­czy, by zna­leźć spo­sób, aby się z nią skon­tak­to­wać i zwró­cić to, co zo­sta­ło z jej ży­cia. Oczy­wi­ście, je­że­li ona jesz­cze żyje.

– Prze­stań! – Sama sie­bie kar­cę. My­śle­nie o śmier­ci to nie moje kli­ma­ty. Nie lu­bię hor­ro­rów.

Ale może jed­nak Re­bec­ca po­rzu­ci­ła swo­je ży­cie z ja­kie­goś szczę­śli­we­go po­wo­du? Wy­gra­na w tot­ka. O tak. To do­bra oka­zja, żeby po­rzu­cić wszyst­kie swo­je sta­re rze­czy. To mało praw­do­po­dob­ne, ale moż­li­we. Szan­sa jed­na na dzie­sięć mi­lio­nów, jak mi się wy­da­je. No, ale jed­nak szan­sa. Cze­mu więc ta myśl ani tro­chę nie roz­ła­do­wu­je tego upior­ne­go na­pię­cia, któ­re moż­na wy­czuć w po­miesz­cze­niu?

Chcę mieć to już za sobą, od­kła­dam to­reb­kę na pod­ło­gę i wy­cie­ram dło­nie w dżin­sy. Przy­glą­dam się ba­daw­czo przed­mio­tom wo­kół, aż mój wzrok pada na sta­ran­nie opi­sa­ny kar­ton: do­ku­men­ty oso­bi­ste. Tam po­win­nam zna­leźć ja­kieś in­for­ma­cje.

Dwie go­dzi­ny póź­niej sie­dzę opar­ta o ścia­nę i prze­glą­dam pa­pie­ry, któ­re nie po­win­ny tra­fić w moje ręce. Świa­dec­twa szkol­ne, ra­chun­ki, do­ku­men­ta­cja praw­na do­ty­czą­ca gro­szo­we­go spad­ku po śmier­ci mat­ki Re­be­ki i jej ostat­nie­go krew­ne­go przed trze­ma laty. My­ślę o wła­snej mat­ce, o ko­bie­cie, któ­ra tak bar­dzo sta­ra­ła się chro­nić mnie przed oj­cem, lecz ni­g­dy nie zro­bi­ła nic, by ochro­nić sie­bie. Za­my­kam oczy. Za­sta­na­wiam się, kie­dy prze­mi­nie ból po jej stra­cie. O ile w ogó­le prze­mi­nie. Była moją naj­lep­szą przy­ja­ciół­ką, naj­bliż­szą mi oso­bą. Cie­ka­we, czy Re­bec­ca była tak bli­sko z mat­ką, jak ja ze swo­ją? Czy bo­la­ła ją ta stra­ta, tak jak mnie bo­la­ła? Czy na­dal boli?

Z wy­sił­kiem wra­cam do do­ku­men­tów i uświa­da­miam so­bie, że nie znaj­dę żad­nych in­for­ma­cji, któ­re po­mo­gły­by mi na­wią­zać kon­takt z Re­be­ką. Na szczę­ście ko­re­spon­den­cja i ster­ta wy­cią­gów ban­ko­wych ujaw­ni­ły mi jej ad­res, choć nie je­stem pew­na, czy jest ak­tu­al­ny.

Z po­czu­ciem, że nie za bar­dzo po­su­nę­łam się w po­szu­ki­wa­niach Re­be­ki, wpy­cham wszyst­ko z po­wro­tem do kar­to­nu i wsta­ję. Czu­ję odrę­twie­nie i skur­cze, któ­re po­da­ją w wąt­pli­wość sku­tecz­ność mo­ich po­ran­nych ćwi­czeń.

– Pro­szę spró­bo­wać w ko­mo­dzie – sły­szę za sobą mę­ski głos.

Krzy­czę prze­stra­szo­na i gwał­tow­nie się ob­ra­cam. W drzwiach stoi męż­czy­zna w ro­bo­czym stro­ju. Włos na gło­wie mi się jeży, za­koń­cze­nia ner­wo­we wy­sy­ła­ją sy­gna­ły ostrze­gaw­cze. To przy­stoj­ny fa­cet, oko­ło trzy­dzie­stu pię­ciu lat – blon­dyn z wło­sa­mi przy­cię­ty­mi na jeża, gład­ko ogo­lo­ny. Nie­po­koi mnie jego mrocz­ne spoj­rze­nie pa­da­ją­ce z głę­bo­ko osa­dzo­nych oczu. I bez tego małe po­miesz­cze­nie wy­da­je się kur­czyć i za­my­kać wo­kół mnie. To strasz­ne uczu­cie, któ­re­go nie po­tra­fię opa­no­wać, jest ni­czym cię­żar na mo­ich ra­mio­nach i pier­siach.

– W ko­mo­dzie? – uda­je mi się w koń­cu wy­du­sić.

– Każ­dy ma se­kret­ną szu­fla­dę w sy­pial­ni – tłu­ma­czy. Jego głos zni­ża się, przy­bie­ra chry­pli­wą bar­wę. – Miej­sce nie­mal tak skry­te jak du­sza.

Sztyw­nie­ję, znów prze­ni­ka mnie nie­mi­ły dreszcz. On tu był przede mną. Czu­ję to. Prze­glą­dał rze­czy Re­be­ki. Wie, co jest w szu­fla­dzie ko­mo­dy. Nie po­do­ba mi się ten fa­cet i na­gle zda­ję so­bie spra­wę, że je­stem tu z nim sama, wo­kół ani ży­we­go du­cha – przy­naj­mniej jak do­tąd ni­ko­go in­ne­go nie wi­dzia­łam i nie sły­sza­łam.

– Nie chcę znać jej se­kre­tów – mó­wię sta­now­czo, sta­ra­jąc się za­cho­wać spo­kój, choć ko­la­na się pode mną ugi­na­ją. – Chcę ją od­na­leźć i zwró­cić jej rze­czy.

Przy­glą­da mi się ba­daw­czo przez dłuż­szą chwi­lę. Wzrok ma świ­dru­ją­cy. W koń­cu, gdy ci­sza jest już nie­mal nie do wy­trzy­ma­nia, mówi:

– Pro­szę spraw­dzić szu­fla­dę, tak jak po­wie­dzia­łem.

Uśmie­cha się iro­nicz­nie. Spra­wia wra­że­nie, jak­by miał za­raz odejść.

– Wró­cę o dzie­wią­tej, żeby wszyst­ko po­za­my­kać. Do tej pory trze­ba opu­ścić te­ren.

Zni­ka bez dal­szych wy­ja­śnień.

Nie ru­szam się. Czu­ję się jak spa­ra­li­żo­wa­na. Mam ocho­tę za­trza­snąć drzwi, lecz nie ośmie­lam się, bo moż­na prze­cież je za­mknąć od ze­wnątrz na klucz. Se­kun­dy upły­wa­ją, a ja cze­kam. Kro­ki męż­czy­zny cich­ną w od­da­li. Mu­szę zna­leźć się da­le­ko stąd. Do­cie­ram do lśnią­cej, ma­ho­nio­wej ko­mo­dy przy ścia­nie i ner­wo­wo otwie­ram pra­wą gór­ną szu­fla­dę. Pu­sta. Pró­bu­ję z lewą. Boże, ser­ce mam w gar­dle. Po­win­nam uspo­ko­ić od­dech. Je­stem roz­trzę­sio­na i prze­ra­żo­na w za­sa­dzie bez po­wo­du. Li­czę do trzy­dzie­stu i znów mogę od­dy­chać. Nic mi nie jest. Wszyst­ko w po­rząd­ku. Otwie­ram lewą szu­fla­dę, a od­dech znów mi za­mie­ra na wi­dok jej za­war­to­ści. Czar­ne, ak­sa­mit­ne pu­deł­ko trzy­dzie­ści na dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów z zam­kiem. Czer­wo­ny je­dwab­ny szal. Trzy czer­wo­ne, opra­wio­ne w skó­rę pa­mięt­ni­ki.

Spo­glą­dam za sie­bie, a po­tem z po­wro­tem na szu­fla­dę. Je­stem pod­eks­cy­to­wa­na, ale za­ra­zem w ner­wach z oba­wy, że ten strasz­ny fa­cet po­wró­ci.

Sku­piam się po­now­nie na zna­le­zi­sku, szu­kam klu­cza do pu­deł­ka, w któ­rym mogę zna­leźć coś, co na­pro­wa­dzi mnie na ślad Re­be­ki. Tłu­ma­czę so­bie, że nie cho­dzi tyl­ko o zwy­kłą cie­ka­wość. Otwie­ram pa­mięt­ni­ki, po­trzą­sam nimi w po­szu­ki­wa­niu luź­nych pa­pie­rów czy klu­czy­ka. Z jed­ne­go z nich wy­pa­da ja­kaś bro­szur­ka, za mo­ment kil­ka ko­lej­nych.

Spraw­dzam je. Ga­le­ria Sztu­ki Al­lu­re. Wszyst­ko to bro­szu­ry Al­lu­re, czy­li naj­więk­szej, naj­bar­dziej pre­sti­żo­wej ga­le­rii w San Fran­ci­sco. Ella wspo­mi­na­ła o gra­fi­kach zna­le­zio­nych w ma­ga­zy­nie. Wy­glą­da na to, że choć moja ak­tyw­ność sek­su­al­na jest cał­ko­wi­cie róż­na niż Re­be­ki, to jed­na­ko­wo in­te­re­su­je­my się sztu­ką. Uwiel­biam wszyst­ko, co jej do­ty­czy. In­te­re­su­ję się hi­sto­rią sztu­ki oraz pro­ce­sem twór­czym. Był taki czas, gdy wie­le bym dała za to, żeby pra­co­wać w ja­kiejś in­sty­tu­cji zwią­za­nej z dzia­łal­no­ścią ar­ty­stycz­ną. Ma­rzy­łam o tym. Jed­nak już wie­le lat temu zmie­ni­łam zda­nie, bo zmu­si­ły mnie do tego ży­cie, ra­chun­ki i inne obo­wiąz­ki.

Usły­sza­łam ja­kiś ha­łas na ze­wnątrz, nie­mal pod­sko­czy­łam ze stra­chu. Przy­ci­skam rękę do pier­si, by nie wy­sko­czy­ło przez nią ser­ce. Grzmot. Ten od­głos to był grzmot. Nad­cho­dzi bu­rza. Gło­śne dud­nie­nie od­bi­ja się echem od ścian, jak­bym była w ja­ski­ni. To jak ostrze­że­nie. Mu­szę się po­spie­szyć, do ja­snej cho­le­ry. Moja wy­obraź­nia sza­le­je, ogar­nia mnie gwał­tow­ny nie­po­kój.

Chwy­tam to­reb­kę, za­bie­ram pa­mięt­ni­ki, któ­re są moją ostat­nią na­dzie­ją na zna­le­zie­nie wska­zów­ki co do ostat­nie­go miej­sca po­by­tu Re­be­ki. Mam już wyjść z po­miesz­cze­nia, lecz przy­sta­ję, od­wra­cam się i bie­gnę do ko­mo­dy, by wziąć ze sobą ak­sa­mit­ne pu­deł­ko. Ręce wciąż mi się trzę­są, sta­ram się nie upu­ścić ni­cze­go pod­czas za­my­ka­nia drzwi ma­ga­zy­nu.

Idę szyb­ko wą­skim, sła­bo oświe­tlo­nym ko­ry­ta­rzem, mi­ja­jąc rzę­dy za­mknię­tych ma­ga­zy­nów – ta­kich jak ten, któ­ry przed chwi­lą opu­ści­łam. Czu­ję się jak Ali­cja, któ­ra za­raz wpad­nie w kró­li­czą norę. Wy­cho­dzę z bu­dyn­ku i za­trzy­mu­ję się na nie­oświe­tlo­nym par­kin­gu, ciem­niej­szym, niż moż­na było się spo­dzie­wać, bo prze­cież zbie­ra się na bu­rzę. Jak­że szyb­ko uciekł mi ten czas.

Truch­tem w dys­kret­nej ci­szy, bo ja­sno­nie­bie­skie adi­da­sy tłu­mią od­głos kro­ków, zbli­żam się do mo­je­go srebr­ne­go for­da fo­cu­sa. Klu­czy­ki wciąż są w to­reb­ce. Nie wiem, cze­mu jesz­cze ich nie wy­cią­gnę­łam. Kła­dę trzy­ma­ne przed­mio­ty na ma­sce, aby prze­trzą­snąć to­reb­kę, ale je­den z pa­mięt­ni­ków spa­da na zie­mię. Schy­lam się po nie­go, ale wte­dy wy­pa­da mi ko­lej­ny.

– Niech to szlag – klnę i ku­cam, aby je pod­nieść. Jed­nak w tej chwi­li wło­sy znów sta­ją mi dęba i choć za­czy­na pa­dać, nie wsta­ję. Wy­da­je mi się, że wi­dzę ja­kiś cień obok otwar­tych drzwi do bu­dyn­ku. Pod­ry­wam się na rów­ne nogi, czu­ję ścisk w żo­łąd­ku. Wsia­daj do auta. Wsia­daj do auta! Cze­mu jesz­cze sto­isz!? – mó­wię do sie­bie.

Drżą­cy­mi rę­ka­mi wy­ła­wiam klu­cze i prze­kli­nam pa­ra­no­ję, któ­ra mną owład­nę­ła. Szarp­nię­ciem otwie­ram drzwi sa­mo­cho­du i wrzu­cam do środ­ka to­reb­kę, wsia­dam z pu­deł­kiem i pa­mięt­ni­ka­mi w ręce. Drzwi za­my­ka­ją się nie dość szyb­ko. Cięż­ko wy­pusz­czam po­wie­trze, gdy włą­czam blo­ka­dę. Bez­piecz­nie za­mknię­ta w środ­ku bez­ład­nie kła­dę pa­mięt­ni­ki i pu­deł­ko na sie­dze­niu dla pa­sa­że­ra.

Mam już za­pa­lić sil­nik, gdy coś przy­cią­ga mój wzrok do bu­dyn­ku, z któ­re­go wła­śnie wy­szłam. Za­mie­ram. Pod mar­ki­zą z nogą opar­tą o mur stoi fa­cet, któ­re­go spo­tka­łam w ma­ga­zy­nie. Ob­ser­wu­je mnie.

Prze­krę­cam klu­czyk i od­ma­wiam ci­chą mo­dli­twę w po­dzię­ko­wa­niu, że sil­nik za­pa­lił bez pro­ble­mu. Zmy­kam, aż się ku­rzy.

Je­stem w po­ło­wie dro­gi do domu, gdy nad­cho­dzi bu­rza. Rzę­si­sty deszcz pada z fu­rią, pio­ru­ny walą. Choć jest piąt­ko­wy wie­czór, na moim osie­dlu nie ma chy­ba żad­ne­go wol­ne­go miej­sca par­kin­go­we­go. Jako na­uczy­ciel­ka mu­sia­łam no­sić ster­ty prac do­mo­wych do oce­ny, dla­te­go też ku­pi­łam so­bie to­reb­kę wiel­ko­ści wa­liz­ki. Te­raz wpy­cham do niej pu­deł­ko i pa­mięt­ni­ki, żeby uchro­nić je przed ule­wą. Wy­sia­dam, bie­gnę przez na­wał­ni­cę, cała ocie­kam wodą, w koń­cu za­pa­lam świa­tło w miesz­ka­niu. Za­my­kam drzwi i prze­krę­cam za­mek tak szyb­ko, jak ucie­kłam z tego bu­dyn­ku ma­ga­zy­no­we­go.

Może za bar­dzo sku­piam się na roz­wią­za­niu za­gad­ki Re­be­ki Ma­son, co po­bu­dza moją wy­obraź­nię, ale mam wra­że­nie, że ktoś mnie śle­dzi. Ten fa­cet w ma­ga­zy­nie…

(fragment)…

.

.

.

Całość dostępna w wersji pełnej

Rozdział trzeci

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział czwarty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział piąty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział szósty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział siódmy

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział ósmy

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział dziewiąty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział dziesiąty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział jedenasty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział dwunasty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział trzynasty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział czternasty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział piętnasty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział szesnasty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział siedemnasty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział osiemnasty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział dziewiętnasty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty pierwszy

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty drugi

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty trzeci

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty czwarty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty piąty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty szósty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty siódmy

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty ósmy

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział dwudziesty dziewiąty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej

Rozdział trzydziesty

(fragment)…

.

.

.

Rozdział dostępny w wersji pełnej